118 11 (2)




B/118: C.Castaneda - Nauki don Juana








Wstecz / Spis treści / Dalej
10.
W grudniu 1964 roku wyruszyliśmy z don Juanem na poszukiwanie różnych roślin potrzebnych do sporządzenia mieszanki do palenia. Był to czwarty cykl. Don Juan nadzorował tylko moje działania. Polecił mi, bym się nie spieszył, dobrze przyjrzał i zastanowił, nim zerwę któryś okaz. Zaraz po zgromadzeniu i zmagazynowaniu wszystkich składników polecił mi spotkać się ponownie z jego sprzymierzeńcem.
Czwartek, 31 grudnia 1964

Skoro czegoś się już dowiedziałeś o czarcim zielu, a także o dymie, dostrzegasz wyraźniej, co ci bardziej odpowiada
powiedział don Juan.

Dym wywołuje u mnie prawdziwe przerażenie. Nie wiem czemu, ale nie budzi on u mnie miłych uczuć.

Lubisz pochlebstwa, a czarcie ziele ci się przypochlebia. Podobnie jak kobieta, sprawia, że czujesz się dobrze. Dym natomiast to potęga najbardziej dostojna
ma serce bez skazy. Nie zwabia ludzi ani nie zamienia ich w niewolników, nie kocha i nie nienawidzi. Wymaga tylko jednego
siły. Czarcie ziele też jej wymaga, ale jest to siła innego rodzaju, bliższa traktowaniu kobiet po męsku. Natomiast ta siła, której wymaga od nas dym, jest siłą serca. I tego ci brakuje! Ale brakuje jej prawie wszystkim ludziom. Dlatego też radzę ci, byś się nauczył jeszcze więcej o dymie. On wzmacnia serce. Różni się od czarciego ziela, które jest pełne namiętności, zazdrosne i gwałtowne. Dym jest stały. Nie musisz się martwić, ze o czymś po drodze zapomnisz.
Åšroda, 27 stycznia 1965
We wtorek, 19 stycznia, wypaliłem ponownie halucynogenną mieszankę. Oznajmiłem don Juanowi, że dym wzbudził we mnie ogromny niepokój i że się go boję. Odpowiedział, że powinienem spróbować go jeszcze raz i ocenić go sprawiedliwie.
Weszliśmy do izby don Juana. Była mniej więcej druga po południu. Don Juan wydobył fajkę. Przyniosłem węgielki i zasiedliśmy naprzeciwko siebie. Don Juan powiedział, że rozgrzeje i obudzi fajkę, jeśli zaś będę się uważnie przyglądał, zobaczę, jak się rozżarza. Przyłożył fajkę do ust trzy lub cztery razy i przedmuchał ją. Pocierał ją delikatnie. Nagle, niedostrzegalnym prawie skinięciem głowy, dał mi znak, bym zobaczył, jak się budzi. Wpatrywałem się, ale niczego nie zauważyłem.
Podał mi fajkę. Napełniłem główkę własną mieszanką i uchwyciłem rozżarzony węgielek w szczypce, które wykonałem specjalnie w tym celu z drewnianego kołka od bielizny. Na widok mych szczypczyków don Juan wybuchnął śmiechem. Zawahałem się na chwilę, a węgielek przywarł do szczypiec. Bałem się stuknąć nim o fajkę, musiałem więc napluć na węgielek, żeby go zgasić.
Don Juan, odwróciwszy ode mnie głowę, zasłonił twarz ramieniem. Jego ciałem wstrząsały dreszcze. Przez moment sądziłem, że płacze, ale on śmiał się bezgłośnie.
Operacja została na dłuższy czas przerwana, następnie zaś don Juan sam podniósł węgielek, włożył go do fajki i kazał mi się zaciągnąć. Pyknięcie z fajki kosztowało mnie nie lada wysiłek; mieszanka sprawiała wrażenie mocno ubitej. Już przy pierwszej próbie poznałem, że wciągnąłem w usta drobny proszek. Usta natychmiast mi zdrętwiały. Zobaczyłem, że lulka się żarzy, ale smak dymu różnił się zupełnie od smaku papierosów. Mimo to odniosłem wrażenie, że czymś się zaciągnąłem, czymś, co najpierw wypełniło mi płuca, a potem przedarło się w głąb ciała, wypełniając je bez reszty.
NaliczyÅ‚em dwadzieÅ›cia pociÄ…gnięć, później zaÅ› liczenie nie miaÅ‚o już znaczenia. ZaczÄ…Å‚em siÄ™ pocić; don Juan, utkwiwszy we mnie spojrzenie, powiedziaÅ‚ mi, żebym siÄ™ nie baÅ‚ i wykonywaÅ‚ dokÅ‚adnie jego polecenia. UsiÅ‚owaÅ‚em wydusić z siebie “w porzÄ…dku", tymczasem wydaÅ‚em tylko osobliwy skowyt. RozbrzmiewaÅ‚ jeszcze, kiedy zamknÄ…Å‚em usta. Zaskoczony don Juan doznaÅ‚ kolejnego napadu Å›miechu. ChciaÅ‚em potwierdzić skinieniem gÅ‚owy, ale nie byÅ‚em w stanie wykonać żadnego ruchu.
Don Juan delikatnie rozgiął moje palce i wyjął mi z dłoni fajkę. Polecił mi, bym się położył na podłodze, zabronił mi jednak zasypiać. Zastanawiałem się, czy zechce mi pomóc położyć się, ale nie uczynił tego. Nie spuszczał tylko ze mnie oczu. Wtem izba zaczęła się przewracać, a ja spoglądałem na don Juana, jakby leżąc na boku. Z takiej perspektywy sceneria dziwnie się zamgliła, niczym we śnie. Przypominam sobie niewyraźnie, że podczas okresu bezwładności don Juan dużo do mnie mówił.
W stanie, w jakim się znajdowałem, nie odczuwałem strachu ani niczego przykrego, nazajutrz zaś po przebudzeniu również nie było mi niedobrze. Od normy odbiegało jedynie to, że przez pewien czas po przebudzeniu nie myślało mi się jasno, ale w ciągu mniej więcej pięciu godzin doszedłem całkowicie do siebie.
Åšroda, 20 stycznia 1965
Don Juan nie rozmawiał ze mną o mych doznaniach, nie prosił mnie też, bym mu je zrelacjonował. Swój komentarz ograniczył do stwierdzenia, ze usnąłem zbyt prędko.

Tylko w jeden sposób można uniknąć zaśnięcia
powiedział.
Trzeba stać się ptakiem, świerszczem lub czymś w tym rodzaju.

A jak siÄ™ to robi, don Juanie?

Tego właśnie cię uczę. Pamiętasz, co ci wczoraj mówiłem, kiedy pozbawiony byłeś ciała?

Nie bardzo.

Jestem krukiem. Uczę cię tego, jak stać się krukiem. Gdy się tego nauczysz, sen cię nie zmoże i będziesz swobodnie się poruszał; w przeciwnym razie nigdy nie odkleisz się od miejsca, w którym się przewrócisz.
Niedziela, 7 lutego 1965
Moja druga próba zmierzenia się z dymem odbyła się około południa w niedzielę, 31 stycznia. Zbudziłem się następnego dnia wczesnym wieczorem. Miałem wrażenie, że posiadam niezwykłą zdolność przypomnienia sobie wszystkiego, co powiedział mi don Juan podczas mych doznań. Jego słowa odcisnęły się w moim umyśle. Słyszałem je ciągle nadzwyczaj wyraźnie i z nie słabnącą ,-siłą. W trakcie tej próby jeszcze jedno stało się dla mnie oczywiste: od momentu, kiedy zacząłem połykać drobniutki proszek, który dostawał mi się do ust, ilekroć pyknąłem z fajki
zdrętwiało cale moje ciało. A zatem nie tylko łykałem dym, lecz także zjadałem mieszankę.
UsiÅ‚owaÅ‚em opowiedzieć don Juanowi o moich doznaniach, ale odrzekÅ‚, że nie zdziaÅ‚aÅ‚em nic szczególnego. WspomniaÅ‚em, że pamiÄ™tam wszystko, co siÄ™ wydarzyÅ‚o, ale nie miaÅ‚ ochoty tego wysÅ‚uchać. ZapamiÄ™taÅ‚em dokÅ‚adnie wszystko, bez cienia bÅ‚Ä™du. Sposób, w jaki odbywaÅ‚o siÄ™ palenie, byÅ‚ identyczny jak poprzednim razem. OdnosiÅ‚o siÄ™ wrażenie, że moje doznania w obu wypadkach idealnie przystawaÅ‚y do siebie, tak że proces przypominania mogÅ‚em rozpocząć od chwili zakoÅ„czenia pierwszego doÅ›wiadczenia. PamiÄ™taÅ‚em wyraźnie, że od chwili, kiedy upadÅ‚em bokiem na ziemiÄ™, opuÅ›ciÅ‚y mnie caÅ‚kowicie wszelkie myÅ›li bÄ…dź odczucia. Mimo to jasność mego umysÅ‚u nie doznaÅ‚a najmniejszego szwanku. Przypominam sobie ostatniÄ… myÅ›l, która przemknęła mi przez gÅ‚owÄ™ mniej wiÄ™cej w tej samej chwili, gdy izba przybraÅ‚a postać pÅ‚aszczyzny pionowej: “RÄ…bnÄ…Å‚em chyba gÅ‚owÄ… o podÅ‚ogÄ™, a jednak nie czujÄ™ wcale bólu".
Począwszy od tamtego momentu, zdolny byłem jedynie patrzeć i słuchać. Mógłbym powtórzyć każde wypowiedziane przez don Juana słowo. Wykonywałem wszystkie jego polecenia. Wydawały mi się jasne, logiczne i łatwe. Oznajmił, że moje ciało zaczyna znikać, a pozostanie tylko moja głowa; w tej sytuacji istnieje tylko jeden sposób, żeby nie zasnąć i zachować zdolność poruszania się: trzeba stać się krukiem. Nakazał mi, bym starał się mrugnąć, dodając, że ilekroć potrafię mrugnąć, tylekroć będę gotów postąpić dalej. Następnie poinformował mnie, że moje ciało zniknęło całkowicie, a pozostała wyłącznie głowa; powiedział także, że głowa nigdy nie znika, bo to ona właśnie zamienia się w kruka.
Polecił mi mrugnąć. Sądzę, że powtórzył to polecenie, a także wszelkie inne polecenia, i to nieskończenie wiele razy, gdyż zapamiętałem je nadzwyczaj wyraźnie. Musiałem chyba mrugnąć, bo oznajmił, że jestem gotowy, i nakazał mi, bym wyprostował głowę i oparł ją na podbródku. Powiedział, że w podbródku mieszczą się krucze nóżki. Polecił mi, bym poczuł i zaobserwował, jak się powoli wyłaniają. Następnie stwierdził, że jeszcze brak mi krzepkości i że musi mi wyrosnąć ogon, który wyłoni się z mego karku. Nakazał mi, bym wyprostował ogon niczym wachlarz i poczuł, że omiatani nim podłogę.
Następnie zaczął mówić o kruczych skrzydłach, stwierdzając, że wyrosną mi one z kości policzkowych. Oznajmił, że będzie to bolesne i trudne. Polecił mi, bym rozwinął skrzydła. Oznajmił, że muszą być możliwie jak najdłuższe, tak długie, bym mógł je rozpostrzeć, bo inaczej nie będę zdolny do lotu. Poinformował mnie, że skrzydła już się wyłaniają, że są długie i piękne i że muszę nimi trzepotać, dopóki nie staną się prawdziwymi skrzydłami.
Potem zaczął mówić o czubku mej głowy, stwierdzając, że jest jeszcze bardzo duża i ciężka, a jej pękate rozmiary nie pozwolą mi pofrunąć. Oznajmił wówczas, że mogę zmniejszyć jej wielkość mruganiem
za każdym mrugnięciem głowa będzie maleć. Polecił mi, bym mrugał do chwili ustąpienia ciężaru i osiągnięcia zdolności swobodnego podskakiwania. Następnie poinformował mnie, że moja głowa osiągnęła rozmiary kruczego łba i że muszę teraz chodzić i podskakiwać wkoło, aż pozbędę się sztywności.
Jeszcze jedną rzecz będę musiał zmienić
powiedział don Juan
nim będę mógł odlecieć. Miała to być przemiana najtrudniejsza; by się powiodła, musiałem wykazać się bystrością i spełniać jak najdokładniej jego polecenia. Musiałem się nauczyć widzieć, jak widzi kruk. Oznajmił, że usta i nos będą się mi rozrastały tak długo, aż uformuje się mocny dziób wyrastający spomiędzy mych oczu. Powiedział, że kruki patrzą z ukosa, i nakazał mi, bym przekręcił głowę i spojrzał na niego jednym okiem. Dodał, że gdybym chciał dla odmiany spojrzeć drugim okiem, muszę otrząsnąć dziób, a ruch ów spowoduje, że popatrzę drugim okiem. Polecił mi, bym się przerzucał z oka na oko, a potem stwierdził, że jestem gotów do lotu, a mogę uczynić to tylko w jeden sposób: kazać mu, by mnie podrzucił w powietrze.
Wywołanie u siebie doznań odpowiadających poszczególnym poleceniom don Juana nie sprawiło mi najmniejszych trudności. Odczułem, że wyrastają mi ptasie nogi, początkowo słabe i chwiejne. Czułem, jak z karku wyrasta mi ogon, a z kości policzkowych wyłaniają się skrzydła. Były one mocno zwinięte i czułem, jak stopniowo wychodzą. Proces ten był trudny, choć niebolesny. Następnie zmniejszyłem mrugnięciami głowę do rozmiarów kruczej. Ale najbardziej zadziwiające było to, co stało się z moimi oczami. Uzyskałem wzrok ptaka!
Kiedy don Juan nakazał, by wyrósł mi dziób, doznałem dręczącego uczucia braku powietrza. Wówczas coś się wybrzuszyło, tworząc bulwę tuż przed mymi oczami. Dopiero jednak gdy don Juan polecił mi patrzeć z ukosa, nabyłem zdolności ogarnięcia wzrokiem wszystkiego w bok ode mnie. Potrafiłem mrugnąć każdym okiem oddzielnie i uzyskać ostrość widzenia raz w jednym, raz w drugim. Sposób jednak, w jaki widziałem izbę i wszystko, co się w niej mieściło, nie przypominał normalnego. Mimo to niemożliwe było określenie, na czym polega różnica. Może chodziło o wykrzywienie perspektywy, a może o zatarcie ostrości. Don Juan urósł do ogromnych rozmiarów i otoczyła go dziwna poświata. Było w nim coś kojącego i dającego poczucie bezpieczeństwa. A potem obraz zmętniał; wszystko straciło kontury, zamieniając się w ostro zarysowane abstrakcyjne desenie migocące przed mymi oczami.
Niedziela, 28 marca 1965
W czwartek, 18 marca, zapaliłem ponownie halucynogenną mieszankę. Procedura wstępna odbiegała w drobnych szczegółach od normalnej. Fajkę musiałem nabić raz. Kiedy skończyłem palić pierwszą porcję, don Juan polecił mi wyczyścić lulkę, którą następnie sam napełnił mieszanką, bo z moją koordynacją ruchową było kiepsko. Poruszenie ramionami kosztowało mnie sporo wysiłku. Ilość mieszanki, jaka znajdowała się w moim woreczku, wystarczała na jedno nabicie fajki. Zajrzawszy do woreczka, don Juan stwierdził, że następnym razem zmierzę się z dymem dopiero w przyszłym roku, bo wyczerpałem już cały swój zapas.
Wywróciwszy woreczek na lewą stronę, wytrząsnął okruszyny do naczynia zawierającego węgielki. Żarzyły się one pomarańczowym blaskiem, jak gdyby nakrył je kawałkiem przezroczystego materiału. Ów płat materiału stanął w płomieniach, a potem rozpadł się, tworząc gmatwaninę linii. Coś z wielką prędkością poruszało się pomiędzy nimi zygzakiem. Don Juan kazał mi obserwować ów ruch pomiędzy liniami. Ujrzałem coś, co przypominało kamienną kuleczkę toczącą się tam i z powrotem po rozżarzonym obszarze. Don Juan nachylił się, włożył rękę do żaru, wyciągnął kulkę i umieścił ją w fajce. Kazał mi się zaciągnąć. Odniosłem silne wrażenie, że włożył kuleczkę do fajki po to, bym ją wciągnął do płuc. W mgnieniu oka izba odchyliła się od poziomu. Czułem, ąe ogarnia mnie drętwota i ociężałość.
Ocknąwszy się, stwierdziłem, że leżę na plecach na dnie płytkiego rowu irygacyjnego, zanurzony po szyję w wodzie. Ktoś podtrzymywał moją głowę. Był to don Juan. Pierwsza myśl, jaka mi się nasunęła, była taka, że woda w rowie jest w pewien sposób niezwykła: zimna i ciężka. Uderzała lekko o moje ciało, a każde jej poruszenie rozjaśniało coraz bardziej me myśli. Początkowo i unosiła się nad nią jasnozielona poświata, lecz owo fosforyzowanie niebawem zanikło, pozostał zaś strumień zwykłej wody.
Spytałem don Juana o porę dnia. Odpowiedział, że jest wczesny ranek. Po pewnym czasie obudziłem się całkowicie i wyszedłem z wody.

Musisz mi opowiedzieć wszystko, co ujrzałeś
powiedziaÅ‚ don Juan, gdyÅ›my przybyli do jego domu. DodaÅ‚ także, że przez trzy dni usiÅ‚owaÅ‚ mnie “sprowadzić z powrotem", co nie byÅ‚o wcale Å‚atwe.
Podjąłem liczne próby opisania tego, co widziałem, ale nie mogłem się skupić. Później, pod wieczór, poczułem, że jestem gotowy do rozmowy z don Juanem, i zacząłem mu opowiadać o tym, co zapamiętałem od momentu, kiedy przewróciłem się na bok, ale nie chciał mnie słuchać. Stwierdził, że interesuje go tylko to, co widziałem i robiłem, odkąd podrzucił mnie w powietrze, a ja odfrunąłem.
Zapamiętałem jedynie serię podobnych do snu obrazów czy scen, nie tworzących zresztą sekwencji. Odnosiłem wrażenie, że każdy z nich przypominał oddzielną bańkę, która pojawiała się w polu widzenia, po czym odpływała, tracąc ostrość. Nie były to jednak wyłącznie sceny do oglądania. Byłem w nich w środku, stanowiłem ich część składową. Kiedy usiłowałem je sobie przypomnieć, wydawało mi się początkowo, że były to niewyraźne, zamglone rozbłyski, później jednak, w miarę jak się nad tym zastanawiałem, doszedłem do przekonania, że każda z nich była szalenie wyraźna, aczkolwiek nie miała nic wspólnego z normalnym widzeniem
stąd wrażenie mglistości. Obrazów było mało i były one nieskomplikowane.
Gdy tylko don Juan wspomniał o tym, że podrzucił mnie w powietrze, zamajaczyła mi przed oczami dobrze zapamiętana scena, w której przyglądałem mu się z pewnego oddalenia. Patrzyłem tylko prosto w jego twarz. Była ogromnych rozmiarów, płaska, i promieniowała intensywnym blaskiem. Okalające ją żółtawe włosy falowały. Falowała również każda część jego twarzy, wysyłając przy tym światło koloru bursztynu.
W następnym obrazie, który zapamiętałem, don Juan rzeczywiście podrzucał mnie czy też ciskał prosto w górę. Pamiętam, że rozpostarłem skrzydła i pofrunąłem. Osamotniony pokonywałem przestrzeń, posuwając się w bólu prosto przed siebie. Szedłem raczej, niż leciałem. Dla ciała była to udręka. Żadnej swobody lotu, żadnej ekstazy.
A potem przypomniałem sobie moment, w którym wpatrywałem się znieruchomiały w kłębowisko ciemnych krawędzi majaczących na tle mdłego, wywołującego ból światła; później ujrzałem pole wypełnione mrowiem najrozmaitszych świateł, które poruszały się, migotały i zmieniały intensywność. Niczym niemal nie różniły się od kolorów. Oślepiło mnie ich natężenie.
W innym momencie tuż przed moim okiem pojawił się jakiś przedmiot. Był gruby i spiczasty, otoczony wyraźną różowawą poświatą. Nagle, gdzieś w głębi ciała, odczułem wstrząs i ujrzałem zbliżające się w moją stronę mrowie podobnych różowych kształtów. Pędziły wprost na mnie. Uskoczyłem na bok.
Ostatnia zapamiętana przeze mnie scena to trzy srebrzyste ptaki, które promieniowały ostrym, metalicznym blaskiem, prawie takim jak stal nierdzewna, tylko że intensywnym, żywym i ruchomym. Spodobały mi się
pofrunęliśmy razem.
Don Juan nie opatrzył mej relacji żadnym komentarzem.
Wtorek, 23 marca 1965
Poniższa rozmowa odbyła się dzień później, po zrelacjonowaniu przeze mnie tego, co zapamiętałem.

Stać się krukiem to nie takie trudne. Dokonałeś tego i odtąd zawsze już nim będziesz
powiedział don Juan.

A co się stało później, don Juanie? Czy latałem przez trzy dni?

Nie, wracałeś o zmierzchu, tak jak ci kazałem.

Ale w jaki sposób?

Byłeś bardzo zmęczony i szedłeś spać. To wszystko.

Czyli przylatywałem z powrotem?

Już ci powiedziałem. Byłeś mi posłuszny i wracałeś do domu. Ale nie zawracaj sobie tym głowy. To nie ma żadnego znaczenia.

A co ma znaczenie?

W całej twej podróży tylko jedno naprawdę się liczy: srebrzyste ptaki!

Co w nich było takiego szczególnego? Po prostu ptaki, i tyle.

To nie były zwykłe ptaki. To były kruki.

Może to były białe kruki, don Juanie?

Czarne pióra kruka są w rzeczywistości srebrzyste. Kruki lśnią tak mocno, że inne ptaki ich nie niepokoją.

A czemu ich pióra wyglądały jak srebrzyste?

Bo widziałeś tak, jak widzą kruki. Ptak, który nam wydaje się ciemny, dla kruka wygląda jak biały. Białe gołębie widzi on na przykład w kolorze różowym lub błękitnawym, a mewy
w żółtym. A teraz spróbuj sobie przypomnieć moment, w którym się do nich przyłączyłeś.
ZaczÄ…Å‚em siÄ™ nad tym zastanawiać, ale ptaki przedstawiaÅ‚y mÄ™tny, niespójny obraz pozbawiony wszelkiej ciÄ…gÅ‚oÅ›ci. PowiedziaÅ‚em don Juanowi, że pamiÄ™tam tylko, iż odleciaÅ‚em wraz z nimi. ZapytaÅ‚, czy przyÅ‚Ä…czyÅ‚em siÄ™ do nich w powietrzu, czy na ziemi, nie byÅ‚em jednak w stanie odpowiedzieć. Nieomal siÄ™ na mnie rozgniewaÅ‚. ZażądaÅ‚, bym siÄ™ dobrze zastanowiÅ‚. “To wszystko bÄ™dzie diabÅ‚a warte, jeÅ›li dokÅ‚adnie sobie nie przypomnisz; w przeciwnym razie bÄ™dÄ… to tylko senne majaczenia"
powiedział. Starałem się ze wszystkich sił przypomnieć sobie, ale nie zdołałem.
Sobota, 3 kwietnia 1965
DziÅ› zastanawiaÅ‚em siÄ™ nad innym obrazem z mego “snu" o srebrzystych ptakach. PrzypomniaÅ‚em sobie, jak patrzÄ™ na ciemnÄ… bryÅ‚Ä™ usianÄ… nieskoÅ„czonÄ… liczbÄ… maÅ‚ych otworów. Nie wiem, dlaczego sÄ…dziÅ‚em, że ta ciemna masa jest miÄ™kka. W momencie gdy siÄ™ w niÄ… wpatrywaÅ‚em, nadleciaÅ‚y ku mnie trzy ptaki. Jeden z nich wydaÅ‚ z siebie dźwiÄ™k, a potem wszystkie trzy znalazÅ‚y siÄ™ tuż przy mnie na ziemi.
Opisałem ten obraz don Juanowi. Zapytał o kierunek, z którego przybyły ptaki. Odpowiedziałem, że nie jestem w stanie go określić. Bardzo się niecierpliwił, zarzucając mi brak giętkości w myśleniu. Stwierdził, że gdybym tylko spróbował, z pewnością bym sobie przypomniał, ale boję się choć trochę rozluźnić. Powiedział, że myślę teraz w kategoriach ludzi i kruków, a przecież w momencie, który chcę sobie przypomnieć, nie byłem ani człowiekiem, ani krukiem.
Poprosił, bym sobie przypomniał, co kruk do mnie powiedział. Próbowałem się nad tym zastanowić, ale mój umysł zatrzymywał się nad tuzinami innych rzeczy. Nie potrafiłem się skoncentrować.
Niedziela, 4 kwietnia 1965
DziÅ› wybraÅ‚em siÄ™ na dÅ‚ugÄ… wÄ™drówkÄ™. ByÅ‚o już prawie caÅ‚kiem ciemno, gdy dotarÅ‚em do domu don Juana. RozmyÅ›laÅ‚em wÅ‚aÅ›nie o krukach, gdy nagle przemknęła mi przez gÅ‚owÄ™ bardzo dziwna “myÅ›l". ByÅ‚o to bardziej uczucie czy doznanie niż myÅ›l. Ów ptak, który wydaÅ‚ z siebie dźwiÄ™k, powiedziaÅ‚, że nadlatujÄ… z północy, a udajÄ… siÄ™ na poÅ‚udnie, kiedy zaÅ› spotkamy siÄ™ ponownie, bÄ™dÄ… leciaÅ‚y tÄ… samÄ… drogÄ….
Powiedziałem don Juanowi, co sobie pomyślałem, a może przypomniałem. Odrzekł:

Nie zastanawiaj się nad tym, czy sobie to przypomniałeś, czy też sam wymyśliłeś. Takie myśli przystoją jedynie ludziom. Do kruków nie pasują, zwłaszcza do tych, które widziałeś, bo to posłańcy twego losu. Jesteś już krukiem. Tego nigdy nie zmienisz. Odtąd kruki zapowiedzą ci w locie każdą odmianę twego losu. W którym kierunku z nimi poleciałeś?

Skąd miałbym to wiedzieć, don Juanie?

Jeśli się dobrze zastanowisz, przypomnisz sobie. Usiądź na podłodze i powiedz mi, jaką zajmowałeś pozycję, kiedy nadleciały ptaki. Zamknij oczy i nakreśl linię na podłodze.
Postąpiłem według jego polecenia i wyznaczyłem punkt.

Nie otwieraj jeszcze oczu!
ciÄ…gnÄ…Å‚ don Juan.
W którym kierunku w odniesieniu do tego punktu wszyscyście polecieli?
Zaznaczyłem na ziemi odpowiedni punkt.
Traktując te znaki orientacyjnie jako punkt odniesienia, don Juan dokonał interpretacji różnych trajektorii lotu służących krukom do przepowiadania mej przyszłości bądź mego losu. Oś lotu kruków wyznaczył na podstawie czterech kierunków kompasu.
Spytałem, czy przepowiadając ludzki los, kruki zawsze trzymają się czterech stron świata. Odpowiedział, że to wyłącznie ja sam muszę się zorientować
wszystko, co kruki uczyniÅ‚y podczas mego pierwszego z nimi spotkania, miaÅ‚o dla mnie podstawowe znaczenie. NalegaÅ‚, bym sobie przypomniaÅ‚ każdy szczegół, gdyż przesÅ‚anie i trajektoria lotu “posÅ‚aÅ„ców" byÅ‚y sprawÄ… indywidualnÄ…, odnoszÄ…cÄ… siÄ™ tylko do mojej osoby.
Nalegał także, bym sobie przypomniał jeszcze jedno: o jakiej porze dnia posłańcy mnie opuścili. Poprosił, bym się zastanowił nad różnicą w świetle pomiędzy momentem, gdy zacząłem latać, a momentem, gdy srebrzyste ptaki poszybowały wraz ze mną. Kiedy po raz pierwszy odczułem bolesność lotu, było ciemno. Kiedy jednak ujrzałem ptaki, wszystko oblane było czerwonawym, jasno-czerwonawym, a może pomarańczowym światłem.

To znaczy, że było późne popołudnie, ale słońce jeszcze nie zaszło. Kiedy nastaje całkowita ciemność, kruka oślepia biel, a nie ciemność, tak jak nas nocą. Wskazuje to, że twoi ostatni posłańcy przybędą pod koniec dnia. Zawezwą cię i przelatując ci nad głową, nabiorą srebrzystobiałej barwy; zobaczysz, jak będą lśnili na tle nieba, co będzie oznaczało, że twój czas nadszedł, czyli że umrzesz i sam staniesz się krukiem.

A jeśli ujrzę ich o poranku?

Nie zobaczysz ich o poranku!

Przecież kruki fruwają od rana do nocy.

Ale nie twoi posłańcy, głupku!

A twoi, don Juanie?

Moi przybędą o poranku. Będzie ich także trzech. Mój dobroczyńca powiedział mi, że krzykiem można spowodować, by z powrotem sczernieli, jeśli człowiek nie chce umierać. Dziś jednak wiem, że tego nie da się zrobić. Mój dobroczyńca miał pociąg do krzyku, do tego całego jazgotu i gwałtu, jaki czyni czarcie ziele. Dym jest jednak inny, bo się nie roznamiętnia. Jest rzetelny. Kiedy przybędą po ciebie twoi posłańcy, nie trzeba na nich krzyczeć. Po prostu pofruniesz z nimi, jak już to uczyniłeś. A kiedy cię zabiorą, zmienią kierunek lotu i odfruniecie we czwórkę.
Sobota, 10 kwietnia 1965
Doświadczyłem krótkotrwałych stanów rozkojarzenia, wchodząc płytko w rzeczywistość niezwykłą.
Do jednego elementu moich halucynogennych doświadczeń z grzybami wciąż wracałem w myślach
do owej miękkiej, ciemnej masy pełnej maleńkich dziurek. Wyobrażałem ją sobie jako pęcherz tłuszczu bądź oleju, który zaczyna wciągać mnie do wnętrza. Wydawało mi się, że jądro pęcherza rozewrze się i wchłonie mnie, wówczas też przez króciutką chwilę doświadczałem czegoś w rodzaju stanu rzeczywistości niezwykłej, w następstwie czego odczuwałem chwilami głębokie poruszenie, niepokój i niezadowolenie; za wszelką cenę starałem się położyć kres tym doznaniom, gdy tylko wystąpiły.
DziÅ› przedyskutowaÅ‚em tÄ™ sytuacjÄ™ z don Juanem i poprosiÅ‚em go o radÄ™. Nie wydawaÅ‚ siÄ™ przejÄ™ty i kazaÅ‚ mi nie zwracać uwagi na te doznania, bo nie majÄ… one znaczenia, a wÅ‚aÅ›ciwie wartoÅ›ci. StwierdziÅ‚, że jedynymi doznaniami zasÅ‚ugujÄ…cymi na mój wysiÅ‚ek i zainteresowanie sÄ… te, w których widziaÅ‚em kruka; wszelkie inne rodzaje “wizji" stanowiÄ… jedynie produkt mych lÄ™ków. PrzypomniaÅ‚ mi znowu, że chcÄ…c skorzystać z dymu, powinienem żyć życiem mocnym i spokojnym. OsobiÅ›cie miaÅ‚em wrażenie, że dotarÅ‚em do niebezpiecznego progu. PowiedziaÅ‚em don Juanowi, że wydaje mi siÄ™, iż dalej nie mogÄ™ siÄ™ posunąć
w grzybach jest coś, co napawa mnie prawdziwym przerażeniem.
Przebiegając w myślach obrazy, jakie przypominałem sobie z mych halucynogennych doświadczeń, doszedłem do nieuniknionego wniosku, że oglądałem świat, którego struktura różniła się od normalnej percepcji. Podczas stanów rzeczywistości niezwykłej, jakich doświadczałem, oglądane przeze mnie kształty i struktury mieściły się zawsze w ramach mej wizualnej koncepcji świata. Moja percepcja wzrokowa pod wpływem halucynogennej mieszanki do palenia miała jednak odmienny charakter. Wszystko, co widziałem, znajdowało się przede mną w prostej linii widzenia, nic nie znajdowało się powyżej lub poniżej tej linii.
Każdy obraz był irytująco płaski, a mimo to posiadał niepokojącą głębię. Może właściwsze byłoby stwierdzenie, że obrazy owe stanowiły zlepek niesamowicie ostro zarysowanych szczegółów wpisanych w różniące się pod względem oświetlenia pola; światło na owych polach poruszało się, wywołując wrażenie obrotu.
Poddawszy siÄ™
w celu przypomnienia
nudnej introspekcji, musiaÅ‚em skonstruować szereg analogii bÄ…dź porównaÅ„, aby “zrozumieć" to, co “widziaÅ‚em". Na przykÅ‚ad twarz don Juana wyglÄ…daÅ‚a tak, jakby byÅ‚ zanurzony w wodzie, która zdawaÅ‚a siÄ™ nieustannie przepÅ‚ywać ponad jego twarzÄ… i wÅ‚osami. PowiÄ™kszaÅ‚a jÄ… tak bardzo, że mogÅ‚em dojrzeć każdy por jego skóry lub każdy wÅ‚osek na jego gÅ‚owie, ilekroć skoncentrowaÅ‚em wzrok. WidziaÅ‚em również pÅ‚askie i usiane krawÄ™dziami bryÅ‚y materii, które siÄ™ nie poruszaÅ‚y, bo wydobywajÄ…ce siÄ™ z nich Å›wiatÅ‚o nie pulsowaÅ‚o.
Spytałem don Juana, czym było to, co widziałem. Odpowiedział, że ponieważ po raz pierwszy oglądałem świat tak jak kruki, obrazy nie były wyraźne i nie miały większego znaczenia, dopiero później, gdy nabiorę wprawy, będę musiał wszystko rozpoznać.
Poruszyłem kwestię różnicy, jaką dostrzegłem w poruszaniu się światła.

Rzeczy obdarzone życiem
powiedział don Juan
ruszają się wewnątrz, a kruk z łatwością umie dostrzec, że coś jest martwe lub bliskie śmierci, bo ruch ów ustał lub ustaje. Kruk umie również stwierdzić, że coś porusza się zbyt prędko, na tej samej zasadzie potrafi on orzec, że coś porusza się dokładnie tak, jak trzeba.

Co to znaczy, że coś porusza się zbyt prędko lub akurat tak, jak trzeba?

Oznacza to, że kruk potrafi orzec, czego unikać, a czego poszukiwać. Gdy coś porusza się w środku za szybko, oznacza to, że wkrótce gwałtownie wybuchnie lub rzuci się przed siebie i kruk będzie od tego stronił. Kiedy zaś wewnętrzny ruch odbywa się prawidłowo, jest to widok miły dla oka i kruk będzie go poszukiwał.

Czy skały też się w środku ruszają?

Nie, ani skały, ani martwe zwierzęta, ani uschnięte drzewa. Przedstawiają jednak piękny widok. Dlatego też kruki kołują nad zwłokami. Lubią na nie patrzeć. W ich wnętrzu nie krąży światło.

Czyż jednak gnijące ciało nie zmienia się i nie rusza?

Owszem, ale to inny rodzaj ruchu. Tym, co kruk wówczas widzi, jest całe mnóstwo poruszających się w nim rzeczy, które świecą własnym światłem, czemu kruk lubi się przypatrywać. To doprawdy niezapomniany widok.

Widziałeś coś takiego osobiście, don Juanie?

Każdy, kto uczy się, jak zostać krukiem, może ujrzeć ten widok. Sam go zobaczysz.
W tym momencie zadałem don Juanowi pytanie, którego nie sposób było uniknąć.

Czy ja naprawdę stałem się krukiem? Chodzi mi o to, czy ktoś, kto by mi się przyglądał, uznałby, że jestem zwykłym krukiem?

Nie. Nie możesz myśleć w ten sposób, zajmując się mocą sprzymierzeńców. Takie pytania pozbawione są sensu, a mimo to nie ma nic prostszego, niż zamienić się w kruka. Jest w tym coś niemal swawolnego, pozbawionego większej użyteczności. Jak ci już mówiłem, dym nie jest dla poszukiwaczy mocy, a tylko dla tych, którzy namiętnie pragną widzieć. Nauczyłem się przemiany w kruka, bo to najpraktyczniejszy z ptaków. Nie naprzykrzają mu się żadne inne, może prócz większych, wygłodniałych orłów, ale kruki latają grupami i potrafią same się bronić. Ludzie też nie niepokoją kruków, a to istotne. Każdy człowiek umie odróżnić wielkiego orła, zwłaszcza niezwykłego, a także wszelkiego innego niezwykłego ptaka, ale kto by sobie zawracał głowę krukiem? Kruk to ptak bezpieczny. Ma idealną wielkość i naturę. Może bezpiecznie dostać się w jakiekolwiek miejsce, nie zwracając niczyjej uwagi. Można również stać się lwem lub niedźwiedziem, ale to dość niebezpieczne. Są to duże stworzenia; przemiana w nie wymaga zbyt dużych nakładów energii. Można też stać się świerszczem lub jaszczurką, nawet mrówką, jest to jednak jeszcze bardziej niebezpieczne, bo małe stworzonka są żerem dużych.
Odparłem, że z tego, co mówił, wynika, iż człowiek naprawdę może zamienić się w kruka, świerszcza lub jakiekolwiek inne stworzenie. Wciąż jednak twierdził, że go nie rozumiem.

Potrzeba bardzo dużo czasu, nim człowiek nauczy się być krukiem w należyty sposób
oznajmił don Juan.
W nic się jednak nie zamieniłeś ani nie przestałeś być człowiekiem. Jest jeszcze inaczej.

Możesz mi wyjaśnić, co to znaczy, don Juanie?

Niewykluczone, że sam to już wiesz. Możliwe, że gdybyś tak bardzo nie lękał się, że wpadniesz w obłęd lub utracisz ciało, zdołałbyś pojąć tę cudowną tajemnicę. Możliwe jednak, że trzeba, abyś czekał tak długo, aż przestaniesz się bać tego, że zrozumiesz, co mam na myśli.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
118 11 (4)
118 11 (7)
11 (118)
Zarzadzanie projektami slajdy Z 10 11 (118)
11 (311)
ZADANIE (11)
Psychologia 27 11 2012
359 11 (2)
11
PJU zagadnienia III WLS 10 11
Wybrane przepisy IAAF 10 11

więcej podobnych podstron