Pertek Polacy na szlakach morskich świata



JERZY PERTEK
POLACY NA SZLAKACH
MORSKICH
ŚWIATA
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
OD AUTORA
W czasie gdy spod pracowitych rąk polskich stoczniowców spływają na wodę coraz to
nowe jednostki naszej floty, by przemierzać szlaki morskie całego świata jako widomy dowód
mocy i prężności naszego narodu, gdy polscy rybacy na trawlerach rodzimej już konstrukcji
wyruszają w dalekie rejsy polarne, a inni w znojnym, codziennym trudzie "uprawiają"
szarozielone wody Bałtyku, gdy na straży naszych morskich granic i interesów Polski na
morzu czuwają pod banderą marynarki wojennej wyrośli z ludu synowie robotniczy i chłopscy,
w czasie kiedy Polska Rzeczpospolita Ludowa urzeczywistnia wielowiekowe dążenia
najlepszych synów naszego narodu i kiedy jak nigdy dotąd w naszych dziejach zaczynamy w
pełni korzystać z dostępu do morza, nabiera szczególnej aktualności potrzeba i konieczność
pieczołowitego gromadzenia i kultywowania polskich tradycji morskich.
A tradycje te są znacznie bogatsze, niżby się mogło na pozór wydawać, niżby mogło wynikać
ze słów znanego poety polskiego XVI w. Sebastiana Klonowicza: "może nie wiedzieć
Polak, co to morze, gdy pilnie orze", słów którymi później niesłusznie, a jakże często określano
stosunek nasz do spraw morskich. Prawda, że w pewnej mierze już dwaj ostatni Jagiellonowie,
w całej zaś pełni Batory i Wazowie na rzecz polityki inflanckiej (a Wazowie
szwedzkiej) zaniedbywali nasze interesy na rdzennie polskich ziemiach Pomorza i umożliwili
przekształcenie się państwa krzyżackiego w pruskie, które później zaciążyło na losie Rzeczpospolitej.
Prawda, że możnowładcy, jak również i szlachta okazywali znaczną obojętność dla
spraw związanych z dostępem do morza; tłumaczy ich jednak poniekąd fakt, że również obca
polskim interesom polityka morska, a raczej inflancka i szwedzka Jagiellonów i Wazów dyskredytowała
w oczach opinii publicznej potrzebę tworzenia i posiadania własnej siły na morzu
i w ogóle konieczność prowadzenia handlu morskiego. I nic dziwnego, że współtwórca
floty wojennej Zygmunta Augusta Stanisław Dunin-Wąsowicz nie występował właściwie w
obronie polskich interesów na morzu i nie na Pomorzu, lecz w Inflantach prowadził swą zasadniczą
działalność, że Prokop Odrowąż-Pieniążek i Krzysztof Arciszewski byli admirałami
w obcych państwach, a nie w polskiej flocie, że wsławiony na morzu szlachcic Marek Jakimowski
żeglarzem był tylko z przypadku i musu i cudów waleczności dokazywał na tureckiej
galerze, a nie na jednym z tych okrętów, które w tym samym niemal czasie odniosły wiktorię
pod Oliwą. I nic dziwnego, że zwycięska pod Oliwą flota, której załogi składały się nie ze
szlachty wprawdzie, lecz z kaszubskich rybaków, polskiej ludności wsi i miasteczek nadmorskich,
chłopów mazurskich oraz wiślanych flisaków, zniszczała później w Wismarze, poświęcona
obcym interesom.
Ale na Dunin-Wąsowiczu, Pieniążku i Arciszewskim, na strażnikach morza Zygmunta
Augusta i na flocie Zygmunta III nie zaczynają i nie kończą się nasze tradycje morskie. Od
dążenia pierwszych Piastów do oparcia granic swego państwa o Bałtyk i od pierwszych zaślubin
wojów Krzywoustego z morzem, przez wszystkie wieki istnienia państwa polskiego, a
także i w okresie niewoli, aż do ostatnich kołobrzeskich zaślubin żołnierzy polskich z Bałtykiem
ciąży nasz kraj i dążą Polacy do morza, uporczywie walczą z krzyżackim, a później pruskim
i hitlerowskim zaborcą, który chciał Polskę od morza tego odepchnąć. W ciągu tych
całych dziesięciu wieków w coraz większej liczbie polscy żeglarze i podróżnicy pływają po
morzach świata. Pisał wprawdzie Klonowicz swoje "może nie wiedzieć Polak, co to morze",
ale w tym samym czasie inni Polacy wchodzili w skład załóg polskich okrętów wojennych,
4
jeszcze inni przemierzali szlaki morskie wokół Europy, a nawet
jak Kretkowski
płynęli
już wówczas do Indii! A później coraz częściej i coraz liczniej pojawiają się na morzach polscy
żeglarze i podróżnicy, polscy marynarze i uczeni. I o nich wszystkich, o dziesiątkach i
setkach polskich ludzi morza, o licznych polskich wędrowcach morskich mówi właśnie niniejsza
książka.
Książka ta nie jest wyłącznie zarysem historii polskiego podróżnictwa morskiego, ale ma
zasięg szerszy. Jej tematem są polskie tradycje morskie, a więc obok dziejów podróżnictwa,
które uwzględnione zostało w szczególny sposób, także historia polskiej floty wojennej i handlowej
i to od czasów najdawniejszych do roku 1914. Dlaczego tylko do roku 1914? Odpowiedź
na to pytanie zawrzeć można w dwu punktach. Po pierwsze dlatego, że do przedstawienia
wielu świeżych zagadnień i spraw, do nakreślenia wielu współczesnych sylwetek brakuje
nie tylko materiałów źródłowych i odpowiednich danych, ale też pewnej perspektywy
czasu, która pozwoliłaby rzecz ocenić spokojnie, obiektywnie i sprawiedliwie, sine ira et studio.
Po drugie, ponieważ uwzględnienie polskiego podróżnictwa morskiego za okres ostatnich
lat czterdziestu, a zwłaszcza dziejów naszej floty wojennej i handlowej w latach 1939
1945
(przyjmując, że ze względów emocjonalnych niełatwo zapewne będzie zachować odpowiednią
proporcję objętościową między dawnymi i dawniejszymi a nowymi dziejami Polski na
morzu), mogłoby rozsadzić ramy tej i tak już obszernej książki.
Książka ta nie wyczerpuje oczywiście zagadnienia, bowiem gruntowne zbadanie materiałów
archiwalnych, i to nie tylko w kraju, ale wszędzie tam, dokąd wędrujący po szlakach
morskich Polacy zawędrowali, przekracza siły i możliwości jednego człowieka. W tym stanie
rzeczy autor ograniczył się w zasadzie do wykorzystania literatury i dostępnych w Polsce źródeł
drukowanych, w niektórych tylko wypadkach sięgając do źródeł rękopiśmiennych. Kreśląc
sylwetki polskich ludzi morza autor uwzględnił przede wszystkim tych żeglarzy i podróżników,
którzy zostawili relacje ze swych wypraw. Nie pominięto wszakże (nie roszcząc
zresztą pretensji do wyczerpania tematu) i tych podróżników morskich, którzy z innych
względów
z uwagi na swą działalność wojskową, polityczną lub społeczną, naukową czy
literacką, odkrywczą albo pionierską
zasługują na wyróżnienie, chociaż brak jest ich osobistych
wspomnień. Uwzględniono również w toku opowiadania w kilku wypadkach i tych podróżników,
którzy acz na skutek nieszczęśliwych dla Polski warunków politycznych, zwłaszcza
w XIX wieku, przyjęli obce obywatelstwo czy stali na pograniczu wynarodowienia, to
jednak ze względu na tkwiące w nich samych polskie tradycje, którym często dawali zdecydowany
wyraz w swym życiu, wchodząc w skład polskiej kultury i godni są "odzyskania" ich
dla polskości. Autor nie mógł także pominąć milczeniem niektórych osób niepolskiego
wprawdzie pochodzenia, ale działalnością swą związanych z Polską, i to niekiedy w tak zasadniczy
sposób, że w powszechnym mniemaniu uważane są one nierzadko (jak np. Dantyszek
czy Beniowski) za Polaków.
Cytowane w tekście wyjątki oryginalnych podróżniczych relacji mają na celu pokazanie, w
jaki sposób ich autorzy przeżywali zetknięcie się z morskim żywiołem, jakie przy tym nasuwały
się im refleksje i jakie czynili spostrzeżenia na temat ówczesnych warunków podróży
morskich. W ten sposób wyjątki te, chronologicznie uszeregowane, pozwalają równocześnie
na dokonanie pewnego rodzaju przeglądu dziejów żeglugi i odkryć, wojen morskich i budownictwa
okrętowego, nierzadko bowiem relacje stanowią bardzo cenne źródła i materiały do
poznania i zbadania poszczególnych okresów dziejów polskich, i nie tylko polskich, tradycji
morskich. Temu samemu celowi służyć mają umieszczone w książce ryciny, przeważnie
współczesne omawianym wydarzeniom podobizny polskich żeglarzy i podróżników, okrętów
i statków, na których pływali, portów, jakie w toku dalekich rejsów odwiedzali itd.
Książka została wyposażona w przypisy o znaczeniu literowym, zawierające objaśnienia
trudniejszych słów czy fragmentów cytowanych relacji, oraz przypisy bibliograficzne o znaczeniu
cyfrowym. Te ostatnie mają nie tylko stanowić kontrolny aparat naukowy, ale i umoż-
5
liwić zainteresowanym czytelnikom rozszerzenie wiadomości i materiałów, które w niniejszej
z natury rzeczy musiały ulec pewnemu ograniczeniu. I jeżeli czytelnicy, zwłaszcza ci, którym
sprawy polskiego morza nie są obojętne, ale prawdziwie leżą na sercu, którzy może już pracują
i budują lub będą budowali polską przyszłość na morzu (a głównie z myślą o nich pisana
była niniejsza książka), wyzyskają tę okazję do jeszcze lepszego zapoznania się z dziejami i
bogatymi tradycjami Polski na morzu, to wówczas zadanie, jakie autor wytyczył sobie pisząc
Polaków na szlakach morskich świata, będzie całkowicie i w dwójnasób nawet spełnione.
Opracowując tę książkę autor korzystał z pomocy wielu przychylnych mu osób, którym na
tym miejscu pragnie złożyć wyrazy podziękowania. Tak więc przede wszystkim autor dziękuje
prof. drowi Gerardowi Labudzie za przejrzenie pierwotnej bardziej popularnej wersji tej
pracy i za wyrażoną życzliwą zachętę do rozszerzenia jej bazy materiałowej. Z kolei
prof.
drowi Romanowi Pollakowi, który wskazał autorowi niektóre wartościowe źródła i publikacje,
mgr Irenie Fabiani-Madeyskiej za nieocenione informacje, zwłaszcza z dziedziny gedanensiów,
admirałowi Włodzimierzowi Steyerowi za szereg wiadomości dotyczących prac
radzieckich autorów, drowi Czesławowi Pilichowskiemu za udostępnienie licznych informacji
i zapisów bibliograficznych, prof. drowi Kazimierzowi Demelowi za fachowe wyjaśnienia
z dziedziny biologii morza. Cennych wskazówek bibliograficznych życzliwie udzielili również
opiniodawcy pracy: prof. dr Władysław Czapliński i zwłaszcza prof. dr Bolesław Olszewicz,
który poświęcił autorowi dużo cennego czasu i umożliwił wyzyskanie licznych zbiorów
utworzonej oraz kierowanej przez siebie Pracowni Historii Geografii Instytutu Geografii PAN
i wobec którego zaciągną autor znaczny dług wdzięczności. Wyrazy wdzięczności należą się
także doc. drowi Marianowi Pelczarowi, i to nie tylko za szereg dalszych wskazówek i cennych
rad, ale i za wiele życzliwości zachodu nad realizacją wydania niniejszej książki z ramienia
Towarzystwa Przyjaciół Nauki i Sztuki w Gdańsku, obecnego Gdańskiego Towarzystwa
Naukowego.
Większą część materiału zawartego w tej pracy zgromadził autor z księgozbioru Biblioteki
Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, względnie za pośrednictwem jej Wypożyczalni
Międzybibliotecznej, jak również korzystał ze Stacji Mikrofilmowej Biblioteki. I
dlatego nie może zabraknąć tu naprawdę szczerego podziękowania dla tych wszystkich pracowników
Biblioteki, którzy w toku kilka lat trwających przygotowań i opracowywania Polaków
na szlakach morskich świata z dużą uczynnością udzielali autorowi swej pomocy.
Maszynopis tej pracy w miarę jej powstawania, przeróbek i uzupełnień wykonała trzykrotnie(!)
Żona autora i Jej również należą się słowa gorącego podziękowania.
6
I. PIERWSI POLACY NA BAŁTYKU
(od schyłku X do połowy XV wieku)
1. W POCZĄTKACH PAŃSTWA PIASTOWSKIEGO (960
1138)
Już od samego zarania dziejów państwo polskie, chociaż zorganizowane przez osiadły w
głębi lądu szczep słowiański Polan, przejawiało w swym rozwoju ciążenie ku ujściom głównych
rzek swego terytorium, Odry i Wisły, i co za tym idzie
ku morzu1. Prawdopodobnie
najpierw wcielone zostało do państwa piastowskiego Pomorze nadwiślańskie, później Pomorze
środkowe, kołobrzeskie, wreszcie w latach 962
963, jak to już można udokumentować
historycznie, Ziemia Lubuska, co dało podstawy do pokuszenia się o zdobycie ujść Odry.
Odtąd przez dziesięć lat, niewątpliwie zarówno dla korzyści politycznych, jak i gospodarczych,
trwa uporczywa realizacja myśli szerokiego oparcia granic państwa o Morze Bałtyckie.
Około roku 965/966 w polskich rękach znajdował się już zapewne Szczecin, w następujących
dwu latach przezwyciężyli Polacy opór Wolinian zagradzających im bezpośredni dostęp do
morza, wreszcie około roku 972 rozgromili margrabiów niemieckich pod Cydzyną. Tym
ostatnim sukcesem przypieczętował Mieszko I władanie nad ujściem Odry, a dzięki temu i
nad całym dostępem do "długiego morza", od ujścia Wisły aż do ujścia Odry. W ten sposób
Polska zmieniła zasadniczo swój charakter i z typowo kontynentalnego państwa, jakim była w
pierwszych latach swego istnienia, stała się państwem nadmorskim.
Jest oczywiste, że uzyskanie kilkusetkilometrowego dostępu do morza było dla młodego
państwa piastowskiego nader korzystne. "Szeroki horyzont polityki morskiej otworzył się
wówczas przed Polską. Stosunki z Danią i Szwecją załatwiano przez morze. Mieszko musiał
mieć w swojej dyspozycji jako władca państwa nadmorskiego część floty Wolinian i Pomorzan,
mógł też mieć i posługiwać się własnymi statkami. Kładł on w ten sposób podwaliny
pod polską politykę morską opierając się z konieczności o jej zasadnicze elementy: posiadane
porty, flotę, układy polityczne i stosunki gospodarcze z państwami morskimi"2.
Nie posiadamy, niestety, żadnych bliższych danych o flocie, jaka pośrednio czy bezpośrednio
podlegać musiała Mieszkowi. W szczęśliwszym natomiast jesteśmy położeniu, jeśli
chodzi o stosunki gospodarcze ówczesnej Polski z innymi państwami nadbałtyckimi, choć i w
tym wypadku posiadane wiadomości dotyczą nie tyle bezpośrednich stosunków Polski z państwami
skandynawskimi, ile stosunków Wolina z Birką (koło dzisiejszego Sztokholmu) czy z
Danią. Równocześnie jednak utrzymywała Polska niewątpliwie stosunki polityczne z krajami
skandynawskimi. Widomym tego dowodem jest skojarzenie małżeństwa córki Mieszka I z
królem szwedzkim Erykiem Zwycięskim. Zarówno data tego ślubu, jak i bliższe szczegóły
dotyczące Piastówny, która była córką i siostrą władców Polski, a żoną i matką władców
Szwecji, Dani i Anglii, nie zostały do dziś dnia ściśle ustalone i nie wiadomo w ogóle, czy
1 G. L a b u d a, Polska w zlewisku Bałtyku, "Jantar", R. VI, 1948, z. 1, s. 33 w dalszym ciągu tego podrozdziału
opieram się przeważnie na tej pracy.
2 W. K o w a l e n k o, Polska żegluga na Wiśle i Bałtyku w XIV i XV wieku, "Roczniki Historyczne", t.
XVII, Poznań 1948, s. 338.
7
kiedykolwiek do tego dojdzie. Małżeństwo to zostało skojarzone około 980 roku3, podawana
jednak na rok 985 data ślubu okazała się bezpodstawna; zapewne ślub odbył się zaraz po roku
9874. Imię Piastówny brzmieć mogło prawdopodobnie Świętosława; dawane jej w sagach
miano Sygrydy oraz przypisywane tam czyny nie są jednak oparte na żadnych realnych dowodach.
W każdym bądź razie zupełnie niezależnie od tych do dziś nie wyjaśnionych, choć
nader istotnych szczegółów wydaje się, że Świętosława była nie tylko "pierwszą Piastówną,
która przepłynęła Bałtyk"5, ale i zapewne pierwszą konkretnie znaną osobą polskiej narodowości,
która odbyła zamorską podróż. Niewątpliwie już w toku kojarzenia tego małżeństwa
wysłannicy Mieszka musieli płynąć do Szwecji, z całą również pewnością dworzanie towarzyszyli
Świętosławie w podróży, która miała ją wynieść na tron Szwecji, jednak nazwiska
ich utonęły w mroku niepamięci.
Nie tylko jedną podróż zamorską odbyła córka Mieszka I. Po śmierci Eryka Zwycięskiego
wyszła za mąż i wyjechała do Danii, a gdy nowy jej mąż, Swen Widłobrody, po kilku latach
wygnał żonę z Danii, powróciła do Polski. Po śmierci Swena synowie Świętosławy zabrali
swą matkę na powrót do siebie. Dalsze szczegóły z życia Świętosławy nie są znane, ale jest
możliwe, że podobnie jak jedna z jej córek zmarła w Anglii na dworze swego syna Kanuta
Wielkiego6. Oznaczałoby to, że przemierzyła ona nie tylko cały niemal Bałtyk, ale i Morze
Północne.
Na końcowe lata panowania Mieszka I i początek rządów Bolesława Chrobrego przypadają
usilne zabiegi tych władców o utrzymanie zarówno zachodniego jak i wschodniego krańca
swych morskich granic. Na zachodzie chciał tego Mieszko dokonać przez rozbicie związku
weleckiego, na wschodzie przez pokonanie Prusów; kontynuacją tej polityki, zdążającej do
zespolenia Polski z Pomorzem i Prusami, była podjęta w początkowym okresie rządów Chrobrego
próba nawrócenia Prusów na wiarę chrześcijańską.
Próba ta podjęta została wiosną 997 r. przez Wojciecha, biskupa-misjonarza czeskiego,
którego cała działalność misyjna związana była wszakże ze świeżo na wiarę chrześcijańską
nawróconą Polską. Według słów ówczesnej relacji, misjonarz Wojciech wraz z przydanymi
mu dla bezpieczeństwa trzydziestu zbrojnymi rycerzami Bolesława Chrobrego udał się najpierw
łodzią wiślaną do miasta "Gyddanyzc", gdzie ziemie Bolesława dotykały granic morza,
i tam chrzcił liczne tłumy ludzi czekających na jego przybycie7.
Relacja ta
o podróży Wisłą przez Gdańsk i dalej jednym z jej ramion do Zalewu Wiślanego

jest najstarszą wiadomością o ówczesnej żegludze wiślanej i morskiej Polaków. Można
przypuszczać, że Gdańsk był w tym czasie czymś więcej niż osadą rybacką i że utrzymywał
stosunki handlowe nie tylko z wnętrzem kraju, ale zapewne i z innymi osadami położonymi
bądź to nad Zalewem Wiślanym, bądź też nad morzem. Jednakże również i z tych czasów
brak nam dowodów źródłowych na określenie rozmiarów tej żeglugi, nie mówiąc już o
sprawach takich, jak np. posiadanie przez Chrobrego własnej floty morskiej. Wszystko to, co
na ten temat wymyśliła fantazja literacka, nie może być
pomimo nęcących koncepcji odnośnie
do władztwa morskiego Bolesława Chrobrego8
uznane za możliwe do przyjęcia, i to
nie tylko z braku wspomnianych dowodów, ale także i dlatego, że właśnie Chrobry popełnił
szereg błędów politycznych, w których wyniku zaprzepaszczone zostały nawet aspiracje do
tego władztwa morskiego. "Nie ulega wątpliwości, że stanowisko Polski na morzu w okresie
panowania Bolesława Chrobrego doznało decydującego ciosu. Przyczyn tego faktu należy
3 L a b u d a, o. c., s. 34.
4 L. K o c z y, Związki małżeńskie Piastów ze Skandynawami, Poznań 1933, s. 12.
5 Zaznaczył to już B. C h r z a n o w s k i, Niewiasty nasze a morze, w zbiorze pt. "Z wybrzeża i o wybrzeżu",
Warszawa 1934, s. 67.
6 K o c z y, l . c .
7 Żywot Świętego Wojciecha przez Jana Kanaparza, wyd. A. Batowski, "Monumenta Poloniae Historica", S.
I, t. I, Lwów 1864, s. 180.
8 W. G r a b s k i, Saga o Jarlu Broniszu, Poznań 1947.
8
szukać w niefortunnej polityce zagranicznej tego władcy, nie liczącego się zupełnie z realnym
układem sił. W przeciwstawieniu do ojca, operującego szeroko rozgałęzionym systemem
przymierzy (Czechy, Węgry, Szwecja i Niemcy w rozmaitych kombinacjach) i nigdy nie
działającego w pojedynkę, Bolesław zdołał się pokłócić ze wszystkimi prawie sąsiadami,
zwłaszcza z Niemcami i Rusią. Tej koalicji wrogów przeciwstawił słabo rozbudowany system
przymierzy sięgający państw odległych (Dania, Lotaryngia, Lombardia), a skutkiem tego
mało skuteczny"9.
W ten sposób zaprzepaszczone zostały na odcinku morskim owoce panowania Mieszka I.
Stojące w obliczu nieprzyjaciół ze wschodu i zachodu oraz osłabione wewnętrznymi tarciami
państwo polskie nie było w stanie do końca XI w. powrócić nad Bałtyk. Bezskutecznie usiłował
tego dokonać Mieszko II, dopiero Bolesław Krzywousty zdołał powrócić do dawnych
granic morskich sprzed 150 lat.
Ten władca, podobnie jak kiedyś Mieszko I, przeprowadzał dzieło zjednoczenia Polski z
ziemiami pomorskimi począwszy od Pomorza Gdańskiego; następnie zaś pozyskał środkowe
Pomorze z Kołobrzegiem i wreszcie Pomorze Zachodnie. Zanim jednak w okresie przeszło
dziesięcioletnim (1112
1123) dokonał złączenia całego Pomorza w tej właśnie kolejności,
przedsiębrał liczne wyprawy na Pomorze Zachodnie. W jednej z tych wypraw rycerstwo polskie
dotarło w roku 1105 do Bałtyku w okolicach Kołobrzegu.
Akcentuje to w swej kronice tzw. Anonim Gall, przytaczając pieśń jaką rycerze polscy
mieli wtedy śpiewać. W przekładzie R. Grodeckiego pieśń ta ma brzmienie następujące:
Naszym przodkom wystarczyły ryby słone i cuchnące,
My po świeże przychodzimy, w oceanie pluskające!
Ojcom naszym wystarczało, jeśli grodów dobywali,
A nas burza nie odstrasza, ni szum groźny morskiej fali;
Nasi ojce na jelenie urządzali polowanie,
A my skarby i potwory łowim, skryte w oceanie!10
"Cóż byśmy dali za to
pisze Roman Pollak w swej Urodzie morza w polskim słowie

żeby nam Anonim zanotował tę piosenkę w oryginalnym, polskim brzmieniu! Żeby choć jeden
wiersz, jeden zwrot przytoczył! Ale i to przekształcone, dalekie echo jest bezcenne"11.
Jest ono bezcenne przede wszystkim dlatego, że dokumentuje niezbicie fakt dotarcia wojsk
Krzywoustego do Bałtyku, do którego młode państwo piastowskie ciążyło, jak już stwierdziliśmy
uprzednio, od samego zarania swych historycznych dziejów, w zrozumieniu szerokich
perspektyw politycznych i gospodarczych, jakie zapewniało sąsiedztwo morza. Ponadto jest
ono bezcenne także i dlatego, że stanowi dowód słusznej dumy naszych z głębi lądu pochodzących
przodków ze zdobytego w uporczywym trudzie dostępu do wielkiego, zdawałoby
się, niezmierzonego morza, nie znanego ich ojcom i dziadom. Ten akcent męskiej, żołnierskiej
dumy z zaślubin z morzem będzie się później powtarzał w dziejach Polski, gdy kilkakrotnie
jeszcze rycerstwo polskie na nowo dotrze do odzyskanego morza, aż do ostatnich,
również kołobrzeskich zaślubin z Bałtykiem w marcu 1945 r.
Dotarcie Krzywoustego do morza nie oznaczało jednak trwałego zjednoczenia ziem nadmorskich,
dzieło to przeprowadził Krzywousty systematycznie począwszy od 1112 roku. W
1116 r. pozyskał Pomorze Gdańskie, od roku 1119 skierował się na Pomorze Zachodnie, w
1121 uzyskał Szczecin i wreszcie w 1123 przeszedł "przez morze". Oznacza to, że z lądu stałego
Szczecina przeprawił się przez Zatokę Szczecińską na wyspy Uznam i Wolin, a być może
nawet na Rugię, chociaż bliższych osiągnięć Krzywoustego za morzem ustalić nie można.
9 L a b u d a, o. c., s. 36, 37.
10 A n o n i m G a l l, Kronika polska, przeł. i opr. R. Grodecki, Kraków 1923, s. 124.
11 R. P o l l a k, Uroda morza w polskim słowie, Poznań 1947, s. 10.
9
W każdym razie fakt złożenia przez Krzywoustego w 1135 r. hołdu lennego z Pomorza i Rugii
czyni to przypuszczenie zupełnie prawdopodobnym.12
Z braku źródeł trudno również dociec, czy wyprawa na Rugię umożliwiona została zamarznięciem
cieśniny morskiej13, czy też dokonano przeprawy na statkach. Ta druga alternatywa
jest zupełnie możliwa, jeśli się zważy, że "Bolesław Krzywousty jest jedynym Piastem, o
którym konkretnie możemy powiedzieć, że obok polityki kontynentalnej uprawiał także morską,
wprowadzając do walki ze swymi przeciwnikami także flotę"14.
Pięćsetkilometrowe wybrzeże z licznymi i bogatymi portami tworzyło teraz północną granicę
Polski; broniła jej silna flota książąt pomorskich, którą Krzywousty mógł dysponować do
walki z zamorskimi wrogami Polski.
2. SŁOWIANIE NA BAŁTYKU W WIEKACH X
XII15
Czasy panowania pierwszych Piastów w Polsce to równocześnie okres wspaniałego rozkwitu
słowiańskich grodów portowych nad Bałtykiem i okres silnej ekspansji Słowian na morze.
Chociaż w wieku X przodującą rolę w rejonie Morza Bałtyckiego odgrywali jeszcze Wikingowie,
to jednak najlepszą miarą siły i organizacji Słowian jest fakt, że ci sami korsarze
skandynawscy, przed którymi drżała z trwogi cała Europa, którzy bezkarnie łupili wybrzeża
Francji, Anglii i Włoch, a z Półwyspu Skandynawskiego przebili sobie drogę do Morza Czarnego,
"od Waregów do Greków", nie potrafili wedrzeć się w głąb naszych ziem ani na dłużej
postawić stopy na pomorskim wybrzeżu. Słowianie pomorscy okazali się równorzędnymi
przeciwnikami Wikingów, a później nawet uzyskali przewagę i panowanie na Bałtyku.
Wolin, zwany przez ówczesnych kronikarzy "najbogatszym miastem Słowian", Szczecin i
Kamień, Kołobrzeg, Gdańsk i Oksywie obok dalszych licznych portów słowiańskich, zwłaszcza
na Pomorzu Zachodnim, były ośrodkami handlu zagranicznego i zamorskiego Słowiańszczyzny
nadbałtyckiej: tu zbiegały się główne linie komunikacji i handlu północnej Europy,
tędy prowadził tranzyt towarów w wymianie Wschodu z Zachodem i Północy z Południem.
Produkty rolne i leśne, bartnicze i hodowlane, a przede wszystkim ryby, wreszcie wyroby
rzemieślnicze i spożywcze były w pierwszym rzędzie przedmiotem handlu portów słowiańskich.
Obok rolnictwa i hodowli najważniejszą gałęzią gospodarki Słowian pomorskich było
rybołówstwo morskie, uprawiane przez nich z dawien dawna, jeszcze przed mieszkańcami
północnej i zachodniej Europy, którzy od Słowian nauczyli się umiejętności połowu, solenia i
handlu śledziami, tą najpopularniejszą i najbardziej w średniowieczu cenioną rybą. Do najważniejszych
portów rybackich Słowian nadbałtyckich należały: Arkona na Rugii, Wolin,
12 K. M a l e c z y ń s k i, Bolesław Krzywousty, Kraków (b. d.), s. 105, 106. Patrz też: Z. W o j c i e c h o w -
s k i, Przeszedł przez morze, "Przegląd Zachodni", R. I, Poznań 1945, nr 4/5, s. 153
170.
13 Jw., s. 106.
14 L a b u d a, o. c., s. 38.
15 Zagadnienie słowiańskiej żeglugi poruszam tylko w najogólniejszych zarysach. Zainteresowanych czytelników
odsyłam do obszernej literatury przedmiotu, której tu z uwagi na jej rozmiary nie sposób wymienić. Podaje
ją zresztą w pracy zasługującej w pierwszym rzędzie na uwzględnienie K. P i e r a d z k a, Walki Słowian na
Bałtyku w X
XII wieku, Warszawa 1953. (Recenzje tej książki pióra R. Kiersnowskiego i G. Labudy
patrz
"Studia i Materiały do Historii Sztuki Wojennej", t. I, Warszawa 1954, s. 644
657). Z publikacji cytowanych i
wymienionych w niej w spisie literatury można zwrócić uwagę na prace R. K i e r s n o w s k i e g o, L. K o c z e -
g o, W. K o w a l e n k i, (oprócz wymienionych prac także: Dalsze badania nad starosłowiańskimi portami na
Bałtyku z IX
XIII, "Przegląd Zachodni", R. XI, 1955, z. 1/2, s. 164
197), G. L a b u d y (oprócz wymienionych
także: Słowianie na Bałtyku, "Szczecin
Tygodnik Wybrzeża", R. IV, Szczecin 1948, nr 23, 24), K. Ś l a -
s k i e g o (oprócz wymienionej także: Udział Słowian w życiu gospodarczym Bałtyku w początkach epoki feudalnej
(VII
XII w.), "Pamiętnik Słowiański" t. IV, Wrocław
Poznań 1954, z. 2).
10
Kołobrzeg i Gdańsk; dużo światła na poziom rzemiosła i w ogóle kultury rybaków gdańskich
rzuciły najświeższe prace wykopaliskowe, przeprowadzane w ostatnich latach w Gdańsku.16
Z licznych rzemiosł, uprawianych przez Słowian nadbałtyckich, na szczególną uwagę zasługuje
jeszcze korabnictwo, czyli budownictwo łodzi i statków przeznaczonych zarówno do
rybołówstwa i żeglugi handlowej, jak i do zadań wojennych. Budownictwo to stało na bardzo
wysokim poziomie. Świadczą o tym wykopaliska z polskiego wybrzeża, i to zarówno z okolic
gdańskich (Brzeźno, Orunia17, Kępa Oksywska), jak lęborskich czy wreszcie z Pomorza Zachodniego,
wykazujące przy tym pewne, dość zasadnicze różnice w porównaniu z budownictwem
typu nordyckiego, do którego szowinistycznie nastawieni historycy niemieccy
skwapliwie chcieliby je zaliczyć18. Podobnie zresztą i źródła opisowe pozwalają na stwierdzenie
wysokiego poziomu technicznego słowiańskich korabi i znacznych ich rozmiarów,
skoro przewozić one mogły po 44 ludzi i 2 konie każdy. Równocześnie imponować nam może
nie tylko jakość, ale i ilość tych pełnomorskich jednostek, jeśli się zważy, że w słynnej
wyprawie szczecińskiego księcia Racibora na duńską Konungahellę w roku 1136 wzięło
udział 720 statków! Również i fakt, że w skandynawskich językach znaleźć można zapożyczone
od Słowian takie nazwy, jak łódź, prom czy korab19, potwierdzić może w całej rozciągłości
poważne rozmiary i poziom słowiańskiego budownictwa okrętowego.
Ostatnim wreszcie dowodem roli i znaczenia Słowian na morzu w wiekach XI
XII są liczne
wyprawy przedsiębrane przez nich nie tylko w granicach basenu bałtyckiego, ale i znacznie
dalej (że wspomnimy udział Polaków i Weletów w wyprawie duńskiej na Anglię w roku
106920, a zwłaszcza ekspedycje odwetowe przeciw Danii). Większość toczonych w tym czasie
wojen Słowian prowadzonych było przez nich w obronie własnego wybrzeża; nosiły one
charakter koniecznej, obronnej wojny przed agresją duńską, a później duńsko-niemiecką, idącą
od strony morza i lądu. Przez długi okres czasu Słowianie pomorscy stawiali nader skuteczny
opór przemożnym siłom wrogów i odnosili duże sukcesy militarne, jak np. w końcowym
okresie panowania Krzywoustego, kiedy realizując jego plany polityczne występowali
jako ramię zbrojne państwa polskiego na morzu. Istnieje przypuszczenie, że z rozkazu Krzywoustego
Pomorzanie dokonywali napadów na wybrzeża Danii w okresie nieprzyjaznych
stosunków polsko-duńskich. Jedną z największych tego rodzaju akcji była wspomniana już
wyprawa księcia pomorskiego Racibora na Konungahellę, w wyniku której Konungahella, do
tej pory najbardziej kwitnący ośrodek handlowy na Półwyspie Skandynawskim, zniszczona
została zupełnie i już nigdy nie powróciła do dawnej świetności. Tysiące jeńców i niezmiernie
bogate łupy przywieźli Pomorzanie do kraju21.
16 Patrz o tym pracę K. J a ż d ż e w s k i e g o, Kultura rybaków gdańskich w w. XII i XIII w świetle badań
wykopaliskowych 1948
1951, "Rocznik Gdański", t. XIII, 1954, s. 16 i n., oraz J. K a m i ń s k i e j, Gdańsk
wczesnośredniowieczny w świetle siedmiu lat archeologicznych prac badawczych, "Rocznik Gdański", t. XIV,
1955 ( w druku). Patrz też W. Ł ę g a, Obraz gospodarczy Pomorza gdańskiego w XII i XIII wieku, Poznań 1949,
rozdz. I i V.
17 Wynik badania znalezisk z Oruni ogłosił O. L i e n a u, Die Bootsfunde von Danzig
Ohra aus der Wikingerzeit,
Danzig 1934, określając je przy tym
niezgodnie z rezultatami badań polskich uczonych
jako łodzie
wikingów.
18 Stwierdził to na Sesji Archeologicznej w Szczecinie jesienią 1954 r., a później opublikował na ten temat
komunikat P. Smolarek, ponowny odkrywca jednej ze znalezionych w latach trzydziestych XX w., a później
rozmyślnie przez badaczy niemieckich zakopanych łodzi słowiańskich w Czarnowsku nad jeziorem Łebsko
(Patrz P. S m o l a r e k, Wczesnośredniowieczna łódź z Czarnowska, "Materiały z Zakresu Historii Techniki,
Gospodarki i Terminologii Morskiej", Gdańsk 1955, nr 3, s. 27, 28; t e n ż e, Czy Słowianie byli żeglarzami?,
"Kurier Szczeciński", R. XI, 1955, nr 21).
19 O zapożyczeniach tych, które przyznawali nawet niektórzy uczeni zagraniczni, pisze P i e r a d z k a, o. c., s.
42.
20 L a b u d a , Słowianie na Bałtyku. "Szczecin
Tygodnik Wybrzeża", R. IV, nr 24.
21 L. K o c z y, Polska i Skandynawia za pierwszych Piastów, Poznań 1934, s. 192
194.
11
Niestety, przedwczesna śmierć Krzywoustego uniemożliwiła Polsce umocnienie się nad
Bałtykiem i utworzenie własnej floty wojennej. Gorzej jeszcze, bo rozbita na dzielnice Polska
rychło utraciła swe posiadłości nadbałtyckie, a pozbawione silnego oparcia politycznego i
zaplecza lądowego siły morskie książąt pomorskich, dochodzące w niektórych okresach rządów
Bogusława I nawet do 500 jednostek, uległy zniszczeniu w walce z agresją króla duńskiego
i książąt niemieckich22. Tym samym zakończył się krótkotrwały okres świetności i
władztwa Pomorzan na Baltyku.
3. POLSKA ŻEGLUGA HANDLOWA W WIEKACH XIII
XV
Okres rozbicia dzielnicowego przyniósł Polsce oprócz ogólnego osłabienia i nawet częściowego
rozkładu organizmu państwowego także i inne następstwo, które przemożnie, w
najbardziej tragicznym znaczeniu tego słowa zaciążyło na całym późniejszym rozwoju kraju.
Było nią sprowadzenie niemieckiego zakonu rycerzy krzyżowych, któremu Konrad, książę
kujawski mazowiecki, powierzył "ochronę" północnej granicy swych ziem przed najazdami
pogańskich Prusów i Jadźwingów. Jednakże nadzieje i interesy księcia Konrada i jemu podobnych
polskich książąt feudalnych, liczących, że sojusz z Zakonem przysporzy im zdobyczy
terytorialnych, bogatych łupów i wielu brańców, nie doczekały się pomyślnej realizacji.
Przewrotny Zakon wszystkie korzyści i zyski z prowadzonej z niewymownym okrucieństwem,
choć pod hasłem "nawracania na wiarę świętą", wojny z poganami zagarnął dla siebie.
Rychło też, przy wydatnej pomocy marchii brandenburskiej i innych niemieckich feudałów,
wyrósł na potęgę górującą nad skłóconymi ze sobą książętami polskimi, a co najgorsze,
odgrodził ich od dostępu do morza. Nastąpiło to w czasie, gdy ożywienie gospodarki i handlu
na ziemiach polskich znalazło swe naturalne ujście w zorganizowaniu żeglugi na szlaku Wisła

Bałtyk
Morze Północne. Jednak pomimo znacznych trudności, jakich z biegiem czasu
przysporzyli osiadli w ujściu Wisły krzyżacy, oraz pomimo osłabienia się wtedy więzów łączących
Pomorze z resztą Polski
żegluga polska na Wiśle i Bałtyku rozwijała się wcale pomyślnie.
Niestety, brak nam dokładniejszych danych źródłowych, które by pozwoliły bliżej określić
rozmiary polskiej żeglugi handlowej w wiekach XII i XIII. O tym, że ona istniała, świadczą
między innymi i przede wszystkim przywileje ówczesnych władców, jak np. nadanie ulg i
ustalenie taryfy celnej dla kupców lubeckich w latach 1220
1227 przez Świętopełka pomorskiego.
Z dokumentu tego wynika, że "wszelka akcja na morzu: handel, żegluga, stosowanie
prawa strądowego, rybołówstwo lub użytkowanie portu
stanowi wyłączne prawo księcia"23.
Podobne nadania, i to zarówno miastom, jak i klasztorom czy biskupom wydawali również i
inni książęta: Władysław Odonicz, Kazimierz Kujawski, Władysław Łokietek.
Żeglugę, a także i rybołówstwo uprawiali zwłaszcza mieszkańcy nadmorskich osad i grodów,
takich jak Oksywie, Elbląg czy Gdańsk. Szczególnie ożywioną działalność prowadziło
przypuszczalnie Oksywie. Według różnego rodzaju danych i badań naukowych (etnologicznych,
lingwistycznych, geograficznych, archeologicznych) istnieją podstawy do stwierdzenia,
że "na Oksywiu musiał istnieć stara, dość znaczna osada, której ludność trudniła się również
żeglugą po morzach, i to na dalsze odległości, pozostając w tak ścisłych z Duńczykami stosunkach,
że nadali jej nawet duńskie miano"24.
Wielkie znaczenie w handlu morskim posiadał w XIII w. Elbląg, który otrzymał prawo
miejskie o 27 lat wcześniej niż Gdańsk. Pieczęć miejska Elbląga z roku około 1242
przed-
22 K. M y ś l i ń s k i, Bogusław I książę Pomorza, Bydgoszcz 1948, s. 39, 40; P i e r a d z k a, o. c., s. 95.
23 Dokument ten podaje M. P e r l b a c h, Pommerlisches Urkundenbuch, Danzig 1882, nr 33; patrz też K o -
w a l e n k o, o. c., s. 341, 342.
24 K. G ó r s k i, Oksywie, "Rocznik Gdański", t. XII, 1938, s. 13.
12
stawiająca kogę ze sternikiem na rufie25
jest najlepszym dowodem ówczesnego morskiego
charakteru tego miasta. Ponadto także i "ze skargi księcia Kazimierza przedstawionej w układzie
z Zakonem z r. 1263 poznajemy, że statki polskie przedtem swobodnie wypływały przez
Elbląg bez przeszkody26.
Również i pieczęć Gdańska ma jako godło wyobrażony statek, a chociaż znany nam egzemplarz
tej pieczęci pochodzi z późniejszych czasów, używana ona była zapewne już za
Świętopełka, a więc w latach trzydziestych XIII w27. Wprawdzie pierwsza wzmianka o porcie
gdańskim pochodzi z połowy XII28 w., ale
jak wspomniano uprzednio
już za czasów
Chrobrego mógł Gdańsk być osadą rybacką i handlową. Na dużą skalę rozpoczęli gdańszczanie
prowadzić handel morski w XIII stuleciu. Zanim jednak przodującą rolę w polskim handlu
zamorskim rozpoczęli odgrywać kupcy gdańscy, spoczywał on w ręku elblążan i torunian. I
tu trzeba przejść do omówienia roli miast leżących wewnątrz kraju w handlu na Wiśle i Bałtyku.
Ruch na Wiśle był w tym czasie prawdopodobnie dość znaczny. Żeglugę wiślaną uprawiali
bowiem nie tylko żeglarze elbląscy i toruńscy, ale także mieszczanie położonych w głębi
kraju (nawet na Pogórzu Karpackim) takich miast, jak Stary Sącz, Bochnia, Połaniec, Sandomierz29.
Toruń już w pierwszym wieku swego istnienia, począwszy od lat sześćdziesiątych XIII
stulecia, prowadził oprócz handlu Wisłą również handel morski z krajami północnej i zachodniej
Europy, głównie z Flandrią30. Później, po okresie zastoju spowodowanego zaborem
Pomorza przez Krzyżaków i nieunormowanymi stosunkami polityczno-gospodarczymi na
Wiśle i w jej ujściu, kupcy toruńscy ponownie nawiązali ożywione stosunki handlowe z Flandrią
i innymi krajami niderlandzkimi, a ponadto z Anglią i Skandynawią. Jednakże powoli
miejsce pośrednika w zamorskim handlu Polski z północną i zachodnią Europą poczynał zajmować
Gdańsk. Przyczyna tego jest łatwo zrozumiała i nie potrzeba jej szerzej uzasadniać;
było nią korzystniejsze położenie nadmorskie Gdańska, predystynujące go bardziej do prowadzenia
handlu morskiego niż położony w głębi kraju Toruń. W rezultacie kupcy toruńscy
przestali się pojawiać na morzach północno-europejskich i w wieku XV już się ich tam nie
spotyka; przejęli natomiast pośrednictwo w handlu wiślanym między Gdańskiem a jego polskim
zapleczem.
W połowie XIV w. Gdańsk wybił się na jedno z czołowych miejsc w Związku Hanzeatyckimi;
prowadził już na szeroką skalę rozwinięty handel morski. "Mimo uciążliwej i niebezpiecznej
konkurencji handlowej Zakonu Krzyżackiego, kupcy gdańscy nawiązują stosunki
handlowe z całym niemal ówczesnym światem. Pełni inicjatywy i przedsiębiorczości wyprawiają
się ze swymi flotyllami i na daleką północ do portów fińskich, norweskich czy szwedzkich,
wioząc tam wszystkie towary, jakich te ubogie przemysłowo kraje potrzebowały, a biorąc
stamtąd ryby, futra, surowiec żelazny, popiół i len. Nie brak gdańszczan i na centralnym
rynku średniowiecznej Europy, we flandryjskich portach Brugii, Antwerpii i innych, skąd
biorą przede wszystkim sukna flamandzkie i częściowo towar południowo-wschodni, a dokąd
wywożą zboże i drzewo oraz żelazo szwedzkie. Nie brak ich i w portach Anglii czy Szkocji,
gdzie znowu wiozą zboże, a głównie drzewo do budowy okrętów oraz drzewo cisowe do wyrobu
łuków służące. I na południowe tereny Europy też wyruszają statki gdańskiego kupca.
Porty południowej Francji, Portugalii i Hiszpanii odwiedzają gdańszczanie często, mimo że są
25 K o w a l e n k o, o. c., s. 346.
26 Jw., s. 347.
27 M. P e l c z a r, Polski Gdańsk, Gdańsk 1947, s. 24.
28 Jw., s. 21.
29 P e r l b a c h, o. c., nr 33; K o w a l e n k o, o. c., s. 344, 345.
30 Patrz M. M a g d a ń s k i, Handel Torunia na morzu w wiekach średnich, "Roczniki Historyczne" t. XI, Poznań
1935, s. 1
28.
13
to wyprawy niebezpieczne i że ryzykuje się na nich nieraz mienie i życie; okolice te, zwłaszcza
burzliwa Zatoka Biskajska, roiły się bowiem od niebezpiecznych piratów. Kosztowny
towar pociąga jednak; gdański kupiec przywozi z tych wypraw południowe owoce i południowe
ryby, francuskie wina, egzotyczne skóry oraz sól morską, wiezie zaś na południe surowiec
północy, głównie drzewo i zboże"31.
Podobnie jak wśród kupiectwa Torunia czy Elbląga, tak i w Gdańsku przeważał element
obcy. Nie brak było tu jednak i elementu rodzimego: oprócz ludności kaszubskiej byli tu także
i przybysze z południowych ziem polskich czy z zachodnich ziem słowiańskich. Oni też
wspólnie z osiedleńcami ze wschodu, z pruso-litewskich szczepów, i z przybyszami z Niemiec
i innych krajów zachodniej Europy wytworzyli typ gdańszczanina32.
Nie tylko gdańszczanie prowadzili jednak w wieku XIV czy XV zamorski handel towarami
eksportowanymi z Polski i importowanymi do niej, bowiem pojawili się w tym czasie na
Morzach Bałtyckim i Północnym także kupcy, zwłaszcza krakowscy, na mniejszą zaś skalę
wrocławscy i inni33.
Handel zamorski, prowadzony Wisłą do Gdańska i dalej morzem, przede wszystkim do
Flandrii i Danii, stanowił przez cały wiek XIV i połowę XV główną podstawę handlu krakowskiego.
Najważniejszymi towarami były idące tranzytem z Węgier miedź, drogą przez
Ruś wyroby jedwabne i korzenie wschodnie, zaś z produktów krajowych drewno, ołów, wosk
i zboże. Głównym towarem przywożonym było sukno flandryjskie, a także angielskie, wina
reńskie i południowe oraz z Hiszpanii przez Brugię figi, rodzynki, migdały i ryż34.
Jedna z pierwszych wiadomości o handlu morskim kupców krakowskich pochodzi z roku
1339 i dotyczy zatrzymania przez Krzyżaków na Wiśle pod Świeciem w roku 1309 dwóch
kupców krakowskich wracających na swoich statkach z towarami z Flandrii35. Próby ograniczania,
utrudniania i nawet zakazu żeglugi polskiej na Wiśle przez Zakon, powtarzające się
przez cały wiek XIV, świadczą najwymowniej o istnieniu polskiej floty kupieckiej w tym
okresie. Pomimo jednak tych trudności polska żegluga na Wiśle i Bałtyku rozwijała się nadal.
Z nazwisk krakowskich kupców, którzy ten handel zamorski prowadzili, wymienić można
Jana Czolnera, który w 1383 r. ze znaczną partią sukna dotarł nawet na angielski dwór królewski36,
Jana Slepkogila i innych kupców, którzy w 1401 r. wysłali poważną ilość różnych
towarów do Flandrii, a przede wszystkim trzeba wymienić spółkę założoną przez Jerzego
Morsztyna, jak również innych kupców tego nazwiska, jego potomków.
Z wypraw tych zachowały się notatki kupca Henryka Smeta, który na zlecenie wspomnianego
wyżej Jana Slepkogila oraz Piotra Behema i Łukasza Wolnera przywoził do Flandrii
wosk, miedź, ołów, wyroby wełniane i lniane oraz skóry węgierskie.37 Z Krakowa do Torunia
wiózł Smet powierzone mu towary wozem, następnie załadowawszy je na statek powiózł w
dół Wisły do Gdańska, stad zaś morzem do Flandrii, do Sluis (LłEcluse), przystani nadmorskiej
Brugii, z którą połączona była kanałem.
Najpoważniejszym kupcem krakowskim prowadzącym handel zamorski był Jerzy Morsztyn,
członek rady starszych Kongregacji Kupieckiej, założyciel spółek do handlu suknem
flandryjskim. Do spółek tych należeli nie tylko kupcy krakowscy, jak to wynika z postępowania
zaszłego w wyniku awarii statku, który wiózł z Brugii sukna należące do Morsztyna i jego
31 P e l c z a r, o. c., s. 90
91.
32 Jw., s. 145.
33 Notuje to R. G r o d e c k i, Znaczenie handlowe Wisły w epoce piastowskiej, "Studia historyczne ku czci
St. Kutrzeby", t. II, Kraków 1938, s. 301 i odb.
34 S. K u t r z e b a, Handel Krakowa w wiekach średnich, "Rozprawy Akademii Umiejętności Wydz. Fil.-
Hist.", t. XIX, Kraków 1903, s. 24, 25.
35 K o w a l e n k o, o. c., s. 350.
36 K u t r z e b a, o. c. , s. 24.
37 A. P a w i ń s k i, Notatki kupca krakowskiego w podróży do Flandrii z r. 1401
1402, "Biblioteka Warszawska",
1872, t. III, s. 58
73.
14
wspólników. Jednym z nich był Mikołaj Katherin z Gliwic, po którego śmierci matka "kwituje
w dniu 6 lipca 1414 Jerzego [Morsztyna] z odbioru części zysków synowi należnych,
zastrzegając sobie udział w dziesięciu postawach sukna, gdyby je z morza wydobyć się udało"
38.
Współcześnie Jerzemu Morsztynowi, w latach 1402
1411, prowadził na dużą skalę handel
zamorski arcybiskup gnieźnieński Mikołaj Kurowski. Powiada o nim Długosz pod rokiem
1411, że "zebrał on dla swoich braci i synowców ogromne skarby w złocie, srebrze, klejnotach,
zamkach, wsiach i folwarkach, wysyłając ciągle do Flandrii statki z mięsiwem i zbożem.[...]
Głośne jest jego imię bardziej z ogromnych bogactw, niżeli dzieł chwalebnych dla
dobra Kościoła lub ojczyzny podjętych"39.
Innym wreszcie dowodem prowadzonej w tym samym czasie przez Polaków żeglugi i
handlu morskiego jest wysłanie przez Jagiełłę w 1408 r. 20 statków ze zbożem kujawskim,
przeznaczonym dla nawiedzonej w tym roku klęską głodu Litwy. Długosz tak pisze o tym w
swoich Dziejach:
Wysłał Jagiełło do Litwy dwadzieścia dużych statków zbożem ładownych, które spuszczono rzeką Wisłą
aż do Ragnety, a stamtąd Niemnem w górę holować miano. Ale skoro tylko przybiły do Ragnety, schwycono
je z rozkazu mistrza pruskiego, Ulrycha v. Jungingen, który na usprawiedliwienie pozorne swego bezprawia
twierdził, jakoby na statkach tych wieziono broń dla pogan barbarzyńców przeciw chrześcijanom i wiernym.
40
Z powyższego incydentu wynika, że nie tylko na Wiśle żegluga polska była hamowana
przez Krzyżaków, a równocześnie dowodzi, iż pomimo wszelkich trudności Polacy nie rezygnowali
z jej uprawiania.
Pomimo uporczywych prób utrudniania i ograniczania polskiej żeglugi przez Zakon Jagiełło
konsekwentnie jej bronił, co znalazło swój wyraz zarówno w warunkach pokoju wieczystego
w Melnie z roku 1422, jak i w dwa lata późniejszym układzie nieszawskim. Także i
po śmierci Jagiełły, gdy po zawarciu pokoju brzeskiego w 1436 r. nastąpił na 20 lat okres
upragnionego pokoju, prawa polskiego kupiectwa do nieskrępowanego przejazdu Wisłą i lądem,
rzekami i morzami, na małych i wielkich statkach
zostały zapewnione. Krzyżacy jednak
ze swej strony sabotowali zawierane przez siebie z polską układy, czego wyrazem jest m.
in. wydany na zjeździe miast pruskich w 1442 zakaz budowania i sprzedawania statków Polakom41.
W tym czasie okres świetności krakowskiego kupiectwa, przez półtora wieku tak wydatnie
biorącego udział w prowadzeniu polskiego handlu zamorskiego, zaczyna przemijać. Rolę jego
poczyna przejmować kupiectwo toruńskie, które przejmuje handel na Wiśle, podczas gdy
żegluga morska przechodzi w ręce gdańszczan. Z organizowanych jeszcze w tym czasie wypraw
kupców krakowskich wymienić trzeba flandryjskie rejsy spółki, w której pierwsze
skrzypce grał wybitny kupiec Jan Sweidniczer, a której towary woził kupiec Piotr Kreczmer.
Synowie Jerzego Morsztyna, Stanisław i Jerzy, dokonywali również wypraw do Flandrii i
Anglii, w dalszym ciągu głównie po sukna, przy czym kres ich działalności położyła wojna
trzynastoletnia; ostatnie ich wyprawy miały odbyć się jeszcze przed rokiem 145442, chociaż
według innej relacji jeszcze w 1458 r. (6 czerwca) Jerzy Morsztyn otrzymał przywilej króla
angielskiego zezwalający mu na przewiezienie do Anglii celem sprzedaży rubinu ważącego
38 S. K r z y ż a n o w s k i, Morsztynowie w XV wieku, "Rocznik Krakowski", R. I, 1898, s. 354.
39 J. D ł u g o s z, Dziejów polskich ksiąg dwanaście, przekład K. Mecherzyńskiego, t. III, Kraków 1867, s.
118, 119.
40 Jw., s. 538, 539.
41 K o w a l e n k o, o. c., s. 365.
42 K u t r z e b a, o. c., s. 45.
15
214 karatów.43 Wynika z powyższego, że nie tylko płody rolnicze i leśne oraz sukna stanowiły
obiekt zainteresowań handlowych kupców krakowskich.
Po zakończeniu wojny trzynastoletniej od roku 1466 handel morski stał się domeną kupców
i żeglarzy zagranicznych, głównie Holendrów, w mniejszej mierze gdańszczan. Natomiast
handel i żegluga oraz spław na Wiśle pozostały w przeważającej części w rękach polskich
z tym, że z początkiem drugiej połowy XV w. Poczęła się nimi trudnić szlachta i duchowieństwo.
Pierwszym znanym nam z nazwiska szlachcicem, który przy pomocy własnych
ludzi wysyła w 1457 r. zboże Wisłą do Gdańska, był gospodarny szlachcic pruski Gabriel
Bażyński. Z feudałów mających swe dobra w głębi kraju jako pierwszy chwycił się tego zajęcia
w roku 1470 biskup wrocławski Jakub z Sienna, eksportujący zboże bezpośrednio do
portu gdańskiego, a następnie szlachta mazowiecka. Spośród szlachty małopolskiej wymienić
można jako pierwszego kasztelana sandomierskiego Pawła Jasieńskiego, który spławiał do
Gdańska dęby, pak i zboże44. Również i król Kazimierz Jagiellończyk nie pozostawał w tyle i
wysyłał ze swych dóbr litewskich statkami zboże do Gdańska.45
43 O stosunkach Anglii z Polską, "Kronika Emigracjii Polskiej", t. VII, Paryż 1836/1837, s. 163, przyp. 5.
44 M. B i s k u p, Z problematyki handlu polsko-gdańskiego drugiej połowy XV wieku, "Przegląd Historyczny",
t. XLV, Warszawa 1954, z. 2
3, s. 398 i n.; tamże wykaz szlacheckich i duchownych eksporterów do Gdańska
w drugiej połowie XV wieku.
45 K. G ó r s k i, Pierwsze czterdziestolecie Prus Królewskich (1466
1506), "Rocznik Gdański", t. XI, 1937,
s. 37; M. P e l c z a r, Handel zbożem z dóbr królewskich Kazimierza Jagiellończyka, tamże, t. XII, 1938, s. 33

73.
16
II. PIERWSI POLACY NA MORZU ŚRÓDZIEMNYM
(od końca XII do XV wieku włącznie)
1. UDZIAŁ POLAKÓW W WYPRAWACH KRZYŻOWYCH
Morze Śródziemne od końca XI w. począwszy stało się ważnym szlakiem komunikacyjnym,
łączącym porty południowo-zachodniej i nawet północno-zachodniej Europy z portami
Syrii i Palestyny. Przyczyną tej nader ożywionej jak na średniowiecze komunikacji morskiej
były wyprawy krzyżowe. Hasło do podjęcia tych wypraw dały podboje tureckie, których pastwą
padła Azja Mniejsza. Pociągnęło to za sobą skrępowanie, a nawet zupełne odcięcie rosnącego
na sile kupiectwa zachodnio-europejskiego od intratnego handlu ze Wschodem, jak
również
po odnalezieniu Grobu Świętego
ograniczenie czy uniemożliwienie pielgrzymek
do Jerozolimy, co stanowiło właściwy tytuł do walki wydanej przez chrześcijan mahometanom.
Niezależnie od motywów religijnych wyprawy krzyżowe były typowymi wyprawami
kolonizatorskimi, które ziścić miały nadzieje feudałów
królów, książąt i baronów, a także i
drobniejszego rycerstwa
na nowe ziemie i bogate łupy. Z drugiej strony uciskanemu, zgnębionemu
chłopstwu pańszczyźnianemu krajów południowo-zachodniej Europy wyprawy te
niosły perspektywę wydostania się z feudalnego jarzma.
Powodzenie wszystkich niemal wypraw było uzależnione od zebrania wielkich flot handlowych
do przewozu wojsk i okrętów wojennych do ich eskorty. Floty te zostały wystawione
przez bogate i rosnące na znaczeniu, a wiele obiecujące sobie po pomyślnym przebiegu wypraw
republiki włoskie z Genuą na czele.46
Udział Polaków w wyprawach krzyżowych był bardzo skromny, właściwie nawet minimalny.
Polska jako kraj niedawno schrystianizowany nie mogła być i nie była też podatnym
gruntem do rozwoju idei wypraw krzyżowych; idee te nie zawierały również w sobie żadnych
interesów dla powstającej dopiero w Polsce klasy mieszczańskiej. Wyprawy pierwszych polskich
krzyżowców nie były więc, ogólnie biorąc, dowodem zapału i chęci walki w obronie
Grobu Świętego, lecz wypływały niejako z musu, w następstwie nacisku ze strony Stolicy
Apostolskiej i biskupów47. Rycerze polscy, a zwłaszcza książęta, zasłaniali się jak mogli koniecznością
obrony własnych ziem przed najazdami pogańskich plemion i chętnie rezygnowali
z dalekich wypraw krzyżowych na rzecz wypadów przeciw sąsiadującym z Polską
szczepom pogańskim, mając w perspektywie
obok "nawracania na wiarę świętą"
osiąganie
własnych korzyści i zysków zarówno terytorialnych jak i w niewolnikach i łupach.
Pierwszych krzyżowców polskich notujemy w połowie XII w. Według Długosza, pierwsi
Polacy wzięli udział w pochodzie cesarza rzymskiego Konrada w 1147 r., to jest w drugiej
wyprawie krzyżowej. "Spomiędzy panów i rycerzy polskich niektórzy dobrowolnie podjąw-
46 "Był to okres czasu, kiedy kupcy z Genui i Wenecji nagromadzili olbrzymie bogactwa, które zapewniły im
dominujące stanowisko w sprawach polityki świata na przeciąg czterystu lat"
pisze o okresie wypraw krzyżowych
H. W. van Loon, Dzieje zdobycia mórz, "Biblioteka Wiedzy", t. XLVI, Warszawa (b. d.), s. 76.
47 J. S. B y s t r o ń, Polacy w Ziemi Świętej, Syrji i Egipcie, 1147
1914, Kraków 1930, s. 2.
17
szy krzyż na tę wyprawę za umówioną nagrodą popłynęli wraz z cesarzem i służyli w jego
wojsku, dopóki on w Ziemi Świętej wojował".48
W wyprawie tej uczestniczył, o czym nie wspomina zupełnie Długosz, najstarszy syn
Krzywoustego, podówczas już wygnany z kraju przez swych młodszych braci senior krakowski,
Władysław II. Przebywał on na Wschodzie przez dwa lata, a więc prawdopodobnie przez
cały okres trwania wyprawy.49
Jeden z młodszych braci Władysława II, czwarty z kolei syn Krzywoustego, Henryk Sandomierski,
udał się wraz z pocztem polskich rycerzy do Ziemi Świętej w 1154 r. i walczył
pod rozkazami Baldwina III króla jerozolimskiego. Długosz tak o tym pisze:
[Henryk] zebrał zastęp zbrojny z samych ochotników i z wyborem rycerstwa popłynął do Ziemi Świętej.[...]
A gdy przybył szczęśliwie do Ziemi Świętej, uczciwszy pobożnie grób Zbawiciela, złączył się z rycerstwem
Baldwina króla jerozolimskiego i z wielką odwagą i poświęceniem walczył przeciwko Saracenom
pragnąc pozyskać wieniec męczeństwa. Lecz gdy mu się nie udało tego szczęścia dostąpić, zabawiwszy tam
rok cały i straciwszy znaczną liczbę rycerzy już to w boju poległych, już odmienności powietrza znieść nie
mogących, wrócił zdrowo do ojczyzny, gdzie od braci swoich, Bolesława i Mieczysława, i przedniejszych
panów polskich z wielką czcią i radością powitany został. Z jego to opowieści poczęła się dopiero szerzyć i
upowszechniać w Polsce wiadomość o stanie, położeniu i własnościach Ziemi Świętej, nie mniej o krwawych
i zaciętych wojnach, które w jej obronie toczono z barbarzyńcami.50
Po powrocie do kraju Henryk brał udział w "krucjatach" przeciw Jadźwingom i w walce z
nimi poległ w 1166 r.
Prawdopodobnie w tym samym czasie co Henryk Sandomierski lub nieco później przebywał
i walczył w Palestynie Jaksa z Miechowa, o którym Długosz notuje pod rokiem 1162, że
"wyprawiwszy się z drużyną swoich giermków i rycerzy do Ziemi Świętej walczył tam i poświęcał
swoje trudy przez czas niejaki w jej obronie".51
Wreszcie w wyprawie krzyżowej Andrzeja II, króla Węgier, w 1217 r. brali udział rycerze
znajdujący się pod sztandarami nie wymienionego wyraźnie księcia polskiego, prawdopodobnie
Władysława Odonicza, jak również i drugiego z Piastów, Henryka Pobożnego, który
ćwierć wieku później poległ pod Legnicą. Wyprawa ta odpłynęła ze Splitu i zakończona została
zdobyciem Damietty. Prawdopodobnie krzyżowcem był również pochodzący z linii
bocznej Piastów Kazimierz II, książę szczeciński, syn Bogusława, o którym tradycja utrzymuje,
że zaginął w wyprawie do Ziemi Świętej.52
Dużą sławą wśród obrońców Ziemi Świętej cieszył się z początkiem XIII wieku rycerz
polski nazywany Gerlandem, kawaler zakonu szpitalniczego, później znanego jako zakon
kawalerów maltańskich. Gerland, w uznaniu jego cnót rycerskich i talentu dyplomatycznego,
wysłany został w charakterze przedstawiciela zakonu na Sycylię na dwór Fryderyka II. Cieszył
się tam ogromnym szacunkiem i na Sycylii, w komandorii zakonu w Catalagirone w aureoli
świętości zakończył życie w roku 1342. Chociaż starania o kanonizację Gerlanda nie
dały rezultatu, to jednak do dziś dnia na Sycylii w dniu 18 czerwca obchodzi ludność dzień
świąteczny ku czci tego nie znanego z prawdziwego nazwiska Polaka.53
Na nim też kończy się ten niewielki zastęp bliżej znanych polskich krzyżowców. Jest
możliwe, że był on liczniejszy, niż to wynika ze źródłowych zapisek, jednakże dalsze domysły
nie mogą być niczym udokumentowane.
48 D ł u g o s z, o. c., t. II, s. 29.
49 B y s t r o ń, o. c., s. 4.
50 D ł u g o s z, o. c., t. II, s. 38
39.
51 Jw., s. 56.
52 B. W ł o d a r s k i, O udziale Polski w wyprawie krzyżowej Andrzeja II w 1217 r., "Kwartalnik Historyczny",
R. 38, 1924, nr 1/2, s. 31
35.
53 J. H. R e t i n g e r, Polacy w cywilizacjach obcych do końca wieku XIX-go, Warszawa 1937, s. 25.
18
Żaden jednak z wymienionych polskich krzyżowców nie zostawił bezpośredniej relacji ze
swej wyprawy. Zapełniając wiec tę lukę przedstawimy w krótkich słowach, opierając się na
literaturze, ówczesną sytuację w żegludze i warunki podróży z Włoch do Palestyny.
Przez cały okres istnienia Królestwa Jerozolimskiego, to znaczy przez blisko 200 lat, Morze
Śródziemne
i to szczególnie we wschodniej swej części
było widownią nader ożywionej
i niemal regularnej komunikacji morskiej, utrzymywanej głównie pomiędzy portami włoskimi
a Akką, Sydonem i Tyrem. Był to okres względnego spokoju w basenie śródziemnomorskim,
gdyż Turcy i Arabowie nie przeciwdziałali jeszcze na morzu, ale pomimo tego podróże
odbywane na trasie do Palestyny nie należały do przyjemności. Wskutek słabego rozwoju
średniowiecznego budownictwa okrętowego na Morzu Śródziemnym ówczesne kilkupokładowe
galery niewiele różniły się wielkością i pojemnością od jednostek z okresu starożytnego.
W parze z tym szedł też podobny jak dawniej brak wygód i troski o pasażerów, chociaż
koszt przejazdu nie był wcale mały. Ciasnota, ciężkie warunki aprowizacyjne (na pożywienie
składały się głównie: suszone mięso, ryby i owoce, groch i chleb oraz do picia: wino
dla zamożnych i woda dla biedniejszych podróżnych) a także fatalne wprost stosunki sanitarne
sprawiały w rezultacie, że śmiertelność w trakcie takich rejsów była dość znaczna. Bezpieczeństwo
pasażerów było tym bardziej zagrożone, że nieuczciwi armatorzy statków weneckich
i genueńskich, korzystając
dzięki potędze republik, pod których banderą pływali
z
daleko idącej bezkarności, uprawiali proceder zgoła rozbójniczy, grabiąc i mordując co możniejszych
pasażerów, innych zaś sprzedając w niewolę Arabom i Turkom. Ta tragiczna sytuacja
pogorszyła się jeszcze po upadku Królestwa Jerozolimskiego w końcu XIII w., kiedy na
Morzu śródziemnym rozpanoszyło się korsarstwo i w coraz większej sile zaczęli występować
Turcy.54
2. POLSCY PIELGRZYMI W XIV i XV WIEKU
W początkowym okresie po utracie Ziemi Świętej ruch ludności między Europą a Palestyną,
dotąd dość żywy (oprócz bowiem krzyżowców i ich świt, do Tyru, Sydonu i Akki płynęli
liczni podróżni w celach religijnych lub też handlowych), ustał zupełnie. Nawet pielgrzymi i
kupcy przestali wybierać się do Palestyny. Na przeszkodzie temu stali nie tylko muzułmanie,
ile surowe rozporządzenia papieskie zabraniające pielgrzymowania dalej jak na Cypr oraz
zakazujące uprawiania handlu z wyznawcami Mahometa.
Z biegiem lat sytuacja ta poczęła ulegać zmianie i z chrześcijańskich krajów Europy do
Palestyny znów popłynęli
w przenośni i dosłownie
rzesze podróżnych nie zrażających się
trudami i niebezpieczeństwami podróży. Różne pobudki kierowały ich poczynaniami. Niewątpliwie
była wśród nich znaczna ilość takich, którzy jedynie z przyczyn i dla przeżyć religijnych
udawali się do Ziemi Świętej. Ale równocześnie bardzo wielu wybierało się tam z
zupełnie innych powodów i w zupełnie innych celach. Jednych (a dotyczy to wielkich panów
feudalnych i rycerstwa) pędziła do Palestyny chęć zdobycia godności "kawalerów bożogrobskich",
innych
zwykła ciekawość i chęć poznania muzułmańskiego świata. Byli wszakże i
tacy, którzy poznawali ten świat nie dla zaspokojenia własnej, prywatnej ciekawości; w charakterze
pobożnych pielgrzymów zajmowali się oni zbieraniem informacji natury politycznowojskowej,
jako wysłannicy królów i książąt planujących nowe wyprawy krzyżowe bądź w
jakikolwiek inny sposób zainteresowanych w poznaniu potęgi państwa tureckiego. Wreszcie,
ale to już w okresie reformacji, w szeregach pielgrzymów spotkać można było ludzi, których
wiodły na wschód zainteresowania i zamiłowania naukowo-badawcze55.
54 O warunkach, w jakich odbywał się w wiekach XII
XIII przejazd z Włoch do Palestyny, pisze dość obszernie
i obrazowo van L o o n, Dzieje zdobycia mórz, rozdz. IV i VI.
55 R. R h r i c h t, H. M e i s n e r, Deutsche Pilgerreisen nach dem heiligen Lande, Berlin 1880, s. 3
5.
19
Pierwszy znany z nazwiska polski pielgrzym podróżował do Palestyny w roku 1330, tj.
blisko pół wieku po upadku Królestwa Jerozolimskiego. Był nim mieszczanin krakowski Mikołaj
Rusin. Czternaście lat później zwiedził Ziemię Świętą inny krakowski mieszczanin, zamożny
i znany daleko poza granicami kraju kupiec, Mikołaj Wierzynek. Wraz z nim w podróży
wzięło udział sześciu towarzyszy, których nazwiska nie zostały jednak zanotowane56.
Pielgrzymowali do Palestyny również rycerze i władcy feudalni: książę żagańskogłogowski
Henryk V w roku 1360, ksiażę gniewkowski Władysław Biały w latach 1363

1365 i w trzydzieści lat później Władysław IV pomorski w latach 1392
1393.
Zastęp pielgrzymów piętnastowiecznych otwiera biskup krakowski Piotr Wysz z towarzyszami,
który podróż tę odbył w latach 1409
1410. Z kolei wymienić trzeba rycerza Jana Winko,
błogosławionego Szymona z Lipnicy, św Jana Kantego oraz błogosławionego Jana z Dukli,
jednak lat, w których pielgrzymki te zostały dokonane, nie można ściśle określić.
W latach dwudziestych XV w. pielgrzymował, a następnie podróżował dalej po Wschodzie
Piotr Bniński. Osiadł on na stałe na Cyprze i jako dostojnik dworski Jana króla Jerozolimy i
Cypru przybył z poselstwem od niego do Jagiełły w roku 1432.
W roku 1450 pielgrzymował do Jerozolimy Jan Długosz ze swym stryjem i siostrzeńcem.
Podróż ta, odbyta z Wenecji drogą morską, trwała prawdopodobnie od maja do października
tego roku, jednakże bliższej relacji z niej nie znamy57.
W tym samym niemal czasie, na przełomie półwiecza, odbył podróż do Ziemi Świętej chorąży
sieradzki Jan Łaski. W drodze powrotnej stracił on wzrok na Cyprze, a po powrocie do
Polski zmarł w roku 1451. Dwa lata później notujemy dwóch dalszych pielgrzymów, kanoników
poznańskich Jakuba z Wyganowa i Macieja z Chronina. W roku 1474 i jeszcze raz
prawdopodobnie w 1483 pielgrzymował kanonik krakowski Jakub Ban de Boksicze. Z trzech
zaś podróżujących w kilka lat później duchownych krakowskich, jeden, Michał z Wielunia,
zmarł w drodze powrotnej na Cyprze w roku 1487. W trzech kolejnych latach następnych
podróżowali: bernardyn Jan Tarło w towarzystwie brata Antoniego z Biecza, biskup kujawski
Krzesław z Kurozwęk oraz kupcy krakowscy Stanisław Morsztyn i Paweł Swarcz. Około roku
1492 odbył pielgrzymkę do Jerozolimy późniejszy kanclerz Zygmunta I, Krzysztof Szydłowiecki,
a pod koniec tego wieku dworzanin Jana Olbrachta, Mikołaj z Rozenbergu58.
Ogólnie rzecz biorąc, większość tych pielgrzymów to duchowni zarówno świeccy, jak zakonni,
i to przeważnie przedstawiciele hierarchii kościelnej: biskupi, kanonicy, opaci. Jak już
wspomniano wyżej, pierwszymi pielgrzymami byli wybitniejsi kupcy krakowscy, ponadto
dość licznie występowali możni rycerze. I tu zbliżamy się do dwóch wiążących się ze sobą
zagadnień: warunków, w jakich dokonywano ówczesnych podróży morskich do Palestyny, i
kosztów tych podróży, przekraczających możliwości finansowe ludzi mniej zamożnych.
Nie dochowały się niestety, do naszych czasów i prawdopodobnie nie zostały nigdy sporządzone
żadne relacje polskich pielgrzymów z XIV i XV w. Ale z istniejących opisów innojęzycznych,
jak również z późniejszych relacji polskich pielgrzymów59 można sobie wyrobić
wcale dokładny obraz stosunków i warunków panujących w śródziemnomorskich wyprawach
do Ziemi Świętej.
Głównymi portami, z których wypływały statki wiozące pielgrzymów do Palestyny, były
nadal Wenecja i Genua. Aby jednak ukrócić dotychczasową samowolę armatorów i kapitanów,
którzy
jak już wspomniano uprzednio
nie zadowalając się pobieraniem wygórowanych
opłat za przewóz pasażerów w nader prymitywnych warunkach dopuszczali się nawet
aktów gwałtu, rabunku i nierzadko sprzedawali w niewolę muzułmanom, władze republik
56 B y s t r o ń, o. c., s. 5.
57 Jw., s. 6.
58 Jw., s. 8, 9.
59 Opisy pielgrzymów niemieckich i niektórych podróżnych innych narodowości podają R h r i c h t, M e -
i s n e r, o. c., passim.
20
musiały wydać szereg zarządzeń określających obowiązki i prawa obu zainteresowanych
stron: przedsiębiorcy żeglugowego i pasażera. Najważniejsze z nich przed wyruszeniem pielgrzymiego
statku w rejs były spisane w tak zwanym kontrakcie, który następnie składano do
zatwierdzenia władzom. Kontrakt podany przez jednego z pielgrzymów z końca XV wieku,
obejmował nie mniej jak dwadzieścia punktów, w myśl których patron (czyli kapitan statku)
zobowiązywał się do przewiezienia pielgrzyma do Palestyny i z powrotem, przy zapewnieniu
mu maksimum bezpieczeństwa na morzu, zagwarantowania skromnego utrzymania i pewnych,
niewielkich zresztą wygód w podróży, w zamian za co podróżny wyrażał zgodę na
podporządkowanie się zarządzeniom patrona oraz na przestrzeganie przepisów obowiązujących
pielgrzymów w Palestynie60. Praktyka wprawdzie wykazywała, że patronowie nie zawsze
dotrzymywali swych zobowiązań, jednakże sam fakt spisania kontraktu i możność odwołania
podróżnego do władz zwierzchnich republiki, pod której banderą statek płynął, działać
musiały hamująco na nienasyconych i nie przebierających w środkach na drodze do stałego
zwiększania swych dochodów armatorów i szyprów weneckich i genueńskich.
Opłaty za przejazd były wysokie i wahały się w granicach od 30 do 60 dukatów, na co
przeciętny śmiertelnik nie mógł sobie pozwolić, chyba że jakiś bogaty podróżny uiścił za niego
tę kwotę. Nic też dziwnego, że w tych warunkach wyprawy możnych feudałów do Palestyny
pochłaniały całe fortuny, jeśli wziąć pod uwagę ilość towarzyszących osób orszaku i
ogromne ilości jadła, napojów i innych artykułów pierwszej użyteczności potrzebnych nie
korzystającym z kuchni okrętowej pasażerom na okres trwania podróży.61
O ile odpowiednie zasoby finansowe mogły zamożnym pielgrzymom zapewnić pożywienie
nie gorsze od tego, do jakiego przyzwyczajeni byli na lądzie, to oczywiście kwestia wygód
i warunków sanitarno-higienicznych była trudniejsza do rozwiązania. Tylko wielcy panowie
mogli sobie pozwolić na oddzielne kajuty, dla innych podróżnych musiało wystarczyć
na nocleg nie wiele więcej miejsca ponad to, ile zajmowało ich ciało62. W tłoku, zaduchu i
sąsiedztwie szczurów upływała noc, niejeden więc z pasażerów wolał ja spędzić na pokładzie
nie bacząc na pozostałe warunki atmosferyczne, deszcz czy burzę. Gdy fala była wysoka i
zalewała pokład, a na dnie statku przybierała woda, wszyscy podróżni bez względu na godność
pracować musieli do upadłego przy pompach. Również wspólnie stawali w obronie
swego życia i wolności, gdy statek napadnięty został przez korsarzy; w tych jedynych dwu
przypadkach, w obliczu grożącej utraty życia zanikały na pielgrzymim statku różnice dzielące
przedstawicieli odrębnych klas społecznych.
W ten sposób przebiegało życie podczas jedno
do dwumiesięcznego rejsu, odbywanego
wzdłuż wybrzeży dalmatyńskich, greckich i tureckich. Urozmaiceniem i wytchnieniem dla
podróżnych były postoje, m. in. w Pola, Zara, Raguzie, Modonie, na Morei, w Kandii na Krecie,
w porcie Rodos na wyspie tej nazwy i w Nikozji na Cyprze, gdzie był ostatni postój przed
końcowym etapem podróży do Palestyny. I tu właśnie w roku 1450 wracający z Palestyny
podróżni ze świty bawarskiego rycerz Stefana von Gumppenberga, zmarłego w Jerozolimie,
wśród ludzi różnych narodowości napotkali wielu pielgrzymów polskich i pruskich63.
Powracający do Polski pielgrzymi jerozolimscy przywozili wiadomości nie tylko o warunkach
żeglugi do Ziemi Świętej i o samej tej krainie, ale także o wielu innych zarówno europejskich
jak azjatyckich i afrykańskich krajach basenu śródziemnomorskiego, o zamieszkują-
60 R h r i c h t, M e i s n e r, o. c., s. 12
14.
61 Np. książę Albrecht Saski, podróżujący w r. 1476 zakupił dla siebie i swego orszaku m. in. 35 cetnarów
wieprzowiny, 2 cetnary i 15 funtów kiełbasy, 21 cetnarów solonej wołowiny, 1 cetnar i 41 funtów ozorów wołowych,
2 cetnary kur, blisko 100 cetnarów różnych ryb solonych, 35 cetnarów masła, 9000 jaj, 20 cetnarów
sera, 3,5 cetnara miodu, po 1 cetnarze migdałów, rodzynków, imbiru, muszkatu itd. (R h r i c h t, M e i s n e r, o.
c., s. 121, przyp. 1).
63
62 Van L o o n, o. c., s. 78; R h r i c h t, M e i s n e r, o. c., s. 20, przyp. 1.
R h r i c h t, M e i s n e r, o. c., s. 478; B y s t r o ń, o. c., s. 6, mylnie informuje, że Gumppenberg osobiście
spotkał w Nikozji "wielu polskich pielgrzymów", podaje również błędną datę: 1446 r.
21
cych je ludach, ich języku, kulturze materialnej i zwyczajach. Ich opowieściom i relacjom z
dalekiej podróży zapewne w dużym stopniu przypisać należy coraz większe zainteresowanie
krajami Bliskiego Wschodu, którego wyraźne rezultaty zaobserwować możemy w XVI w.
Nie bez wpływu na ten stan rzeczy mogły być również i podróże osób związanych z Polską
charakterem swej działalności, takich np. jak Jana Rindfleischa, który pielgrzymował do Palestyny
w roku 1481, i brata jego Piotra w roku 1496, pochodzących z bogatego i jednego z
najznaczniejszych wrocławskich domów kupieckich, znanego dobrze w całej Polsce zarówno
w Gdańsku, jak i w Warszawie64. Gdy wracający z Palestyny Piotr Rindfleisch dostał się za
Kretą w orbitę strasznej burzy, ślubował odbyć po szczęśliwym powrocie do domu trzy pielgrzymki:
do kościołów św. Mikołaja we Wrocławiu, św. Jadwigi w Trzebnicy i św. Barbary
w Toruniu65 (jest to dowód, że również z tym ostatnim miastem, leżącym na szlaku handlowym
z Wrocławia przez Poznań do Gdańska, był dobrze obeznany). I nie trzeba wątpić, że
gdy po powrocie do kraju wywiązywał się z tego przyrzeczenia i dążył do Torunia, nie
omieszkał opowiadać o tym, co podczas swej pielgrzymki widział i przeżył.
Z pewnością jeszcze większy rozgłos
z uwagi na osobę pielgrzyma, a także i niektórych
jego towarzyszy
wywołać musiała w Polsce odbyta 1497/8 r. podróż do palestyny księcia
pomorskiego z linii Piastów, zięcia Kazimierza Jagiellończyka, Bogusława X66. W podróży
tej w licznym gronie orszaku pomorskiego księcia znajdowali się między innymi Krzysztof
Palentzki (Paleński?) oraz trzej gdańszczanie. W osobie Krzysztofa Paleńskiego (czy może
Polińskiego) mamy zapewne do czynienia z tym samym szlachcicem, który, jak pisze Bystroń67,
odbył już jedną pielgrzymkę w roku 1480 i po powrocie do kraju postawił kaplicę
Grobu Świętego pod Świdwinem bacząc, by odległość kaplicy od miasta równa była odległości
Kalwarii od Jerozolimy.
Podróż Bogusława X i jego świty obfitowała w liczne przygody, z których najbardziej niebezpieczna

w postaci napaści tureckich korsarzy
spotkała pielgrzymów na morzu koło
Modonu. W toku zaciętej bitwy, jaka się wywiązała, poległ Paleński, jeden z trzech gdańszczan
biorących udział w pielgrzymce
Jan Knut oraz pięciu członków załogi. Dla uczczenia
swego szczęśliwego powrotu z pielgrzymki Bogusław zniósł w swym księstwie prawo brzegowe,
a w jednym, z kościołów szczecińskich kazał odmalować bitwę z korsarzami.68
65 Jw., s. 341, 342.
66 Patrz o nim T. C i e ś l a k, Bogusław X (1471
1523) twórcą nowoczesnego państwa?, "Przegląd Zachodni",
R. VI, Poznań 1950, t. I, s. 427
434; t e n ż e, Nadodrzańska wielkość, "Alma Mater Thoruniensis", Toruń
1946, nr 3; W. L a c h n i t t, Wiezień Koszalina, "Arkona", Bydgoszcz 1946, nr 11; t e n ż e Jeszcze o Bogusła-
"Odra", Katowice 1946, nr 27. Szczegóły dotyczące pielgrzymki Bogusława X podają: J. M l l e r, Venetianische
Actenstcke zur Reise Herzogs Bogislaus nach Jerusalem, "Baltische Studien", t. XXIX, Stettin 1879 i
odb.; A n o n y m u s, Des Herzogs Bogislaw X von Pommern Pilgerreise, Berlin 1859; G. K l e m p i n, Diplomatische
Beitrge zur Geschichte Pommerns aus der Zeit Bogislaus X, Berlin 1859; także R h r i c h t, M e -
i s n e r, o. c., s. 515
517.
64 R h r i c h t, M e i s n e r, o. c., s. 315, 316.
wie, "Szczecin
Tygodnik Wybrzeża", Szczecin 1946, nr 13/14; J. M i t k o w s k i, Tego księcia uczył Długosz,
67 B y s t r o ń, o. c., s. 296. Nazwisko pielgrzyma Bystroń podaje: "Krzysztof von Polintzki (Poliński?) syn
Jakuba".
68 Na miejscu tego kościoła zburzonego w roku 1575 wzniesiony został nowy kościół zamkowy, ale pamiątka
po bitwie Bogusława z Turkami została w nim ponownie odmalowana, podobnie jak i na tapetach w zamku w
Wołogoszczy (R h r i c h t, M e i s n e r, o. c., s. 517).
22
III. OKRES WIELKICH ODKRYĆ GEOGRAFICZNYCH
(od schyłku XV do końca XVI wieku)
1. JAN Z KOLNA, LEGENDARNY ŻEGLARZ-ODKRYWCA
Od czasu gdy z górą wiek temu niestrudzony badacz poloników w zagranicznych archiwach
Joachim Lelewel poruszył jako pierwszy kwestię polskiego pochodzenia Jana z Kolna69,
osoba tego domniemanego odkrywcy Ameryki stała się jednym z ulubionych motywów naszej
twórczości literackiej. Wspomniał o Janie z Kolna znakomity pisarz kaszubski Hieronim
Derdowski70, pisała o nim poczytna swego czasu Deotyma71, był Jan z Kolna obierany za
temat licznych pomniejszych utworów72, i wreszcie uwiecznił jego osobę sam Żeromski73.
Także i w nowszych czasach Jan z Kolna nie przestał frapować naszych pisarzy. Legendę o
pokolenia osnuł na tle życia i odkryć Jana z Kolna powieść75 i sztukę sceniczną76.
Nieco mniejszym powodzeniem cieszyła się ta postać wśród plastyków, ale warto tu zanotować,
że pomnik Jana z Kolna, dłuta Aleksandra Żurakowskiego, uzyskał nagrodę na konkursie
"podobizn znakomitych Polaków"77.
Janie z Kolna napisała Wanda Wasilewska74, a ostatnio również i jeden z pisarzy młodego
Na sprawę Jana z Kolna istnieje pięć zasadniczych poglądów.
Innym wreszcie dowodem popularności słynnego żeglarza w Polsce jest nazwanie jego
imieniem ulic w licznych miastach, jak np. w Gdyni, Kolnie Mazowieckim, Szczecinie, Wrocławiu,
Koszalinie itd.78 I dlatego może się wydawać raczej dziwne, że historycy pozostali w
tyle za literatami czy plastykami w badaniach osoby tego żeglarza i zasięgu jego odkryć.
Przez sto lat utrzymywał się pogląd Lelewela, powtarzany przez wielu późniejszych historyków.
Stosunkowo niedawno Janem z Kolna zajął się gruntownie Bolesław Olszewicz i przed
przeszło dwudziestu laty opublikował wyniki swoich prac79. Zapowiedziana przez tegoż
uczonego obszerniejsza praca wraz z wyczerpującą bibliografią tematu nie została jednak do
tej pory opublikowana80. W tym stanie rzeczy można powtórzyć tu pokrótce to, co o Janie z
Kolna we wspomnianej wyżej publikacji wyłożył B. Olszewicz.
69 J. L e l e w e l, Historia geografii i odkryć, "Pisma pomniejsze geograficzno-historyczne", Warszawa 1814.
70 Jarosz D e r d o w s k i, Kaszube pod Widnem, Toruń 1883. Dalsze wydania: Poznań 1929, Pelplin 1936.
71 D e o t y m a (J. Łuszczewska), Panienka z okienka. Starodawny romansik, wydanie nowe, Warszawa 1948.
72 Jak podaje B. O l s z e w i c z, O Janie z Kolna, domniemanym polskim poprzedniku Kolumba, " Przegląd
Geograficzny", t. XIII, 1933, s. 52
73 S. Ż e r o m s k i, Wiatr od morza, "Pisma" t. V, Warszawa 1949.
74 Trzecie wydanie tej książki ukazało się w Warszawie w 1949 r.
75 F. F e n i k o w s k i, Pierścień z łabędziem, Warszawa 1952.
76 T e n ż e, Dumna legenda, kukiełkowa sztuka sceniczna o Janie z Kolna wystawiona po raz pierwszy w
Gdańsku w 1954 r. Zob. "Dziewiąta Fala", 1954, nr 22.
77 O l s z e w i c z, o. c., s. 52.
78 Cz. M a r c h a j, Jan z Kolna, legenda czy fakt historyczny, "Problemy" t. IX, 1953, nr 6, s. 393
79 O l s z e w i c z, o. c.
80 Manuskrypt tej pracy przepadł prof. Olszewiczowi w czasie wojny. Pomimo tego i mimo trudności dotarcia
do wielu źródeł rekonstruuje on i przygotowuje ponownie obszerniejszą monografię o Janie z Kolna.
23
Według pierwszego poglądu, reprezentowanego przez Lelewela, "Jan z Kolna" (Scolnus),
Polak pochodzący z Kolna Mazowieckiego (chociaż niektórzy uczeni wskazywali również na
Kolno pomorskie), był kierownikiem norweskiej wyprawy odkrywczej w roku 1476.
Według drugiego poglądu "Jan Skolv" (Scolvus), Norweg, towarzyszył jako pilot około
roku 1494 Pinnigowi i Pothorstowi, kaprom niemieckim w duńskiej służbie, w ich wyprawie
do wschodnich wybrzeży Grenlandii.
Trzecia wersja odnosi się do wyprawy tychże, Pinniga i Pothorsta, odbytej w roku 1476 do
zachodnich wybrzeży Grenlandii, w której to wyprawie "Jan Skolv, Skolvssen lub Skolvsson"
(Skolvus), Duńczyk lub Norweg, był pilotem.
Czwarta wersja jest jakby połączeniem trzech poprzednich. Według niej "Jon Skolv"
(Scolvus), Norweg, w towarzystwie Pinniga, Pothorsta i Portugalczyka Joao Vaz Corte Reala
odkrył w 1472 r. Labrador, szukając północno-zachodniego przejścia celem dotarcia do Chin.
I wreszcie ostatnia, fantastycznie brzmiąca wersja podaje nazwisko żeglarza "Juana Baptista
Colom" (Scolvus lub Scolnus) i każe mu być Katalończykiem, który w 1477 r. uczestniczył
jako pilot Pinniga i Pothorsta do Grenlandii i Antyllów.
Z pisarzy, którzy wymienili Jana z Kolna jako Polaka i na których oparł się Lelewel, wymienić
trzeba przede wszystkim Franciszka de Belleforest z napisaną przez niego w 1570 r.
historią powszechną świata81. Belleforest był jednak raczej kompilatorem, a źródło, na którym
zapewne się opierał, nie jest znane. Jeszcze mniej wartościowe są późniejsze prace dwóch
innych pisarzy nazywających Jana z Kolna Polakiem, a mianowicie Holendrów: K. Wytflieta
z 159782 i G. Horna z 1671 r.83.
Jak pisze B. Olszewicz, wyprawa Pinniga i Pothorsta z roku 1476 jest faktem niezaprzeczalnym.
Jej celem mogło być odszukanie północno-zachodniej drogi do Azji wschodniej,
zapewne jednak było dotarcie do Grenlandii. Do Labradoru jednak ekspedycja ta raczej nie
dotarła.
Jaka była prawdziwa narodowość Jana z Kolna, nie sposób dzisiaj stwierdzić. Oczywiście
mógł on być Polakiem z pochodzenia, jednakże wyprowadzenie tego dowodu z samego nazwiska
żeglarza nie prowadzi do celu. Podawane nazwiska łacińskie "Scolnus" uważa B. Olszewicz
za błędne, jako powstałe zapewne wskutek omyłki kopistów. Gdyby żeglarz ten był
rzeczywiście Polakiem, Janem z Kolna, to za granicą nie nazywano by go nazwą powstałą na
gruncie fonetyki polskiej (z Kolna
Skolna
Skolnus), a raczej: Joannes de Colno lub Joannes
Colnensis. Dlatego za poprawną formę należy przyjąć "Scolvus".
W obecnym stanie wiadomości, jakie na temat Jana z Kolna istnieją, jego polskie pochodzenie
wydaje się dość wątpliwe, a przypisywane mu odkrycia Ameryki przed Kolumbem
zupełnie nieuzasadnione84. Być może uzyska się jeszcze kiedyś materiały pozwalające na
dokładniejsze stwierdzenie faktycznego stanu rzeczy w tej sprawie, w każdym bądź razie to,
co nam wiadomo dotychczas, nie uprawnia do wysunięcia równie optymistycznego
jak
opublikowane przed paru laty w jednym z naszych popularnych czasopism
przypuszczenia,
że "jeśli polscy historycy i geografowie podejmą wysiłek w kierunku szczegółowego uzasadnienia
odkrycia Ameryki w roku 1476
palma pierwszeństwa za ten czyn przypadnie polskiemu
żeglarzowi Janowi z Kolna"85.
81 F. B e l l e f o r e s t, LłHistorie universelle du monde, Paris 1570 (cytuję wg O l s z e w i c z a, o. c.).
82 K. W y t f l i e t, Descriptionis Ptolomaeicae augmentum , Lovanii 1597 (cytuję wg. O l s z e w i c z a, o.
c. ).
83 G. H o r n, Ulyssea , Lugduni Batavorum 1671 (cytuję wg. O l s z e w i c z a, o. c.).
84 O l s z e w i c z, o. c., s. 61.
85 Z. K. R o g o w s k i, Historia jednego odkrycia i o polskim Kolumbie, "Przekrój", 1951, nr 333, s. 6. Tenże
autor powtórzył swój artykuł pod niezmienionym tytułem w " Ziemi", R. II, Kraków 1957, nr 2, s. 1112.
24
2. GASPAR DA GAMA W INDIACH I BRAZYLII
Osobą Gaspara da Gamy, Żyda poznańskiego przebywającego u schyłku XV w. w Indiach,
zainteresował się po raz pierwszy niestrudzony odkrywca i badacz poloników Joachim Lelewel.
On pierwszy opublikował w języku polskim wyniki swych badań na temat tego związanego
zresztą luźno z Polską podróżnika86. Znacznie później, bo już w naszych czasach podsumowania
naszych wiadomości o Gasparze da Gama, zebranych przez niemieckich, włoskich
i portugalskich uczonych z Aleksandrem Humboldtem na czele, dokonał B. Olszewicz,
chociaż zastrzegł się równocześnie, że ponieważ dostępna mu była zaledwie część źródeł odnoszących
się do tematu, opublikowane materiały należy uważać za tymczasowe i wymagające
jeszcze uzupełnienia87
Gaspar da Gama urodził się pomiędzy rokiem 1450 a 1460 najprawdopodobniej w Poznaniu88.
Swe miasto rodzinne opuścił wraz z rodzicami we wczesnej młodości z nie znanych bliżej
powodów, być może z racji antyżydowskich rozruchów, jakie kilkakrotnie zanotowano w
połowie XV w. w Poznaniu. Przebywał później w Palestynie i Egipcie, skąd może około 1470 r.
udał się do Indii. W każdym bądź razie w chwili swego zetknięcia się w 1498 r. na wyspie Andżediwa
z ekspedycją Vasco da Gamy przebywał tam już około trzydziestu lat, odznaczał się
doskonałą znajomością kraju, ludności i miejscowych zwyczajów, zajmował poważne stanowisko
urzędnika prowadzącego rokowania z obcymi kupcami i żeglarzami, przy tym sam był
kupcem, a może nawet właścicielem statków, a więc był człowiekiem zamożnym.
Na zakotwiczonym u brzegów Andżediwy okręcie Vasco da Gamy Gaspar pojawił się
prawdopodobnie w celu wybadania zamiarów Portugalczyków, obejrzenia okrętów, ich
uzbrojenia i załogi. Zdemaskowany i uwięziony przez Portugalczyków, oświadczył wobec
groźby tortur gotowość przejścia na ich służbę i dzięki swym bogatym wiadomościom o Indiach
udzielił im cennych informacji. Po przybyciu do Lizbony swe dobre intencje potwierdził
przyjęciem chrztu. Jego ojcem chrzestnym był zapewne Vasco da Gama, stąd nazwisko
nowochrzczeńca: Gaspar (Kacper) da Gama, ponadto nazywano go również da India. Jego
prawdziwe, żydowskie imię i nazwisko nie jest znane.
Rychło też Gaspar zyskał na znaczeniu i w 1500 r. jako znawca Indii i zapewne tłumacz
towarzyszył wyprawie Pedro Alvereza Cabrala, która
zniesiona przez wiatry
odkryła
przypadkowo Brazylię. Odgrywał następnie znaczną rolę u boku Cabrala w Indiach, dwa lata
później brał udział w drugiej wyprawie Vasco da Gamy, zaś w latach następnych przebywał i
działał u boku kolejnych wicekrólów Indii: Almeidy i Albuquerque. Po roku 1510 wszelki
ślad po Gasparze ginie i dalsze koleje jego życia nie są znane. Przypuszczać można, bo był
już w podeszłym wieku, że naturalną tego przyczyną była jego śmierć.
Z zachowanych listów różnych cenionych podówczas podróżników wynika, że Gaspar da Gama
był jednym z najwybitniejszych geografów i podróżników, jako "dobry znawca krajów nadbrzeżnych
od Aleksandrii i od Indii do wnętrza lądu i Tartarii aż do Wielkiego Morza [Czarnego]"89, jeśli zaś
dodać jego wyprawę do Brazylii, znajomość wschodnich wybrzeży Afryki, jak również szeregu wysp
Oceanu Indyjskiego (Cejlonu, Sumatry i Jawy ), to zupełnie słuszne wydaje się zdanie B. Olszewicza,
że "Żyd poznański, towarzysz i doradca Vasco da Gamy, Crabala i Almeidy, najwybitniejszych twórców
wielkiej epopei portugalskiej, był pośrednio jednym z informatorów geografów pierwszej połowy
XVI wieku o krajach nad Oceanem Indyjskim leżących"90.
86 J. L e l e w e l, Polska. Dzieje i rzecz jej, t. I, Poznań 1858, s. 412.
87 B. O l s z e w i c z, Gaspar da Gama. Żyd poznański w Indiach w XV wieku, "Kronika Miasta Poznania", t.
IX, 1931, nr 3, s. 189.
88 Według jego własnego oświadczenia, złożonego Portugalczykom w obliczu tortur, o czym mowa dalej w
tekście. Relacja podana wg O l s z e w i c z a, o. c.
89 Jw., s. 202.
90 Jw., s. 203.
25
3. WYBITNI PODRÓŻNICY POLSCY W XVI WIEKU
Okres wielkich odkryć geograficznych to okres wzmożonego zainteresowania nie znanymi
dotąd morzami i lądami, zamieszkującymi te lądy ludźmi, ich florą i fauną, a nade wszystko
bogactwami naturalnymi. Oczywiście największym magnesem, który przyciągnął tylu żeglarzy
na szlaki morskie do Indii, a później i Ameryki, było złoto. "Jeśli handel korzeniami ciągnął
Portugalczyków do Indii, to Ameryka kusiła Hiszpanów złotem. Już na Gunagani (San
Salvador), pierwszej wyspie odkrytej przez Kolumba, wielki ten żeglarz ujrzał ozdoby złote w
uszach i nozdrzach tuziemców i starał się zdobyć ich możliwie jak najwięcej w zamian za
bezwartościowe przedmioty. Ten sam cel miała i dalsza polityka kolonialna hiszpańska"91.
Rozwój budownictwa okrętowego, a także wzmożone zainteresowanie się geografią i kartografią
oraz sztuką nawigacji, i
co za tym idzie
szereg takich osiągnięć, jak umiejętność
określania długości i szerokości geograficznej, sztuka prowadzenia nawigacji astronomicznej,
kartografia nowoodkrytych mórz i lądów, wynalezienie "róży wiatrów", pchnęły w tym okresie
żeglugę pełnomorską na nowe tory92. W kąt, do lamusa poszły dawne wierzenia i przesądy
o końcach świata, za którymi znajdować się miały rozżarzone pustynie i wrzące morza, o legendarnych
wyspach "wędrownych" i różnych dziwach nieznanego świata.93 Miejsce tych
zabobonnych wierzeń poczęła wypełniać i zajmować wiedza. Ruszały coraz to nowe wyprawy
i wciąż dokonywano nowych odkryć. Na wschód i na zachód, na północ i na południe
płynęli śmiali żeglarze w poszukiwaniu nowych kontynentów lub nowych dróg, które by do
nich prowadziły.
W tych wyprawach odkrywczych wzięli również udział przede wszystkim żeglarze państw
nadmorskich czy morskich, takich jak Włochy, Hiszpania i Portugalia na południu, a Anglia i
Holandia na północy, ale zainteresowanie nimi, chęć zdobywania wiedzy i tych nowych odkryciach,
ba chęć uczestniczenia w dalekich podróżach morskich stawały się udziałem także i państw
nie posiadających bezpośredniego do oceanów czy wręcz nawet państw śródlądowych.
Zainteresowania te nie ominęły oczywiście i Polski.
W tym samym 1508 roku, w którym w nieświadomości odkrycia Ameryki zmarł Kolumb,
ukazało się w Polsce pierwsze wzmiankujące o Nowym Świecie dzieło: głośna podówczas
praca Jana z Sacro Bosco pt. O sferze, zaopatrzona komentarzem profesora Akademii Krakowskiej
Jana z Głogowy, w którym ten dodał od siebie wzmiankę o odkryciu przez Portugalczyków
nowego kontynentu94. Cztery lata później, wzorując się na Wstępie do kosmograblikował
w Krakowie dzieło pt. Introductio in Ptholomei Cosmographiam, z mapą przedstawiającą
półkulę wschodnią i zachodnią95. Z kolei i inni uczeni polscy, jak np. Mariusz Kmita
z Szamotuł, Mikołaj Kopernik i Marcin Bielski, pisali o Ameryce96. Ale oprócz wymienionych
uczonych odnajdujemy również polskich podróżników morskich, którzy w tym okresie
odbywali dalekie wyprawy, a niekiedy przemierzali nowoodkryte szlaki morskie, choć oczywiście
trudno im przypisywać udział w dokonywaniu odkryć.
fii słynnego Waldeseemllera, profesor filozofii Akademii Krakowskiej Jan ze Stobnicy opu-
91 J. M. K u l i s z e r, Dzieje gospodarcze Europy Zachodniej, t. II: Czasy nowożytne, Warszawa (b. d), s.
137
138.
92 Patrz: B. K o z ł o w s k i, Dzieje okrętu, Warszawa 1956, rozdział VII: Czy łatwe było zadanie Kolumba?
(s. 158
191).
93 I. M a g i d o w i c z, Zarys historii odkryć geograficznych, Warszawa 1952, s. 164.
t e n ż e, Poland and the Discovery of America. A Historical and Bibliographical Essay, Poznań 1931.
95 Mapa ta
pierwsza w Polsce mapa Nowego Świata
była wzorowana na mapie Waldseemllera (O l -
s. 300, przypisującego Janowi ze Stobnicy cenne wskazówki kartograficzne, zwłaszcza że ten nie był w ogóle
kartografem.
94 B. O l s z e w i c z, Pierwsze wiadomości o odkryciu Ameryki w literaturze polskiej, Warszawa 1910;
s z e w i c z, Poland and the discovery of America s. 10). I dlatego niesłuszne jest zdanie M a g i d o w i c z a, o. c.,
96 Patrz o nich O l s z e w i c z, Poland and the discovery of America, s. 16 i n.
26
W chronologicznej kolejności pierwszym z nich jest wielki humanista, dyplomata królewski
i poeta Jan Flaschbinder zwany Dantyszkiem97. Urodzony w Gdańsku i w dodatku od
wczesnej młodości zżyty z zagadnieniami żeglugi, gdyż ojciec jego posiadał własny prom na
Wiśle i statek, był Dantyszek szczególnie predestynowany do roli doradcy morskiego Zygmunta
I i prawdopodobnie odegrał ją też przy tworzeniu polskiej floty królewskiej98. Zapewne
mało kto w ówczesnej Polsce orientował się w tych zagadnieniach tak dobrze, jak on i nie
ma w tym nic dziwnego, skoro się zważy, że nikt w Polsce nie zapoznał się tak dokładnie ze
sprawami morskimi i nie odbył tylu morskich podróży, co właśnie Dantyszek. Gdy w roku
1505 jako pisarz królewski otrzymał stypendium i udał się na dłuższy czas za granicę, trasa
jego podróży wiodła z Gdańska morzem przez Danię do Francji. Stąd drogą lądową przybył
do Wenecji, której znaczenie i potęga morska dochodziły właśnie do zenitu. Z Wenecji wyruszył
w sześciomiesięczną, pełną niebezpieczeństw wyprawę99, której trasa prowadziła przez
Korfu, Peloponez, Kretę, Rodos i Cypr do Jafy, a następnie do Jerozolimy. Po jej zwiedzeniu
w drodze powrotnej zatrzymał się Dantyszek na Sycylii. Po dziesięciu latach w 1515 i 1516
r., już jako poseł królewski kilkakrotnie wyruszał z kraju do Wenecji, w 1517 r. do Niderlandów,
skąd powrócił drogą morską do Gdańska, zaś w 1518 r. udał się do Hiszpanii do Barcelony.
W trzy lata później odbył znowu daleką podróż morską wokół północno-zachodnich
wybrzeży Europy. Nastąpiło to w wyniku drugiej jego misji dyplomatycznej do Hiszpanii.
Płynąc wtedy z Calais do brzegów Hiszpanii, odwiedził on po drodze Anglię, gdzie pozyskał
dla sprawy polskiej przychylność króla angielskiego przeciw intrygom krzyżackim. Dantyszek
lądował na ziemi angielskiej w Sandwich, zaś odpływał z niej z Plymouth. Trwająca
kilka tygodni podróż do Hiszpanii, odbyta na statku portugalskim, obfitowała w niebezpieczeństwa
(burza zagnała statek do Penzance, u południowo--zachodnich krańców Anglii). Po
załatwieniu swej misji Dantyszek w drodze powrotnej zaokrętował się w La Coruńa i ponownie
opłynął północno-zachodnie wybrzeże Europy docierając do Nliddelburga w Niderlandach.
W 1524 r. wziął Dantyszek udział w zaślubinach doży weneckiego z morzem i raz jeszcze
miał okazję przyjrzenia się z bliska weneckiej flocie, a następnie odbył podróż drogą morską
do Bari. Wreszcie we wrześniu 1525 r. widzimy go w porcie genueńskim, gdzie, znajdowała
się właśnie cesarska flota. Wszystkie morskie podróże Dantyszka, w trakcie których
przepłynął i to niejednokrotnie
Bałtyk, Morze Północne, kanał La Manche, Atlantyk (Zatokę
Biskajską) i Morze Śródziemne, a więc morza oblewające całą Europę, jak również wynikające
stąd obeznanie ze sprawami żeglugi i budownictwa okrętowego, znajomość portów i
flot najważniejszych ówczesnych potęg morskich (Wenecji, Hiszpanii, Anglii i Niderlandów)
zyskały mu imię doskonałego znawcy wszelkich związanych z morzem zagadnień. Dodatkowo
Dantyszek interesował się żywo odkryciami w Nowym Świecie, o których stale informowali
go liczni hiszpańscy przyjaciele. Zresztą podczas licznych wypraw i pobytów w portach
Zachodniej Europy mógł nawet osobiście zetknąć się z niektórymi ze znanych żeglarzyodkrywców
i konkwistadorów (wiadomo że przyjaźnił się z Cortezem), na własne oczy mógł
też oglądać ich statki i przygotowania do podróży lub powroty z dalekich wypraw. Nic więc
dziwnego, że właśnie do niego zwracali się uczeni z całej Europy z prośbą o opisy nowoodkrytych
mórz, wysp i lądów. Dlatego zupełnie słusznie można uważać Dantyszka nie tylko za
97 Poniższe daty i dane z jego życia zaczerpnięto przeważnie
o ile nie powołano się na inne prace
z biografii
Dantyszka: W. P o c i e c h a, Dantyszek Jan, "Polski słownik biograficzny", t. IV, s. 424
429.
98 S. B o d n i a k, Żołnierze morscy Zygmunta Starego (1517
1522), "Rocznik Gdański", t. IX/X, 1935

1936, s. 209
222; K. L e p s z y, Dzieje floty polskiej, Gdańsk
Bydgoszcz
Szczecin 1947, s. 53, 54.
99 L. F i n k e l, "Album uczącej się młodzieży poświęcony J. I. Kraszewskiemu", Lwów 1879, s. 334, napisał:
"Poznał Dantyszek na tej podróży, ale wyniósł też odrazę do morza, na którego falach omal nie utracił życia,
mając lat dopiero 20" (podkreślenie moje
J. P.). Sąd ten nie jest słuszny, nie potwierdzają go bowiem częste
późniejsze podróże morskie Dantyszka.
27
pierwszego chronologicznie z wybitniejszych polskich podróżników morskich XVI w. ale
również za najbardziej z nich obeznanego w sprawach morskich.100.
Drugim z kolei wybitnym podróżnikiem był inny humanista, nie tak może zasłużony i znany
jak Dantyszek, ale również bardzo oświecony i bywały w świecie. To Erazm Kretkowski.
Pomimo, że pochodził ze znanej rodziny i piastował w Polsce wysokie godności oraz jako
wyborny dyplomata również posłował do państw ościennych, posiadane o jego życiu wiadomości
są dość skąpe. Kretkowski urodził się w 1508 r.101, ale ani dokładna data, ani miejsce
jego urodzenia nie są nam znane. Jako młodzieniec, prawdopodobnie pod koniec lat dwudziestych
lub z początkiem lat trzydziestych XVI w., studiował w Padwie, tej kuźni wiedzy i
promieniującym na całą Europę ośrodku humanizmu. Po powrocie do kraju został, jak wielu
innych padewczyków, obdarzony wysoką godnością, a mianowicie mianowany kasztelanem
brzesko-kujawskim (w 1537 r.), zaś w 1550 r.
kasztelanem gnieźnieńskim i starostą pyzdrskim.
Zasłynął później jako poseł Zygmunta Augusta do sułtana102, a sądząc z ilości zwiedzonych
przez niego krajów mógł odbyć również i inne poselstwa.
Przed lub po okresie studiów włoskich, a także w toku poselstw zwiedził Kretkowski wiele
krajów, jak to stwierdza Jan Kochanowski w utworze pt. Nagrobek Kretkowskiemu. Oto co
tam czytamy:
Tutaj grób Kretkowskiego, tu port jego nawie,
Gdy wszystką niemal ziemię zwędrował ciekawie

Niezmordowany pielgrzym, ciekawy, ochoczy,
Był, gdzie Dniestr szumnie pędzi, gdzie się Ganges toczy,
Widział Istr dwuramienny, Ren i Tagus sławny,
Oglądał przy źródlisku Nil siedmiorękawny.

Dziś poszedł w wieczny Olimp
i z tamtej wyszyni
Patrząc sobie na ziemię krotochwile czyni103.
Dwa szczegóły z tego wiersza są szczególnie wymowne, a mianowicie, że Kretkowski był
nad Gangesem i Tagiem. Te dwie nazwy trzeba połączyć pamiętając, że najważniejszym podówczas
portem w Europie, z którego wypływały statki do Indii, była właśnie położona nad
Tagiem Lizbona. Zapewne więc z Lizbony popłynął Kretkowski do Indii, jednakże o tej jego
dalekiej wyprawie nie posiadamy żadnych bliższych danych.
Podróż indyjska Kretkowskiego, pierwszego Polaka na tym szlaku "korzennym", nie
przeminęła bez echa wśród współczesnych, czego dowodem cytowany już wiersz Kochanowskiego,
który bardzo ściśle rejestrował godniejsze uwagi wydarzenia swoich czasów. Wiersz
ten, według świadectwa Rywockiego104 i Starowolskiego, zdobi nagrobek Kretkowskiego w
kościele św. Antoniego w Padwie105. Tam bowiem, w mieście swoich studiów, zmarł Kretkowski
w roku 1558.
Następnym w kolejności chronologicznej wybitnym podróżnikiem polskim czasów Odrodzenia
był znany pisarz Maciej Stryjkowski, który w trzeciej ćwierci XVI w. przemierzył szereg
razy północno-wschodnią część Bałtyku, widział brzegi Oceanu Atlantyckiego (a może po
nim pływał?) oraz odbywał rejsy po Morzu Egejskim, Jońskim i Adriatyckim. Wymienia
100 Po śmierci Dantyszka pozostały w Lidzbarku w spadku po nim m. in. globusy i rękopiśmienna mapa drogi
do Indii Zachodnich (B. O l s z e w i c z, Udział Polaków w rozwoju geografii, rkps nie wydany drukiem, s. 10).
101 Jak to wynika z napisu na nagrobku Kretkowskiego, że przeżył lat 50 (J. K o c h a n o w s k i, Dzieła, t. IV,
Kraków 1883, s. 197, przyp. 1).
102 Encyklopedia powszechna Orgelbranda, t. XVI, Warszawa 1864, s. 55.
103 K o c h a n o w s k i, o. c., s. 197, przekład W. Syrokomli.
104 M. R y w o c k i, Księgi peregrynackie z lat 1584 do 1587, wyd. J. Czubek, "Archiwum do Dziejów
Literatury i Oświaty w Polsce", t. XII, Kraków 1910, s. 193.
105 Dalszą literaturę dotyczącą nagrobka podaje K. H a r t l e b, Polskie dzienniki podróży w XVI w. jako źródła
do współczesnej kultury. Uwagi i przyczynki, Lwów 1920, s. 69, przyp. 1.
28
zresztą te swoje podróże morskie niejednokrotnie, rozpoczynając od dedykacji na czele swojej
kroniki106, poprzez dalsze, bardziej szczegółowe opisy, w których "sam o sobie i przygodach
swoich w zwiedzaniu rozmaitych krain świata" opowiada:
Trzykrociem Oceanie widział twoje brzegi,
Dwakroć, gdzie Król Oeta gonił swoje zbiegi,
Gdzie morskie hucznoszumne wyniesione wały,
Jak z nawyższych gór na dół w górę zeń skakały,
A okręt jak w przepaści czasem się zakryje,
Czasem zaś aż pod obłok modry nas wybije.
Raz zasię od rozboju strasznego wybawion,
Dwakrociem z utonienia od brzegu przypławion,
Dwakrociem mało nie był od Moskwy pojmany,
Raz mało na galery nie był zaprzedany107.
Jaki zaś szmat świata zwiedził Stryjkowski w czasie swych podróży wynika najlepiej z następującego
zestawienia:
Tak po żeglownym morzu, jak po suchej ziemi,
Przypatrzyłem się dziwnym przypadkom z dziwnymi,
Gdzie Dniepr, Niemen, Dźwina, Don, Wołga, Boh wstawają,
Gdzie Wisła, Narew, Warta, Bug, Pregel wpadają,
Gdzie Dniestr, Prut, Seret, Buzów, Dunaj dwuimienny,
Gdzie Strimon, Hebrus, Nessus piasek toczą ciemny,
Gdzie Peneus, Sperchius w greckie morze wchodzą108.
Wreszcie jako ostatniego w kolejności chronologicznej wymienić można Pawła Palczewskiego
(Palczowskiego)109, krtóry zasięgiem swych wędrówek przewyższył jeszcze poprzednio
wymienionych podróżników. Podobnie jak Kretkowski kształcił się w Padwie, gdzie studiował
prawo i humanistykę110. Później zasłynął jako pisarz polityczny, wydając w roku 1604
dzieło na temat ustroju republiki weneckiej oraz w roku 1609, po swym pobycie w Moskwie,
książkę pt. Kolęda moskiewska, zawierającą m. in. ciekawy opis Wołgi.
W przedmowie do tej ostatniej pracy wspomina Palczewski o swych 16 lat trwających podróżach
zagranicznych, pisząc, iż "czynił wielkie peregrynacje [...] po Hiszpanii, Francji, Niderlandzie,
Włoszech, Indii Orientalskiej i Occidentalskiej, po częściach ziemi murzyńskiej,
perskiej, arabskiej konwersując i obcując z większą częścią narodów tego świata"111.
Oznacza to, że Palczewski zwiedził cały kontynent europejski, północną Afrykę i południowo-
zachodnią Azję wraz z Arabią i wreszcie Indie Zachodnie, a być może nawet kontynent
amerykański, który w tamtych czasach często jeszcze nazywano Indiami Zachodnimi.
Zwiedził więc Palczewski ogromną część świata, poznał wiele krajów i narodów, liczne lądy i
morza oraz dwa oceany: Indyjski i Atlantycki. W podróżach tych prowadził pamiętnik, który
wydać miał drukiem pt. Topographia earum civitatum ac regionum, in quibus tot annis commoratus
est112. Pamiętnik ten niestety później zaginął.
106 M. S t r y j k o w s k i, Kronika polska, litewska, żmudzka i wszystkiej Rusi , wyd. M. Malinowski, t. I,
Warszawa 1846, s. V.
107 Jw., s. XX.
108 Jw., s. XXI.
109 M. W i s z n i e w s k i, Historia literatury, t. VII, Kraków 1845, podaje nazwisko "Palczowski", Encyklopedia
powszechna Orgelbranda, t. XX
"Palczewski".
110 S. W i n d a k i e w i c z, Padwa, Kraków 1891, s. 62.
111 E. M a l i s z e w s k i, B. O l s z e w i c z, Podręczny słownik geograficzny, t. II, Warszawa 1925
1927, s.
205.
112 Cytowane wg Encyklopedii powszechnej Orgelbranda. E s t r e i c h e r, Bibliografia polska, t. XXIV, s.
32, podaje, że dzieło to nie wyszło drukiem.
29
Ci czterej polscy podróżnicy, Dantyszek, Kretkowski, Stryjkowski i Palczewski, stanowili
z pewnością jedno z głównych, może najważniejsze w Polsce czasów Odrodzenia źródło wiedzy
i informacji o całym znanym podówczas świecie i oni zapewne utorowali drogę następnym
polskim podróżnikom, jakich z biegiem czasu coraz więcej napotykać można na wszystkich
szlakach morskich świata.
Trzeba jeszcze dodać, że jest możliwe, iż grono tych polskich wybitnych podróżników
morskich XVI w. było liczniejsze niż podano i że poza wzmiankowanymi zaliczyć można by
do niego zapewne i inne osoby. Na przeszkodzie stoi jednak szczupłość posiadanych materiałów,
chociaż przykładowo można tu jeszcze wymienić takich podróżników, jak Michała
Działyńskiego (zmarłego w 1576), o którym Paprocki pisze, że był to "mąż wielkiej sławy i
pamięci godny, który morzem i ziemią świata wiele objechał"113, oraz żyjącego w tym samym
czasie Andrzeja Dudycza, narodowości węgierskiej, ale i polskiego indygenatu, o którym
przyjaciel jego Jan Kochanowski również stwierdził, że "tyle przestrzeni ziemią i morzem
przemierzył"114.
Ten krótki przegląd wybitnych polskich podróżników morskich XVI w. zakończyć można
osobą żeglarza poznańskiego Jana Bociana, który jak to wynika ze skąpych informacji źródłowych,
w roku 1598 był kapitanem kilku okrętów w Lizbonie115. Kiedy i w jakich okolicznościach
opuścił on Poznań
miasto, w którym Bocianowie trudnili się od kilku pokoleń m.
in. handlem towarami kolonialnymi116
i na czyich statkach był kapitanem, nie wiadomo.
Odpowiedzi na te pytania należałoby zapewne szukać we współczesnych źródłach lub literaturze
portugalskiej.117
113 S. B o d n i a k, Działyński Michał, "Polski słownik biograficzny", t. VI, s. 90.
114 J. K o c h a n o w s k i, Dzieła, t. III, s. 220, 221; prawdziwe nazwisko Dudycza brzmiało "Dudith", bliższe
115 W. M a i s e l, Jan Bocian
nieznany żeglarz poznański, "Przegląd Zachodni", R. X, 1954, t. III, s. 211

116 J. L e i t g e b e r, Z dziejów handlu i kupiectwa poznańskiego za dawnej Rzeczypospolitej, Poznań 1929, s.
117 M a i s e l, o. c., s. 216, wymienia za Wielką literaturą powszechną (Trzaski, Everta, Michalskiego), t. II,
dane patrz H. B a r y c z, Dudith Andrzej, "Polski słownik biograficzny", t. V, s. 445
448.
216.
222.
nr 2, s. 1043, 1044, tytuły kilku wchodzących w rachubę prac.
30
IV. POLSKA A "DOMINIUM MARIS BALTICI"
(od połowy XV do schyłku XVIII wieku)
1. POLACY WE FLOTACH KAPERSKICH W WOJNIE
TRZYNASTOLETNIEJ
Z czasów wojny trzynastoletniej datują się pierwsze próby użycia przez Polskę floty kaperskiej
w toczącej się podówczas wojnie z Krzyżakami. Wojna ta była wojną typowo lądową ze
względu na wspólną granicę lądową obu przeciwników i brak floty zarówno po stronie polskiej,
jak i krzyżackiej. Jednakże Kazimierz Jagiellończyk, jak również miasto Gdańsk, prowadzące
walkę na śmierć i życie o wyzwolenie spod okupacji, ucisku i wpływów krzyżackich,
rozumieli doskonale, że choć rozstrzygnięcie w tej wojnie musi zapaść na lądzie, to
przecież nie da się go osiągnąć bez uprzedniego zwycięstwa na morzu. Wypływało to z faktu,
że państwo zakonu krzyżackiego, otoczone na lądzie posiadłościami Polski i Litwy, skazane
było jedynie na łączność drogą morską ze swymi sprzymierzeńcami (jak również z państwami
neutralnymi) dostarczającym mu broni, żywności oraz zaciężnych wojsk. W tej sytuacji utworzenie
floty wojennej stało się koniecznością, bez której trudno było liczyć na zwycięstwo.
W roku 1455 Gdańsk zwrócił się do Kazimierza Jagiellończyka z prośbą o zgodę królewską
na wysłanie kaprów przeciwko wspólnym wrogom. Król wyraził zgodę, czego dowodzi
m. in. list wystosowany w dniu 8 stycznia 1456 r. do Lubeki z oznajmieniem, że z nadchodzącą
wiosną wyśle własne okręty przeciw swoim nieprzyjacielom118. Począwszy też od roku
następnego, rok rocznie aż do końca wojny gdańszczanie wysyłali kaprów na uzbrojonych
statkach handlowych w celu blokady krzyżackiego wybrzeża. Szczególnego nasilenia nabrała
ich akcja w latach 1456 i 1462, kiedy wystawili po kilkanaście jednostek. Z kolei zresztą także
i Krzyżacy wysłali swoich kaprów na morze.
Od roku 1460 w wystawianych przez radę gdańską listach kaperskich pojawia się zwrot, że
rada wysyła imiennie wymienionego kapitana "na rozkaz Kazimierza, króla polskiego"; w latach
późniejszych formuła ta często się powtarza.119 Przeczy to poglądom niektórych uczonych
o utrzymywaniu przez Kazimierza własnych kaprów i wystawianiu im przez króla listów
kaperskich, ale potwierdza fakt niewątpliwie zwierzchność króla nad flotą gdańską. I ten
zasadniczy fakt opieki i zwierzchności królewskiej nad flotą kaperską Gdańska, jak również i
fakt występowania tej floty w obronie interesów Polski dają podstawę do uznawania gdańskiej
floty kaperskiej za flotę królewską, a więc tym samym polską120.
Oprócz działalności kaperskiej, wykonywanej przez wszystkie lata wojny przez pojedynczych
kaprów, i to zarówno gdańskich, jak elbląskich oraz fromborskich (podległych polskiemu
dowódcy Janowi Skalskiemu), doszło w roku 1463 do walnego starcia flot obu przeciwników
pod Elblągiem na Zalewie Wiślanym. Flota polska, współdziałająca na Wiśle z
118 M. B i s k u p, Kazimierz Jagiellończyk a początki polskiej floty wojennej, "Zapiski Towarzystwa Naukowego
w Toruniu", t. XVII, 1951, z. 1
2, s. 21; t e n ż e, Gdańska flota kaperska w okresie wojny trzynastoletniej
1454
1466, Gdańsk 1953, s. 21.
119 T e n ż e, Kazimierz Jagiellończyk , s. 22, 24; t e n ż e, Gdańska flota kaperska , s. 34, 35, 37, 40.
120 T e n ż e, Gdańska flota kaperska , s. 70, 71.
31
oblegającymi Gniew wojskami królewskimi Piotra Dunina, blokowała równocześnie Szkarpawę
(Wisłę elbląską) przed zdążającą z odsieczą flotą wielkiego mistrza. Gdy ta ostatnia
wycofała się nad Zalew, połączona eskadra gdańsko-elbląska, mimo że ustępowała liczebnie
(liczyła bowiem 25 jednostek przeciw 44 Zakonu), uderzyła na nieprzyjaciela. W walnej bitwie
stoczonej 15 września 1463 r. flota gdańsko-elbląska z polskimi zaciężnymi na pokładach
dokonała całkowitego pogromu Krzyżaków. Wszystkie okręty Zakonu dostały się w
ręce zwycięzców wraz z ponad 500 jeńcami. To zwycięstwo poważnie przyczyniło się do
pomyślnego dla Polski zakończenia wojny.
Cytowana często relacja Długosza o tej bitwie (a właściwie
według Długosza
o dwu
bitwach)121 nie jest ścisła, gdyż niesłusznie pisze on o dwu bitwach, podaje także mylne daty,
ilość zdobytych statków i jeńców122. Zaznacza w niej wszakże obecność zaciężnych wojsk
królewskich na pokładach gdańsko-elbląskich okrętów i choć przypisuje im może nadmierną
rolę w bitwie, to przecież najważniejsze jest dla nas udokumentowanie bezpośredniego
udziału Polaków w tym zwycięstwie, które wpłynęło na szybsze zakończenie wojny123. I tu
trzeba przejść do zagadnienia załóg okrętowych gdańskiej floty kaperskiej i ich składu narodowościowego.
Nie posiadamy niestety żadnego imiennego wykazu załóg gdańskich, elbląskich czy fromborskich
jednostek kaperskich z czasów wojny trzynastoletniej, bowiem jedyny spis tego rodzaju
pochodzi z roku 1441. Wśród wymienionych w nim 15 członków załogi gdańskiego
statku znajdujemy trzy nazwiska o polskim brzmieniu z których jeden
Matczke
(Maczek?)

wyraźnie nazywany jest polakiem (eyn Palan). Również i nazwiska dwóch innych marynarzy
czisig (czyżyk?) i Tzurke (Żurek?) wskazują na ich polskie, w żadnym wypadku nie niemieckie
pochodzenie124.
Niezwykle ujemnie do spraw polskiej floty ustosunkowany dawniejszy historyk niemiecki
Walter Vogel wspomina o załodze statku gdańskiego z 1407 r.; jego kapitanem był gdańszczanin,
zaś z pięciu pozostałych członków załogi jeden był mieszkańcem Prus, inny pochodził
ze Szczecina
obaj mogli więc być polskiego, a w każdym razie słowiańskiego pochodzenia125.
Z kapitanów okrętów kaperskich z wojny trzynastoletniej na Polaka wygląda bezsprzecznie
Henryk Popiel, jeden z bardziej czynnych kaprów gdańskich, który w roku 1458 dwukrotnie,
na wiosnę i jesienią, wyprawiał się na morze126.
Gdyby dochowały się jakie spisy załóg okrętowych, zapewne przekonalibyśmy się, że Polacy
byli wśród nich jeszcze licznie reprezentowani niż na wyżej wspomnianym statku gdańskim
z roku 1441. Uzasadnić to można jako proste następstwo faktu, że toczona przez całą
ziemię pomorską z Gdańskiem na czele wojna z Krzyżakami uważana była przez najbiedniejsze
warstwy wiejskie i miejskie, spośród których rekrutowały się w większości szeregi walczących,
za wojnę wyzwoleńczą w najlepszym sensie tego słowa: pod względem narodowym
i społecznym. Zarówno ludność miejska; której prawa i przywileje były stale ograniczane
przez Krzyżaków, jak i wiejska w szczególny sposób ciemiężona i wyzyskiwana, zarówno
kaszubscy rybacy zmuszeni do płacenia wysokiego podatku od połowów oraz dziesięciny
kościelnej, jak rzesze flisaków czy robotników (tragarzy) portowych; przez Długosza
121 D ł u g o s z, o. c., t. V, s. 353.
122 B i s k u p, Kazimierz Jagiellończyk , s. 30, przyp. 67; błąd ten powtórzony został w opartej na Długoszu
relacji z tej bitwy, zawartej w pracy popularyzacyjnej W. B o r t n o w s k i e g o, Polskie działania na morzu
podczas wojny trzynastoletniej, Warszawa 1952, s. 37
40.
123 K. G ó r s k i, Pomorze w dobie wojny trzynastoletniej, Poznań 1932, s. 180
181.
124 B i s k u p, Gdańska flota kaperska , s. 56.
125 L e p s z y, Dzieje floty polskiej, s. 30; cytowana praca W. V o g e l, Geschichte der deutschen Seeschiffahrt,
t. I, Berlin 1915.
126 B i s k u p, Gdańska flota kaperska , s. 50, przyp. 5.
32
Schifkindrami zwanych127
wszyscy oni prowadzili rozpaczliwą walkę o utrzymanie swego
narodowego oblicza, a przy tym wszelkie nadzieje na polepszenie dotychczasowych nieznośnych
warunków życia łączyli z wyzwoleniem z krzyżackiej niewoli i powrotem do Macierzy.
W odróżnieniu od pomorskiego rycerstwa i patrycjatu, zjednoczonych dla ochrony przed
gwałtami i bezprawiem rycerzy zakonnych, rzesze prostej ludności Pomorza Gdańskiego,
Warmii i ziemi chełmińskiej walczyły o swój narodowy i ekonomiczny byt. Dlatego też dla
nich wojna ta była szczególnie istotna i dlatego na nich spoczywał w znacznej mierze ciężar
wojny z Zakonem: oni wchodzili w skład zaciężnych oddziałów Gdańska i innych miast pomorskich,
z nich też pochodziły niewątpliwie załogi kaperskich jednostek gdańskich, elbląskich
i z pewnością także fromborskich wystawionych
jak już wspomniano
przez Jana
Skalskiego, dowódcę polskich oddziałów zaciężnych. I z tych wszystkich przyczyn słusznie
można uważać, że podobnie jak w działaniach lądowych, tak również i na morzu polska ludność
Pomorza przyczyniła się do zwycięstwa nad krzyżackim zaborcą.
2. STRAŻNICY MORZA W XVI WIEKU
Jeżeli gdańską flotę kaperską z okresu wojny trzynastoletniej uważać można, tak jak
zresztą gdańszczanie pragnęli, za flotę królewską a więc polską tylko z racji zwierzchnictwa i
nadrzędnej opieki Kazimierza Jagiellończyka, to zupełnie inaczej przedstawia się sprawa floty
wojennej Zygmunta I Starego. Tu bowiem król już nie zlecał komuś tworzenia siły zbrojnej
na morzu i wystawiania listów przypowiednich dla kapitanów poszczególnych okrętów, ale
czynił to sam, a ponadto prawdopodobnie utrzymywał zaciężnych żołnierzy morskich na własny
rachunek. Jako datę powstania floty Zygmunta I przyjąć należy rok 1517, w którym spotykamy
w Zatoce Fińskiej pierwszego królewskiego strażnika morza, Adriana Flinta128.
Z opublikowanych przez S. Bodniaka dokumentów królewskich129 wynika, jaka była procedura
angażowania strażników morza i jakie poruczono im obowiązki. Listy wystawiane
przez króla chętnym prowadzenia akcji morskiej przeciw nieprzyjaciołom koronnym pozwalały
im na wszelkie sposoby walki, i to nie tylko na pełnym morzu, ale również w zatokach,
portach i ujściach rzek. Zdobyte statki okręty nieprzyjaciela były do całkowitego rozporządzenia
strażników morza; na ich wyłączną własność przechodził znajdujących się na tych
jednostkach ładunek. Celem umożliwienia swym żołnierzom morskim prowadzenia jak najskuteczniejszej
działalności, król zapewniał im ochronę i wszelkie przywileje w swoich portach,
włącznie z Gdańskiem.
Gdańsk był główną bazą swojej floty, z gdańska też pochodzili w większości członkowie
załóg. Obok jednak nazwiska takich, jak Adrian i Jakub Flint, Jekell, Sasse czy Schilling, napotykamy
jedno nazwisko typu polskiego z końcówką na
ski, a mianowicie Henski130.
Oprócz Jana Henskiego nie koniecznie musieli być Niemcami i inni kaprzy, jak np. Jan Resin
czy Joachim Bonsak.
Jeżeli wśród kapitanów i starszyzny okrętowej Polacy byli wyjątkami, to prawdopodobnie
inaczej kształtowała się sytuacja wśród prostych marynarzy, gdzie odsetek rodzimy, kaszubski
czy gdański, z pewnością był znacznie wyższy. Nie posiadamy jednak, niestety, żadnych
bliższych danych, którymi można by było te przypuszczenia udokumentować.
127 Pisząc o spisku niektórych mieszczan niemieckich, zamierzających wydać Gdańsk w ręce Krzyżaków,
D ł u g o s z; o. c., s. 352, nadmienia, że "sprzysiężeni w bardzo znacznej liczbie pościągali statkami do miasta
udając tragarzy noszących wory ze szkut, Schifkindrami zwanych"
dowód, że tragarze stali po stronie polskiej.
128 S. B o d n i a k, Żołnierze morscy Zygmunta Starego (1517
1522), s. 211.
129 Jw., s. 215
216.
130 Jw., s. 212, przyp. 10.
33
Działalność kaprów Zygmunta I trwała tylko pięć lat. Kres jej położyło zawarcie rozejmu z
Moskwą w 1522 r. Odtąd do końca panowania Zygmunta I nie było już potrzeby wznowienia
działalności morskiej, w planach bowiem Zygmunta Starego flota nie odgrywała żadnej roli
jako czynnik umacniający dostęp Polski do morza i zapewniający obronę granic morskich
oraz zamorskiego handlu Rzeczypospolitej. Istotnym celem, dla którego flota ta została utworzona,
było umocnienie Polski na froncie walki z Moskwą. Nie co innego, jak chęć przerwania
żeglugi narewskiej kazała Zygmuntowi I wystawić w roku 1517 i w latach następnych
pierwsze listy morskie, a po ośmiu latach działalności polskich okrętów zawarcie pokoju z
Moskwą było dla króla zupełnie wystarczającą przyczyną rozwiązania niedawno sformowanej
floty. To jest też najlepszym dowodem krótkowzrocznej polityki morskiej Zygmunta Starego
skierowanej jedynie przeciw Moskwie. Mogła ta flota nie być Polsce potrzebna w danym
momencie, w okresie pewnego ustabilizowania się stosunków na Bałtyku ale i tak była niezbędna
jako gwarancja nieskrępowanego dostępu do Bałtyku i morskich interesów Rzeczypospolitej,
jako strażniczka polskiego handlu morskiego i głównego portu tranzytowego polskich
towarów, Gdańska. Tego interesu Polski na morzu Zygmunt Stary nie widział, tak samo
zresztą nie widział kardynalnego błędu politycznego, jaki popełnił oddając Prusy w dziedziczną
władzę Albrechta z rodu tych Hohenzollernów, którzy dwa i pół wieku później stali
się grabarzami Polski.
Błędy popełnione przez Zygmunta Starego na odcinku morskim wystąpiły w pewnej mierze
za Zygmunta Augusta, którego polityka bałtycka była silnie związana z walką o Inflanty.
Dobitnie określił sam król, mówiąc o zatoce Fińskiej "in mari nostro Livonico" (na naszym
morzu inflackim), a wiemy skądinąd, że uważał za swoje morze to które, oblewało jego państwo131
(w którego skład wchodziły Inflanty). W świetle tych wypowiedzi, a przede wszystkim
w świetle całej polityki morskiej Zygmunta Augusta i działalności realizujących tę politykę
królewskich strażników morza widać, że "mare nostrum" w pojęciu Zygmunta Augusta
stanowiła przede wszystkim wschodnia część Bałtyku, najmniej związana z gospodarczymi
interesami Rzeczpospolitej i Gdańska.
Aspiracje morskie Zygmunta Augusta przewyższały jednak to, co zamyślał i co zdziałał
jego ojciec. Najlepszym tego dowodem jest fakt, że również i morze książąt pomorskich (a
więc Zatokę Szczecińską i zapewne wody oblewające wschodnią część Pomorza Szczecińskiego)
uważał Zygmunt August za podległe swej jurysdykcji, jednakże zamysłów tych nie
poparł żadnymi realnymi czynami i faktami. Natomiast realizował nadal zgubną dla Polski
politykę wschodnią, przy równoczesnym odwracaniu się od najbardziej dla kraju istotnych
zagadnień Pomorza i Prus. Właśnie bowiem w 1563 r. zgodził się na rozciągnięcie następstwa
w Prusach Książęcych na brandenburską linię Hohenzollernów, zamiast w myśl zasad lennych
przyłączyć Prusy do Polski. Jest jasne, że kosztem tego ustępstwa zapewnić chciał sobie
neutralność czy życzliwość Hohenzollernów u progu rozpoczynającej się wojny północnej.
Patrząc w ten sposób na interesy Polski na morzu nie widział Zygmunt August tego, co nawet
obcy dostrzegli, żeby przytoczyć tu uwagę jednego z cesarskich posłów wygłoszoną na szczecińskim
kongresie pokojowym w 1570 r. pod adresem posłów państw północnych: "a cóż też
rzeczecie, kiedy król polski z Moskwicinem się zjedna, a wszystkie was z nim z tego morza
wypędzi. Jakoż będziecieli go tak długo drażnić, aż do tego przyjdzie?"132.
Powróćmy jednak do strażników morza Zygmunta Augusta.
Powołanie przez niego kapitanów straży morskiej stało się aktualne w latach 1556
1557,
w czasie zbrojnego konfliktu w Inflantach między kawalerami mieczowymi a arcybiskupem
131 K. L e p s z y, Dominium Maris Baltici Zygmunta Augusta, "Nauka i Sztuka", R. II, Warszawa
Wrocław


Jelenia Góra 1946, t. IV, nr 9, s. 198, 199. Na uwagę tu zasługuje również dyskusja, jaką na temat polityki
bałtyckiej, a zwłaszcza inflanckiej Zygmunta Augusta, przeprowadzili G. Labuda i K. Lepszy (patrz: Polska
historiografia bałtycka, Gdańsk
Szczecin 1949, s. 54
56).
132 S. B o d n i a k, Kongres szczeciński na tle bałtyckiej polityki polskiej, Kraków 1929, s. 57.
34
ryskim. Jak zaś wynika z pertraktacji Zygmunta Augusta z bratem arcybiskupa, Albrechtem
Hohenzollernem, król polski prawdopodobnie już przedtem przeprowadzał bliżej nie określoną
akcję morską133. Ostatecznie jednak pomimo licznych propozycji Albrechta, który ofiarował
się z daleko idącą współpracą przy tworzeniu floty i który rzeczywiście kazał zbudować
trzy okręty, do wystawienia floty przez Zygmunta Augusta tym razem jeszcze nie doszło.
Stało się to dopiero w roku 1560, kiedy król zdecydował się utworzyć "straż morską" do
zwalczania żeglugi narewskiej i wystawił pierwsze patenty morskie134.
Działalność królewskich strażników morza w latach 1561
1563 była stosunkowo nieznaczna
i dopiero z chwila wybuch wojny północnej przybrała na sile. Zygmunt August wystawiał
wtedy coraz więcej listów morskich; wśród kapitanów otrzymujących listy spotykamy
również Polaków.
Najczęściej w zachowanych dokumentach spotykanym nazwiskiem polskim jest nazwisko
Michała Starosty (lub Starostki), którego Bodniak uważa za jednego z ruchliwych kapitanów135.
Starosta był początkowo dowódcą żołnierzy pokładowych na pincie, będącej własnością
innego kapitana, Jana Bronssona, przy czym koszty ich utrzymania ponosił trzeci kapitan,
Paweł Glasow. Ci trzej kapitanowie tworzyli spółkę. Później Starosta pływał zapewne
sam i musiał się wybitnie odznaczyć, skoro w 1569 r. nazwisko jego figuruje obok nazwisk
trzech innych zasłużonych kapitanów w aktach nobilitacyjnych136. Podniesienie do stanu
szlacheckiego tych czterech najdzielniejszych kapitanów wraz z ich potomstwem płci obojga
było najlepszym dowodem uznania za położone przez nich zasługi żołnierskie i stanowić
miało zachętę dla innych. Było też nie lada wyróżnieniem, zaszczytu tego dostępowały bowiem
tylko bardzo wybitne osobistości, jak np. Marcin Kromer.
Dwa lata później spotkało Starostę jeszcze jedno wyróżnienie. Mianowicie po odbytym
przezeń spotkaniu na morzu z admirałem szwedzkim Klasem Flemingiem, w trakcie którego
omawiano sprawę ewentualnej współpracy polsko-szwedzkiej, Starosta wyznaczony został
przez Komisję Morska na oficjalnego jej delegata do odbycia rozmów. Oprócz niego na delegatów
wyznaczono znanego nam już Pawła Glasowa i Marcina Schelego, żeby zaś podkreslić
ważność misji delegatów, mianowano Glasowa komisarzem, Schelego admirałem, Starostę
zaś wiceadmirałem i upoważniono ich do przeprowadzenia układów137. Tym samym Michał
Starosta, a więc rdzenny Polak, jest jednym z pierwszych admirałów polskiej floty wojennej.
Pomimo admiralskiej rangi nie można uważać Starosty za takiego dowódcę, jakim był nie
noszący formalnie rangi admiralskiej, lecz znamienny tytuł "praefectum mare nostrarum" (co
zresztą było równoznaczne z admiralską godnością), Mateusz Scharping, po polsku nazywany
często Sierpinkiem. Inny natomiast Polak, który może jak nikt z jemu współczesnych nadawał
się na admiralskie stanowisko, zginął tragicznie u progu wielkiej, być może, kariery wojennomorskiej.
Mowa tu o Stanisławie Dunin-Wąsowiczu, rotmistrzu królewskim, dowodzącym w
latach 1562
1563 ważną twierdzą nadmorską w Inflantach, Diamentem (Duenamuende). Wąsowicz
zaciągnął na służbę królewską gdańskich kapitanów i przy ich pomocy rozciągnął
kontrolę nad całą Zatoką Ryską. W jednym z listów Zygmunta Augusta do króla duńskiego
występuje obok nazwiska Scharpinga jako dowódcy okrętów zwalczających Szwecję na morzu.
Nie darmo więc po tragicznej śmierci Wąsowicza z ręki wziętego do niewoli Krzysztofa
Meklemburskiego żałowano powszechnie tego "znamienitego rycerza ćwiczonego na ziemi,
jak i na morzu"138.
133 L e p s z y, Dzieje floty polskiej, s. 305, przyp. 73.
134 S. B o d n i a k, Pierwsi strażnicy morza, "Księga pamiątkowa ku czci W. Sobieskiego", Kraków 1932, s.
28.
135 T e n ż e, Polska a Bałtyk za ostatniego Jagiellona, Kórnik 1946, s. 30, 31.
136 T e n ż e, Nobilitacja kapitanów straży morskiej na sejmie unii, "Rocznik Gdański", t. VI, 1932, s. 76
81.
137 T e n ż e, Polska a Bałtyk , s. 128.
138 B o d n i a k, Pierwsi strażnicy morza, s. 50. Tamże (s. 34
41) biografia Wąsowicza.
35
Niestety, brak dokładniejszych danych na temat składu załóg okrętowych polskiej floty, ale
zdaje się nie ulegać wątpliwości, że dość licznie byli w nich reprezentowani Polacy. Dobitnie
wskazuje na to fakt, że na okrętach Krzysztofa i Wolfa Muckenbecków komenda była polska. W
czasie akcji okrętu Wolfa Muckenbecka marynarze wołali doń po polsku, z czego wniosek, że
kapitan gdańszczanin, władał tym językiem, a jego ludzie używali go w codziennym życiu139.
Flota Zygmunta Augusta w okresach swej największej świetności liczyła do 20 okrętów
trzeba jednak pamiętać, że były to jednostki przeważnie mniejszego tonażu, przerobione do
służby wojennej ze statków handlowych, a co za tym idzie
na ogół słabo uzbrojone. Ponadto
z samej natury rzeczy partyzancka niejako działalność strażników morza, skierowana
raczej przeciwko żegludze kupieckiej, a nie okrętom wojennym przeciwnika, nie mogła stanowić
skutecznej przeciwwagi dla akcji floty wojennej takich państw morskich, jak Szwecja
czy Dania. Rozumiał to dobrze Zygmunt August i dlatego postanowił przystąpić do utworzenia
regularnej floty wojennej. Pierwszym krokiem w tym kierunku było powołanie przez
króla tzw. Komisji Morskiej, instytucji w rodzaju admiralicji, do której należała obrona wybrzeża
i portów, ochrona żeglugi, jurysdykcja nad strażą morska itp. Prezesem Komisji został
kasztelan gdański Jan Kostka140. Z kolei na wiosnę 1570 r. sprowadzeni przez króla budowniczowie
weneccy rozpoczęli w Elblągu przy pomocy najętych rzemieślników i robotników,
wśród których znajdujemy znaczna ilość polskich imion i nazwisk141, budowę średnich rozmiarów
dwumasztowego okrętu wojennego
galeony oraz jednomasztowej fregaty i batu. Na
wiosnę 1572 r. budowa galeony była na ukończeniu, niestety śmierć króla, która nastąpiła
latem tego roku, spowodowała przerwanie ostatnich prac. "Smok", bowiem taką nazwę
jak
można sądzić z umieszczonej na dziobie głowy smoczej
okręt miał nosić, przez kilka lat
kotwiczył jeszcze na rzece Elblążce, wreszcie spłonął podczas napaści gdańszczan na Elbląg
w 1577 roku.142
W okresie bezkrólewia po śmierci Zygmunta Augusta i następnie po ucieczce Henryka
Walezego flota polska upadła. Wskrzeszeniem jej zajął się dopiero Stefan Batory, a dowództwo
nad nią sprawował płk. Ernest Weyher. W czasie wojny Batorego z Gdańskiem organizowaniem
floty zajął się w Elblągu z polecenia króla kasztelan Mikołaj Firlej, później
Mateusz Scharping, wreszcie starosta Piotr Kłoczewski, były poseł do Dani i Lubeki, który
wywiązał się najlepiej z powierzonego mu zadania. Bezpośrednim dowódcą niewielkiej
zresztą floty został Scharping, jednak nie miał okazji do wykazania swych talentów, gdyż po
odstąpienia od oblężenia Gdańska król rozpuścił flotę, a okręty zagarnęli później gdańszczanie143.
Odtąd aż do czasów Zygmunta III Wazy Polska pozostała znów bez floty.
3. PIERWSZA WYPRAWA ZYGMUNTA III DO SZWECJI
Starania o powołanie Zygmunta Wazy na opróżniony po śmierci Batorego tron polski, a
zwłaszcza samo panowanie nowego króla z krwi Jagiełłowej, zetknęły Polaków z morzem
mocniej niż kiedykolwiek dotąd w historii państwa polskiego. Przyjrzyjmy się choćby pierwszej
wyprawie do Szwecji. "Nigdy przedtem, ani nigdy potem w dawnej Rzeczypospolitej tak
139 S. B o d n i a k w recenzji pracy W. V o g l a ( Polen als Seemacht und Seehandelsstaat in der Geschichte),
"Baltic Countries", t. I, 1935, s. 276.
140 O Komisji Morskiej pisze B o d n i a k, Polska a Bałtyk , s. 44 i n.
141 Np. Jadam, Jędrzej, Jurek, Maciek, Szymek, Cieśla, Skóra, Organista, Szewc, Wilk ( Rejestr budowy galeony.
Zabytek z r. 1572, wyd. A. Kleczkowski, Kraków 1915, s. 86, 88).
142 O galeonie tej patrz jeszcze: F. B u j a k, O budowie okrętu wojennego w Polsce (1570
1572), "Sprawozdanie
z czynności i posiedzeń Akademii Umiejętności w Krakowie", t. XII, Kraków 1907, nr 7, s. 8
11; S.
B o d n i a k, Z dziejów pierwszego okrętu zbudowanego przez Polskę (1570
1577), Poznań 1934.
143 Patrz K. L e p s z y, Strażnicy morza Stefana Batorego, "Rocznik Gdański", t. VII/VIII, 1933
1934, s.
142
181.
36
masowego rejsu Polacy nie odbyli"144. Bo pomijając okres rokowań o powołanie Zygmunta
na tron, kiedy zastęp posłów był nieliczny (wybitniejszym z wysłanników był kasztelan podlaski
Marcin Leśniowolski, czyż nie jest imponująca cyfra około 6000 ludzi, którzy wzięli
udział w wyprawie z roku 1593 i w uzupełniającej ją ekspedycji z roku następnego? 6000
Polaków, uczonych, dygnitarzy i dworzan królewskich, szlachty, prostych żołnierzy i wreszcie
wszelkiego autoramentu prostaków: pachołków, koniuchów i posługaczy, po raz pierwszy
zapoznało się z bliska, namacalnie, na własnej skórze z żywiołem morskim, z jego potęgą i
groza, jego urokiem i nie znanym dotąd pięknem. 6000 ludzi po raz pierwszy przeszło chrzest
morski, i to taki chrzest o jakim się nawet wielu wytrawnym żeglarzom nie śniło. Bowiem
zarówno ta pierwsza, jak po pięciu latach i druga wyprawa Zygmunta III do Szwecji odbyły
się w tak nieprzychylnych warunkach atmosferycznych, jak gdyby sama przyroda, morze i
wiatry sprzysięgły się przeciwko planom Wazy.
Niestety, to zetknięcie się Polaków z żywiołem i rzemiosłem morskim nie przyniosło Polsce
żadnych korzyści, zresztą intencje Zygmunta w tej akcji niewiele miały wspólnego z polskimi
interesami i z polską racją stanu. Łudzili się wprawdzie Polacy
stawiając kandydaturę
Zygmunta Wazy na opróżniony po śmierci Batorego tron, że wybór Szweda wydatnie
wzmocni Polskę na morzu, że zabezpieczy handel morski przed ograniczeniami żeglugi, jakie
wobec polskich i gdańskich statków wprowadzali Duńczycy, wyzyskując swe dogodne położenie
umożliwiające im kontrolowanie Sundu. Takie właśnie argumenty stawiał za Zygmuntem
Wielkopolanin Łukasz Chwałkowski145. Wydal on po śmierci Batorego, w 1587 r., łacińską
elegię, do której dołączył siedemnastostronicową mowę do senatu i szlachty polskiej. Zalecając
w niej kandydaturę Zygmunta okazał się równocześnie Chwałkowski wymownym
rzecznikiem sprawy wolnego dostępu do morza i rozbudowy polskiego handlu morskiego. W
tej znanej daleko poza granicami kraju mowie (wywołała ona nawet replikę wenecjanina Michała
Brutusa) mówił Chwałkowski między innymi, że jedyną radą na gwałty duńskie w postaci
zatrzymywania polskich statków w cieśninach, czy też na bezprawne pobieranie ceł będzie
utworzenie własnej floty. "Cóż tedy sądzicie pisał Chwałkowski
czy jeśli dwa te morza,
szwedzkie i polskie, ogromnymi flotami i potężnymi twierdzami zaopatrzycie, czyż nie
zlęknie się ów barbarzyńca [król duński]?"146.
Niestety, rachuby te były mylne. W pierwszych latach swego panowania Zygmunt III nie
uczynił żadnego kroku w kierunku wywiązania się z nałożonego nań w paktach konwentach
obowiązku wystawienia floty własnym kosztem. Nie interesowały go zupełnie sprawy polskiej
żeglugi, wybrzeża i portów oraz niezbędnej do ich ochrony marynarki. I dopiero własne, dynastyczne
plany kazały mu w szybkim tempie odrabiać zaległość. Jakie to były plany, nie potrzeba
obszerniej pisać. Wystarczy przypomnieć, że śmierć ojca Zygmuntowego, Jana III, postawiła
króla polskiego w obliczu wielkiej próby utrzymania również i tronu szwedzkiego, przysługującego
mu bezspornie jako dziedzicowi korony szwedzkiej. Sprawa ta nie była jednak wcale prosta
i łatwa do przeprowadzenia, a to z dwóch zasadniczych względów: z powodu osobistej animozji
do Zygmunta i knowań jego stryja Karola Sudermańskiego, i z powodu niechęci ogromnej
większości wyższych warstw szwedzkich do króla
katolika. W Szwecji panował powszechnie
protestantyzm, zaś wychowany przez jezuitów Zygmunt był żarliwym aż do przesady
katolikiem. W tej sytuacji mógł on poza wiernym sobie dowódcą floty szwedzkiej w Finlandii
admirałem Klasem Flemingiem liczyć jedynie na Polaków i pomoc tę od nich rzeczywiście
uzyskał. Wraz z królem wyruszyło z Polski do Szwecji kilka tysięcy dworzan i wojska.
Do przewiezienia królewskiego dworu, towarzyszących mu dostojników ze świtami i wojska
potrzebna była oczywiście duża flota. Połowę potrzebnych jednostek przywiódł z Finlan-
144 T e n ż e, Trzy relacje o podróży Zygmunta III do Szwecji, "Jantar", R. II. 1938, z. 4, s. 231.
145 S. B o d n i a k , Morze w głosach opinii dawnej Rzeczpospolitej, Gdańsk 1931, s. 19, 20; biografię Chwałkowskiego
podaje R. P o l l a k, Chwałkowski Łukasz, "Polski słownik biograficzny", t. IV. s. 8.
146 Cytowane wg L e p s z e g o, Dzieje floty polskiej, s. 175.
37
dii wierny admirał Fleming, resztę głównie statki transportowe, wynajęto w Gdańsku od miejscowych
oraz holenderskich armatorów. W sumie flota liczyła 56 lub 57 jednostek. Król zaokrętował
się na statku dostarczonym przez miasto Amsterdam, zaś podkanclerzy Tarnowski
na gdańskim statku "Fortuna" i 16 września 1593 r. flota odkotwiczyła spod Latarni147.
Z wyprawy tej, która dostarczyła uczestnikom niebywale dużo wrażeń, zachowało się kilka
relacji prozą i jedna wierszowana, zaś na ich podstawie powstały opracowania współczesnych
historyków. Z relacji tych najciekawsza może wyszła spod pióra Wacława Kiełczewskiego,
dworzanina królewskiego. Oto jak opisuje on odejście floty z Gdańska:
Naprzód puścieł się Król JM. z nami wszystkimi od Laterny 16 Septembris już prawie w drogę ku Sztokholmu;
była godzina z południa; ten dzień był nader cudny i spokojny, aż przed wieczorem samym przypadła
wielka nawałność na morzu, tak iż nas Pan Bóg różno rozstrzelił po morzu; było nas z miejsca 56 okrętów, a
tak nas wiatr rozniósł że nas tylko 20 okrętów z Królem JM
cią do jedny insuły, którą Helem zowią, przypłynęło
i tam Król JM. Mieszkał cały tydzień, aż się do niego te okręty drugie zgromadzieły. W tydzień prawie
w ten dzień, ruszył się król JM. znowu z tego Helu, tez w dzień prawie piękny i szliśmy sprawą piękną
według szyku admirałowego i właśnie o tym czasie, jako tak tydzień. Przed wieczorem szturmy i wielkie
nawałnośći były na morzu, że nas jeszcze barzi i w dalekie strony, z wilkimi a prawie niewymownymi i nieopisanymi
strachami, w niebezpieczeństwie Pan Bóg rozproszył, bo się Król JM. prawie w niebezpieczne
czasy puścił, kiedy wszyscy żeglarze z morza zsiadają148.
Z kolei Kiełczewski nakreślił przygody okrętu, na którym płynął. Był to wiceadmiralski
okręt floty wojennej "Wilk", flagowy okręt zastępcy Fleminga
Jana Bagge. Według relacji
Kiełczewskiego, "Wilk" był uzbrojony w 20 dział, był więc to średniej wielkości okręt, przypuszczalnie
około 300-tonowa pinka. Prawdopodobnie posiadał on jeden pokład dla dział,
ponadto dwa działa w przednim kasztelu i kilka dział w kasztelu rufowym149.
Początkowo "Wilk" szedł w tylnej straży siedmiu okrętów króla i jego świty, jednak przy
brzegach szwedzkich już koło Elfsnabben cała flota została podczas burzy rozproszona. Rzucany
sztormem "Wilk" przemierzył wschodnia część Bałtyku, docierając kolejno do brzegów
finlandzkich, moskiewskich i kurlandzkich, a następnie na powrót do gotlandzkich, skąd powtórnie
wyruszył do Szwecji. Jeśli wierzyć Kiełczewskiemu, admirał Bagge miał oświadczyć,
że choć 26 lat pływa po morzach, nigdy nie był w większym niebezpieczeństwie!
W ostatnim etapie podróży "Wilk" ponownie znalazł się w opałach i to już u brzegów
Smalandii, gdy do przebycia pozostał tylko przesmyk między wyspą a stałym lądem. Oddajmy
jednak głos Kiełczewskiemu:
Sześćdziesiąt mil stamtąd mieliśmy do Sztokholmu, i jużeśmy się byli ubezpieczyli od niebezpieczeństwa
Panu Bogu podziękowawszy, nie spodziewaliśmy się przypadku złego, bo nas był Pan Bóg sprowadził z wysokiego
morza. Tam, nad nadzieją naszę, przypadło nam najgłównejsze periculum, w dzień niedzielny, prawie
w południe myśmy się skupili około jedła na dole w okręcie. Kapitani też nasi jedli w swoich komorach;
przyszlichmy na skały wielkie i ciasne prawie extensis plenis velis, to jest po naszemu mówiąc wszystkimi
żaglami rozpuszczonymi uderzył się okręt trzykroć o skałę; tym sam nas jeszcze Pan Bóg zachował, że
pierwsze uderzenie okrętowe było w bok i tym się zraził okręt z onego tęgiego biegu, że nie mógł uderzyć
przodkiem tak gwałtownie, jako by miał uderzyć; jakoż gdyby był uderzył, w tysiąc sztuk by się był okręt
rozstrzeleł, jakoż ci nautae, co na wierzchu byli, choć w czas obaczyli, nie mogli nic ratować ani żaglów tak
prędko spuścić, tylko opuściwszy ręce wołali: Jezus! Już, już, zaraz zginiemy, ten okręt się w tysiąc sztuk
rozpierzchnie. Tam Pan Bóg przedziwnym a misternym przejrzeniem swoim sam nas jeszcze zachować raczył.
Uderzył się przecię okręt i przodkiem tak dobrze że zaraz na skale uwiązł, choć go pierwsze poboczne
uderzenia zraziło z jego gwałtownego pędu150.
147 Jw., s. 178.
148 L e p s z y, Trzy relacje , s. 234.
149 S. K o c h a n o w s k i, Okręty wojenne w ciągu wieków, "Sprawy Morskie i Kolonialne", t. I, Warszawa
1934, s. 116, 117.
150 L e p s z y, Trzy relacje , s. 235.
38
Na tym samym okręcie co Kiełczewski płynął również autor wierszowanej relacji, głośnej
podówczas Drogi do Szwecyey najmożniejszego w północnych krainach pana Zygmunta
III151, Andrzej Zbylitowski. Utworu tego nie można wszakże uważać za pełnowartościowe
źródło choćby już z tego względu, że wzorem innych staropolskich literatów, którzy stroniąc
od morza i nie znając go (jak np. Rej) odtwarzali je przez naśladownictwo rzymskich poetów,
Zbylitowski również trzyma się obcych wzorów, choć sam z morzem się zetknął w podróży
do Szwecji152.
Oto fragment poematu przedstawiający odkotwiczenie floty po tygodniowym pobycie
króla na Helu:
Na nowiu października wsiadł potem na słone
Bałtyckie wody, pędził wiatr nawy smolone.
Do Colmaru król kazał okręty styrować,
Lecz próżno wiatrom i też morzu rozkazować:
Bo gdyśmy już więtszę część morza przejechali,
I za dzień się ubrzegów stanąć spodziewali:
Już widzieć skały szwedzkie z masztu wysokiego,
Już mógł snadnie i brzegu dojrzeć smolandzkiego,
Gdy przeciwny wiatr powstał w samy wieczór prawie,
A okręty, które szły blisko siebie w sprawie,
Rozpędził to tam, to sam na szerokie morze:
I prawie wtenczas kiedy śliczne zgasły zorze,
A noc czarna wypadła z swych lochów podziemnych,
A około niej pełno wszędy strachów ciemnych.
Nawałność sroga wstała i wały gwałtowne,
Że okręty wiatr srogi przewracał budowne.
Raz pod niebo bałwany nawę podnosiły,
Drugi raz ją w przepaści morskie ponurzyły.
Znowu gdy się z wnętrzności morskich ukazała,
W drugą się niebezpieczność i trwogę dostała:
Bo ją przeciwne między się wzięły bałwany,
Tak że i wierzch masztu ledwie był widziany:
Czasem ją zaś ze wszystkim tak wały okryły,
I srodze na przemiany z obu stron w nię biły.
A ludzie, którzy jedno w nawach wszystkich byli,
Niemałych niebezpieczeństw i strachów zażyli153.
Najlepszym dowodem na to, jak mało realistyczny jest utwór Zbylitowskiego, jest fantazjowanie
autora na temat niebezpiecznej góry zwanej Panną, która zagraża rzekomo na Bałtyku
żeglarzom, oraz podany przez niego dialog, jaki prowadzić miał na temat tej góry jeden z
podróżnych z szyprem, który wyraził przypuszczenie, że góra ta mogła być człowiekiem.
Z innych, bardziej na wiarę zasługujących opisów warto przytoczyć opis zdarzenia przedstawionego
nam już w wersji Kiełczewskiego, a mianowicie awarii "Wilka" na skale. Zbylitowski
tak przedstawia katastrofę:
Ledwie tego domawia, gdy nasz okręt nagle,
U którego dwa były podniesione żagle,
Wielkim pędem wiatr wpędził między ciasne skały,
Które wierzchy pod niebo wyniesione miały.
Nie mógł styrnik tak prędko nawy wykierować,
151 I wydanie tego utworu (w 1595 r. w Krakowie) nie zostało dochowane. Z II wydania (z r. 1597) dokonano
w dwa i pół wieku później przedruku: patrz przyp. 36.
152 P o l l a k, Uroda morza , s. 15, 16.
153 Drogi do Szwecyey K. J. M. w roku 1594. Opisaney przez A. Z., "Biblioteka Starożytna Pisarzy Polskich",
zebrał K. W. Wójcicki, t. II, Warszawa 1854, s. 46.
39
Ni białych spuścić żaglów, kazał się ratować
Każdemu, jak kto może, Bogu się poruczyć,
Do deszczek, na których by mógł wypłynąć, rzucić.
Wtem uderzył w róg skały okręt z lewej strony
Gwałtownie: tam nie było już inszej obrony,
Jedno się Bogu tylko samemu poruczać,
A do dylowi masztu co rychlej się rzucać.
Bojaźń sroga na wszystkie, nagła padła trwoga,
Płacz, krzyk wielki ratunku wołają od Boga.
Jedno do batow, drudzy deszczek się chwytali,
Insi na brzeg z okrętów powyskakowali154.
Pozostałe relacje, jak nieznanego dworzanina królewskiego czy kanonika krakowskiego
Jana Gałczyńskiego, sekretarza króla, są znacznie mniej ciekawe i nie dorównują relacji Kiełczewskiego
ani stylistycznie, ani pod względem barwności opisu. Góruje nad nimi natomiast
relacja Macieja Wojny, zawarta w listach do Mikołaja Radziwiłła155.
Ostatecznie po wielu tarapatach wyprawa dotarła do miejsca przeznaczenia, choć nie bez
strat. Zygmunt III, jak wiadomo, odbył koronację, jednakże stosunki między nim a Karolem
Sudermańskim stawały się coraz bardziej napięte i zimą 1593
1594 zwrócił się do Polski o
posiłki. I znowu Polacy nie zawiedli swego króla, jak tego dowodzi relacja współczesnego
historyka Stanisława Łubieńskiego:
Za dojściem do Polski wiadomości o przykrym położeniu króla w Szwecji, wnet wielu z możniejszych
udaje się tam morzem, jako to: Mikołaj Daniłowicz, podskarbi koronny, Feliks Kryski, później kanclerz koronny,
Maksymilian Przerebski ze znacznym pocztem od biskupa kulawskiego Rozrażewskiego wyprawiony.
Od Weyhera wezwani później nieco, ale z lepszym rynsztunkiem tamże się przeprawują, jako to: Ernest
Weyher, starosta pucki, syn wojewody z pięciuset piechoty niemieckiej, Andrzej i Jan Czarnkowscy, spadkobiercy
ogromnego po Górkach majątku, Adam Stadnicki z trzemaset żołnierza od teścia swego Hieronima
Gostomskiego, Stanisław Bykowski, kasztelan Łęczycki z tyląż szlacheckiej młodzi z ziemi sieradzkiej i łęczyckiej,
Stanisław Warszycki, starosta kobryński, później podskarbi koronny i wojewoda podlaski z pocztem
dwóchset ludzi; zgoła liczba tych, co w Gdańsku na okręty wsiedli, do trzech tysięcy dochodziła. Gdy
pod koniec czerwca do Sztokholmu oni przybyli, właśnie i Fleming admirał do portu miasta tego z flotą swą
zawinął156.
Przybycie posiłków w sukurs Zygmuntowi nie zmieniło jednak trudnej sytuacji, przeciwnie,
jeszcze ją zaogniło. Król postanowił więc wrócić do Polski, pozostawiając swego zaciętego
wroga jako regenta. Rejs powrotny, przeprowadzony na równie licznej flocie, jak wyprawa
do Szwecji i również pod eskortą okrętów admirała Fleminga, był pomyślniejszy. Po
odczekaniu na stosowną pogodę w Elfsnabben w ciągu dwu dni wszystkie statki i towarzyszące
im okręty wojenne znalazły się koło Helu, a po dalszych czterech dniach zawinęły pod
Latarnię 20 sierpnia 1594 r.157.
4. UDZIAŁ POLAKÓW W DRUGIEJ WYPRAWIE ZYGMUNTA III DO
SZWECJI
Pomimo nieudanej wyprawy po objęcie odziedziczonego tronu szwedzkiego i pozostawienia
wielu nie uregulowanych spraw na łasce losu i zawistnego stryja, Zygmunt III nie zrezy-
154 Jw., s. 55.
155 L e p s z y, Trzy relacje , s. 233.
156 S. Ł u b i e ń s k i, Pisma pośmiertne, z łac. oryginału przełożył A. B. Jocher, Petersburg i Mohilew
1855, s. 42.
157 L e p s z y, Dzieje floty polskiej, s. 180.
40
gnował z dojścia do faktycznej, a nie nominalnej władzy w Szwecji. Jednakże brak własnej
floty handlowej i wojennej (gdyż niedobitki tej ostatniej zniszczały w walkach z Karolem
oraz wskutek starości i złej konserwacji) i śmierć wiernego admirała Fleminga zmusiły władcę
polskiego do podjęcia energicznych kroków w celu utworzenia własnej floty wojennej. To
był nieodzowny warunek, aby starania o odzyskania władzy w Szwecji mogły wejść na drogę
realną. Jakiś czas jeszcze łudził się Zygmunt III, że uda mu się pod pretekstem zamierzonej
podróży do Szwecji wymóc na stryju przysłanie mu szwedzkiej floty macierzystej. Karol,
owszem, zgodził się to uczynić i przysłał nawet w lipcu 1597 r. do Gdańska osiem okrętów
pod dowództwem swego naturalnego syna, Karola Karlssona Gyllenhjelma158, jednakże ten
wzbraniał się przyjąć na okręty polskie wojsko, a Zygmunt nie miał ochoty udać się do Szwecji
bezbronny. Starania jakie jeszcze dwukrotnie czynił za pośrednictwem wysłanego w latach
1597 i 1598 r. do Szwecji Samuela Łaskiego159, również nie dały rezultatów. Nie pozostawało
nic innego, jak przystąpić do utworzenia własnej floty.
Kilka okrętów przywiedli do Gdańska stronnicy króla ze Szwecji, trochę dostarczył
Gdańsk i Elbląg. Ponadto Gdańsk zezwolił na aresztowanie 62 obcych statków znajdujących
się w przystani, które wiceadmirał Tonnes Maidel, mianowany dowódcą floty królewskiej,
przejął na jej służbę160. Wreszcie wezwano Rygę i inne miasta inflanckie do dostarczenia
okrętów i wszelkich artykułów wojennych. Dowódcą wyprawy został wojewoda wendeński,
płk Jerzy Farensbach, dowódca artylerii wspomniany już wiceadmirał Maidel, zaś dowódcą
floty radca królewski Sten Axelsson Baner161.
3 sierpnia 1598 r. wielka flota, licząca około 85 jednostek (ale w tym tylko 6 wojennych),
wyruszyła z Gdańska na Hel, skąd po dwu dniach popłynęła w dalszą drogę. Przed wieczorem
następnego dnia flota przepłynęła koło Bornholmu, zaś 7 sierpnia dotarła do południowego
krańca Szwecji, Blekinge, podówczas we władaniu duńskim, gdzie stanęła na kotwicy. Końcowy
etap podróży przedstawiał się, jak następuje:
Rano ruszeliśmy się i w mili zaś stanęliśmy miedzy tąż insułą Blekin[ge] a insułą Hano, tam król JM.
consilium miał z pany szwedzkimi, jako i gdzie ma jachać. Za czym za godzin cztery ruszeliśmy się i ruszając
się okręt jeden z piechotą węgierską Horwatową o skałę się uderzył, a potem w kilku milach za przystąpieniem
wiatru niemałego pobocznego wały go rozerwały tak, że wodą zalał się, ale nie pogrąznął. Piechota
jedna w batach ratowana była, drudzy w okręty bliskie skakali, które do nich nadchodzieły, a skakając dwa
ich utonęło, a ci, którzy na tym okręcie zostali, tedy nic, bo poodcinawszy maszty i insze onera wyrzuciwszy
ku lądowi, który niedaleko był, zajachali, gdzie ich ratowano, że żaden nie zginął, okrom tych dwu. Jakośmy
się puścieli beli tośmy pod lądem wszystko jachali i stanęliśmy między Olanthem a Smolantem mil pięć od
kalmaru [a od noclegu mil 22]
Król JM. chciał się był rano ruszyć, ale wiatr i storm był tak, że cały dzień na tym miejscu musieliśmy
trwać; tamże mieszczanie z Kalmaru beli u JKM.; Król JM. na znak słał do Kalmaru, aby go poddano.
Rano ruszeliśmy się, wiatru najmniej nie beło, aż potem przypłynęliśmy o wtórej godzinie po południu
pół mile od Kalmaru i Król JM. tam stanął. Strzelbę zaraz z okrętów tak z dział, jako też ręczną wypuszczono,
która na godzinę trwała, dwakroć też zamku z działa strzelono do nas, gdyśmy stanęli. Zatym Król JM.
do zamku posłał, aby się poddali. Za czym oni obaczywszy, że classis wielga, bo okrętów było 85, a strzelbę
też wielgą widząc, obiecali się poddać, a żywności tylko do tego dnia stawało im162.
Powyższa relacja znajduje się w diariuszu jednego z dworzan, ks. Piotra Tylickiego. Relacji
tych jest jednak nierównie mniej niż z poprzedniej wyprawy. Większość z nich zawarta
158 Jw., s. 184.
159 K. T y s z k o w s k i, Z dziejów wyprawy Zygmunta III do Szwecji w roku 1598 (relacje i diarusze), Lwów
1927, s. 14, 15.
160 P. S i m s o n, Geschichte der Stadt Danzig, t. II, Danzig 1918, s. 418, 419.
161 L e p s z y, Dzieje floty polskiej, s. 186, 187.
162 T y s z k o w s k i, o. c., s. 31, 32.
41
jest w listach pisanych przez uczestników wyprawy do osób w kraju, jak np. w liście wspomnianego
już posła królewskiego Samuela Łaskiego do Stanisława Kostki163.
Pomimo wzięcia Kalmaru i przypadkowego raczej zajęcia Sztokholmu przez oddział Samuela
Łaskiego pomyśłna początkowo sytuacja Zygmunta III rychło się pogorszyła wskutek
niezdecydowania i kunktatorstwa króla. Dwa tygodnie mitrężył w Kalmarze, a gdy wyruszył
morzem w kierunku na Sztokholm, aby po drodze zająć ważną twierdzę nadmorską Stegeborg,
silna burza rozpędziła jego flotę tak, że minęły dalsze dwa tygodnie, zanim zaledwie dwie
trzecie statków zebrało się w Stegeborgu przy królu. Ostatecznie zawinął on tam 2 września z
28 jednostkami. Po szczęśliwej potyczce pod Stegeborg, w trakcie której wojska królewskie
wspomagane były ogniem artylerii okrętowej, Zygmunt znów nie wyzyskał sytuacji, i to
ostatecznie unicestwiło jego szanse zwycięstwa. W międzyczasie bowiem przybyła flota Karola
i skutecznie zablokowała flotę polską w Stegeborgu. Zygmunt kazał wtedy swoim kapitanom
przebijać się do Kalmaru, co tylko części okrętów się powiodło. Naoczny świadek tej
próby przerwania blokady szwedzkiej tak ją opisuje:
Okręty dwa, co byli nie odstąpieli od brzegu, splondrowali, a drugie (bo JKM zostawieł beł okręty, jeśłiby
nie mogły pójść albo się bronić in praedam) umknęli się dalej od zamku. Tamże dziurą w stronę armaty
uszło ich kilka dwadzieścia [...] i do Gdańska udały się. Drugie angielskie wszystkie zostały; i armata ich zastąpieła
była, ale nie plądrowano, okrom jednego JKM., na którym siła, a prawie wszystkie rzeczy JKM były,
który chcąc też uchodzić tą dziurą na gruncie uwiązł był.164
5 października wojska Zygmunta III poniosły klęskę i król polski musiał podpisać ciężkie
warunki rozejmowe i wracać do kraju wraz z pozostawionymi mu przez zwycięzcę 16 mniejszymi
jednostkami. Z niedobitkami swej dużej do niedawna floty i z 11 wydzierżawionymi
statkami angielskimi wyruszył więc do Polski i pędzony znów przez burze wylądował 2 listopada
1598 koło Żarnowca. W sumie 24 jednostki z 85 wróciły do Gdańska165.
Po opuszczeniu Szwecji przez Zygmunta pozostawały tam jeszcze dwa jego garnizony: w
Sztokholmie i Kalmarze. Sztokholm został jednak rychło zdobyty, więc Zygmunt postanowił
za wszelką cenę utrzymać Kalmar jako ewentualny punkt zaczepny nowej wyprawy. Ponieważ
garnizon kalmarski był nieliczny, na odsiecz wysłał Zygmunt w grudniu 1598 r. oddział
dowodzony przez Stanisława Bekiesza, który tak opisuje swoją wyprawę:
Nabłąkawszy się całe dwie niedzieli po morzu w wielkich, haniebnych sturmach będąc [...] zastałem zamek
wokoło od nieprzyjaciela tak wodą, jako lądem obtoczony. Za pomocą Pana Boga Wszechmogącego
wcale ze trzema okrętami tu do Kalmaru przypłynąłem, gdziem i czwarty okręcik zastał, a dwa nie wiem,
gdzie nazad pozostali; jednak miałem wiadomość, że jeden był u brzegu króla duńskiego u Eberseru, który
uciekł stamtąd nie wiedzieć gdzie, a drugi, na którym piechoty kilkadziesiąt jest, w Daniej pod zamkiem Runibi
nazwanym, od których szyper z bosmanami uciekł do ludzi Karolusowych166.
Ten sam autor w innym liście opowiada, w jaki sposób udało mu się przedrzeć przez przeważające
siły morskie przeciwnika i dotrzeć z odsieczą do swoich, oblężonych w zamku kalmarskim:
[...] książe Karolus bękarta swego z jezdą i piechotą pod samym miastem położył, a na morzu trzy okręty
były z armatą od przyjazdu sztokholmskiego. Przeciwko mnie też posłał siedem pinki espingów kilkanaście,
o której armacie jużem też wiadomość miał. Nie lza mi było albo się nazad wrócić, albo prosto ku nim iść.
Miałem wiatr po sobie całą tę noc, chcąc jednak ich tym nieco strwożyć, równo z świtaniem od brzegu króla
duńskiego ruszyłem się ku nim prosto w bębny, w trąby uderzywszy, chorągwie rozpuściwszy, którzy mnie
163 Jw., s. 48
55.
164 Jw., s. 42.
165 L e p s z y, Dzieje floty polskiej, s. 189.
166 Listy Władysława Bekiesza do Szymona Bara i innych, w Arch. Państw. w Sztokholmie, cytowane wg
L e p s z e g o, Dzieje floty polskiej, s. 190, 191 i przyp. 347 na s. 322.
42
pierwej postrzegszy nieco się przybliżyli na strzelanie z działa, a wskoro hajduki obaczyli, i iżem też prosto
ku nim płynął, zaraz na dwoje się rozdzieliwszy, gdzie który mógł, po morzu się rozpierzchnęli. A tak 15
Decembris rano pod zamkiem na ankrach (kotwicach) stanąłem. Jaka radość w ludziach JKM. wstąpiła, którzy
na zamku byli, WM. Mój Miłościwy Pan rozumieć może. Już nieprzyjaciel tak był naszych ucisnął, że
miasto opuściwszy w zamek się byli wprowadzili, bo ich też i sto nie było, aby byli mogli oboje bronić.
[...]Morze też na trzy mile od Gdańska uprzątnąłem, że musieli dwa okręty do brzegu przystąpić, które nagłym
mrozem tak zostać przed zimą muszą, o których za pomocą Pańską tak przemyślawam, że wkrótce w
moich ręku będą. Drugie jego pinki i espingi widząc je i na morzu na takich że ich statkach nieraz przepędzić
kazałem, wszystkie ustąpiły, sam nie mogę wiedzieć, dokąd; tak też i okręty od Bornholmu167.
Te dwa niezwykle ciekawe listy stanowią może najwartościowszą relację z dziejów drugiej
wyprawy szwedzkiej, i to nie tylko dlatego, że obrazują wcale dokładnie, jaki przebieg miała
ta próba odsieczy, ale że są równocześnie dowodem śmiałych poczynań morskich Bekiesza i
jego sukcesów w walce z przeważającymi siłami nieprzyjaciela. Wyprawa Bekiesza i stoczone
przezeń walki u wrót Kalmaru mogą być postawione w jednym rzędzie z innymi sukcesami
morskimi polskich wojowników w boju z wytrawnym na morzu przeciwnikiem, że poprzestaniemy
na wymienieniu takich ludzi, jak Dunin-Wąsowicz czy Jan Weyher. To zaś, że
nie byli oni specjalnie szkoleni w sztuce wojny morskiej, podnosi jeszcze wartość osiągniętych
przez nich sukcesów i dowodzi, jak łatwo umieli Polacy dostosować się do odmiennych
warunków służby i walki na morzu.
Wyprawa Bekiesza była niestety daremnym wysiłkiem odwrócenia tego losu, jaki nieuchronnie
czekał obrońców Kalmaru, maleńkiej wysepki otoczonej morzem nieprzyjaciół.
Przedsięwzięta w maju następnego roku (1599) próba przewiezienia większych posiłków nie
powiodła się i Kalmar musiał się poddać. Jeszcze raz w tym roku próbował Zygmunt szczęścia,
tym razem planując zajęcie Elfsborga, potężnego zamku na południowo zachodnim wybrzeżu.
Spodziewane powstanie w Szwecji jednak nie wybuchło, Elfsborg pozostał wierny
Karolowi, a wysłana na jego zajęcie flota Zygmunta, która już przebyła Sund, musiała powrócić
do Lubeki, gdzie też zapewne zniszczała168. Na jej okrętach prawdopodobnie również
znajdowali się Polacy
jeśli tak, był to ich ostatni udział w próbach odzyskania tronu
szwedzkiego przez Zygmunta III.
5. FLOTA POLSKA W OBRONIE WYBRZEŻA W LATACH 1601
1627
Kiedy z początkiem XVII w. rozgorzała polsko-szwedzka wojna w Inflantach, Polska po
nieudanych i obfitujących w duże straty wyprawach Zygmunta III do Szwecji była właściwie
znów bez tak bardzo jej potrzebnej floty. Z niedobitków poprzedniej rozpoczął ją tworzyć w
1601 r. starosta pucki, a późniejszy wojewoda chełmiński Jan Weyher. W skład jej wszedł
zapewne okręt flagowy poprzedniej floty, nazywany "Latarnia", który w niefortunnej wyprawie
na Elfsborg nie wziął udziału i dzięki temu ocalał169, oraz
być może
inne niedobitki
pamiętające wyprawy do Szwecji170. Poważnie nową flotę zasilił sam Weyher, wystawiając
własnym kosztem dwie pinki przerobione ze statków handlowych171. W roku 1605 zamierzo-
167 Jw.
168 O wyprawie tej traktuje praca szwedzkiego autora S. U. P a l m e, Konung Sigismunds flotta i stersjn,
"Skrifter utgivna av Sjhistoriska Samfundet", t. III, Uppsala 1943, s. 3
19, przetłumaczona na jęz. niem. i wydana
pt. Knig Sigismunds Flotte in der Ostsee 1599, przez Publikationsstelle Bautzen w 1944 r.
169 P a l m e, o. c., nie wymienia go jako okrętu flagowego ani w ogóle jako wchodzącego w skład eskadry
płynącej na zdobycie Elfsborga.
170 B o d n i a k w cytowanej recenzji pracy V o g l a, s. 274.
171 S. B o d n i a k, Związki floty i obrona w wojnie Zygmunta III z Karolem IX, "Pamiętnik Biblioteki Kórnickiej",
Kórnik 1930, z. 2, s. 19; L e p s z y, Dzieje floty polskiej, s. 205. Wg tych opracowań podano i dalsze
dzieje eskadry Weyhera.
43
no na rozkaz króla budowę wielkiego okrętu i zapewne kilku mniejszych, skoro informacje z
roku następnego mówią o przygotowywaniu pięciu nowych okrętów. Gdy trzeba było, nie
wahał się Weyher zarekwirować gdańskich statków i dokładał wszelkich starań, aby podnieść
liczebność floty do takiego stanu, który by umożliwił mu skuteczną obronę polskiego wybrzeża
przed zakusami nieprzyjaciela. Włożony w to dzieło trud i upór, z jakim je realizował,
wydały swe owoce w 1606 r., gdy flota szwedzka, która już w poprzednich latach urządzała
wypady na polskie wody, ponownie pojawiła się w Zatoce Gdańskiej. Weyher, który miał pod
swymi rozkazami już ponad dziesięć jednostek, nie uląkł się napastników i dwukrotnie stawił
im czoła, zmuszając do odwrotu: pierwszy raz w sierpniu 1606 r., gdy Szwedzi próbowali
wysadzić desant na Helu, drugi raz w październiku, gdy miedzy eskadrą szwedzką a eskadrą
polską doszło do pojedynku artyleryjskiego koło Helu. Wsparty ogniem piechoty z półwyspu
stawił Weyher tak silny opór, że Szwedzi nie przyjęli bitwy i odpłynęli z niczym. Także i w
roku 1607 flota szwedzka nie zdołała odnieść żadnego sukcesu nad okrętami Weyhera, wobec
czego Szwedzi uknuli spisek na dzielnego starostę puckiego i próbowali go porwać i uprowadzić
do Szwecji, okręty zaś zniszczyć. Spisek został jednak w czas wykryty i unicestwiony172.
W latach następnych na wodach wybrzeża gdańskiego działalność podległych Weyherowi
okrętów zaczęła słabnąć. Natomiast na innym froncie walki ze Szwedami, w Inflantach, utworzona
tam na rozkaz hetmana Chodkiewicza ze zdobycznych jednostek szwedzkich, oraz statków
angielskich i holenderskich flota polska odniosła w 1609 r., zwycięstwo nad flotą
szwedzką pod Salis173.
Powyższe sukcesy stanowią dowód bitności i umiejętności dostosowania się Polaków do
wymogów wojny morskiej, nie miały one jednakże żadnego wpływu na ogólny przebieg
działań wojennych. Nieliczna bowiem i właściwie dorywczo organizowana flota Zygmunta
III nie mogła być czynnikiem decydującym w boju z silnym na morzu przeciwnikiem; jej
działalność przypominała w dalszym ciągu raczej partyzantkę skierowaną przeciwko pojedynczym
statkom handlowym nieprzyjaciela bądź przeciwko statkom państw neutralnych
płynącym do nieprzyjacielskich portów, natomiast nie była ona w stanie walczyć z regularną
flotą szwedzką, trzymać jej w szachu czy systematycznie utrudniać transport nieprzyjacielskich
wojsk i zaopatrzenia ze Szwecji do Inflant.
Po roku 1610 napotykamy sporadyczne informacje odnoszące się do poszczególnych
okrętów polskiej floty174, jednakże wydaje się, że nie stanowiła ona w tym czasie poważniejszej
siły i nie przejawiała działalności godnej wzmianki. Jest to zresztą okres rozejmu polsko-
-szwedzkiego w Inflantach. Nie przeszkodziło to wprawdzie Szwedom kilkakrotnie pogwałcić
rozejmu, przysyłając okręty na polskie wody terytorialne u wybrzeży pruskich i gdańskich
dla wybadania stanu polskich zbrojeń na morzu175.
Zbrojenia te podjęte zostały na większą skalę w roku 1621. Poprzedziły je starania Zygmunta
III o uzyskanie pomocy przeciwko Szwecji od Danii i Anglii w okrętach i ludziach, a
w obu tych sprawach posłował Jan Weyher: w roku 1617 do Kopenhagi176, a następnie do
Londynu177. Zabiegi polskie okazały się jednak bezowocne. Nie pozostawało wiec nic innego,
jak przystąpić do utworzenia floty własnymi siłami.
172 Patrz A. C z o ł o w s k i, Niedoszły zamach, "Morze", 1934, nr 7.
173 A. C z o ł o w s k i , Marynarka w Polsce. Szkic historyczny, Lwów
Warszawa
Kraków 1922, s. 115.
174 Np. u B o d n i a k a, o. c., s. 20.
175 Sveriges Krig 1611
1632, Bilagsband I: Sveriges Sjkrig 1611
1632 [wyd. G. Hafstrm], Generalstaben,
Stockholm 1937, passim.
176 K. N i e s i e c k i, Herbarz polski , wyd. przez J. N. Bobrowicza, t. IX, Lipsk 1842, s. 263; L e p s z y,
Dzieje floty polskiej, s. 215.
177 Patrz list Jakuba I do Zygmunta III z 19 maja 1620, w którym Jakub wzmiankuje o bytności Weyhera (J.
O s s o l i ń s k i, Pamiętnik (1595
1621), oprac. J. Kolasa i J. Maciszewski, pod red. W. Czaplińskiego, Wrocław
1952, s. 102 i 159).
44
W roku 1622 pod nadzorem Szkota Jakuba Murraya wybudowana została pierwsza pinka.
Niewątpliwie równocześnie budowano więcej okrętów, zapewne też zbrojono w Gdańsku
statki handlowe, tak że gdy latem 1623 na gdańskiej redzie pojawiła się flota szwedzka, Jan
Weyher zamierzał wyprawić się przeciwko niej z podległymi mu dziewięcioma okrętami.
Przebywający jednak podówczas w Gdańsku Zygmunt III nie chciał narażać niedoświadczonej
jeszcze floty na ryzyko bitwy z głównymi siłami nieprzyjaciela178.
W latach następnych, z uwagi na trudności czynione przez władze miejskie Gdańska, pragnącego
zachować neutralność w nadchodzącym konflikcie polsko-szwedzkim, budowa
okrętów królewskich przeniesiona została z Gdańska do Pucka i tu w latach 1624
1626
spuszczono na wodę kilka dalszych okrętów. Niestety, flocie polskiej zabrakło teraz jej wodza
a wybrzeżu
wypróbowanego strażnika; Jan Weyher zmarł bowiem w styczniu 1626, opłakiwany
gorąco przez wszystkich, którym obrona polskiego morza leżała prawdziwie na sercu.
Najlepszym odbiciem tych uczuć były słowa wypowiedziane w mowie pozgonnej przez ks.
Fabiana Birkowskiego: "Wielki Wojewodo, mógłby Cię kto na ten czas admirałem polskim
nazwać, gdyś utarczki gęste z sudermańskimi książęty tymi czynił na morzu"179.
Tymczasem Szwedzi gotowali się do najazdu na polskie wybrzeże. 4 maja 1626 r. na wodach
Zatoki Gdańskiej pojawił się, posłany z pewnością na przeszpiegi, kaper pozostający na
służbie szwedzkiej, Piotr Spiryng. Owocem jego działalności było zniszczenie płynących z
Pucka do Gdańska szkut z drzewem; bosmanem jednej z nich był Polak Jan Manuszewski180.
Flota polska, której nowo zbudowane okręty nie były jeszcze gotowe do akcji, nie interweniowała.
Jej obecność przydać się natomiast miała niebawem, podczas bezpośredniej już inwazji
szwedzkiej. A choć flota polska liczebnie ustępowała flocie szwedzkiej, to jednak samo
jej istnienie narażało planowaną inwazję na ryzyko. Tego też ryzyka chciał zapewne Gustaw
Adolf rozpoczynając wojnę uniknąć i tym tłumaczyć trzeba wybór Piławy, słabo umocnionej
i bronionej tylko przez cztery okręty lennika pruskiego, na miejsce desantu szwedzkiej armii.
Piława, jak wiadomo, została zdobyta niemal bez walki181, po czym szwedzki korpus ekspedycyjny
szybko rozlał się po całych Prusach i Pomorzu odnosząc dzięki zaskoczeniu szereg
sukcesów takich, jak zdobycie Pucka, Głowy Gdańskiej, Elbląga, Malborka i Tczewa. Równocześnie
dopiero wtedy flota szwedzka zablokowała Gdańsk.
Z nadejściem jesiennych sztormów flota szwedzka zaprzestała jednak blokady i odpłynęła
do ojczystych portów.
Tymczasem w listopadzie 1626 r. Zygmunt III podczas swej bytności w Gdańsku powołał
do życia urząd komisarzy okrętowych, wznawiając w ten sposób instytucję utworzoną swego
czasu przez Zygmunta Augusta. Przewodniczącym komisji został dworzanin królewski Gabriel
Posse, jego zastępcą gorący stronnik króla w Prusach Wolf von der Oelsnitz, pozostałymi
członkami członkami patrycjusze i przedstawiciele drobnego kupiectwa gdańskiego182.
178 A. S z e l ą g o w s k i, Śląsk i Polska wobec powstania czeskiego, Lwów 1904, s. 250.
179 F. B i r k o w s k i, Jan K. Chodkiewicz i Jan Weiher pamięcią pogrzebną wspomnieni, Kraków 1627. Inny
współczesny świadek czynów Weyhera (Ostroróg) zanotował o nim, że "wystawienia floty wojennej na Morzu
Bałtyckim królowi i narodowi doradzał, bośmy
mówił
doświadczyli, jak rzecz niebezpieczna wtedy dopiero
krzepić się i siły zgromadzać, kiedy z nimi przeciw nieprzyjacielowi wystąpić należy" (F. S i a r c z y ń s k i,
Obraz wieku panowania Zygmunta III zawierający spis osób żyjących pod jego panowaniem, t. II, Lwów
1828, s. 299).
180 W. O d y n i e c, Lądowo-morska obrona wybrzeża polskiego w rejonie Pucka w latach 1626
1629,
"Sprawy i Materiały do Historii Sztuki Wojennej", t. I, Warszawa 1954, s. 447.
181 Patrz o tym: T. R o e s s e l, Die erste brandenburgische Flotte im schwedisch-polnischen Kriege 1658

1660, Berlin 1903, s. 9
15; M. H e i n, Knigsberg im ersten schwedisch-polnischen Kriege (1626
1635),
"Altpreussische Beitrge", Knigsberg 1933, s. 82; C. L o h m e y e r, Gustav Adolf und die preussische
Regierung im Jahre 1626, "Neue Preussische Provinzial-Bltter", t. V, Knigsberg 1860.
182 O komisarzach okrętowych Zygmunta III patrz: J. P e r t e k, Akta i diariusz komisarzy okrętowych Zygmunta
III. Nieznane źródła rękopiśmienne do dziejów polskiej floty w latach 1627
1628, "Rocznik Gdański", t.
XIV, 1955 ( w druku).
45
Okręty królewskie znajdowały się już wówczas w gotowości bojowej i z końcem listopada
1626 wyruszyły na morze. Ta pierwsza wypraw nowej polskiej floty przyniosła jej od razu
pełny sukces w postaci pięciu zagarniętych transportowców wiozących broń i zaopatrzenie
dla wojska szwedzkiego w Prusach. Okręty polskie wyzyskane zostały następnie w zimie
1626
1627 do dowożenia posiłków wojskom oblegającym Puck i wzięły udział w generalnym
szturmie, który zadecydował o poddaniu się Szwedów 2 kwietnia 1627 r. Wyprawione z
kolei na pełne morze przez sześć tygodni patrolowały na wodach Bałtyku od brzegów pomorskich
po Kurlandię, zabezpieczając własną i zwalczając nieprzyjacielską żeglugę183.
Trwało to tak do 17 maja 1627 r., kiedy niedaleko helskiego cypla eskadra polska napotkała
dwukrotnie przeważające siły szwedzkie. Nastąpiła wymiana strzałów, po niej zaś
okręty kontynuowały rejs w uprzednim kierunku: polskie na zachód, szwedzkie na wschód.
Następnego dnia okręty polskie znów napotkały Szwedów, tym razem liczebnie wielokrotnie
silniejszych. Według relacji naocznego świadka przebieg tego spotkania był następujący:
Okręty JKMci obróciły się ku Białej Górze. Okrętów trzy szwedzkich ku nim puściło się, więc dwa znowu
w morze pobiegli, a jeden został z tych szwedzkich. Pan kapitan With184, postrzegłszy okrętów szwedzkich,
ku nim szedł. Potem szwedzki okręt ujeżdżał ku Białej Górze, a dwa na zasadzce zostały; które chcieli
naszych zajechać; tamże spostrzegli dwadzieścia i cztery okrętów. Te trzy okręty JKMci z tamtej strony Łeby
podle Białej Góry zjechali się z szwedzkimi okrętami i tam do siebie strzelali; a te okręty szwedzkie drugim
okrętom hasło dawały, ogień z przyprawami do góry miotały, żeby im drugie na posiłek przyszły. Tamże
szwedzki okręt zjechawszy się z naszym okrętem, na którym był kapitan Mora, granaty do siebie miotali,
gdzie naszych do dwudziestu postrzelono, i działo się rozerwało na okręcie, na którym kapitan Magnus. Teraz
okręty szwedzkie zebrawszy się do kupy do Piławy pojechali, a okręty JKMci ku pomorskiej poszli.185
Po bitwie okręty polskie płynęły dalej na zachód i zawinęły do Kołobrzegu. Po pięciodniowym
pobycie eskadra polska wyruszyła w rejs powrotny i mimo że w międzyczasie na
wody Zatoki Gdańskiej przybyła flota szwedzka rozpoczynając blokadę, pomyślnie przedarła
się przez linie blokadowe i powróciła do Wisłoujścia. Było to poważne osiągnięcie młodej
floty polskiej, rokujące jej dalsze sukcesy w obronie wybrzeża. Krótko zaś potem nastąpiło
nader ważne dla jej dalszego sprawnego funkcjonowania wydarzenie; królewska nominacja
admirała polskiej floty, którym został doświadczony w walkach z Turkami i ze Szwedami
oficer artylerzysta, biegły w sztuce inżynierskiej ppłk Wilhelm Appelman186.
Następne pół roku okręty polskie w większości swej przebywały pod osłoną dział Latarni,
a jedynie mniejsze jednostki wysyłano szereg razy na rejsy rozpoznawcze. Tymczasem komisarze
królewscy doprowadzali kotwiczącą w Wisłoujściu flotę do pełnej, jak najlepszej
sprawności bojowej, gotując ją do bitwy ze Szwedami, skoro tylko zaistnieją sprzyjające ku
temu warunki. Okazja taka nadarzyła się wreszcie w listopadzie 1627 r., gdy część floty
szwedzkiej odpłynęła do portów ojczystych, a na wodach Zatoki Gdańskiej pozostała tylko
mniejsza eskadra, wprawdzie złożona z dużych i silnie uzbrojonych okrętów, ale liczebnie
słabsza od floty polskiej.
183 O działalności floty w tym okresie pisze C z o ł o w s k i, Marynarka w Polsce, s. 126
132.
184 Dowódca eskadry, zaokrętowany prawdopodobnie na "Wodniku".
185 Ceduła od p. Lanckorońskiego z Pucka i relatia tego, co z morza przybierzał, "Diarusz albo summa spraw
i dzieł wojska kwarcianego w Prusiech. Pamiętniki o Koniecpolskich", wyd. S. Przyłęcki, Lwów 1842, s. 54.
186 P e r t e k, o. c., Appelman brał już uprzednio udział w kombinowanych operacjach lądowo-morskich przy
oblężeniu Pucka.
46
6. ZWYCIĘSTWO NA REDZIE GDAŃSKIEJ, TZW. BITWA POD OLIWĄ
28 LISTOPADA 1627
Ostateczna decyzja wysłania floty polskiej w celu stoczenia bitwy z flotą szwedzką i
uwolnienia Gdańska od blokady powzięta została przez komisarz okrętowych 23 listopada
1627. W dniu tym wydali oni rozkaz zaokrętowania siedmiu kompanii piechoty stacjonowanych
ostatnio w Pucku i Gdańsku, po czym udali się do Wisłoujścia i tam pozostali przez kilka
dni doglądając przygotowań polskiej floty do wypłynięcia na morze. Na pokładzie admiralskiego
okrętu, a był nim "Św. Jerzy", nastąpiło wręczenie przez komisarzy kapitanom
Dickmanowi i Storchowi instrukcji wydanej w przewidywaniu nadchodzącego zbrojnego
starcia z blokującym Gdańsk nieprzyjacielem187.
W myśl tej instrukcji pod nieobecność chorego admirała Appelmana komisarze zdecydowali
utworzyć dowództwo kolegialne. Sprawować je mieli: kapitan Jan Storch nad zaokrętowaną
piechotą, kapitan Arend Dickman nad personelem nawigacyjnym i okrętami floty,
wreszcie kapitan Herman Witt nad artylerią okrętową. Dwaj pierwsi zaokrętowali się na admiralskim
okręcie "Św. Jerzy", Herman Witt zaś na wiceadmiralskim "Wodniku". Tym trzem
kapitanom przydana została rada wojenna w której skład weszło ośmiu dalszych kapitanów,
poruczników i szyprów, wśród nich kapitan Jakub Murray. Do kompetencji rady wojennej
należało opracowanie planu bitwy oraz ostateczna decyzja ataku; ona więc sprawowała na
morzu najwyższą władzę zwierzchnią nad flotą. Dalsze punkty instrukcji zawierały wytyczne
natury strategicznej, taktycznej i organizacyjnej, opracowane w drobiazgowych niekiedy
szczegółach. Ponadto każdy z kapitanów otrzymał identycznej treści list zapowiedni określający
cel, w jakim na swym okręcie wyrusza na morze.
26 listopada komisarze wydali rozkaz wypłynięcia na morze. Kolejno poczęły więc okręty
opuszczać Wisłoujście
na ich czele "Wodnik", zaś jako trzeci "Święty Jerzy". Tu jednak
wyłoniła się przeszkoda spowodowana niskim stanem wody u ujścia Wisły i nadmiernym
obciążeniem bojowym (kule, prochy, żołnierze) polskiego flagowca, największego okrętu
floty. "Św. Jerzy" utknął na mieliźnie uniemożliwiając opuszczenie rzeki reszcie okrętów.
Wyjście floty na morze zostało odwołane; dwa okręty, które wypłynęły na wody zatoki, stoczyły
potyczkę artyleryjską z patrolującymi tam okrętami szwedzkimi, jednakże wymiana
strzałów była bez rezultatów i zarówno oba polskie, jak i szwedzkie okręty powróciły do
głównych sił floty
polskie do Wisłoujścia, szwedzkie pod Hel.
Następny dzień i noc minęły stronie polskiej na żmudnej czynności odciążenia najgłębiej
zanurzających się okrętów. Kolejno przy pomocy szalup okręty wyprowadzone zostały na
redę i ponownie załadowane. Komisarze wydali jeszcze jedną, dodatkową instrukcję dla
ogniomistrzów okrętowych. W pełnej gotowości flota polska
z wyjątkiem wysłanego na
rozpoznanie "Króla Dawida"
oczekiwała teraz nadejścia dnia.
W porannej mgle w niedzielę 28 listopada 1627 okręty polskie podniosły kotwice i w szyku
liniowym opuściły redę. Przodem płynął "Król Dawid", następnie "Św. Jerzy", a za nimi
kolejno: "Biegnący Jeleń", "Panna Wodna", "Wodnik", "Arka Noego", oraz cztery w relacji
komisarzy z bitwy188 nie wymienione z nazwy fleuty. Dwa okręty szwedzkie odłączywszy się
od reszty eskadry, która pozostała niedaleko Helu, zbliżyły się do floty polskiej i wtedy
Dickman wydał rozkaz zaatakowania nieprzyjaciela. "Św. Jerzy" pierwszy zbliżył się do
szwedzkiego okrętu "Tygrys" na odległość strzału. Otworzył doń celny ogień z czterech dział.
W odpowiedzi działa szwedzkie również uzyskały trafienia, ale "Św. Jerzy" już zbliżał się do
abordażu i po chwili nastąpiło zetknięcie obu okrętów, a po gęstej wymianie strzałów z dział i
187 Wydarzenia poprzedzające bezpośrednio bitwę pod Oliwą i przygotowania do niej w polskiej bazie znane
są dopiero od czasu odnalezienia diariuszy komisarzy królewskich. Na tej też podstawie: J. P e r t e k, Oliwska
wiktoria, "Morze", 1955, nr 11.
188 Warhafftiger und eigentliherVerlauff dess harten Treffens vor der Dantziger Reide , [Gdańsk] 1628.
47
muszkietów
wdarcie sić polskich żołnierzy na pokład szwedzkiego okrćtu. Nastąpiła teraz
zażarta walka wrćcz przy użyciu muszkietów, szpad i rapierów, toporów, halabard i pik.
Szwedzi bronili sić zażarcie, jednakże musieli ustąpić przed impetem natarcia żołnierzy i marynarzy
"w. Jerzego". W trakcie walki bosman, nieznanego nazwiska, z polskiego okrćtu, o
którym relacja mówi, że pochodził z Pomorza i w bitewnym ferworze posługiwał sić "pomorską
mową", wdarł sić na wierzchołek grotmasztu "Tygrysa" i zerwał z niego szwedzką banderć.
Także i porucznik piechoty okrćtowej ze "w. Jerzego" zdobył banderć szwedzką. Szala
zwycićstwa przechylała sić już zdecydowanie na polską stronć i admirał Stiernskjld, śmiertelnie
ranny na samym początku bitwy, wyraził zgodć na poddanie sić, zwłaszcza że do walki
przyłączył sić drugi okrćt polski "Panna Wodna", a powzićta przez Szwedów próba wysadzenia
"Tygrysa" w powietrze została unicestwiona.
Tymczasem zupełnie niespodziewanie polski flagowiec stracił niemal równocześnie obu
swych dowódców. Od strzału z muszkietu zginął w trakcie bitwy kapitan Storch, a już, gdy
opór "Tygrysa" został przełamany, podobny los spotkał Dickmana. Oto z pomocą "Tygrysowi"
podpłynćły dwa inne okrćty szwedzkie, z którymi wdał sić w bój "Król Dawid". Jednemu
z nich, "Pelikanowi", udało sić jednak przedostać bliżej walczących okrćtów admiralskich i
odpalić salwć do "w. Jerzego". Kanonierzy tego okrćtu odpowiedzieli tak skutecznie, że
"Pelikan" wywiesiwszy dla zmylenia przeciwnika białą flagć począł sić oddalać. I wtedy oddany
przez niego ostatni strzał z rufowego działa trafił przypadkowo "Tygrysa" i ugodził w
kapitana Dickmana znajdującego sić na pokładzie zdobytego brygu.
Podobnie zażarta walka jak na pokładzie "Tygrysa" stoczona została nieco póęniej na pokładzie
szwedzkiego okrćtu "Słońce", z którym starł sić polski okrćt wiceadmiralski "Wodnik".
Również i tu Polacy zdobyli chorągiew nieprzyjacielskiej piechoty, a młody bosman
"Wodnika", Kaszub nazwiskiem Benedykt Szelf wspiął sić na szczyt grotmasztu i zdjął zeń
szwedzką banderć. Póęniej zachćcony tym sukcesem usiłował jeszcze zdobyć banderć z fokmasztu
"Słońce", jednakże w tym momencie detonował okrćtowy magazyn prochu, w którym
Szwedzi podłożyli ogień. Potćżny wybuch zniszczył okrćt, który pociągnął w odmćty
szwedzką załogć i około dwudziestu polskich żołnierzy wraz z bohaterskim Benedyktem.
Pozostałe okrćty szwedzkie poczćły uchodzić na wschód do Piławy, ścigane bezskutecznie
przez cztery polskie fleuty; rozpoczćta rano bitwa dobiegała w południe końca. W ten sposób

jak mówi relacja
przed Gdańskiem słońce zaszło w południe (aluzja do zatopienia "Słońca"),
a nie jak zazwyczaj pod wieczór189.
Bitwa młodej floty polskiej z doświadczonym i zaprawionym w morskim boju przeciwnikiem
zakończyła sić pełnym polskim triumfem. W tym świetnym zwycićstwie, które głośnym
echem odbiło sić po Europie, walny udział mieli prości marynarze i żołnierze okrćtowi, wśród
których z pewnością można by znaleęć wielu pochodzenia rodzimego. A wićc przede wszystkim
kaszubskich rybaków, szczególnie dotknićtych grabieżczymi napaściami szwedzkich
żołdaków na półwysep Hel i wybrzeże gdańskie, w trakcie których napastnicy łupili i palili
nadbrzeżne osady, topili łodzie rybaków, niszczyli ich sprzćt, grabili połowy. Obok Kaszubów
w składzie załóg znajdowali wiślani flisacy, ci, którzy z głćbi kraju spławiali drzewo,
zboże i inne bogactwa Polski do Gdańska, a jako obeznani od dziecka z żywiołem wodnym
189 Powyższy opis bitwy jest z małymi wyjątkami powtórzeniem opisu opublikowanego przeze mnie z okazji
327 rocznicy bitwy (J. P e r t e k, Kaszubi w bitwie pod Oliwą, "Rybak Morski", Gdynia 1954, nr 47). Zarówno
ten, jak i inne dotychczasowe opisy bitwy oparte były na C z o ł o w s k i m, Marynarka w Polsce, który wyzyskał
współczesne drukowane relacje (gdańską i holenderską). Rozszerzenie tych informacji, jak i niektóre nowe
szczegóły zawiera nie opublikowany jeszcze diariusz komisarzy królewskich. W przygotowaniu znajduje sić
monografia bitwy pod Oliwą (patrz P e r t e k, Akta i diariusz komisarzy okrćtowych Zygmunta III). Ponadto
temat ten interesuje nadal naszych literatów-marynistów. Przed wojną do najbardziej znanych prac literackich
osnutych na tle tej bitwy należały: J. S t ć p o w s k i e g o, Legenda o masztowej sośnie, Warszawa 1935; J. B.
R y c h l i ń s k i e g o, Był bój pod Oliwą, Warszawa 1936. Z nowych wymienić można: J. R y c h l e w s k i, Admirał
i junga, Warszawa 1954 i J. B. R y c h l i ń s k i, Galeon kapitana Mory, Warszawa 1956.
48
szczególnie chętnie werbowani byli na gdańskie statki handlowe, a także zapewne i na królewskie
okręty wojenne. Była to zresztą dla nich doskonała, często jedyna okazja do porzucenia
pańszczyźnianego jarzma i zmiany nieznośnych dotychczasowych warunków życia190.
Charakterystycznym tego dowodem jest list kasztelana krakowskiego księcia Jerzego Zbaraskiego
do Zygmunta III, w którym książę w następujących słowach skarży się na dezercje
swych flisaków uciekających do służby morskiej:
Miasto żołnierzów flisy z szkut rozmaitych panów, którzy posyłali do Gdańska, ci kapitani [...] brali, a niemieckie
odzienie tylko na nie kładli i takich za żołnierze udawali, i mnie samemu z moich szkut 30 flisów do nich uciekło191.
Liczba flisaków dochodziła w tym czasie do kilku tysięcy, a że stanowili oni (jak to już wspomniano)
element obeznany z żeglugą (zwłaszcza sternicy i rotmani sprawujący niejako funkcję pilotów),
więc też nic dziwnego, że wielu z nich chętnie zmieniało życie flisacze na służbę we flocie.
7. FLOTA POLSKA W LATACH 1628
1632
Natychmiast po bitwie, stoczonej 28 listopada 1627 r. na gdańskiej redzie, komisarze powzięli
decyzję ponownego wysłania floty polskiej na morze. Tym razem wydzielono eskadrę
w sile czterech okrętów i 2 grudnia wyprawiono ją na morze celem rozpoznania obszaru od
Piławy po Bornholm. Wyprawa nie przyniosła, niestety, spodziewanych sukcesów. Silny
sztorm uszkodził dwa okręty i zmusił je do powrotu bez pryzów, trzeci przywiódł zdobycz w
postaci holenderskiej fleuty, po czwartym
okręcie flagowym
ślad zaginął. Dopiero w kilka
miesięcy później wyjaśniło się, że "Biegnący Jeleń" wraz ze 100 ludźmi poszedł na dno po
bitwie ze Szwedami koło Olandii.
Do wiosny 1628 r. trwała zimowa przerwa w działaniach morskich, wyzyskana na naprawę
okrętów uszkodzonych w tzw. bitwie pod Oliwą i w wyprawie grudniowej oraz przystosowanie
do służby we flocie królewskiej kilku zdobytych pryzów. W połowie kwietnia 1628 r.
flota była już gotowa do nowych działań. Na morze wysłano eskadrę złożoną z czterech
mniejszych okrętów do przepatrolowania wód środkowego Bałtyku. Wyprawa miała przebieg
pomyślny; jej owocem były przywiezione do Gdańska cztery pryzy. Ponowna wyprawa
uniemożliwiona została nadpłynięciem floty szwedzkiej, która w sile dwunastu okrętów zablokowała
ujście Wisły. Dla polskiej floty nadszedł więc znowu okres dłuższego postoju w
Wisłoujściu, podczas którego spotkał ją dotkliwy cios, mianowicie w nocy z 5 na 6 lipca Gustaw
Adolf urządził ze swego obozu w Głowie lądowy wypad z artylerią i wojskiem, dotarł w
pobliże Latarni i ogniem artyleryjskim wzniecił pożar na okrętach polskich kotwiczących
między Latarnią a miastem. Załoga zaatakowanych okrętów broniła się dzielnie, jednak straty
okazały się bardzo poważne. Największy okręt polski "Św. Jerzy", objęty został pożarem, a
potem utkwił na mieliźnie i w rezultacie uległ zniszczeniu. Inny okręt trafiony ognistymi kulami
w magazyn prochowy wyleciał w powietrze, trzeci
trafiony został 35 pociskami, jednak
szczęśliwie uszedł bliżej miasta i ocalał.
Była to ciężka strata dla polskiej floty, jednakże i Szwedzi niebawem utracili dwa wielkie
okręty: jeden z nich zatonął w szkierach koło Sztokholmu, drugi osiadł na mieliźnie koło
Pucka i mimo pomocy towarzyszącej mu floty opanowany został przez stacjonujące na półwyspie
Hel wojska pułkownika Lanckorońskiego.
Jak pisał sam Lanckoroński do hetmana Koniecpolskiego z brzegu morskiego pod Helem
11 września 1628 roku:
190 Bohaterami wyżej wspomnianej książki Rychlińskiego są Kaszubi,natomiast Rychlewski wybrał swych
bohaterów spośród flisaczej braci.
191 Scriptores rerum Polonicarum, t. V, s. 106.
49
Ledwie okręt co naprzedniejszy, na którym sam admirał był, ku brzegowi się zbliżywszy, na hak wpadł,
zaraz nastąpiła straż i czeladź moja, chcąc go ratować, ale i ratować, ale i okręty nastąpiły zaraz, aby posiłek
dać swoim, a tak gwałtownie strzelać poczęli, że serbatom żadną miarą do okrętu podpłynąć nie dali. Nocą
zaraz szańce we czworo się rzuciło, pod okręt moi się podemknęli i jam z działkami ruszył podszańcowując
się coraz bliżej. Wtem dziewięć okrętów nastąpiło, poczęto nas z dział strychować, a najbardziej z tego
okrętu, który zawiązł mającego dział 36, najmniejsze półczwarte funta. Atoli Pan Bóg zdarzył, że fala uderzyła
taka, iż te okręty żadną miarą na morzu ostać się nie mogły; gdy tedy odeszły, poczałem ów okręt z
działek i muszkietów lepiej strychować i bliżej się podeń szańcować; pogodę mieliśmy tak dobrą, że gdzie
się do szańców towarzystwo i piechotę zawiodło, człowieka w piasku ledwie znać było, i po dziesiękroć
szańce wyrzucać musiano pod gradem pocisków z okrętu. A przez wszystkie te dni ledwie skórę chleba który
z nas ukąsił, gdyż ani morzem dla fali wielkiej, ani wozem dla złej drogi ze trzy dni przebyć nie można nie
było, ile że siedem mil od Pucka, gdzie ten okręt uwiązł; przy tym i konieśmy sobie pomorzyli, gdyż sam na
piaskach nic a nic trawy ani siana nie znajdzie. Już się taka bieda przykrzyła, zawłaszcza ze małą swą potęgą
nie mogłem się na dwoje rozedrzeć.
Kazałem zatrąbić, uwiązawszy chustkę swą, żeby się poddali, bo ich będę ognistymi kulami palił, szańcem
rzucił, znak dając, iż bardzo wiele mam armat, a po różnych jednychże ludzi pokazowałem. Za czym oto
Pan Bóg zdarzył, że poczęli o kwatier prosić, czegom im pozwolił, ale sam to Pan Bóg wie, z jakim to utrapieniem
tak moim, jako i wszystkiego towarzystwa. Przyszło mi wysadzać ich, gdyż prawie już spe frustrati
byli. A że batów nic nie mieli, musiałem ich swoimi baty wozić: wszyscyśmy przy tym wielkiej pracy zażywali
niemal przez cały dzień, nie mogąc sznura od ich okrętu, który nam przywiązawszy do drzewa podawali,
przejąć dla fali wielkiej, która na morze niosła. Atoli drugiego dnia z wielkim kłopotem sznur przyjęliśmy,
już na łaskę boską chłopów na batach na morze puściwszy, toż dopiero linami do siebie baty z ludźmi przyciągać
musieliśmy: tych w liczbie dwieście i więcej być może, a chłop od chłopa foremniejszy. Admirał ujechał
samoczwart na okręty, co stały przy nim tej nocy, po której nazajutrz odpłynąć musiały. Działa, ustanieli
fala, za pomocą Bożą będą nasze, jeżeliby do ostatka rozbić nie chciała, jednakże luboby rozbiła, można by
im radzić, jakom słyszał od tych, którzy się na tym znają.
Proszę WM. Pana, abyś mi wypisać raczył, co
mam z działami zrobić, gdyż ja zaraz do WM. Pana wysyłam z tą chorągwią, a ostatek na okręty Króla Imci
odesłać chcę, sobie ze dwadzieścia zostawiwszy. Kapitanów mam dwu. Jednego okrętowego, a drugiego żoł-
W tym samym czasie
we wrześniu 1628
zapadła zgubna dla floty polskiej decyzja
Zygmunta III wysłania jej do Wismaru. Był to wynik sprzecznej z interesami Rzeczpospolitej
samolubnej polityki dynastycznej króla, powiązanego przez koligacje rodzinne z obozem
habsburskim, z którym od szeregu lat prowadził rokowania w sprawie utworzenia antyprotestanckiego
i antyszwedzkiego aliansu, wierząc, że alians ten ułatwi mu odzyskanie korony
szwedzkiej. W tym celu dążył do utworzenia silnej habsbursko-polskiej floty wojennej, bez
czego nie do pomyślenia był zbrojny powrót do Szwecji. Habsburgowie ze swej strony zbieżność
swoich planów bałtyckich z projektami Zygmunta zamierzali wyzyskać dla własnych
celów. Szereg lat trwał ten swoisty kontredans polityczny, w którym każdy z partnerów starał
się pozyskać dla aliansu cudzą flotę, nie angażując o ile możliwości własnej. Ostatecznie zatriumfowała
dyplomacja habsburska mająca na dworze Zygmunta nie byle jakich rzeczników,
mianowicie królową Konstancję Habsburską i jej licznych popleczników z papieski nuncjuszem
i posłami hiszpańskimi na czele, roztaczających przed królem ponętne perspektywy i
obietnice. Rezultat był wiadomy
Zygmunt III wyraził wreszcie zgodę na wysłanie swej floty
do Wismaru, wybranego na główną bazę sił morskich katolickiej ligi193.
W grudniu 1628 r. flota polska była gotowa do opuszczenia Gdańska, jednakże pierwotny
termin odpłynięcia został przełożony wskutek niespodziewanych przeszkód. Mianowicie załogi
wzbraniały się opuścić port i udać na nieznane wody przed pobraniem zaległego żołdu.
192 Diariusz albo summa spraw , s. 123. Podaje tę relację również A. G r a b o w s k i, Listy Władysława IV,
Kraków 1845, s. 121, a powtarza po kilkudziesięciu latach B. Ś l ą s k i , Z dziejów marynarki polskiej, Poznań
1920, s. 22, 23.
193 Informacje źródłowe zawarte w opracowaniach traktujących na temat dziejów wysłania, pobytu i zniszdackiego,
których W. Panu odeślę.192
czenia floty polskiej w Wismarze zebrał J. P e r t e k, Flota polska w Wismarze (1629
1632), "Przegląd Zachodni",
R. X, Poznań, t. II, s. 415
434 i odb.
50
Ponadto na wodach zatoki pojawiło się dziesięć szwedzkich i angielskich okrętów przysłanych
dla zabezpieczenia ich własnych statków handlowych, wobec czego komisarze nie
uznali za wskazane narażać siedmiu przeznaczonych do wysłania okrętów polskich na spotkanie
z przeważającymi siłami anglo-szwedzkimi. Wprawdzie sztormowa pogoda zmusiła
niebawem okręty blokujące Gdańsk do opuszczenia zatoki, ale równocześnie wyrządziła i
poważne szkody flocie polskiej, przyprawiając ją o stratę dwóch okrętów zmiażdżonych w
ujściu Wisły przez zwały kry. Okręty te zstąpiono innymi, a gdy pogoda się poprawiła, siedem
okrętów wyruszyło do Wismaru i przybyło tam pod koniec stycznia 1629 r. Później
przybyło tam jeszcze dwa dalsze polskie okręty i tych dziewięć jednostek stanowiło gros połączonej
polsko-habsburskiej floty podległej cesarskiemu dowództwu. Zapowiadana niejednokrotnie
flota hiszpańska na Bałtyku nigdy się nie pokazała.
Przez kilka pierwszych miesięcy swego pobytu w Wismarze flota polska miała jako przeciwnika
flotę duńską, której 2 kwietnia stawiła skuteczny opór podczas ataku tej ostatniej na
port wismarski. Gdy zaś 22 maja 1629 r. nastąpiło w Lubece zawarcie pokoju między cesarzem
a duńskim Chrystianem III i flota duńska odpłynęła do swych baz, miejsce Duńczyków
zajęli Szwedzi, z którymi cesarz dalej toczył wojnę, i blokada Wismaru uległa dalszemu przedłużeniu.
A pomimo że 26 września 1629 r. zawarty został rozejm polsko-szwedzki w starym
Targu i Zygmunt III domagał się od Habsburgów zwrotu swej floty, to jednak okręty polskie
musiały nadal walczyć przeciw szwedzkim, gdyż cesarskie dowództwo ani myślało się ich
pozbywać.
Działalność polsko-habsburskich sił morskich nie wydała nigdy takich owoców, jakich
spodziewać by się można było po stosunkowo dużej flocie wismarskiej, liczącej w pewnych
okresach do piętnastu okrętów. Położyć to trzeba zarówno na karb braku jasno sprecyzowanego
planu operacyjnego dowództwa i jego nieudolności organizacyjnych, jak i ogromnych
trudności w werbowaniu, skompletowaniu i utrzymaniu załóg na okrętach. Nie tylko ciągły
niedostatek funduszów na wypłatę żołdu, ale i bezideowość międzynarodowej zbieraniny,
jaką stanowił zwłaszcza korpus oficerski floty, wpływały oczywiście destrukcyjnie na jej
wartość. Nic więc dziwnego, że flota ta nie była zdolna do żadnych poważniejszych akcji i nie
przejawiała większej aktywności poza sporadycznymi wypadami poszczególnych jednostek
przeciwko liniom zaopatrzeniowym przeciwnika. Ta właśnie "partyzantka" morska trwała
niemal przez cały czas istnienia wismarskiej floty. Jedyną może większą akcją była wyprawa
przedsięwzięta z końcem listopada 1630 r.194
W wyprawie tej, skierowanej przeciwko konwojowi szwedzkiemu, wzięły udział cztery
okręty wismarskiej floty z flagowym "Królem Dawidem" na czele. Szwedzkie transportowce
zdołały jednak w porę ujść przed pościgiem, nadpłynęły natomiast okręty wojenne i wówczas
eskadra wismarska jako słabsza zmuszona została do wycofania się. "Król Dawid", który
podczas pogoni za transportowcami odłączył się od reszty eskadry, nie zdołał się z nią na powrót
połączyć i ścigany przez okręty szwedzkie schronił się w ujściu Trawy, gdzie został
później zarekwirowany przez lubeczan. Pozostałe okręty wróciły do Wismaru i to była ich
ostatnia większa akcja. Flota cesarska ulegała coraz większemu rozprzężeniu
nie opłacane
załogi opuszczały służbę, część dział okrętowych dowództwo zdjęło z okrętów przeznaczając
je do obrony twierdzy. W styczniu 1632 r. Wismar skapitulował i cała flota wpadła w ręce
Szwedów. Mimo licznych późniejszych starań Polska utraconych okrętów już nie odzyskała.
194 Patrz na ten temat: J. P e r t e k, Jeszcze o flocie polskiej w Wismarze ( w przygotowaniu do druku).
51
8. WSKRZESZENIE I UPADEK FLOTY ZA WŁADYSŁAWA IV
Chociaż 58 artykuł zaprzysiężonych przez nowego króla Władysława IV paktów konwentów
zapowiadał przysposobienie floty wojennej "wedle potrzeby Rzeczypospolitej"195, zapowiedź
ta nie od razu została zrealizowana. Zagadnienie floty wojennej poruszone było już na
sejmie konwokacyjnym, ale chodziło tu o zbadanie sprawy floty utraconej w Wismarze, a nie
wystawienie nowej floty. Przyznać trzeba, że Władysław IV przejawiał początkowo duże zainteresowanie
okrętami utraconymi za panowania swego ojca w Wismarze, Travemnde i
jeszcze wcześniej w Lubece, a kto wie, czy i nie w Danii, ale skończyło się ono dość wcześnie
po bezowocnych staraniach wysyłanych na zachód posłów i faktorów królewskich oraz
wymianie równie bezskutecznej korespondencji196. Także i ostatnia okazja, jaka nadarzyła się
podczas rokowań rozejmowych w Sztumskiej Wsi, została dość łatwo zaprzepaszczona197.
Dla sprawiedliwości dodać jednak trzeba, że szanse odzyskania okrętów zabranych przez
Szwedów nie były zbyt wielkie, a zresztą król już przedtem powziął decyzję utworzenia nowej
floty i w tym celu powołał do życia instytucję komisarzy okrętowych.
Na czele komisarzy stanął bliski współpracownik króla, uczestnik walk w obronie ujścia
Wisły w latach 1626
1629, starosta kościerzyński Gerard Denhoff, pozostałymi członkami
komisji zostali
obok dworzanin królewskiego Zygmunta Guldensterna
sami gdańszczanie,
wśród nich dwaj byli komisarze okrętowi Zygmunta III: Herman von der Becke i Krystian
Stroband. Najczynniejszym wszakże komisarzem okazał się człowiek, który walnie przyczynił
się do utworzenia floty: kupiec i armator gdański Jerzy Hewel. Hewel już od szeregu lat
pozostawał w stosunkach z dworem królewskim, a obecnie Władysław IV zawarł z nim ugodę,
na mocy której Hewel oddał do dyspozycji króla dziesięć swych statków handlowych,
przy czym jednostki te, aczkolwiek uchodziły odtąd za królewski, pozostały na razie własnością
Hewla198.
Pierwszą czynnością było przysposobienie statków do celów wojennych, przede wszystkim
przez ustawienie na nich artylerii, co w pewnej mierze wykonał jeszcze Hewel przed
przekazaniem floty. Ponadto zamyślano budowę nowych jednostek częściowo w Gdańsku, a
częściowo w Pucku o rozpoczęto budowę dużego okrętu admiralskiego. Ponieważ jednak
realizacja tych zamysłów z natury rzeczy zakrojona musiał być na kilka lat, Władysław powziął
plan zakupienia kilku okrętów za granicą. Skończyło się jednak na kupnie zaledwie
jednego okrętu w Danii.
Ostatecznie w skład floty weszło dziesięć okrętów o nazwach: "Słońce", "Czarny orzeł",
"Prorok Samuel", "Nowy Czarny Orzeł", "Biały Orzeł", "Charitas", "Gwiazda", "Myśliwiec",
"Fortuna" (alias "Św. Piotr") i "Mały Biały Orzeł" oraz galera o nieznanej nazwie.
Dowódcą floty był Szkot Aleksander Seton w randze wiceadmirała, kontradmirałem był Henryk
Wolbryg199. Admirała król nigdy nie mianował200, być może rezerwował to stanowisko
195 Akta do dziejów Polski na morzu, t. VII: 1632
1648, cz. 1, wyd W. Czapliński, Gdańsk 1951, s. 1.
196 W. C z a p l i ń s k i, Polska a Bałtyk w latach 1632
1648. Dzieje floty i polityki morskiej (Prace Wrocławskiego
Towarzystwa Naukowego, S. A., nr 48), Wrocław 1952, s. 30, 43, 44; P e r t e k , Flota polska w Wismarze,
s. 433.
197 P e r t e k, l. c.; t e n ż e w recenzji książki: K. O g i e r, Dziennik podróży do Polski 1635
1636,t.I
II
("Studia Źródłoznawcze",w przygotowaniu do druku).
198 W przedstawieniu spraw morskich za Władysława IV oparto się głównie na obu wyżej cytowanych pracach
Czaplińskiego.
199 Wolbryg nazywany był scultetus nauticus nocturnus (nocny sołtys morski) i Schout bei Nacht (patrz
C z a p l i ń s k i, Polska a Bałtyk, s. 51; Akta do dziejów Polski na morzu,s. 115, 167, 176), co jest jednoznaczne.
O tym, że ta druga nazwa przyjeła się we flocie holenderskiej w XVII w. i używana jest do dziś dnia w miejsce
słowa kontradmirał, pisałem w recenzji pracy M. K r w a w i c z a, Walki w obronie polskiego wybrzeża w roku
1627 i Bitwa pod Oliwą ("Kwartalnik Historyczny", R. LXIII, 1956,nr 3).
Dlatego Wolbryga nazwałem
kontradmirałem.
52
dla Krzysztofa Arciszewskiego, którego dwukrotnie bezskutecznie wzywał do powrotu do
kraju w pierwszych latach swego panowania, a który powrócił niestety wtedy, gdy flota polska
już przestała egzystować.
Przystępując do tworzenia floty król nie zapomniał o ufortyfikowaniu wybrzeża i o zapewnieniu
i o zapewnieniu flocie odpowiednich baz, bowiem korzystanie z Wisłoujścia utrudnione
było przez niechętne stanowisko gdańska, zaś port w Pucku był za płytki dla dużych okrętów.
Po dokładnym zbadaniu Zatoki Gdańskiej i Półwyspu Helskiego przez swych inżynierów
i fortyfikatorów
Fryderyka Getkanta, Jana Pleitnera i Eliasza Arciszewskiego201
Władysław
IV zaaprobował przedstawiony przez Pleitnera projekt zbudowania dwu nowych
ufortyfikowanych portów na półwyspie Helskim. Jeden z nich na cześć króla nazwano Władysławowem,
drugi na cześć jego brata Kazimierzowem.
Działalność floty Władysława IV była, niestety krótkotrwała i sukcesów Rzeczypospolitej
nie przysporzyła. Nie udawało się Władysławowi IV wejść w alianse zagraniczne, które by
sprzyjały rozwojowi polskiej floty. Początkowo życzliwe stosunki z Chrystianem IV duńskim
rychło uległy ochłodzeniu, a nawet przerodziły się później w zdecydowanie złe. Również
niepowodzeniem zakończył się plan polsko-moskiewskiego aliansu morskiego, przedstawiony
podczas rokowań pokojowych w Polanowie w 1634 r. 202. Sprawa polskiego władztwa
morskiego zbyt możnych miała nieprzyjaciół za granicą (Szwecja, Dania, poniekąd także
Holandia) i w kraju (Gdańsk, elektor pruski), a zbyt słabe poparcie ze strony warstw rządzących
w Polsce, aby mogła rozwijać się pomyślnie.
Już od samego początku komisarze okrętowi Władysława IV musieli się borykać z przeszkodami
trudnymi do przezwyciężenia. Najpierw Szwecja utrudniała tworzenie floty i w
trakcie samych rokowań pokojowych w Sztumskiej Wsi zagarnęła w Gdański jeden z polskich
okrętów ("Czarny Orzeł") i wydała go dopiero po ostatecznym podpisaniu układów.
Niepowodzeniem, o czym już wspomniano, zakończyła się próba powiększenia floty drogą
zakupów za granicą. Król więc zakupił okręty od Hewla, wydając na ich kupno, przerobienie i
uzbrojenie oraz żołd dla załóg ogromna jak na owe czasy kwotę blisko 700 000 złp. Kwoty tej
sejm nie chciał jednak królowi zwrócić, aczkolwiek kroki króla w kierunku tworzenia floty
zostały uznane za słuszne. Nie zrażony brakiem skuteczniejszego poparcia Władysław powziął
myśl czerpania konkretnych korzyści z użytkowania morza i w tym celu poczynił starania
w dwu kierunkach. Po pierwsze
bezużyteczne, w jego mniemaniu, po zawarciu rozejmu
w Sztumskiej Wsi okręty wojenne kazał rozbroić i na powrót wyzyskać je jako statki handlowe;
przy ich pomocy postanowił uprawiać handel morski z krajami tak odległymi jak Hiszpania
i Portugalia. Po drugie
zamierzał pobierać w podległych sobie portach cła morskie.
Realizacja obu tych projektów nie przebiegała jednak po myśli Władysława IV i zakończyła
się niepowodzeniem. W pierwszym przypadku przyczyn było kilka: brak większych
funduszy umożliwiających swobodne prowadzenie "przedsiębiorstwa żeglugowego", w jakie
przerodziła się impreza królewska, dalej brak parcia statków kupieckich we flocie wojennej,
która by mogła zapewnić im bezpieczeństwo żeglugi w razie zaatakowania przez obce okręty
wojenne lub kaperskie (w taki sposób stracone zostały dwa statki), ponadto nieszczęśliwe
wypadki w postaci awarii, a nawet zatonięcia, które
wliczając poprzednie straty
zredukowały
stan floty do połowy, wreszcie w październiku 1640 r., śmierć Hewla, który był kierow-
200 Nazywanie Ellerta Appelmana, jednego z dowódców okrętów polskich pod Oliwą, admirałem floty Władysława
IV (co uczynił W. H u b e r t, Appelman Ellert, "Polski słownik biograficzny", t. I, s. 146, a powtórzył
za nim L e p s z y, Dzieje floty polskiej, s.261) wydaje się być nieporozumieniem. Z dwu Appelmanów admirałem
floty polskiej był tylko, jak się zdaje, Wilhelm.
201 Pisze o nich C z o ł o w s k i Marynarka w Polsce s. 156, 157; o Getkancie patrz również S. P r o b u l s k i,
Polscy inżynierowie wojskowi z XVII wieku: Fryderyk Getkant i Kazimierz Siemienowicz, "Problemy", t.
XI,1955, nr 9, s. 633
641.
202 Bojewaja letopis russkogo fłota. Chronika ważniejszych sobytii wojennoj istorii russkogo fłota s IX po
1917 g., pod red. N. W. Nowikowa, Moskwa 1948, s. 20, 21.
53
nikiem i duszą przedsięwzięcia. W trzech następujących po jego śmierci latach pozostałe statki
polskie sprzedane zostały przeważnie Holandii i flota polska przestała istnieć.
Sprawę pobierania ceł morskich postawił król najpierw w roku 1635, początkowo przez
swych komisarzy rozejmowych w trakcie rokowań w Sztumskiej Wsi, później bezpośrednim
pismem skierowanym do gdańskiej Rady Miejskiej. Ostatecznie jednak gdańszczanie zdołali
za cenę 800 000 złp. wytargować odstąpienie króla od zamiaru pobierania ceł morskich, zaś
za połowę tej kwoty zgodził się król na podobną rezygnację z ceł w portach Prus Książęcych.
W dwa lata później wystąpił jednak król ponownie z zamiarem pobierania ceł w Gdańsku,
Piławie i Królewcu, naznaczył poborcami dawnych szwedzkich poborców i kaprów
Spiryngów

i nakazał im pełnienie czynności. Napotkali oni jednak opór i w Gdańsku, i w Piławie,
gdzie okręt Spirynga przyjęty został ogniem przez okręt elektora, niebawem zaś na redzie
gdańskiej pojawiła się flota duńska (gdyż Dania twierdziła, że pobieranie przez Polskę ceł jest
naruszeniem ceł sundzkich) i rozbiła okręty Spiryngów. Odtąd też przez kilka lat eskadra
duńska pojawiała się przed Gdańskiem celem uniemożliwienia Polsce ponownej próby pobierania
ceł203.
Około roku 1643, jak już wspomniano, nastąpiła również likwidacja królewskiego przedsięwzięcia
handlu morskiego i Władysław IV powoli przestał objawiać inicjatywę w sprawach
floty. Teraz już tylko szańce we Władysławowie i Kazimierzowie, w których po dawnemu
czuwali żołnierze pułkownika Jakuba Weyhera, były świadectwem daleko kiedyś idących,
ale niestety nie zrealizowanych planów Władysława IV. Później jednak brak funduszy
na utrzymanie szańców i wypłatę żołdu ich załogom doprowadził do zniweczenia również i
tego dzieła królewskiego. O polskim "dominium maris" bez floty i fortalicji nie mogło absolutnie
już być mowy. Jedynie Jakub Weyher na czele swych na powrót teraz w Pucku stacjonujących
żołnierzy, podobnie jak kiedyś jego dziad Ernest i ojciec Jan, nadal wytrwale pełnił
niewdzięczną służbę strażnika i obrońcy polskiego wybrzeża.
9. PÓŁTORA WIEKU BEZ FLOTY (1648
1795)
Wprawdzie wstępując na tron Jan Kazimierz wzorem swych poprzedników zobowiązał się
do wystawienia floty wojennej204, jednakże do realizacji tych zamierzeń nie doszło. Pierwsze
lata jego rządów wypełniała kontynuacja wojen kozackich, później, gdy nastąpił "potop
szwedzki", myśleć o wystawieniu floty było już za późno. A potrzeba jej posiadania uwidoczniona
została dobitnie w początkowym okresie panowania Jana Kazimierza, w czerwcu
1650 r., gdy szwedzkie okręty wojenne po raz nie wiedzieć który w ciągu pół wieku pojawiły
się w głębi Zatoki Gdańskiej. Oczywiście na morzu nie można było stawić Szwedom czoła,
natomiast gdy flota wysadziła desant w celu zdobycia Pucka, dzielny Jakub Weyher, w dalszym
ciągu stacjonującym w nim ze swym pułkiem, stanął znów na wysokości zadania.
Wielki szturm przypuszczony przez Szwedów zakończył się całkowitym niepowodzeniem;
skuteczny opór Weyhera Szwedzi powetowali sobie spaleniem okolicznych wsi i wycofali się
na okręty nie bez strat, gdyż żołnierze polscy powyłapywali wielu maruderów205.
W tym czasie z początkiem drugiej połowy XVII stulecia przed Janem Kazimierzem i
Rzecząpospolitą kilkakrotnie wyłoniły się ponętne niekiedy perspektywy utworzenia floty
bądź też przystąpienia do planowanych zamorskich przedsięwzięć kolonialnych. Przede
wszystkim wymienić tu trzeba plany lennika Rzeczypospolitej księcia Jakuba Kurlandzkiego
(panującego od 1642 r.), który potrafił zbudować na własnych stoczniach i siłami krajowego
203 Zagadnieniu zatargu celnego Władysława IV z Gdańskiem poświęcona zostanie druga część Akt do dziejów
Polski na morzu, t. VII: 1632
1648, znajdująca się w przygotowaniu do druku.
204 C z o ł o w s k i, o. c., s. 192.
205 F. S c h u l t z, Geschichte der Kreise Neustadt und Putzig, Danzig 1907, s. 154.
54
przemysłu kilkanaście statków handlowych i okrętów wojennych do uprawiania handlu morskiego
i w celach ekspansji kolonialnej. Gdy po utworzeniu kolonii kurlandzkiej w Gambii
doszło do zatargu między Jakubem a Stanami Generalnymi, polskiego lennika wziął w obronę
rezydent Jana Kazimierza w Hadze Mikołaj de Bye. W latach następnych książę kurlandzki
myślał o zorganizowaniu wielkiej ekspedycji na morza południowe, którą chciał przeprowadzić
przy pomocy i pod egidą Polski i papieża Innocentego X; im też przypaść miała protekcja
nad zdobytymi przez ekspedycję posiadłościami. Pretraktacje w tej sprawie prowadzone
były za pośrednictwem biskupa wileńskiego i niejakiego Jakuba Góreckiego, jednakże projekty
te zniweczył wybuch wojny polsko-szwedzkiej. Okres wojny przebył Jakub Kurlandzki
w niewoli szwedzkiej i w tym czasie stracił Gambię oraz zakupioną w 1652 roku wyspę Tobago206.
Również i drugi lennik kurfirst Fryderyk Wilhelm planował założenie kompanii kolonialnej,
do której przewidywał wciągnięcie trzech miast polskich: Gdańska, Elbląga i Torunia
oraz samego Jana Kazimierza, jednakże i ten plan nie został zrealizowany207; dopiero po wojnie
siedmioletniej niepodległy już wówczas kurfirst utworzył państewko kolonialne w Afryce.
Inne plany przedłożyły Janowi Kazimierzowi za pośrednictwem wspomnianego już Mikołaja
de Bye Stany Generalne Holandii. Projekt holenderski przewidywał przymierze z Rzecząpospolitą
celem "wystawienia wspólnymi siłami floty dla obrony wolności Bałtyku", przy
czym Holandia była skłonna dać swój udział w postaci dwudziestu całkowicie wyposażonych
okrętów wojennych. Projekt był bardzo nęcący, jednakże przeciwko polsko-holenderskiemu
przymierzu morskiemu wystąpili stanowczo gdańszczanie i ostatecznie projekt upadł208.
Wymienić jeszcze trzeba inny projekt utworzenia floty, pochodzący tym razem od rodzimego,
niestety anonimowego autora. W myśl tego projektu król miał wystawić osiem okrętów,
lennik pruski sześć, kurlandzki dwa, Gdańsk dwa, Toruń i Elbląg po jednym okręcie,
przy czym koszta przypadające na Polskę miały być pokryte przez podwyższone cło w Gdańsku209.
Również i ten projekt nie doczekał się realizacji.
W ten sposób, gdy nastąpił szwedzki "potop", granice morskie Rzeczypospolitej nie były
zabezpieczone. Szwedzka flota zjawiła się w Zatoce Gdańskiej i wysadziła pod Jelitkowem
wojska na ląd, przy czym pod nieobecność Weyhera Puck omal nie wpadł w ręce napastników210.
Na morzu Szwedzi grasowali bez przeszkód, jeśli nie liczyć działających, przynajmniej
w tym okresie wojny, gdańskich okrętów kaperskich. Dowody ich istnienia są niezbite:
wspomina o nich podówczas jeszcze sprzymierzony z Karolem Gustawem kurfirst brandenburski,
wyrażając obawę zaatakowaniem przez nie swoich okrętów; wiadomo, że uczestniczyły
one we wzięciu do niewoli szwedzkiego głównodowodzącego hrabiego Koenigsmarcka;
zachowały się wreszcie do dziś dnia modele gdańskich okrętów z połowy wieku XVII211.
Jednakże ich liczebności nie znamy. Możemy tylko przypuszczać, że siła tej floty kaperskiej
206 O planach morskich i stosunkach z Polską Jakuba Kurlandzkiego patrz W. E c k e r t, Kurland unter dem
Einfluss der Merkantilismus. Ein Beitrag zur Staats
und Wirtschaftspolitik Herzog Jakobs von Kurland (1642

1682), Riga 1927. Z autorów polskich patrz J. R e t i n g e r, Jedyne kolonie Rzeczypospolitej zapomniane, "Kurier
Literacko
Naukowy", Kraków 1933, nr 5; t e n ż e, Książę Jakub Kurlandzki i jego polityka kolonialna,
tamże, nr 6; t e n ż e, Historia wyspy Tobago, tamże, nr 7; t e n ż e, Historia Gambii, tamże, nr 8.
207 H. S a r i n g, Schiffahrtspolitik des Grossen Kurfersten, "Brandenburgische Jahrbcher", R. XI: Chur-
208 C z o ł o w s k i, Marynarka w Polsce, s. 192, 193; W. C z a p l i ń s k i, de Bye Mikolaj, "Polski słownik
209 L e p s z y, Dzieje floty polskiej, s. 287, za A. G r a b o w s k i m, Ojczyste spominki w pismach do dziejów
210 Jakub Weyher zmarł w następnym roku. St. T r e b n i c, Kazanie na pogrzebie Jakuba Weihera, Gdańsk
brandenburgische Schiffahrt, Potsdam 1938, s. 9.
biograficzny", t. III, s. 160.
dawnej Polski , t. I, Kraków 1845, s. 222, 223.
1657.
211 J. P e r t e k, O gdańskich okrętach kaperskich w czasie szwedzkiego "potopu", "Rocznik Gdański", t.
XIV, 1955.
55
nie była wielka, skoro klika szwedzkich okrętów zablokować mogło Gdańsk i dopiero przybycie
floty holendersko-duńskiej na jakiś czas tę blokadę zniosło.
Pewne próby utworzenia floty poczynił też w latach 1658
1660 Fryderyk Wilhelm za pośrednictwem
swego namiestnika w Prusach, księcia Bogusława Radziwiłła, jednak zarówno
liczebność, jak i działalność floty pruskiej były nikłe212.
Wreszcie trzeba wspomnieć o jeszcze jednym zamyśle utworzenia floty kaperskiej, z jakim
do Jana Kazimierza w roku 1659 wystąpiły pewne nie znane nam bliżej osoby, prawdopodobnie
również gdańszczanie213. Trudno powiedzieć, czy projekt ten można powiązać z
uprzednio wspomnianą działalnością kaprów gdańskich, trudno również dać odpowiedź na
pytanie, czy doczekał się realizacji. Jednak także i ten ogólnikowy projekt świadczy dobitnie,
że w czasie panowania Jana Kazimierza zainteresowanie zagadnieniem korzystania z dostępu
do morza i sprawami floty nie było
pomimo wręcz przeciwnych dotąd poglądów historyków
tego okresu dziejów naszej floty
wcale znikome. Potwierdzić to może także datujący
się z czasów Jana Kazimierza plan budowy portu i fortyfikacji, broniących dostępu do Zalewu
Wiślanego nie istniejącą dziś cieśniną morską i nazwanych "grodem Jana Kazimierza"214.
Okres od pokoju zawartego w roku 1660 w Oliwie, która według słów Czołowskiego

była "kolebką polityki morskiej Wazów i grobem przyszłości Polski na morzu", aż do czasów
panowania Jana III w dziejach Polski na morzu zupełnie się nie liczy. Pewne ożywienie
wnosi dopiero bałtycka polityka Sobieskiego, który planował bądź to w przymierzu z Francją
zamierzającą zaoferować mu okręty Kompanii Północnej, bądź też nawet na własną rękę
utworzyć kompanię handlową. Planował również wydobyć Puck z zastawu gdańskiego, w
jakim to miasto pozostawało od czasów szwedzkiego "potopu", oraz wybudować nowy port
w Połądze u ujścia rzeki Świętej na Żmudzi, wreszcie zamierzał dążyć do wzmocnienia kontroli
królewskiej nad handlem Gdańska215. Trudności wewnętrzne, na jakie Sobieski natrafił,
gdy jego antybrandenburskie, a profrancuskie plany stały się jawne w kraju, zmusiły go do
porzucenia i tych zamysłów.
Gdy nowoobrany po śmierci Sobieskiego elekt książę francuski Conti, przybył do Polski z
eskadrą francuskich okrętów pod dowództwem admirała Jana Barta, Gdańsk opowiedział się
za kontrkandydatem na króla, Augustem Saskim. Po kilku dalszych niepowodzeniach politycznych
książę Conti opuścił redę gdańską216.
Panowanie Augusta II Mocnego zapoczątkowuje okres upadku militarnego, politycznego i
gospodarczego Rzeczpospolitej. Jednakże nawet i teraz nie brak było w kraju przejawów zainteresowania
sprawami morskimi czy budową floty. Oto w instrukcji sejmiku generalnego
ziem pruskich danej na sejm w roku 1699 znajduje się punkt postulujący zabezpieczenie wolności
żeglugi oraz budowę floty wojennej. Z zachowanych źródeł nie wynika jednak, czy
sprawa ta na sejmie została poruszona, ani w czyim umyśle projekt ten powstał. Według nie
udowodnionego jednak dostatecznie przypuszczenia odkrywcy wspomnianego dokumentu
projektodawcą mógł być późniejszy kasztelan elbląski Bartłomiej Bagniewski217.
212 Pisze o tym R o e s s e l, Die erste brandenburgische Flotte , s. 39
78.
213 W. C z a p l i ń s k i, Projekt utworzenia floty kaperskiej w czasie "potopu" szwedzkiego, "Rocznik Gdański",
t. XIII, 1954, s. 131, 132.
214 K. G ó r s k i, Czy plany morskie Jana Kazimierza?, "Jantar", R. VI, 1948, z. 2, s. 174, 175.
215 K. P i w a r s k i, Polityka bałtycka Jana III w latach 1675
1679, "Księga pamiątkowa ku czci W. Sobieskiego",
t. I, Kraków 1932, s. 225. Patrz również W. H u b e r t, Polskie dążenia morskie, Warzsawa 1939, s. 69

74.
216 O wyprawie księcia Conti patrz: S. F r a n k o w s k i, Podróż księcia de Conti do Polski, "Morze", 1927, nr
2 i 3; Ch. de la R o n c i e r e, Historie de la marnie franaise, t. VII, Paris 1932 s. 300; zob. też wydane współcześnie
w Gdańsku i dlatego tendencyjne Das Contysche Diarum oder des Printzen Conty cronschtige Schiffahrt
nach Polen wobey auch das an sich ungegrndete Manifest der Contyschen Partchey , Dazing [1697].
217 K. G ó r s k i, Plany budowy floty wojennej z r. 1699, "Jantar", R. VII, 1949, nr 3
4, s. 215, 216.
56
Inny szlachcic polski, gen. Michał Brandt, jeden z wybitniejszych wojskowych tego okresu,
wsławiony jeszcze za Jana III w walkach z Turkami, sporządził projekt utworzenia floty
kaperskiej przeciwko Szwedom w czasie wojny północnej. Projekt ten przewidywał wystawienie
od 10 do 30 okrętów kaperskich, przy czym koszty ich wystawienia i utrzymania ponosić
mieli oczywiście właściciele
armatorzy, król zaś dawać miał im swe pełnomocnictwo
i prawo podniesienia polskiej bandery królewskiej, w zamian za co otrzymywałby 10 procent
wszystkich zdobyczy, nie uczestnicząc jednak w stratach218. Jakie były dalsze losy tego projektu,
nie wiadomo, do jego urzeczywistnienia jednakże nie doszło, chociaż nie brak informacji
wskazujących, że August II mógł mieć aspiracje utworzenia floty. Świadczyłoby o tym
nadanie rangi admiralskiej gen. Karłowiczowi, posłowi polskiemu w Rosji, który
jak podaje
Puszkin
przebywał w 1699 r. u boku Piotra I w czasie przygotowań floty rosyjskiej do
ewentualnej wojny z Turcją219.
Innym dowodem "zainteresowań" morskich Augusta II jest zachowany do dziś model
jachtu królewskiego przedstawiający typ żaglowo-wiosłowej galery220. Nie wiadomo, czy
statek ten został wybudowany, a jeśli tak, to gdzie i w jakich okolicznościach, jest bowiem
możliwe, że myśl zbudowania dla siebie własnego jachtu mógł powziąć August po pobycie
Piotra I z jego galerami wiosłowo-żaglowymi w Gdańsku w roku 1716221.
Czy na tym skończyły się saskie plany morskie i czy to właśnie o wspomnianym jachcie
napisano, że "August posiadał piękny własny okręt, którego wizerunek znajdowano w Dreźnie"
222
trudno jeszcze w tej chwili odpowiedzieć. Pewne jest, że wszystkie te nie powiązane
ze sobą bliżej wydarzenia, podobnie jak i udział Augusta w indyjskiej działalności Kompanii
Ostendzkiej, o czym mowa w innym miejscu, nie były bynajmniej odbiciem realnego zainteresowania
korzyściami, jakie daje dostęp do morza. Wypływały one raczej z dość przypadkowych
pobudek, takich jak fantazja królewska, chęć finansowego zysku czy może sprzyjający
splot okoliczności, rzadziej z istotnego zrozumienia potrzeby uprawiania żeglugi, utworzenia
floty i zapewnienia obronności wybrzeża. Jednakże pomimo tego wydaje się, że również i
ten okres wymaga dokładnych badań źródłowych. Pozwolą one uzupełnić stan naszej wiedzy
o sprawach morskich w czasach saskich, zwłaszcza że rzeczywiście doszło wtedy, choć już
bez współudziału, a tylko przy milczącym akcepcie Augusta II, do wystawienia floty, którą
uważać można jeśli nie za flotę polską sensu stricte, to w każdym razie za flotę Rzeczypospolitej.
Mianowicie wspomniany pobyt Piotra I w Gdańsku pociągnął za sobą inne jeszcze następstwa.
Wtedy to bowiem car wywarł na mieście represje za to, że w toku uprzednich lat
wojny północnej pod naciskiem Szwedów uznało ono królem Stanisława Leszczyńskiego223.
Powołując się na zawarty z Rzecząpospolitą w 1707 r. w Żółkwi układ o wzajemnej pomocy
przeciwko Szwedom Piotr I zmusił Gdańsk do wystawienia czterech jednostek kaperskich.
Miały być one obsadzone saskimi żołnierzami, a na koszt Gdańska utrzymywane do końca
218 (z. b.) [Z. B r o c k i], O pewnym projekcie utworzenia floty za króla Sasa, "Rejsy", R. XI, 1955, nr 2;
Z. B r o c k i, W. D r a p e l l a, Nieznany projekt utworzenia floty kaperskiej za Augusta II Sasa, "Materiały z
zakresu historii techniki, gospodarki i terminologii morskiej", dodatek do "Biuletynu Instytutu Morskiego",
Gdańsk 1956, nr 1, s. 21
23 (tamże pełny tekst tłumaczenia dokumentu).
77; patrz także J. P e r t e k, Karłowicz, nieznany polski admirał, "Rejsy", R. VIII, 1952, nr 18.
220
219 A. S. P u s z k i n, Połnoje sobranije soczinienij w diesjati tomach, t. XI, Moskwa
Leningrad 1949, s. 76,
Le livre dłor du sous
marins Ryś, edite par P. Le Conte pour les Ateliers et Chantiers de la Loire, Caen
1931. Obecnie model znajduje się w Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni.
221 H. K i r c h o f f, Seemacht in der Ostsee. Ihre Einwirkung auf die Geschichte der Ostseelender im 17. und
18. Jahrhundert, t. I , Kiel 1907, s. 251.
222 L e p s z y, Dzieje floty polskiej, s. 292.
223 W. K o n o p c z y ń s k i, Historia polityczna Pomorza od pokoju toruńskiego, "Polskie Pomorze", t. II:
przeszłość i kultura, Toruń 1931, s. 39.
57
wojny ze Szwecją224. Bliższe jednak informacje na temat działalności tej kaperskiej floty

jak na razie
nie zostały opublikowane.
Potrzebę utworzenia i posiadania floty zrozumiał również i antykról Stanisław Leszczyński,
skoro fundusze zebrane podczas swego rezydowania w Szczecinie w 1712 r. na wystawienie
trzech nowych regimentów piechoty polecił przeznaczyć na flotę wojenną225. O jej roli
i znaczeniu miał zresztą Leszczyński możność przekonania się jeszcze dobitniej w dwa dziesiątki
lat później, w czasie swej powtórne walki o tron polski. Oblężony w wiernym mu do
końca Gdańsku nadaremnie oczekiwał Leszczyński nadejścia zapowiedzianej z wojskami
posiłkowymi wielkiej eskadry francuskiej pod wodzą znanego admirała Duguay Trouina.
Ostatecznie pomoc ograniczyła się do trzech zaledwie batalionów przewiezionych pod
eskortą kilku mniejszych okrętów i okazała się niewystarczająca i spóźniona. Po pięciu miesiącach
oblężenia Gdańsk musiał kapitulować, zwłaszcza że łańcuch oblężniczy wokół miasta
zamknięty został od strony morza i przybyli na pomoc Leszczyńskiemu Francuzi skapitulowali226.
Tym samym brak floty wojennej ostatecznie przypieczętował utratę przez Leszczyńskiego
tronu polskiego.
Rządy Augusta III to już zupełny zmierzch poczynań morskich Rzeczypospolitej. Wprawdzie
król wznowił spór z Gdańskiem o cło morskie 227, jednakże nie co innego, jak pusty
skarb był istotnym motorem tego działania. Później nadeszło panowanie Stanisława Augusta,
pierwszy rozbiór i odcięcie Gdańska od Rzeczypospolitej, a następnie
gdy ożywienie życia
gospodarczego na ziemiach polskich musiało znaleźć swe ujście i powiązanie z morzem

próba utworzenia floty na Morzu Czarnym. Była to już ostatnia, krótkotrwała próba (nie licząc
rozwijanych przez wojewodę mazowieckiego Pawła Mostowskiego planów kolonizacji
zamorskiej w Gujanie przez projektowaną polsko-gdańską kompanię handlową w 1755 r.228).
Nadszedł jednak drugi i trzeci rozbiór Rzeczypospolitej. I u schyłku istnienia niepodległego
państwa polskiego, w okresie insurekcji kościuszkowskiej notujemy raz jeszcze chęć wyzyskania
morza przez chylącą się ku upadkowi Rzeczpospolitą, a mianowicie usiłowanie wspomożenia
insurekcji drogą morską. Jedno z tych przedsięwzięć miało polegać na zaopatrzeniu
powstańców w zboże drogą przez Kopenhagę i Gdańsk, drugie (kierowane przez niejakiego
Józefa Krajewskiego) na wysłaniu dla powstańców w Kurlandii i na Białorusi broni palnej z
Anglii przez Lubekę na statku "Minerwa"229, wreszcie trzecie na przewiezieniu broni z Remscheid
w Nadrenii przez Amsterdam i Elbląg do Warszawy230. Brak jednak bliższych informacji
na temat przeprowadzenia tych prób; prawdopodobnie analogicznie jak przy późniejszych
próbach wspomożenia drogą morską powstańców listopadowych w 1831 r. i styczniowych
1863 r., zanim obiecana pomoc nadeszła powstanie upadło.
224 Pamiętniki do panowania Augusta II napisane przez niewiadomego autora , wyd. z rękopisu E. Raczyński,
Poznań 1838, s. 287. Szereg dokumentów dotyczących tej sprawy znajdowało się w zbiorach rękopiśmiennych
Biblioteki Gdańskiej, w zaginionych rękopisach: mss 699 i 896.
225 K i r c h h o f f, o. c., s. 213.
226 O pomocy francuskiej dla Leszczyńskiego m. in. pisali: S. F r a n k o w s k i, Flota francuska na Morzu
Bałtyckim w 1733 i 1734 r., "Przegląd Morski", t. I, Toruń 1928, nr 1, s. 14
24; J. G i n s b e r t, Hrabia de Pllo.
Ekspedycja bałtycka i oblężenie Gdańska 1734, "Tygodnik Ilustrowany", Warszawa 1928, s. 748, 765
766.
227 K o n o p c z y ń s k i, l. c.
228 J. R e y c h m a n, Nieznany polski projekt kolonialny u schyłku XVIII w., "Sprawy morskie i kolonialne",
t. II, Warszawa 1935, z. 2, s. 88.
229 S. A s k e n a z y, Napoleon a Polska, t. I, Warszawa 1918, s. 199.
230 H. H e b n e r, Eine Elbinger Schmuggelafre im Jahre 1794, "Mitteilungen des Westprussischen Geschichtsvereins",
Danzig 1926, z. 25, s. 36
38.
58
V. POLSCY PODRÓŻNICY MORSCY NA PÓŁNOCY EUROPY
Warszawa 1922, s. 1 i n.
(wiek XVI do XVIII)
1. POLSCY PODRÓŻNICY NA BAŁTYKU I MORZU PÓŁNOCNYM W
XVI WIEKU
Wśród szesnastowiecznych podróżników polskich, którzy żeglowali po morzach północnych,
większość znanych nam z nazwiska to dyplomaci i posłowie reprezentujący interesy
Rzeczypospolitej w państwach północnej i zachodniej Europy.
Uprzednio już wspominaliśmy o jednym z najwybitniejszych polskich mężów stanu i humanistów
owych czasów Janie Dantyszku, który udawał się drogą morską do Francji, Anglii i
Hiszpanii i kilkakrotnie również powracał do kraju z zachodu Morzem Północnym i Bałtykiem.
Podróże morskie Dantyszka nie były oczywiście w dziejach naszej dyplomacji odosobnione,
chociaż z drugiej strony nie wszyscy dyplomaci tak chętnie obierali drogę morską, jak on,
chyba że innej do wyboru nie było. Odnosiło się to zwłaszcza do posłów udających się do
Szwecji i Anglii.
Z posłujących do Anglii Polaków wymienić można również i takich, którzy nie reprezentowali
polskich interesów, jak np. Hieronima Łaskiego, wojewodę sieradzkiego. Możnowładca
ten oddał wraz z innymi polskimi szlachcicami swe usługi królowi Węgier Janowi Zapolyi,
wybranemu na tron po śmierci wnuka Kazimierza Jagiellończyka, Ludwika, poległego pod
Mochaczem. Jako poseł węgierski podróżował Łaski w 1527 r. z Francji do Anglii, niestety,
żadnej relacji z tej podróży nie posiadamy231.
Dopiero w pierwszych latach panowania Zygmunta Augusta notujemy liczniejsze wyjazdy
Polaków do Anglii, i to niemal wyłącznie innowierców. Z bardziej znanych wymienić można
Andrzeja Trzecieskiego (Trzycieskiego), znanego później pisarza-humanistę, który po studiach
na uniwersytecie krakowskim i lowańskim podróżował w połowie XVI w. po Europie i
zwiedził również Wyspy Brytyjskie232, Jana Krzysztofa Tarnowskiego (syna hetmana), który
wraz ze Stanisławem Latalskim i Mikołajem Mieleckim był w Anglii w roku 1544233, oraz
wybitnych działaczy i przywódców innowierczych: Jana Łaskiego, Krzysztofa Trecy i Jana
Łasickiego. Łaski, młodszy synowiec prymasa, a przy tym największy teolog i działacz "antyrzymskiej
reformy religijnej w Polsce", był w Anglii dwukrotnie: w roku 1548 i 1550, kiedy
to usadowił się wraz ze swym kościołem na stałe w Anglii. Trzy lata później, po objęciu rządów
przez Marię Katolicką, Łaski został z Anglii wydalony234. Jego domniemani potomkowie
231 A. H i r s c h b e r g, Hieronim Łaski, "Przewodnik naukowy i literacki", R. XIV, Lwów 1886, t. II, s.
1072.
232 G. K o r b u t, Literatura polska od początków do wojny światowej, t. I, Warszawa 1929, s. 228.
233 S. K o t, Polacy w Bazylei za czasów Zygmunta Augusta. U źródeł polskiej myśli krytycznej XVI wieku,
"Reformacja w Polsce", t. I, Warszawa 1921, s. 113.
234 J. F i j a ł e k, Legenda o Janie Łaskim i przysięga jego krakowska 1542 r., "Reformacja w Polsce", t. II,
59
pojawili się w następnym stuleciu w Ameryce, o czym będzie mowa później. Trecy podróżował
po Europie jako towarzysz i opiekun młodego Stanisława Koniecpolskiego i wraz z nim
zwiedził Anglię w latach 1557
1559235. Łasicki, gorliwy wyznawca Kalwina, znany później
w naszej literaturze, udał się do Anglii na krótko w 1565 r.236 Żaden z nich relacji z podróży
morskiej nie pozostawił.
Za panowania Zygmunta Augusta rozwinęły się również dość ożywione stosunki polskoskandynawskie.
Początek dał im datujący się z roku 1561 projekt małżeństwa sióstr Zygmunta
Augusta z braćmi królów Szwecji i Danii. Ostatecznie doszło do zaręczyn królewny
Katarzyny z bratem Eryka XIV szwedzkiego, Janem księciem finlandzkim, przy jednoczesnej
odmowie ręki królewny Anny księciu Magnusowi, bratu Fryderyka II duńskiego237. Pośrednikiem
w pertraktacjach polsko-szwedzkich był Jan Baptysta Tęczyński, wysłany w tym celu
jesienią 1561 r. do Szwecji. W następnym roku na wiosnę wyprawiony on został do księcia
Jana do Finlandii celem bliższego omówienia projektowanego związku małżeńskiego i razem
z narzeczonym Katarzyny przybył w tymże roku przez Gdańsk do Wilna, gdzie odbył się
ślub.
Podróż powrotna Jana z Katarzyną obfitowała w niebezpieczeństwa spowodowane spóźnioną
na żeglugę porą zimową na Bałtyku. Krótko po zaokrętowaniu w Rydze statek został
skuty przez lody, a gdy udało się z nich wydostać, para książęca zeszła na ląd; statek odesłany
do Finlandii wpadł na skały i uległ rozbiciu. Jan z żoną przebywali aż do lata następnego roku
w Rydze; zaokrętowali się później w Rewlu i podczas przeprawy do Finlandii musieli ponownie
walczyć z przeciwnymi wiatrami. Wszystkie perypetie królewny Katarzyny, rejs do
Sztokholmu po uwięzieniu jej z mężem przez Eryka, dzielili wraz z nią dworzanie, których
zabrała w swym orszaku z Polski238.
W roku 1563 jeszcze gorszych przygód doświadczył ten, który małżeństwo Katarzyny z
Janem finlandzkim doprowadził do skutku, mianowicie Tęczyński. W czasie swego szwedzkiego
poselstwa poznał on urodziwą siostrę Eryka XIV, zakochał się w niej i zyskał sobie jej
wzajemność, a nawet obietnicę ręki królewny, o ile pomyślnie sfinalizuje małżeństwo Jana z
Katarzyną. Toteż gdy to ostatnie doszło do skutku, Tęczyński mianowany w tym czasie wojewodą
bełzkim, postanowił za wszelką cenę zrealizować własne projekty małżeńskie i w ten
sposób skoligacić swój ród z Wazami i Jagiellonami. Chociaż stosunki polsko-szwedzkie
tymczasem się ochłodziły, a nawet zagrażało niebezpieczeństwo wybuchu wojny o Inflanty,
Tęczyński wbrew wyraźnemu zakazowi Zygmunta Augusta postanowił puścić się w podróż
morską do Szwecji. Z dużym orszakiem przyjaciół i służby odbył na wiślanych statkach drogę
z Kazimierza do Gdańska, gdzie przesiadł się na wynajęty statek i wyruszył do Szwecji. Towarzyszył
mu w tej podróży dworzanin Tęczyńskich Erazm Otwinowski, który z ojcem wojewody
podróżował uprzednio do Turcji, protestant, pisarz religijny i wierszopis. Przeżyte
wraz z Tęczyńskim przygody przelał Otwinowski na papier, a dzięki temu, że niektóre z odniesionych
wrażeń spisał już w czasie samej podróży, stanowią one bardzo cenny opis tej wyprawy,
jeden z pierwszych tego rodzaju w naszej literaturze239.
Oto jak Otwinowski opisuje początek wyprawy, już po wypłynięciu statku z ujścia Wisły
na pełne morze:
235 J. C z u b e k, Krzysztof Trecy. Przywódca kalwinów małopolskich, "Reformacja w Polsce", t. I, s. 38.
236 J. M o r e a u - R e i b e l, Sto lat podróży różnowierców polskich do Francji, "Reformacja w Polsce", t. IX

X, Warszawa 1939, s. 4.
237 B o d n i a k, Kongres szczeciński, s. 5.
238 Historya prawdziwa o przygodzie żałosnej książęcia finlandzkiego Jana i królewny Katarzyny 1570, wyd.
A. Kraushar, Kraków 1892, s. 22 i n.
239 S. K o t, Erazm Otwinowski, poeta-dworzanin i pisarz różnowierczy, "Reformacja w Polsce", t. VI, Warszawa
1933, s. 8
11.
60
Po onym naszym miłym, dobrym mieniu,
Prawie spokojnym, łagodnym płynieniu,
Puściliśmy się na okrutne wały,
Które okrętem i nami miotały,
Zdrowe natury w chore odmieniły;
Kto się przypatrzył, znaki tego były:
Jedni pożółkli, a drudzy pobledli,
Ci tym miotali, co po ranu jedli,
Leżeli inszy, drudzy się taczali,
Byli, co mówiąc rzewno narzekali:
"Niestetyż, że nas krom wszelakiej winy
Zawiedli, nędzne, tu w takie krainy,
Gdzie ludzi nie masz, nie widać i brzegu,
Tylko się znaczą z gwiazdecznego biegu,
Roztoczą żagle, w którą stronę jadą,
Czasu, kiedy być, pewnego nie kładą".
To mówiąc z płaczem, często wyglądają,
Ale wyźrzenia po myśli nie mają;
Bo na tej wodzie dziełają się góry.
A z drugiej strony ciemnej pełno chmury.
Ziemia daleko, ptak się nie ukaże240.
Piękniejszy literacki opis burzy morskiej, którą przeżył Tęczyński z towarzyszami, dał Jan
Kochanowski w tymże samym roku, gdy tylko dotarła do kraju wieść o tragicznie zakończonej
przygodzie wojewody. Opis ten, obejmujący kilkadziesiąt wierszy całego utworu zatytułowanego
Pamiątka Janowi z Tęczyna241 , wzorowany jest zgodnie z panującą podówczas humanistyczną
zasadą na utworach klasycznych poetów, w tym wypadku na Eneidzie Wergiliusza242.
Jednakże niezaprzeczoną zasługą Kochanowskiego jest to, że zastosował w swym opisie

po raz pierwszy zapewne na taką skalę
znaczną ilość terminów nie spotykanych
przedtem w naszym słownictwie czy to na określenie okrętu (znajduje dlań aż 5 równoznacznych
nazw: okręt, nawa, fusta, łódź, korab!) i jego części, czy też na opisanie wzburzonego
morza i jego fal, a zwłaszcza na przedstawienie harców, jakie wyprawia wiatr243. Oto obraz
burzy przedstawiony przez Kochanowskiego:
Trzykroć z portu na morze nawa wychodziła,
Trzykropć zasię do brzegu nazad się wróciła:
Przeszła potem przezdzięki ryjąc morskie wały,
A żagle roztoczone pochop z wiatru brały.
Jeszcze były wieczorne nie zagasły zorze,
Kiedy nieuśmierzony wicher wpadł na morze,
Szum powstał i gwałtowna z wichru niepogoda,
Wały za wałami pędzi poruszona woda,
Krzyk w okręcie, a chmury nocy przydawają,
Świata nie znać, wiatry się sobie sprzeciwiają.
Usiłuje zachodny przeciwko wschodniemu,
Usiłuje południ przeciw północnemu;
Morze huczy, a nawę miecą nawałności,
Raz się zda, jako w przepaść pojźrzeć z wysokości,
A kiedy się zaś wały rozstępują, ani
Miasta wielkiego widać z głębokiej otchłani;
Piasek z wodą się miesza a w poboczne ławy
Kraków 1903, s. 20, 21.
241 Patrz K. B a d e c k i, Pierwsze wydanie "Pamiątki Janowi z Tęczyna" Jana Kochanowskiego, Lwów 1907,
(z odbitką karty tytułowej pierwodruku).
242 P o l l a k, Uroda morza , s. 17.
243
240 Anonima-protestanta XVI wieku, erotyki, fraszki, obrazki, epigramaty, z rękopisu, wyd. I. Chrzanowski,
M. Des Loges . Pierwszy polski marynista, "Wiatr od Morza", 1946, nr 5, s. 4.
61
Bije szturm niebezpieczny, nawa żadnej sprawy
Nie słucha, ale w morskim rozgniewaniu pływa
Samopas, a mokra śmierć zewsząd się dobywa.
Całą noc ta okrutna niepogoda trwała;
Nazajutrz, kiedy zorza z wody powstawała,
Rozchodziły się chmury, wiatry ucichały,
A pieniste z nienagła wały upadały.
Już było słońce wzeszło, już żagiel rozpięty
Nawy znowu prowadzi, kędy dwa okręty
Z boku się ukazały244.
Te dwa okręty płynęły pod duńską banderą i oznaczało to, jak się Polacy mieli niebawem
przekonać, że wpadli oni "z deszczu pod rynnę". Pomimo że stosunki polsko-duńskie były w
tym czasie poprawne, nawet powiedzieć można przyjazne, gdyż od lipca trwały między Polską
a Danią rokowania w sprawie sojuszu przeciwszwedzkiego245, okręty duńskie otworzyły
ogień do statku wiozącego Polaków. Okręty te należały do eskadry blokującej szwedzkie wybrzeże,
mimo że formalnie Dania nie była jeszcze w stanie wojny z Szwecją, i na tej podstawie
wystąpiły płynącemu do Szwecji statkowi Tęczyńskiego.
Już pierwsze strzały zadecydowały o późniejszym losie napadniętych. Strzaskany został
maszt statku, Tęczyńskiemu kula urwała rękaw, a druga omal nie położyła trupem jego kuzyna.
Na nalegania cudzoziemców z orszaku wojewody Tęczyński postanowił podjąć rokowania.
Okręty duńskie doprowadziły zdobycz do reszty eskadry, gdzie Tęczyński rozpoczął pertraktacje
z admirałem duńskim, jednak ten pod pozorem życzliwości ani myślał zwolnić statku,
a co gorsze, wcale nie reagował, gdy marynarze duńscy poczęli dopuszczać się wobec
Tęczyńskiego i jego towarzyszy aktów bezprawia, gwałtów i pospolitej grabieży. Później
rozdzielili nawet towarzyszy Tęczyńskiego na trzy duńskie jednostki, jemu zaś samemu wraz
z najbliższym otoczeniem kazali na gdańskim statku płynąć za flotą rzekomo do Kopenhagi246.
Jak podaje Paprocki, znajdujący się w pobliżu kaper polski Rudolf Alhorn usiłował dwukrotnie
odbić Tęczyńskiego, jednakże próby te nie powiodły się247.
W tych upokarzających warunkach, wśród burz i sztormów, przez blisko dwa miesiące
przebywał jeszcze Tęczyński w niewoli, wożony przez Duńczyków wokół Bornholmu, aż
wreszcie 11 listopada odstawiono go do Kopenhagi. Tutaj obłożnie zachorował i wkrótce
zmarł, zanim z kraju nadeszła interwencja. Zwłoki jego przewieziono morzem do Gdańska,
stąd Wisłą do Kraśnika na wieczny spoczynek248.
Ta tragicznie zakończona przygoda morska polskiego wojewody wywołała w kraju nader
żywy oddźwięk, czego dowodem choćby wspomniane wyżej i cytowane relacje Otwinowskiego,
Kochanowskiego i Paprockiego. Jeszcze 250 lat później będzie ona wdzięcznym tematem
powieściowym dla Niemcewicza249.
Tęczyński nie był bynajmniej jedynym dyplomatą polskim, który w zamorskiej podróży
postradał życie. Podobny los spotkał bowiem Pawła Chmielowskiego, znanego męża nauki i
sekretarza Zygmunta Augusta, wysłanego przez niego z poselstwem do Szwecji250. Wydarzenie
to uwiecznił Jan Kochanowski we fraszce pt. Nagrobek Panu Chmielowsk[iemu]:
244 J. K o c h a n o w s k i, Dzieła, t. II, s. 91, 92.
245 B o d n i a k, Kongres szczeciński , s. 7.
246 K o t, Erazm Otwinowski , s. 9, 10.
247 B. P a p r o c k i, Herby rycerstwa polskiego, wyd. J. Turowskiego, Kraków 1858, s. 89.
248 K o t, l. c.
249 J. U. N i e m c e w i c z, Jan z Tęczyna, powieść historyczna w 3 tomach, Warszawa 1825.
250 Encyklopedia powszecha Orgelbranda, t. V, 1861, s. 369.
62
Wiatry z północnym morzem na mię się zmówiły,
Aby mię niewinnego gardła pozbawiły.
I na koniec dowiodły swego: bo stargawszy
Białe żagle i okręt w kęsy zdruzgotawszy,
Przybiły mię do brzegu pustego na desce,
Tamem został: bo wyjścia nie dawało miejsce.
A ty, co tędy płyniesz po głębokiej wodzie,
Umiej o Chmielowskiego powiedzieć przygodzie251.
Jednym z częściej na Bałtyku spotykanych posłów polskich był w końcowych latach panowania
Zygmunta Augusta Jędrzej Taranowski, który
do króla duńskiego po trzykroć w poselstwie jeździł, jednając pokój między nim i królem szwedzkim, i
sprawił to, że [...] do dobrej, wzajemnej przyszli z sobą harmonii. Do Szwecji potem wysłany, w wielkim był
niebezpieczeństwie, bo na morzu lodowatym rozerwał się z nim okręt, i lubo wiele tam ludzi potonęło, prze-
Z innych posłów Zygmunta Augusta wymienić można jeszcze posłujących do Francji, Anglii,
a nawet Hiszpanii Stanisława Lasotę253 i Wojciecha Kryskiego254.
Niefortunny przebieg miało poselstwo udające się po śmierci Zygmunta Augusta do nowoobranego
króla Henryka Walezego do Francji. Poselstwo to odprawiał latem 1573 roku
kasztelan raciąski Stanisław Kryski w towarzystwie posła francuskiego Guy de Lansaca, a
przewiezienia posłów podjął się jeden z najwybitniejszych kapitanów morskich Zygmunta
Augusta Michał Figenow. Wyprawa ta odbyła się na okręcie Figenowa, uzbrojonym w większą
ilość dział i z załogą liczącą 150 ludzi wraz z orszakami posłów. Okręt ten został jednakże
zatrzymany w Sundzie przez Duńczyków, którzy wprawdzie uszanowali nietykalność posłów,
ale Figenowa i jego ludzi skazali za dawną ich działalność kaperską przeciw statkom duńskim.
Wyrok ten został wykonany w Helsingr255.
W krótkim okresie rządów Walezego odbył podróż morską jego wysłannik do Anglii Wojciech
Giebułtowski256, za czasów Batorego poseł króla do Szwecji ks. Krzysztof Warszewicki257,
do Danii Jakub Ponętowski258 i do Anglii Adam Gorayski (ojciec Zbigniewa, późniejszego
senatora i posła), który posłował w sprawach Gdańska259, oraz Olbracht Łaski260. W
1578 r. udał się do Szwecji na żądanie królowej Katarzyny brat Krzysztofa Warszewickiego,
Stanisław, również teolog, jako spowiednik królowej i nauczyciel królewicza Zygmunta. Po
śmierci Katarzyny w 1583 r. powrócił on do kraju261.
W okresie bezkrólewia po śmierci Batorego udawali się liczni posłowie polscy do Szwecji.
Z ich grona trzeba wymienić Stanisława Cikowskiego z Wojsławic, który później, już za rządów
Zygmunta III, był komisarzem do odbioru tzw. palowego i rzecznikiem skarbu królewskiego
w Gdańsku, i w tym charakterze walczył z dążeniami Gdańska zmierzającymi do
ograniczenia praw Polski na morzu, oraz był propagatorem budowy floty wojennej. Do Szwe
251
cież on z tak ciężkiej toni wybrnął szczęśliwie252.
J. K o c h a n o w s k i, Dzieła, wydanie pomnikowe, t. II: Fraszki, księgi wtóre, Warszawa 1884, s. 381.
252 N i e s i e c k i, Herbarz polski , t. IX, s. 6.
253 Jw., t. VI, s. 27.
254 Jw., t. V, s. 406.
255 L e p s z y, Dzieje floty polskiej, s. 134, 146; S. B o d n i a k, Figenow Michał, "Polski słownik biograficzny",
t. VI, s. 440; t e n ż e, Nobilitacja kapitanów straży morskiej , s. 78, 79.
256 S i a r c z y ń s k i, Obraz wieku panowania Zygmunta III , s. 137.
257 Encyklopedia powszechna Orgelbranda, t. XXVI, 1867, s. 544
564.
258 N i e s i e c k i, o. c., t. VII, s. 374.
259 Jw., t. IV, s. 190.
260 A. K r a u s h a r, O marynarce polskiej na Bałtyku, "Przegląd Historyczny", t. XXIV, 1924, s. 80, 81.
261 Encyklopedia powszechna Orgelbranda, t. XXVI, s. 547, 548.
63
cji podróżował on prawdopodobnie również w czasie pierwszej wyprawy Zygmunta III oraz
w roku 1569 wraz ze Stanisławem Działyńskim i Mikołajem Sapiehą jako poseł do Karola
Sudermańskiego262.
Lecz jednym z najgłośniejszych podówczas wydarzeń politycznych w Europie było poselstwo
Pawła Działyńskiego do Anglii w roku 1597. Po bezowocnej próbie nakłonienia Stanów
Generalnych Holandii do poddania się zwierzchnictwu króla hiszpańskiego udał się Działyński
do Anglii, by doprowadzić do pojednania Anglii z Hiszpanią. W płomiennej mowie wygłoszonej
do królowej Elżbiety żądał wolności żeglugi dla kupców pruskich płynących do
Hiszpanii i polskich do Anglii, domagał się odszkodowań itd. Mowa ta wywołała gwałtowną
replikę Elżbiety, później jednak doszło do bardziej pojednawczych pertraktacji Działyńskiego
z przedstawicielami królowej. Z powyższych podróży morskich Działyńskiego nie posiadamy
żadnych relacji263.
Z innych polskich podróżników, którzy dotarli do Anglii, wymienić jeszcze można Pawła
Palczewskiego, o którym była już mowa uprzednio, a także Jana Karola Chodkiewicza, który
w toku swej podróży po całej Europie zwiedził nie tylko Anglię, ale i Szkocję264.
Ten przegląd naszych podróżników szesnastowiecznych, rozpoczęty od Jana Dantyszka,
zakończyć można osobą innego z Polską związanego gdańszczanina
Jerzego Bornbacha,
wnuka burmistrza warszawskiego Jerzego Bornbacha, a syna Stanisława
osiadłego w Gdańsku
autora słynnej kroniki pruskiej. Wybierając się, jak liczni inni podówczas gdańszczanie,
drogą morską do Włoch, młody Jerzy Bornbach w październiku 1591 r. zginął w nurtach
morskich u wybrzeży Norwegii.265
262 K. L e p s z y, Cikowski Stanisław z Wojsławic, "Polski słownik biograficzny", t. IV, s. 73
75.
263 S. B o d n i a k, Działyński Paweł, "Polski słownik biograficzny", t. VI, s. 95; t e n ż e, Een Poolsche graaf
Paul Działyński in Holland, Haag 1929; W. B o r o w y, Z historii dyplomacji polsko-angielskiej w końcu XVI
wieku, "Przegląd Współczesny", R. XVIII, 1939, t. LXIX i nadb., s. 322 (34).
264 N i e s i e c k i, o. c., t. III, s. 36.
265 A. B e r t l i n g, Katalog der Danziger Stadtbibliothek, t. I, Danzig 1892, s. 620.
64
2. POLSCY PODRÓŻNICY NA BAŁTYKU I MORZU PÓŁNOCNYM W
PIERWSZEJ POŁOWIE XVII WIEKU
W wieku XVII ilość polskich podróżników morskich na Bałtyku i Morzu Północnym w
porównaniu z wiekiem poprzednim znacznie się powiększyła. Powodów tego było kilka. Jednym
z nich było nawiązywanie coraz bardziej ożywionych stosunków dyplomatycznych z
państwami zachodniej Europy, innym
fakt, że płynęła tam fala uchodźstwa religijnego z
czasów władzy nietolerancyjnego katolika Zygmunta III, jak również z czasów po szwedzkim
"potopie". Kiedy innowiercy trzymający w tej wojnie stronę protestanckich Szwedów zmuszeni
zostali do opuszczenia kraju.
Wszyscy podróżnicy tego okresu
czy to będą, jak np. Jan Kazimierz, członkowie rodziny
panującej, czy też posłowie królewscy, synowie wielmożów i co lepiej sytuowani młodzieńcy
udający się do Holandii na studia lub dla wydoskonalenia się w wojennym rzemiośle, czy
innowiercy lub też wygnańcy polityczni i inni banici (tacy jak np. Krzysztof Arciszewski),
czy wreszcie ludzie, których podróż na zachód pognała żądza zaznania przygód lub po prostu
chęć podróżowania i zwiedzenia świata
wszyscy oni bardzo często obierali drogę morską.
Czemu należy to przypisać? Oczywiście, nie trzeba tego bynajmniej uważać za dowód obeznania
Polaków z żeglugą morską i przyzwyczajenia się do jej trudów, przeciwnie, jak to wynika
z istniejących relacji, znosili oni morskie podróże na ogół nienajlepiej i stanowiły one
dla nich ciągle nie lada jakie przeżycie pełne grozy i niebezpieczeństw. Przyczyny obierania
sobie przez ówczesnych polskich podróżnych drogi morskiej leżały gdzie indziej. Mimo nierzadko
przeciwnych wiatrów morzem podróżowało się szybciej i taniej, i nawet bezpieczniej,
jeśli się zważy, że przez ziemie Pomorza Zachodniego i Meklemburgii przewalały się często
fale wojsk uczestniczących w wojnie trzydziestoletniej. Stwierdza to również późniejszy admirał
holenderski Krzysztof Arciszewski, który w jednym ze swych listów pisanych z Holandii
do kraju (do Krzysztofa Radziwiłła) donosił: "Co się drogi w te kraje tycze, najbezpieczniejszy
ze Gdańska na Hamburg, Embdę, przejazd"266.
Oczywiście, trudno kusić się o wyliczenie wszystkich podróżników płynących przez Bałtyk
na zachód bądź powracających do kraju. Poprzestać trzeba na wymienianiu osób znaczniejszych
bądź tych, o podróżach których zachowały się jakieś konkretniejsze wzmianki.
W roku 1603 bawił w Anglii Krzysztof Radziwiłł, młodszy brat Janusza267
relacji z jego
podróży jednak nie mamy.
W roku 1604 wsławił się swoją legacją do Anglii wzmiankowany już Stanisław Cikowski.
Celem tej legacji było
obok powinszowań z okazji wstąpienia na tron Jakuba I
namówienie
króla angielskiego, aby stanął po stronie Zygmunta III w jego sporze z Karolem Sudermańskim.
Ponadto starał się Cikowski o zezwolenie Jakuba na dokonanie w Anglii i Szkocji
zaciągu 8000 żołnierzy dla polski oraz uzbrojenie 20 okrętów na wojnę szwedzką. W podróży
tej towarzyszył Cikowskiemu jego syn, również imieniem Stanisław, sprawujący poselstwo
od królewicza Władysława do księcia Walii Henryka Fryderyka. Podróż ta dokonana została
w marcu, powrót nastąpił w kwietniu przez La Manche do Holandii i stąd dalej lądem268.
Dwa lata później odwiedził Londyn i Oxford Stanisław Krzystanowic, prawnik i pisarz pochodzący
z gminu, który po kilku latach studiów w Krakowie i Niemczech wyruszył w 1603
r. za granicę jako tzw. praeceptor, na pół sługa, a na pół guwerner zamożnego studenta Adama
Żółkiewskiego, synowca hetmana. Z nim też zwiedził w 1606 r. Anglię, a gdy po powro-
266 A. K r a u s h a r, Dzieje Krzysztofa z Arciszewa Arciszewskiego, admirała i wodza Holendrów w Brazylii,
starszego nad armatą za Władysława IV i Jana Kazimierza, 1592
1656, t. I, Petersburg 1892, s. 136.
267 M o r e a u - R e i b e l, o. c., s. 10.
268 L e p s z y, Cikowski Stanisław, s. 73
75.
65
cie do Paryża dowiedział się o świeżo wydanym edykcie parlamentu angielskiego przeciw
katolikom, napisał i wydał w Paryżu drukiem odpowiedź, do której argumentów zaczerpnął
ze wspomnień i wrażeń z dopiero co odbytej podróży do Anglii, wytykając m. in. "konieczność
opłacania się w porcie Dover różnym urzędnikom tylko za to, że był papistą"269.
Około roku 1608 Jan Karol Korecki, brat wsławionego później w bojach z Turkami Samuela,
szukając sławy z dzieł wojennych udał się do Holandii jako ochotnik, ale na morzu pod Amsterdamem od
Szwedów schwytany pięć lat ciężką niewolę znosił i dopiero za Karlsona, nieprawego syna Karola, króla
szwedzkiego, jeńcem polskim będącego, wymienionym został.270
Dwukrotną przeprawę w poprzek kanału La Manche odbył w roku 1609 ojciec późniejszego
króla Jana III, Jakub Sobieski, kiedy w trakcie swego dłuższego pobytu za granicą
(zwłaszcza we Francji) zapragnął zwiedzić Anglię. Drogę z Calais, w którym to porcie Sobieski
i jego towarzysze: Orchowski i Piastrzycki "na morze wsiedli", skwitował krótkim zdaniem
po przybyciu do Dover, gdzie
jak pisze
"zbywaliśmy niewczasu i utęsknienia morskiego,
któregośmy choć przez krótki czas zażyli na morzu". W drodze powrotnej natomiast,
"lubo w sierpniu, zażyli niebezpieczniejszej i dłuższej nawigacji niż do Anglii jadąc"271.
Do Anglii dotarł również podczas swego czteroletniego pobytu w krajach zachodniej Europy
Stanisław Golski, wojewoda ruski. Swe podróże opisał on w Pamiętniku podróży do
Francji, Anglii, Hiszpanii etc., 1607
1611, jednakże pamiętnik ten drukiem nie został wydany
i treść jego nie jest znana272.
O powrotnej podróży morskiej z Francji do kraju pisze w swych pamiętnikach Albrecht
Radziwiłł, późniejszy towarzysz podróży królewicza Władysława po Europie. Chociaż
uprzednio zarzekał się, że już nigdy morzem nie popłynie, zmuszony okolicznościami do
spiesznego opuszczenia Paryża, gdzie chciano go żenić wbrew jego woli, udał się Radziwiłł
do jednego z portów francuskich i tam szczęśliwym dla siebie trafem dognał odpływający do
Gdańska statek, którym pomyślnie powrócił do kraju. Było to w roku 1617273.
W roku 1621 odbył legację do Jakuba I i opisał ją w swym pamiętniku Jerzy Ossoliński.
Starał się on nakłonić króla angielskiego do udzielenia pomocy Polsce przeciwko Turkom, z
którymi trwała właśnie wojna "chocimska". Ossoliński jechał drogą lądową przez Niemcy i
Holandię, skąd przeprawił się do Anglii. Towarzyszył mu Jan Firlej, wojewodzic krakowski,
oraz szereg osób orszaku, spośród których znaczniejszych Ossoliński wymienił z nazwiska.
269 M. H e i t z m a n, Stanisław Krzysztanowic i jego polemika z Baconem Werulamskim, "Reformacja w
Polsce", t. V, 1928, s. 68
76. Tytuł dzieła S. K r z y s t a n o w i c a: Examen catholicum edicti Anglicani, quod
contra Catholicos est latum auctoritate Parlamenti Angliae, Paris 1607.
270 S i a r c z y ń s k i, o. c., t. I, s. 234. Karl Karlsson Gyllenhjelm, o którym tu mowa, został wzięty do niewoli
przez Polaków podczas wojny inflanckiej w 1601 r. W niewoli przebywał do roku 1613, do śmierci swego
ojca Karola IX (J. T r y p u ć k o, Svenskarna i Polen under Sigismund III:s tid, "Svio-Polonica", R. IV, 1942,
Lund 1943, s. 51, 52).
271 Dwie podróże Jakuba Sobieskiego, ojca króla Jana III, odbyte w krajach europejskich w latach 1607
1613
i 1638, wyd. z rękopisu E. Raczyński, Poznań 1833, s. 14, 17, 20.
272 Rękopis ten odnalazł i pierwszy o nim wzmiankę J. K o r z e n i o w s k i Zapiski z rękopisów cesarskiej
biblioteki publicznej w Petersburgu i innych bibliotek petersburskich, "Archiwum do Dziejów Literatury i
Oświaty w Polsce", t. XI, Kraków 1910, s. 209.Dodać można, że anio podróżach Golskiego, ani o jego pamiętnikach
nie wspomina N i e s i e c k i, o. c., t. IV, s. 171, 172, jak również L. H.[ubert] w art. biograficznym w
"Encyklopedii powszechnej" Orgelbranda, t. X, Warszawa 1862,s. 158, 159. W podanym przez nich życiorysie
Golskiego jest jednak luka pomiędzy latami 1606 (kiedy zwalczał rokosz Zebrzydowskiego) a 1612 (datą śmierci).
273 Żywot X. Albrechta Radziwiłła, wyd. z rękopisu E. Raczyński, Poznań 1840, s. 6.
66
Z tymi wszystkimi z Flissyngi puściłem się na morze 24 Martii. Cieszyła mnie przez ten cały dzień pogoda,
ale noc tym burzliwsza, z przeciwnym wiatrem nie tylko że się nam dała znać zwykłą nauzeą274, ale i do
ostatniego mało nie przywiodła kresu, bo wiatr potężny, a od samej Angljej bardziej niż współprzeciwny, tak
nas na piaski (które circa ostium Tamisis275 leżące skrycie dunami276 zową) wyparował, że okręt po dwakroć
dnem ziemi277 dosiągł i aż do konkwascyjej278 o nie uderzył, z niewypowiedzianym strachem naszym i ostatnim
na śmierć przygotowaniem. Atoli za miłosierdziem Bożym a przyczyną Panny Najświętszej, której ten
dzień był Zwiastowania279, wjechaliśmy z wielką pracą żeglarzów w rzekę Tamisium, a nią do góry przypłynęliśmy
o południu tegoż dnia do Grawesyngi280, portu angielskiego. Za co niech i teraz imię Pańskie będzie
pochwalone. Tum się dowiedział, że już od tygodnia karety królewskie na mię czekają w Duwrze281, ostatnim
porcie przeciwko Kalesowi282, spodziewając się, żem tą tam drogą przyjechać miał. Ale złe drogi nader
pod samą rezolucyją do tego mię były przywiodły, żem odmieniał pierwsze propositium i czasu szanując na
morzem się puścił z tak wielkim, a prawie ostatnim niebezpieczeństwem283.
Po pomyślnie odprawionym poselstwie Ossoliński opuścił Anglię w drugiej połowie sierpnia
1621 r.284 Podróż powrotna nie została jednak w pamiętniku opisana.
Ciekawe przygody i niemałe opresje przeżył na morzu i opisał inny współczesny podróżnik,
Jan Rybiński285. Urodzony w 1595 r. w Poznaniu jako syn seniora braci czeskich, młody
Jan oddany został rychło do Leszna na towarzysza młodym Leszczyńskim. Później ruszył na
studia za granicę, a następnie zwiedził Niemcy, Belgię, Holandię, Szwajcarię, Francję, Anglię
i Danię. W czasie tych wędrówek płynąc do Antwerpii, omal nie wypadł ze statku i nie utonął286.
Wybierając się jesienią 1622 r. w podróż powrotną do kraju, jechał Rybiński z Francji
do Holandii znów drogą morską. Udał się mianowicie z Paryża do Dieppe i tam zaokrętował
się na statek zdążający do Holandii. Dalsze swe przeżycia opisał następująco:
W Dieppe czekaliśmy tydzień i dalej na wiatry [...] Wtem, iż się coś wiatru pokazało, wsiadszy w okręt
puściliśmy się na morze i będąc już w kilkunastu mil od miasta pod wieczór gwałtowne i przeciwne wiatry
poczęły jako jabłkiem rzucać naszym okrętem raz ku niebu, drugi raz gdzieś tam w otchłani głębokie. Bywało
to, że już tylko okręt wywrócić miał, którego jedna strona wysoko ku górze obrócona była, a drugą się
wody morskie przez bord287 do okrętu lały. Rady żeglarzom nie stawało, wrzask, krzyk, gdziem i ja foetor288,
bo od bojaźni wołał, ale mi to wołanie moje między wołaniem drugich uszło, a nikomu się też tego nie spowiadał,
że to było ze strachu. Rad nierad żeglarz do portu musiał, do któregośmy o północy jakokolwiek
przypłynęli, gdy już wiatry były ucichły. I znowu tedy na wiatr więcej niż tydzień czekając puściliśmy się
tandem bonis avibus289. Do Holandii i siedem całych dni i nocy pławiliśmy się[...]
Ut ab renitentibus omnimode ventis290 (tak przy sprzeciwiających się wszelkimi sposobami wiatrach) i w
bojaźni od rozbójników morskich, którzy z Ostendy, z Dunkierki i Newportu wypadać byli zwykli291, przyjechaliśmy
do Rotterdamu, partii Erazma292, dnia siódmego na świtaniu. Ale i tu nowy znowu kłopot, bo okręt
274 Choroba morska.
275 Łac.: koło ujścia Tamizy.
276 Ang. dune lub niem. Dne, co oznacza wydmę.
277 Autor miał na myśli zapewne mieliznę.
278 Z łac.: strzaskania.
279 Tzn. 25 marca.
280 Gravesend.
281 Dover.
282 Calais.
283 J. O s s o l i ń s k i, Pamiętnik (1595
1621 ), s. 118.
284 Jw., s. XXIII.
285 F. M. S o b i e s z c z a ń s k i, Rybiński Jan, "Encyklopedia powszechna" Orgelbranda, t. XXII, Warszawa
1866, s. 570, 571, oraz A. D a n y s z, Autobiografia Jana Rybińskiego, seniora braci czeskich, "Reformacja w
Polsce", t. II, s. 305 i n.
286 Jw., s. 308.
287 Przez burtę.
288 Łac.: śmierdzący.
289 Łac.: wreszcie z dobrymi wiatrami (przen.).
290 Łac.: tak przy sprzeciwiających się wszelkimi sposobami wiatrach.
291 Rozbójnicy z Ostendy i Dunkierki
to korsarze hiszpańscy, z Newport
angielscy.
292 Ojczyzny Erazma, tj. miasta słynnego humanisty, Erazma Rotterdamskiego.
67
naładowany, jednym się końcem zawiesiwszy w piasku, a drugim zostawając w wodzie, incitiebat nautis timorem293
(napędził żeglarzom strachu), żeby się snadź nie przełamał. Do portu magno labore294 (z wielkim
trudem) przepławiwszy się, długom w Rotterdamie nie czekał295.
Zimę Rybiński spędził w Lejdzie, a ruszając wiosną 1623 r. w drogę do Polski zapragnął
po drodze zwiedzić jeszcze Anglię. Pisze o tym:
W Flissingu296[...] wsiadłem w jeden okręt z trzynastu, które płynęły do Anglii, a czternasty był wojenny,
który nas prowadził. Ujechawszy mil kilkanaście, aliści nasi sobą trwożyć poczynają dla okrętu wielkiego
sobie plenis velis297 (pełnymi żaglami) żeglującego, który z daleka na morzu zoczyli. Stanąć nam wszystkim
ów nasz wojenny [...] rozkazał, a sam przeciwko niemu jako pewnie przeciwko nieprzyjacielowi hiszpańskiemu
wyciekł298. W pół milu postrzegli tego, że swój, raz i drugi z działa wystrzeliwszy, trębacze trąbili
pewne sobie znaki przyjaźni i pokoju jako swoim pokazując. W okręcie naszym był mnich, więzień, człowiek
zacny, Hiszpan (a ten był kontrakt między Hollandrami i Hiszpanami, aby tego mnicha oddano do
Ostendy za innych trzydziestu rybaków, których hiszpańscy byli na morzu, gdy śledzie łowili, pojmali). Iż
nam wtedy w drogę było do Anglii, nie chcąc się długo bawić, przesadziliśmy owego mnicha do okrętu holenderskiego,
cośmy go z daleka nieprzyjacielskim być rozumieli, ponieważ płynął ku Ostendzie, którąśmy
my już mijali. Lawirując tedy godzin kilka przypłynęliśmy dnia trzeciego do Anglii, wdzięczną bardzo nawigatią299
mając.[...]
W Anglii dłużejm nie bawił dziewięci niedziel.[...] Wsiadłem w okręt, który do Elbląga300 z sukny angielskimi
płynął. W Danii byłem na Świątki a[nno] 1623. Stamtąd mimo Szwecyją przepłynąłem do Elbląga,
pięć całych niedziel na morzu się bawiąc. Tam co się rozmaitych bastii morskich, psów, cieląt nawet i wielorybów
mniejszych widziało, przypominać nie chcę. Fluxum etiam et refluxum maris in Oceano satis mirari
non potui, nec eius causam cognoscere301302.
Siedem lat po Ossolińskim sprawował poselstwo do Anglii, tym razem prosząc o posiłki
przeciw Szwedom, Jan Albrecht Rakowski. Dziennik tego poselstwa, obejmujący okres od 1
sierpnia do 6 października 1628, został podobno w tymże roku wydany drukiem, jednakże do
dziś jest on nieznany303.
Około roku 1620 dotarł do Anglii Zbigniew Gorayski, który podczas swych podróży zwiedził
całą niemal Europę i część Afryki304, oraz Mikołaj Stadnicki, który również przypłynął
do Anglii lustrując cudze kraje305, a w roku 1632 Janusz Radziwiłł (późniejszy hetman wielki
litewski) z oficjalnym zawiadomieniem o elekcji Władysława IV306.
Anglię i szereg innych krajów europejskich zwiedził również późniejszy biskup warmiński
Jan Karol Konopacki. Szlaki swych podróży uwiecznił on w ułożonym przez siebie epitafium
treści następującej:
293 Łac.: napędził żeglarzom strachu.
294 Łac.: z wielkim trudem.
295 Jw., s. 311, 312.
296 Vlissingen, port holenderski przy ujściu Skaldy.
297 Łac.: pełnymi żaglami.
298 Ruszył, popłynął.
299 Żeglugę.
300 Elbląga, który to port
jako ówczesna siedziba angielskiej Kompanii Wschodniej
przejął pośrednictwo
handlowe między Anglią a Polską.
301 Łac.: przypływowi i odpływowi wody w oceanie dość nadziwić się nie mogę ani przyczyn jego zrozumieć
302 Jw., s. 312.
303 S i a r c z y ń s k i, o. c., t. II, s. 128.
304 N i e s i e c k i, o. c., t. IV, s. 161.
305 Jw., t. VIII, s. 481.
306 Co uwiecznione zostało w podpisie pod młodzieńczą podobizną Radziwiłła
sztych Falcka ( Portrety i
sceny polskie w sztychach Falcka i Hondiusza, oprac. Z. Jakrzewska, I. Fabiani-Madeyska, M. Pelczar, Gdańsk
1955, ryc. 31).
68
Hiszpanię przewędrowałem, Italię zwiedziłem, Francję oglądałem, Germanię przemierzyłem, Belgię zobaczyłem,
obszedłem Anglię, Szkocję, Irlandię, Danię, Szwecję, Norwegię, przez Moskwę przekroczyłem,
do Polskim powrócił, by tu swe złożyć kości, którym ten utworzyłem nagrobek:
"Kościom zbyt długo po lądach i morzach miotanym,
Tu po tułaczkach spoczynek nareszcie pisany".307
Inne niż poselstwo lub chęć odbycia podróży czy studiów zagranicznych były przyczyny,
dla których w listopadzie 1623 r. znalazł się w Gdańsku banita Krzysztof Arciszewski, opuszczający
Polskę na tułaczkę trwającą lat z górą dwadzieścia. Chociaż, jak pisał w połowie tego
miesiąca do swego protektora Krzysztofa Radziwiłła, "na sam tylko wiatr tu w Gdańsku czekam"
308, minęła cała zima, zanim ten późniejszy holenderski admirał mógł w marcu 1624 r.
wyruszyć w swą pierwszą podróż morską. Jaki był jej przebieg nie wiadomo, gdyż w listach
swych do Radziwiłła nic o niej nie wspominał. Prawdopodobnie jednak była ona, z uwagi na
niezbyt odpowiednią porę dla żeglugi na Bałtyku, obfita w niebezpieczeństwa, czego ślad
można znaleźć w elegii napisanej przez Arciszewskiego prawie dziesięć lat później w Brazylii.
Oto słowa Arciszewskiego odnoszące się zapewne do tejże podróży:
Jeszcze dobrze nie oschły ze krwi ręce były309
Eurom310 szumiącym morza, kiedyśmy wierzyli,
Gdy winną śmierci głowę naszą
prowadziło
Obciążone serce tam, gdzieby umrzeć miło,
Od morskich nawałności, co w zimie huczały,
Przywiodłeś w port porządny, z nami okręt cały...
Łaski Twej, którzy z nami płynęli
nie znali,
Albowiem czterech przy nas okrętów stradali311.
Pod koniec 1625 r. udało się Arciszewskiemu przyjechać na krótko do kraju. Po kilkumiesięcznym
pobycie na Litwie u Radziwiłła powrócił w kwietniu 1626 r. do Holandii. Z podróży
jego do kraju nie mamy relacji, natomiast ponowny wyjazd za granicę przedstawił Arciszewski
w liście do swego protektora. Opowiada w nim również o następnej swej morskiej
podróży z Holandii do Francji drogą przez Anglię:
Wiadomo to było W. X. Mości, panu memu Miłościwemu z listów pierwszych moich, że lubom ultima
Januarii312 z Kurlandii wyjechał, odprawym swojej w Polszcze nie wziął, aż sub finem Martii313, i znowu
czekawszy we Gdańsku trzy niedziele na okręt, żem na morze nie wsiadł aż 19 Aprilis, za czym też do Amsterdamu
nie przybyłem aż do 18 Mai. Oznajmiłem i to posełając listy o sobie z Niderlandu do W. X. Mości
w Junii, że mi w Hadze dopiero wtenczas, kiedym pisał, odprawiono było. Teraz opisuję dalsze moras314.
Oznajmuję, żem z Hagi nie wyjechał aż do 9 Junii, starając się o wolny przejazd przez Brabantią315, lecz iż
fium w jego łacińskim brzmieniu podanym przez Ogiera:
Ossa diu iactata nimis terraque marique,
- znany jest jako napis nagrobkowy humanisty włoskiego J. C. Bonifacia markiza Orii, który u schyłku XVI
w. osiadł w Gdańsku i którego księgozbiór stał się zaczątkiem Biblioteki Gdańskiej.
308 K r a u s h a r, Dzieje Krzysztofa z Arciszewa , t. I, s. 112.
309 Mowa tu o dokonanym przez Krzysztofa Arciszewskiego i jego braci zabójstwie Kacpra Brzeźnickiego, w
którego następstwie Krzysztof i Eliasz uchodzić musieli z kraju.
310 Euros (z grec.)
wiatr południowo-wschodni.
311 Ten ostatni wiersz mógłby wbrew temu, co Arciszewski pisał o południowo-wschodnim wietrze, nasunąć
307 Według świadectwa sekretarza legacji francuskiej do Polski, Karola Ogiera (K. O g i e r, Dziennik podróży
do Polski 1635
1636, tłum. E. Jędrkiewicz, t. I, Gdańsk 1950, s. 150, 151). Końcowy dwuwiersz tego epita-
Hic requiem errorum denique repperiunt.
przypuszczenie, że mówi o wyprawie do Brazylii dokonanej również w zimie.
312 Łac.: ostatniego stycznia.
313 Łac.: pod koniec marca.
314 Łac.: zwłoki, tj. odwleczenie terminu.
315 Brabancja, prowincja belgijska.
69
tędy żywego ducha z Niderlandu nie przepuszczają, objeżdżać musiałem na Anglią i nie przepłynąłem do
brzego francuskiego, Diepy316 aż 23 Junii317.
W rok później wyruszył Arciszewski wraz z flotą holenderską pod La Rochelle i brał
udział w czternastomiesięcznym oblężeniu tego miasta, a gdy mu następnie Holendrzy zaproponowali
dowództwo kompanii w wyprawie zamorskiej do Brazylii, przyjął tę propozycję i
wyruszył za ocean. Pisze o tym w liście do Radziwiłła:
Wyjechało się z resztem naszej floty z Texlu318 Novembra stylo novo319. Wiatry przeciwne zarzuciły nas
21 eiusdem320 do portu jednego angielskiego, nazwanego Wicht321, gdzie już to szósty dzień radzi nie radzi
stojemy322.
Tak rozpoczął się w życiu Arciszewskiego okres jego największych triumfów wojskowych,
ale równocześnie najgorszych zawodów
dziesięcioletnia służba brazylijska. Gdy po
swych trzech wyprawach do Brazylii osiadł zgorzkniały w Amsterdamie, trwało jeszcze dalszych
sześć lat, zanim nie zostało zrealizowane jego marzenie z okresu emigracji, mianowicie
możliwość powrotu i służby dla ojczyzny. Wrócił do kraju w 1646 r. i to była jego ostatnia
podróż morska, z której niestety znowu nie posiadamy żadnej relacji.
Również i starszy brat Arciszewskiego, Eliasz, dzielący z nim początkowy okres wygnania,
przemierzył niejednokrotnie szlaki morskie północnej Europy. Wraz z Krzysztofem odbył
on pierwszą podróż morską do Holandii w 1623 r. Przebywał tam krótko, a gdy za przyczyną
Radziwiłła było uważać winę za przedawnioną, wrócił do kraju i do Holandii już nie pojechał.
W roku 1627 wstąpił natomiast w służbę duńską i po stronie protestanckiej brał udział w wojnie
trzydziestoletniej w Niemczech, w której toku dał się poznać jako zdolny oficer. We
wrześniu 1629 r. Eliasz przybył do Polski z poselstwem Chrystiana IV do Władysława IV i
zabawił tu do grudnia 1630 r.323. Następnie wrócił do Danii i znów wziął udział w kampanii
wojennej w Niemczech. We wrześniu 1631 r. był komendantem wojskowym Schwerinu w
Meklemburgii324. W grudniu 1632 r. na wiadomość o nowej wojnie w Polsce wrócił do kraju i
zaciągnął się pod rozkazy Krzysztofa Radziwiłła na kampanię smoleńską, w czasie której
wielokrotnie się odznaczył. Następnie powołał go król do Prus i tam również zużytkował Arciszewski
wiedzę inżynieryjną nabytą w Holandii, Danii i Niemczech325. Wreszcie posłował
w roku 1637 do Danii w sprawie zniesienia podwójnego cła nakładanego na statki gdańskie326,
zaś w roku 1642 do Danii i Holandii327. Ze swych licznych podróży morskich jednakże
nie zostawił żadnych relacji.
Pewne dane posiadamy o podróżach jednego z towarzyszy broni Krzysztofa Arciszewskiego
w Brazylii, a mianowicie Władysława Wituskiego. Latem 1633 r. udając się do Holandii
316 Dieppe.
317 Jw., s. 184, 185.
318 Texel, jedna z wysp zachodnio-fryzyjskich.
319 Łac.: 16 listopada nowego stylu, tzn. nowej rachuby czasu wg wprowadzonego w 1582 r. kalendarza gregoriańskiego
na miejsce dotychczasowego juliańskiego.
320 Łac.: tegoż miesiąca.
321 Wight, wyspa u południowych wybrzeży Anglii.
322 Jw., s. 235.
323 W. C z a p l i ń s k i, Eliasz Arciszewski młodszy, pułkownik i dworzanin królewski, "Reformacja w Polsce",
t. IX
X, 1939, s. 80
88; t e n ż e, Arciszewski Eliasz, "Polski słownik biograficzny", t. I, s. 150, 151.
324 O. S c h u l e n b u r g, Die Vertreibung der mecklenburgischen Herzego Adolf Friedrich und Johann Albrecht
durch Wallenstein und ihre Restitution. Ein Beitrag zur Geschichte Mecklenburgs im dreissigjhrigen
Kriege, Rostock 1892, s. 129.
325 K r a u s h a r, o. c., t. II, s. 13.
326 W. C z a p l i ń s k i, Eliasz Arciszewski młodszy , s. 82. Mowa, jaką Arciszewski wygłosił do Chrystiana
IV, znajduje się w rękopiśmiennej kopii w zbiorach Biblioteki Gdańskiej, ms 1202.
327 W. C z a p l i ń s k i, l. c.
70
na studia wybrał się tam w towarzystwie swego famulusa Mateusza Rodowickiego drogą
morską przez Danię. Jesienią tego roku pojechał Wituski w celach turystycznych do Anglii.
W drodze powrotnej doznał niemałych przygód, kiedy jego statek miotany burzą wpadł między
okręty hiszpańskie, jednak szczęśliwie wydostał się z opresji328.
Innym często spotykanym na szlakach północno-europejskich podróżnikiem polskim był
współcześnie posłujący do licznych państw europejskich Jan Zawadzki329. Już jako dworzanin
królewski towarzyszył on królewiczowi Władysławowi w jego podróży po Europie. Później
jako starosta świecki i sekretarz króla mianowany został w 1633 r. posłem do Szwecji,
Holandii, Anglii i Francji. Trasa tej podróży prowadziła przez Pomorze Zachodnie (gdzie w
Szczecinie Zawadzki uzyskał audiencję u wdowy po Gustawie Adolfie, Eleonory) i Meklemburgię
do Hamburga. Tam
dnia 4 maja330 wsiadł331 na duży okręt holenderski, nie bez obawy, wszędy bowiem snuły się nieprzyjacielskie
hiszpańskie okręty. Nazajutrz przybył do miasta duńskiego Glukstad332. Zatrzymać się tam musiał
dla opłacenia cła morskiego; puściwszy się dalej na morze słyszeliśmy częste strzelanie z dział, były to bitwy
między okrętami z Dunkierki333 i holenderskimi. Weszliśmy na koniec w Zudersee334 i zatrzymali nieco na
wyspie Ancland335 [...]. Zatrzymaliśmy się dla napraw niektórych w Enchusen336; miasto to przerżnięte jest
kanałami, tak że okręta przystępują do domów. Poseł [...] poszedł przypatrywać się budowie okrętów [...]
Wsiedliśmy znów na nawę i przybyli do miasteczka o dwie mile od Amsterdamu. Nazajutrz przy pięknej
pogodzie i najpomyślniejszym wietrze, weseli zawinęliśmy do Amsterdamu.337
Z Amsterdamu Zawadzki udał się do Hagi dla dokonania poselstwa. Dalszy przebieg podróży
był następujący:
Dążyliśmy stamtąd do portu Brugl338, gdzie już z rozkazu Zjednoczonych Stanów duży okręt przygotowywanym
był dla nas. Obróciliśmy sztabę339 ku Szkocji, z przeciwnym często wiatrem; byliśmy atoli już blisko
brzegów, gdy okręta z Dunkierki z pełnymi żaglami ku nam pędzić zaczęły. Z daleka postrzegł ich nasz
kapitan i natychmiast do bitwy wszystko przygotować rozkazał. 24 dział było na naszym okręcie, z tych wyzionął
nasz kapitan tak skutecznie, iż wraz sztabę jednemu okrętowi nieprzyjacielskiemu urwał. Nie spodziewając
się takiego przyjęcia nieprzyjaciel tył podał; goniliśmy za nim przez godzin kilka, ale na próżno,
zwróciliśmy się zatem do przeznaczonej drogi. Dnia 22 czerwca po[d] wsią Leyt340 niedaleko Edynburga341
rzuciliśmy kotwicę.342
328 T e n ż e, Władysław Konstanty Wituski, żołnierz kolonialny w XVII w., "Rocznik Gdański", t. XI, 1937,
s. 164.
329 O Zawadzkim patrz F. M. S [ o b i e s z c z a ń s k i], Zawadzki Jan, "Encyklopedia powszechna" Orglelbranda,
t. XXVIII, Warszawa 1868, s. 362.
330 1663 roku.
331 Poseł Zawadzki. W relacji tej mowa o nim w trzecim przypadku.
332 Glckstadt, miasteczko i port na prawym brzegu ujścia Łaby w należącej podówczas do Danii części
promincji Holsztyn.
333 Dunkierka należała wtedy da Hiszpanii, będącej na wojennej stopie ze Stanami Generalnymi Holandii.
334 Zuiderzee, morze wrzynające się w głąb lądu holenderskiego, obecnie częściowo osuszone.
335 Zapewne Ameland, jedna z sześciu wielkich wysp zachodnio
fryzyjskich, oddzielających Zuiderzee od
Morza Północnego.
336 Enkhuizen, port na zachodnim wybrzeżu Zuiderzee.
337 J. N i e m c e w i c z, Zbiór pamiętników historycznych o dawney Polszcze , t. III, Warszawa 1822, s.
150.
338 Brugia (Brgge), miasto w obecnej Belgii, połączone z Morzem Północnym kanałem, u którego ujścia
znajduje się port Zeebrgge.
339 Dziób okrętu.
340 Leith, obecnie miasteczko.
341 Edynburg, największe miasto Szkocji.
342 Jw., s. 150.
71
Relacja z podróży powrotnej do Polski nie jest znana, być może nie została wcale spisana.
W roku następnym jeździł Zawadzki do książąt Rzeszy, zaś w roku 1636 wyznaczono go
na posła do Holandii, Flandrii, Francji i Anglii. W podróży tej odprowadzał go do Lubeki
ówczesny wiceadmirał floty polskiej, Szkot Aleksander Seton343.
Oprócz opisu podróży i poselstwa przypisywane jest Zawadzkiemu autorstwo memoriału
pochodzącego z roku 1634, a dotyczącego kampanii w Prusach i związanych z nią spraw wojskowo-
politycznych, zwłaszcza zagadnień wojenno-morskich344. Kiedy w memoriale tym
czytamy, w jaki sposób można utworzyć flotę wojenną

przez ludzie kupieckie czynić o najmie tych okrętów, które do Indii, Hiszpanii, włoskiej ziemie żeglują, bo te
są na kształt wojennych okrętów budowane i mogą bardzo dobrze in mari Baltico wojenne służby odprawować.
Takich okrętów dostanie w Enchuście, Rotterdamie, Amsterdamie i innych miastach holenderskich nająć345


to wynika z niego jasno, że autor musiał stosunki panujące podówczas na Bałtyku i Morzu
Północnym, szczególnie w holenderskich portach: Rotterdamie, Amsterdamie i Enkhuizen, a
więc w tych właśnie, które są m. in. Wymienione w opisie podróży Zawadzkiego346.
Równo w dwa miesiące po odpłynięciu Zawadzkiego z Setonem do Lubeki wyruszył tą
samą trasą 16 czerwca 1636 r. statek wiozący posła francuskiego w Polsce Klaudiusza de
Mesmes. Rejs ten opisany został przez sekretarza poselstwa Karola Ogiera. Z powodu braku
dokładniejszych polskich relacji z tych czasów opis ten może służyć do zapoznania się ze
sposobem odbywania podróży morskiej z Gdańska do Lubeki, a więc na trasie, którą obierali
prawie wszyscy Polacy udający się do zachodniej Europy. Zresztą trzeba zaznaczyć, że również
i w opisanym przez Ogiera rejsie udział wzięli Polacy. Byli to prawdopodobnie koniuchowie
obsługujący konie ofiarowane posłowi francuskiemu przez wojewodę Lubomirskiego347.
Oczywiście warunki ich podróży musiały być niepomiernie gorsze od tych, w jakich
odbywał podróż poseł i jego świta, ale o tym Ogier zupełnie nie wspomina; trudno zresztą się
temu dziwić i spodziewać, aby ten mieszczanin pozujący na "dobrze urodzonego" interesował
się koniuchami! Był w tym wiernym naśladowcą swego zwierzchnika Klaudiusza de Mesmes
hrabiego dłAvaux, który o koniuchów też się zapewne niewiele troszczył, ale, jak Ogier raz
nadmienia, kazał konie przeprowadzić na inny okręt, "gdyż w przeciwnym razie byłyby poginęły,
w takiej tam były ciasnocie"348.
Ruszono w drogę w południe 16 czerwca 1636 r. Przed nocą statek przepłynął 10 mil, w
ciągu następnego dnia płynęli wzdłuż brzegów Pomorza. 18 czerwca zerwała się burza i w
czasie dwudniowego miotania statkiem, co oczywiście spowodowało chorobę wszystkich
podróżnych, zagnała go do Nexo na Bornholm. 20 czerwca ruszono przy lepszej pogodzie w
dalszą drogę i przed nocą statek znalazł się koło Rugii. Trwało jednak trzy dni, zanim przy
przeciwnych wiatrach znaleźli się podróżnicy u wybrzeży wyspy Moen, gdzie też wysiedli,
aby nieco wypocząć. 25 czerwca rano statek znów wyszedł pod żaglami w kierunku wyspy
Falster i znowu musiał walczyć z przeciwnymi wiatrem! Wreszcie 26 czerwca statek wpłynął
343 O g i e r, o. c., t. II, s. 95, 155.
344 Akta do dziejów Polski na morzu, t. VII, cz. 1, s. 19. Pierwszy wydawca tego memoriału (W. T o m -
k i e w i c z, Plan kampanii pruskiej w r. 1635, "Przegląd Historyczno-Wojskowy", t. IX, Warszawa 1937, s.
306
315) uważał za jego autora hetmana Koniecpolskiego.
345 Akta do dziejów Polski na morzu, s. 18.
346 Ten ostatni fakt przemawia silnie za autorstwem Zawadzkiego. C z a p l i ń s k i, Polska a Bałtyk w latach
1632
1648, s. 31, przyp. 10, dopuszcza jednak również możliwość, że autorem był Gerard Denhoff.
347 O g i e r, o. c., t. I, s. 277. Jako ofiarodawca koni wymieniony jest dwukrotnie omyłkowo wojewoda Leszczyński
(O g i e r, o. c., t. I, s. XXXI, t. II, s. 361), na co zwróciłem już uwagę w recenzji tej książki ("Studia
Źródłoznawcze").
348 O g i e r, o. c., t. II, s. 265.
72
w ujście Trawy, zużywając 10 dni na przebycie trasy, którą
jak Ogier pisze
"kiedy indziej
często w dwu dniach kończono"349.
Dalsza trasa podróży biegła częściowo lądem przez Holsztyn, wokół Fryzji, brzegiem Niderlandów
holenderskich i hiszpańskich, z Vlissingen przez Calais do Dieppe, dokąd statek
zawinął 14 sierpnia. W ten sposób podróż z Gdańska do Francji, jednak z pewnymi przerwami
w podróży na zwiedzanie niektórych miejscowości, trwała dwa miesiące.
Bardzo krótko po opisanej podróży francuskich dyplomatów płynął tą samą trasą królewicz
Jan Kazimierz. Oto co pisze o tej podróży ówczesny dziejopis Wassenberg:
Tak więc Jan Kazimierz za dozwoleniem brata Władysława w świetnym orszaku trzydziestu szlachty
przebywszy Morze Bałtyckie i wschodnią Fryzję stanął w lipcu 1636 w Zjednoczonych Prowincjach, skąd
przez ocean miał popłynąć do Hiszpanii. Lecz znalazłszy w całej prawie Holandii panującą zarazę, na granicy
od zbójców napastowany, gdy przydani mu z obowiązku czuwania nad bezpieczeństwem jego oparli się
dalszej podróży, znowu Morzem Bałtyckim musiał powrócić do Polski i pomimo stałości w przedsięwzięciu
wędrówkę swą nadal odłożyć350.
W roku 1637 wysłany został przez Władysława IV do Anglii i Holandii sekretarz królewski
Andrzej Rej z Nagłowic z zawiadomieniem o małżeństwie króla z Cecylią Renatą austriacką.
W początkach sierpnia zaokrętował się Rej w Gdańsku, a dopiero we wrześniu przybył
do Anglii, stąd udał się około połowy lub pod koniec listopada do Holandii351. Towarzyszący
posłowi pastor braci czeskich Jan Weselski spisał diariusz tej podróży
u nas dotąd nie
znany352.
W tym samym roku królewicz Jan Kazimierz udał się drogą lądową do Włoch, a z Genui
zamierzał dostać się morzem do Hiszpanii, został jednak po drodze zatrzymany przez Francuzów
i dwa lata trzymany jako więzień. Po odzyskaniu wolności podróż powrotną do kraju
odbył Jan Kazimierz częściowo również (z Lubeki do Gdańska) drogą morską353.
W trakcie pertraktacji polsko-francuskich o uwolnienie Jana Kazimierza udawali się drogą
morską do Francji wysłannicy Władysława IV, jak Piotr Dębski354, a przede wszystkim w
sierpniu 1639 r. Krzysztof Korwin Gosiewski, poseł królewski do dworu francuskiego. Towarzyszył
mu między innymi rotmistrz husarski i pułkownik królewski Paweł Niewiarowski355.
Ta podróż Gosiewskiego z Gdańska do Lubeki związana była z pewnymi trudnościami natury
politycznej. Mianowicie na redzie portu gdańskiego przebywały okręty duńskie skierowane tu
podobnie jak w roku poprzednim w celu przeszkadzania Polakom w pobieraniu cła morskiego356.
Okręty te wymagały salutowaniach przez wchodzące i wychodzące z portu statki, czego
Gosiewski jako poseł króla polskiego uczynić w żaden sposób nie chciał. Oto co pisze on na
ten temat w liście do podkanclerzego koronnego Jerzego Ossolińskiego przed odpłynięciem z
Gdańska:
349 Jw., s. 225.
350 E. W a s s e n b e r g, Więzienie we Francyi Jana Kazimierza, polskiego i szwedzkiego królewica, tłum. M.
Baliński , Petersburg 1858, s. 10
12.
351 Patrz: B. K a m i e ń s k i [A. Kalinka], Negocyacye ze Szwecyą o pokój 1651
1653, "Czas", t. V, Kraków
1857, s. 354; A. S z e l ą g o w s k i, Rozkład Rzeszy i Polska za panowania Władysława IV, Kraków 1907, s.
224, przyp. 1. Wymieniony przez tego ostatniego list Reja z Londynu, znajdujący się w Tekach Lukasa w zbiorach
Ossolineum, figuruje również w odpisie (wraz z propozycją przedstawioną przez Reja Stanom Generalnym
w Hadze) w zbiorach Biblioteki Gdańskiej, ms 1202, k. 180r
181v.
352 Diariusz ten opublikował O. O d l o ż i l i k, Moravsti exulanti, Jiri a Jan Veselsti
Laetoye, Brno 1930, s.
38
101 (H. B a r y c z, Z zagadnień podróżnictwa polskiego w dawnych wiekach, "Przegląd Współczesny", R.
XVII, 1938, t. LXVII, s. 63 ).
353 W a s s e n b e r g, o. c., s. 181.
354 Jw., s. 166.
355 N i e s i e c k i, o. c., t. VI, s. 563.
356 C z a p l i ń s k i, Polska a Bałtyk , s. 123, 125.
73
Tu u Laterni po staremu okrętów cztery wszystkich stoi; i każdy okręt, tak ten, co z portu wychodzi, jako
i co wchodzi, żagiel strychować357 (spuścić) przed nimi musi z wielkim praeiudicium358 (uchybieniem) JKMci.
Gwoli czemu ja incognito359 (nie poznany) chcę jechać, chorągwie JKMci nie wywieszając, i okręt jest
lubecki, kupiecki, na którym różne są towary, ten tę będzie musiał oddać ceremonią. Sposobu, jakobych tego
ujść miał, żadnegom naleźć nie mógł360.
O podróży Gosiewskiego na statku lubeckim brak dokładniejszych relacji, w każdym bądź
razie wiadomo, że przybył on do Lubeki "po burzliwej żegludze, [...] z niebezpieczeństwem
rozbicia się i utraty życia"361.
Niebezpieczne przygody morskie miał w tym czasie Bogusław Radziwiłł, którego późniejsza
działalność kazała Sienkiewiczowi obrać go za jednego z "bohaterów" Potopu. Wybierając
się we wrześniu 1637 r. z gdańska do Holandii na studia, przeżył Radziwiłł na morzu tak
silną burzę, że statek osiem dni miotany był na Bałtyku i miast dotrzeć do Lubeki, powrócić
musiał do Gdańska362. Podążył więc Radziwiłł do Holandii drogą lądową. Przebywał tam z
górą dwa lata, zwiedzając przy tym całą północno-zachodnią Europę, włącznie z Anglią. W
1639 r. odbył kilka podróży morskich, a mianowicie z Vlissingen do Dieppe, a następnie do
Anglii, skąd go król odesłał własnym statkiem do Holandii363. Pod koniec roku raz jeszcze
wybrał się Radziwiłł do Anglii i wtedy przeżył swą największą morską przygodę, którą w
pamiętniku opisuje następująco:
Dnia 25 Decembris wyjechałem z Hagi i siadłem na okręt; dnia 28 eiusdem, na którym był kapitanem Toran;
dnia 31 eiusdem między szóstą a siódmą rano rozbił się ze mną okręt cztery mile od Douwru i ledwo nas
salwowano. Trzy okręty, które za nami szły, w oczach naszych na tymże miejscu utonęły364.
Jednym z towarzyszy Radziwiłła w jego zagranicznym pobycie i podróżach był Jan Cedrowski365.
Urodzony w 1617 r. Cedrowski pobierał nauki w Królewcu, następnie studiował
w Krakowie, a później wraz z Bogusławem Radziwiłłem w Utrechcie. Razem z nim odbył
zapewne podróż morską z Holandii do Francji, stąd do Anglii i na powrót do Holandii, chociaż
etapy tej podróży określa nieco odmiennie od Radziwiłła. Pisze mianowicie, że udał się z
Middelburga do Calais, z Calais do Dover, a następnie do Gdańska, a potem do Królewca. W
1641 r. Cedrowski wyprawiony został przez rządcę dóbr radziwiłłowskich do Holandii z pieniędzmi
dla Bogusława Radziwiłła i w podróży tej zaznał nadzwyczajnych przygód, czemu
daje wyraz w swych pamiętnikach366:
Przyjechawszy do Gdańska puściłem się morzem do Zondu367 (Sundu) w okręcie nowym jakiego Petra
Petersona, który sam był na tym okręcie. Z Zondu kiedyśmy się puścili do Holandyi i już minęliśmy górę
357 Spuścić żagiel ( z niem. streichen).
358 Łac.: uchybieniem, ujmą.
359 Łac.: nie poznany.
360 W a s s e n b e r g, o. c., s. 160.
361 Jw., s. 159.
362 Żywot księcia Bogusława Radziwiłła przez niego samego napisany, wyd. z rękopisu E. Raczyński, Poznań
1841, s. 5.
363 Jw., s. 6, 7.
364 Jw., s. 11.
365 Patrz R. M i e n i c k i, Cedrowski Jan, "Polski słownik biograficzny", t. III, s. 215, 216.
366 Pamiętnik Cedrowskiego wydrukowany został po raz pierwszy w moskiewskim piśmie "Wriemiennik",
R. XXIII, 1855, s. 13
33, w polskim oryginale wraz z tłumaczeniem na jęz. rosyjski (patrz o tym J. B a r t o -
s z e w i c z, Pamiętnik Jana Cedrowskiego własną jego ręką spisany, "Biblioteka Warszawska", 1856, t. III, s.
162
165). Natomiast pierwsze polskie pełne wydanie przygotował M. B a l i ń s k i, Pamiętniki historyczne do
wyjaśnienia spraw publicznych w Polsce XVII w., Wilno 1859. Ostatnio ukazało się nowe wydanie, oparte na
kopii oryginału: Dwa pamiętniki z XVII wieku, wyd. A. Przyboś, Wrocław
Kraków 1954.
367 Do Sundu, jednej z trzech cieśnin duńskich łączących Bałtyk z Kategatem.
74
Colno368 (Kullen), było okrętów holenderskich kupieckich na ten czas w tej flocie ośmdziesiąt oprócz dwóch
konwojowych. I gdy szturm i nawałność wielka na morzu powstała, okręt ten, na którymem był i ów pan
Przypkowski, który potem był oberszterem lejtnantem za KJ. Kazimierza Abdykanta369 i zginął od Moskwy
pod Kownem zabity370, snadź przeładowany zbożem, gdy się począł na jeden bok strasznie przechylać, otworzyli
marynarze wierzchy okrętu371 i poczęli zboże w morze sypać; ale kiedy wał w okręt uderzył, tak i tego
trochę nie zalał. Zamknęli znowu wierzchy i nie mogąc już iść w dalszą drogę z drugimi okrętami, wywiesili
znak tonących ludzi na okręcie naszym, tj. chorągiew czarną, która ratunku potrzebowała, ale w tak wielki
szturm każdemu do siebie było. Poszły tedy wszystkie okręty i z konwojowymi wciąż ku Amsterdamowi, a
nasz okręt z wiatrem obrócił się w zad ku Zondowi. I gdyśmy już ku onej górze Colno zbliżali się, ukazało
się nam kilka okrętów piratków372, tj. rozbójników morskich z miasta Dunkierku373. Te z perspektywy374 (lunety)
zoczywszy nasi marynarze wątpić sobą poczęli i tak znowu odwrócili się i płynęli tam, gdzie nas wiatr
niósł, a piratkowie za nami, przed któryśmy uciekali dwa dni i dwie nocy, aleśmy ich zbyć nie mogli. Tandem375
trzeciego dnia przez perspektywę postrzegli nasi brzeg lądu, do którego nas wiatr niósł. Potem wniósł
nas między skały, o które jak się począł tłuc okręt, myśmy wpadli w bat, który był na okręcie. Uszliśmy
wszyscy ludzie, co nas na okręcie było, żywo na brzeg jutlandzki, który do duńskiej ziemi należy, a okręt się
w szmaty rozbił. Piratkowie z daleka minęli nas. Potemeśmy pieszo wędrowali nad morzem376.
W roku 1645 dwóch z wysłanych do Francji posłów Władysława IV w sprawie małżeństwa
jego z Ludwiką Gonzaga obrało drogę morską. Jako pierwszy udał się Gerard Denhoff,
wojewoda pomorski, uprzednio przewodniczący Komisji Morskiej.
Ten, gdy okrętem ku Danii się przybliżał, przestraszony kulami żelaznymi od floty szwedzkiej wysłał do
nich zapytując, za co by tak niepolitycznie od nich był witany? Wnet Szwedzi wymawiać się poczęli i wysłali
jednego szlachcica z deprekcyją377, po której salwę ze wszystkich mu dział dali na znak przyjaźni378.
Z udających się 15 sierpnia tegoż roku następnych posłów Krzysztof Opaliński wybrał
drogę lądową, natomiast Władysław Leszczyński morską, jednakże o podróży tej brak bliższych
informacji poza tym, że "dla nawałności burzliwego morza ledwo we wrześniu tam
popłynął".379
A wreszcie w roku 1646 posłował do Szwecji znany ze swych podróży po całej Europie
Zbigniew Gorayski380.
3. BORZYMOWSKIEGO "MORSKA NAWIGACYA DO LUBEKA"
Marcin Borzymowski, szlachcic z ziemi wiskiej koło Łomży, przekazał nam
po Pamiątce
Janowi z Tęczyna oraz relacjach Otwinowskiego i Zbylitowskiego
następny z kolei większy
poemat traktujący o morzu, ale
w odróżnieniu od poprzednich
pierwszy oryginalny, nie
wzorowany na poezji łacińskiej utwór marynistyczny381.
368 Kullen, na krańcu półwyspu na wschodnim wybrzeżu Sundu.
369 Mowa o Janie Kazimierzu, który abdykował w r. 1668.
370 Bogusław Przypkowski, zm. w 1658 r.
371 Luki.
372 Może pirathów, jak podawał w swym wydaniu Baliński.
373 Korsarze z hiszpańskiej podówczas Dunkierki zwalczali szczególnie żeglugę holenderską. Przyboś, tłumaczy
błędnie, że Dunkierka była wtedy portem francuskim.
374 Z lunety.
375 Łac.: wreszcie.
376 Dwa pamiętniki , s. 7.
377 Z przeprosinami.
378 Pamiętniki Albrychta Stanisława K. Radziwiłła, kanclerza w. litewskiego, wyd. z rękopisu E. Raczyński,
t. II, Poznań 1839, s. 172.
379 Jw.
380 N i e s i e c k i, o. c., t. VI, s. 192.
381 Patrz o tym P o l l a k , Uroda morza , s. 15
20.
75
Latem 1651 r. Borzymowski wsiadł w Gdańsku na statek płynący do Lubeki. Wśród pasażerów
tego statku było 80 Niemców oraz 30 Polaków, z których po nazwisku autor wymienia
Piotra Dzięciołowskiego oraz niejakiego Brzeskiego.
Podróż z Gdańska do Lubeki dostarczyła łomżyńskiemu szlachcicowi, który nigdy morza
nie widział, a tym bardziej nie podróżował po morzu, tyle wrażeń, że postanowił je spisać i
wydać drukiem, co jednak nastąpiło po upływie dziesięciu lat od odbycia podróży382. Zresztą
już choćby sam fakt, że przez dziesięć lat Borzymowski zapewne realizował swój zamiar,
może opracowywał i przeredagowywał poemat, może przezwyciężał trudności związane z
wydaniem relacji ze swej morskiej podróży, świadczy najlepiej, jak wielkie wydarzenie w
jego życiu stanowiła ta podróż, ile w niej przeżył złych i dobrych chwil, ile najadł się strachu,
trwogi i grozy.
Nieoceniona wprost wartość poematu Borzymowskiego polega na jego realizmie, jakże
odmiennym od kopiowanych na rzymskich wzorach utworów choćby takiego Kochanowskiego,
który przecież także odbył podróż morską i miał tę samą co Borzymowski podstawę do
realistycznego odmalowania swych przeżyć.
"Przez te realistyczne opisy życia na żaglowcu, przez tchnące prawdą obrazy wichrów i
burz morskich, przez sceny obyczajowe tak rzadkie w staropolskiej literaturze, przez widoczną,
upartą walkę opornej polszczyzny autora, która usiłuje wysłowić to, czego dotąd nasz
język wypowiedzieć nie umiał, poemat ten posiada trwałą wartość w rozwoju naszej sztuki
słowa i budzi jeszcze dzisiaj nasze zaciekawienie"
pisze we wstępie do powojennego, trzeciego
wydania tego dzieła Roman Pollak383.
Szczególną uwagę zwrócić należy na terminologię używaną przez autora w opisie statku i
jego wyposażenia, jego załogi i wykonywanych przez nią czynności w manewrowaniu statkiem,
obsłudze żagli itd. Szereg terminów fachowych, takich jak: szyper, sternik, bosman,
okręt, szkuta, bat, sztaba, burty, ster, kotew, maszty, reje, żagle, plastry
do dziś dnia, niekiedy
tylko z bardzo drobnymi zmianami, a bardzo rzadko w nieco odmiennym brzmieniu,
utrzymał się w fachowej terminologii morskiej.
Zaokrętowanie się Borzymowskiego w Gdańsku i pierwsze trudy podróży spowodowane
przeciwnymi wiatrami, na jakie statek natrafił miedzy Gdańskiem a Helem, odczytanie podróżnym
przez kapitana (zwanego marynarzem) praw obowiązujących na morzu, wreszcie
przeżycie pierwszej z licznych burz, których przyroda nie poskąpiła podróżnym w czasie tej
nawigacji, opisane zostały przez autora w pierwszym rozdziale Morskiej nawigacyi do Lubeka
384. A oto jak Borzymowski opisuje burzę:
Wszystko zarazem podskoczyło nagle
Marynarz krzyknie "Zaciągajcie żagle!
Do kupy wszystkie zbierajcie, do kupy,
Nim z wody sroższe wyskoczą kazupy385!"
Na jego okrzyk bosmani jak kozy
Po rejach skaczą zbierając powrozy,
382 Tytuł poematu: Morska nawigacya do Lubeka. Przez pewną tak polskiey iako y niemieckiey nacyey kompanią,
(z którą pospołu niżey pomieniony author zostawał), w Roku Pański MD LI czyniona. [ ] Przez Marcina
na Borzymach Borzymowskiego. W Lublinie [ ] Roku Pańskiego 1662. Jeden jedyny zachowany egzemplarz
pierwodruku zniszczony został przez hitlerowców w Warszawie w 1944 r. Szczęśliwie jednak przed wojną
dokonany został przedruk tekstu: M. B o r z y m o w s k i, Morska nawigacya do Lubeka, wyd. R. Pollak, Gdańsk
383 M. B o r z y m o w s k i, Morska nawigacyja do Lubeka, ze wstępem i objaśnieniami R. Pollaka, Gdańsk
384 Utwór podzielony jest na siedem rozdziałów, z których każdy opatrzony został prozaicznym streszcze-
385 Jak podaje wydawca, kazupy, kazuby, kozuby mogą tu znaczyć: koryta, nawisy, tworzace się wśród spię-
1938.
1951, s. 14.
niem, zwanym przez autora "argumentem".
trzonych fal.
76
Płachty co prędzej przy maszcie zwijają,
Okręt na wierzchu drzwiami zamykają.
W tym morze większy taniec zaczynało,
Więcej szalonych wałów wyrzucało,
Które wysoko na nami latały,
A swym igraniem barzo nas strachały,
Bo dla wielkiego onych tańcowania
Pełno w okręcie było kołatania,
Beczki i ludzie z miejsca się ruszali,
Drudzy na piersi i ręce padali.
Tu nasz początek i prognostyk złego,
Skąd się spodziewać było co gorszego.
Tu nas weksują386 same przez się wody

A cóż
kiedy wiatr! Cóż
gdy niepogody!
Przez trzy godziny tak nas turbowało
Morze szalejąc, nim igrać przestało387.
Dalszy ciąg podróży (opisany w rozdziale drugim) to spokojna żegluga na pełnym morzu.
Autorowi oderwanemu od jego lądowego bytowania brakowało tych widoków, do jakich na
lądzie się przyzwyczaił: lasów, łąk i pól. Jedynym urozmaiceniem na pustce wodnej były
przepływające statki, które zdążały do Gdańska. Jedno takie spotkanie z holenderskimi statkami
przedstawia Borzymowski w następujących słowach:
[..]. przeciw nam w same prawie oczy
Siedm naw z wiatrowej lotem płynie mocy:
Na nich bosmani w szarych sukniach stali,
A z dala na nas kuczmami kiwali,
Co nasz Marynarz obaczywszy skoczył,
A kilka żaglów prędko w kupę stroczył
Oni też wzajem żagle opuścili,
Aby się z nami byli rozmówili.
A gdy już bliżej ku nim następujem,
Z obu stron kłsobie nawami kierujem.
Tamże w okrętach pospólstwo krzykało
Z radości, że nas na morzu ujrzało.
Tam się szyprowie z sobą przywitali
I ręce sobie po braterski dali
Nasz się Marynarz spytał: "Skąd jedziecie
I jakie andle do Gdańska wieziecie?"
"Z Olandii
prawi
jedziemy z skunami
Chcący skupować zboże towarami.
Nie wiem, na jaka taniość nasz wiatr wienie:
Prosim cię powiedz, żyto w jakiej cenie?"
Nasz szyper rzecze;
obfici Polacy
Dostatek zboża wożą swojej pracy [...]
Złota ich praca i złotem się płaci:
Po sześciu złotych korzec
nie inaczej.
I was w dobry czas Tryton w Gdańsku stawi
Idźcie szczęśliwie a bądźcie łaskawi!
To powiedziawszy więcej nie mówili,
My w swą, oni w swą okręt obrócili.
Następnego dnia statek znalazł się w pobliżu Roztoku i wtedy spotkała go następna burza,
znacznie gwałtowniejsza od poprzedniej. Zarówno podróżni, jaki i marynarze z samym kapitanem
włącznie byli zrozpaczeni jej siłą i całkiem już zdesperowani. Kapitan jedyny ratunek
386 Trapią.
387 B o r z y m o w s k i, o. c., wyd. z r. 1951, s. 26, 27, w. 271
292.
77
upatrywał w próbie dotarcia do wybrzeża i wyrzucenia się na mieliznę lub między skały. Szczęśliwym
jednak trafem do tej ostateczności nie doszło, gdyż burza wpędziła statek na zasłonięte od wiatrów
wody przybrzeżnej wysepki, gdzie też podróżni przeczekali okres niepogody (opis wycieczki na
ląd stały, do miasta o zmyślonej przez autora nazwie Stokhop, stanowi treść następnego rozdziału). Po
wznowieniu podróży doszło do spotkania na morzu innego statku, na którym również znajdowali się
Polacy, wśród nich Zbigniew Gorayski388 (opowieść o potrzebie beresteckiej, ok. 100 wierszy, stanowi
w rozdziale IV wtręt zupełnie odbiegający od tematu morskiej żeglugi). Z kolei nastąpiło ponowne
zmaganie się statku z burzą, której nasilenie przewyższało jeszcze to, co przeżyli podróżni podczas
ostatniego niebezpieczeństwa. Również i ta burza chwyciła statek w swą moc, gdy przypływał do
Roztoku, co oznacza, że poprzednia nawałność musiała go odpędzić daleko od tego portu.
Borzymowski tak przedstawia początek tej burzy:
W tym nam wiatr ustał, jakby go kto schował,
Albo jak ręką mocno zahamował.
A po południu nieba z obłokami
Z wichrem przypadszy nagle i z chmurami
Grzmoty nad światem wielkie rozpuściły,
A błyskawicą kilkakroć rzuciły
Tak, iż aż niebo szerokie zadrżało,
A powietrze się zamieszać musiało
Roznosząc chmury i burze ogniowe
I iskry sypiąc często pioronowe
Albo miotając gęste z grzmotem strzały,
Które z kilku miejsc razem wylatały,
Skąd się największe czyniło trząsanie
Ze dna srogich wód robiąc wylewanie,
Czyniąc po górach bezdenne zakręty,
Jakoby nasze chciały zjeść okręty389.
Na domiar złego od zaprószonego pod pokładem ognia groziło niebezpieczeństwo pożaru
na statku, szczęśliwie jednak zdołano je zażegnać. W nocy natężenie burzy jeszcze wzrosło na
sile, a gdy umieszczone pod pokładem konie rozbiły beczkę z wodą, niespodziewanie groza
położenia
tak się przynajmniej podróżnym zdawało
doszło do punktu kulminacyjnego.
Szum wylewającej się z beczki wody wywołał wśród podróżnych przekonanie, że do kadłuba
wtargnęła woda morska i w obliczu tego niebezpieczeństwa powstał straszny popłoch:
"Toniemy wszyscy i giniem!"
wołamy,
A wołający ku niebu patrzamy.
Jak bydło rycząc albo jak wilk wyje
Na wiatr ku górze wyciągnąwszy szyje,
Tak my z drapieżnym zwierzem się równając
Prawie wyjemy
na pół umierając.
Drudzy z tym krzykiem w tej nieszczęsnej dobie
Drzwi jak najprędzej otworzywszy sobie
Na wierzch okrętu wychodzim, nędznego
Chcąc jako zdrowia ratować swojego
I rozumiemy, że tym ciężkiej toni
Prędzej się każdy na wierzchu uchroni.
Za czym sposobów ratunku patrzamy
A mocno się burt rękami trzymamy,
Bo trudno o swej władzy stanąć było,
Gdyż nas tak morze gwałtownie nosiło390.
388 Jw. Mowa tu jednak o synowcu "wielkiego radą w ojczyźnie Pana Kijowskiego", znanego z podróży i poselstw
Zbigniewa Gorayskiego, a nie o nim samym
jak przypuszcza wydawca.
389 Jw., s. 71,72, w. 29
44.
78
Choć okazało się, że strach ma wielkie oczy i że kadłub statku bynajmniej nie został rozbity
(a załoga już biegła z plastrami, by dziurę załatać), to przecież niejednemu odbiegła
ochota do dalszej podróży morskiej. I gdy statek dobił do Roztoku, jeden z podróżnych, Fryderyk,
wyokrętował się wraz z wiezionymi przez siebie towarami i poprzysiągł, że nigdy już
więcej morzem nie popłynie.
Z Roztoku, do którego równocześnie zajechał znany nam już poseł polski Jan Zawadzki,
Borzymowski wyruszył statkiem do Lubeki i w drodze przeżył ostatnią, ale znów bardzo
gwałtowną i niebezpieczną dla statku burzę, podczas której:
[...] I nasz okręt gwałtem uderzony
Latał, a z każdej kołatał się strony.
Raz aże niemal pod same obłoki,
Drugi raz znowu w morski bród głęboki
Jak w Etnę391 wpadał. A ludzie, co stali
W okręcie, głosem od strachu wołali.
Ach dosyć złego! Ale jeszcze leci
I drugi obłok, a lecąc się kręci
Jako dym z wichrem. Jakie w niem wołanie!
Ach! Jakie słychać było rzechotanie
I głos diabelski! Snać pono wyciekła
Sama Alekto392 od Plutona z piekła!
Uderzy o maszt sobą i wywinie
Kilkakroć kołem, a maszt się przekinie
Na bok proporcem tak, aż dotknął wody
Wierzchem kilkakroć
i znowu przez szkody
Podniósł się wzgórę! Prze Bóg! Aż strętwiały
Członki, a włosy na głowie nam wstały
Patrzając na to, bośmy rozumieli,
Żeśmy się na wznak już wywrócić mieli393.
W tej ciężkiej sytuacji podróżni uciekli się do modlitwy i ona to, stosownie zresztą do ówczesnych
zwyczajów literackich, zajmuje następnie niemałą część ostatniego (VII) rozdziału
utworu.
4. PRZYGODY MORSKIE JANA CHRYZOSTOMA PASKA
Innego zupełnie rodzaju niż opisane w Nawigacyi do Lubeka były przygody morskie pana
Paska, najpopularniejszego pamiętnikarza polskiego z XVII w.394. Borzymowski przeżył
swoje przygody w czasie pełnomorskiego rejsu odbytego w normalnych, pokojowych (przynajmniej
na Bałtyku) czasach, Pasek zaś podczas wojaczki toczonej na duńskich wodach
przybrzeżnych, w cieśninach i zatokach. Borzymowski zaznał trudów i niebezpieczeństw
związanych z żeglugą na dużym statku, Pasek, wręcz przeciwnie, cieśniny przebywał bądź to
390 Jw., s. 75, w. 179
194.
391 Wulkan na Sycylii, najwyższy w Europie.
392 Jedna z Furii, greckich bogiń zemsty.
393 Jw., s. 123, w. 597
616.
394 Z wielu wydań pamiętników Paska wymienić trzeba dwa ostatnie, które też wyzyskane zostały przy
przedstawieniu przygód morskich pamiętnikarza. Są to: Jan Chryzostom P a s e k, Pamiętniki, oprac. W. Czaplinski
(Biblioteka Narodowa, S. I, nr 62), Wrocław 1952, i Jan P a s e k, Pamiętnik, oprac. I wstępem opatrzył
R. Pollak, Warszawa 1955. W przypisach odnoszących się do cytowanych w tekście fragmentów Pamiętników
podawane będą oba wydania rozróżnione datami 1952 i 1955. Przytoczone fragmenty podane zostały według
wydania ostatniego.
79
wpław konno, bądź na łodziach, a jeśli nawet znalazł się na pokładzie dużego okrętu i, co
więcej jeszcze, uczestniczył w bitwie morskiej, to działo się to na okręcie zakotwiczonym i
wskutek tego nie mógł oczywiście zaznać znojów życia okrętowego, tak bardzo obcych polskiemu
szlachcicowi będącemu po raz pierwszy na morzu. A jednak pomimo tego, że właściwie
przygody pana Paska nie były w dosłownym sensie przygodami morskimi, przynajmniej
pełnomorskimi, to przecież i tak dostarczyły autorowi pamiętnika niemało wrażeń, nasunęły
mu moc spostrzeżeń i refleksji, zapoznały go z wieloma dotąd mało lub nawet zupełnie
mu nie znanymi sprawami morza, jak z jego ogromem, pięknem i grozą, i niepojętnymi dziwami
ukrywającymi się w jego głębinach. Że zaś imć pan Pasek miał głowę na karku i oczy
szeroko otwarte, a przy tym
jak sam mówił
"zawsze apetyt do widzenia świata", więc nic
dziwnego, że opowieści jego z pobytu w Danii są niezmiernie interesujące i warte bliższego
zapoznania się z nim. Pamiętać jednak trzeba, że "u Paska zdarzenia dziejowe stanowią tylko
dalekie tło opowieści, zresztą naszkicowane niedokładnie i nie bez poważnych błędów"395. Na
polityce bowiem się nie znał, ani się w niej nie orientował, podobnie jak nie był świadom
wyższych arkanów dowodzenia, choć tak chętnie przedstawiał się niemal jako zausznik Czarnieckiego,
a przyjaciel holenderskiego admirała!396 Opisując zaś wydarzenia epizodycznie
lubił bardzo koloryzować i przesadnie oceniać własną osobę i czyny. Zresztą pamiętnik swój
spisał Pasek już u schyłku dość długiego żywota i tu niewątpliwie tkwi dalsza, tym razem już
zupełnie naturalna przyczyna popełnionych omyłek, nieścisłości i przeoczeń397
Jak wiemy, wyprawa, w której wziął udział Pasek, wywołana została napaścią Szwedów
na Danię w sierpniu 1657 r., co z kolei spowodowało przyjście Duńczykom z pomocą przez
wojska polskie pod komendą Stefana Czarnieckiego, wojska cesarskie pod generałem Montecuccoli
i wojska pruskie elektora Fryderyka Wilhelma, który też w imieniu króla polskiego
sprawował zwierzchnictwo nad całością sprzymierzonych sił398.
Swój chrzest morski odbyli Polacy w czasie ataku na pozycje nieprzyjacielskie na wyspie
Alsen, a ponieważ cieśnina oddzielająca wyspę od lądu stałego miała zaledwie około 500
metrów szerokości, część jazdy z samym Czarnieckim na czele przebyła ją wpław. "Było
pływać, jako na Pragę z Warszawy"399
pisze Pasek i właściwie przechodzi do porządku
dziennego nad tym zapoznaniem się z morskim żywiołem, które nie różniło się wiele od innych
przepraw wodnych, jakie niejednokrotnie odbywała w toku kampanii ze Szwedami jazda
Czarnieckiego.
Podczas toczonych przez cała zimę walk Polacy posunęli się do północnej Jutlandii i tam
w okolicach Aarhus stanęli kwaterami. Chorągiew Paska zaopatrzenie swe czerpać miała ze
znajdującego się na północny wschód od Aarhus miasteczka Ebeloft i okolicznych wsi położonych
na wrzynającym się w Kategat półwyspie. Tam właśnie wysłany Pasek w ten sposób
opisuje swe zetknięcie z morzem:
Luboć mi było okropno jechać tam między same wielkie morza, bo to już w samym czuplu400
spojrzawszy
i na tę stronę, i na tę: ad meridiem401 Baltyckie, tu zaś ad septemtrionem402 właśnie jakoby na obłoki
spojrzał, a lubo to woda, jako to i woda, przecie znać, że insza tamtego morza natura jest; bo uważałem też
to, że czaem jedno się wydaje błękitno, drugie czarno, to zaś czasem jako niebo takiego koloru, drugie zaw-
395 P o l l a k, jw., we wstępie (s. 7).
396 Który nota bene nie był wcale admirałem.
397 Piszą o tym, komentując historyczną wartość pamiętników, wydawcy dwu ostatnich wydań: C z a p l i ń -
s k i (s. XLVII,XLVIII) i P o l l a k, (s. 7, 8).
398 O przebiegu tej kampanii patrz: W. H u b e r t, Wojny bałtyckie, Warszawa (b. d.), s. 333
349 ; K i r -
c h o f f, o. c., t. I, s. 43
62 ; o udziale wojsk polskich w tej kampani traktuje W. C z a p l i ń s k i, Polacy z Czarnieckim
w Danii (1658
1659), "Rocznik Gdański", t. IX/X, 1935/1936, s. 293
339.
399 P a s e k, o. c., 1952, s. 38; 1955, s. 76.
400 Cyplu.
401 Łac.: ku południowi.
402 Łac.: ku północy.
80
sze od tamtego odmienne; to igra, wały na nim okrutne skaczą, a to spokojne stoi; nawet kiedy oboje stoją, a
spojrzysz na nie tam, gdzie się jedno z drugim styka, osobliwie wieczorem spojrzawszy, to na nim visibiliter403
rozeznać, jako taką granicę
trochę mi było, jako mówię, niesmaczno tam jechać, ale przecię mając
zawsze apetyt do widzenia świata, nie wymówiłem się404.
Z pewnością nie żałował później pan Pasek swej decyzji, bowiem przeżył różne przygody i
widział wiele ciekawych rzeczy, o jakich zapewne ani mu się śniło. Nie interesują nas tu,
oczywiście, zabawne perypetie językowe pamiętnikarza z Duńczykami, o których nawet do
Czarnieckiego słuch doszedł i zyskał Paskowi miano "dobrego tłumacza". Nierównie ciekawsze
są spostrzeżenia Paska poczynione przy połowie i spożywaniu różnych nie znanych mu
dotąd rodzajów ryb, jak również przy przejażdżkach morskich, których dowoli mógł używać.
Oto jakie są wrażenia Paska z tego pobytu nad morzem:
Miałem tam różne uciechy i zabawy widzą takie rzeczy, czego w Polszcze widzieć trudno; ale też i to
uciecha być przy łowieniu ryb na morzu, których cudowne genera405 i cudowne species406. Kiedy wyciągną
tego okrutne mnóstwo, to które się mnie najpiękniejsze widzą i najlepsze, są złe i jeść się nie godzą, odrzucają
na piasek dla psów i ptaków; insze zaś choć dobre to do jedzenia są szpetne, że i spojrzeć na nie brzydko.
Jest tam ryba tak straszna, że jenom na ścianach kościelnych malowanego widywał owego, co mu płomień
z gęby wychodzi, i mówiłem: "gdyby mi głód największy był, to bym tej ryby nie jadł". Aż kiedym był
w domu szlacheckim, między inszymi potrawami (bo tam dają na stół i mięso, i ryby zawsze jednakowo) począłem
rybę jeść, aż w niej okrutnie smak dobru; nuż ja ją jeść, żem prawie z owego półmiska sam zjadł.
Rzecze szlachcic: "Hic est piscsis, quem Sua Dominatio diabolum nominavit"407. Skofundowałem się okrutnie,
alem widział, że ją i oni z smakiem jedli408.
Następnie opisuje inne jeszcze ryby, dając zapewne upust swej fantazji w przedstawieniu
ich niezwykłego wyglądu, po czym przechodzi do opisywania morskich przejażdżek.
Zażywalismy też tam rekreacyjej różnej na morzu, wsiadszy w barkę. Kiedy woda spokojna była, to bywało
jeno stanąć spokojnie, a pojazdami409 nie robić, to się rozmaitego napatrzył stworzenia, rozmaitej gadziny
i zwirzów morskich, cudownych ryb, a osobliwie w tym miejscu stanąwszy gdzie jest trawa, z której
sól robią410, bo w tym miejscu tak morze jest przeźroczyste, że na sto latrów411 w zgłąb zobaczyć może najmniejszą
rybkę i cokolwiek pływa przeciwko owej trawie, która tak się bieli in profundo412, jako śnieg i dlatego
widać każdą rzecz naprzeciwko owej reperkusyjej413. Tę trawę rwą osękami żelaznymi, puszczając je na
dno po długim sznurze; a tak wyciągają tę trawę i na brzeg wywożą, rozrzucają to po krzakach, a skoro
uschnie, to i ją palą i sól z tego robią bardzo dobrą. Ale nie tylko z trawy, ale i ziemia znajduje się taka, że
kiedy potrawę jaką osolić trzeba, to wziąć na miskę garzć ziemie i wypłukawszy zlać wodę w garnek, za pół
godziny zasiędzie się sól bardzo piękna414.
Wszystkie te rozrywki, lubo bardzo ciekawe, nie mogły przecież zaspokoić zupełnie żądzy
wrażeń i przygód, jaka cechowała Jana Chryzostoma Paska. Nie trzeba więc się dziwić, że nie
mógł długo usiedzieć bezczynnie na położonym u krańca ziemi duńskiej przylądku Ebeltoft, i
że gdy tylko okoliczności pozwoliły, wybrał się w dalszą drogę. Okazja taka nadarzyła się
403 Łac.: widocznie.
404 Jw., 1952, s. 42; 1955, s. 79, 80.
405 Łac.: gatunki.
406 Łac.: postacie.
407 Łac. "Oto ryba, którą Wasza Wielmożność nazwałeś diabłem".
Prawdopodobnie wielka płaszczka rogata
(Manta birostris), a może inny, mniejszy gatunek płaszczki.
408 Jw., 1952, s. 46, 47; 1955, s. 83, 84.
409 Wiosłami.
410 Glony wapienne z rodzaju Lithothamnium.
411 Sążni.
412 Łac.: w głębi.
413 Odbicia promieni.
414 Jw., 1952, s. 48; 1955, s. 84, 85.
81
wiosną, gdy Paskowi "zachciało się morzem jechać na nabożeństwo wielkanocne do Aarhusen,
gdzie stał wojewoda"415 tj. Czarniecki.
Wyruszył Pasek łodzią wiosłową w bardzo ciemną noc, polegając na zapewnieniu marynarzy,
że nie zbłądzą. Wbrew jednak temu zapewnieniu w ciemnościach marynarze zmylili kierunek
i błądzili tak całą noc, zupełnie nie orientując się w swym położeniu. Jeszcze nad ranem,
gdy zaczęło się przejaśniać, nie mogli wioślarze rozeznać swego położenia. Kotwiczące
niedaleko okręty i dochodzący huk wystrzałów nasunęły im przypuszczenie, że znajdują się u
okupowanych przez Szwedów wybrzeży Zelandii. Na szczęście byli w pobliżu Aarhus, ale
zauważone okręty były nieprzyjacielskie i sześć spuszczonych z nich barek poczęło ścigać
barkę wiozącą Paska. Szalony pościg nie dał rezultatu i ucieczka powiodła się, ale z kolei
wycieczkowiczom poczęło zagrażać inne niebezpieczeństwo, mianowicie wzburzone morze.
Te zmagania z żywiołem opisuje nasz szlachcic znakomicie i do tego opisu można zapewne
odnieść twierdzenie R. Pollaka, że w wyrażaniu ekspresji morza Pasek nie ustępuje Borzymowskiemu416.
Już i Aarhusen widzimy dobrze, a morze też po kąsku ruszać się poczęło. Okrutny strach i szczere nabożeństwo

tak my, jako i lutrzy. Dał tedy bóg Wszechmogący, że nie nagle poczęło igrać, ale z wielką zegarową
godzinę tak się pierwej ruszać poczęło; aż tu przymykamy się coraz bliżej miasta, już też woda coraz
bardziej skacze. To nas przecie cieszyło, że wiatr był w bok trochę i tak nam przecie pomagał do lądu, nie od
lądu, a sternik też bardzo umiejętnie podawał. Z miasta nas widzą; patrzą co takiego od nieprzyjacielskiej
strony idzie. Dopieroż kiedy się woda poruszy, dopiero kiedy weźmie ciskać bardzo, przecie jedni robią pojazdami,
drudzy wodę wylewają już i kapeluszami niemieckimi, czym kto miał, bo nie było, tylko jedno naczynie
do wylewania wody. Co przypadnie wał, to i na nas, i barkę przykryje; co ten ustąpi, człowiek trochę
ochłonie, spojrzysz aż cię drugi taki dogania, to jak by cię nowy nieprzyjaciel o ostatnia zguba potykała; ten
minie inszy zaraz następuje. Barka trzeszczy, co ją przełamują wały, wołają lutrzy: "O Jesu Christ" oni na
samego Syna a katolicy i na Matkę i na Syna wołają
zgoła weryfikuje się owa sentencyja: "Qui nescit orare,
discedat in mare417". Wpadło mi to przecie na myśl, żem musiał zawołać "Boże! Nie daj nam zginąć;
wszak widzisz, taką tu puściliśmy się intencyją, że na chwałę i na służbe Twoję". Z miasta ludzie biegną z
sznurami, co zwyczajnie ciskają tonącym, wołają na nas, kiwają rękami: nie słyszemy nic; ci też nasi wołają,
oni nie słyszą, bo kiedy morze igra, to taki huk uczyni się, jako z dział bił. A tymczasem jużeśmy też blisko
bulwarków418. Co nas przyniesie wał do bulawrku, to znowu nas impet wody odrzuci na morze; znowu inszy
wał przybije, znowu odrzuci. Aż ci przecie uchwycili sznur i dopiero, jak też przytarł wał do bulwarku, to tak
się stało [kiedy] uderzył, sternik wypadł za bulwark, a my wszyscy padliśmy na bok na owę barkę pełną wody,
której siła było, choć ją ustawicznie wylewano. Takci powyłaziwszy na bulwark jako myszy, cośmy mieli
trafić na jutrznią, tośmy i mszej nie słuchali, przed nieszporem przyjechawszy419.
Ta przygoda morska Paska, która omal nie skończyła się tragicznie zyskała mu znaczny
rozgłos. Kurującego się po trudach wycieczki szlachcica przychodzili gromadnie odwiedzać
jego przyjaciele, a sam Czarniecki, gdy mu Pasek nazajutrz przedstawił "wczorajszą biedę i
dwa strachy, to jest od Szwedów i od wody", oświadczył: Już to prawda, że to terminy były
niedobre, ale też, panie bracie, masz Waszeć nad całe wojsko, bo Waszeć wojujesz na morzu,
a wojsko na lądzie". Na co mu Pasek dowcipnie odpowiedział, że skoro według słów Czarnieckiego
wojuje dwojakim sposobem, to i o dwojaką prosi zapłatę: wodną i lądową.
Nie należy bynajmniej sądzić, że niebezpieczna wyprawa z Ebeltoftu do Aarhus odebrała
Paskowi ochotę do podobnych wycieczek. Mylili się też wszyscy przyjaciele Paska, gdy
zwracali się doń z przypuszczeniem, że będzie już teraz wolał podróżować lądem, bo oto zadzierzysty
wojak wsiadł w tę samą "gondułę", którą przybył do Aarhus i wrócił z nią do
Ebeltoft.
415 Jw., 1952, s. 49; 1955, s. 85.
416 R. P o l l a k, Morze w poezji staropolskiej, "Strażnica Zachodnia", R. II, Poznań 1923, s. 221, przyp. 45.
417 Łac.: "Kto nie umie się modlić, ten niech uda się na morze".
418 Murowane nabrzeża.
419 P a s e k, o. c., 1952, s. 51
53; 1955, s. 86
88.
82
Również nie uchylał się od przejażdżek na redę portu Ebeltoft do kotwiczącej tam eskadry
duńsko-holenderskiej, gdy od jej dowódcy otrzymywał zaproszenie na pokład admiralskiego
okrętu420. Na tym okręcie wziął też Pasek zupełnie nieoczekiwanie udział w bitwie morskiej
ze Szwedami.
Jak opisuje Pasek, ledwo zasiedli do obiadu, a było to w niedzielę, kiedy admirałowi zameldowano
o dostrzeżeniu dwóch okrętów, a po chwili dalszych dwóch i jeszcze następnych.
Gdy można było już na nich rozpoznać szwedzkie bandery, admirał wydał dowódcom swoich
okrętów rozkaz zajęcia takiego szyku, aby uniknąć okrążenia przez liczebniejszego nieprzyjaciela.
Na pytanie zadane podejmowanym przez admirała na obiedzie Polakom, czy nie zamierzają
wrócić do miasta, towarzysz Paska, a był nim Lanckoroński, rzeczywiście skorzystał z
tej propozycji, natomiast Pasek pozostał. Wkrótce też rozpoczęła się bitwa, w takich słowach
przez Paska opisana:
Kiedy przypadną na lewe skrzydło, nasze też dwa wysunęły się ku nim. Kiedy przypadną srogim impetem,
dadzą ognia do siebie z obuch stron tak, jako z ręcznej strzelby gęściej ognia nie może dać. Odrzucą się
zaraz od siebie najmniej na dziesięć stajań421 i poczęli lawirować et interim422 armatę nabijać; owe też dwa
nasze cofnęły się nazad w port, a potem lawirują czekając, że tamte nadejdą. Przychodzą tedy drugie dwa,
stanęły równo z tamtymi, wyrychtowawszy żaglów, a potem i trzecie dwa też to czynią. Jak drugie przyszły,
w mieście na gwałt bija w dzwony, w bębny; lud sypie się na bulwark. Kto cokolwiek ma umiejętności
okrętnej, wsiadają w barki, zwożą się do okrętów. A Szwedzi tymczasem armują się423. Kiedy już się wymoderowali424,
idą ławą; zewrą się bliżej niż na stajanie. Kiedy poczną prażyć do siebie, aż się zaćmiło od dymów
powietrze. Jeden szwedzki zniósł się był, że wpadł między olenderskie tak jako między [gwiazdy] miesiąc;
kiedy dadzą do niego ognia i z boków, i z tego okrętu, gdzie sam admirał siedział, to dosyć na tym, aż
deszczki z niego leciały; poszedł zaraz na stronę, właśnie jak ów pies chromiąc, gdy mu nogę stłuką. Znowu
powtórnie zewrą się, uderzą z armat; co się trochę odsuną, to znowu nacierają. Chcieli Szwedzi koniecznie
tył wziąć olendrom, ale żadnym sposobem nie mogli, bo się Olendrowie przy porcie trzymali. Tak tedy
strzelali do siebie, aż był wieczór; potem się rozeszli, uciszywszy. Ja też wsiadłem na barkę i wyjechałem na
bulwark. Nocą tedy wzięli Szwedzi z bulwarku okręt kupiecki, a skoro świt, zaprowadzili go po wietru i
ustroiwszy go, jako należy do żeglugi, wyhysowawszy425 żagle zapalili go, puścili między okręty olenderskie;
od którego zaraz jeden się okręt zapalił, bo to jest rzecz tak chwytliwa, jako siarka. Sami też zaraz nacierają
za ogniem; poczęli okrutnie bić z armaty. Tam było właśnie tragiczne spectaculum426, kiedy to [nie
wiedzieć], czyby się ogniowi, czy nieprzyjacielowi bronić! Tu się od owego zapalonego umykać trzeba, tu
się strzec, żeby ich nieprzyjaciel nie rozerwał, a tu zaś z owego zapalonego uciekają, kto co może porwać,
lada deszczjkę, lada drewno, to się z nim uderzy w morze427. Tu z miasta, kto przecie śmiały, podjeżdżają z
barkami, ratują, sznury tonącym rzucają, żeby się ich chwytać; a tu z obu stron armata huczy. Uważyć, że na
jednym okręcie 80 będzie i 100 dział428, jaki tam musi być ogień! Zgoła straszna jest wojna na ziemi, ale daleko
straszniejsza na morzu, kiedy to maszty lecą, żagle na morze spadają, człowiekowi zaś i człowiek nieprzyjaciel,
i woda nieprzyjaciel429.
Jak pisze dalej Pasek, również i Szwedzi ponieśli straty. Jeden okręt trafiony pociskami
armatnimi poszedł na dno, trzy inne były uszkodzone. Wtedy Szwedzi widząc większe straty
u siebie niż u nieprzyjaciół wycofali się. W tym ostatnim twierdzeniu jest jednak mało prawdy,
bowiem bitwa pod Ebeltoft zakończyła się zdecydowanym zwycięstwem silniejszej eska-
420 Dowódca ten nie miał rangi admiralskiej. Jest to jedna z licznych omyłek Paska odnoszących się do bitwy
pod Ebeltoft, o czym zamierzam napisać osobno. W niniejszej pracy będę wszakże za Paskiem oficera tego nazywał
admirałem.
421 Stajanie, dawna miara długości, równa ok. 20 prętów, czyli 300 stóp, a więc ok. 120 kroków.
422 Łac.: a tymczasem (lub: i tymczasem).
423 Zbroją, sposobią do walki.
424 Uszykowali, przysposobili.
425 Od hissować
podnosić.
426 Łac.: widowisko.
427 Rzuci w morze.
428 Jest to liczba przesadzona, co już podkreślił Czapliński. Okręty holenderskie biorące udział w tej bitwie
nie miały nawet po 30 dział każdy; były to więc stosunkowo niewielkie jednostki.
429 Jw., 1952, s. 57
59; 1955, s. 90, 91.
83
dry szwedzkiej, liczącej siedem lub osiem okrętów przeciwko pięciu duńskim i holenderskim,
(a nie 15 przeciw 7, jak pisze Pasek), gdyż cztery okręty duńskie i holenderskie zostały w
bitwie zniszczone430.
Gdy po zakończeniu bitwy Pasek pojechał do admirała składać kondolencje, ten był wesół
i dobrej myśli, że stawił opór i wyrządził szkodę nieprzyjacielowi. Dziękował również Paskowi,
że go nie odstąpił, i chwalił przed Czarnieckim, "że choć polowy żołnierz, nie wzdrygał
się wodnej bitwy".431
Nic więc dziwnego, że Pasek z żalem opuszczał swego nowego przyjaciela-admirała, który
obiecywał sobie nawet wydobyć wszystkie działa z zatopionych okrętów. Pasek nie bardzo
wierzył, aby to przedsięwzięcie mogło się udać, choć bardzo chętnie chciał w nim uczestniczyć,
cóż, kiedy służba nie drużba. Wojsko ruszało do obozu i pan Pasek musiał rozstać się z
"dobrymi przyjaciółmi". Wspomina wszakże, że podczas późniejszego spotkania z Holendrami
opowiedzieli mu oni o wydobyciu tych dział. "Bo mają taką scientiam i nurków takich

pisze Pasek
którzy się w wodę wpuszczają, po samym dnie chodzą i tam zakładają instrumenta,
że każdą rzecz wywindować mogą ex profundo".432
Z następnego obozu, znajdującego się w południowej Zelandii, pochodzą ostatnie już uwagi
pamiętnikarza na tematy morskie. Pisze on mianowicie o władztwie morskim Danii: o
zamkach strzegących Sundu i o tym, jak przepływające przez Sund statki, a nawet całe floty
zmuszone są do składania opłat za przejazd, wreszcie o żyznych w ryby prowincjach duńskich,
a zwłaszcza Grenlandii, tak zasobnej w ryby, że gdyby ich nie wyławiano, nie można
by do wyspy dopłynąć(!). I na tym kończy się dotycząca spraw morskich część pamiętnika
mazurskiego szlachcica, który niemałych przygód zaznał na morzu. "Realistyczne tych przygód
opisy należą do wyjątków w ubogiej staropolskiej literaturze osnutej na tematyce marynistycznej".
5. PODRÓŻNICY POLSCY W DRUGIEJ POŁOWIE XVII WIEKU
Z latami szwedzkiego "potopu" wiążą się podróże morskie niektórych polskich mężów
stanu, przede wszystkim podróż do Szwecji zdrajcy Hieronima Radziejowskiego i przedsiębrane
w obliczu grożącej wojny poselstwa Gorayskiego, Morsztyna, Żabińskiego i Leszczyńskiego.
Radziejowski od szwedzkiego głównodowodzącego Koenigsmarcka (ze Szczecina
czy może z Wismaru?) udał się w 1653 r. do Sztokholmu, skąd później odbył jeszcze podróż
do Francji i z powrotem433. Zbigniew Gorayski, kasztelan kijowski, wysłany został do Szwecji
przez Jana Kazimierza w marcu 1654 r.434, natomiast Andrzej Morsztyn, stolnik sandomierski
i internuncjusz, pojawił się w Sztokholmie w drugiej połowie stycznia 1655 r.435. Poselstwa
nie przyniosły jednak pożądanego rezultatu, sytuacja stawała się coraz bardziej napięta
i wówczas podjęte zostały jeszcze dwie ostatnie próby: w czerwcu 1655 r. senat polski
wysłał do senatu szwedzkiego jako posła szlachcica Żabińskiego, zaś Jan Kazimierz do Karola
Gustawa posłów celem zawarcia pokoju. Z wypraw tych posiadamy dokładniejsze relacje.
Oto co o swej podróży do Szwecji napisał Żabiński:
430 Poprawne dane odnośnie do liczby uczestniczących w bitwie okrętów oraz poniesionych strat podał już
Czapliński w wydaniu z 1952, s. 55, przyp. 112, s. 56. Obszernie całą bitwę zamierzam omówić w szkicu pt.
Fantazja i rzeczywistość w relacji Paska z bitwy pod Ebeltoft.
431 P a s e k, o. c., 1952, s. 61, 1955, s. 93.
432 Jw., 1952, s. 60; 1955, s. 93.
433 K a m i e ń s k i, o. c., s. 602
604; L. K u b a l a, Wojna szwedzka w r. 1655 i 1656, "Szkice historyczne",
S. IV, Lwów
Warszawa
Poznań (b. d.), s. 2, 3.
434 K u b a l a, o. c., s. 24.
435 K a m i e ń s k i, o. c., s. 612; K u b a l a, o. c., s. 29.
84
Jaka mogła tylko być diligentior cura436 w prędkim do Stockholmu zajechaniu, takim śpieszył, ale że morze
ma swoje zawsze obstacula i accidentia437, nie mogłem prędzej zajechać. Nawigacja dla przeciwnych
wiatrów bardzo mi nie spora była438. Wyjechawszy 7 praesentis439 ze Gdańska i nie ujechawszy tylko do Latarnie440
musiałem stać przez dwa dni i dwie nocy, czekając na służące mojej drodze wiatry. Tandem441 nowa442
doczekawszy się, choć nie bardzo dobrego, puściłem się z nadzieją lepszego [wiatru] na morze, ale mię
[pogoda] omyliła, bo i ten niedługo mi, tylko przez dzień jeden, i to mediocriter443 służył. Atoli jednak per
Ulysseos prawie po morzu errores444, straciwszy całe dwie niedziele na nich, stanąłem 21 w Stockholmie445.
Poselstwo królewskie, w którego skład wchodzili wojewoda łęczycki Jan Leszczyński i pisarz
litewski Aleksander Naruszewicz wraz z historiografem króla Joachimem Pastoriusem,
sekretarzem Janem Pańskim i sekretarzem gdańskim Westhoffem, odpłynęło z Gdańska 24
czerwca 1655 r. Następnego dnia zerwała się jednak silna burza, która spowodowała powrót
statku poselskiego do Gdańska. 26 czerwca nastąpiło ponowne odkotwiczenie446, a 30 czerwca
posłowie byli w Sztokholmie447. Także i to poselstwo było bezskuteczne; wojska szwedzkie
stały już gotowe do napaści na Polskę, Karol Gustaw wybierał się na front i posłowie polscy
z niczym powrócili 19 lipca do Gdańska448. W kilka dni później nastąpiła kapitulacja
wojsk wielkopolskich, z kolei haniebna ugoda kiejdańska i szwedzki "potop" rychło zalał
ziemie całej Rzeczypospolitej. W tym najkrytyczniejszym okresie wojny poseł Jana Kazimierza
opuścił Gdańsk w grudniu 1655 r. Był nim sekretarz królewski ks. Marcin Wituski, wysłany
w poselstwie do Danii, Holandii i Anglii449. O przebiegu jego podróży nie posiadamy
bliższych informacji.
Chociaż, nie licząc gdańskich jednostek kaperskich (o których mowa była już uprzednio),
Polska nie posiadała w tym czasie floty, to przecież zanotować można dwa zapewne głośne
podówczas wydarzenia morskie, których uczestnikami byli Polacy.
Pierwszym z nich było zdobycie w październiku 1656 r. płynącego z Wismaru do Rygi
szwedzkiego okrętu wojennego, który miotany burzą zagnany został na gdańską redę. W towarzystwie
tego okrętu znajdowała się szkuta z żołnierzami szkockimi, którzy zbuntowali się,
zmusili swych oficerów do wpłynięcia do portu gdańskiego, gdzie zgłosili gotowość służby
przeciwko Szwecji. Stoczony na redzie przez tę szkutę oraz dwa gdańskie galioty, którym na
pomoc przybyła szkuta z Pucka, bój ze szwedzkim okrętem zakończył się jego zdobyciem i
wzięciem do niewoli zaokrętowanego na nim marszałka szwedzkiego Koenigsmarcka450.
Przebieg drugiego wydarzenia był następujący. Pod koniec lipca 1659 r. z polecenia generała
Douglasa wyszedł z Rygi konwój szwedzkich statków przeznaczony do któregoś z portów
macierzystych. Na statkach tych znajdowali się między innymi jeńcy polscy, a zapewne
także wywożone przez Szwedów podczas wszystkich ich napastniczych wojen łupy. Wkrótce
436 Łac.: najpilniejsza troska,
437 Łac.: przeszkody i przypadki.
438 W pierwodruku: niesporo było.
439 Łac.: obecnego (miesiąca), czyli czerwca.
440 Tzn. do Wisłoujścia.
441 Łac.: na koniec.
442 Nie wiadomo, czy autor miał na myśli nów (księżyca), czy nowy (wiatr).
443 Łac.: średnio.
444 Łac.: przez ulissejskie po morzu błąkanie się (aluzja do tułaczki Ulissesa, czyli Odyseusza).
445 Kopia listu do JMci X. Arcybiskupa Gnieździeńskiego od Pana Żabińskiego (K. W. W ó j c i c k i, Biblioteka
starożytna pisarzy polskich, t. V, Warszawa 1854, s. 81, 82). Kilka cytatów z tego listu przytoczył B. Ś l a -
s k i, Wisła i morze. Zbiór fragmentów literacko-językowych, krajoznawczych i historycznych, Kępno 1939, s.
25.
446 Według K u b a l i, o. c., s. 62 i 389, przyp. 21.
447 Jw., s. 64 i 392, przyp. 34; tamże podane źródła do dziejów tego poselstwa.
448 Jw., s. 69.
449 K u b a l a, o. c., s. 209, 430; R. D a m u s, Der erste nordische Krieg bis zur Schlacht bei Warschau, " Zeitschrift
des Westpreussischen Geschichtsvereins", t. XII, Danzig 1884, s. 48.
450 Patrz o tym P e r t e k, O gdańskich okrętach kaperskich
85
po opuszczeniu Rygi konwój uległ rozproszeniu przez silny sztorm. Jeden ze statków, nazywany
w Źródłach galiotem, został podczas sztormu odłączony od reszty zespołu. Wówczas
więzieni na statku Polacy w liczbie sześćdziesięciu postanowili opanować statek. Śmiały plan
powiódł się w całej rozciągłości i statek dostał się w ręce niedawnych jeńców, którzy kapitana
wyrzucili za burtę. Następnie kontynuowano rejs na zmienionym kursie, docierając szczęśliwie
w dniu 3 sierpnia do Piławy. Tam ówczesny namiestnik Prus Książęcych z ramienia
elektora, Bogusław Radziwiłł, kazał wcielić zdobyty szwedzki galiot do pruskiej floty, a
przybyłych na nim Polaków do wojska, z wyjątkiem znajdujących się wśród nich żeglarzy(!),
których przydzielił na okręty tej floty451. Wiadomość ta zasługuje na szczególną uwagę, gdyż
wynika z niej, że niektórzy spośród zbuntowanych na statku jeńców polskich byli przedstawicielami
żeglarskiego rzemiosła i tej ich umiejętności należy zapewne przypisać, iż zdobyty
statek został pomyślnie doprowadzony do piławskiego portu.
O dalszych czynach tych nieznanych polskich żeglarzy z czasów szwedzkiego "potopu"
historia nam niestety nie mówi. Opisany wypadek świadczy jednak, że nawet w okresie podupadania
polskiej myśli morskiej nie można mówić o dokonaniu rozbratu Polaków z morzem,
zwłaszcza że w tym samym czasie prowadzone były rozmowy Jana Kazimierza z Gdańskiem
w sprawie powołania do życia floty kaperskiej, o czym była mowa już uprzednio.
Spośród podróżników polskich, którzy w okresie "potopu" i później przemierzali północne
morza Europy i o których wyprawach zachowały się wzmianki, wymienić można jeszcze dwu
posłów do Danii, a mianowicie Tobiasza Morsztyna, który wysłany został w marcu 1657 r. z
plenipotencją od króla i senatu452, oraz słynnego z późniejszego poselstwa do Turcji wojewodę
Jana Gnińskiego. Wysłany również w roku 1657 do króla duńskiego w sprawie pomocy
wojskowej dla Danii, Gniński w listopadzie i grudniu odbył bardzo niebezpieczną podróż z
Gdańska do Danii i z powrotem453.
W dziesięć lat później tenże wojewoda odbył poselstwo do Danii i Szwecji454, o którym
jednak bliższych informacji nie posiadamy.
W roku 1669 przebywający we Francji z Janem Kazimierzem po jego abdykacji dworzanie
polscy zaznali przygód podczas swego powrotu do kraju. Jeden z nich, Teodor Hieronim
Obuchowicz, zanotował w swym diariuszu co następuje:
chaliśmy456.
Po odbytej w roku 1673 podróży posła Albrechta Konstantego Brezy do Sztokholmu pozostał
tylko nikły ślad w postaci listu, w którym donosi: "dla przeciwnych wiatrów stanąć nie
mogłem w Sztokholmie prędzej aż 27 Julii, gdziem Króla Imci nie zastał"457.
W roku 1676 wracając z poselstwa w Hiszpanii i Portugalii ksiądz Jędrzej Załuski zaokrętował
się w Calais wraz z płynącym do Kalmaru markizem de Vitry na jacht angielski i odbył
na nim podróż do Hamburga "bez żadnej przeszkody, oprócz lekkiej słabości głowy"458.
451 R o e s s e l, Die erste brandenburgische Flotte , s. 66, przyp. 1, a za nim P e r t e k, o. c.
452 L. K u b a l a, Wojny duńskie i pokój oliwski 1657
1660, Lwów 1922, s. 5.
453 "Navigavit mense novembre, rediit mense decembre, summo cum periculo a maris tempestate" (F. P u -
W mieście stołecznym prowincji Normandii Ruan455 nazwanym mieliśmy sobie okręt hamburski, na którymyśmy
morzem płynęli aż do Hamburga, po kilka razy w wielkim niebezpieczeństwie byliśmy dla niepogody
na morzu, aleśmy za łaską Bożą przybywszy do Hamburga, stamtąd lądem aż do Gdańska sto mil jeł
a s k i, Źródła do poselstwa Jana Gnińskiego, wojewody chełmińskiego do Turcji w latach 1677
1678, Wrszawa
1907, s. 473, 474).
454 Jw., s. 475.
455 Rouen, miasto i port nad Sekwaną.
456 B a l i ń s k i, Pamiętniki historyczne . s. 56.
457 List J. P. Albrychta Konstantego Brezy do J. P. Kancl. W. Kor. Z Kolmaru d. 28 Aug. 1673 r. (A. G r a -
b o w s k i, Ojczyste spominki w pismach do dziejów dawnej Polski, t. II, Kraków 1845, s. 248).
86
Na większą uwagę wśród tych skąpych wzmianek zasługuje diariusz Teodora Billewicza, a
zwłaszcza notatki z jego dwukrotnej podróży przez kanał La Manche. Billewicz, stolnik
żmudzki, odbył w latach 1677
1678 czternastomiesięczną podróż po Europie i w czasie tej
podróży płynął z Francji do Anglii, a w drodze powrotnej z Anglii do Holandii. Niestety, jego
mocno łaciną naszpikowane zapiski z tej dwukrotnej przeprawy przez kanał są dość skąpe.
Drogę z Calais do Dover kwituje Billewicz tylko jednym zdaniem, z którego dowiadujemy
się, że płynął statkiem pasażerskim kursującym na tej trasie dwa razy w tygodniu oraz że wypłynąwszy
wieczorem i "przeciwnego zażywszy wiatru i niebezpieczeństwa, niemniej też
naruszenia zdrowia", następnego dnia wieczorem znalazł się w angielskim porcie459.
Po dziesięciodniowym pobycie wracał Billewicz na kontynent z Harwich do Holandii.
Tym razem przeprawa była bardziej niebezpieczna:
Tegoż jednak wieczora460 wsiedliśmy na okręt o godzinie dziewiątej, morzem się przebierając do Holandjej,
kędy na morzu przeciwnym bardzo wiatrem agitati461 przez cztery dni i noce, tak iż summo periculo462
będąc, w kotwicach spem salutis463 szukaliśmy, patiendo maximam zdrowia incommoditatem464), o
ćwierć mile będąc od miasta, nie mogliśmy przez noc i półtora dnia dobić się.
Dnia jednak 11 appulimus litus465) do miasta holenderskiego Alabril nazwanego, bardzo obronnego, ponieważ
także in finibus466 Holandjej nad morzem467.
W tym samym roku wybrał się w podróż do krajów zachodniej Europy (włącznie z Anglią)
podkanclerzy i hetman polny litewski Michał Kazimierz Radziwiłł. Podróżował z żoną i nie
znanym nam towarzyszem, który spisał dziennik tej podróży
drukiem nie wydany i nieznany468.
Schyłek XVII stulecia nie przynosi nam żadnych zasługujących na wzmiankę podróży
morskich, chociaż był to okres ożywionych stosunków politycznych, a zwłaszcza gospodarczych
Polski z Francją. Zapewne naliczyć by można wielu podróżników, takich np. jak brat
Marii Kazimiery Sobieskiej, Ludwik Arquien de La Grange Maligny, który posłował z Polski
do Francji w grudniu 1676, a powracał również drogą morską latem 1677 r.469, jednakże relacje
z tych podróży nie posiadamy. Z pewnością wielu z tych podróżników odbywało drogę na
statkach gdańskich, które w poważnej mierze uczestniczyły w polsko-francuskich obrotach
handlowych. Żeby podkreślić związek swój z Polską, armatorzy gdańscy chętnie nadawali
swoim statkom odpowiednio brzmiące nazwy, jak np. "Couronne de Pologne", "Marie"470
(zapewne na cześć królowej Marii Kazimiery) czy "Jacobus Princeps Poloniae"471, nazwany
tak na cześć królewicza Jakuba Sobieskiego. Postępowanie takie było tym bardziej naturalne,
458 J. B a r t o s z e w i c z, Poselstwo księdza Jędrzeja Załuskiego do Portugalii i Hiszpanii (1674
1675),
"Księga Świata", t. I, Warszawa 1856, s. 52.
459 T. B i l l e w i c z, Diarjusz czyniony w Angljej jako się peregrynowało i mieszkało(1678), wyjątek z rękopisu
Biblioteki Raczyńskich, wyd. B. Olszewicz, Poznań 1929, s. 20.
460 7 września 1678 r.
461 Łac.: miotani.
462 Łac.: w największym niebezpieczeństwie.
463 Łac.: nadziei uratowania.
464 Łac.: znosząc z największą zdrowia niedogodność.
465 Łac.: zawinęliśmy do brzegu.
466 Łac.: u granic.
467 Jw., s. 20.
468 K o r z e n i o w s k i, Zapiski z rękopisów , s. 343.
469 Brał on później udział we wszystkich kampaniach Jana III i w 1690 r. otrzymał polski indygenat. K. P i -
470 P. C h a r l i a t, Colbert et la Baltique, "La Pologne et la Baltique. Problemes politiques de la Pologne
471 Statek ten został podczas rejsu z Gdańska do Dunkierki latem 1689 r. zdobyty przez korsarzy ostendzkich.
w a r s k i, Arquien de La Grange Anna Ludwik, "Polski słownik biograficzny", t. I, s. 166, 167.
contemporaine", Paris 1931, s. 45.
Patrz "Morze" 1928, nr 10, s. 7.
87
jeśli zważyć, że wśród armatorów i kapitanów gdańskich statków można znaleźć również
miejscowych Polaków: np. współwłaścicielem wspomnianego statku "Jacobus Princeps Poloniae"
był, obok Francuza Henryka de Toullieu i gdańszczanina Arnolda am Ende, Polak

gdańszczanin Jan Jakub Pawelski472. Zdarzało się również, że kapitanami statkow gdańskich
byli obywatele polscy obcego pochodzenia; wskazać tu można Korneliusza Sluysa z Windawy,
posiadającego polski indygenat. Sluys był kapitanem gdańskego statku "Elżbieta", który
w drodze z Francji do Gdańska z ładunkiem wina został przechwycony przez kaprów zelandzkich,
co pociągnęło za sobą polską interwencję dyplomatyczną473. Ponieważ neutralność
bandery polskiej nie stwarzał dostatecznej ochrony przed zwalczającymi żeglugę francuską
kaprami hiszpańskimi, flotą holenderską i angielską, płynące z Bałtyku do portów francuskich
statki gdańskie i skandynawskie grupowano w konwoje eskortowane przez francuskie okręty
wojenne. Głośnym echem odbiła się po Europie wyprawa Filipa Duponta, Francuza polskiego
indygenatu, który wysłany w 1694 r. przez Marię Kazimierę z transportem zboża dla głodującej
Francji, zagrożony przez flotę holenderską, zawdzięczał ratunek zjawieniu się silnej eskadry
Jana Barta, który przeprowadził statki gdańskie szczęśliwie do Francji474. Śmierć Sobieskiego
i opowiedzenie się Gdańska po stronie Augusta II, a co za tym idzie wrogi stosunek
tego miasta do przybyłego z eskadrą Jana Barta drugiego kandydata do tronu, księcia Conti,
zakończyły okres ożywionych stosunków polityczno-ekonomicznych i komunikacji morskiej
polsko-francuskiej.
6. GROTKOWSKI I INNI PODRÓŻNICY POLSCY W XVIII WIEKU
Jedną z najciekawszych postaci spośród podróżników polskich wieku XVIII jest syn chłopa,
rotmistrz jazdy i humanista, Jerzy Karol Skop, urodzony około roku 1670 w Podhorcach
(powiat stryjski)475. W młodości, zapewne w latach dziewięćdziesiątych XVII stulecia, dostał
się Skop do Anglii i tam pobierał nauki. Następnie z Anglii udał się do Szwecji i zaciągnął się
do wojska. Służył w szwedzkim wojsku dość długo i dosłużył się rangi rotmistrza jazdy,
prawdopodobnie w toku wojny północnej. Wreszcie "po różnych życia przypadkach powrócił
do rodzinnego gniazda, z którego wyszedł, do Pohorzec"476. Tam trudnił się na powrót rolnictwem,
a ponadto spisywał w łacińskich rymach swe przeżycia na szerokim świecie w roku
1754 wydał je drukiem we Lwowie.477
Okres wojny północnej nie sprzyjał podróżowaniu, ale i w tym czasie płynęli Polacy przez
Bałtyk; z jednej strony byli to prawdopodobnie stronnicy Leszczyńskiego, jak np. pułkownik
Krzysztof Urbanowicz478, udający się do lub z przymierzonej Szwecji. Podróżował morzem
472 Pawelski, de Toullieu i am Ende nazwani są w dokumencie okrętowym: "Cives et incolae civitatis huius",
tj. obywatelami i mieszkańcami Gdańska ("Morze" 1928, nr 10, s. 7.). O Henryku de Toullieu patrz też M.
K o m a s z y ń s k i , Działalność kupców francuskich w Gdańsku w XVII
XVIII wieku, "Rocznik Dziejów
Społecznych i Gospodarczych", t. XVI, Poznań 1954, s. 252
236 i tab. I i II.
473 K. P i w a r s k i, Jan III Sobieski wobec spraw bałtyckich w latach 1693
1694, "Rocznik Gdański", t. VII/
VIII, 1933
1934, s. 190.
474 Patrz K. P i w a r s k i, Dupont Filip, "Polski słownik biograficzny", t. VI, s. 6, 7, oraz pamiętnik tego
ostatniego: Ph. D u p o n t, Mmoires pour servir a lłhistoire de la vie et des actions de Jean Sobieski, wyd J.
Janicki, Warszawa 1885. Ponadto o płynących do Francji konwojach bałtyckich ze statkami gdańskimi i skandynawskimi
pisze również C h a r l i a t, Colbert et la Baltique, s. 44
46.
475 T. S i n k o, Jerzy Karol Skop, chłop-humanista z XVIII w. "Eos", t. XIII, s. 163.
476 Jw.
477 Pełny tytuł dzieła brzmi: Podhorecensia seu Fragmenta varia composita et lecta, collecta, selecta a Georgio
Carolo Equite Skop originis prognata in Polonia educato in Britanni, praefecto equestri in Suecia, aetatis
suae octogesimo qiarto.
478 Patrz o nim A. P r z e ź d z i e c k i, Krzysztof Urbanowicz, starosta hubski, "Biblioteka Warszawska"
1856, t. III, s. 1
16.
88
również sam Leszczyński, przybywając w roku 1712 z generałem szwedzkim Steinbockiem
(ze Szczecina? ) do Wismaru.479
Przymusowe podróże do Szwecji odbywali wzięci do niewoli przeciwnicy Leszczyńskiego
i Karola XII, jak np. kasztelan połaniecki Felicjan Czerwiński, któremu udało się nawet zbiec
z więzienia w Gteborgu i przeprawić przez cieśninę do Danii, skąd powrócił szczęśliwie do
kraju.480 Natomiast zbiorowej ucieczki dokonało w 1705 r. 300 żołnierzy Polaków, Sasów i
Rosjan, którzy opanowali przewożący ich do Szwecji statek. Według współczesnych pamiętników
przebieg tego wydarzenia był następujący:
Trafiło się podczas tej wojny, gdy w tym roku według zwyczaju króla szwedzkiego odsyłano niewolników
i skarby w Polsce zabrane kościelne i świeckie do Szwecji, wyszedł okręt z Rygi naładowany, na którym
było niewolników, Polaków, Moskwy, Kozaków i Sasów 300 osób. Szwedów zaś dla warty przydano
owemu okrętowi 20 muszkieterów i porucznika jednego. Gdy już dzień morzem śli, namówili się Polacy, żeby
się salwowali jakim sposobem; zaczem wyszedł jeden ze spodu na wierzch, a oblokłszy minę pokorną
prosił Szweda na szyldwachu stojącego, żeby mu tytuniu sprzedał. Szwed wsparłszy flintę na piersiach swoich
którą miał w ręku, począł obiema rękami grzebać w patrontaszu szukając tytuniu i wlepił oczy w swój
towar, a wtem ów Polak pchnął go, że w morze wpadł, na to drudzy wyskoczyli z okrętu i opanowali strzelbę,
która tamże stała, a potem do Szwedów wypadających na rozruch z izdebki okrętowej dali ognia i zaraz
wszystkich trupem położyli. Styrmana tylko przy życiu zostawili pod warunkiem, żeby ich nie zdradliwie,
gdzie będą chcieli, prowadził, ale gdy ich potem chciał zdradzić ten styrman i ku Kurlandii z nimi, nie do
Gdańska, jak owi chcieli, jechał, wrzucili go w morze, a sami na Boską Opatrzność się dawszy, jak mogli tak
styrowali i weśli do Gdańska, a dziękując Panu Bogu skarbami się podzielili.481
Później zapewne znów zapanowała na tym polu podobna sytuacja, co w wieku minionym:
podróżowali za granicę głównie arystokraci i co zamożniejsza szlachta, jednakże niewielu z
nich spisywało swoje wrażenia z podróży. Nie zostawił nic np. posłujący po śmierci Augusta
III do wielu państw zachodnie Europy, m. in. do Anglii, Józef Poniński482 ani podróżujący do
Anglii w latach pięćdziesiątych XVIII w. późniejszy król Stanisława August Poniatowski oraz
Adam Czartoryski i inni483. Pierwsza w tym wieku zasługująca na wyróżnienie relacja tego
rodzaju, w dodatku wierszowana, wyszła spod pióra studenta polskiego z Lejdy, alumna i
stypendysty "Jednoty Litewskiej" ewangelickiego reformowanego synodu, Tobiasza Grotkowskiego.
Grotkowski był jednym z nader licznych polskich studentów w Lejdzie, jak bowiem wynika
z statystyk, w latach od 1575
1795 studiowało tam ponad 700 Polaków484. Do Lejdy wysłany
został Grotkowski w 1755 r. Podróż z Królewca do Lejdy odbył drogą morską, ale żadnej
relacji z niej nie pozostawił. Natomiast wracając po dwuletnich studiach do kraju doznał
niebezpiecznych przygód, które po powrocie uwiecznił w rymowanej kronice obejmującej
326 wierszy. Poemat ten przez 175 lat (jeśli przyjąć, że powstał w czasie podróży lub zaraz po
powrocie autora do kraju) pozostawał w rękopisie, rękopis zaś sam był nieznany i odkryty
został przypadkowo w Bibliotece Uniwersyteckiej w Wilnie wśród różnych innych poematów
w Zbiorze różnych poezji. Tytuł tego poematu brzmi: Podróż morska dwu studiujących Polaków,
gdy się z Amsterdamu do Gdańska okrętem pławili powracając z Akademii Lejdeńskiej
do granic ojczystych.485 .
479 Pamiętniki do panowania Zygmunta Augusta II napisane przez niewiadomego autora (podobno Erazma
Otwinowskiego). Wyd. z rękopisu E. Raczyński, Poznań 1838, s. 205.
480 Jw., s. 119, 120.
481 Jw., s. 88, 89.
482 N i e s i e c k i,o.c., t. VII, s. 384.
483 W. K o n o p c z y ń s k i, Anglia a polska w XVIII wieku, "Pamiętnik Biblioteki Kórnickiej", 1947, z. 4, s.
99, 100.
484 S. K l e y n t j e n s, Miscellanaea Polono-Hollandica, "Rocznik Gdański", t. IX/X, 1935/1936, s. 457.
485 W. P n i e w s k i, Nieznany polski poemat morski z XVIII wieku, "Rocznik Gdański", t. VII/VIII,
1933/1934, s. 416 i n.
89
Trasa opisanej podróży prowadziła z Amsterdamu, skąd statek wypłynął we wrześniu 1758
r. wokół wybrzeży holenderskich, duńskich i norweskich, gdzie przed dotarciem do cieśnin
duńskich statek uległ rozbiciu przy brzegach Norwegii. Zmuszony do przezimowania, dopiero
31 marca następnego roku, a więc w sześć miesięcy od wyruszenia z Amsterdamu Grotkowski
dotarł do Gdańska.
Łaskawy Czytelniku! tu masz opisanie,
Jakie było zza morza moje żeglowanie,
Jakie niebezpieczeństwa i przypadki miałem
I jak się z nich za łaską Bożą wybiegałem486.
Po kilkunastu zwrotkach poetyckiego wstępu przystępuje autor do opisu samej podróży,
mówiąc jak to wraz z nie wymienionym z nazwiska towarzyszem w Amsterdamie "okręt iść
mający do Gdańska zmowili" i jak "po dniach pięciu poczęto od brzegu odbijać i wnet żagle
napinać do biegu"487.
Po przepłynięciu 18 mil do granicy holenderskiej ostrożny kapitan, zwany przez autora
szyprem, zarzucił kotwicę w miejscu, "gdzie się zaczyna Angielczyków morze"488. Znów
następuje kilka podobnych treścią do wstępu rozważań autora, jakby wypełnić chciał czas
oczekiwania na kotwicy, niezdolny do rzeczowego choćby opisu morza, wybrzeża czy licznych
w tym miejscu zakotwiczonych statków. Wreszcie jednak pogoda polepszyła się na tyle,
że
Wyszedłszy na wierzch, gdy się pilnie rozpatrzymy,
Aż okręta około nas wszędy leżące
Widzimy dalszą podróż już przed się biorące.
Jedni baty na górę jak zwyczaj wciągają,
Drudzy kotwic ugrzązłych z ziemi dobywają,
Inni powrozy wiążą. Inni suszą żagle.
Nikt nie próżnuje, wszyscy pospieszają nagle489.
Statek odkotwiczono i przy dobrej pogodzie, raz po raz mijając inne statki lub będąc przez
nie wyprzedzany, płynął w kierunku cieśnin duńskich. Pogoda jednakże się odmieniła i po
pomyślnie wiejącym wietrze zawiały złe wiatry,
Które z sobą wojując, tak morze skłócili,
Że się wały jak góry najwyższe zbiegały,
I bezdenne otchłanie wszystkie otwierały490.
Grotkowski na próżno starał się oddać grozę położenia. Talentu poetyckiego mu nie stało i
mimo najlepszych chęci poety opis burzy wypadł dość blado. A musiała ona być nadzwyczaj
groźna dla statku, skoro
Szyper zemdlone ręce często załamuje,
O wszelakim sposobie salwy491 desperuje.
Wchodzi i wychodzi, i siedzi, i stoi,
I leży, i lęka się, i stracha, i boi.
Miejsca sobie nie znajdzie dla zbytniej tęskności,
Która serce ścisnęła w tej okoliczności.
486 Jw., s. 419, w. 11
14.
487 Jw., s. 420, w. 60
62.
488 Jw., s. 421, w. 71.
489 Jw., s. 421, 422, w. 100
106.
490 Jw., s. 422, w. 120
122.
491 Łac.: uratowania, ratunku.
90
Raz pogląda na kompas, raz na mappy swoje,
Lecz w takim zamieszaniu na nic to oboje
I on sam, i lud nie śpi, nie je i nie pije.
My w tąż; przez trzy dni, tak iż każdy ledwo żyje492.
10 października nadszedł najkrytyczniejszy dzień podróży, kiedy sztorm osiągnął najwyższe
natężenie i wpędził statek na ląd:
Natychmiast okręt w swoim prętkolotnym biegu,
Z napiętymi żaglami przypadłszy do brzegu,
Jak go pędziły srogie, bystroszumne wały,
Tak w całym impecie wparł się między skały493.
Niebezpieczeństwo istniało jednak nadal, gdyż statek roztrzaskany został w odległości
uniemożliwiającej dostanie się na ląd. Wszystkie próby ratowania zawiodły, wreszcie pozostał
tylko ostatni sposób; mianowicie dopłynięcie z liną ratowniczą wpław do brzegu, aby
między wrakiem a lądem utworzyć połączenie, przy którego pomocy mogliby się uratować
wszyscy podróżni i członkowie załogi. Jednakże i ten sposób ratunku nie był łatwy do zrealizowania,
gdyż fala, zdawało się, stwarzała przeszkodę nie do przezwyciężenia:
Niedługo myśląc, jeden skoro w morze skoczy,
A woda, jak się nurtem w kłębek wijąc toczy:
Zakręciwszy go w kółko, do gruntu targnęła
I ledwo mu żywota zaraz nie odjęła.
Nic on, nic o nim drudzy, również nie wskórali,
Którzy całą noc tejże sztuki próbowali494.
Wreszcie jednak samemu kapitanowi powiodła się próba dotarcia do brzegu i kolejno
wszyscy przedostali się na zbawczy ląd. Zaokrętowani później na statek płynący również z
Amsterdamu do Gdańska natrafili w drugiej połowie grudnia na tak złą pogodę, że statek zawrócił
do brzegu. Po przezimowaniu w miasteczku Gremstadt wyruszyli 21 lutego wzdłuż
wybrzeży duńskich, raz jeszcze przeżyli burzę, która dwa tygodnie miotała statek po morzu i
wreszcie 31 marca 1759 r. dotarli do Gdańska.
Niespełna dziesięć lat później przemierzył kilkakrotnie Bałtyk i Morze Północne człowiek,
którego imię stać się miało niebawem głośne w całej Europie, mianowicie Maurycy August
Beniowski. Oto co na ten temat podane jest w jego pamiętnikach:
Beniowski [...] puszcza się do Gdańska, a mając w zamiarze wydoskonalenie się w sztuce żeglarskiej,
kilka podróży do Hamburga odprawia, skąd morzem do Amsterdamu i Plimuth495 popłynął. Zasmakowawszy
w tym życiu już w roku 1767 zabiera się do podróży, do wielkich Indii, gdy wtem odbiera listy wielu panów
i senatorów polskich, w których ci go zachęcają, by wracał i łączył się z konfederacją która podówczas wiązać
się poczynała496.
Po upadku konfederacji barskiej uczestnicy jej rozproszyli się po całym świecie i zapewne
niejeden z nich opuszczając Polskę również obrał drogę morską. Podobnie i wielu innych
poszukiwaczy przygód wojennych i obieżyświatów udawało się w tych czasach, zwłaszcza w
drugiej połowie XVIII w., na Zachód, głównie do Francji i Holandii, a nawet i dalej do Indii.
Z bardziej znanych podróżników tego okresu wymienić można Michała Dzierżanowskiego,
492 Jw., s. 422, 423, w. 137
146.
493 Jw., s. 423, w. 155
158.
494 Jw., s. 424, w. 181
186.
495 Plymouth, port na południowo- zachodnim wybrzeżu Anglii.
496 Historya podróży y osobliwszych zdarzeń sławrnego Maurycego Augusta hrabi Beniowskiego, szlachcica
polskiego y węgierskiego, z francuskiego tłumaczona , t. I, Warszawa 1797, s. 7.
91
który około 1744 r. wypłynął z Gdańska do Francji na fregacie celem zaciągnięcia się wraz z
innymi ochotnikami do pułku formowanego ze szlachty polskiej przez marszałka Lwendahla.
Fregata, na której płynął Dzierżanowski, schwytana została jednak przez Anglików, a on
sam dostał się na pewien czas do niewoli497.
Trzydzieści lat później udał się drogą morską do Holandii inny znany podróżnik morski,
Anzelm Dzwonkowski498.
Oprócz nich podążali również na Zachód (do Holandii, Anglii i Ameryki) uchodźcy religijni
z Polski. O tych podróżnikach będzie jeszcze mowa osobno499.
Z Polaków, którzy przemierzali w tym czasie morza północne w sprawach związanych z
wykonywanym zawodem, trzeba uwagę przede wszystkim marynarzy i dyplomatów.
Podróże ówczesnych polskich przedstawicieli morskiego rzemiosła musiały być związane
niechybnie z Gdańskiem, skąd bowiem, jak nie z Gdańska, łatwiej było puścić się na morze?
Jaki był współudział Polaków w tworzeniu i obsłudze żeglugi gdańskiej, dokładnie nie wiemy
ale z istniejących fragmentarycznych informacji wynika, że byli oni nawet armatorami i kapitanami
gdańskich statków handlowych. Najlepszym tego dowodem jest wykaz gdańskich
właścicieli statków i kapitanów z 1757 r., w którym figurują następujące polskie nazwiska
właścicieli statków: Fabian Ludwik Gorzuchowski i Jan Kocitzki, oraz kapitanów: Salomon
Leschinski, Jan Rosenski Gotfryd Bagiński, jak również nazwiska o polskim pochodzeniu:
Paleske, Neitzke i in.500
Z dyplomatów na wymienienie zasługują przede wszystkim ostatni posłowie i rezydenci
polscy w Anglii: Tadeusz Burzyński i Franciszek Bukaty.
Burzyński znalazł się po raz pierwszy w Anglii po wybuchu konfederacji barskiej, jednakże
podróż tę odbył w charakterze prywatnym. Wrócił później do kraju, ale w tym samym
jeszcze roku (1769) wyprawiony został w misji dyplomatycznej do Holandii i Anglii, gdzie
też przebywał jako poseł do roku 1771. Po jego wyjeździe z Anglii do Włoch, gdzie zmarł501,
zastępował go sekretarz poselstwa Franciszek Bukaty. Bukaty przez dwadzieścia dwa lata był
polskim przedstawicielem dyplomatycznym w Anglii, zrazu jako rezydent, a już pod koniec
swej służby w charakterze posła nadzwyczajnego. Zdradzał szczególne zainteresowanie
sprawami Gdańska i polskiego handlu zamorskiego, ograniczonego po pierwszym rozbiorze
przez Prusy, i przedstawił w Anglii projekt handlowego zbliżenia polsko-angielskiego, wybudowania
wspólnego portu przy ujściu rzeki Świętej itd. Dzięki długoletniemu pobytowi w
Anglii Bukaty był doskonale obeznany z miejscowymi stosunkami i dlatego mógł służyć tym
wydatniejszą pomocą licznie przyjeżdżającym tu rodakom, zwłaszcza u schyłku niepodległości
Polski. Między innymi był on bardzo pomocny przybyłemu tu w roku 1791 w trudnej misji
politycznej Michałowi Ogińskiemu502.
Ogiński, przebywający podówczas jako przedstawiciel dyplomatyczny Rzplitej w Holandii,
otrzymał polecenie udania się do Anglii celem wysondowania opinii rządu wobec projektowanej
przez Prusy aneksji Torunia i Gdańska. Z Calais, gdzie czekać musiał trzy dni na
497 W. K o n o p c z y ń s k i, Dierżanowski Michał, "Polski słownik biograficzny", t. VI, s. 157
159.
498 L. T o m a n e k, Polak z XVlll stulecia w stużbże holenderskiej, Pamiętniki imć p. Teodora Anzelma
Dzwonkowskiego, "Kurier Literacko-Naukowy", Kraków 1929, nr 6, s. VI.
499 Patrz rozdz. VII "Na szlaku uchodźstwa religijnego".
500 Wg G. L s c h i n a, Beitrge zur Geschichte Danzigs, t. II, Danzig 1837, s. 73
75, podaje S. M a t y s i k,
Ze studiów nad historią prawa morskiego w Gdańsku, "Zapiski Tow. Naukowego w Toruniu", t. XVII, 1951, z.
1
2, s. 52; patrz również t e n ż e, Gdański proces przeciwko zbiegłym ze statku marynarzom, "Rocznik Gdański",
t. XIII, 1954, s. 89.
501 S. K o ś c i a ł k o w s k i, Burzyński Tadeusz, "Polski słownik biograficzny", t. III, s. 142, 143. O pobycie i
działalności dyplomatycznej Burzyńskiego w Anglii pisze W. K o n o p c z y ń s k i, Anglia a Polska w XVIII
wieku, s. 111 i n.
502 B. D e m b i ń s k i, Bukaty Franciszek, "Polski słownik biograficzny", t. III, s. 114, 115.
92
pomyślne warunki po strasznej burzy, jaka się rozpętała na wodach kanału, odbył Ogiński
podróż morską do Dover503 i tą drogą wracał po wykonaniu swej misji z powrotem504.
W końcu stulecia na północno-europejskich szlakach morskich spotykamy również i ludzi
nauki, płynących pogłębiać swe studia i wiedzę w obcych krajach. Wymienić tu można słynnych
uczonych Jana i Jędrzeja Śniadeckich, z których pierwszy podróżował do Anglii w
1787, a drugi w 1793 r.505, Jana Potockiego, jednego z najwybitniejszych ludzi owych czasów,
zwiedzającego Anglię w roku 1791, oraz Albertrandiego, który w latach 1789
1790 podróżował
do Danii i Szwecji.
Potocki opisał swą podróż, jednakże praca ta pozostała w rękopisie i nie ukazała się drukiem506.
Szczęśliwszy pod tym względem los spotkał opis podróży Albertrandiego, jednakże
nie daje on wiele materiału do rozważań, proporcjonalnie zresztą do niewielkiego zasięgu tej
podróży. Oto fragment relacji, napisany przez Albertrandiego z początkiem września 1789 r.
na pokładzie statku płynącego z holsztyńskiego portu Flensburga do Korsr, na duńskiej wyspie
Zelandia:
Okręt pędził jak strzała i w przeciągu trzech godzin i kwadransa ta przeprawa, pospolicie 7 godzin potrzebująca,
odbyta była, bez innej przykrości oprócz szczupłej nudności, kiedym długo w izbie okrętowej
siedział, która, wyszedłszy na wiatr na pokład okrętowy, zaraz przemijała507.
Z Helsingr do Helsingborga przez cieśninę sundzką przepłynął Albertrandi w "bacie"
wiosłowo-żaglowym. Po blisko rocznym pobycie w Sztokholmie, poświęconym szukaniu
poloników w tamtejszych bibliotekach powrócił Albertrandi tą samą drogą do Kopenhagi, a
stąd "pake[t]botem", czyli żaglowcem kursującym w regularnych odstępach czasu z pasażerami
i pocztą, do Kilonii.
Mówiąc o polskich ludziach nauki przybywających do Londynu nie sposób pominąć
dwóch osób obcego wprawdzie pochodzenia, ale związanych z Polską miejscem urodzenia, a
także i późniejszą działalnością mowa tu o Janie Rajnoldzie Forsterze i jego synu Jerzym,
wybitnym uczonych, z których pierwszy urodził się w Tczewie, a drugi w Wiślinie pod Gdańskiem.
Przybyli oni do Londynu w r. 1772 i następnie przez trzy lata uczestniczyli w podróży
angielskiego żeglarza Cooka dookoła świata. Zebrane przez Forsterów materiały, wyniki badań
i spostrzeżenia posłużyły im do przygotowania drukiem dwóch prac. Dodać tu jeszcze
można, że w 1784 roku Komisja Edukacji Narodowej zaofiarowała Jerzemu Forsterowi katedrę
historii naturalnej na uniwersytecie wileńskim i że przez trzy lata był profesorem tegoż
uniwersytetu, jednakże fakt ten, jak i fakt urodzenia Forstera na ziemi polskiej nie daje jeszcze
podstawy do prób polonizowania tego niemieckiego uczonego508.
Jednym z bardziej znanych podróżników polskich czasów stanisławowskich był podziwiany
wszędzie dla swego lilipuciego wzrostu karzeł Józef Borusławski, który zjechał całą Europę i
503 M. O g i ń s k i, Mmoires de sur la Pologne et les Polonais depuis 1788 jusqu'a la fin de 1815, t. I. Paris
1826, s. 91. Gazety londyńskie doniosły już, że Ogiński zatonął podczas przeprawy przez kanał La Manche i

jak pisze Ogiński w swych pamiętnikach "mes amis me regrettaient, tandis que je lisais moim-meme la description
de mon prtendu naufrage" (jw., s. VI).
504 Jw., s. 103.
505 K o r b u t, Literatura polska od początków do wojny światowej, t. II, s. 261.
506 Patrz o tym: J. P o t o c k i, Podróż do Turcji i Egiptu, Kraków 1924. s. 102.
507 Archiwum domowe do dziejów i literatury krajowej, z rękopismów i dzieł najrzadszych zebrał i wydał K .
W . W ó j c i c k i , Warszawa 1856, s. 152.
508 A tak właśnie czyni W. S ł a b c z y ń s k i, Polscy obrońcy i badacze ludów kolonialnych, ("Problemy"),
1953, nr 5, s. 288
299. Por. co pisze o nikłych związkach Forstera z Polską A. B i r k e n m a j e r, Forster Jan
Jerzy Adam, "Polski słownik biograficzny", t. VII, s. 65
67.
93
osiadł wreszcie w Anglii. Pamiętniki Borusławskiego, spisane po francusku, ukazały się współcześnie
drukiem w Anglii, a z górą wiek później doczekały się tam drugiego wydania509.
I wreszcie zakończyć można ten przegląd polskich północno-morskich podróżników z
okresu Rzeczypospolitej szlacheckiej osobą nie znanego z nazwiska majora, uchodźcy wojskowego
z roku 1792, o którym blisko pół wieku później inny uchodźca, powstaniec listopadowy
Teodor Tripplin, usłyszał w Norwegii taką opowieść:
Razu pewnego, było to kilka lat przed końcem uszłego wieku, stałem w przystani gdańskiej z małym brygiem
korsarskim, którego byłem kapitanem, przyszedł do mnie tajemniczo jakiś wojskowy, ranny i już niemłody
i prosił, abym go zawiózł do Kopenhagi, dokąd właśnie wypływałem. Z nagrody wielkiej, jaką mi
ofiarował, i z innych znaków poznałem, że cudzoziemiec unika ucieczką prześladowań. Nie myliłem się

był to major ranny w walce, unikający dalszych następstw. Przechowałem go tak dobrze na okręcie moim, że
władze rewidujące przed wyjściem statek nic nie znalazły.
Burze zatrzymały nas kilką tygodni na Morzu Bałtyckim, miałem tedy sposobność poznać bliżej mego
pasażera i znalazłem w nim człowieka szlachetnego i bogobojnego, i bardzo światłego: o uprawie roli, o hodowli
bydła rozprawiał jak profesor agronomii510.
Uchodźca ten udawał się do Londynu, gdzie spodziewał się zastać przyjaciół, ale na prośbę
kapitana, który był oldermenem osady rybackiej pod Farsundem, na południowym wybrzeżu
Norwegii, zgodził się udać do tej osady. Tam podczas swego pobytu osuszył bagna, wybudował
młyn wodny, zreorganizował uprawę roli i hodowlę bydła, wybudował drogę wśród skał
itd. W ostatnim roku XVIII w. (1799
czy 1800?) zmarł, po ośmioletnim (?) pobycie w tej
osadzie, z wdzięcznością wspominany przez jej mieszkańców.511
509 Patrz S. W a s y 1 e w s k i, Borusławski Józef, "Polski słownik biagraficzny", t. II, s. 356. Pierwsze angielskie
wydanie pamiętnika: Memoirs of the Celebrated Dwarf, Joseph Boruwlaski[!], a Polish Gentleman,
cantaining a faithful and curious Account of his Birth, Education, Marriage, Travels and Voyuges. written by
himself, translated from the French by Mr. des Carrieres. London 1788. Drugie wydanie: Joseph B o r u w l a -
s k i, The Life and Love Letters of a Dwarf, London 1902 (E. G. C o x, A Reference Guide to the Literature of
Travel, Including Voyages. Geographical Descriptions , t. I, Seattle 1948, s. 91.).
510 T. T r i p p l i n, Wspomnienia z podróży , t. I, Petersburg 1853, s. 128.
511 Jw., s. 132, 133.
94
VI. POLACY NA MORZU ŚRÓDZIEMNYM
(wiek XVI
XVIII)
1. PIELGRZYMI SZESNASTOWIECZNI I ICH RELACJE
Z licznych pielgrzymów do Jerozolimy w XVI w. jako pierwszego wymienić trzeba Jana
Łaskiego, późniejszego arcybiskupa gnieźnieńskiego, który według przypuszczenia historyków
był w Palestynie i Egipcie w latach 1500
1511512. Trochę później, również w pierwszym
dziesięcioleciu, tego wieku, odbył podróż do Palestyny bernardyn Łukasz z Rydzyny513, oraz
(w 1506 r.) Jan Dantyszek. O podróży Dantyszka posiadamy nieco informacji; wprawdzie nie
poczynił on notatek w czasie podróży, jednakże w kilkadziesiąt lat później wspomniał ją w
opisie swego życia w elegii: Carmen paraeneticum ad ingenuum adolescentem Constantem
Alliopagum. Trasa podróży Dantyszka wiodła z Włoch naokoło wysp greckich, Korfu i Krety,
Rodos i Cypru. Cała wyprawa trwała sześć miesięcy i obfitowała w niebezpieczeństwa. W
drodze powrotnej Dantyszek zwiedził Sycylię514.
Rok później odbył podróż i opisał ją bernardyn, brat Anzelm. Opis swój ujął krótko, kreśląc
go bezpośrednio po odbyciu pielgrzymki. Praca ta, zatytułowana Terre sancte et urbis
Hierusalem apertior descriptio fratris Anselmi ordinis Minorum de observantia, ukazala się po
raz pierwszy przy traktacie Jana ze Stabnicy w 1512 r., potem w osobnym wydaniu w 1514,
wreszcie szereg razy w tłumaczeniu na język polski, jak również i w języku oryginału515.
Dziełko brata Anzelma jest pierwszym polskim opisem Ziemi Świętej516, jednakże nie zawiera
relacji z podróży morskiej.
W latach późniejszych do Palestyny podróżowali: Stanisław Odrowąż-Pieniążek, który
zmarł w czasie podróży morskiej i pochowany został na Cyprze w 1509 r517, w tym samym
czasie również "miles hierosolimitanus Christophorus Nuhorsky", w 1511 r. młodszy brat
Jana Łaskiego Andrzej, zaś w roku 1515 kanclerz gnieźnieński Dominik z Secemina518. Dwa
lata przedtem wyjechać miało w drogę do Jerozolimy pięciu wielmożów, wśród nich Jan Tarnowski519;
o tym ostatnim wiemy wszakże, że podróż na Bliski Wschód odbył w roku 1517 i
że pozostawił jej opis pt. Terminatio ex itinerario, z którego można odtworzyć drogę z Włoch
do Palestyny i czas jej trwania. Statek, na którym płynął Tarnowski, opuścił Wenecję w dniu
512 B y s t r o ń, Polacy w Ziemi Świętej, Syrji i Egipcie, s. 10.
513 Jw.
514 W. P o c i e c h a, Dantyszek Jan, "Polski słownik biograficzny", t. IV, s. 424
430; E s t r e i c h e r, Bibliografia
polska, t. XV, s. 38.
515 B y s t r o ń, o. c., s. 12
14. Patrz również informacje, jakie podaje S. Z i e l i ń s k i, Mały słownik pionierów
polskich kolonialnych i morskich, Warszawa 1932, s. 10, 11.
516 F. B u j a k, Najstarszy opis Ziemi Świętej polskiego pochodzenia, "Studia Historyczno
Geograficzne",
Warszawa 1925, s. 138
148.
517 Z i e 1 i ń s k i, o. c., s. 359.
518 B y s t r o ń, o. c., s. 15.
519 B a r y c z, Z zagadnień podróżnictwa polskiego , s. 72, przyp. 16, podaje pod rokiem 1513 nazwiska
Stanisława i Jana Tęczyńskich, Janusza Latalskiego, Adama Włodzisławskiego i Jana Tarnowskiego. Tymczasem
B y s t r o ń; o. c., s. 18, pisze, że obaj Tęczyńscy i Latalski byli w Palestynie w roku 1532 i w latach późniejszych.
95
4 lipca 1517 r., zaś 14 sierpnia zakotwiczył w Jafie. W drodze powrotnej trasa wiodła przez
Cypr, gdzie Tarnowski jakiś czas zabawił520.
W roku 1518 pielgrzymował Hieronim Jarosław Łaski, synowiec arcybiskupa, i być może
razem z nim Marcin Broniewski, kawaler zakonu bożogrobców521. Natomiast w roku 1519
udało się do Palestyny aż sześciu, a może nawet dziesięciu polskich wielmożów, których nazwiska
nie są nam jednak znane522. Podróżujący w 1520 r. brat Hieronima
Stanisław Łaski

dotarł zapewne aż do Arabii, zaś w drodze powrotnej przeżył na Adriatyku silną burzę, z
której w cudowny sposób miał ocaleć523. Natomiast prowincjał bernardyński o. Urjel z Grabowa
wracając około roku 1530 z Ziemi Świętej zginął w nurtach morskich koło Antivari u
wybrzeży Włoch524.
Z kolei wymienić można późniejszego wojewodę poznańskiego Janusza Latalskiego
(1532) i zapewne w tym samym czasie Jana Tęczyńskiego, następnie jego brata Andrzeja i
innego jeszcze Tęczyńskiego, Stanisława, a wreszcie Kiliana Lataszyńskiego (1534). Około
połowy XVI w. podróż do Palestyny odbył Stanisław Tarnowski, późniejszy wojewoda krakowski,
który przy tej okazji zwiedził również Arabię i Egipt. Do krajów Afryki i Azji dotarł
w tymże czasie inny pielgrzym, ks. Andrzej Orzechowski; pielgrzymkę do Ziemi Świętej odbyli
również: Stanisław Orlik, żupnik ruski, zmarły w roku 1540 jako "rycerz jerozolimski",
bernardyn Jakub z Łomży, podróżujący w 1542 r., i siostrzeniec biskupa Maciejowskiego
Marian Leżeński w 1559; zmarł on w drodze powrotnej do kraju525.
Pierwszy po polsku napisany opis pielgrzymki pozostawił Jan Goryński. Z jego opowiadania
wynika, że podróżni płynęli statkiem przewożącym towary do Jafy; czas pomiędzy wyładunkiem
a załadunkiem towaru wyzyskiwany był przez pielgrzymów na zwiedzanie Jerozolimy.
Z braku daty trudno jedynie ustalić rok podróży Goryńskiego. Ponieważ w drodze powrotnej
statek zawinął na Cypr, który od roku 1570 zajęty był przez Turków, podróż musiała
odbyć się wcześniej, prawdopodobnie około, a raczej zaraz po roku 1560, jak przypuszcza
wydawca diariusza Goryńskiego, starając się swą hipotezę udokumentować historycznie526.
Oto w jakich słowach Goryński przedstawia podróż morską:
Dnia ostatniego lipca w nocy byliśmy w wielkim niebezpieczeństwie, albowiem iż błądząc przyszliśmy
na takowe morze, które nie było głębsze na dziesięć sążon527 i trafiło się, iżeśmy pięćkroć przychodzili na tak
miałkie, iż nie było głębiej na pięć sążon. Potem pierwszego dnia sierpnia, skoro słońce weszło, ujrzeliśmy
ziemię, aleśmy nie wiedzieli, co zacz była, a wiatrechmy mieli prawie ku niej, jedno iż nie śmieli żagłów ku
niej prawie [obrócić], obawiając się, abyśmy do jakiej inszej ziemi nie przystąpili. Potem ku południowi, gdy
nas wiatr przypędził bliźej w tą ziemię, którą zowią Ascalonia528. Po obiedzie ujrzeliśmy Joppen529; gdyśmy
byli od niego w dziesiąci milach, przyszedł nam wiatr niemały, a tak iżeśmy beli niedaleko ziemie, obawiając
się, aby nas wiatr na miałkość nie przygnał, musieliśmy ankry530 [wyrzucić]531.
520 O Tarnowskim patrz: S. O r z e c h o w s k i, Żywot i śmierć Jana Tarnowskiego Warszawa 1773; B y -
s t r o ń, o. c., s. 15, 16; Z i e l i ń s k i, o. c., s. 551, 552.
521 B y s t r o ń, o. c., s. 17.
522 Sześciu bawiło w maju tego roku w Wenecji w drodze do Ziemi Świętej. (B a r y c z, o. c.), czterech zostało
w sierpniu pasowanych na rycerzy bożogrobskich (R h r i c h t - M e i s n e r, Deutsche Pilgerreisen nach
dem heiligen Lande, s. 526.) Jest możliwe, że byli to uczestnicy dwu różnych wypraw.
523 B y s t r o ń, l. c.
524 Jw., s. 17, 18.
525 Jw., s. 18.
526 Peregrynacja do Ziemi Świętej Jana Goryńskiego, wyd. z rękopisu W. T. Baranowski, "Prace Komisji do
Badań nad Historią Literatury i Oświaty w Polsce", t. I, Warszawa 1914, s. 258, 259.
527 Sążni; sążeń
miara głębokości równa ok. 1,80 m.
528 Ascalon, miejscowość na wybrzeżu Palestyny.
529 Joppen
Jafa.
530 Łac.: ancorae
kotwice.
531 Jw.. s. 263.
96
Gdy statek zawinął do portu, kierujący pielgrzymką patron wysłał w barce tłumacza z zawiadomieniem,
że przybył statek z pielgrzymami. Podczas kilkudniowego czekania na pozwolenie
zejścia na ląd główne zainteresowanie podróżnych skierowane było na sprawę
aprowizacji. Obok handlu wymiennego z Turkami (chleb i ser w zamian za drób), pielgrzymi
zajmowali się połowem ryb, o czym Goryński pisze: "Naszy też z okrętu ryby łowili; nieźle
się im wodziło, dostawali ryb niezłych; morze przy Joppen jest bardzo rybne"532.
Wyczekiwanie podróżnych, którym przez cały ten czas nie było wolno zejść na ląd, zakończone
zostało przybyciem gwardiana jerozolimskiego, mającego im towarzyszyć do Grobu
Świętego i z powrotem.
Po odbyciu pielgrzymki statek wracał znów drogą na Cypr. Tam podczas postoju w odległości
12 mil od Famagusty Goryński doznał różnych przygód morskich. Wybrał się bowiem
na ląd wraz z kilkunastu innymi podróżnymi w łodzi okrętowej, gdyż płytkie i skaliste dno
nie dozwalało na zawijanie okrętów do portu. Łódź była jednak bardzo rozeschnięta i nabierała
tyle wody, że wycieczka omal nie zakończyła się tragicznie. Gorsza jeszcze spotkała ich
przygoda w drodze z lądu, gdy wracali barką żaglową i zerwała się burza. Ostatecznie jednak
syt przygód, wrażeń i zadowolenia z odbytej pielgrzymki Goryński powróci zdrowo i cało do
kraju.
W wyprawie tej "z Polaków był prócz Goryńskiego jakiś nie wymieniony z nazwiska podkomorzy"
533
może Feliks Odrowąż-Pieniążek, na którego do niedawna zachowanej szabli
wyryte zostały znaki pielgrzymie rycerzy zakonu bożogrobców oraz data 1563 r.534
Opis pobytu w Ziemi Świętej pozostawił również kapelan żony Zygmunta Augusta, królowej
Katarzyny Rakuskiej, Bonawentura Tomasz z Nissy, w obszernym liście do kardynała
Hozjusza z roku 1568535.
W roku 1576 był w Palestynie wojski sochaczewski, kolejny sekretarz Walezego i Batorego,
Jan Pudłowski, pierwszy Polak wpisany w Liber peregrinorum
księgę pielgrzymów
znajdującą się w archiwum franciszkańskim w kościele św. Salwatora w Jerozolimie.
W tymże zapewne czasie, za panowania Stefana Batorego, pielgrzymował do Jerozolimy
wielki znawca języków wschodnich i tłumacz poselstwa polskiego w Stambule
Krzysztof
Dzierżek536.
W roku 1581 płynął na okręcie weneckim do Palestyny nie znany bliżej Feliks Sojelski537.
Najobszerniejszy i najpełniejszy opis podróży do Palestyny dał Mikołaj Krzysztof Radziwiłł,
zwany Sierotką, podróżujący w towarzystwie pruskiego burgrabiego Abrahama von
Dohna, szlachciców Jerzego Kasa i Michała Kanarskiego z Prus, Andrzeja Skorulskiego z
Litwy i Piotra Byliny z Korony oraz trzech innych podróżnych (mieszczan). Statek, na którym
Radziwiłł płynął z towarzyszami, wyruszył z Wenecji 17 kwietnia 1583 r. Trasa prowadziła
wzdłuż wybrzeży dalmatyńskich i greckich, przez Kretę, Karpatos i Rodos do Cypru.
Tam podróżni przesiedli się na maleńki statek żeglugi przybrzeżnej, tzw. karamuzan, którym
dotarli 8 czerwca do Tripolisu. Po zwiedzeniu Ziemi Świętej Radziwiłł udał się do Egiptu,
gdzie zabawił dłuższy czas. Wracał znów przez Kretę, przy czym podczas rejsu w poprzek
Morza Śródziemnego statek, pędzony burzą, błąkał się po nim przez dwa tygodnie. Z Krety
płynął Radziwiłł do Włoch, spotykając raz po raz po drodze innych polskich pielgrzymów
płynących również do lub z Palestyny. W marcu 1584 r. przybyciem do Otranto zakończyła
się morska część pielgrzymki Radziwiłła.
532 Jw., s. 264, 265.
533 B y s t r o ń, o. c., s. 23.
534 J. P o g o n o w s k i, Szabla-batorówka Feliksa Odrowąż-Pieniążka "Broń i Barwa", t. II, Warszawa 1935,
nr 4, s. 89, 90.
535 B a r y c z, o. c., s. 73.
536 B y s t r o ń, o. c., s. 20.
537 Jw., s. 296.
97
Mikołaja Krzysztofa Radziwiłła peregrynacja do Ziemi Świętej538 zawiera szereg stosunkowo
obszernych opisów zwiedzonych przez autora portów, stacjonujących w nich jednostek
morskich, ich rodzajów i tym podobnych wiadomości. Żadna inna z relacji polskich pielgrzymów
nie przynosi tyle tego rodzajów materiałów, co relacja Radziwiłła-Sierotki; i dlatego
jest ona szczególnie cennym uzupełnieniem naszego stanu wiedzy o ówczesnym budownictwie
okrętowym i żegludze śródziemnomorskiej, jeśli nawet nie jednym z poważniejszych
źródeł w tej dziedzinie539. Jak Radziwiłł sam zresztą stwierdził, opisywał wszystko to, co "w
oczy lazło". Nic więc dziwnego, że z tego co widział, a przede wszystkim co przeżył na morzu,
zanotował rzeczy godne, jego zdaniem, uwagi. A przeżył również niejedną groźną,
szczególnie dla człowieka nie obytego z morzem, burzę; niewiele brakowało, aby najbardziej
może niebezpieczna z nich nie pogrążyła w odmętach galery, na której kończył nasz podróżnik
swą podróż, powracając na wiosnę 1584 r. z Krety do Włoch. Oto jak opisuje Radziwiłł
ten końcowy etap swej peregrynacji, który omal nie okazał się również ostatnim etapem jego
życia:
Takżeć o dziewiątej godzinie na całym zegarze przede dniem puściliśmy się na morze, a nie mogąc pod
wielkim żaglem iść, co go zową artemon 540, wciągnęli mniejszy, tercerolę. Zaczym, że morze tak gwałtownie
się burzyło, w wielkimeśmy niebezpieczeństwie byli i z strony tego, że noc, a prawie na samym wielkim morzu,
i kłtemu, że wały gwałtownie okrywały, co galerom niedobrze, gdyż nie mogą wytrwać fortuny i dobrze
mniejszej niż okręty 541. A kłtemu, że galera długa, niska i płaska, kiedy gwałtowne wały albo ją stłuką, albo
przełamią; jedno ta nadzieja była, iż galery, nowe i mocne były, zaczym to marynarze cieszyło; a iż tak wielkim
pędem szły, że aż do masztu wał pruły, musieli wszyscy pod wagą 542 na dole siedzieć pod ławkami,
gdzie wiosły robią, bo tak wielkie i wysokie wały były, że pobliżu będąc siebie ty dwie galery, gdy już nade
dniem było, czasem jedna drugiej nie widziała, co je wały okrywały. Zaczym nie tylko my, ale i sami marynarze
i niewolnicy, którzy dalej, niż od dwudziestu lat na morzu ustawicznie bywają, tak byli struchleli i
schorzali, że ich nie było więcej dziesiątka na naszej galerze, co by ich morze nie ruszyło i wszyscy jako porzezani
leżeli; i by było dłużej, sami powiadali, że wytrwać by byli nie mogli, zaczym też galera by była w
niebezpieczeństwie. Awa tak Pan Bóg chciał, że o czternastej godzinie ujrzeli ziemię; skoro się rozedniało,
poznali, że tam, gdzie mieli jachać, dobrze za kompasem trafili. Takżeć przed piętnastą wjachaliśmy w port
do Hidruntu 543544.
Relacja Radziwiłła Sierotki doczekała się wielu wydań; najpierw przetłumaczono ją z języka
polskiego i wydano w łacińskim w 1601 r.545, następnie szereg razy w tymże języku i
tłumaczeniach z łaciny na niemiecki oraz na polski(!) w roku 1607 w Krakowie546, częściowo
nawet na rosyjski i francuski547.
538 Mikołaja Krzysztofa Radziwiłła peregrynacja do Ziemi Świętej (1582-1584), wyd. J. Czubek, Archiwum
do Dziejów Literatury i Oświaty w Polsce", t. XV, Kraków 1925, cz. 2. Bibliografię prac poświęconych Radziwiłłowi,
jego podróży i jej opisowi podają: Z i e l i ń s k i, o. c., s. 401, 402; K o r b u t, Literatura polska, t. I, s
263.
539 Opierał się na niej B. Ślaski opracowując wydaną przez siebie relację o zdobyciu tureckiej galery.
540 Nazwy trójkątnych żagli łacińskich, używanych na jednostkach śródziemnomorskich.
541 Przez "okręty" autor ma zapewne na myśli jednostki żaglowe, w odróżnieniu od wiosłowo
żaglowych
galer.
542 Zapewne po pokładem.
543 Hydruntum, łacińska nazwa Otranta.
544 Mikołaja Krzysztofa Radziwiłła peregrynacja , s. 148, 149.
545 Hierosolymitana peregrinatio ilustrissimi domini Nicolai Radivili duci Olicae et Nieśviesi Ex idiomate
Polonica in Latinam linguam translata et nunc primum edita Thoma Tretere interprete, Brunsberga 1601. Trzy
dalsze wydania: Antwerpia 1614, Raab 1753, Koszyce 1756.
546 Peregrynacja abo pielgrzymowanie do Ziemi Świętej Jaśnie Oświeconego Pana JM. Mikołaja Krzysztofa
Radziwiłła, księcia na Ołyce i Nieświeżu Przez Jego Mości X. Tretera, kustosza warmieńskiego językiem
łacińskim napisana i wydana, a przez X. Andrzeja Wargockiego na polski przełożona, Kraków 16l7 (i siedem
dalszych wydań).
547 Jak podaje B y s t r o ń, o. c., s. 39, i M. H a r t l e b, Mikołaja Krzysztofa Radziwiłła pielgrzymka do Ziemi
Świętej, Lwów 1934, s. 33, 34. Wszystkie te wydania oparte były na wydaniu z 1601 r. i za nim powtarzały
98
Na schyłek wieku XVI przypadają podróże Adama Gorayskiego, którego "chęć zwiedzenia
ziem dalekich i pobożność do Palestyny [...] powiodły i na wiele naraziły przypadków, z
których szczęśliwie [] do ojczyzny powrócił"548, oraz Jana Charbickiego, "rycerza jerozolimskiego"
549.
2. INNI PODRÓŻNICY ŚRÓDZIEMNOMORSCY W XVI WIEKU
Oprócz podróżnych polskich pielgrzymujących do Palestyny spotkać można w XVI w. w
basenie Morza Śródziemnego również i innych Polaków, którzy przybyli tu albo w celach
naukowych: dla poznania obyczajów i języków wschodnich, albo dla prowadzenia walki
zbrojnej w szeregach kawalerów maltańskich (o czym mowa będzie osobno), albo w celach
dyplomatycznych, bądź wreszcie dla poznania militarnej potęgi Turków.
Z tych ostatnich przypomnieć trzeba hetmana Tarnowskiego, który podczas swej podróży
na Wschód zaczerpnął wiele wiadomości o sprawach tureckich, zwłaszcza wojskowych, później
omówionych w jego dziełach550. Wymienić też można Stanisława Łaskiego, który pozostawił
równie cenne prace na ten temat551, lub znanego nam Erazma Otwinowskiego, autora
ciekawego opisu podróży na Wschód552. Nie są to jednak opisy związane z podróżami morskimi
ani z turecką flotą i dlatego niepomierną stratą, jaką poniosła nasza literatura w tej
dziedzinie, jest zniszczenie w latach ostatniej wojny jedynego bodaj oryginalnego dzieła, jakie
wyszło spod polskiego pióra na temat floty tureckiej. Jest nim rękopis znanego pisarza
humanisty Andrzeja Trzecieskiego (Trzycieskiego), zatytułowany Wyprawa armaty tureckiej,
którą widziałem gotową na morzu w Konstantynopolu553. Trochę ciekawych wiadomości o
tureckiej żegludze i flocie znaleźć można w pamiętnikach Radziwiłła, a z późniejszych prac
(o czym mowa będzie później) w broszurze o zdobyciu aleksandryjskiej galery przez Marka
Jakimowskiego, jak i w tłumaczeniach dzieł Botera, Ricota i również tłumaczonej z włoskiego
pracy Starowolskiego. Wszystkie one jednak nie mogą oczywiście wzbudzić takiego zainteresowania,
jak właśnie ta, dziś już nie istniejąca, nie ogłoszona drukiem i znana tylko z nielicznych
nawet wzmianek i artykułów, relacja Trzecieskiego554 zaś tym większa, że Trzecieski
przebywał w Turcji w latach 1563
1564555, a więc widział flotę turecką w okresie jej
szczytowego rozwoju i potęgi. Wiadomo skądinąd, że w Polsce żywo interesowano się w tych
czasach potęgą turecką i że np. relacje o zwycięstwie floty tzw. Świętej Ligi nad Turkami pod
Lepanto zostały niemal natychmiast przedrukowane bądź przetłumaczone i wydane w Polsce556;
również i w uprzednio wymienionych tłumaczeniach dużo miejsca zajmowało omówienie
floty tureckiej i dlatego tym dziwniejsze jest zapomnienie, w jakie popadła praca
Trzecieskiego, samym tytułem przecież budząca już zaciekawienie.
Trzecieski pozostawił ponadto dzieło pt. Diarius expeditionis Tunetanae557, z czego wynikałoby,
że musiał być również w Tunisie. Los tego dzieła także nie jest znany. Oprócz Trze-
liczne przeróbki i adaptacje dokonane przez ks. Tretera. Pierwszym wolnym od nich było wydanie oryginału,
dokonane przez Czubka.
548 S i a r c z y ń s k i, Obraz wieku panowania Zygmunta III , t. I, s. 144.
549 Jw., s. 63.
550 J. T a r n o w s k i, Consilium Rationis Bellicae, Tarnów 1558.
551 M. M a l i n o w s k i, Stanisława Łaskiego wojewody sieradzkiego prace naukowe i historyczne, Wilno
1684, s. 175
249.
552 Podróże i poselstwa Polskie do Turcyi, wydał J. I. Kraszewski, Kraków 1840, s. 7
40.
553 B. B a r a n o w s k i, Znajomość Wschodu w dawnej Polsce do XVIII wieku, Łódź 1950, s. 36.
554 Jw., przyp. 17.
555 K o r b u t, Literatura polska , t. I, s. 228.
556 B a r a n o w s k i, o. c.. s. 43, przyp. 55.
557 K o r b u t, o. c., s. 230.
99
cieskiego do Tunisu dotrzeć mógł również poeta Piotr Zbylitowski, o którym wiadomo, że
"oglądał Annibalowe miasto Kartaginę"558.
Również i inne bardzo ciekawe opisy Wschodu, w których zapewne także można by znaleźć
wiele cennych wiadomości o tureckiej "armacie"; nie doczekały się wydania drukiem.
Mowa tu o pismach Macieja Stryjkowskiego (a właściwie Strykowskiego), który w 1574 r.
przybył do Turcji na dłuższy pobyt z posłem Andrzejem Taranowskim559. Przewodnikiem
Stryjkowskiego po Kanstantynopolu był późniejszy słynny tłumacz języków wschodnich
Krzysztof Dzierżek. Wiadomo ponadto, że Stryjkowski dokładnie badał życie i zwyczaje
Wschodu oraz stosunki polsko-tureckie i sięgał nawet do tureckich źródeł.
Stryjkowski przygotowywał opis Wschodu, jak sam podaje, w następujących słowach:
Gdym do Turek in interregno z zacnym koronnym szlachcicem Andrzejem Taranowskim zajechał, starałem
się o to z pilnością, co by było dobrą sławą spólnej Rzeczypospolitej naszej. Wszystkichem się postępków,
obyczajów, traktatów tureckich, w osobie Ulissesowej wybadał, któremu wszystki zamki, miasta, położenie
krain, tak wołoskich, multańskich, bułgarskich, rackich, tracyjskich i tureckich porządniem sobie spisał
i takem właśnie za jednym obejrzeniem wyraził, jako się w sobie i murami, i wieżami, i położeniem albo
przyrodzeniem miejscu miały, takie Bisancium albo Kanstantnopolim, Skuder albo Kalcedon, Galatę, Silistrią,
Nicapolim, główniejsze nad Morzem Czarnym, Euxinem, Propontidem i Helespontem miasta, własną a
przeważną eksperienecją wożąc się w bacie z niemałym nakładem także Andrinopolim nad Strimonem rzeką
samem wyrysował, iuxta regulas geometricas et cosmographicas, iż, czytelnik jakoby tam sam był wszystko
snadnie z pracy naszej obaczyć może560.
Praca ta, jak wspomniano, nie ukazała się drukiem i los jej nie jest znany. Stryjkowski zamierzał
również napisać o zdobyciu Konstantynopola przez Turków w roku 1453, może nawet
napisał, jak wzmiankuje w swej Kronice: "o którego miasta wzięciu i jego położeniu, i
zacności opisałem w innym komentarzu moim szeroko i dowodniełł561.
Nie dochowały się wprawdzie bliższe dane o jego podróżach śródziemnomorskich, on sam
nie pisze też o nich w swej "Kronice", poza wzmianką, że opłynął Morze Egejskie, Jońskie i
Adriatyk562, oraz że przeżył niebezpieczne przygody na Morzu Czarnym w drodze z Galaty
do Konstantynopola i w cieśninie Bosfor563. To jednak wystarczy, by zaliczyć go do rzędu
najbardziej z morzem obytych podróżników polskich tego czasu.
Przebywający w tym czasie w Turcji Polacy dokonywali często podróży do innych krajów
i wysp we wschodniej części Morza Śródziemnego, jak to wynika np: z pamiętnika Radziwiłła-
Sierotki. Podaje on mianowicie, że 26 grudnia 1583 r. spotkał się na Krecie z rodakami,
notując to w diariuszu w następujących słowach: "przypłynął karamuzan z insuły Milo, na
którym przyjechali dwaj Polacy, Marcin Lubieniecki i Mikołaj Broniewski"564. Wiadomo, że
Lubieniecki przebywał już wtedy w Turcji od około dziesięciu lat, ucząc się języków
wschodnich565, można więc przypuszczać, że zjeździł w tym czasie całą wschodnią część basenu
śródziemnomorskiego.
Z Polaków, którzy podróżowali w tym czasie szlakami morskimi zachodniej części tego
basenu, oprócz Trzecieskiego i Zbylitowskiego, wymienić trzeba przede wszystkim największego
poetę staropolskiego Jana Kochanowskiego.
558 Polska i Polacy w cywilizacjach świata, "Słownik encyklopedyczny" pod red. W. Pobóg
Malinowskiego,
Warszawa 1939, s. 1.
559 J. I. K r a s z e w s k i, O Stryjkowskim i jego kronice. Wizerunki i roztrząsania naukowe, 1839; M. M a -
l i n o w s k i, Wiadomości o życiu i pismach Macieja Stryjkowskiego przy wydaniu "Kroniki polskiej, litewskiej,
żmudzkiej i wszystkiej Rusi ", Warszawa 1846.
560 S t r y j k o w s k i, Kronika polska, litewska , s. XXXVII.
561 Jw., s. 235.
562 Jw., s. V, 11.
563 Jw., s. XXXVIII.
564 Mikołaja Krzysztofa Radziwiłła peregrynacja , s. 133, 139.
565 B a r a n o w s k i, o. c., s. 73.
100
Nie była nazbyt daleka ta śródziemnomorska podróż późniejszego poety z Czarnolasu,
przedsięwzięta w roku 1559 prawdopodobnie z Liworna do Marsylii566. Nigdzie też Kochanowski
jej nie opisał, chociaż niejednokrotnie wspominał później w swych utworach o zapoznaniu
się z morskim żywiołem, jak np., w jednej z pieśni: "Ja wiem, co umie morze i szalony
wicher na wody słone uniesiony"567, lub: "Gdziem potem nie był, czegom nie skosztował,
jażem przez morze głębokie żeglował"568. Gdy zaś pisał we fraszkach, że "ci, co za bogactwy
gonią, niech ryją wnętrze ziemi, lub na okrętach zakrzywionych do krajów indyjskich płyną"
569, to ta charakterystyka indyjskich okrętów opierała się być może na obserwacji poczynionej
właśnie w czasie morskiej podróży. Na ogół jednak, podobnie jak i współcześni mu
poeci, którzy opisali wierszem swe morskie przygody (Erazm Otwinowski i Andrzej Zbylitowski),
w opisach morza Kochanowski opiera się nie tyle na własnych przeżyciach, co na
lekturze poetów rzymskich570.
Jeszcze przed Kochanowskim podróżował wspomniany uprzednio Erazm Kretkowski, który
dotarł do Egiptu; później dokonywali wypraw zapewne i inni padewczycy, wśród nich Paweł
Palczewski. Jednym z bardziej znanych, o którego podróżach zachowały się pewne wiadomości,
był słynny botanik Melchior Guilandinus, rodem z Malborka lub Królewca. Po studiach
w Padwie powziął on myśl wycieczki naukowej do Egiptu. Zrealizował ją w roku 1562,
przywożąc cenne zbiory i materiały. Z kolei planował Guilandinus wyprawę do Indii i wyruszył
w tym celu do Lizbony, jednakże w drodze statek jego został przychwycony koło Cagliari
(Sardynia) przez arabskich korsarzy i skierowany do Algeru. Uczony szczęśliwie uniknął
jednak losu jeńca galerowego, gdyż przyjaciele wykupili go z niewoli. Swego projektu wyprawy
do Indii Guilandinus już nie zrealizował. W roku 1564 powrócił do Padwy i był tu
przez 25 lat profesorem botaniki571.
Jak Guilandinus miejscem urodzenia, tak Eryk Lasota ze Steblewa pochodzeniem swym ze
starej polskiej rodziny szlacheckiej, której śląska linia uległa germanizacji, związany był z
Polską i dlatego wymienimy i jego podróż, jaką z posiłkującymi Filipa II wojskami niemieckimi
odbył z Włoch do Kartageny w Hiszpanii w 1580 r. Wiadomość o tym czerpiemy z jego
diariusza, rozpoczynającego się jednak dopiero po przybyciu Lasoty do Kartageny. Dlatego
też o samej jego podróży morskiej nie można podać bliższej informacji572.
Ponieważ żaden z wyżej wymienionych podróżników nie zostawił opisów żeglugi na szlakach
zachodniej części Morza Śródziemnego, dlatego z tym większym zainteresowaniem
można się zapoznać z relacją nieznanego autora z podróży odbytej w 1595 r. wokół wybrzeży
włoskich na Maltę, Majorkę i do Hiszpanii.
3. PODRÓŻE ŚRÓDZIEMNOMORSKIE ANONIMA W 1595 ROKU
Niewątpliwie jedną z najciekawszych, obok pamiętnika Radziwiłła-Sierotki, relację z podróży
śródziemnomorskich pozostawił nieznany autor, który w 1595 r. podróżował po Wło-
566 W. B o r o w y, Kochanowski jako marynista. "Ziemia" R. XI, I930, s. 240.
567 K o c h a n o w s k i, Dzieła, t. I, s. 55.
568 Jw.
569 Jw.
570 P o l l a k, Uroda morza , s. 17.
571 W i n d a k i e w i c z, Padwa, s. 43; Le hnerdt w ar t. w "Altpreussische Biographie", t. I, Knigsberg
1936
1941, s. 241, 242. Obaj autorzy reprezentują krańcowo różne poglądy co do narodowości Guilandinusa:
Windakiewicz nazywa go "najsłynniejszym polskim botanikiem XVI w.", Lehnerdt w ogóle nie wspomina o
jakimkolwiek jego związku z Polską.
572 Diariusz Lasoty opublikowany został dopiero w ubiegłym stuleciu: R. S c h o t t i n, Tagebuch des Erich
Lassota von Steblau, Halle 1866 (C i e s i e l s k a - B o r k o w s k a, Les voyages de Pologne en Espagne et en
Portugal aux XVe et XVI e siecles. s. 312, 322).
101
szech, Morzu Śródziemnym, Hiszpanii i Portugalii573. Relacja ta nie zawiera, niestety, żadnych
szczegółów autobiograficznych, które by umożliwiły zidentyfikowanie osoby Anonima.
Wiadomo tylko, że był rodem prawdopodobnie z Krakowskiego i pochodził z zamożnej rodziny.
Jak wynika również z relacji, Anonim posiadał niewątpliwie znaczne wykształcenie i
dobrą znajomość literatury zarówno klasycznej, jak i współczesnej; wreszcie miał wszechstronnie
rozwinięty umysł, a ponadto prawdziwą "żyłkę" podróżniczą i
co więcej
nie
zmniejszoną przeróżnymi opresjami chęć przedsiębrania coraz to nowych podróży morskich.
Sama relacja z włoskiej, hiszpańskiej i portugalskiej podróży rozpoczyna się 3 marca 1595
r. rejsem z Neapolu na południe, odbytym na "feludze" (feluce), wiosłowo-żaglowym statku
typowym dla ówczesnej żeglugi śródziemnomorskiej. Zatrzymując się w ważniejszych miejscowościach
nadmorskich bądź to dla uniknięcia złych warunków atmosferycznych, bądź też
dla zwiedzenia godniejszych uwagi obiektów i dzieł sztuki, płynął Anonim wzdłuż wybrzeży
do samego czubka "włoskiego buta". Kiedy przepływał Cieśninę Messyńską między wysuniętymi
cyplami Kalabrii i Sycylii, zanotował, że ten ostatni "teraz zowią La torre del Faro od
wieży wysokiej, która tam stoi, na której ognie w nocy palą dla żeglarzów, jako w Gdańsku
Laternia"574.
Z Messyny płynął Anonim do Katanii i Syrakuz, stąd zaś na odległą o 120 kilometrów od
Sycylii Maltę. Podróż ta, jak to wynika z jej opisu, była nadzwyczaj niebezpieczna.
W poniedziałek rano wsiedliśmy w okręt i zaraz podnieśliśmy żagle na wiatr maestrale575, który, iż się
obracał ku zachodu, uniósł nas ku zachodowi na 60 mil drugie pod Maltę (bo też z Sycyliej do Malty liczą
mil 60). Tu już nie wiem dalej, co się ze mną działo, bo strach i oczy, i rozum pomyli[ł] zgoła przez ten poniedziałek
cały i wtorek i na temże prawie gdzieś miejscu, gdzie Łukasz ś. z Pawłem ś. onę wielką tempestatem576
cierpieli, tam nas wiatry obracały neque sole neque sideribus apparentibus, ablata omni spe salutis577.
Gdy się nam średni maszt złamał, kilanastu [!] poranił, rudel się złamał w poły niemal, jęli drudzy allevare
navem ianctantes triticum in mare578, żyta; co 200 osłów zniesło, wyrzucili wołów 60 żywych; potem
gdy i tarcice poboczne jęły latać579, ornamenta navis proiciebant580, 20 strzelby wyrzucili, 6 dział, falkonetów
i moździerzów581 ostatek. Mgła i ciemność była bardzo wielka, tak że rady ani pomocy żadnej się nie spodziewając,
tylko co rudla trochę powrozami nadwiązali, już tak na łaskę Bożą puścili się wszyscy, bo rudlem
przecież niedobrze władnąć było i okręt niemal wszytek z wierzchu obleciał582 i wewnątrz wiązanie barzo
miał naruszone583.
Pomimo tych ciężkich uszkodzeń podróżni szczęśliwie dopłynęli na Maltę. Po kilkudniowym
pobycie, wykorzystanym na zwiedzanie wyspy, wspomniana już żyłka podróżnicza kazała
autorowi opisu wsiąść na statek płynący do Trapani, na zachodnim wybrzeżu Sycylii. Po
drodze przeżył ponownie silną burzę "z wiatry wielkimi, tak żebym miał wszytkie strachy
opisować, i długo by było, i nikt by nie wierzył, chyba ten, co też doświadczył"584.
573 Anonima diariusz peregrynacji włoskiej, hiszpańskiej, portugalskiej (1595),, wydał J. Czubek, "Archiwum
do Dziejów Literatury i Oświaty w Polsce", t. XVI, Kraków 1925, cz. 1.
574 Jw., s. 7. "La torre del Faro" znaczy: wieża Faro, od wysepki Faros k. Aleksandrii, na której znajdowała
się najstarsza latarnia morska; jej nazwa stała się z czasem wyrazem pospolitym oznaczającym latarnię morską
w ogóle.
575 Mistral, zimny wiatr śródziemnomorski wiejący z północy od strony lądu.
576 Łac.: burzę.
577 Łac.: gdy nie było widać, ani słońca, ani gwiazd i znikła wszelka nadzieja ocalenia.
578 Łac.: odciążać statek, wyrzucając pszenicę do morza.
579 Mowa tu zapewne o deskach stanowiących obicie burt statku.
580 Łac.: sprzęt okrętowy wyrzucali.
581 Autor trafnie rozróżnia tu trzy rodzaje ówczesnej artylerii: najcięższe działa o pociskach wagi 36 funtów,
średnie
falkony lub falkonety o 20
24-funtowych pociskach, oraz najlżejsze i o najkrótszych lufach moździerze
o pociskach 12
18 funtowych.
582 Autor ma tu prawdopodobnie na myśli poszycie nadburcia okrętu.
583 Jw., s. 20, 21.
584 Jw., s. 28.
102
Po powrocie na Maltę miał Anonim niemiłą przygodę z żołnierzem dziesiętnikiem z galer,
którego w obronie własnej poranił, za co został ujęty i skazany na czterotygodniowy pobyt w
kajdanach na galerze jako pokładowy wioślarz. Patriotyzm Anonima nie pozwolił mu przyznać
się do swej narodowości i zataił ją podając zmyślone nazwisko o włoskim brzmieniu,
pod którym odbył nałożoną mu karę.
W tym czasie dwukrotnie wyjeżdżał "na kurs [. . .] czatami pod afryckie lądy"585, jak to w
następujących słowach przedstawia:
Pierwszy raz 15 Maii wyjachaliśmy ze 3 galerami, a 16-go w nocy godzin dwie daliśmy ląd pod Tripolim,
gdzie tylko 25 Murzynów dostali, a cości jedwabiów robionych z jedną fregatą.
Drugi raz 20-go wieczorem wyjachawszy, nazajutrz zoczyliśmy nawę turecką, której nie mógłszy nic
uczynić, bo była barzo potężna w strzelbę, wróciliśmy się nazad darmo. A w tym też za zdrowiem adwersarza
mego pofolgowano mi, obrawszy mię z pieniędzy do kęsa, tylko mi było zostało 5 karlinów, jako 20 groszy
naszych586.
Zakosztowawszy w ten sposób niechcący wojaczki u boku maltańskich kawalerów oraz
życia galernika, Anonimowi spieszno było opuścić Maltę. Nie mogąc zaś doczekać się odpływającej
na Sycylię galery, wprosił się na fregatę, która miała przepatrolować wody u wybrzeży
sycylijskich, gdzie pokazały się okręty tureckie. Tam przeżył nową przygodę, gdyż
fregata zetknęła się z przeważającymi siłami nieprzyjacielskimi i wymknąwszy się im dobiła
do wybrzeża, gdzie załoga rozpierzchła się, aby nie wpaść w ręce wrogów. Anonim przeszedł
pieszo przez całą Sycylię i odpłynął z niej do Neapolu na "feludze" wraz z pewnym kupcem
weneckim. W Neapolu u ks. Reszki, opata jędrzejowskiego, który przebywał we Włoszech w
sprawach Anny Jagiellonki, widział się Anonim z różnymi rodakami, m. in. ze znanym później
kawalerem maltańskim Piotrem Kochanowskim. 6 lipca wybrał się znów na "feludze" do
Genui. Po drodze przesiadł na francuską tartanę idącą do Marsylii. 29 lipca znalazł się w Villefranche
i tam przeniósł się na statek kupca z Raguzy zdążający do Barcelony. Z Villefranche
Anonim wyruszył 11 sierpnia. Po dwu dniach silne wiatry poczęły gnać statek na południe
w stronę Korsyki i dalej nawet ku lądowi afrykańskiemu. 15 sierpnia burza tak przybrała
na sile, że autor począł się żegnać z życiem:
W wieczór sam a 24 we wtorek powstały wiatry maestri spomiędzy zachodu i północy tak potężne i wielkie,
że styrnicy i bosmani pażegnawszy i przeprosiwszy się, wszystkiej nadzieje zdrowia zbywszy, jął kożdy
imować się, czego mógł: ten beczek, ów drzewa, trzeci deszczek. Co gdyśmy obaczyli, niech ten sądzi, co
wie, co strach umie, jakie w nas serce było, a do tego okręt w przodku na 2 łokcia w głąb jął, przepadszy,
wodę w się puszczać. Z wierzchu zaprawić nijak było, bo w wadzie zewnątrz; trzeba była maszt przedni położyć,
z końca wziąć, a zatem wszytkiego okrętu ruina. Jam z mej strony o ta tylko P[ana] Boga prasił żeby
wżdy rodzice miłe, których mi w starości ich największy żal był, Pan Bóg tym samym pocieszył, żeby się im
wżdy aby śnieło, gdzie i jakem zginął. A iż wypłynienia nadziei żadnej nie było, bo i gdzie płynąć, nie wiedzieć,
gdyż już żaden nie wiedział z styrników, kędy z nami okręt i zimno by prędzej człeka umorzyło, niżby
dopłynął, i na czym też nie było
a iż ciężka i trudna barzo śmierć i długa zdała mi się onym już dwa dni
konaniem, siadłem na dziele i obłapiwszy rękoma i nogoma czekałem wyroku Bożego, ażeby co prędzej być
na dnie587.
Jeszcze przez następny dzień sytuacja wydawała się beznadziejna, jednak statek nie zatonął,
a morze się w końcu uspokoiło. Wylewając bez przerwy wodę z wnętrza okrętu załoga
utrzymywała go na powierzchni i przy sprzyjającym wreszcie wietrze 18 sierpnia zawinął na
Majorkę. Stąd po naprawie uszkodzeń wyruszono do Katalonii i 25 sierpnia 1595 zarzucono
"kotew" przed Barceloną. I na tym skończyły się śródziemnomorskie podróże Anonima.
Zwiedził on następnie całą Hiszpanię i Portugalię. Relacja jego kończy się przybyciem do
585 Jw., s. 33.
586 Jw.
587 Jw., s. 58.
103
Lizbony, gdzie autor, doświadczony już podróżnik morski, podziwiał kotwiczące w tym porcie
i przybywające doń z całego świata okręty i statki. Jest nawet możliwe, że ten często korzystający
z morskiego środka transportu podróżnik również i do kraju powrócił drogą morską

z Lizbony wokół północno-zachodniej Europy do Gdańska. Nieco później, bo w następnym
roku, płynąć miał tą trasą w przeciwnym kierunku inny polski podróżnik, Krzysztof
Pawłowski, z którym też nawet próbowano Anonima utożsamić588.
Wykazana przez Anonima znajomość szerokiego świata, gdyż zwiedził uprzednio już kilka
innych krajów europejskich, a także znaczne zainteresowanie, jakie zdradzał dla zagadnień
ustrojowych, kulturalnych, społecznych i gospodarczych zwiedzanych krajów, czynią jego
relację szczególnie cennym nabytkiem polskiego piśmiennictwa podróżniczego, zwłaszcza że
stanowi ona pierwszy w polskim języku na autopsji oparty opis Malty. Wszystkie wyżej
wspomniane zalety tej relacji nasunęły jednemu z badaczy polskiej literatury myśl porównania
Anonima ze słynnym podróżnikiem włoskim z XV w., nazwiskiem Ciriaco de Pizzicolli,
rodem z Ankony, z którym łączyło go wiele podobnych cech, zainteresowań i upodobań589.
Natomiast inny uczony żywo interesujący się zagadnieniem podróżnictwa polskiego w
dawnych wiekach, a szczególnie podróżami polskimi do Włoch, Henryk Barycz, poszedł w
swych dociekaniach jeszcze dalej: pokusił się o zidentyfikowanie dotychczasowego Anonima!
Asumpt do tego dało mu przygotowanie da publikacji drugiego, współczesnego poprzednio
omówionemu, również anonimowego diariusza, napisanego wprawdzie w odróżnieniu od
tamtego po łacinie, ale doskonale go uzupełniającego w czasie i przestrzeni, zawierającego
bowiem opis odbytej w tym samym roku 1595 podróży z weneckiej krainy Friul do Neapolu,
a więc kończącego się w miejscu, w którym rozpoczęty został diariusz Anonima590. Szczegółowa
analiza łacińskiego diariusza pozwoliła H. Baryczowi na wysunięcie hipotezy o
wspólnym autorstwie obu diariuszy591, zaś próba identyfikacji ich autora z konkretną postacią
historyczną tego czasu znalazła swe rozwiązanie we wskazaniu postaci Stanisława Niegoszewskiego,
imiennika głośnego w tym czasie improwizatora i poligloty, późniejszego sekretarza
Zygmunta III. Również i nasz peregrynant próbował sił na polu literackim oraz zdobył
sobie po powrocie do kraju stanowiska sekretarza królewskiego; jako taki wymieniony został
w przywileju królewskim z 1597 r. Po roku 1599 śladów jego życia nie spotykamy592.
4. KAWALEROWIE MALTAŃSCY W WALCE Z TURKAMI I
ARABAMI
Osobną grupę Polaków na Morzu Śródziemnym stanowią ci, którzy przybyli tu w celu
walki z "niewiernymi". Ich przegląd rozpocząć można od rycerzy, którzy w 1541 r. z cesarzem
Karolem V popłynęli do Algeru. Byli to
jak podaje Stanisław Sarnicki w Księgach
hetmańskich
Mikołaj Oleśnicki z Pinczowa i Stanisław Karmiński593.
Następni z kolei przedstawiciele wojennego rzemiosła to kawalerowie maltańscy, członkowie
zakonu rycerskiego powstałego na początku XII w. dla obrony Grobu Świętego, a po
jego utracie przenoszonego do Akki, na Cypr, Rodos i wreszcie na Maltę. Stąd Zakon wspo-
588 Próbę tę podjął F. H a h n, Anonima diariusz peregrynacji, włoskiej, hiszpańskiej i portugalskiej z r. 1595,
Lwów 1935, ale nie wydaje się ona możliwa do przyjęcia.
589 K. H a r t l e b, Polski Cyriak z Ankony. Nieznany peregrynant na Maltę, do Hiszpanii i Portugalii, Lwów
1935, s. 38 i n.
590 H. B a r y c z, Nieznany diariusz podróży po Włoszech z końca wieku XVI, "Pamiętnik Biblioteki Kórnickiej",
1955, z. 5, s. 46
78, i nadb.
591 Jw., s. 59
68.
592 Jw., s. 74
78.
593 Podaje to A. G r a b o w s k i, Ojczyste spominki , t. I, s. 227.
104
magał siły chrześcijańskich państw śródziemnomorskich, kontynuujących pod egidą papiestwa
wojnę z "niewiernymi". Jednym z pierwszych polskich kawalerów maltańskich, a przy
tym najznakomitszym spośród nich był Prokop Odrowąż-Pieniążek, który po licznych sukcesach
odniesionych nad Maurami na morzu i lądzie mianowany został dowódcą floty maltańskiej,
a więc niejako jej admirałem594. Urodzony w 1536 r. jako jeden z sześciu synów starosty
sądeckiego Prokop Odrowąż-Pieniążek znalazł się w szeregach maltańskich już w wieku
dojrzałym, w latach siedemdziesiątych XVI w. Czy brał udział w bitwie pod Lepanto, nie
wiadomo. Prawdopodobnie raczej nie, gdyż nie ma na to żadnych dowodów. Z drugiej jednak
strony wydaje się wątpliwe, by jego śródziemnomorska kariera w służbie maltańskiej, zakończona
uzyskaniem dowództwa floty (które opuścił na wiadomość o wojnie Batorego z Gdańskiem),
trwać miała tylko kilka lat. Jakkolwiekby jednak przedstawiał się czas trwania służby
Pieniążka na Morzu Śródziemnym, jego wielkie sukcesy w walce z Turkami oraz korsarzami
algerskimi i tuniskimi są niewątpliwie. Najlepszy temu wyraz dał książę Emanuel Sabaudzki,
mianując Pieniążka komandorem orderu św. Łazarza i Maurycego i w następujący sposób
kreśląc dowody jego męstwa:
Pierwszy dowód pod Górą Krzyża na morzu rzymskim595, gdy [nasi żołnierze] stawili czoło uzbrojonym
Turkom, jakichś dwu [rycerzy] z galeotami, jako trzeci on sam wszedł na jedną galeotę i tam złożył wielkie
dawody męstwa i swojej siły.
Po drugie na wyspie Algeru596; gdy nasi żołnierze odmierzyli obóz i wyciąwszy szczęśliwie dwa tysiące
wrogów, sam następnie ugodzony pociskiem w ramię, cało wyszedł z walki, chociaż nie bez zaciekłej rzezi.
Po trzecie pod Tunedo597; ze środka wojska mauretańskiego rozproszywszy wrogów uwolnił swojego towarzysza
będącego już w niebezpieczeństwie utraty życia.
Po czwarte tamże pod Tunedo; szybka donosi, że nieprzyjaciele przybywają z niezwykłą szybkością, by
naszych, niczego się nie spodziewających, zagarnąć, nasi zaś żołnierze zawiadomieni dzięki niemu o zbliżaniu
się nieprzyjaciół wydarli wrogom oczekiwane przez nich zwycięstwo, i jego gorliwość wszyscy wychwalają.
Po piąte: gdy tryrema598 Marabeka599, zjawia się pod Clolectum600, on sam z naszej strony szczęśliwie
wdarł się na tryremę i znakomitego imienia Turka mieczem przebił601.
Po powrocie do kraju Pieniążek wziął udział w licznych bojach Stefana Batorego; szczególnie
odznaczył się podczas oblężenia Gdańska. Po zakończeniu wojny z Gdańskiem Batory
zlecił Pieniążkowi plan utworzenia floty602, jednakże śmierć króla położyła kres realizacji
tych projektów.603
Ze współczesnych Pieniążkowi polskich kawalerów maltańskich wymienić można Szymona
Łatkowskiego, który za Zygmunta Augusta "przez długi czas w cudzych krajach na chlebie
rycerskim się bawiąc, kawalerem został maltańskim"604, Teodora Lackiego, który u schyłku
XVI w. również "do Malty w podróż się puścił, i morskiej żeglugi jako rycerz maltański doświadczył"
605, Jerzego Rogoyskiego ze Śląska, który w tym czasie walczył z Turkami na Morei
w Grecji606.
594 Krótki życiorys Pieniążka i bibliografię podaje Z i e l i ń s k i. Mały słownik , s. 358, 359.
595 Morzu Tyrreńskim.
596 Alger nazwany jest tu mylnie wyspą.
597 Pod Tunisem (miatem tej nazwy w Tunisie).
598 Okręt o trzech rzędach wioseł.
599 Marabek
prawdopodobnie nazwisko tureckiego wodza.
600 Nazwa trudna do zidentyfikowania.
601 P a p r o c k i, Herby rycerstwa polskiego, s. 510, 511. Cytat przetłumaczony uprzejmie przez prof. W.
Nawratila.
602 S i a r c z y ń s k i, o. c., t. II, s. 82.
603 Z i e l i ń s k i, l. c.
604 N i e s i e c k i, o. c., t. VI, s. 223.
605 Jw., s. 3, 4.
606 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 410.
105
Niemniejszą sławą cieszył się w początkach XVII w. inny polski szlachcic walczący na
Morzu Śródziemnym z wyznawcami Mahometa. Był to Bartłomiej Nowodworski rodem z
Tucholi na Pomorzu607.
Swe młode lata spędził Nowodworski w wojennej potrzebie walcząc z Tatarami, później
został dworzaninem Stefana Batorego i cieszył się dużym uznaniem króla, jednakże za udział
w pojedynku na dworze królewskim musiał uchodzić za granicę. Odtąd przez 17 lat przebywał
we Francji, wojując w służbie królewskiej z hugenotami. W r. 1599 udał się na Maltę,
zaopatrzony listami polecającymi od samego króla Henryka IV. Przebieg służby maltańskiej
Nowodworskiego był następujący:
W roku 1601 po śmierci Dona Garjez wielkim mistrzem obrany Alojzy de Vignacourt, chcąc początki
rządów swoich wsławić, wyprawił statki zakonne przeciw Turkom na brzegi Afryki. Zdobycie obronnej i silnej
twierdzy Lepantu608 było celem tej wyprawy. W noc ciemną odsunęły się statki pod zamek, Nowodworski
własną ręką podsadził pod niego machinę prochem napełnioną, bramę wyłamał i twierdzę oddał w ręce
swoich braci. Zdobycie tego obronnego grodu wielki Zakonowi w Europie zaszczyt, świetną w Zakonie
chlubę Nowodworskiemu przyniosło. W roku następnym nawą kawalerowie wyprawę ku brzegom Afryki
przedsięwzięli, tajemnicą swój zamiar okrywszy, obrócili się ku twierdzy Mahometa609. Kawaler Nowodworski
do jej zdobywania znowu przeznaczony, walcząc z nieustraszoną odwagą, ranę niebezpieczną otrzymał
wśród walki zaciętej, która zamek w moc Zakonu oddała. Tak świetnie odznaczywszy się w tych dwóch potrzebach
Nowodworski dziwnie u wielkiego mistrza w szacunku wzrastał i poszanowanie swych braci pozyskał.
Nie było też wyprawy, nie było utarczki podczas jego pobytu w Malcie, do której by nie należał. W roku
1603 statki zakonne spustoszyły wyspę Lango610 i 165 niewolników zabrały. Nowodworski wszystkie te
podróże morskie odbywał, a później pod gorącym, afrykańskim niebem czaty przy Algerze odprawował.
Byli rodacy jego świadkami tylu zasług i tyłu dzieł męstwa. Znajdowali się w Malcie: Zygmunt Szrzedziński611
książę Radziwiłł, Zygmunt także z imienia, Piotr Kochanowski, maltańscy kawalerowie.612
Za pośrednictwem wyżej wzmiankowanego Piotra Kochanowskiego, znanego tłumacza
dzieł. Jerozolima wyzwolona Tassa i Orland szalony Ariosta, Nowodworski nawiązał kontakt
z krajem, uzyskał zniesienie banicji i zezwolenie na powrót do kraju. Wrócił w roku 1609,
został rotmistrzem królewskim i odznaczył się w kampanii moskiewskiej.
U schyłku żywota Nowodworski, choć sam nieuczony, stał się mecenasem nauki i sztuki.
Własnym nakładem kazał drukować dawną pieśń rycerską Bogarodzicę, łożył też na druk innych
dzieł, na utrzymanie szkół (m. in. w rodzinnej Tucholi), wreszcie ufundował na Akademii Krakowskiej
cztery stypendia dla studentów tucholskich, zastrzegając przy tym wyraźnie, aby jedno z
nich otrzymywał nie szlachcic, lecz przedstawiciel stanu mieszczańskiego613. Obdarzony krótko
przed śmiercią komandorią maltańską św. Jana w Poznaniu, zmarł 13 marca 1624 r. w Warsza-
607 Obszerny życiorys Nowodworskiego podaje A. E. K o ź m i a n, Żywot Bartłomieja Nowodworskiego,
kawalera maltańskiego
królów polskich Stefana i Zygmunta III dworzanina, kapitana harcerzów, komandora
poznańskiego, Wrocław 1840; ciekawy artykuł poświęcony Nowodworskiemu opublikował K. Ś l a s k i, ,, Jak
pomorski awanturnik stał się opiekunem nauki, "Szczecin
Tygodnik Wybrzeża", 1948, nr 29, s. 6, 7
608 Jest to oczywisty błąd autora, bowiem Lepanto (grecka nazwa Naupaktos) nie leży w Afryce, lecz w środkowej
Grecji, nad Zatoką Koryncką. Inny błąd popełniają niektórzy dzisiejsi nawet autorzy, którzy z faktu walki
Nowodworskiego o twierdzę Lepanto wyciągają wniosek, jakoby uczestniczył on w słynnej bitwie morskiej pod
tą twierdzą w roku 1571.
609 Mahmudieh.
610 Lango - ? Nazwę trudno zidentyfikować.
611 Nazwisko jego brzmiało raczej Srzedziński, choć spotyka się również pisownię Zrzedziński
612 K o ź m i a n, o. c., s. 23, 24.
613 Patrz: Ł. M., Wiadomość o życiu i fundacyach Bartłomieja Nowodworskiego, "Przyjaciel Ludu", t. IX,
Leszno 1842, nr 16 i dalsze, Zob. też H. B a r y c z, W 350 rocznicę założenia Gimnazjum im. B. Nowodworskiego
w Krakowie, Kraków 1933; t e n ż e, Historia szkół nowodworskich, Kraków 1939
1947.
106
wie. Sława jego wśród współczesnych musiała być znaczna, skoro krótko po jego śmierci ukazał
się drukiem we Lwowie jego życiorys napisany przez Wawrzyńca Szmieszkowica614.
Z wymienionych towarzyszy Nowodworskiego Piotr Kochanowski "kilka lat bawił na
Malcie, kilka wypraw wojennych na morzu odbył"615, a Zygmunt Karol Radziwiłł (czwarty
syn Mikołaja-Sierotki) "trzy wyprawy na morzu z chwałą waleczności odbył"616. Również
zasłużony w licznych wyprawach i bojach morskich był Zygmunt Srzedziński, którego śmierć
(a zmarł on niebawem po powrocie do kraju z dziesięcioletniej wojaczki) szczerze opłakiwał
w roku 1616 Nowodworski, bowiem "dawna zażyłość, braterstwo zakonne i rycerskie ścisłą
łączyły go [z Srzedzińskim] przyjaźnią"617. Miarą zaś poważania, jakim cieszył się w kraju
Srzedziński, jest fakt, że na jego pogrzebie kazanie wygłosił słynny kaznodzieja Fabian Birkowski.
Zostało ono później staraniem i nakładem Nowodworskiego (który zaopatrzył je w
przedmowę) wydrukowane618. Oto jego fragment opiewający działalność maltańską Srzedzińtrażnikiem
się zowie ubogich619: i tyś był dzielnym stróżem tychże ubogich, gdyś swoich dni całe dwie
lecie na wodzie zbójce morskie gromił, galery tureckie na morzu, zamki po brzegach wojował. Powiadano
przedtem, iż nie każdemu się trafi do Koryntu620 przyjechać, szalone tam morze621 i z tej, i z owej strony, ciasne
morze, dlategoż niebezpieczne. Trafiło się tobie, cny kawalerze, tam być, tam z Turki czynić i ponowić
one zwycięstwa, które Bóg dał chrześcijanom, gdy w dzień niedzielny święty, różańcowi oddany, do dwudziestu
piąci tysięcy w jedną godzinę, w nieszporne czasy, gromili owi święci konfederaci z Włoch, z Hiszpaniej,
z Wenecjej zgromadzeni622623.
Z innych kawalerów maltańskich wymienić można Jana Andrzeja Próchnickiego, byłego
posła Zygmunta III do Filipa hiszpańskiego, który przez szereg lat pełnił swe funkcje poselskie
w Neapolu624, a do Polski powrócił jako pełnomocnik kawalerów maltańskich625. Stanisława
Sobockiego, mianowanego za swe zasługi komandorem poznańskim Zakonu626, braci
Mikołaja i Tomasza oraz ich stryja Bazylego Judyckich627, Pawła Czarnieckiego, brata Stefaskiego:
S
614 Pełny tytuł dzieła brzmi: Vita illustris et magnifici viri D. Bartholomaei Novodworscii a Nowodwor S. Joannis
Bapt. Hierosol. Equitis Melitensis, Herois imcomparabilis, a M. Laurentio Szmieszkowic, Phil. Dr., typis
mandata, Leopoli A. D. 1626.
615 O życiu i dziełach Piotra Kochanowskiego informacje podaje K o r b u t, o. c., t. I, s. 421
423.
616 N i e s i e c k i, o. c., t. VIII, s. 74, 75.
617 K o ź m i a n, o. c., s. 45.
618 Jego tytuł brzmi: Kawaler maltański. Na pogrzebie J. M. P. Zygmunta Srzedzińskiego; kawalera z Malty,
liczba wcale nie jest przesadzona: Turcy stracili 250 okrętów i 30 000 zabitych oraz 25 000 jeńców, chrześcijanie

12 okrętów, 7000 zabitych i dwa razy tyle rannych (M. Y e o, Don Juan d'Autriche 1547-1578, Paris 1935,
s. 220, 221).
624
623 Kawaler maltański , s. 18.
N i e s i e c k i, o. c. t. VII, s 500. W tym czasie sprawował m. in. opiekę nad statkami gdańskimi zdążającymi
na Kretę (T. H i r s c h, ber den Handelsverkehr Danzigs mit den Italienischen Staaten zu Ende des sechszehnten
Jahrhunderts. "Neue Preussische Provinzial-Bltter", t. III, Kenigsberg 1847, s. 109).
625 N i e s i e c k i, l. c.; S. Z i e l i ń s k i, Polscy ludzie morza "Morze", 1934, nr 7, s. 11
13, pisze, że Próchnicki
powrócił do kraju w r. 1614, tymczasem Niesiecki podaje, że na sprawowaniu funkcji poselskiej spędził on
osiem lat, zaś Hirsch cytuje list, z którego wynika, iż w 1602 r. był już w Neapolu. Jedna z dwu pierwszych
informacji jest więc nieścisła.
626 Z i e l i ń s k i, l. c.
627 N i e s i e c k i, o. c., t. IV, s. 509. Jeden z nich
"ein Kavalier von Malta, Judicki genant"
poległ podczas
bitwy polsko-szwedzkiej koło Grudziądza w 1628 r. (I. H o p p e, Geschichte des ersten schwedisch-polnischen
w Roku Pańskim 1616. Maia 21, Kraków 1623.
619 Mowa tu o wielkim mistrzu zakonu maltańskiego.
620 Miasto w Peloponezie, tj w południowej Grecji, w głębi Zatoki Korynckiej.
621 Zatoka Koryncka, zwana też zatoką Lepanto.
622 Mowa tu o bitwie pod Lepanto, stoczonej w niedzielę 7 października 1571 r. Podana przez Birkowskiego
Krieges in Preussen, wyd. M. Toeppen "Die preussischen Geschichtsschreiber des XVI und XVII Jahrhunderts",
107
na, który odznaczył się na Krecie w 1645 r.628, Jana Ossolińskiego, komandora poznańskiego629

wszystkich z pierwszej połowy XVII w. Z późniejszych zaś jednym z najznaczniejszych
był Hieronim August Czartoryski, zwany Kawalerem "z powodu, że będąc w Malcie i
przeciw Turkom walcząc w poczet kawalerów maltańskich był wpisany"630, a najgłośniejszy
może
siostrzeniec wojewody Gnińskiego, Samuel Proski631, który zanim wstąpił do kawalerów
maltańskich, "na galerach weneckich dwie lecie w Kandyi służył632 i "w Kandyi ani in
Archipelago, ani Mediterraneo proch mu nie śmierdział"633. U schyłku stulecia
Kazimierz
Michał Pac, "komendor poznański [] wielce ćwiczony w dziele rycerskim, wszystkich
sztuk wojennych, ziemnych i wodnych dobrze wiadomy; bo przez pięć lat w Malcie morzem
wojował, gdzie wiele szczęśliwie dokazował na morzu przeciwko Turkom"634.
Żeby dopełnić obrazu zmagań morskich, jakie w szeregach zakonu maltańskiego prowadzili
Pieniążek, Nowodworski i inni polscy wojownicy, nie od rzeczy będzie zapoznać się
pokrótce z typowymi dla ówczesnego śródziemnomorskiego budownictwa okrętowego jednostkami

galerami i taktyką bitwy morskiej.
Budowane z drzewa galery miały wydłużony kształt wrzeciona, co umożliwiało im uzyskanie
jak największej szybkości przy korzystaniu z napędu wiosłowego. Żagle jedynego lub
rzadziej dwu masztów spełniały rolę pomocniczą. Były one tzw. typu łacińskiego: trójkątne,
zamocowane na ukośnie umieszczonej rei. Galery były okrętami jednopokładowymi o niskich
burtach. Na pokładzie na rufie znajdowała się kończąca ją nadbudówka, stanowiąca kryte
pomieszczenie: dowódcy i oficerów galery. Siłę zbrojną galery stanowiły armaty, taran i piechota
morska. Taran, zwany też ostrogą, stanowił zasadnicze uzbrojenie galery i służył do
niszczenia nieprzyjacielskiego okrętu przez przedziurawienie jego burty okutym i cienko zakończonym
ostrzem. Innym sposobem walki było przepłynięcie w tak bliskiej odległości i
równolegle do atakowanego okrętu nieprzyjaciela, aby ciężarem taranu i dzioba własnego
okrętu oraz całym jego impetem złamać wysunięte rzędy wioseł przeciwnika. Także często
stosowanym sposobem walki był abordaż, czyli przerzut żołnierzy na pokład wrogiego okrętu
z kaszteli bądź z ruchomych, przerzucanych z pokładu na pokład pomostów. I wreszcie ostatnim
środkiem walki były armaty, które jednak na galerze nie odgrywały tej roli, co na jednostkach
żaglowych, gdyż burty galery zajęte były przez wioślarzy. Dlatego też uzbrojenie
galer składało się z kilku zaledwie armat (głównie na dziobie i w śródokręciu) i dlatego w
czasie, kiedy artyleria okrętowa nabierała coraz większego znaczenia w walce morskiej, wartości
bojowe galery nadal polegały głównie na sile rąk ludzkich
i tych członków załogi walczących
bezpośrednio z wrogiem, i tych, którzy stanowili "siłę napędową" okrętu635.
A o tych ostatnich nie było podówczas wcale trudno, gdyż na Morzu Śródziemnym nadal
w najlepsze kwitło niewolnictwo. Chrześcijanie w niewoli arabskiej i tureckiej, zaś w niewoli
chrześcijańskiej mahometanie, więźniowie i inni ludzie słusznie czy niesłusznie wyjęci spod
prawa (jak to widzieliśmy w przypadku Anonima podróżującego na Maltę), wszyscy ci nieszczęśliwcy
stanowili niepłatną "siłę napędową" flot wiosłowych. I w obfitości tego materiału
t. V, Leipzig 1887, s. 281), z czego można wnosić, że działalność maltańska Judyckich przypadła na okres wcześniejszy.
631
628 E. L a t a c z, Czarniecki Paweł, "Polski słownik biograficzny", t. IV, s. 207, 208.
Patrz o nim: N i e s i e c k i, o. c., t. VII, s. 502; Z i e l i ń s k i, Mały słownik, s. 387, 388; tamże bibliografia.
632 P u ł a s k i, Źródła do poselstwa Jana Gnińskiego , s. 144, 145.
633 Jw., s. 165.
634 N i e s i e c k i, o. c., t. VII, s. 223, 224.
635 O śródziemnomorskim budownictwie okrętowym i taktyce wojenno
morskiej patrz: van L o o n, Dzieje
629 N i e s i e c k i, o. c., t. VII, s. 156.
630 A. G r a b o w s k i, Ojczyste spominki , t. I, s. 175, przyp. 2, s. 204
206.
zdobycia mórz, s. 71
88; O. E c k, Seeruberei im Mittelmeer; Mnchen
Berlin 1940; A. M e u r e r, Seekriegsgeschichte,
Leipzig 1942, s. 119
127; K o z ł o w s k i, Dzieje okrętu, rozdział V: "O pływających więzieniach",
s. 125
141.
108
ludzkiego kryje się zapewne również (obok śródziemnomorskich warunków atmosferycznych i
klimatycznych, które nie były tak sprzyjające dla rozwoju flot żaglowych, jak np. obfitujące w wiatry
morza północnej Europy) tajemnica zastoju w rozwoju śródziemnomorskiego budownictwa
okrętowego i długotrwałości galer jako typu dominującego w całej żegludze na tym morzu.
I dlatego nie trzeba się wcale dziwić, że jeszcze w XVIII w., gdy na innych morzach panowały
od dawna trzy i czteropokładowe nawet okręty o pełnym ożaglowaniu rejowym, na
Morzu Śródziemnym tysiące jeńców wojennych doświadczały gorzkiego losu niewolnika

wioślarza galerowego. Wśród nich znaleźli się również Polacy brani w jasyr u wschodnich
rubieży Rzeczypospolitej. Wiadomo np., że podróżującemu po Włoszech w roku 1617 Tomaszowi
Zamoyskiemu, synowi wielkiego hetmana, wicekról neapolitański podarował dwóch
szlachciców polskich, dawnych galerników tureckich, którzy po kilkunastu latach służby na
galerach dostali się w bitwie morskiej koło wyspy Chios do niewoli neapolitańskiej, gdzie
nadal byli galernikami!636
W latach dwudziestych XVII w. duży rozgłos we Włoszech i całym chrześcijańskim świecie
zyskała ucieczka z galer Marka Jakimowskiego i towarzyszy.
5. ZDOBYCIE GALERY TURECKIEJ PRZEZ MARKA
JAKIMOWSKIEGO
Kim był Marek Jakimowski? Wiadomości, jakie o nim posiadamy, są dość skąpe. Pochodził
on z Baru Podolskiego i należał do tej bitnej podówczas szlachty kresowej; której nieraz
przychodziło bronić Rzeczypospolitej przed Turkami. W czasie wojny z Turcją Jakimowski
dostał się do niewoli; następnie sprzedany został do Egiptu i tam przeznaczony do pracy galerniczej637.
Prawdopodobnie cały czas niewoli spędził na galerach. Wyprawa, podczas której
zdobył się na zuchwały czyn opanowania galery, zapewne nie była jego pierwszą wyprawą
morską. Wskazuje na to fakt umiejętności nawigacyjnych, jakie zostawszy kapitanem zdobytej
galery Jakimowski wykazał podczas pościgu przez pozostałe okręty eskadry tureckiej.
Umiejętności tych oczywiście szlachcic barski nie mógł nabyć na Dzikich Polach, lecz jedynie
podczas krwawej pracy na galerach, w toku obcowania z morskim żywiołem i w wyniku
bacznej obserwacji tureckiej sztuki żeglarskiej.
Jak wyglądało życie i praca śródziemnomorskich galerników, wynika najlepiej z poniższego
opisu:
Wioślarze na galerach średniowiecznych pracowali zupełnie nago638 pod palącymi promieniami słońca.
Na rok otrzymywali dwie pary spodni, dwie koszule, kurtkę z czerwonego płótna, kaptur zimowy, czerwoną
czapkę oraz dwie kołdry przeznaczone do wspólnego używania przez ludzi jednej ławki. Resztę ich własności
na tym świecie stanowił kawałek drzewa kształtem przypominający gruszkę. Gruszka owa wisiała na łańcuszku
na szyi wioślarza. Kiedy okręt wstępował w bój, niewolnicy wiosłujący na galerach musieli gruszki te
brać w usta. Wtedy nie mogli głośno krzyczeć, jeżeli zostali zranieni, lub wywoływać większego zamieszania,
gdy rany ich były śmiertelne. Wszyscy wioślarze byli przykuci łańcuchami do wioseł lub ławek. Gdy
okręt tonął, razem z nim szli na dno.
Zasadniczo człowiek o przeciętnej sile mięśni w dobrym stanie zdrowia musiał wiosłować bez przerwy w
pełnym tempie przez godzinę. Jak nam jednak wiadomo, galernicy musieli nieraz wiosłować w pełnym tempie
i po dwanaście godzin. W takich wypadkach dla podtrzymania sił wkładano im w usta kawał chleba moczonego
w winie. Gdy jednak środek ten zawodził i siły opuszczały wioślarza, chłostano go, dopóki znów nie
wziął się do pracy. Skoro jednak i ta metoda przywrócenia sił wioślarzom nie pomagała, wtedy dozorca
otwierał łańcuch i wyrzucał ofiarę do morza639.
636 K. S z a j n o c h a, Powieść o niewoli na Wschodzie, "Dzieła", t. II, Warszawa 1876, s. 361
365.
637 Krótki życiorys Jakimowskiego i bibliografię podaje Z i e l i ń s k i, o. c., s. l68
170.
638 Także i później ich sytuacja nie uległa zmianie.
639 Van L o o n, Dzieje zdobycia mórz, s. 83, 84.
109
Jaką szybkość galery były w stanie osiągnąć? Można się tego dowiedzieć drogą obliczenia.
Ilość uderzeń wiosłami wynosiła około 20 na minutę; dobrze wyćwiczona i zgrana załoga
potrafiła uzyskać przejściowo do 26 uderzeń. Zależnie od długości wioseł przestrzeń wodna
objęta między jednym a drugim uderzeniem wynosiła do 10 metrów. Daje to 260 m na minutę,
czyli do 10 mil morskich na godzinę. Oczywiście szybkość tę osiągnąć było można jedynie
na bardzo krótki okres czasu, przed lub w czasie bitwy, podczas pościgu czy ucieczki. Przeciętna
szybkość wynosiła około 4
5 węzłów przy spokojnym morzu w pierwszej godzinie
marszu, później około 2 węzły i nawet mniej640.
Eskadra Kassym-beka, do której galerników należał Jakimowski, składała się z czterech
galer: jednej większej (na niej właśnie zaokrętowany był nasz szlachcic) i trzech mniejszych.
Spełniała ona rolę flotylli strażniczej, bazującej w porcie aleksandryjskim dla ochrony samego
portu oraz żeglugi tureckiej na egipskich wodach.
Opanowanie galery nastąpiło w porcie Mityllene na wyspie Lesbos (zwanej też Mityllene)
na Morzu Egejskim, gdzie Kassym-bek, gubernator Damietty i Rosetty, zatrzymał się w drodze
z Morza Czarnego do Aleksandrii.
W opisie tłumaczonym z pierwodruku czytamy, co następuje:
Jadąc tedy w tę drogę przypłynęli do miasta jednego Metellino, które położone jest nad morzem Aegeum;
tam opatrzywszy się w potrzeby na początku miesiąca listopada, zapuszczali się po wielokroć z portu w drogę,
ale zawsze musieli się wrócić dla wielkiej burze i nawałności morskiej. Były przy tej galerze trzy insze
galery, które za powróceniem ostatnim stanęły osobno od tej galery przedniejszej, nie daleko jednak barzo,
jakoby na trzecią część mile641. Stanęły tedy trzy galery u portu, który zowią Szeroki, i u portu Caramusciali642;
a sam kapitan Kassym-bek stanął u portu, który zowią Stretto albo Ścisły. I dnia 12 listopada wysiadł na
ląd, aby sobie wytchnął, mając z sobą około siedemdziesiąt Turków, a było wszystkich półtorasta tak żołnierzów,
jako i urzędników, które z sobą wiózł; że ich wtenczas nie zostało na galerze tylko do ośmdziesiąt643.
Następnie autor tej relacji opisuje, jak to Marek Jakimowski począł zamyślać ucieczkę i z
planów swych zwierzył się dwom towarzyszom niedoli, Stefanowi Satanowskiemu i Janowi
Stolczynie (lub z Tulczyna), którzy podobnie jak i on nie byli zakuci w kajdany, ale dla wykonywania
posług chodzili po pokładzie wolno. Choć ci mu odradzali, Jakimowski przystąpił
do dzieła. Ciosami przygotowanego na podpałkę polana unieszkodliwił kucharza, a następnie
żołnierza strzegącego na rufie broni. Broń szybko rozdał walczącym już ze strażnikami niewolnikom,
po czym sam, choć w międzyczasie ranny, zabił starszego nad strażą okrętową
Turka imieniem Mustafa. Bitwa dobiegała końca. Pozostałych Turków dotychczasowi więźniowie
bądź pozabijali, bądź zmusili do opuszczenia okrętu. Wtedy poobcinano liny kotwiczne
i cumy, przytrzymujące galerę przy nabrzeżu, i opanowana galera wypłynęła poza obręb
portu, pomimo silnej strzelaniny oraz obecności kilku mniejszych karamzałów, które znajdowały
się w porcie.
Następnie bujna zapewne wyobraźnia kazała autorowi opisu przedstawić rozpacz Kassymbeka,
który rzekomo aż po pas wbiegł w wodę i zaklinał swych niedawnych jeńców, aby zawrócili
do portu. Kiedy jednak rozpacz i zaklęcia aleksandryjskiego satrapy nie dały żadnych
rezultatów, natychmiast trzy pozostałe galery z jego eskadry opuściły Mityllenę i rzuciły się
w pogoń za zbiegami.
640 E c k, Seeruberei im Mittelmeer, s. 13.
641 Trudno tu zorientować się, jaką milę autor miał na myśli. W państwach europejskich długość mili wahała
się od 1,5 do 8 km.
642 Tj. portu będącego przystanią karamzałów, czyli statków kupieckich.
643 Opisanie krótkie zdobycia galery przednieyszey Alexandryiskiey w porcie za Metelliny za sprawą dzielną
y odwagą wielką kapitana Marka Jakymowskiego, który był więźniem na teyże galerze. Z oswobodzeniem 220
więźniów chrześciań[skich]. Z włoskiego na polskie przełożone. W Krakowie Roku Pańskiego I628.
110
Pościg trwał od wieczora przez całą noc aż do południa następnego dnia. Dopiero gdy zerwała
się wielka nawałnica z deszczem i gromami, eskadra przerwała pościg i powróciła do
portu. Natomiast galera Jakimowskiego pomimo burzy nie zaniechała ucieczki. Później pomyślny
wiatr umożliwił uciekinierom przybycie w ciągu 15 dni do Messyny, z krótką przerwą
w podróży na wyspie Zante (Zakynthos) na Morzu Jońskim, gdzie pobierali zapasy wody.
Trzeba tu zaznaczyć, że chociaż w cytowanej relacji rejs galery z Mityllene do Messyny
opisany jest pokrótce i nie zawiera wzmianki o żadnych dalszych przygodach Jakimowskiego
i towarzyszy, to przecież Szymon Starowolski w swych Zasadach umnictwa wojskowego z
roku 1639 podaje, co następuje:
Aczkolwiek słowa te napisane zostały przez współczesnego Jakimowskiemu pisarza, to
jednak nie podaje on źródeł, z jakich opisane wydarzenie zaczerpnął i dlatego należy do nich
podchodzić z dużą rezerwą.
Z Messyny Jakimowski i jego towarzysze udali się do Palermo, gdzie galerę zostawili wicekrólowi
neapolitańskiemu, a otrzymali w zamian dwie mniejsze jednostki: brygantynę i
tartanę, na których przybyli do Neapolu. Stąd dotarli do Rzymu, gdzie złożyli papieżowi w
darze zdobyte na Turkach chorągwie i inne osobliwości i gdzie Jakimowski poślubił uwolnioną
przez siebie z galery brankę imieniem Katarzyna.
Owo zdobycie galery zyskała sobie tak wielki rozgłos w całej Europie, że słynny malarz,
Dolabella przedstawił w szkicu ślub Jakimowskiego, a ponadto rychło ukazała się drukiem
przypisywana Jakimowskiemu relacja z tego wydarzenia. Pierwsze wydanie wydrukowane
zostało w języku włoskim w roku 1623 w Rzymie645, zaś w 1628 ukazało się drugie wydanie
włoskie646 oraz tłumaczenie tej relacji na język niemiecki647 i
o czym już wspomniano
na
język polski, przy czym J. Krzyżanowski uważa, że relację uprzystępnił swym rodakom sam
jej bohater, Marek Jakimowski. Jeszcze w XIX w. przygody Jakimowskiego wzbudzały zainteresowanie
literatów i historyków648, ale pomimo tego ten ciekawy epizod działalności
morskiej Polaków na Morzu Śródziemnym dotąd nie został dostatecznie wyświetlony i opracowany,
a ostatni z interesujących się nim badaczy i pisarzy nie tylko podali zupełnie różne
daty zdobycia galery, ale i pomylili inne szczegóły z życia Jakimowskiego649.
647
Ale i niektórzy Polacy, pod wodzą Marka Jakimowskiego wybawieni z niewoli tureckiej, po zabraniu
odzieży i chorągwi barbarzyńców, których pozabijali na ich galerach, złupili następnie i zatopili liczne okręty
płynące z towarem z Egiptu, aż stali się postrachem dla Rodosu; że jednak nie było ich wielu, nie pokusili się
Ś w i e j k o w s k i, Marek Jakimowski, Podolanin, poemat, Paryż 1879. Również Sienkiewicz wyzyskał przygo-
644 Cytuję za Ślaskim.
645 La conquista della galera di Alessandria nel porto di Meteline coll'sopra corragio del Capitano Marco Jakimowski
Polacco, et quale la prigionero sulla sudetta galera colla Iiberatione dei 221 prigioneri christiani
(E s t r e i c h e r, Bibliografia polska, t. XVIII, s. 386; J. K r z y ż a n o w s k i, Historia literatury polskiej. Od
średniowiecza do XIX w., Warszawa 1953, s. 270; Z i e l i ń s k i, Mały słownik , s. 169.)
646 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 170.
Seehafen. Verwunderlichęr Krieg, das ist wahrhaffte Newe Zeittung, was massen ein Polack aber Sclaf
und Ruderknecht eine Trkische Haupt Gallere berwltigt, [b. m. w.] 1628 (Estreicher, Bibliografia polska, t.
XXVII, s. 342).
648 M. in. A. G r o z a, Marek Jakimowski, "Czas", t. III, 1837 (dodatek) i oddzielnie: Żytomierz 1858; H.
dę Jakimowskiego w opowieści Muszalskiega w Panu Wołodyjowskim. Patrz też Z i e l i ń s k i, o. c., s. 170.
649 Np. B. Ślaski, który w latach międzywojennych wydał polski tekst relacji ( Opanowanie w r. 1627 przez
Marka Jakimowskiego okrętu tureckiego, z pierwodruku wydał , Poznań 1927), odniósł całe wydarzenie do
1627 roku, podczas gdy po raz pierwszy relacja ta ukazała się drukiem już cztery lata wcześniej. Zapewne wydawcy
nie był znany pierwodruk rzymski, a tylko późniejsze wydanie włoskie i polskie z 1628 r., stąd akcję
o zdobycie czegokolwiek.644
umiejscowił Ślaski w listopadzie 1627. Z i e l i ń s k i, o. c., s. 168
169, podaje błędnie, że Jakimowski został
wzięty do niewoli w 1620 r. pod Chocimem, podczas gdy w relacji wyraźnie napisano, że pad Cecorą (bitwa pod
Cecorą stoczona została w roku 1620, tymczasem oblężenie Chocimia było w r. 1621). W tymże jeszcze 1620
111
Jakie były losy innych galerników polskich? Niektórym również dopisało szczęście, jak
np. 207 Polakom, którzy odzyskali wolność w podobny co Jakimowski sposób, dzięki opanowaniu
w 1642 r. galery tureckiej przez galernika
kapitana rosyjskiego Symeonowicza650.
Inni nie mieli tyle szczęścia. Po trzydziestu siedmiu(!) latach pracy na galerach "cudownie z
niewoli wyszedł" w roku 1645 szlachcic Jędrzej Nowosielski651. Siedem lat spędził na galerach
wzięty do niewoli pod Piławcami Kazimierz Kurcz652, trzydzieści lat niejaki Przybysławski

jeden ze stukilkudziesięciu jeńców, o których uwolnienie starał się poseł Jan Gniński
podczas ratyfikacji pokoju żórawińskiego653. Oto co o ich niedoli zanotował poseł w
swym diariuszu:
Większa zaś część towarzystwa654 jest u prywatnych bejów i różnych osób, którzy jako niewolników
swoich na galery u bejów najmują i biorą z osoby każdego po 40 talarów lewkowych655 przez całe lato, o
tych tedy okup traktować może. Jenoż, który z nich jedno lato na morzu wytrzymał, już daleka droższy, im
więcej lat wytrzyma. Od tychże słyszeliśmy, że podczas nawałności morskiej kapitani galer kupują u nich
gromnice, które przy sobie święcone mają, rzucają w morze i cichnie tempestas656, kiedy już gromnic nie
masz albo nie stanie, zwykli już kapitani do nich mówić: proś każdy Boga swego, jakiej kto wiary, żebyśmy
nie zginęli. Rzadkie bowiem lato, żeby siła galer na Czarnym Morzu zginąć nie miało, gdzie nie tak się zalewają,
jako nawałnością wałów łamią657.
Setki i tysiące naliczyć by można polskich galerników, czasem posiadaczy głośnych w
Rzeczypospolitej nazwisk (jak np. Aleksander i Jakub Kochowscy, bracia stryjeczni historyka
i poety Wespazjana, z których pierwszy po czterech latach niewoli zmarł, drugi po szesnastu
latach powrócił do kraju)658, przeważnie jednak bezimiennych nieszczęśliwców, z których
tylko część po długich latach poniewierki powróciła do Polski659.
6. PODRÓŻNICY POLSCY NA MORZU ŚRÓDZIEMNYM W XVII
WIEKU
Przegląd podróżników śródziemnomorskich z XVII w. rozpocząć można od dwóch ludzi,
wprawdzie nie polskiego pochodzenia, ale działalnością swą ściśle z Polską związanych (jako
późniejsi dworzanie Zygmunta III oraz kierownicy Królewskiej Komisji Okrętów). Pierwszym
z nich jest Gabriel Posse, syn byłego szwedzkiego senatora i jednego z najgorętszych
zwolenników Zygmunta III, który od wczesnej młodości przebywał w Polsce, głównie w
Gdańsku 660. W latach 1606
1608 wraz z innymi młodymi gdańszczanami Gabriel Posse towarzyszył
rajcy gdańskiemu Arnoldowi von Holten, uczestniczącemu w poselstwie hanze-
roku w listopadzie Jakimowski miał zdobyć galerę, a w lutym 1621 przybyć do Rzymu. Czyżby jednak do
chwili wydania drukiem relacji miały minąć aż dwa lata?
Wreszcie szereg zupełnie mylnych dat i bałamutnych
faktów zawiera Opowiadanie o zdobyciu Aleksandryjskiej galery admiralskiej, spolszczone przez A. S. z nie
znanego dotąd hiszpańskiego (?!) wydania w Barcelonie w 1628 r., "Morze", 1957, nr 3.
650 Relacya abo nowiny o poimaniu przedniey galery carogrodzkiey [ ] . W Rzymie wydrukowana po włosku
[] 1643. A teraz znowu na polskie przetłomaczona (E s t r e i c h e r, Bibliografia polska , t. XXVI, s.
204).
651 N i e s i e c k i, o. c., t. VI, s. 586.
652 Jw. t. V, s. 452.
653 P u ł a s k i, o. c., s. 152, 327
330.
654 Tj. rycerstwa polskiego w niewoli tureckiej.
655 Srebrny pieniądz bułgarski.
656 Łac.: burza.
657 Jw., s. 50, 51.
658 S z a j n o c h a, o. c., s. 390
392.
659 Jw., s. 399
401.
660 Patrz o nim P e r t e k, Akta i diariusz komisarzy okrętowych Zygmunta III.
112
atyckim do Hiszpanii661. W drodze powrotnej, która prowadzić miała przez Włochy, członkowie
legacji zaokrętowali się na jednej z czterech genueńskich galer, niedawno przybyłych z
flotą wiozącą srebro z Ameryki. Podróż morska z Barcelony do Genui, przeprowadzona przy
fatalnych warunkach atmosferycznych, obfitowała w dużo niebezpiecznych epizodów i
wskutek przymusowych przerw w żegludze trwała ponad dwa tygodnie662. Dnia 24 marca
1608 r. Holten i jego towarzysze przybyli do Wenecji, gdzie w porcie, stoczni i arsenale mieli
okazję zapoznać się z dochodzącą wówczas do szczytu swej potęgi flotą wojenną republiki i
podziwiać "Bucintoro", przepysznie ozdobiony okręt, na którym rokrocznie w dzień Wniebowstąpienia
doża wenecki dokonywał tradycyjnych zaślubin Wenecji z Adriatykiem663.
W roku 1609 podróż z Wenecji do Palestyny i z powrotem odbył Wolf von der Oelsnitz664,
późniejszy komisarz okrętowy Zygmunta III, ten sam, który po zwycięskiej bitwie pod Oliwą
wręczał królowi zdobyte na Szwedach trofea665.
Także i następny z kolei podróżnik, Teofil Szemberg, nie był polskiego pochodzenia, ale
jako oficer wojsk polskich i dyplomata położył niemałe zasługi dla Rzeczypospolitej. Szemberg
odbył podróż do Palestyny w roku 1613; niestety, relacji z niej nie zostawił666. Ćwierć
wieku później wysłany zastał z poselstwem do Persji, przez Moskwę, Astrachań i Morze Kaspijskie,
i z podróży przysyłał do kraju interesujące raporty667.
W roku 1617 podróżował drogą morską z Włoch do Francji Albrecht Radziwiłł. W ówczesnym
opisie jego żywota, wydanym z rękopisu, podróż ta przedstawiona jest wszakże w jednym
zaledwie zdaniu:
Z Włoch do Paryża, gdy morzem jechał, przez dwa dni i dwie noce, będąc w niebezpieczeństwie od fali,
do portu przybywszy począł się zarzekać, więcej na morze się nie puszczać668.
Na lata 1617
1618 przypadły przygody wojenne słynnego zagończyka Samuela Koreckiego,
który dostawszy się do niewoli tureckiej uciekł z więzienia nad Bosforem i zdołał zaokrętować
się na odpływającym z Konstantynopola statku kupieckim669. Na statku tym
do Raguzy, potem do Sycylii popłynął, kupca na sobie osobę zmyślając. Tam na morzu, gdy na nich rozbójniczy
turecki okręt natarł, a żeglarze i wszyscy w okręcie struchleli, Korecki serca im dodawszy Turków
odpędził. Z Sycylii do Neapolu, więcej stąd do Rzymu udał się w r. 1618670.
W roku 1620 notujemy podróż sekretarza królewskiego Hieronima Otwinowskiego, który
po bezskutecznym poselstwie do sułtana Osmana w sprawie zażegnania wojny udał się drogą
morską z Konstantynopola do Wenecji671.
Jedyny w tym wieku opis podróży do Ziemi Świętej pozostawił zwiedzający Palestynę w
latach 1623
1624 duchowny Kościoła wschodniego Melecjusz Smotrycki, jednakże jest to
661 H i r s c h, o. c., s. 220, 221.
662 P. S i m s o n, Die Reise des Danziger Ratsherrn Arnold von Holten durch Spanien und Oberitalien in den
Jahren 1606-1608, "Archiv fr Kulturgeschichte", t. VI, Berlin 1908, s. 58, 59.
663 Jw., s. 65.
664 A. B. E. van der O e l s n i t z , art, w "Altpreussische Biographie", t. II, s. 478, 479.
665 O. Wolfie von der Oelsnitz: P e r t e k, o. c.
666 B y s t r o ń, o. c., s. 43.
667 Zachowane do dziś w rękopisie Biblioteki Narodowej Pol. F. IV 94 (B a r a n o w s k i, Znajomość Wschodu
w dawnej Polsce, s. 196, przyp. 49, s. 215, przyp. 15).
668 Żywot X. Albrechta Radziwiłła, s. 6.
669 S i a r c z y ń s k i, o. c., t. I, s. 223.
670 N i e s i e c k i, o. c., t. V, s. 234.
671 Jw. t. VII, s. 210.
113
raczej praca natury teologicznej672, zwłaszcza że w tym czasie ważyła się sprawa odstąpienia
Smotryckiego od schizmy. W rezultacie sama pielgrzymka potraktowana jest w jego opisie po
macoszemu, niejako na marginesie przytaczanych debat polemicznych, jakie prowadził w
Jerozolimie673.
Z okresu panowania Zygmunta III wymienić można również podróż Zbigniewa Gorayskiego
do Ziemi Świętej, Egiptu i Arabii674 oraz działalność poselską Adama Mąkowskiego,
posła do Królestwa Neapolitańskiego i króla hiszpańskiego, od którego uzyskał przywilej na
oswobodzenie Polaków przebywających w niewoli na Sycylii675.
W roku 1638 odbył podróż morską z Genui wzdłuż francuskiego wybrzeża królewicz Jan
Kazimierz I676. Po nieudanej wyprawie morzami północnymi do Hiszpanii, jaką przedsięwziął
on dwa lata temu, zrealizował swój projekt w ten sposób, że udał się drogą lądową do Włoch,
a stąd z Genui do Hiszpanii postanowił płynąć morzem. Mając do wyboru rejs albo na statku
angielskim, który w tym czasie odchodził do Barcelony, albo na jednym z szesnastu okrętów
eskadry hiszpańskiej, która po zawiezieniu wicekróla hiszpańskiego do Neapolu przybyć
miała w ciągu ośmiu dni do Genui, Jan Kazimierz niespodziewanie dla swego otoczenia zrezygnował
z obu tych propozycji, i wybrał trzecią. Mianowicie gdy mu genueńczycy (być może
pod naciskiem francuskim) zaproponowali odjazd na statku genueńskim, który właśnie
przybył z Barcelony, odwożąc posłów genueńskich z Hiszpanii, Jan Kazimierz wyraził swą
zgodę i 4 maja 1638 r. opuścił Genuę na statku "Diana", nazwanym tak "od popiersia bogini
na przodzie wyrżniętego".
Ponieważ królewicz uprzednio chorował, już pierwszy dzień podróży morskiej przysporzył
mu dodatkowych cierpień. Wysiadał więc dla odpoczynku kolejno w dwu włoskich miasteczkach
przygranicznych, w Sawonie, a później w Noli, co z pewnością nie uszło uwagi Francuzów,
żywo śledzących jego podróż.
Dalszy jej ciąg w następujących słowach przedstawiony został, przez kronikarza i dziejopisa
Wazów, Ewerharda Wassenberga:
Rano 5 maja podniosłszy kotwicę, pomimo pogorszonego stanu zdrowia dalej żeglugę odbywał i nad
wieczór do portu Arassi677 się zbliżył. Szóstego zaś dnia żeglugi678, upłynąwszy przy pomyślnym wietrze
około dziesięciu mil włoskich, wiele portów ominął oraz Wyspę Św. Małgorzaty679, z której w oddaleniu wystrzałem
z działa powitanym został, ale na zdrowiu tego dnia gorzej się mieć zaczął. Chorobą i kołysaniem
okrętu znękanego królewica, a do żeglugi nie przywykłego680 zaczęły jeszcze bardziej udręczać nieznośne
zaduchy od kuchni i ścieków okrętowych, a przy tym ciągle i gwałtowne nawałnice. Wzrastająca tymczasem
wściekłość wichrów coraz większym niebezpieczeństwem grozić zaczęła żeglującym. Gdy na koniec morze
do takiej burzliwości przyszło, że już nie o zdrowiu tylko, o życiu własnym i królewica zwątpiono: podróżni
nasi uciekli się do wszystkich środków, jakie im ostatnia potrzeba podawała 681.
672 Jej tytuł brzmi: Apologia peregrynatiey do krajów wschodnych przez mię Meletiusza Smotryckiego roku
1623 y 1624 obchodzoney przez fałszywą bracią słownie y na piśmie spotwarzoney do przezacnego narodu
polskiego oboiegeo stanu duchownego y szlacheckiego, Lwów 1628.
673 B y s t r o ń, o. c., s. 43.
674 N i e s i e c k i, o. c., t. IV, s. 191.
675 Jw., t. VI, s. 325.
676 Do przedstawienia wydarzeń zaszłych w tej podróży posłużyła mi praca W a s s e n b e r g a, Więzienie
we Francji Jana Kazimierza.
677 Zapewne Alassio, w połowie drogi z Sawony do granicy włosko-francuskiej.
678 Może omyłka tłumacza: było to bowiem szóstego maja, ale trzeciego dnia żeglugi.
679 Odległość od Alassio do Wyspy Św. Małgorzaty (naprzeciw Antibes) wynosi ok. 100 km. Nie wiadomo
dlaczego autor ocenia ją na ok. 10 mil morskich, gdyż miały one tylko od 1,5 do 2,5 km, w odróżnieniu od np.
mili hiszpańskiej czy portugalskiej (około 7 km).
680 Co nie przeszkadzało mu ubiegać się o stanowisko admirała, zgodnie z ówczesnymi stosunkami, w których
nie kwalifikacje fachowe, ale "wysokie urodzenie" decydowała o obsadzaniu najwyższych stanowisk wojskowych.
681 Jw., s. 23.
114
Wreszcie udało się "Dianie" dotrzeć do St. Tropez, gdzie Jan Kazimierz wysiadł znowu
dla odpoczynku na ląd. Oprócz towarzyszących mu Polaków uczynił to również jeden z podróżnych
Francuzów, których zabrano w Genuii na statek, i on ostrzegł władze miasta St.
Tropez o pobycie Jana Kazimierza na terytorium francuskim. Królewicz jednakże, który
uprzednio wyprawił statek do Marsylii, dokąd sam chciał dotrzeć drogą lądową, dowiedziawszy
się o zdradzie zdołał wraz z towarzyszami dopędzić lekką łodzią swój statek. Teraz zamierzał
już bez żadnych przerw w podróży udać się do Barcelony, ale znowu na przeszkodzie
temu stanęły niepomyślne wiatry i statek ponownie przybił do brzegu, tym razem do portu
Tour de Bouc. I tam wszyscy podróżni wraz ze statkiem zostali zatrzymani przez Francuzów,
którzy za pośrednictwem swych szpiegów powiadomieni byli o podróży Jana Kazimierza do
Hiszpanii. Jan Kazimierz został uwięziony i następnie przez dwa lata trzymany we Francji i
pod pretekstem, że płynął do pozostającej w nieprzyjaznych stosunkach z Francją Hiszpanii
objąć stanowisko admirała i wicekróla portugalskiego i że pod pozorem rejsu odbywanego
wzdłuż wybrzeży francuskich badał nadbrzeżne fortyfikacje i porty. Bezprawne uwięzienie
Jana Kazimierza wywołało później długotrwałe rokowania dyplomatyczne polskofrancuskie682,
a nadto zatarg i rokowania genueńsko-francuskie, gdyż Genua ostro zaprotestowała
przeciwko nieposzanowaniu jej bandery i naruszeniu suwerenności i eksterytorialności
genueńskiego statku.
W roku 1640 notujemy podróż do Palestyny Piotra Starkowieckiego, jednego z najwybitniejszych
polskich orientalistów XVII w.683 Ponieważ jednak podróż ta dokonana została z
Konstantynopola, gdzie Starkowiecki przebywał wówczas na studiach684, jest więc możliwe,
że odbył ją drogą lądową, a nie morską. W tych czasach nasilenie pielgrzymek do Palestyny
dawno już minęło, do czego przyczyniło się w pierwszym rzędzie pogorszenie się stosunków
polsko-tureckich przeradzających się wielokrotnie w ciągu XVII w. w stan wojenny. I dlatego
większość spośród niezbyt w tym wieku licznych pielgrzymów obejmowała ludzi, którym
względy religijne nakazywały znosić wszelkie trudy i niebezpieczeństwa685. Jednym z takich
pielgrzymów był zapewne jezuita ks. Tomasz Młodzianowski, który zwiedził Palestynę w
połowie XVII w. i zostawił spisane wrażenia z tej podróży686. Innym duchownym, który w
tym niebezpiecznym dla chrześcijan, a zwłaszcza Polaków, czasie przemierzył wschodnią
część Morza Śródziemnego, był jezuita Michał Boym. Boym wracając z Chin do Rzymu płynął
w roku 1653 ze Smyrny do Wenecji687, jednakże bliższej relacji z tej podróży morskiej nie
mamy.
Z Wenecją wiąże się działalność bezimiennych (może poza jedynym Samuelem Proskim)
Polaków, pozostających na żołdzie weneckim i w charakterze żołnierzy czy marynarzy zatrudnionych
na weneckich galerach i w ogóle w posiadłościach weneckich na Morzu Śródziemnym.
O tym, że na żołdzie weneckim (np. w Polesella niedaleko Ferrary), a także i na
żołdzie papieskim (w Ferrarze i Bolonii) przebywało podówczas wielu Polaków, wiemy z
relacji uczonego małopolskiego Kazimierza Kuszewicza z jego podróży z Wenecji do Rzymu
w 1644 r., odbytej przez niego w gronie kilkunastu Polaków częściowo drogą morską wzdłuż
adriatyckiego wybrzeża Włoch 688.
Z innych godniejszych wzmianki podróżników wymienić należy wybitnego orientalistę w
służbie polskiej Franciszka de Mesgnien-Menińskiego, który w 1669 r. zapisał się do księgi
682 Patrz również W. T o m k i e w i c z, Więzień kardynała, Warszawa 1939.
683 B y s t r o ń, o. c., s. 43.
684 B a r a n o w s k i, o. c., s. 109; tamże bliższe szczegóły o Starkowieckim.
685 Jw., s. 195.
686 Ich fragmenty opublikowane zostały w jęz. rosyjskim w "Pracach Kijowskiej Akademii Teologicznej",
1871, nr 4, s. 141
144 (R h r i c h t - M e i s n e r, Deutsche Pilgerreisen nach dem heiligen Lande, s. 598).
687 J. Krz ysz ko wski, O. Michał Boym, T. J., "Misje Katolickie", Kraków 1929, s. 319.
688 F. B o s t e l, Podróż Polaka z Wenecji do Rzymu w I644 roku, "Świat", Kraków 1892, nr 2, s. 46, 49.
115
pielgrzymiej w Palestynie689, następnie Ottona Fryderyka von der Groeben, pochodzącego z
rodziny osiadłej w Prusach Książęcych, która wydała wielu gorących zwolenników Polski i
generałów wojsk polskich690. Otton Fryderyk mając lat 17, a więc w 1673 r., towarzyszył polskiemu
pułkownikowi o nazwisku Meglin (?) do Włoch i na Maltę, został ranny w boju morskim
z korsarzami, a później zwiedzić Cypr, Palestynę i Egipt691. Bytność obu podróżnych w
Palestynie, jak wynika z zapisu w księdze pielgrzymów, przypadła na rok 1675; pod tą datą
figuruje w niej bowiem zapis: "dominus Joachim Fredericus de Wiesenfeld Megelin"692.
W tymże samym roku zapisany jest dominus Pichler indigena Polonus
kawaler maltański,
poseł króla Jana III do wielkiego mistrza kawalerów maltańskich693.
W okresie późniejszym, w którym Polacy staczali boje z bezustannie zagrażającymi Rzeczypospolitej
Turkami, ilość pielgrzymów do Palestyny zmaleć musiała do minimum i z tego
okresu nie notujemy żadnych godnych wzmianki nazwisk. Niewielką tylko podróż morską na
wodach włoskich odbył w roku 1678 znany już nam Teodor Billewicz, który w toku swej
wędrówki po Europie zwiedził również Półwysep Apeniński, a drogę z Rzymu do Neapolu
odbył w feluce, gdyż "inaczej jechać niepodobno dla bandytów, którzy rozbójstwem się bawią"
694.
7. PRZYGODY "ADMIRAŁA" TOMASZA WOLSKIEGO
W początkach drugiego dwudziestopięciolecia XVIII w. podróżował z Włoch do Palestyny
niejaki Tomasz Staniaław Wolski, urodzony w roku 1700 w Uniejowie, a zmarły przypuszczalnie
w 1736, który zasłynąć miał jako obieżyświat, zawalidroga i awanturnik nawet, a
później (prawdopodobnie już po swojej śmierci!) jako admirał floty papieskiej. Niemal
wszystko, co wiadomo nam o tym "rzekomym bohaterze, który był w istocie niezrównoważonym
awanturnikiem i samochwałem"695, pochodzi z jego pamiętnika pt. Illustris peregrinatio
Jerosoilimitana , wydanego w 1736 r.696, a więc u schyłku krótkiego, lecz burzliwego
żywota autora. Oto co ten pamiętnik pokrótce zawiera697.
W roku 1725 Wolski wybrał się do Gdańska, by stąd ruszyć morzem wokół Europy do
Hiszpanii z pielgrzymką do Compostelli. Ponieważ jednak była to pora zimowa i morze pokryte
było lodem, Wolski udał się drogą lądową do Triestu, stąd morzem do Wenecji i lądem
do Rzymu, a wreszcie drogą morską do Ziemi Świętej. W czasie tej podróży (która prowadziła
wokół Sycylii z przystankiem na Malcie, stąd do Tripolisu i Jafy) autor doznał licznych
przygód i dwukrotnie walczył z Turkami. Po zwiedzeniu Jerozolimy udał się morzem z Jafy
do Akry, a później rzekomo zamierzał wybrać się do Indii, jednakże stan zdrowia na to mu
nie pozwolił. Popłynął więc do Aleksandrii, skąd przez Sycylię i Sardynię dotarł do Liworna.
Po powrocie do Włoch wystąpił Wolski z projektem wielkiej wyprawy antytureckiej i
kwestował na nią we Włoszech, Francji i Anglii, wszędzie jednak bezskutecznie. Postanowił
więc sam pod maltańską banderą walczyć z Turkami, lecz zakupiony przez niego w Marsylii
689 B y s t r o ń, o. c., s. 43.
690 Patrz o nich artykuły w "Altpreussische Biographie", t. I, s. 231
233, oraz A. L e m a ń s k i, Rodzina
Groebenów, "Rejsy", R. XI, 1955, nr 1.
691 P o s c h m a n n, art. w "Altprewssische Biographie", t. I, s. 234.
692 B y s t r o ń, o. c., s. 44.
693 Jw.
694 B a r y c z, Podróże polskie do Neapolu w wiekach XV
XVIII, "Przegląd Współczesny", R. XVII, Warszawa
1938, t. LXVII, s. 189.
695 B y s t r o ń, o. c., s. 51.
696 Illustris peregrinatio Jerosolimitana latius protracta per tres insigniores mundi partes a Thoma Stanislao
Wolski nobili Polono peregrino Jerosolimitano nempe per Europam, Asiam et Africam, Leopoli 1737.
697 W opisie treści pamiętnika opieram się na pracy B y s t r o n i a, o. c., s. 49
54.
116
uzbrojony statek został przez władze genueńskie, unikające zadrażnień z Turcją, obłożony
aresztem. Znający Wolskiego osobiście Adam Moszczyński, późniejszy szambelan Stanisława
Augusta, tak opisuje ten incydent:
On uroił sobie prowadzić wojnę przeciw barbarzyńcom; zebrawszy znaczne pieniądze wybudował sobie
fregatę i nająwszy kapitana, podobnego sobie awanturnika, i majtków, zawiesiwszy banderę hiszpańską popłynął
atakować Algierczyków; ta okoliczność ledwie wojny nie zrobiła między Hiszpanią i Algierem. Wolski
z swoim statkiem umknął do portu papieskiego, gdzie mu skonfiskowano fregatę, a osobę uwolniono na
instancją królowej, jakąś niewielką za statek nagrodą698.
Skoro więc plany Wolskiego nie powiodły się, powrócił on w roku 1731 do kraju, by po
kilku latach znów udać się do Rzymu. I tu kończy się autentyczna wersja jego pamiętnika,
choć i tak nie wiadomo, ile zawartej jest w nim prawdy, a ile
być może
samochwalstwa
autora, o którym wspomniany już Moszczyński pisał, że "był frant wielki i zapalonej głowy"
699.
W roku 1748, już po śmierci Wolskiego, ukazało się fikcyjne drugie wydanie jego pamiętnika,
będące w rzeczywistości pierwszym wydaniem z naklejoną nową datą i zaopatrzone w
portret autora700. Portret ten przedstawia Wolskiego jako pogromcę Turków na tle morza zapełnionego
licznymi okrętami maltańskimi, otaczającymi jeden tonący okręt turecki. Podpis
pod tą ilustracją opiewa bohaterskie czyny Wolskiego, jego nominację na admirała papieskiej
floty i zwycięstwa morskie nad Turkami.
Liczni mało krytycznie do tego wydania pamiętników ustosunkowani autorzy701 wzięli
zbyt pochopnie, a może nawet zupełnie poważnie tę gloryfikację Wolskiego, poczynioną zapewne
przez wydawcę pamiętników, gdy w rzeczywistości nie udokumentowane czyny, jak
również admiralstwo Wolskiego nad flotą papieską należy złożyć między bajki.
W niezwykle już przesadny sposób, choć zaopatrzył je podtytułem "Rys historyczny",
opowiedział domniemane przygody Wolskiego Jakub Gordon702. Czego tam nie ma! Jest więc
rozbicie podczas strasznej burzy morskiej statku, na którym płynął Wolski do Palestyny, jest
uratowanie się rozbitków na bezludnej wyspie, są walki z tygrysami, lwami i małpami, przy
czym Wolski jest przywódcą rozbitków, spiritus movens wszystkich ich poczynań, drugim
Robinsonem przemyślnie dającym sobie radę we wszelkich trudach życia na bezludnej wyspie,
aż do produkcji prochu włącznie. Dalszą treść opowiadania stanowi wyratowanie rozbitków
przez statek wenecki, zaatakowanie tego statku przez korsarzy i zwycięstwo nad nimi;
odniesione głównie dzięki bohaterstwu Wolskiego. Wolski staje się dowódcą statku i odtąd
powodzenia sypią się na niego jak z rogu obfitości, a sława rośnie w miarę dalszych sukcesów.
Na czele floty francuskiej(!) zdobywa Sydon, walczy z bandami arabskimi w Palestynie,
triumfalnie witany jest przez papieża w Rzymie i ozdobiony zostaje złotym krzyżem kawalerów
jerozolimskich, równie triumfalnie witany jest później we Francji, Anglii i Polsce, a następnie
powołany przez papieża na admirała jego floty "taką wzbudził [] trwogę u nieprzyjaciela,
iż przy pierwszym ataku pierzchnęli przed wsławionym jego orężem"703. Wreszcie
pojawił się Wolski z flotą pod murami Konstantynopola i byłby go niechybnie zdobył, gdyby
nie śmierć Benedykta XIII i decyzja powzięta przez nowego papieża Klemensa XII odstąpienia
od oblężenia. Ten każe Wolskiemu płynąć z flotą do Indii (?!), co admirał oczywiście wy-
698 A. M o s z c z y ń s k i, Pamiętnik do historyi polskiej w ostatnich latach panowania Augusta III i pierwszych
Stanisława Poniatowskiego, Poznań 1867, s. 23, 24.
699 Jw., s. 24.
700 B y s t r o ń, o. c., s. 52, 53.
701 Milewski, Sobieszczański, Kraushar, Gordon, i in., patrz Z i e l i ń s k i, Mały słownik , s. 607.
702 J. G o r d o n, Przygody Tomasza Stanisława Wolskiego, admirała floty papieskiej, "Turysta z musu", t. II,
Lwów 1873, s. 109
149.
703 Jw., s. 144.
117
konuje, dociera nie tylko do Indii, ale i do Australii(!) i po licznych przygodach szczęśliwie
wraca do kraju. Później raz jeszcze udaje się do Rzymu, by odbyć nowy wjazd triumfalny i
otrzymać honorową szpadę, po czym wraca do kraju, gdzie umiera.
Tyle bujna fantazja wydawcy drugiego wydania pamiętników Wolskiego, zaokrąglona i
pomnożona jeszcze przez Gordona. W rzeczywistości Wolski zmarł prawdopodobnie w roku
1736, i to poza granicami kraju, w Wiedniu względnie na Węgrzech.
8. INNI PIELGRZYMI I PODRÓŻNICY W XVIII WIEKU
Liczba podróżników polskich na Morzu Śródziemnym uległa w wieku XVIII dalszemu
zmniejszeniu. Ich przegląd rozpocząć można od Aleksandra Augusta Czartoryskiego, późniejszego
wojewody ruskiego i twórcy potęgi rodowej "Familii", który w młodzieńczym wieku
odbył podróż do Niemiec, Francji i Włoch. Na Malcie Czartoryski wstąpił w szeregi kawalerów
maltańskich i przez kilka lat pełnił służbę we flocie. W roku 1716 podobno należał do
obrońców Korfu. Później przeszedł na służbę austriacką i walczył przeciw Turkom, m. in. w
zwycięskiej bitwie pod Belgradem w roku 1717704.
Na lata 1715
1720 przypadają podróże misyjne na Krym, do Turcji i Persji ks. Michała
Ignacego Wieczorkowskiego, z których pozostawił sprawozdania705 opublikowane przed kilkudziesięciu
laty706.
W latach 1725
1730 odbyły się omawiane już podróże Tomasza Wolskiego. Opis podróży
do Palestyny pozostawił bernardyn z Kalwarii o. Hieronim Lisowski, który pielgrzymował
prawdopodobnie w 1744 r. W swym Krótkim opisaniu niektórych miejsc świętych w Palestynie
albo Ziemi Świętej Lisowski pisze, że
przybywszy szczęśliwie do Ziemi Świętej peregrynujący morze i na nim niebezpieczeństwa, najpierwej
przypływają do Cypru wyspy albo Aleksandrii miasta w Egipcie, lub też prosto do Jaffy albo Joppen miasta707.
O drodze powrotnej informuje w następujący sposób:
Te tedy wzwyż pomieniane i inne odwizytowawszy pobożni peregrynanci miejsca SS.708, z Aleksandrii
albo Cypru insuły wziąwszy od konsula francuskiego patent o dobrym albo złym powietrzu709, powracają na
okrętach francuskich, weneckich albo czasem angielskich do chrześcijańskich krajów: którzy szczęśliwie
przebywszy morze i na nim różne niebezpieczeństwa, przypływają do portów morskich, to jest jedni do
Malty, drudzy do Messyny w Sycylii, insi do Marselii we Francji, insi do Liwornu w państwie florenckim,
insi Wenecji, gdzie w lazaretach wybywszy dni No 40710, każdy z nich do swojej ojczyzny powraca711.
W tym samym mniej więcej czasie był w Palestynie, a zapewne i w Arabii, ks. Tadeusz
Juda Krusiński, wybitny orientalista, który uprzednio ponad ćwierć wieku (1702
1729) spędził
w Turcji i Persji712.
704 W. K o n o p c z y ń s k i, Czartoryski Aleksander August (I697-I782), "Polski słownik biograficzny", t.
IV, s. 272.
705 O l s z e w i c z, Udział Polaków w rozwoju geografii, s. 32; Z i e l i ń s k i, o. c., s. 588.
706 J. S y g a ń s k i, Z notatek podróżniczych P. Michała Wieczorkowskiego, "Nasze Wiadomości", Kraków
1912, nr 17 i odb.
707 B y s t r o ń, o. c., s. 56.
708 Skrót niejasny, może: najświętsze (od łac. sanctissimus).
709 Tzn. o zaraźliwych chorobach epidemicznych.
710 Mowa o kwarantannie.
711 Jw., s. 56, 57.
712 O l s z e w i c z, l. c.; Z i e l i ń s k i, o. c., s. 245, 246.
118
W roku 1755 udał się do Jerozolimy bernardyn o. Andrzej Jordan. Po powrocie opracował
w języku łacińskim opis podróży, bliżej nam nie znany713.
W latach 1762
1765 zwiedził Palestynę inny bernardyn, o. Antoni Burnicki, i pozostawił
również opis podróży i pobytu w Palestynie. Burnicki płynął z Wenecji do Aleksandrii, następnie
do Jafy i stąd do Akry. Po zwiedzeniu Nazaretu udał się na powrót z Akry drogą morską
do Jafy, skąd wyruszył do Jerozolimy. Wracał drogą morską przez Cypr do Wenecji714.
Uprzednio stwierdzono, że udający się do Ziemi Świętej pielgrzymi polscy podróżowali
najczęściej z Polski do Włoch i stąd (przeważnie z Wenecji) płynęli do Jafy lub innego portu
palestyńskiego. Ciekawe informacje o warunkach podróżowania inną trasą, przez Mołdawię
do wybrzeży Morza Czarnego i stąd statkiem do Stambułu (Konstantynopola) i dalej do Jafy,
podaje w swym pamiętniku jedna z nielicznych znanych nam z nazwiska ówczesnych podróżniczek,
Salomea Regina Pilsztynowa715.
Urodzona na Litwie, po wyjściu za mąż za lekarza Salomea Pilsztynowa wyjechała z mężem
do Stambułu, gdzie później podczas długoletniego pobytu sama wyuczyła się lekarskiego
zawodu i praktykowała jako "medycyny doktorka i okulistka"716.
W pamiętniku swym opisuje, jak można się dostać do Jerozolimy przez Turcję. Trasa tej
podróży prowadzi z położonego na ówczesnych południowo-wschodnich kresach Rzeczypospolitej
Chocimia drogą lądową przez Besarabię do Kilii w delcie Dunaju, skąd w ciągu
trzech dni można przebyć statkiem Morze Czarne i dotrzeć do Stambułu717. O dalszej zaś
drodze pisze następująco:
Z Stambułu do Jerozolimy na odpust zazwyczaj co rok kilka tysięcy ludzi jadą, wszyscy w jednym okręcie718.
Każdy człek daje od siebie dwadzieścia pięć lewów719 i czasem za kilka dni zajedzie, czasem za tydzień,
dwie niedzieli, a najwięcej za miesiąc jeden zajedzie z Stambulu do Jafy, a z Jafy do Jerozolimy godzin
osiem720.
Pilsztynowa odbyła sama niejedną podróż morską stwierdzając to słowami:
Jeśli się kto morza boi, to jest dziecinna bojaźń i śmiechu godna. Ja, będąc białogłową, jakem kilka razy
na morzu była, lecz mi nic z łaski Boga Najwyższego [się] nie stało721.
A jakie to były owe podróże morskie Salomei Pilsztynowej? Jedna do Turcji, następnie,
być może, ze Stambułu do Jafy i z powrotem; również podczas swej praktyki lekarskiej miała
okazję do podróżowania morzem. Pisze o tym przedstawiając następującą przygodę, jaką
przeżyła na morzu, wezwana do bogatego pacjenta w miasteczku, którego nazwa w brzmieniu
podanym przez Pilsztynową
Aayrabowie
nic nam nie mówi.
Do tego miasteczka trzeba było morzem jechać dwa dni [...]. Rozkazałam człekowi, memu służącemu,
aby najął dla mnie co najlepszy i najnowszy okręcik722 [...]. Ale ten nierozeznany taki najął, jak rozumiał, i
rzeczy moje kazał do okręciku poznosić, potem ja sama przyszedłszy pojechaliśmy, ale potem zobaczyłam,
co za niebezpieczny i niewygodny okręcik, nawet woda dobywała się z boku (). Jam rozumiała, że my tam
713 B y s t r o ń, o. c., s. 58.
714 Jw., s. 59, 60.
715 S. R. de P i l s z t y n o w a, Echo na świat podane procederu podróży i życia mego awantur. Przeze mnie
same wydana ta książka w roku 1760 w Stambule, rkps Bibl. Czart., sygn. 1482.
716 Według słów Pilsztynowej, w tytule pamiętnika.
717 P i l s z t y n o w a, o. c., s. 247, 248.
718 Wydaje się, że liczba ta jest nieco przesadzana.
719 Lewa, nazwa monety dwudziestokopiejkowej (w Besarabii).
720 Jw., s. 280.
721 Jw., 277, 278.
722 Zapewne mały okręcik żaglowo-wiosłowy, tzw. "kaik". Patrz dalej, opis podróży tureckiej Jana Potockiego.
119
za dwa dni staniemy, ale my niepomyślną fortunę mając, bośmy [w] wielkim strachu jedynaście dni po morzu
pływali i ledwieśmy do miasta Jekierdagi723 na morzu leżącego724 przypłynęli, a zaraz z tego okręcika
wyniosłam się725.
Oprócz pielgrzymów spotykamy w drugiej połowie XVIII w., a ściślej mówiąc u schyłku
trzeciego ćwierćwiecza, także i innych polskich podróżników na Morzu Śródziemnym. Są
nimi pierwsi polscy uchodźcy wojskowi i polityczni, których odtąd niemało pojawiać się będzie
na różnych morzach świata. Tymi pierwszymi uchodźcami są konfederaci barscy ze
swym przywódcą Kazimierzem Pułaskim na czele.
Pułaski odbył dwie podróże śródziemnomorskie. Pierwszą z nich w kwietniu 1774 r. z
Wenecji do Raguzy, dążąc do Turcji w związku ze swoimi planami kontynuacji wojny przeciw
Rosji. W trakcie tej podróży zaznał wielkich niebezpieczeństw, bowiem statek przez 12
dni walczył z przeciwnymi wiatrami. W październiku tegoż roku, gdy misja jego do Turcji nie
powiodła się, wrócił do Marsylii726.
Z innych konfederatów wymienić można późniejszego generała i jeszcze późniejszego
księcia-namiestnika w Królestwie Kongresowym, Józefa Zajączka, który towarzyszył Pułaskiemu
w drodze powrotnej z Turcji727.
Żaden z podróżujących konfederatów nie pozostawił jednak opisu swej podróży. Natomiast
innemu wojskowemu zawdzięczamy ciekawe notatki z podróży odbytej w roku 1784.
Mowa tu o pisanych w formie listów pamiętnikach znanego uczonego, bibliofila i podróżnika,
pierwszego Polaka, który wzniósł się w powietrze balonem, a w swoim czasie oficera wojsk
austriackich, Jana Potockiego728. Pisał on je podczas swej drugiej podróży, której trasa prowadziła
z Chersonia przez Oczaków i Morze Czarne do Dardaneli, stąd zaś na pokładzie francuskiej
korwety "Święta Anna" na Morze Śródziemne. Uprzednio, w latach 1778
1779,
zwiedził Potocki Włochy, Sycylię i Maltę, skąd
mianowany kawalerem maltańskim udał się
do Tunisu. Z tej podróży jednakże nie zostawił żadnej relacji729.
Pod datą 30 czerwca 1784 r. w liście jedenastym rozpoczyna się relacja Potockiego odnosząca
się do podróży śródziemnomorskiej:
Żegluga nasza na Białym Morzu730 była powolna, lecz przyjemna. Mamy zawsze przed oczyma wyspy
Marmary i brzegi Europy i Azji [...j.
Straciliśmy cały poranek krążąc na kanale Tenedos731, gdzieśmy spotkali nie już flotę Menelausa i Agamemnona732,
ale eskadrę hiszpańską, która płynęła do Carogrodu733 z podarunkami przeznaczonymi dla sułtana.
Widzisz tedy WPani734, że dzień ten świetnym zaczął się sposobem, ale się podobnie nie skończył. Nad
wieczór powstał szturm, który nas przymusił wnijść do kanału z podartymi żaglami i z linami w dość złym
stanie735.
Po naprawie uszkodzeń 3 lipca 1784 r. około południa korweta puściła się w dalszą drogę
do Aleksandrii i korzystając z silnego i przychylnego wiatru wpłynęła w przesmyk oddziela-
723 Nazwa trudna do zidentyfikowania.
724 Autorka ma tu być może na myśli, że miasto to położone było na wybrzeżu Morza Czarnego, w odróżnieniu
od Stambułu, położonego u wylotu cieśniny Bosfor na morze Marmara.
725 Jw., s. 239, 240.
726 W. Konopc z yński, Kazimierz Pułaski, Kraków 1931, s. 341, 353.
727 Jw., s. 353.
728 O Potockim patrz Z i e l i ń s k i, o. c., s. 379
383; tamże bibliografia prac o Potockim.
729 Opisał natomiast swą inną podróż do Afryki, odbytą w 1791 do Maroka.
730 Białe Morze
morze Marmara.
731 Między tą wyspą a lądem stałym.
732 Autor nawiązuje tu do opisanej przez Homera wyprawy Greków na Troję .
733 Carogród, słowiańska nazwa Konstantynopola, czyli Stambułu.
734 Adresatka listu jest fikcyjna.
735 P o t o c k i, Podróż do Turcji i Egiptu; s. 55
57.
120
jący wyspę Lesbos od brzegów Azji Mniejszej. Tam, podczas postoju w jednej z zatok, dużo
strachu napędził podróżnym podejrzany statek wyglądający na jednostkę piracką. Dlatego też
podróżni postanowili przedsięwziąć wszelkie środki ostrożności i "noc całą pod bronią przepędzić".
Okazała się jednak, że alarm był fałszywy, chociaż statek zupełnie słusznie wydawał
się podejrzany, gdyż wiózł on niewolników do Konstantynopola.
Po dwutygodniowym pobycie w Kazdaly korweta podjęła żeglugę wzdłuż wybrzeży tureckich
20 lipca notuje Potocki na morzu następującą wiadomość:
Przepłynęliśmy dzisiejszej nocy między wyspami Maskonis i Lesbos []. Około południa przeszliśmy
między Chio736 i portem Cizme737, tak nieszczęsnym flocie ottomańskiej738. Znaleźliśmy tam eskadrę kapitana-
baszy739, któremu widok ten nie przywiódł zapewne przyjemnych wspomnień740.
Następnie trasa rejsu wiodła między wyspami Samos i Nikaria, potem koło wyspy Kos i
wreszcie 21 lipca koło Rodos. Tu jednak Potocki obłożnie się rozchorował i dalszego ciągu
podróży nie opisywał. 16 sierpnia "Święta Anna" zawinęła do Aleksandrii i tutaj nastąpiła
jednomiesięczna przerwa w podróży morskiej Potockiego, przeznaczona na zwiedzenie
Egiptu. Dalsza trasa wiodła w poprzek Morza Śródziemnego i przez Adriatyk do Wenecji: W
końcowym etapie podróży pisze Potocki na krótko przed przybyciem do Wenecji, 8 listopada
1784 r.:
Trzynastego października wsiadłem na statek wenecki zwany "Niewinny", płynący do Wenecji. Nazajutrz
rozwinęliśmy żagle, 22 odkryliśmy brzegi Kandii741; przy zachodzie słońca dwa statki, które przez cały
dzień razem z nami odprawiały podróż, raptem obróciły się i zdawało się, że nas między siebie wziąć chciały.
Obraz ten tym bardziej zdawał się nam być podejrzanym, że wenecjanie są właśnie w wojnie z rządem tunizańskim742.
Ludzie nasi nie wątpili, iż statki te z tego były narodu: luba nierówni w siłach, zaczęli o obronie
myśleć. Ja nie myślałem, jak tylko o odwiedzeniu dawnych przyjaciół mych w Tunis[ie], i niewola w tym
kraju nie trwożyła mię bynajmniej; lecz nazajutrz nie ujrzeliśmy już więcej tych okrętów, czyli to, że przez
noc straciły nas z oczu, czyli też, co jest pewniejsze, były to tylko kupieckie okręty i że cel ich obrotów był
przybliżyć się do lądu i wziąć nowy punkt odbicia na morze. Reszta podróży naszej nic nam nie wystawiała
ciekawego. W trzy dni przepłynęliśmy przez golf wenecki; już jesteśmy przed Wenecją i z podniesieniem
morza do portu jej wnijdziemy743.
Obszerny opis pielgrzymki do Palestyny odbytej w roku 1788 pozostawił ks. Józef Drohojowski,
reformat z Krakowa.
W trakcie tej podróży ks. Drohojowski odbył kilka przepraw morskich, a mianowicie z
Wenecji do Aleksandrii, następnie z Aleksandrii do Akry i wreszcie z Akry do Jafy. Stąd udał
się do Jerozolimy, a po jej zwiedzeniu powrócił znów do Jafy i dalej płynął na statku do Haify,
a wreszcie ponownie do Aleksandrii i Włoch.
Najobszerniej przedstawiony jest w tej relacji, którą Drohojowski napisał dopiero w dwadzieścia
lat po pielgrzymce744, rejs z Wenecji do Palestyny. W maju 1788 r. odpłynął autor z
736 Chios.
737 Cizme
Czesma, port i zatoka tej nazwy na wybrzeżu Turcji, naprzeciw wyspy Chios.
738 Pod Czesmą stoczona została 25 czerwca 1770 r. walna bitwa morska między flotą rosyjską, przybyłą tu z
Bałtyku, a flotą turecką, zakończona całkowitym pogromem Turków. Stracili ani 15 okrętów liniowych i 3 fregaty
oraz blisko 11 tysięcy ludzi, Rosjanie 43 zabitych i 25 rannych.
739 Kapitan - basza
właściwie kapudan - basza, admirał, dowódca floty.
740 Jw., s. 62.
741 Krety.
742 Tj. rządem Tunisu.
743 Jw., s. 82, 83.
744 J. D r o h o j o w s k i, Pielgrzymka do Ziemi Świętej, Egiptu, niektórych wschodnich i południowych krajów,
odbyta w r. 1788, 89 i 91, pobożno ciekawej pobliczności ofiarowana. Oryginał łaciński bezimiennie dawniej
drukowany i zwiększany przez autora poprawił Jan Nowicki, Kraków 1812. Dalsze wydania: Berdyczów
1829, Wilno 1822 i 1840.
121
miasta "na morzu wystawionego", jak nazywa Wenecję, na uzbrojonym statku "Daniel". Musiała
to być jednostka średniego tonażu, gdyż jej załogę stanowiło nie mniej jak 80 marynarzy.
Pasażerów natomiast było włącznie z Drohojowskim zaledwie trzech. Z tego faktu, jak
również i z tego, że "Daniel" był uzbrojony w 18 dział, można wysnuć wniosek, iż był to regularny
okręt wojenny (sądząc z ilości dział i załogi
może mała korweta), na który udało się
zaokrętować Drohojowskiemu i jego przygodnym towarzyszom podróży. I zapewne krakowski
reformat nie żałował, że do Palestyny wyruszył pod ochroną dział, gdyż okazały się one
bardzo pomocne, kiedy już niedaleko Aleksandrii pojawiły się jednostki korsarskie. Zostały
one jednak przepędzone salwami armatnimi.
Po krótkim pobycie w Aleksandrii Drohojowski udał się na pokładzie marsylskiego statku
handlowego "Bona Speranza" do Palestyny. Po drodze przeżył silną burzę, która zagnała statek
daleko aż do brzegów Cypru, wreszcie dotarł do Haify i potem do Akry, a stąd na pokładzie
tureckiego statku przybrzeżnego do Jafy. Droga powrotna przeszła zapewne bez większych
wrażeń, bo nie znajdujemy śladów żadnych osobliwszych przygód krakowskiego podróżnika745.
W roku 1791 odbył swą trzecią podróż śródziemnomorską, tym razem do Maroka, Jan
Potocki i opisał ją w pracy wydanej drukiem w następnym roku w Warszawie746.
Na zakończenie wymienić można jeszcze Franciszka Bielińskiego, który wraz z synem,
późniejszym prezydentem Warszawy, bawił trzykrotnie w latach 1789
1792 na Sardynii, a w
1791 na Sycylii747, oraz dwóch podróżników, którzy płynęli przez Morze Śródziemne w drodze
powrotnej ze swych wędrówek po świecie. Jednym z nich jest Maksymilian Wikliński,
który po nieudanej próbie dotarcia drogą morską z Francji do Indii przeszedł Persję, Turcję i
Palestynę docierając do Aleksandrii, skąd w roku 1782 drogą morską powrócił do Francji748.
Drugi z nich to Ksawery Karnicki, który pływał szlakiem południowo-atlantyckim, był w
Ameryce Południowej i Australii, wreszcie szlakiem indyjskim wokół Afryki powrócił do
Europy, kończąc swą wędrówkę w 1791 r. w Marsylii749.
745 Powyższy opis podróży Drohojowskiego powtarzam za B y s t r o n i e m, o. c., s. 65.
746 J. P o t o c k i, Voyage dans l'empire de Maroc, fait en l'anne 1791, suivi du voyage de Hafez, recit oriental
[] Varsovie 1792.
747 B a r y c z, Podróże polskie do Neapolu w wiekach XV
XVIII, s. 102.
748 J. R e y c h m a n, Polacy w obcej służbie kolonialnej w Indiach w XVIII w., "Sprawy Morskie i Kolonialne",
t. III, Warszawa 1936, z. I, s. 96.
749 Z i e l i ń s k i, Mały słownik , s. 208.
122
VII. NA SZLAKU UCHODŹSTWA RELIGIJNEGO
(wiek XVII
XVIII)
1. OSADNICY POLSCY W WIRGINII PIONIERAMI POSTĘPU
SPOŁECZNEGO
Przeprowadzone przez historyka uchodźstwa polskiego w Ameryce, Mieczysława Haimana,
poszukiwania pierwszych śladów polskich w Ameryce Północnej, jeśli zostawić na uboczu
legendarną osobę Jana z Kolna, dostarczyły niezbitych dowodów stwierdzających przybycie
pierwszych Polaków do Ameryki z początkiem XVII w750. I chociaż ci pierwsi dokumentarnie
wzmiankowani Polacy przybyli tam "dopiero" w roku 1608, a więc 132 lata po
domniemanym dotarciu do Ameryki Jana z Kolna, to przecież i tak znaleźli się u brzegów
amerykańskich o 12 lat wcześniej niż uchodźcy angielscy ze statku "Mayflower" którzy założyli
pierwszą purytańską kolonię w Massachusetts.
Wprawdzie początek kolonizacji Wirginii Anglicy przypisują sir Walterowi Raleighowi,
który dotarł do niej w roku 1584, a w trzy lata później otrzymał ją od królowej Elżbiety w
dzierżawę, ale dopiero w 1607 wylądowali tu pierwsi osadnicy. Przybyli oni na trzech statkach
towarzystwa kupiecko-żeglugowego, powstałego w Londynie pod nazwą Virginia Company
of London, i założyli osadę Jamestown. W trzecim transporcie, przywiezionym we
wrześniu 1608 r., znalazło się, według zapisków jednego z kapitanów, tejże kompanii, Johna
Smitha, "ośmiu Holendrów i Polaków oraz Michał Łowicki, szlachcic"751. Może zresztą byli
Polacy i w dwu poprzednich transportach, ale brak na to pisemnych dowodów. Brak także,
niestety, jakichkolwiek relacji z ich morskich podróży z Europy do Ameryki.
W latach późniejszych do Wirginii coraz liczniej napływali Polacy. Byli oni prawdopodobnie
wszyscy protestantami, gdyż religia ta była panująca w Wirginii. W Polsce rządził w
tym czasie gorliwy katolik, król Zygmunt III Waza, znacznie mniej tolerancyjny niż jego poprzednicy.
Była to zapewne jedna, a może główna w tym czasie przyczyna emigracji protestantów
polskich do krajów protestanckich Europy zachodniej i za ocean.
Ze znanych z nazwiska osadników Polakiem mógł być przybyły w roku 1610 z Holandii
lekarz Wawrzyniec Bohun, który w 11 lat później zmarł z ran odniesionych koło San Domingo
na powracającym do Europy statku napadniętym przez okręt hiszpański752.
Polakami byli na pewno znani tylko z imienia, ale przecież jako Polacy zapisani w wirgińskich
kronikach: żołnierz polski imieniem Robert (Robert a Polonian), który wyróżnił się w
roku 1616, Mateusz (Mathew a Polander), zabity podczas rzezi osadników dokonanej przez
750 M. H a i m a n, Z przeszłości polskiej w Ameryce, Buffalo 1927.
751 Jw., s. 14. R e t i n g e r, Polacy w cywilizacjach obcych , s. 200, pisze, że pierwszych Polaków
smolarzy
"wysłał do Roenuck (w dzisiejszej północnej Karolinie) Sir Walter Raleigh, kiedy w 1585 planował angielskie
osadnictwo rolne na nowym kontynencie. Wyprawa ta spełzła na niczym, gdyż koloniści, pozostawieni
swemu losowi, wyginęli".
Trudno jednak stąd wywnioskować, czy mowa tu o transporcie przewiezionym
przez kapitana Smitha, czy też o innej (wcześniejszej czy późniejszej?) wyprawie.
752 H a i m a n, o. c., s. 17, 18.
123
Indian, i wreszcie Molasco the Polander; który po tejże rzezi powrócił do Londynu, by dochodzić
należnych od Kompanii jemu i jego towarzyszom sum753.
Większość polskich osadników w Wirginii pozostała jednak bezimienna. A że było ich tam
wielu i że odgrywali w życiu tej kolonii znaczną rolę, wynika to także i przede wszystkim z
zorganizowanego przez Polaków strajku w obronie swych praw obywatelskich, do których ze
względu na swą gospodarczą rolę oraz znaczenie dla prac w kolonii może bardziej byli
uprawnieni niż osadnicy innych narodowości.
Istnieją bowiem pełne podstawy do przypuszczenia, że Kompania Wirgińska zupełnie celowo
sprowadziła do kolonii polskich i niemieckich rzemieślników, obeznanych z przemysłem
drzewnym, z wyrobem smoły, dziegciu i ługu. W Wirginii bowiem zamierzali Anglicy
rozbudować przemysł drzewny, tak niezbędny dla pozbawionej lasów Anglii, i to zarówno w
celach przemysłowych, jak i do budownictwa okrętowego. Dotychczas sprowadzano do Anglii
drzewo z krajów nadbałtyckich, w znacznej mierze z Polski. Utworzenie przemysłu
drzewnego w koloniach amerykańskich miało uniezależnić Anglię od konieczności sprowadzania
zarówno drzewa opałowego, jak i budulca (przede wszystkim budulca okrętowego) z
Polski, Rosji i innych państw bałtyckich.
W zapiskach wspomnianego już kapitana Smitha zachowały się wzmianki świadczące o
tym, że Polacy byli dobrymi pracownikami w przemyśle drzewnym. Nic też dziwnego, że w
roku 1620 Kompania Wirgińska rozpatrywała nawet projekt sprowadzenia do kolonii "z Polski
i Szwecji ludzi obznajmionych zarówno z wyrobem dziegciu i smoły, potażu i ługu oraz
klepek, jak i czesaniem konopi i lnu"754. Wprawdzie plan ten nie został zrealizowany, gdyż
obawiano się zbyt wysokich kosztów w związku z pozyskaniem i przewiezieniem osadników,
jednakże sam fakt powstania takiego projektu świadczy najlepiej, że miejscowi Polacy wyrobili
sobie w Wirginii imię dobrych fachowców w przemyśle drzewnym.
W roku 1619 kolonia uzyskała samorząd. Nastąpiły wybory do ciała ustawodawczego,
jednakże odmówiono prawa głosowania wszystkim cudzoziemcom, czyli nieangielskim
osadnikom, w ich liczbie Polakom. W odpowiedzi na to wysoce krzywdzące postanowienie,
dyskryminujące Polaków z uwagi na ich odrębną narodowość, porzucili oni pracę i rozpoczęli
strajk, pierwszy strajk amerykański wynikły z ograniczenia swobód i praw obywatelskich.
Zmuszony zająć stanowisko, Zarząd Kompanii Wirgińskiej na posiedzeniu odbytym 31
lipca 1619 r. w Londynie oświadczył, co następuje:
W sprawie sporu Polaków, zamieszkałych w Wirginii, postanowiono teraz, że mają być obdarzeni prawem
głosu i uczynieni tak wolnymi, jak każdy inny mieszkaniec tutejszy; a ażeby ich zręczność w robieniu
smoły i dziegciu nie zaginęła wraz z nimi, postanowiono, że niektórzy młodzieńcy mają im być przydani do
wyuczenia się ich zręczności i wiedzy w tym fachu dla dobra przyszłości kraju755.
Polacy byli więc w Wirginii pierwszymi pionierami postępu społecznego, pierwszymi pionierami
swobód amerykańskich, tych swobód, które później na sztandarze amerykańskiej
walki o niepodległość umieścił Jefferson i Franklin, w imię których walczył Kościuszko i za
które oddał życie Pułaski. Polacy byli tymi, którzy na półtora wieku przed wybuchem wojny
o niepodległość Stanów Zjednoczonych podnieśli zasadę równouprawnienia wszystkich osiadających
w Nowym Świecie narodowości.
Osiągnąwszy, należne im prawa Polacy powrócili do pracy, jak to wynika z protokołu z
posiedzenia Zarządu Kompanii, które odbyło się w maju 1620 r.
O tym, że postępowanie Kompanii Wirgińskiej wobec kolonistów nie-Anglików pozostawiało
nadal wiele do życzenia, świadczy także sprawa wspomnianego uprzednio Molasco the
753 Jw., s. 18 i n.
754 Jw., s. 21.
755 Jw., s. 19.
124
Polandera, który wytoczył Kompanii skargę o zapłacenie należnych mu pieniędzy. Krzywda,
jaką poniósł, była tym większa, że należał on do pierwszych osadników, jak wynika to z protokołu
z 19 lutego 1624 r., rozpoczynającego się słowami: "Molasco the Polander usilnie prosił,
aby jego petycja mogła być odczytana, twierdząc, że zabiegał o to już ćwierć wieku temu"
756. Jak wynika z dalszego ciągu protokołu, przedstawiciele Zarządu Kompanii, jak również
sam podskarbi koronny przyznali, że Polakowi stała się krzywda i że nie wiedzieli, iż w
Wirginii było "tyle niegodziwego ucisku", po czym obiecali petenta wynagrodzić i wymierzyć
należną mu sprawiedliwość. Jednakże w rok później sprawa ta w dalszym ciągu pozostawała
bez zmian; czego dowodzi znowu protokół z posiedzenia z 12 lutego 1625 r., w którym
nadal jest mowa o roszczeniach Molasco the Polandera i "reszty Polaków"757.
Czy i jak sprawa ta została przez czcigodnych członków Zarządu i komisarzy jego królewskiej
mości króla Anglii ostatecznie załatwiona, kroniki nie podają. Sądząc jednak z przytoczonych
powyżej licznych dowodów rażącej niesprawiedliwości społecznej, mającej swe źródło
w dyskryminacji narodowościowej, jaką stosowały ówczesne władze Kompanii Wirgińskiej,
można przypuszczać, że pokrzywdzeni Polacy nadal bezskutecznie kołatali o wymiar
należnej im sprawiedliwości i że się tego prawdopodobnie nie doczekali.
2. POLACY W NOWEJ HOLANDII I INNYCH KRAJACH AMERYKI W
XVII WIEKU
Drugim z kolei krajem północno-amerykańskim, w którym spotykamy polskich pionierów,
jest holenderska kolonia Nowa Holandia. Nazwą tą obejmowano szereg rozrzuconych nad
rzekami Hudson i Delaware osad i fortów, z których najwcześniej, bo w roku 1615, założono
Nowy Amsterdam. Nowy Amsterdam stał się zwolna centrum i niejako stolicą luźno z sobą
związanych posiadłości holenderskich w Ameryce Północnej; tu koncentrował się prowadzony
z metropolią handel. Rozwojowi i znaczeniu miasta sprzyjało szczególnie jego korzystne
położenie nadmorskie u rozczłonkowanego ujścia Hudsonu, po którego obu brzegach rozłożyło
się miasto.
Pierwszych Polaków w Nowym Amsterdamie spotykamy w latach czterdziestych XVII
stulecia (począwszy od 1643 r.). W tym bowiem roku, jak powiada w swej relacji jezuita
francuski ks. Lallemant758, znany misjonarz o. Izaak Jogues spotkał w Nowym Amsterdamie,
osadzie holenderskiej na wyspie Manhattan, Polaka nieznanego nazwiska. Z braku znajomości
języka polskiego nie mógł się z nim rozmówić, dowiedział się tylko, że był on luteraninem.
O tym, że w tym czasie musiało być więcej Polaków w Nowym Amsterdamie, świadczy
najlepiej wydana w roku 1649 holenderska broszura omawiająca w formie dialogu stosunki
panujące w Nowej Holandii759. W dialogu tym udział biorą dwaj marynarze holenderscy, marynarz
portugalski, kupiec francuski, Szwed, Neapolitańczyk oraz Polak o nazwisku Konrad
Popolski760. To dobitne udokumentowanie narodowości Polaka jego nazwiskiem nie pozostawia
żadnej wątpliwości, kogo autor broszury chciał w jego osobie przedstawić i dowodzi,
że z pewnością Polacy musieli być dość licznie reprezentowani wśród ludności Nowego Amsterdamu:
liczniej na przykład niż Niemcy.
756 Jw., s. 23.
757 Jw., s. 24.
758 M. H a i m a n, Polacy wśród pionierów Ameryki, Chicago 1930, s. 6.
759 Tytuł tej broszury, cytowany za H a i m a n e m, o. c., brzmi: Breeden Raetit Aende Vereenichde Nederlandsche
Provintien.
760 H a i m a n; Polacy wśród pionierów, s. 6, 7.
125
Polacy byli zresztą cenionymi mieszkańcami tej holenderskiej kolonii, jak to wynika z zabiegów
najwybitniejszego gubernatora Nowej Holandii Piotra Stuyvesanta, który we wrześniu
1659 r. pisał do Kompanii Zachodnio-Indyjskiej, aby mu przysłała czym prędzej oprócz chłopów
holenderskich i flamandzkich także jak najwięcej Polaków, Litwinów i Prusaków, wydalonych
z ojczyzny, aby mógł założyć nową osadę nad Hudsonem. List ten wysłany został
zapewne pod wrażeniem świeżo otrzymanych wieści o wygnaniu arian z Polski761.
Doszukanie się ówczesnych polskich osadników z Nowej Holandii nie jest łatwe. Komplikuje
je nagminne zniekształcanie obcych i trudnych do wymówienia dla Holendrów polskich
nazwisk. Dlatego też w wielu wypadkach trzeba się dopiero domyślać, jakie nazwisko kryje
się w rzeczywistości pod tym, które zapisano w zniekształconym brzmieniu i formie.
Prawdopodobnie Polakami byli Marcus Duschosche
Duszkowski lub Daszkowski, zapisany
w Nowym Amsterdamie w roku 1655. Christoffel Jurianse Probasko
Krzysztof Probaski,
przybyły do Nowej Holandii w roku 1654762 i inni o równie zmienionych nazwiskach.
Polskiego pochodzenia był zapewne Jakub Fabrycjusz, pierwszy pastor luterański w Ameryce
przybyły po roku 1600763. Na pewno był Polakiem doktor Aleksander Karol Kurcjusz, pierwszy
profesor i kierownik pierwszej szkoły wyższej w Nowym Amsterdamie, który przybył
tam w lipcu 1659 r.764 Trzy lata później przybył z Holandii do Nowego Amsterdamu na statku
"de Vos" Albert Saboriski, czyli Olbracht Zaborowski z Prus, od którego wywodzą się liczne
obecnie w Ameryce rody Zabriskich i Zabriskie'ch765. Polakiem był prawdopodobnie również
Daniel Liczko, zapisany jako Lichko, Litsko, Litchcoe, porucznik załogi wojskowej Nowego
Amsterdamu, pochodzący z Koszalina. Przybył on do kolonii bardzo wcześnie jako chorąży
wojsk Stanów Holenderskich. Parokrotnie odznaczył się w służbie zamorskiej i już jako porucznik
brał udział w wyprawie Stuyvesanta na Nową Szwecję w roku 1655766. Polakiem lub
Czechem mógł być osadnik o nazwisku Łokietko767. Jako Polak zapisany jest również w księgach
luterańskiego zboru w Nowym Amsterdamie Jan (Hans) Karoski, zmarły w roku 1718 w
wieku około 90 lat768.
W tym czasie Nowy Amsterdam od pół wieku przestał być miastem holenderskim i stolicą
Nowej Holandii i nie nosił już tej nazwy, pod jaką został założony. Niemal w pięćdziesiątą
rocznicę powstania miasta, w roku 1664, posiadłości holenderskie w Ameryce Północnej zostały
bowiem zaatakowane i zdobyte przez Anglików, po czym wcielona je do kolonii angielskich.
W ten sposób Nowy Amsterdam zmienił nazwę na Nowy York, dla uczczenia księcia
Yorku, dowodzącego wojskami angielskimi w tej walce, która była zresztą drobnym epizodem
angielsko-holenderskich zmagań o władztwo morskie i posiadłości kolonialne. Pomimo
świetnych zwycięstw admirała de Ruytera nad flotą angielską szala zwycięstwa przechyliła
się na stronę Anglii, co oczywiście przypieczętowała los byłych kolonii holenderskich w
Ameryce.
Nowoamsterdamscy Polacy nie byli jedynymi osadnikami polskimi w nie należących
pierwotnie do Anglii koloniach w Ameryce. Są pewne ślady wskazujące na to, że Polacy
znajdowali się również i w Nowej Szwecji769, jednakże los tej kolonii był bardzo efemeryczny
i dziś trudno byłoby przypuszczenie to udokumentować.
Natomiast co do Polaków osiadłych w innych koloniach angielskich (poza omówioną Wirginią)
posiadamy więcej konkretnych dowodów ich przybycia i bytności. Jednym z najwcze-
761 Jw., s. 8.
762 Jw., s. 9.
763 Jw., s. 26.
764 Jw., s. 10
12.
765 Jw., s. 13
23.
766 Jw., s. 29.
767 Jw.
768 Jw., s. 28, 29.
769 Jw., s. 29.
126
śniej przybyłych do stanu Massachusetts osadników polskich był Huga Łaski (Hugh Laskin),
pierwszy Polak zapisany w mieście Salem w roku 1637. Uważany on jest za założyciela rodu
Laskyłch, wywodzącego się według tradycji tego rodu od polskich Łaskich770.
Z początkiem następnego wieku, w latach 1702
1704, przybył do Ameryki z Wielkopolski
założyciel innego znanego amerykańskiego rodu polskiego pochodzenia, Jan Antoni Sadowski.
Od jego nazwiska pochodzi podobno oznaczona na mapach holenderskich z roku 1730
nazwa "Lac Sandoske"
jezioro Sadowskiego. Jego potomkowie zmienili nazwisko na Sandusky.
Wnuk przybysza wielkopolskiego był znanym pionierem osadnictwa w stanie Ohio w
połowie XVIII w.771
Zapewne znaczna większość pierwszych osadników polskich w Ameryce (być może nawet
wszyscy) opuściła ojczyznę z powodu prześladowań, na jakie zwłaszcza za panowania Zygmunta
III Wazy wystawieni byli innowiercy, jak luteranie, kalwini, arianie i inni. Byli to jednakże
na ogół pojedynczy emigranci. Dopiero w drugiej połowie XVII, a także w początkach
XVIII w. emigracja religijna przybierze bardziej masowy charakter; wiąże się to z wygnaniem
z Polski arian, morawian i kwakrów.
3. UCHODŹCY RELIGIJNI W AMERYCE, GRENLANDII I LABRADORZE
Pierwsza fala uchodźców religijnych popłynęła z Polski na zachód po zakończeniu wojny
polsko-szwedzkiej w roku 1660. Podczas tej wojny, różnowiercy polscy i w Polsce osiadli,
jak np. Niemcy i Czesi, w znacznej masie sprzyjali i popierali protestanckich Szwedów, co
zostało wyzyskane do walki z niekatolickimi wyznaniami. Główną przyczynę klęsk wojennych
Rzeczypospolitej, będących w gruncie rzeczy następstwem oportunistycznej polityki
możnowładców: Radziwiłłów, Opalińskich, Leszczyńskich, widziano właśnie w odstępstwie
różnowierców i przeciwko nim, skierowano rewolucyjne nastroje mas ludowych. Takim sposobem
możnowładcy, którzy spekulując na zmianie koniunktury politycznej podążyli w
szwedzkie szeregi, zdołali uzyskać przebaczenie i zapomnienie swych win. Odruch zaś nienawiści,
i tej słusznej z powodu zdrady narodowej, i tej niesłusznej z tytułu odmiennych
przekonań religijnych, skierowano przeciwko różnowiercom. Zdobyte przez katolickie ziemiaństwo
wielkopolskie w roku 1656 Leszno, centrum szwedzkiego oporu i bastion "braci
czeskich" w Wielkopolsce, puszczone zostało z dymem. Zaś w 1658 r. sejm uchwalił wypędzenie
z Polski najbardziej radykalnej w swych poglądach społecznych, "obrzydłej i szalonej
sekty arian"; jej wyznawcy w ciągu dwóch lat opuścić musieli Polskę, chyba że wyrzekli się
swej wiary i przeszli na katolicyzm.
Druga fala uchodźstwa religijnego opuścić musiała Polskę na początku XVIII w. Podczas
wojny o tron polski pomiędzy Augustem Saskim a Stanisławem Leszczyńskim bracia czescy,
arianie i inni dysydenci opowiedzieli się tym razem za Polakiem, zwłaszcza że rodzina Leszczyńskich
była dawniej możną protektorką innowierców, a Leszno nadal głównym ich ośrodkiem
w Polsce. Ci bowiem spośród braci czeskich, którzy po latach "potopu" szwedzkiego
pozostali w tym mieście lub też powrócili do niego później, odbudowali je i mieszkali tam
jeszcze przez pół wieku. Po zdobyciu i ponownym spaleniu Leszna przez wojska Augusta II
nastąpił ostateczny upadek tej sekty w Polsce. Przeważająca większość jej wyznawców wyemigrowała
do Niemiec, a stamtąd do Ameryki Północnej772.
770 M. H a i m a n, Polacy w walce o niepodległość Ameryki, Chicago 1931, s. 54, 55.
771 T e n ż e, Polacy wśród pionierów , s. 59
73.
772 T e n ż e , Ślady polskie w Ameryce, Chicago 1938, s. 5
7.
127
Pierwsza osada polskich morawian, jak w Ameryce nazywano braci czeskich, powstała w
roku 1735 w Savannah w Georgii; później powstały osady w Pensylwanii i Nowej Karolinie773.
Wśród nazwisk imigrantów pensylwańskich z lat 1727
1776 spotkać można takie polskie
nazwiska, jak: Piotr Durny, Marcin Bilski, Jan Ludwik Buda, Jan Piotr Lech, Tomasz Lubek,
Piotr Karp, Kazimierz Hembda, Jakub Farny, Krystyn Halicki itd.774
Oprócz rodowitych Polaków spotkać można wśród polskich morawian również i Niemców
osiadłych w Polsce. Byli to rzemieślnicy i drobni kupcy z Gdańska, Poznania, Swarzędza i
innych miast Pomorza i Wielkopolski. Jednym z najwybitniejszych przedstawicieli tej grupy
uchodźców był Piotr Wolle ze Swarzędza, misjonarz morawski w duńskich Indiach Zachodnich
(obecnie amerykańskie Wyspy Dziewicze)775.
Inną jeszcze grupę wśród przybyłych z Polski dysydentów stanowili kwakrzy, pochodzący
w większości z Gdańska, gdzie istniejąca od roku 1677 gmina kwakierska narażona była na
stałe prześladowania ze strony ludności i nietolerancyjnej wobec tej sekty, jak i innych wyznań
nieluterańskich, rady miejskiej. Pomimo interwencji listownej Williama Penna, głównego
krzewiciela religii kwakierskiej, u Jana III Sobieskiego
stosunki w Gdańsku nie uległy
zmianie i kwakrzy gdańscy emigrowali do zachodniej Europy, a później do założonej przez
Penna w Ameryce Północnej kolonii Pensylwanii776.
Emigranci religijni z Polski osiadali nie tylko w samej Ameryce. Jak bowiem wynika z
materiałów opublikowanych przez Haimana, docierali oni również do Grenlandii i Labradoru.
Pierwszymi misjonarzami morawskimi na Grenlandii byli bracia Stachowie, Mateusz i
Krystyn, przybyli tu z Europy w roku 1733 z pierwszymi partiami osadników rozpoczynających
ponowną kolonizację wyspy (uprzednia, pierwsza kolonizacja Grenlandii zakończyła się
z początkiem XVI w., a sama wyspa uległa zapomnieniu). Mateusz Stach przebywał na
Grenlandii przez 37 lat, ułożył słownik i gramatykę języka eskimoskiego oraz pozostawił
cenne zapiski stanowiące materiały nie tylko do dziejów morawian, ale i do dziejów samej
wyspy777.
Z Polaków na Labradorze wymienić można Górnoślązaka Jerzego Wacława Gołkowskiego,
rodem z miejscowości Bobrek w powiecie bytomskim. Wyjechał on z Anglii na Labrador
w roku 1752 w związku z nieudaną próbą założenia tam misji wśród Eskimosów. W roku
następnym Gołkowski osiadł w Pensylwanii, gdzie jako zdolny rysownik i mierniczy dokonał
pierwszych pomiarów ziemi778.
Wraz z Gołkowskim przybyła do Ameryki większa grupa morawian. Wśród nich znajdowały
się dwie osoby o nazwisku Bujak, matka z synem, akcjonariusze spółki "braci morawskich",
zawiązanej dla pokrycia kosztów osadnictwa w Północnej Karolinie779.
Na tym zakończyć można ten krótki rys dziejów polskiego uchodźstwa i osadnictwa religijnego
w Ameryce. Następna większa grupa Polaków przybyła tu pod koniec trzeciej ćwierci
XVIII w. Tym razem byli to uchodźcy polityczno-wojskowi: konfederaci barscy i inni żołnierze,
którzy przybyli tu, by walczyć o niepodległość amerykańskich stanów.
773 Jw., s. 7.
774 T e n ż e, Polacy wśród pionierów , s. 32.
775 T e n ż e, Ślady polskie w Ameryce s. 8.
776 T e n ż e, Polacy wśród pionierów , s. 39, 40.
777 T e n ż e, Ślady polskie w Ameryce, s. 9, 10, oraz Ch. E d m o n d (Karol C h o j e c k i ), Voyage dans les
mers du Nord a bord de la corvette "La Reine Hortense", Paris 1857, s. 291.
778 H a i m a n, o. c., s. 10.
779 Jw.
128
VIII. POLACY NA SZLAKU
POŁUDNIOWO-AMERYKAŃSKIM
(w XVII i XVIII wieku)
1. ARCISZEWSKI I JEGO TRZY WYPRAWY DO BRAZYLII
U schyłku lat trzydziestych XVII stulecia Brazylia była teatrem wojny toczonej od roku
1624 między dotychczasowymi jej władcami
Hiszpanami a Holendrami, którzy po zrzuceniu
jarzma hiszpańskiego w swym kraju macierzystym sięgnęli z kolei po zamorskie posiadłości
Hiszpanii780. Po początkowych niepowodzeniach na lądzie, a sukcesach na morzu holenderska
Kompania Zachodnio-Indyjska, zawiązana dla handlu i eksploatacji Ameryki,
przygotowała ekspedycję w celu podboju jednej z kapitanii, czyli okręgów Brazylii
Pernambuco.
W tej właśnie ekspedycji wziął udział jako kapitan piechoty Krzysztof Arciszewski.
Jak wspomniano uprzednio, Arciszewski wyruszył z Holandii 16 listopada 1629 r. Niepomyślne
wiatry zagnały holenderską eskadrę do brzegów angielskich, gdzie jakiś czas przebywała
w oczekiwaniu zmiany pogody. Prawdopodobnie w końcu listopada lub pierwszych
dniach grudnia kontynuowano wyprawę, a 21 grudnia eskadra połączyła się przy jednej z
Wysp Zielonego Przylądka z innymi oczekującymi tam eskadrami. Pięć dni później połączona
flota, licząca 35 dużych okrętów, 15 jachtów, 13 szalup i 2 zdobyte pryzy
w sumie 65
jednostek, na których zaokrętowanych było blisko 3800 marynarzy i 3500 żołnierzy, wyruszyła
na zachód. Przeprawa przez ocean trwała 7 tygodni. 13 lutego 1630 r. flota holenderska
przybiła do wybrzeży kapitanii Pernambuco, gdzie natychmiast zaangażowano ją do akcji
skierowanej przeciwko miastu Olinda
stolicy kapitanii781.
Olinda położona była nad brzegiem oceanu u końca północnego brzegu niewielkiej zatoki.
Naprzeciw zaś Olindy, na południowym brzegu zatoki, znajdował się umocniony port Recife.
Port ten chroniony był dodatkowo działami, dwóch silnych fortalicji, a ponadto dostęp do
niego utrudniony był przez pasmo skał podwodnych, ciągnące się przed wejściem do zatoki.
Nic też dziwnego, że pierwszy atak na Olindę i Recife się nie udał. Niecelny ogień kołyszących
się na wzburzonym morzu okrętów holenderskich nie był w stanie wyrządzić poważniejszych
szkód obrońcom miasta i portu, zaś mniejsze jednostki, którym udało się ominąć skały
podwodne i wpłynąć do zatoki, natrafiły na tak silny opór, że musiały się wycofać. Wtedy na
zwołanej radzie wojennej Arciszewski rzucił projekt debarkowania 3000 ludzi na północ od
Olindy i zaatakowania miasta od strony lądu782. Plan ten, polegający na zaskoczeniu przeciw-
wadzonych zarówno w Holandii, jak i Brazylii i wyzyskuje liczne źródła rękopiśmienne oraz bogatą literaturę
przedmiotu z takimi podstawowymi dziełami na czele, jak: J. de L a e t , Historie ofte Jaerlijck Verhael van de
Verrichtingen der Geoctroyeerde West-Indische Compagnie, Leyden 1644; C. B a r l a e u s, Rerum per octennium
in Brasilia et alibi gestarum, [] historia, Cilivis 1660; P. M. Netscher, Les Hollandais en Brsil. Notice
historique sur les Pays-Bas et le Brsil au XVIIe siecle, La Haye 1853.
780 Patrz H. W t j e n, Das hollndische Kolonialreich in Brasilien. Ein Kapitel aus der Kolonialgeschichte
des I7. Jahrhunderts, Haag-Gotha 1921, s. 40 i n. Praca Wtjena opiera się na badaniach archiwalnych przepro-
781 W t j e n, o. c., s. 47 i n.
782 K r a u s h a r, Dzieje Krzysztofa z Arciszewa Arciszewskiego , t. I, s. 244 i n.
129
nika atakiem z najmniej oczekiwanej i zupełnie nie bronionej strony, powiódł się w zupełności.
Hiszpanie w pospiesznej ucieczce opuścili Olindę i wycofali się do silnie umocnionego
portu Recife, gdzie jednak opór ich również nie trwał długo. Z początkiem marca w Olindzie
mogła się odbyć uroczystość dla uczczenia zdobycia trzech głównych fortów nadbrzeżnych
kapitanii: Recife, S. Jorge i S. Francisco.
Hiszpanie byli pobici, ale bynajmniej nie pokonani. Wycofali się jedynie na zachód i tam
założyli warowny obóz Arrayal (zwany też Castello Real, czyli Fort Królewski) na podobieństwo
fortów i umocnień położonych w głębi lądu. Rozpoczęła się długotrwała kampania brazylijska.
Gdy w roku 1633 przybyli do Brazylii z nieograniczonymi pełnomocnictwami dwaj nowi
komisarze Kompanii Zachodnio-Indyjskiej, dotychczasowy dowódca holenderski, Waerdenburch,
urażony tym uszczupleniem jego dowództwa, powrócił do Holandii, zabierając ze sobą
Arciszewskiego. Rezultat tej misji Waerdenburcha był jednak zupełnie nieprzewidziany: nowym
dowódcą sił lądowych został przez władze Kompanii mianowany Arciszewski, przy
równoczesnym awansowaniu go do stopnia pułkownika. W ten sposób 9 sierpnia 1634 r. Arciszewski,
przemierzywszy po raz trzeci Atlantyk, zawinął z czterema przydanymi mu okrętami
do Brazylii i wylądował w Recife783.
Chociaż mianowany dowódcą sił lądowych, Arciszewski zrzekł się dowództwa na rzecz
starszego od siebie nominacją pułkownika, również Polaka, Zygmunta Szkopa, a sam przyjął
stanowisko jego zastępcy. Odtąd też wspólnie prowadzili działania wojenne. W ich trakcie
Arciszewski odniósł szereg świetnych zwycięstw, jak zdobycie fortu Arrayal i zwycięstwo
nad nowym dowódcą hiszpańskim, księciem Lerma784. I w tym czasie, w okresie największych
triumfów militarnych Arciszewskiegor przybył do Brazylii jako wielkorządca holenderski
Jan Maurycy hrabia Nassau-Siegen z domu orańskiego. Działo się to z początkiem
1637 r. po upływie dwu i pół lat dowodzenia pułkowników Szkopa i Arciszewskiego.
Stosunki między nowym wielkorządcą a Arciszewskim ułożyły się zrazu dość poprawnie,
ale później sytuacja ta musiała ulec zmianie zarówno z uwagi na despotyczne usposobienie
Orańczyka, jak i wobec zarzutów podnoszonych pod adresem swych władz zwierzchnich
przez Arciszewskiego, rozżalonego, że inni zbierają owoce jego zwycięstw. Toteż gdy do
Arciszewskiego nadeszło w tym czasie pismo Władysława IV, wzywające go do powrotu do
kraju celem objęcia stanowiska admirała floty polskiej lub generała artylerii koronnej i ofiarujące
mu w nagrodę zarząd ziemi bytowskiej i lęborskiej, Arciszewski wrócił do Europy785.
Stany Holenderskie przyjęły go jak triumfatora. Kompania Zachodnio-Indyjska ofiarowała
mu łańcuch złoty na szyję oraz uczciła pamiątkowym medalem786, a podobizny jego ukazały
się w wielu wydawnictwach holenderskich i zagranicznych787 wraz z krótkim życiorysem
bohatera. I może to owacyjne przyjęcie, a przede wszystkim wiadomość o zaostrzeniu się
stosunków religijnych w Polsce i nietolerancji wobec arian sprawiły, że Arciszewski zrezygnował
z powrotu do Polski i na list Władysława IV odpowiedział odmownie788.
W tym czasie sprawy holenderskie w Brazylii przedstawiały się niepomyślnie. I dlatego z
polecenia namiestnika holenderskiego Fryderyka Henryka Orańskiego zarząd Kompanii zaproponował
Arciszewskiemu powrót do służby i gdy ten wyraził chęć podjęcia jej, zamiano-
783 Jw., s. 264.
784 W t j e n, o. s., 68, 71; K r a u s h a r, o. c., t. I, s. 263 i in.; tamże, t. II, plan bitwy.
785 K r a u s h a r, o. c., t. II, s. 69.
786 Podobizna tego medalu zamieszczona została przez E. Racz yńskie go, Gabinet medalów polskich,
Wrocław 1838, później przez K r a u s h a r a, o. c., oraz w dziele Polska i Polacy w cywilizacjach świata, t. I, 1.
787 Np. B a r l a e u s, o. c., fol. 58; J. P. A b e l i n u s. Theatrum Europaeum oder Ausfhrtiche und Wahrhaftige
Beschreibung aller und jeder denckwrdiger Geschichten , Franckfurt am Meyn 1637. Herb Arciszewskiego
"Prawdzic" zamieścił przy mapie Brazylii W. J. B l a e u, Geographia Biaviana., t. XI, 1662.
788 K r a u s h a r, o. c., t. II, s. 84
95.
130
wał go generałem artylerii i admirałem sił morskich w Brazylii789. W rezultacie 20 marca
1639 r. po piątej przeprawie przez Atlantyk Arciszewski przybył do Brazylii790.
Ten ostatni pobyt Arciszewskiego w Brazylii był jednak najkrótszy i najbardziej dla niego
niepomyślny, pomimo (czy raczej może właśnie z powodu) wysokich rang wojskowych, jakie
piastował. Zarówno sam Maurycy Nassau-Siegen, jak i członkowie Rady nie chcieli uznać
jego godności, zwłaszcza że Arciszewski wcale nie uważał się za podwładnego wielkorządcy,
tylko za niezależnego naczelnego dowódcę. Na tym też tle doszło rychło do zatargu. Zatarg
ten przemienił się niedługo w otwartą wrogość Maurycego, który posunął się tak daleko, że
rozkazał uwięzić nowego admirała. Toteż Arciszewski nie oponował, gdy Rada wydała mu
polecenie złożenia dowództwa i powrotu do Europy, postanowił bowiem w Holandii uzyskać
należną mu sprawiedliwość. 22 lipca 1639 r. po blisko dwumiesięcznej żegludze Arciszewski
powrócił do Holandii791.
Całkowitego zadośćuczynienia jednak nie otrzymał. Trudno było przypuszczać, aby dyrektorzy
Kompanii mogli mu w sporze z hrabią Nassau-Siegen przyznać rację i w ten sposób
zdyskredytować holenderskiego wielkorządcę w Brazylii, będącego przy tym krewnym namiestnika
Stanów Generalnych. A jednak najlepszym dowodem słuszności stanowiska Arciszewskiego,
a bezpodstawności wysuwanych przeciwko niemu przez Maurycego zarzutów
był fakt, że wbrew naleganiom tego ostatniego Rada kompanii wydała Arciszewskiemu na
własne jego żądanie dymisję i opatrzyła paszportem holenderskim. Przebywał też później
Arciszewski w Amsterdamie przez sześć dalszych lat, aż do chwili tak upragnionego powrotu
do Polski i oddania w krytycznym okresie jej dziejów wszystkich swych umiejętności i zdolności
oraz mocno już nadwątlonych sił na usługi ojczyzny, której pozostał zawsze wierny792.
Postać Arciszewskiego posłużyła za temat pracy licznym pisarzom: historykom793 i literatom794
i do dziś dnia nie przestaje ich zajmować795. Był to bowiem człowiek o wartościach
istotnie niepowszednich. Jego liczne sukcesy brazylijskie, ogromna inwencja i często przejawiane
nowatorstwo w przeprowadzaniu planów strategicznych i taktycznych przy pełnym
wyzyskaniu rozległej wiedzy inżynierskiej
pozwalają bez żadnej przeszkody mówić o wojennym
geniuszu Arciszewskiego. Nie darmo w ciągu niespełna dziesięciu lat ze skromnego
kapitana, dowódcy kampanii wojska, ten mało znany Polak awansował na holenderskiego
pułkownika wojsk lądowych, generała artylerii i admirała! A przy tym wszystkim, i to czyni
go w naszych oczach prawdziwie wielkim człowiekiem, nie był Arciszewski konkwistadorem-
zdobywcą, nie był żądnym krwi i przygód kondotierem. Nie walczył dla zysku i fortuny,
789 Jw., s. 104. W t j e n, o. c., s. 93, pisze, że mianowany generałem artylerii i pułkownikiem Arciszewski
uzyskał takie uposażenie, przywileje i uprawnienia jakich przed nim nie miał ani Waerdenburch, ani Szkop.
790 W t j e n, o. c., s. 95.
791 K r a u s h a r, o. c., s. 147.
792 Przebieg służby Arciszewskiego w Polsce podaje Kraushar, o. c., s. 191 i n.
793 Dość obszerną bibliografię podaje Z i e l i ń s k i, Mały słownik , s. 12, 13.
794 B. R y c h l i ń s k i, Przygody Krzysztofa Arciszewskiego, Lwów 1935; t e n ż e, Słowo o admirale Arciszewskim,
Warszawa 1937; M. W i c h e r k i e w i c z o w a, Żeglarz i chimera, Poznań I937 (odb. z "Dziennika
Poznańskiego", 2 luty 1937). S. S i e r e c k i, Admirał Arciszewski, Warszawa 1952.
795 Patrz: M. R u s i n e k, Wiosna admirała, Warszawa 1953; t e n ż e, Muszkieter z Itamariki, Warszawa
1955; autor ten przygotowuje trzecią powieść z tego cyklu, przedstawiającą polską służbę Arciszewskiego jako
"starszego nad armatą koronną". Wiosna admirała wywołała polemikę na temat historycznej ścisłości książki.
Brak tej ścisłościzarzuciła autorowi J. D w o r z a c z k o w a w recenzji pt. Zbyt beztroski stosunek do prawdy
historycznej, "Problemy", t. XI, 1955, nr 10,s. 716
719, na co R u s i n e k replikował w odpowiedzi pt. Stosunek
do autora zbyt bestroski, t a m ż e, t. IX, 1955, nr 12, s. 859, 860; Replikował również redaktor tej książki z ramienia
wydawnictwa, T. J o d e ł k a, O "Wiośnie admirała", tamże, t. XII, 1956, nr 1,s. 63,64. Z kolei autorowi
odpowiedziała J. D w o r z a c z k o w a, Czy powieściopisarz może uchylić się od odpowiedzialności za wiedzę o
stawiony do książki J. T o p o l s k i, Historyk ma także prawo oceniać powieści historyczne, tamże, s. 128.
Ostatnio R u s i n e k wydał popularną biografię Arciszewskiego pt. Wódz i wygnaniec. O Krzysztofie Arciszewświecie,
jakiej dostarcza czytelnikowi?, tamże, nr 2, s. 126
128, a ponadto głos zabrał również krytycznie naskim
i jego czasach, Warszawa 1957.
131
nie żarła go ambicja i żądza władzy. Zdobyczy wojennej nie brał, a rozdzielał między prostych
żołnierzy, jeńcom darowywał życie, w walce był zawsze rycerski i wielkoduszny. Do
Europy wrócił równie biedny, jak z niej wyjechał, bogaty tylko w sławę gorzko zresztą okupioną
niegodnym potraktowaniem go przez zawistnego Nassauczyka.
Jeżeli jednak postać tego polskiego wodza i admirała słusznie doczekała się obfitej literatury,
to przecież istnieje pewna luka w licznych poświęconych Arciszewskiemu pracach i artykułach:
za mało, prawie nic nie napisano dotąd o jego morskich umiejętnościach, o jego kwalifikacjach
admiralskich. I dlatego trzeba jeszcze temu zagadnieniu poświęcić nieco miejsca.
Jeszcze podczas swego początkowego pobytu w Holandii Arciszewski pisał do Radziwiłła
o przeprowadzaniu różnego rodzaju badań, prób i eksperymentów natury wojskowej i morskiej.
O najciekawszej z nich, o próbie nurkowania, tak pisze:
Przypadł na mnie tu był casus796 taki, żem sobie tuszył albo umrzeć, albo skaleczeć. Misternym trafunkiem
udało mi się tu nauczyć rzeczy wielce kosztownej i choć tu woda monarchią swoją ma, w krajach tych
niezwyczajny pod wodą secure797 chodzić.
Czego doświadczając wszedłem pod Szewelingiem798 w morze i bawiąc się w nim kilka godzin z kompasem,
natrafiłem sieć rybaczą, z którejem chciał, co ryb wyjąć, w czymem się zakłuł o tę rybę, co ją tu pitermanem799
zowią, rzecz tak jadowitą, że nie wiem, jako ją tu jadać śmieją (podobna jest trochę silawie dubińskiej
wielkiej). Kilka nocy spaćem nie mógł i od ciężkich bólów i palenia dobrzem nie oszalał. Rękim do
półtora niedziel ruszyć nie mógł i teraz jeszcze tego vestigia800 zostawają. Ale nie dbam, kiedym tego dostąpił,
czego bym za kilka tysięcy złotych nie dał801.
Oprócz przedstawionej powyżej próby chodzenia po dnie morskim, prawdopodobnie przy
pomocy hełmu nakładanego na głowę i zaopatrzonego w ustnik z usztywnioną rurką do oddychania,
Arciszewski musiał przeprowadzić zapewne i inne doświadczenia. Na ślad tego natrafiamy
w memoriale Arciszewskiego do Rady Kompanii Zachodnio-Indyjskiej z czerwca 1636
r., w którym pisząc o niefortunnej walce holenderskich okrętów z dużymi galeonami hiszpańskimi
zapytuje:
Niechaj tu Mości Panowie sami zachcą rozważyć, czy owymi podwodnymi petardami, które WPanom za
pośrednictwem Dra Kilfer przedstawiłem, nie można było skutecznie przeciw owym galionom operować? 802
Jak widać z powyższego, Arciszewski przejawiał również zainteresowanie działaniami
morskimi, chociaż w tym czasie był dowódcą lądowym i nie piastował jeszcze stanowiska
admiralskiego. W tym samym zresztą memoriale daje dowód swej wybornej znajomości zagadnień
wojny morskiej i współdziałania sił lądowych i morskich na brazylijskim teatrze
wojennym.
Mówiąc o marynarce, uważam za właściwe przedłożyć WPanom moje w tym względzie spostrzeżenia.
Tutejsze urządzenie803 jest tego rodzaju, że obie siły: lądowa i morska, nie tylko że sobie nie pomagają,
lecz nawet wzajemnie sobie stawiają przeszkody.
Okręty dlatego nic nie mogą działać, że, według dawnego zwyczaju, siły lądowe uważają je za skład
amunicyi, zamiast korzystać z magazynów. Walcząc na lądzie używają małych statków do przeprawy przez
liczne rzeki i morskie zatoki, a tymczasem okręty, pozbawione tych statków, bezużytecznymi się stają.
796 Łac.: zdarzenie, przypadek.
797 Łac.: bezpiecznie.
798 Scheveningen, miejscowość nadmorska koło Hagi.
799 Piotrosz (Zeus faber).
800 Łac.: ślady, znaki.
801 K r a u s h a r, o. c., t. I, s. 138, 139.
802 Jw., t. II, s. 39, 40.
803 Organizacja.
132
Tak więc jedna siła staje się dla drugiej zawadą. Małe statki i biskajskie szalupy804, których domagaliśmy
się jeszcze przed półtora roku, dotychczas nie nadeszły. Z tego powodu, ilekroć wyprawa jaka zamierzoną
jest w znacznej odległości, cała flota zmuszona jest pozostawać bezczynną.
Właśnie w chwili gdy to piszę, w Brazylii znajduje się około 40 okrętów i około 3000 majtków, a mimo
takiej przeważnej siły, niczego nie zdołano dokonać. Pod Serinhaim805 mieliśmy 25 okrętów, reszta zaś była
tu i ówdzie rozproszoną dla różnych konieczności i tym sposobem siła lądowa czyniła marynarkę bezużyteczną.
Raczcie Panowie to mieć na uwadze. Opierając się na flocie, nie można wojny inaczej prowadzić, tylko
po nabrzeżu, którego w takich razach trzymać się trzeba, jak kaczka rowu. Jeżeli przeto nie możemy oddalać
się od brzegów, wówczas nieprzyjaciel przy pomocy lasów806 wszystko plondruje, wiedząc o tym dobrze, że
my na plecach nie możemy dźwigać więcej, jak na dni ośm żywności, tudzież że gdy przez trzy dni od morza
maszerować będziemy, to znowu drugie tyle użyjemy na powrót. I dlatego nieprzyjaciel śmiało może ku nam
się zbliżać, wie bowiem, że w razie napadu z naszej strony, z łatwością cofnie się do Coralhos alba Rossas,
do portugalskich łajdaków, którzy go ochoczo we wszystko zaopatrzą. Wiem nadto z d o ś w i a d c z e n i a
[podkreślenie moje
J. P.], że statki owe często zawodzą, np. gdy pogoda lub wiatr nie służą lub też w letniej
porze, gdy rzeki na półtory mili od brzegu nie są już dostatecznie dla nich głębokie; w zimowych zaś miesiącach
z powodu wylewów nie mogą zupełnie posunąć się naprzód dla gwałtownych prądów.
Dla zapobieżenia tym niedogodnościom radziłbym, według najlepszego swego rozumienia: by na potrzeby
wojny lądowej utrzymywać stale 6 okrętów, 6 jachtów807, 6 dużych statków i 12 drobnych biskajskich
szalup, pod rozkazami jednego lądowego dowódcy. Na morzu zaś należy mieć oddzielnego admirała, który
by na własną odpowiedzialność usiłował odnosić korzyści pod Bahią i na innych punktach Brazylii808.
Jak widzimy, Arciszewski z dużą znajomością rzeczy wypowiada się na temat wojny morskiej
na wodach brazylijskich i wcale nie poprzestaje na ogólnikach, przeciwnie, wdaje się w
różne szczegóły natury taktycznej. Nie zadawala się wytknięciem błędów, ale pisze, co robić,
aby ich uniknąć, udziela rad i wskazówek. Zaznacza przy tym wyraźnie, że to, co mówi, wie z
doświadczenia; z pewnością sam w niejednej akcji morskiej brał udział. I podobnie jak w
operacjach lądowych nie trzymał się utartych dróg i do znudzenia używanych szablonów
walki, tak i tu daje wyraz konieczności szukania nowych metod boju, stosownie do istniejących
okoliczności. Pisze wyraźnie, że "okręty dlatego nic nie mogą działać, że, według dawnego
zwyczaju, siły lądowe uważają je za skład amunicyi", to znaczy, że zamiast flotę używać
do działań bojowych na morzu, jest ona wyzyskiwana przez armię do roli pływających
magazynów wzdłuż wybrzeża. I dlatego wysuwa koncepcję detaszowania części floty pod
rozkazy dowódcy lądowego do pomocy armii w jej nadbrzeżnych działaniach, zaś reszcie
floty proponuje pozostawić jej właściwą rolę w operacjach wodnych.
Toteż jak na dowódcę lądowego, jakim był jeszcze wówczas Arciszewski, wykazuje on nie
tylko wyborną znajomość spraw związanych z prowadzeniem wojny na morzu, ale zachowuje
przy tym sprawiedliwy osąd rzeczy i roli odgrywanych przez siły lądowe i morskie, żadnej z
nich nie ujmując znaczenia ani nie przeceniając.
Podany wyżej wyjątek z memoriału Arciszewskiego, jak również i inne cytowane pisma
admirała dowodzą równocześnie jego dużej biegłości w piśmie i łatwości przelewania myśli
na papier. Oprócz bowiem niezwykłych zdolności i wiedzy inżynieryjno-wojskowej był również
Arciszewski człowiekiem wszechstronnie wykształconym, jak zresztą większość ówczesnych
arian, którzy dzięki temu położyli wielkie zasługi w dziedzinie rozwoju nauki, literatury
i sztuki polskiej.
Podobnie jak tylu innych arian Arciszewski przejawiał znaczne i wszechstronne zainteresowania
literacko-naukowe; w ich realizacji wielce pomocna mu była wspomniana biegłość w
804 Nie wiadomo, jaki rodzaj szalup autor ma na myśli.
805 Rzeka, czy osada tej nazwy? Niektóre z podanych nazw są trudne do zlokalizowania.
806 Tzn. wyzyskując lasy.
807 Jachtami nazywano podówczas w Holandii małe statki spacerowe; w czasie wojny używano ich m. in. do
celów łącznikowych.
808 Jw., s. 56, 57.
133
piśmie. Oprócz obszernej korespondencji z Radziwiłłem i innymi osobami w kraju809, a później
z Radą Kampanii Zachodnio-Indyjskiej, pozostawił Arciszewski kilka utworów wierszem,
w Brazylii robił notatki etnograficzne, które posłużyły wybitnemu uczonemu holenderskiemu
Vossowi do jego prac, a które niestety później zaginęły810; w Holandii napisał i wydał
drukiem w roku 1643 w Amsterdamie rozprawę łacińską na temat leczenia podagry811, i
wreszcie napisał
także po łacinie
dzieło o artylerii, które jednakże później również zaginęło812.
I ta spuścizna literacko-naukowa, choć nie zachowana w całości, stanowi jeszcze jeden
przyczynek da uznania wielkości osoby Krzysztofa Arciszewskiego.
2. SZKOP I WITUSKI, TOWARZYSZE BRONI ARCISZEWSKIEGO
Arciszewski nie był jedynym Polakiem w służbie holenderskiej w Brazylii. Obok niego
spotykamy bowiem dwóch dalszych, obu w oficerskich rangach. Jeden z nich, Szkop, piastował
w latach 1634
1636 najwyższe obok Arciszewskiego stanowisko wojskowe oraz był generałem-
lejtnantem, a później generalnym gubernatorem holenderskich posiadłości w Brazylii
w latach 1646
1654; drugi
Wituski
dosłużył się stopnia kapitańskiego.
Posiadane przez nas informacje na temat przedbrazylijskich kolei życia Zygmunta Szkopa
są dość skąpe. Urodził się około roku 1600 w szlacheckiej rodzinie osiadłej w dzisiejszym
powiecie Lubin na Dolnym Śląsku. Podane przez autora jego biografii pełne nazwisko rodowe
Szkopa813 wskazuje na fakt daleko już posuniętej germanizacji tego rodu, ale z drugiej
strony posiadamy dowody na to, że brazylijscy współtowarzysze Szkopa uważali go za Polaka.
Wituski pisze o nim raz jako o Ślązaku814, w innym znów miejscu dobitnie określa jego
narodowość stwierdzając, że w Brazylii było dopiero trzech Polaków815, czyli on sam, Arciszewski
i Szkop. Za Polaka uważa Szkopa również autor najlepszego z dawniejszych opracowań
o Holendrach w Brazylii.816
Nie wiadomo, co skłoniło Szkopa do wstąpienia na służbę holenderską. Nie wiemy również,
kiedy pojawił się w Brazylii. Po raz pierwszy spotykamy się z nim w kwietniu roku
1631; jako kapitan brał wtedy wraz z Arciszewskim udział w wyprawie na Itamarikę817.
Szybko awansował i gdy w roku 1633 gen. Waerdenburch złożył dowództwo i wraz z Arciszewskim
udał się do Holandii, a jego następca krótko potem poległ, Szkop
już jako pułkownik

objął dowództwo holenderskich sił lądowych w Brazylii. Rychło też odniósł poważny
sukces w nowej wyprawie i zdobyciu wyspy Itamarika818. Zaś po powrocie Arciszewskiego
do Brazylii, obaj pułkownicy wspólnie z dowódcą sił morskich admirałem Lichthardtem
przeprowadzili skuteczną wyprawę przeciwko pozycjom portugalskim w rejonie ujścia
Rio Parahyba. I następują dalsze zwycięstwa holenderskie: zdobycie fortu Arrayal, fortu Nazareth
koło Przylądka St. Augustin, a później zwycięstwo pod Porto Calvo; we wszystkich
tych sukcesach Szkop odegrał niepoślednią rolę, ale głównym triumfatorem zwycięstw pod
809 Jw., t. I, w aneksach.
810 Patrz A. D a n y s z, Krzysztof Arciszewski, Pamiętnik z pobytu w Brazylii, "Roczniki Towarzystwa
Przyjaciół Nauk w Poznaniu", R. XXI, 1895, s. 421
432.
811 Jej tytuł, cytowany za K r a u s h a r e m, o. c., t. II, s. 181, 182, brzmi: Epistola de podagra curata.
812 K r a u s h a r, o. c., t. II, s. 93.
813 Sigismund von Schkopp und Heinzendorf auf Krebsberg und Gross-Kotzenau (K. Schwerin, Sigisrnund
von Schkopp, "Schlasische Lebensbilder", t. IV: Schlesier des 16. bis 19. Jahrhunderts. Breslau 1931, s. 168).
814 C z a p l i ń s k i, Władysław Konstanty Wituski , s. 174.
815 Jw., s. 176.
816 N e t s c h e r, o. c.
817 S c h w e r i n, l. c.; W t j e n, o. c., s. 59, 60.
818 S c h w e r i n, l. c.; W t j e n, o. c., s. 65, 66.
134
Arrayal i Porto Calvo był Arciszewski819. Warto tu przypomnieć, że choć mianowany w 1634
r. przez Kompanię Zachodnio-Indyjską dowódcą sił lądowych, Arciszewski po przybyciu do
Brazylii uznał starszeństwo stopnia Szkopa i podporządkował się mu jako zastępca dowódcy.
Szkop zapewne mniej zdolny od Arciszewskiego, jemu pozostawił inicjatywę w kreśleniu
planów strategicznych i ich realizacji. I ta zgodna współpraca obu polskich pułkowników dała
jak najlepsze rezultaty, w przeciwieństwie do późniejszych niepowodzeń, jakie pociągnęła
dysharmonia w okresie naczelnego dowództwa Maurycego hrabiego Nassau-Siegen.
W roku 1637 Szkop rozciągnął panowanie holenderskie nad prowincją Sergipe del Rey i to jest
ostatni ślad jego działalności w okresie rządów i władzy Maurycego. W roku 1638 z nieznanych
przyczyn Szkop powrócił do Holandii, osiadł tam na zamku Cuylenburg i po trudach brazylijskiej
wojaczki oddał się zasłużonemu odpoczynkowi, a po ożenieniu się
życiu rodzinnemu820.
Osiem lat później za radą Maurycego Nassauskiego, który w 1644 r. złożył swe brazylijskie
urzędy i wrócił do Holandii, Kompania Zachodnio-Indyjska ponownie powołała Szkopa
do obrony swych posiadłości. Jako generał-lejtnant, a później generalny gubernator, Szkop
usiłował do roku 1654 posiadłości te utrzymać, jednakże na skutek niewystarczających sił
ludzkich i finansowych usiłowania te zakończyły się niepowodzeniem. Honorowe poddanie
stolicy holenderskiej Brazylii
Recife
kończy ten okres życia Szkopa. Smutnym epilogiem
jest oskarżenie go przez Kompanię Zachodnio-Indyjską o zdradę i uwięzienie jak złoczyńcy.
Wprawdzie przed sądem Szkop potrafił się usprawiedliwić, jednakże skazano go na poniesienie
kosztów procesu821. W ten sposób, podobnie jak przedtem Arciszewski, drugi niezmiernie,
dla Holandii zasłużony dowódca-Polak boleśnie odczuł gorycz niewdzięczności, gdy odwróciło
się odeń szczęście822.
Trzeci z Polaków w służbie holenderskiej, Władysław Konstanty Wituski, odgrywał w Brazylii
rolę podrzędną. Urodzony w Życku nad Wisłą w roku 1603, wyruszył w 1633 na studia do
Holandii, skąd po rocznym pobycie udał się do Brazylii823. Dziwnym zbiegiem okoliczności Wituski
płynął na jednym z czterech okrętów ekspedycji Arciszewskiego, wracającego do Brazylii
objąć dowództwo wojsk lądowych, którym później podzielił się ze Szkopem.
Podobnie jak Arciszewski, również i Wituski nie pozostawił relacji z tego rejsu. Nie wiadomo
zresztą, czy pisał on do kogo obszerniej na ten temat, a zachował się tylko jeden jego list z Brazylii,
datowany 25 marca 1635 r. Nie wyjaśnia w nim też, co porabiał w ciągu blisko 8 miesięcy,
jakie upłynęły od. przybycia jego do Brazylii, zdaje tylko relację z udziału w wyprawie prowadzonej
przez Arciszewskiego i Szkopa na Parahybę, na czele 4000 żołnierzy zaokrętowanych na
dużej eskadrze inwazyjnej. Wyprawę tę opisuje Wituski w następujących słowach:
Po dwóch czatach, z których jednę kolonel Schop Ślęzak na Brazylią Południową na 7 okrętów w Recifie
Pernambuckim kilkaset żołnierzów embarkowawszy824 uczynił, z której nihil gloriosum825 krom kilkuset
skrzyń cukru, drzewa brazylijskiego i tabaku przyniósł. Drugą kolonel Arciszewski na Brazylią Północną z
małą garścią ludzi [] ruszywszy się i szczęśliwie ją wziąwszy [...] powrócił.
Initis consiliis cum consiliariis politicis826, których sam 9 ex omnibus Foederatis Provinciis827 mieszka,
ciż kolonelowie, hetmani, i dyrektorowie wojenni sameczni wojsko z garnizonu ściągnąwszy, tamże w Recifie
embarkowawszy, do Parahyby portu i miasta brazylijskiego Dominii Hispanici828 żagle podnieśliśmy.
819 S c h w e r i n, l. c.; W t j e n, o. c., s. 67
71; K r a u s h a r, o. c., t. I, s. 263 i n.
820 S c h w e r i n, o. c., s. 169.
821 Jw., s. 170; W t j e n, o. c., s. 151
158, 161, 165, 171
175.
822 W roku 1656 Szkop powrócił na Śląsk. Przez szereg lat przebywał na dworze księcia Ludwika w Legnicy,
zmarł w 1670 w Rakowie (pow. lubiński).
823 Patrz rozdz. V, s. 116, 117.
824 Zaokrętowawszy.
825 Łac.: nic sławnego.
826 Łac.: po naradzeniu się z komisarzami politycznymi.
827 Łac.: z całych Zjednoczonych Stanów (Holandii).
828 Łac.: władztwa hiszpańskiego.
135
Gdzie przyszedszy przez niedziel 3 in alto iactati829 znaleźliśmy port trzema fartami umocniony, dwa na obudwu
stronach portowy rzeki, a trzeci in insula fluvii portowi imminente830; z tych fortów jeden ad meridiem831
leżący Cabo Delo832 i nazwany oblegliśmy, a że terra i mari obsidere833 trzeba było, 8 okrętów w port
z wielką odwagą wprowadziliśmy, tak że tych trzech fortów ictus recipere834 okręty nasze musiały, ale et hoc
superato in penitiora fluvii835 i ku miastu poszły, gdzie od dział nieprzyjacielskich wolne już były, ostatek
okrętów na morzu przed portem ankry rzuciły, lądowe wojsko okopawszy, kwartiery swoje defensją swoją
obwarowawszy, ad opera offensionis836 obróciło się837.
Po przedstawieniu w ten sposób pierwszej fazy tej ciekawej ziemno-wodnej operacji, Wituski
skreślił następnie, dalsze koleje trzytygodniowego oblężenia Parahyby. Gdy walka się
przeciągała, postanowiono zmusić nieprzyjaciela do poddania się i w tym celu zorganizowany
został atak na główny punkt oporu nieprzyjacielskiego na wyspie. Podczas ataku
przesadzono z okrętów naszych kilka kompaniej na tę insulę, na której fort był, którą przez szturm
wziąwszy wszystkich Hiszpanów wysiekli, krom tych, którzy fuga przez wodę sibi consuluere838.
Wituski kotynuuje i kończy opis tej kampanii obrazem poddania się miasta i fortu.
W zakończeniu relacji z tych i późniejszych jeszcze walk w głębi lądu autor pisze, że ponieważ
kampania powoli dobiega końca, trzeba myśleć o powrocie "na stary świat", po czym
stwierdza:
Nie żal mi jednak będzie, żem taką peregrynacją na nowy świat podjął i bym nic inszego tylko to samo,
żem tu był, do Polski przywiózł, stanie mi za raritatem839, bo dopiero trzech sam Polaków było840.
I na ostatek czyni jeszcze wyznanie co do swego stanu majątkowego. Wynika z niego, że
podobnie jak Arciszewski, który w memoriale do Rady Kompanii napisał, że może dowieść
nabycia wszystkich posiadanych rzeczy841, również i Wituski nie myślał o napełnieniu mieszka.
A przecież takie postępowanie było na porządku dziennym; wystarczy wymienić tych
wszystkich dygnitarzy, którzy
jak pisał w swym memoriale Arciszewski
uciekali, gdy
groziło niebezpieczeństwo, a potem powracali bez pieniędzy i dorabiali się mienia. I tak samo
jak Arciszewski pisał w liście do Władysława IV, że nie ma pieniędzy, gdyż rzadko dobra
sława chodzi pospołu z wielkimi pieniędzmi842, tak też Wituski stwierdza, że "złota, srebra,
lubo to mówią, że na nowym świecie łopatą że skrzybią, stąd nie wywiozę, honorem się kontentować
będę, po którym tu jachał"843.
Widzimy z powyższego, że Wituski zdradzał wiele podobnych cech charakteru, co jego
dowódca: był waleczny, a przy tym bezinteresowny, dobrą sławę cenił ponad wszystko, a nad
doraźne korzyści materialne przekładał zadowolenie z dokonanych podróży i poznania dalekiego,
nowego świata.
829 Łac.: rzucani na morzu.
830 Łac.: na wyspie rzecznej, graniczącej (stykającej się) z portem.
831 Łac.: na południu.
832 Przylądek Delo.
833 Powinno być: terram et mare obsidere
ziemię i morze opanować.
834 Łac.: przyjąć uderzenie.
835 Łac.: i to pokonawszy, w głąb rzeki
836 Łac.: do uderzenia.
837 C z a p l i ń s k i, o. c., s. 174, 175. Jw., s. 175.
838 Jw., s. 175. Łac.: uradzili ucieczkę drogą wodną.
839 Łac.: za rzadkość.
840 Jw., s. 176.
841 K r a u s h a r, o. c., t. II, s. 68.
842 Jw., s. 93, 94.
843 C z a p l i ń s k i, o. c., s. 176.
136
3. INNI POLACY NA SZLAKU POŁUDNIOWO-AMERYKAŃSKIM
Chociaż niewiele istnieje śladów bytności Polaków na szlaku południowo-amerykańskim
w XVII w. (czy może nawet wcześniej), to i tak są one wystarczające do stwierdzenia, że Arciszewski,
Szkop i Wituski bynajmniej nie byli jedynymi Polakami, którzy zawędrowali tak
wcześnie do Południowej Ameryki. Jest możliwe, że nawet przed nimi przybyli tu Polacy w
toku hiszpańskich i portugalskich wypraw do Brazylii; jak to można wywnioskować z zachowanych
spisów załóg okrętowych bądź z wykazów żołnierskich czy wreszcie zestawień odnoszących
się do innych osób, jak kupców czy po prostu obieżyświatów, którzy na hiszpańskich
czy portugalskich okrętach popłynęli do Brazylii. Wskazują na to takie nazwiska polskiego,
a w każdym bądź razie słowiańsko-polskiego pochodzenia, jak: Przebicius, Stanislaus,
Ochendorco, Jarzeki844. Dwa pierwsze z nich mogły pochodzić od imion Przybysław i Stanisław,
następne od nazwisk Ochęduszko i Jarecki. Z podobnymi zresztą przeinaczeniami polskich
nazwisk spotkaliśmy się już uprzednio, i nic w tym dziwnego, gdyż nazwiska i imiona
polskie nie były dla Hiszpanów, Portugalczyków czy Holendrów łatwe do wymówienia, a
tym bardziej do zapisania.
Czy w wyprawach holenderskich na Brazylię brali udział jeszcze inni Polacy, poza trzema
wymienionymi oficerami, trudno powiedzieć. Wprawdzie Wituski stwierdza tę właśnie ilość,
ale jest możliwe, że nie znał wszystkich oficerów, a na pewno nie mógł znać wszystkich prostych
żołnierzy wojsk holenderskich w Brazylii, zresztą słowa jego odnoszą się tylko do jego
pobytu w latach 1634
1636.
Wiadomo nam, że przed swą drugą podróżą do Brazylii usiłował Arciszewski nakłonić do
niej swego rodaka Andrzeja Wiszowatego, bratanka słynnego arianina Benedykta Wiszowatego,
jednakże ten wymówił się brakiem pozwolenia rodziny845. Prawdopodobnie płynął do
Brazylii rodzony młodszy brat Krzysztofa Arciszewskiego, Bogusław, o którym Krzysztof
pisał do Rady Amsterdamskiej, że zmarł w podróży skutkiem otrucia czy zarazy, przy czym
stratę brata łączył z innymi ofiarami poniesionymi w służbie holenderskiej846. Ponieważ w
tym czasie arian polskich w Holandii było sporo, a ponadto zaczynali już do holenderskich
uniwersytetów napływać studenci polscy, więc jest prawdopodobne, że niektórzy z nich mogli
wybrać się na wyprawę brazylijską, zwłaszcza wtedy, gdy w Holandii stało się głośne nazwisko
Arciszewskiego po urządzonym mu triumfalnym przyjęciu w roku 1637.
W tym samym czasie co Arciszewski, a być może przed Szkopem i na pewno przed Wituskim,
znalazł się w Brazylii jeszcze jeden Polak przybyły tu zresztą najzupełniej przypadkowo.
Podobnie jak kiedyś Gaspar da Gama, płynąc w ekspedycji Cabrala do Indii, dotarł przypadkowo
do Brazylii wskutek szalejących na Atlantyku wiatrów, które zniosły okręty z wytyczonego
kursu, tak samo znalazł się w Brazylii w roku 1631 Wojciech Męciński, płynący z
Lizbony do Goa w Indiach. Ponieważ wyznaczonym terenem działalności misyjnej Męcińskiego
były Indie, a nie Brazylia, więc też powrócił on z powrotem do Lizbony, by na nowo
udać się do Goa, o czym będzie jeszcze mowa osobno.
Kilkadziesiąt lat później, u schyłku XVII stulecia, znalazł się w Ameryce łacińskiej inny
polski misjonarz, o. Stanisław Arlet (1663
1717), działający w Peru i tamże, w Potosi, zmarły.
Jeden z jego listów o pracy misyjnej miał zostać opublikowany w 1698 r. (Jeszcze inny
misjonarz, jezuita Jerzy Hostyński, czynny był w drugiej połowie XVII w. w Meksyku, gdzie
w Tarahumara zmarł w 1686 r.)847. Na Arlecie kończą się konkretne wiadomości odnoszące
się do Polaków, którzy w wieku XVII znaleźli się na południowo-atlantyckim szlaku. Odtąd
844 T. S. G r a b o w s k i, Polacy w Brazylii, "Przegląd Współczesny", R. XVI, 1937, t. LXII, s. 83, przyp. 2.
845 K r a u s h a r, o. c., t. II, s. 104.
846 Jw., s. 164.
847 R e t i n g e r, Polacy w cywilizacjach obcych , s. 123.
137
przez przeszło pół wieku brak jakichkolwiek śladów ich bytności w Południowej Ameryce.
Miał płynąć z wyprawą portugalską do Paragwaju w połowie XVIII w. głośny awanturnik
Dzierżanowski, jednakże plan ten nie został zrealizowany848. Następnych Polaków znajdujemy
dopiero u schyłku XVIII stulecia.
W roku 1774 do Ameryki Południowej wyemigrował, być może z przyczyn politycznych,
niejaki Ksawery Karnicki, urodzony
w roku 1750 w Nowogrodzkiem. Najdłużej przebywał
on w Chile, gdzie organizował wyprawę do Australii w celach osadniczych i łowienia wielorybów849.
Dziesięć lat później, w drodze z Baltimore na Madagaskar zawinął do brzegów Brazylii
Maurycy Beniowski. Płynął on na statku "Intrepid", będącym pod jego komendą, i wiózł towary
wartości 50 000 funtów z przeznaczeniem do portu Św. Augustyna na Madagaskarze.
Odpłynięcie z Baltimore nastąpiło 5 października 1784 r. Z początkiem stycznia statek znalazł
się u brzegów Brazylii i zawinął do Juan Gonzalez po zapas żywności i wodę, po czym w
kwietniu wyruszył w dalszą drogę na Madagaskar850.
Na Beniowskim kończy się ta krótka lista polskich podróżników na szlaku południowoatlantyckim
do końca XVIII w.
848 W. Konopc z yński, Dzierżanowski Michał, "Polski słownik biograficzny", t. VI, s. 157
159.
849 Z i e l i ń s k i, Mały słownik , s. 206.
850 Historya podróży y osobliwszych zdarzeń Maurycego Augusta Beniowskiego, t. IV, s. 382, 383 (w zakończeniu
od wydawcy).
138
IX. POLACY NA SZLAKU INDYJSKIM
(wiek XVI do XVIII)
1. PEREGRYNACJA KRZYSZTOFA PAWŁOWSKIEGO DO INDII
U schyłku XVI w. napisana została pierwsza znana nam relacja polskiego podróżnika płynącego
do Indii. Jest ona zawarta w liście napisanym przez niejakiego Krzysztofa Pawłowskiego
z Goa w dniu 20 listopada 1596 r851. Kim był ten szlachcic i w jakim celu udał się do
Indii
nie wiemy i możemy tylko snuć mniej czy więcej trafne domysły na ten temat852.
Krzysztof Pawłowski wyruszył w podróż z Lizbony; do Lizbony przybył również drogą
morską z Gdańska. Nie posiadamy, niestety, opisu podróży z Gdańska wokół wybrzeży całej
północnej i zachodniej Europy. A zapewne i taka relacja istniała, jak można by wnioskować z
początkowych słów zachowanego listu, w którym Pawłowski donosi nieznanemu adresatowi,
że pisał do niego "listeczek" w dniu 25 sierpnia 1596 r. z portu i fortulezzy, czyli fortecy
"imieniem Maszembig"853. Tak więc być może już w tym liście z Mozambiku, o ile nie jeszcze
wcześniej, np. z Lizbony, mógł Pawłowski opisać ciekawą zapewne podróż wzdłuż brzegów
Polski, Niemiec, Danii, Holandii, Francji i Hiszpanii, podróż, jaką niewielu ówczesnych
podróżników mogło się poszczycić i jakiej żaden z Polaków nie opisał. Zachowana relacja z
Goa absolutnie nie wspomina o tej żegludze, jeśli nie liczyć jednej wzmianki Pawłowskiego
na temat zakupionej w Gdańsku żywności, którą
choć już nieco nadpsutą wskutek długotrwałej
podróży
sprzedał w Goa ze znacznym zyskiem.
Opisowi drogi z Mozambiku do Goa, odbytej w czasie od 28 sierpnia do 2 października
1596 r., poświęcony jest początek listu, bardzo zresztą chaotyczny. Traktuje on pokrótce o
losach całej flotylli, składającej się z pięciu jednostek, w której skład wchodził również galeon,
na którym płynął Pawłowski.
Zanim jednak przejdziemy do opisu rejsu tego galeonu z Lizbony aż do Goa, trzeba w
krótkich słowach przypomnieć, jak w owym czasie kształtowały się stosunki polityczne w
rejonie Oceanu Indyjskiego.
Jak wiadomo, przed dotarciem Portugalczyków do Indii handel morski u wschodnich wybrzeży
Afryki oraz na Oceanie Indyjskim spoczywał niepodzielnie w rękach Arabów, kon-
851 List ten po raz pierwszy opublikował z pochodzącej z połowy XVII w. kopii rękopisu i za nią powtórzył
wiele błędów W. T. B a r a n o w s k i, Peregrynacya do Indyi Krzysztofa Pawłowskiego w roku 1596, "Prace
Komisji do Badań nad Historią Literatury i Oświaty", t. I, Warszawa 1914, 5. 247
257. Edycja ta nie przedstawia
dziś większej wartości. Pełnowartościowe jest wydanie, które opracował S. S t a s i a k, Les Indes Portugaises
a la fin du XVI-e siecle d'apres la relation du voyage fait a Goa en 1596 par Christophe Pawłowski, gentithomme
polonais. "Rocznik Orientalistyczny", t. III
V, Lwów 1925
1927.
852 Jeden z autorów niezbyt fortunnie próbował utożsamić Pawłowskiego z Anonimem podróżującym w r.
1595 po Morzu Śródziemnym, inny (B a r y c z, Nieznany diariusz podróży po Włoszech z końca wieku XVI)
wyraził przypuszczenie, iż Pawłowski był kupcem pochodzącym ze stanu mieszczańskiego. Nie brak również
przypuszczenia, że "od wczesnej młodości pędził życie na morzu" (J. Chud ziko wska, J. J a s t e r, Ludzie
wielkiej przygody, Warszawa 1955, s. 75).
853 S t a s i a k, o. c., s. 38. Również i w dalszym ciągu opieram się na tej pracy.
139
centrując się w osadach
miastach portowych, z których największymi były Mozambik i
Mombasa oraz Kalikut w dalekich Indiach.
Jest oczywiste, że przybyłym tu właśnie w celach handlowych Portugalczykom nie w smak
był ten stosunek rzeczy, gdyż skazywał ich w najlepszym razie na odegranie roli dalszych,
drugorzędnych pośredników w handlu Indii z Europą. Toteż gdy arabscy kupcy nie okazywali
się skłonni do zrezygnowania ze swego monopolu i gdy pod ich naciskiem doszło do pierwszych
nieporozumień między miejscową ludnością i władzami a Portugalczykami, ci ostatni
uciekli się do użycia broni. Okręty Vasco da Gamy, a później Cabrala i Albuquerqueła w
okrutny sposób ostrzelały Kalikut i inne miasta indyjskie, a następnie wydały nieubłaganą
walkę arabskiej żegludze na wodach Oceanu Indyjskiego. Portugalczycy zajęli szereg ważnych
wysp i portów u wybrzeży wschodniej Afryki i południowej Azji, po czym rozgromili w
1509 r. flotę arabską i całkowicie opanowali Ocean Indyjski. W krótkim też czasie wszystkie
dotychczasowe posiadłości i ośrodki handlowe Arabów na drodze do Indii, takie jak Mozambik,
Mombasa, Malindi i Mogadisciu, przeszły w ręce portugalskie. Sytuacja uległa następnie
dalszej zmianie, gdyż wskutek połączenia się Portugalii z Hiszpanią unią dynastyczną portugalskie
kolonie przeszły pod zwierzchnictwo króla hiszpańskiego, a żeglugę portugalsko-hiszpańską
zwalczać poczęli z kolei Anglicy i Holendrzy854.
I taki układ stosunków panował na Oceanie Indyjskim, gdy w roku 1596 Krzysztof Pawłowski
płynął do Indii.
W liście pisanym do bliżej nie określonego adresata, mieszkającego w Krakowie, tak
przedstawia Pawłowski swą podróż:
Gdyżem też to obiecał Waszmości na pożegnanie z Waszmością w Krakowie podczas855 się uprzykrzyć
pisaniem swym, oznajmię trochę o tej nawigacjej indyjskiej, jako jest przytrudniejsza i przycięższa w sobie,
którąśmy z ciężkością w całym pół roku odprawiali, bo począwszy od Lizybany żeglując aż minąwszy linią856,
pierwszy raz aż do samego Cabo Bona[e] Spei857, niewymowna gorącość, przytrudniejsza o wiatry
dobre, gdy flota się z Lizybony nie wyprawi 6 dnia marca albo 12. Lecześmy my wyjechali drugiego dnia
Aprili anno 96 i przetośmy też zawsze nie mieli wiatry potrzebne. To już pewna i doświadczona od starych
żegliarzów, że wiatry [są] kontrarii858 a i wszystko stronami żeglować [trzeba]. Gdyśmy już minęli Cabo Bona[
e] Spei i la insula Madagascaro859, którą zowią Luzytańczycy860 insula S. Lorenca861, trafiliśmy in Junio i
Julio862 na takie zimna, które nas z onej gorącości tak przerazili, że do 500 ludu i z bosmanami, okrom mnie
jednego, a pilota detuan (?)863 i drugiego, wszyscy wpadli w takie rozmaite choroby, że ich wyrzucono w morze
zmarłych osób 160. Sam nasz kapitan mało nie umarł. I ja, bym był nie miał z sobą bekieszki864 i bobrowymi
brzuchami futrowanej i capkę, też tyle by musiał, co inni cierpieć, za co mam wielkie dzięki oddawać
Panu Bogu. Dostało mi też się niegodnemu być kapitanem nad Portugalczykami, a to nie dalej, jedno do Goi.
A gdziebych jedno po ziemiach króla hiszpańskiego przebywał, powinni mnie niezadzierżywać, a w każdym
okręcie, galerze, lugar865 do kapitana dać forytować et si credere fas866867.
854 Na temat wypraw portugalskich do Indii, rywalizacji portugalsko-arabskiej, a później portugalsko
holendersko-
angielskiej patrz komentarz S t a s i a k a, o. c., "Rocznik Orientalistyczny", t. III, s. 4-27; również
M a g i d a w i c z, Zarys historii odkryć geograficznych, s. 227 i n., 322, 323.
855 Staropolskie
czasem.
856 tzn. równik.
857 Przylądek Dobrej Nadziei. Pawłowski miesza tu słowo portugalskie (lub hiszpańskie), Cabo, i łacinę. Po
portugalsku nazwa ta brzmi: Cabo de Buena Esperanza.
858 Z łac. przeciwne.
859 Wyspa Madagaskar.
860 Portugalczycy.
861 Wyspa Św. Wawrzyńca, nazwana tak od odkrycia jej w dniu tego świętego (10 VIII) w roku 1506
862 Łac.: w czerwcu i lipcu.
863 Wydawca podaje, że sławo to nie jest czytelne.
864 Okrycia wierzchniego.
865 Portug.: kwatera.
866 Łac.: jeśli można wierzyć.
867 S t a s i a k, o. c., s. 40
42.
140
Jak więc widać, podróż Pawłowskiego nie należała do przyjemnych. Przeciwnie, jak niemal
każda w owych czasach długotrwała podróż transoceaniczna, obfitowała w wielkie niebezpieczeństwa,
niewygody i trudy, które bardzo znaczna część członków załogi i podróżnych

łącznie blisko jedna trzecia zaokrętowanych osób
przypłacić musiała życiem. Pod
tym względem relacja Pawłowskiego nie wydaje się zbyt przesadzona, zwłaszcza jeśli się
zważy, że rejs trwał równo pół roku, z jednym, i to zapewne tylko kilkudniowym postojem w
Mozambiku. Choroba morska i stałe niewygody okrętowe, raptowna zmiana temperatury z
bardzo dokuczliwych upałów na dotkliwe zimno, jednostajność pożywienia i całkowity brak
witamin, a co za tym idzie
szkorbut, jak również konieczność picia cuchnącej i pełnej zarazków
wody i w ogóle opłakane stosunki sanitarne na statku
oto przyczyny, dla których
śmierć zbierała w owych czasach na morzu obfite żniwo.
Wspomniano uprzednio, że podróż Pawłowskiego z Lizbony do Goa trwała ponad pół roku.
Galeony opuściły Portugalię 11 kwietnia, zaś 10 lub 11 października jako pierwszy okręt
eskadry, która po drodze uległa rozproszeniu, przybył do Goa galeon "Nossa Senhora de
Vencimento" z Pawłowskim na pokładzie868. Następnego dnia przybył drugi z kolei galeon,
po 9 dniach trzeci, natomiast o dwóch pozostałych, do chwili opuszczenia przez Pawłowskiego
Goa, brak było jakiejkolwiek wiadomości.
Jeżeli prawdą jest to, co Pawłowski napisał o sobie, że on jedyny obok pilota wcale nie
chorował i że dostąpił nawet tak dużego wyróżnienia, jak kapitaństwo galeonu, to stwierdzić
można, iż w obcym polskiej szlachcie żywiole morskim czuł się i radził sobie doskonale. I
dlatego jest możliwe, że Pawłowski miał możność już wcześniej zapoznać się z morzem; kto
wie, czy nie są więc słuszne przypuszczenia pierwszego wydawcy rękopisu, że podróżnik
nasz pochodził z Pomorza869.
W dalszej swej relacji wzmiankuje Pawłowski o tarapatach, jakie miał ze swym ziomkiem
Janem Tregierem z Warszawy, któremu pożyczył w Lizbonie 400 talarów, a których ten w
Indiach nie chciał zwrócić. Opisuje zwyczaje tubylców, których zwie "okapciałymi", pisze
też o samym kraju, jego florze i faunie, bogactwach, produktach i handlu. Pomimo ubogiej
formy literackiej list ten zawiera przecież dużo ciekawego materiału i świadczy, że
choć
niewykształcony
Pawłowski potrafił jednak sporo zaobserwować i poczynił dużo ciekawych
spostrzeżeń, które niechybnie musiały każdego w Polsce zainteresować.
Na opisanej podróży bynajmniej nie miały się skończyć wędrówki morskie Pawłowskiego.
Wprawdzie nie powiodła się zamierzona wyprawa do Malabaru i Ormuzu (w Zatoce Perskiej)
oraz do Egiptu, skąd chciał wrócić do Goa, aby wraz z flotą, która gotowała się do odpłynięcia
w kwietniu 1597 r., wyruszyć do Malakki i do Lucon w Chinach; przyczyną zaniechania
tych planów była inna podróż. Do jej podjęcia zmusiła Pawłowskiego ucieczka jego dłużnika,
868 S t a s i a k, o. c., t. ITI, s. 34, 35. B a r a n a w s k i, o. c., s. 250, 251, mylnie podaje daty 2 kwietnia i 2
października, co S t a s i a k, o. c., s. 35, przyp. 128, przekonywająco tłumaczy jako omyłkę kopisty, który podane
w dacie dziennej cyfry arabskie 11 wziął za rzymskie II.
869 Ba r a n o w s k i, o. c., s. 247. Za pochodzeniem Pawłowskiego z Pomorza przemawiać mogłaby jego
znajomość języka niemieckiego, potwierdzona przez obcych (patrz dalej w tekście, s. 253) i uwidoczniona używaniem
przezeń niemieckich lub brzmiących z niemiecka, zniekształconych słów (S t a s i a k, o. c., t. V, s. 21-
44}. N i e s i e c k i, o. c., t. VII, s. 262, pisze o Pawłowskich osiadłych w "Prusiech w pomorskim województwie",
z których niewiadomego imienia "N. Pawłowski miał za sobą Maliszewską, z której było synów pięciu:
Michał, Franciszek, Krzysztof [podkr. moje
J. P.], Florian i Jan". Ich stryjem "niedalekim" był późniejszy
biskup ołomuniecki Stanisław Pawłowski, który posłował od cesarza Rudolfa II do Polski podczas bezkrólewia
w 1586 r. Stanisław Pawłowski przetłumaczył z języka czeskiego na łacinę i wydał drukiem w 1577 r. dziennik
podróży do Palestyny Lwa z Razmitalu (patrz M e i s n e r - R h r i c h t, Deutsche Pilgerreisen nach dem heilipodróżami,
jakie przejawiał nasz Krzysztof Pawłowski, o ile to on właśnie był bratankiem Stanisława, tłumacza
wspomnianego diariusza. A diariusz ten dotyczył również podróży do Hiszpanii, zaś w świcie Lwa z Rozmitalu
gen Lande, s. 572; N i e s i e c k i, l. c.),kto więc wie, czy nie tu należy szukać źródeł zainteresowania dalekimi
znajdowali się także i Polacy.
141
Tregiera, za którym wybrał się 20 listopada 1596 r., jak na to wskazują ostatnie słowa listu,
który został "dan na wsiadaniu na okręt do Cocina z Goi"870.
Jakie były dalsze koleje losu Krzysztofa Pawłowskiego? W wyżej omówionym, jedynym
zachowanym jego liście nadmienił, że z Kochinu chce udać się do fortecy portugalskiej Diu
(600 km na północ od Goa, nad Zatoką Combay), ale czy plan ten zastał zrealizowany, nie
wiadomo, gdyż na okres przeszło sześciu lat tracimy ślady naszego podróżnika. Odnajdujemy
go dopiero latem 1603 r. w Astrachaniu.
Jak czytamy w opisie podróży Stefana Kakascha, posła cesarza Rudolfa do szacha perskiego871,
podczas pobytu poselskiego orszaku w Astrachaniu, gdzie oczekiwano na statek mający
przewieźć podróżnych przez Morze Kaspijskie, zjawił się u posła polski szlachcic nazwiskiem
Krzysztof Pawłowski, władający polskim, niemieckim, łacińskim, hiszpańskim i innymi
jeszcze językami872. Przybywał on z Ormuzu (a więc zrealizował swój dawny plan podróży
do Persji) i zamierzał przez Moskwę powrócić do Polski. Niestety, tą drogą nie mógł przedostać
się do kraju, gdyż wobec zaostrzonych stosunków polsko-moskiewskich przez granicę
przepuszczano tylko poselstwa. Pawłowski uzyskał więc zgodę Kakascha na przyłączenie się
do jego orszaku i rad nie rad udał się z nim na powrót do Persji. W dniu św. Marii Magdaleny873,
czyli 22 lipca nastąpiło zaokrętowanie orszaku poselskiego, a po 31 dniach podróży
(przy czym dwa dni i dwie noce trwał silny sztorm) statek zawinął do perskiego brzegu koło
Langeran874. Tu w czasie dziesięciotygodniowego oczekiwania na możliwość podjęcia dalszej
drogi w głąb Persji, w upalnym, niezdrowym klimacie, wskutek kiepskiego jedzenia i braku
wody zdatnej do picia wszyscy członkowie poselstwa ciężko się pochorowali. Pawłowski i
Kakasch chorobę tę przypłacili życiem.
2. DUCHOWNI POLSCY NA INDYJSKIM SZLAKU W XVII WIEKU
W wieku XVII spotykamy coraz więcej Polaków na szlaku indyjskim, a ściślej rzecz biorąc
na trasie Lizbona
Goa, z których to portów pierwszy był najważniejszym "indyjskim"
portem Europy, drugi zaś głównym w Indiach portem docelowym dla statków płynących z
Lizbony. Wszyscy znani nam z nazwiska siedemnastowieczni podróżnicy polscy, którzy płynęli
tą trasą, są niemal bez wyjątku przedstawicielami stanu duchownego, i to duchowieństwa
zakonnego. Szczególnie dużą bowiem popularnością wśród zakonników, zwłaszcza zaś jezuitów,
cieszyła się podówczas praca misyjna na Dalekim Wschodzie, zapoczątkowana w połowie
poprzedniego stulecia przez jezuitę Franciszka Ksawerego, wyniesionego później właśnie
za działalność misyjną na ołtarze Kościoła katolickiego.
870 S t a s i a k, o. c., t. ITI, s. 56. Cocin (Kochin) leży 600 km na południe od Goa, na wybrzeżu Malabaru.
871 T e c t a n d e r, Iter Persicum. Kurze doch ausfhrliche und wahrhaftige Beschreibung der persianischen
Reiss , Altenburg in Meissen 1609.
872 Jw., s. 73.
873 Jw., s. 74: "Folgend sind wir am Tage Mariae Magdalenae auf die Schiff [!] gesessen". Tymczasem
Chudz iko wska, J a s t e r, Ludzie wielkiej przygody, s. 496, którzy korzystali z wydania rosyjskiego relacji
Tectandra, piszą, iż poselski orszak popłynął do Persji na pokładzie żaglowca "Maria-Magdalena" (jw., s. 81,
82). Jest to całkowite nieporozumienie.
874 Zapewne Lenkoran, miejscowość nadbrzeżna w obecnym radzieckim Azerbejdżanie, 200 km na południe
od Baku. Wyjaśnienia wymaga również data przybycia do Lenkoran. T e c t a n d er, l. c., podaje 8 września, to
znaczy 18, a nie 31 dni od dnia św. Marii Magdaleny, chyba że święto to obchodzono dawniej innego dnia, a nie
22 lipca jak obecnie, albo też podał datę wg kalendarza juliańskiego, względnie informacja kronikarza o 31
dniach podróży morskiej nie jest ścisła.
142
Chronologicznie pierwszym z polskich misjonarzy jest jezuita ks. Gabriel Łętowski, który
przebywał w Indiach w latach 1617
1659875. O jego podróżach i działalności brak jest jednak
dokładniejszych relacji, poza wiadomością, że do Kochinu płynął na pokładzie okrętu "S.
Laurenco das Almas"876.
Następnym z kolei jest jezuita ks. Andrzej Rudomina877. Urodził się w roku I594, studiował
w Rzymie, a gdy postanowił poświęcić się pracy misyjnej, przebywający podówczas w
Rzymie słynny poeta ks. Maciej Sarbiewski uczcił jego wyjazd do Indii odą, specjalnie na
cześć Rudominy ułożoną. W odzie tej w następujący sposób Sarbiewski kreśli przypuszczalne
trudy dalekiej podróży morskiej do Indii:
I nic-że nie straszne dla twojej odwagi
Ni skwary, ni pęd huraganów?
Ni wichry rozdęte, ni fale, ni flagi,
Ni dworzec Eolskich tyranów?
Ty nie drżysz? nie wspomnisz o przyszłej ruinie,
Gdy z trwogi Twój okręt się wstrzęsa?
Tam trudna żegluga, tam mało kto płynie,
Tam jeno się wicher wałęsa!
Ty patrzysz z uśmiechem na przyszłe zasadzki.
Na szturmy i burze bez liku,
Jak gdybyś nad Tybrem szedł użyć przechadzki,
Lub w małym Tuskulskim gaiku.
Tam fala czatuje, by z tobą wieść wojnę, Tam grozi niejedno widziadło,
Lecz widzę z daleka, jak morze spokojne
Do snu cię cichego układło.
O, zdrzymał na wodzie huragan wydęty,
Więc zerwij kotwicę w mieliźnie
Niech z gwiazdą fortunną żeglują okręty,
Niech wiatr je szczery pośliźnie.
A Święta Królowa, co trzyma łaskawie
Na morzu i lądzie swe straże,
Niech dobrym sternictwem poszczęści twej nawie,
I żaglom kierunek ukaże878.
Prawdziwe były słowa natchnionego poety, że "tam trudna żegluga, tam mało kto płynie"

i Rudomina miał niebawem okazję najlepiej się o tym przekonać. Rejs z Lizbony do Goa
trwał zazwyczaj 5
6 miesięcy, jak to już dowiedzieliśmy się z relacji Pawłowskiego. Upływało
około trzech miesięcy, zanim okręt dotarł z Lizbony do Przylądka Dobrej Nadziei, kilka
dalszych tygodni pochłaniała żegluga z Przylądka, do Mozambiku i drugie tyle z Mozambiku
do Goa. Wyjazd statku, na którym płynął Rudomina, nastąpił prawdopodobnie wczesną wiosną
1625 r., zapewne w początkach marca, gdyż już 22 sierpnia statek zawinął do Goa. Jak
wynika z relacji o. de Matosa, który przypuszczalnie towarzyszył Rudominie w drodze do
Indii, misjonarz polski był bardzo pomocny licznym pasażerom:
875 B. B a r a n o w s k i, Znajomość Wschodu w dawnej Polsce , s. 225. R e t i n g e r, Polacy w cywilizacjach
świata , s. 122
123, nazywa go Łętkowski (Lentecowski) i podaje, że zmarł w Madurze (w prowincji
Madras, w Indiach Przednich).
876 S t a s i a k, o. c., t. III, s. 8, przyp. 14.
877 Pisze o nim Encyklopedia kościelna, t. XXIII, Warszawa 1899, s. 568, 569.
878 M. S a r b i e w s k i, Poezje, t. I, Wilno I891, s. 120
w tłumaczeniu W. Syrokomli.
143
Zgoła żaden, który jego pomocy i ratunku żądał w trudnych i przykrych rzeczach i potrzebach, na jego
ochocie i usłudze się nie omylił, tak dalece, iż na okręcie, na którym żeglował, wszyscy współjadący, zarówno
kapitan okrętu, jako i majtkowie, nie inaczej go nazywali, jak Święty879.
Po przybyciu do Goa Rudomina rozpoczął działalność misyjną, lecz rychło przerwała ją
choroba, zapadł bowiem na febrę. Skierowano więc go do Makao, gdzie lżejszy klimat miał
mu ułatwić leczenie. Podczas pobytu w Makao Rudomina napisał dwie broszury po chińsku,
a mianowicie Szy-pa-fu fu sin-tłu (Osiemnaście obrazów serca) i Szy-fu kłin tai tłu (Dziesięć
obrazów człowieka pracowitego i leniwego), oraz jeszcze jedno dziełko treści teologicznej
napisane wspólnie z innym jezuitą, Włochem880. Z Makao Rudomina skierowany został do
Foczi, stolicy chińskiej prowincji Fukien, i tam zmarł w roku 1632881.
Najbardziej może znanym z ówczesnych misjonarzy polskich na Dalekim Wschodzie jest
jezuita Wojciech Męciński882. Męciński studiował medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim,
następnie w Rzymie odbył nowicjat, po czym kontynuował jeszcze studia (filozoficzne) w
kraju. Udał się później ponownie do Rzymu i dwukrotnie do Portugalii. Za drugą bytnością
wyruszył do Indii, jednakże statek, na którym płynął, dotarł do Brazylii, o czym pisaliśmy już
uprzednio. Po raz drugi wypłynął Męciński do Indii w roku 1633. Z podróży tej, rozpoczętej 6
marca w Lizbonie, istnieje krótka relacja Męcińskiego, zawarta w liście jego do siostry, pisanym
w Goa 20 lutego 1634 r. Oto co pisze misjonarz na temat samego rejsu:
Jechaliśmy szczęśliwe, aż przejechawszy pół świata między gorącem i zimnem i rozmaitymi przypadkami
zajechaliśmy do miejsca, kędy się kończy Afryka883. Często po morzu baleny884 to jest ryby wielkie885,
pływały. Gdzie ja służyć dla miłości Bożej tym, którzy umierali, ostałem zdrów. Dwieście ludzi umarło na
tych okrętach, na których ja byłem i ojcowie zakonu było [!], którzy jem służyli, trzej umarli886.
Do Goa przybył Męciński 21 sierpnia 1633 r., a więc po pięć i pół miesiąca trwającej żegludze.
Pozostał tam przez trzy lata, następnie skierowano go do Japonii. Trwało jednak sześć
lat, zanim udało mu się tam dostać, bowiem w drodze do Makao przychwycony został przez
Holendrów i więziony pół roku na Formozie, skąd zbiegł na portugalskim statku, który zawiózł
go do Makao. Do roku 1642 prowadził działalność misyjną w Kochinchinie, Kambodży
i na Filipinach, by w lipcu tegoż roku udać się z Manili do Japonii; dokąd przybył 11 sierpnia887
jako pierwszy Polak, który postawił stopę na japońskiej ziemi. Na samym początku
swej działalności misyjnej, zaledwie kilka dni po wylądowaniu w Japonii, został schwytany i
po kilkumiesięcznym więzieniu i torturach zginął śmiercią męczeńską 23 marca 1643 r.888
Innym misjonarzem, który zginął podczas swej działalności misyjnej, był członek tego sa
879 J. Krz ysz ko wski, O. Andrzej Rudomina, T. J., w trzechsetną rocznicę zgonu kilka dat i nazwisk, "Misje
Katolickie", Kraków 1932, s. 210, 211.
880 B. B a r a n o w s k i, o. c., s. 231.
881 K r z y s z k o w s k i, o. c.; data śmierci Rudominy podawana jest czasem mylnie na rok 1631; patrz również
K. K a p i t a ń c z y k, Udział Polski w dziele misyjnym. Szkic historyczny, Poznań 1933, s. 87.
882 Obszerne informacje o Męcińskim zawiera Encyklopedia kościelna, t. XIV, Warszawa 1881, s. 237
245.
Bibliografię prac poświęconych Męcińskiemu podaje Z i e l i ń s k i, Mały słownik , s. 302.
883 Tzn. do Przylądka Dobrej Nadziei, uważanego wówczas mylnie za najbardziej wysunięty na południe
punkt Afryki.
884 Z łac.
balaeneae, wieloryby.
885 Zgodnie z ówczesnym mniemaniem, że wieloryby należą do ryb.
886 S. B o d n i a k, List Polaka z Goa o Indiach z roku 1634, "Rocznik Gdański", t. XII, 1938, s. 205.
887 K a p i t a ń c z y k, o. c., s. 88, podaje datę 21 sierpnia; wg Encyklopedii Kościelnej, t. XIV, s. 245, jest to
data odprowadzenia uwięzionego Polaka do Nagasaki.
888 Współczesna relacja na temat męczeńskiej śmierci Męcińskiego i towarzyszy: Breve relatione della gloriose
morte, che il P. Antonio Rubino della Compagnia di Giesu sofferse nella Citta di Nagasacchi con
quatro altri Padri della medesima Compagnia , i n R o m a 1652.
144
mego zakonu o. Jan Ignacy Lewicki, przebywający w Chinach od roku 1640. Lewicki poniósł
śmierć w nurtach morskich w dniu 26 stycznia 1646 r. wskutek rozbicia się statku, na
którym płynął do Tonkinu889.
W tym samym czasie, w roku 1643, udali się z Lizbony na Daleki Wschód dwaj misjonarze,
którzy zasłynęli potem jako wybitni uczeni i których wkład w dzieło poznania ludów
Dalekiego Wschodu i zbliżenia ich z kulturą europejską jest ogromny. Mowa tu o Mikołaju
Smoguleckim i Michale Boymie.
Urodzony w roku 1610 w Smogulcu, w Wielkopolsce jako syn starosty bydgoskiego,
Smogulecki odbył studia za granicą, w Niemczech i we Włoszech, i to w zakresie nauk matematyczno-
przyrodniczych, filozoficznych i prawniczych. Po studiach przebywał przez kilka
lat w Polsce, posłował do sejmu i piastował nawet urząd starosty nakielskiego, który złożył,
aby wstąpić do zakonu i poświęcić się pracy misyjnej. Początkowo Smogulecki przebywał w
Indiach, następnie od stycznia 1645 r. na Jawie, skąd napisał ciekawy list do kraju, i wreszcie
w Chinach, gdzie zdobył sobie sławę naukową. Swe bogate wiadomości matematyczne i
astronomiczne przekazał Smogulecki wielu uczniom chińskim; jednemu z nich, nazwiskiem
Lie-Fong-tsu, posłużyły one do napisania dwu traktatów naukowych z dziedziny astronomii890.
Michał Boym, urodzony w roku 1614 w znanej lwowskiej rodzinie mieszczańskiej, przebywał
na Dalekim Wschodzie 16 lat i również tam dokonał żywota. Z jego pierwszej podróży
do Indii zachował się bardzo ciekawy list, pisany 11 stycznia 1644 r. z Mozambiku891. Zawiera
on opis tzw. "Kafrarii", czyli w ówczesnym pojęciu ziem murzyńskich południowowschodniej
Afryki; pisze w nim Boym o życiu i zwyczajach murzyńskich. Jest to pierwszy i
jedyny ówczesny polski opis odnoszący się do południowej Afryki, który niemal do ostatnich
czasów pozostał nie znany polskim czytelnikom892.
Początkowo Boym przebywał krótko w Indiach, później od roku 1645 w Tonkinie, zaś od
1647 na wyspie Hainan, gdzie przybrał chińskie nazwiska Po-Mi-ko-Tsze-inen i rozpoczął
naukę języka chińskiego, który później wyśmienicie opanował. W latach 1650
1652 działał
w Makao i Chinach południowych. W roku 1651 wysłany został z Makao przez miejscowe
władze zakonu jezuitów do Rzymu celem pozyskania nowych misjonarzy, jednakże władze
portugalskie uznały tę misję za szkodliwą dla siebie i uniemożliwiły Boymowi podróż drogą
morską. Przejechał więc całą Azję aż do wybrzeży Turcji i stąd udał się ze Smyrny do Wenecji
w grudniu 1652 r. Po trzyletnim pobycie w Rzymie wyruszył 30 marca 1656 r. w drogę
powrotną z Lizbony do Goa. Z ośmiu towarzyszących mu w tej podróży misjonarzy tylko
trzech dojechało do Goa, reszta zmarła w drodze z chorób i wycieńczenia. Z Goa wyruszył
Boym drogą lądową przez Indie, by następnie przepłynąć Zatokę Bengalską na statku muzułmańskiego
kupca i dotrzeć do Pegu w Birmie, skąd udał się do ówczesnej stolicy Syjamu,
Ajuthia. Zmarł w roku 1659893.
Z dorobku naukowego Boyma wymienić można mapę Chin, słownik i katechizm chiński
oraz szereg prac łacińskich na temat Chin, m. in. dzieło o florze chińskiej zatytułowane Flora
Sinensis, i o medycynie chińskiej
Specimen medicinae Sinicae. Ponadto pozostawił jeszcze
przekłady z literatury chińskiej i dlatego zupełnie słusznie można go uważać za jednego z
najwybitniejszych polskich sinologów894.
889 K r z y s z k o w s k i, o. c., s. 337, przyp. 1.
890 K a p i t a ń c z y k, o. c., s. 91.
891 J. K r z y s z k o w s k i, Polacy siedemnastego wieku na wybrzeżach Wschodniej Afryki, "Misje Katolickie",
1933, s. 51
54.
892 B. B a r a n o w s k i, o. c., s. 202.
893 K r z y s z k o w s k i, O. Michał Boym, T. J., s. 307
327; t e n ż e, Boym Michał, "Polski słownik biograficzny",
t. II, s. 380, 381; R. R i c h t e r, Michał Boim, "Rocznik Orientalistyczny", R. II, Warszawa 1924, s. 10 i
n.
894 Jw.; B. B a r a n o w s k i, o. c., s. 231.
145
Oprócz jezuitów czynny był na Dalekim Wschodzie inny zakon, mianowicie karmelitański.
Z działających tam polskich karmelitów wymienić można Mikołaja z Bibersztyna Kazimierskiego,
który przebywał w Goa w latach 1648
1661, Władysława Milińskiego, który
przybył do Indii w roku 1649, zmarł zaś w 1673 w Kongo, oraz Jana Ciołka Drzewieckiego,
który działał również w Goa pod koniec XVII stulecia895.
3. ZNIEWAŻENIE POLSKIEJ BANDERY NA WODACH GANGESU
W roku 1730 wydarzył się u wybrzeży indyjskich incydent, który wywołał pewien rozgłos
w Europie, a później długotrwałe zabiegi dyplomatyczne. Było nim znieważenie polskiej
bandery przez flotę anglo-holenderską. Bandera polska powiewała na dwu statkach austriacko-
belgijskiej Kompanii Indyj Zachodnich i Wschodnich, tzw. Kompanii Ostendzkiej896, i
służyła tylko do pokrycia działalności obywateli Austrii i austriackich Niderlandów, którzy

stosownie do odpowiednich traktatów i układów nie mieli prawa uprawiania handlu z Indiami
Wschodnimi. August II Mocny, przejawiający
jak już wspomniano
pewne zainteresowanie
sprawami morskimi, dał się nieopatrznie wciągnąć w tę imprezę i prawdopodobnie za
cenę udziału w zyskach zgodził się na udzielenie polskiej bandery i wydanie paszportów załodze
statków Kompanii897.
Za pośrednictwem podstawionych armatorów oraz osób rzekomo finansujących to przedsięwzięcie
Kompania Ostendzka, której działalność została oficjalnie zawieszona w roku
1727, a która potajemnie istniała nadal, zakupiła w roku 1728 dwa okręty i nadała im nazwy
"Koń Morski" i "Neptun"898. Pierwszym, o pojemności 200 beczek i uzbrojeniu 18 dział, dowodził
genueńczyk kapitan Dominik Bracq. Drugi okręt był większy
300 beczek pojemności,
i uzbrojony w 24 działa. Jego nominalnym kapitanem był Hiszpan Jan Krzysztof Blanco,
faktycznie dowodził jego zastępca Combe899. Oba okręty przygotowywano do wyprawy w
Kadyksie, gdzie też przezimowały, by wiosną 1729 r. kolejno wyruszyć do Indii. Do miejsca
przeznaczenia, którym była faktoria belgijsko-austriacka w Banquibazar, w ujściu Gangesu
nie opodal Kalkuty, przybył "Koń Morski" w końcu czerwca 1729, a "Neptun" 1 sierpnia
tegoż roku900.
Przedstawiciele angielskich i holenderskich faktorii, jak również kapitanowie angielskich
okrętów stojących na kotwicy przed Kalkutą rychło zorientowali się, że oba "polskie" okręty
895 K a p i t a ń c z y k, o. c., s. 83, 84.
896 Na temat Kompanii Ostendzkiej patrz: M. H u i s m a n, La Belgique commerciale sous l'empereur Charles
VI: La Compagnie d'Ostende, Bruxelles-Paris 1902; N. L a u d e , La Compagnie d'Ostende et son activit coloniale
en Bengale (1725
1730), Bruxelles 1944.
897 Jako pierwszy polski historyk dokumenty dotyczące tej sprawy odkrył i opublikował A. P a w i ń s k i,
Zniewaga flagi polskiej na wodach Gangesu w Indyach Wschodnich., w państwie wielkiego Mogoła, w 1730
427, 428. Informacje podane przez Pawińskiego. przypomniał pół wieku później S. Z i e 1 i ń s k i, Bandera polska
na Oceanie Indyjskim w r. 1729 i 1730, "Morze", 1932, nr 12. Pomimo tego w jakiś czas potem "odkrycie"
powyższego epizodu na podstawie archiwaliów antwerpskich przypisał sobie T. K o w a 1 s k i, Dramatyczna
wyprawa dwóch polskich statków do Indyj, "Kurier Poranny", 1933, nr 272, co wywołało sprostowanie S.
Z i e l i ń s k i e g o w artykule pod powtórzonym tytułem Bandera polska na Oceanie Indyjskim w r. 1729 i 1730,
"Morze", 1933, nr 12. Trzy lata później, również po badaniach archiwalnych w Antwerpii, o wyprawie "polskich"
okrętów do Indii napisał T. S o p o ć k o, "Neptun" i "Koń Morski", "Wiadomości Portu Gdyńskiego", R.
V, 1935, nr 8, s. 2
5, przynosząc informację o poświęconych wyprawie pracach archiwariusza w Antwerpii F.
roku. Notatka historyczna z archiwum niderlandzkiego w Hadze, "Tygodnik Illustrowany", Warszawa 1881, s.
Primsa (ich wykaz podaje N. L a u d e, o. c., s. 256) oraz podając spis 47 rękopisów z tegoż archiwum, dotyczących
tej wyprawy.
898 P a w i ń s k i, o. c., s. 427; L a u d e, o. c., s. 193 i n. (w dalszym ciągu opieram się również na tych dwóch
pracach). Oba okręty nosiły nazwy francuskie "ChevaI Marin" i "Neptun".
899 L a u d e, o. c., s. 193. przyp. 4.
900 Jw., s. 196; P a w i ń s k i, l. c., pisze błędnie, że oba okręty przybyły do Bengalu na początku sierpnia.
146
mają jakiś związek z działalnością Kompanii Ostendzkiej, i poczęli czynić przygotowania do
pokrzyżowania planów "konkurencji". Wprawdzie gubernator belgijsko-austriackiej faktorii
Aleksander Hume oraz zaokrętowani na "Neptunie" i "Koniu Morskim" w charakterze superkarga,
tzn. kierownika transportu, Piotr Strebel i Arnould dokładali wszelkich starań do zrealizowania
powierzonego im zadania, wprawdzie kapitanowie okrętów powoływali się na
autentyczność posiadanych przez nich i przez załogi paszportów polskich, ale nie zdołali
zmienić panującego przekonania Anglików i Holendrów o związku okrętów z dawną Kompanią
Ostendzką. Stosunki z miejscowymi władzami, tzn. z nababem w Mexibadath, układały
się nawet nieźle i nabab obiecał Humełowi uszanować interesy "polskie" w taki sam sposób,
jak holenderskie. Tymczasem jednak Anglicy i Holendrzy postanowili działać energicznie.
Gdy prowadzone na dworze nababa ich knowania przeciwko kierownictwu wyprawy nie dawały
pożądanego rezultatu, przekupili nababa i oficerów jego świty, aby uzyskać wolną rękę
w stosunku do obu okrętów. "Koń Morski", który wobec zmienianej sytuacji 29 stycznia
1730 r. odpłynął z Banquibazar i udał się do Kalkuty901, został po przybyciu i zakotwiczeniu
zaatakowany przez połączoną eskadrę anglo-holenderską w sile czterech okrętów, jednej galery
i dwóch galiotów oraz kilku szalup902. Z uwagi na znaczną dysproporcję sił załoga "Konia
Morskiego" nie stawiała nawet oporu i poszła do niewoli, okrętem zaś zawładnęli napastnicy.
"Neptun", którego dowódca nie chciał towarzyszyć "Koniowi Morskiemu", uniknął tego losu,
ale nie mógł opuścić Gangesu i pozostał nie opodal Banquibazar. Tam go rozładowano i unieruchomiono903.
Jego dalsze losy są nie znane.
W taki sposób Anglicy i Holendrzy, pozbyli się austriacko-belgijskiej konkurencji w intratnym
handlu między Indiami a Europą. Z drugiej strony incydent ten wywołał interwencję
dyplomatyczną ze strony Augusta Mocnego, który nie mógł pozostać obojętny na dokonaną
na wodach Gangesu zniewagę polskiej bandery904. Nastąpiły długotrwałe starania dyplomatyczne
o zadośćuczynienie, jednakże bez żadnego pozytywnego efektu. Również i starania
burmistrza Linzu Prunera, który figurował jako właściciel obu okrętów, o odszkodowanie w
wysokości ponad 1 milion florenów za okręty, ich ładunek i utracony zysk905, nie dały rezultatu.
4. POLACY W INDIACH I NA DALEKIM WSCHODZIE W
XVIII WIEKU
W latach trzydziestych XVIII w. miał przybyć do Indii na czele floty papieskiej jej samozwańczy
admirał Tomasz Wolski, ale stwierdzenie to nie jest absolutnie niczym udokumentowane
i nie zasługuje na wiarę.
Z rzadziej niż w wieku poprzednim reprezentowanych na szlaku indyjskim misjonarzy
polskich wymienić można w wieku XVIII przede wszystkim jezuitę Jana Chrzciciela Bakowskiego
(1672
1731), który w 1706 r. udał się do Chin. Z czasu pobytu Bakowskiego w Chinach
zachował się jego list z Kantonu (wydrukowany w 1721 po francusku i tłumaczony dwa
lata później na niemiecki), zawierający opis działalności misyjnej w, tym kraju. Później prześladowania
katolików zmusiły Bakowskiego do przeniesienia się na Filipiny, gdzie w Manili
zmarł. Z innych misjonarzy notujemy zmarłego również na Filipinach A. F. Malińskiego,
901 S o p o ć k o, o. c., s. 4, podaje nagłówek jednego z 47 dokumentów: "12. 25 Janvier 1730. Dernier Connaissement
du Capitaine Bracq devant Banquibazar, pret a faire voile pour Danzick en Europe pour compte de
M. Pruner", z którego wynika, że "Koń Morski" miał z Indii płynąć do Gdańska.
902 L a u d e, o. c., s. 202. Jak podaje P a w i ń s k i, o. c., s. 428, do bitwy tej doszło 2 lutego.
903 L a u d e, o. c., s. 203.
904 P a w i ń s k i, l. c.
905 L a u d e, o. c., s. 203, przyp. 3.
147
karmelitę Mikołaja Szostaka, który w roku 1736 udał się na misję do Malabaru w Indiach, w
1748 został biskupem-koadiutorem Werapoli, zaś w 1750
tamże ordynariuszem; następnie
wspomnieć trzeba ks. Karola Słomińskiego, zmarłego w roku 1747 w Kochinchinie, oraz należącego
do polskiej prowincji zakonu karmelitów
misjonarza węgierskiego o. Ildefonsa906.
Począwszy od połowy tego stulecia spotykamy za to coraz częściej pochodzących z Polski
przedstawicieli wojennego rzemiosła, pozostających na służbie holenderskiej. Pierwszym z
nich i może najgłośniejszym jest słynny awanturnik i obieżyświat Michał Dzierżanowski907.
Urodzony około roku 1725, Dzierżanowski w wieku niespełna dwudziestu lat wyjechał do
Francji i tam zaciągnął się do pułku formowanego ze szlachty polskiej przez marszałka Lwendahla.
"Pod najlepszymi generałami" walczył w wojsku francuskim w Niderlandach, po
czym po roku 1740 wrócił do kraju, by po różnych przygodach udać się z pielgrzymką do
Rzymu. Z kolei przebywał we Francji, gdzie aresztowany został za włóczęgostwo. Zwolniony
za wstawiennictwem przyjaciół, udał się do Indii Wschodnich. Relacje co do czasu pobytu
Dzierżanowskiego w służbie francuskiej w Indiach są bardzo sprzeczne według jednych miał
służyć pod generałem Dupleixem, a więc do roku 1754, według innych
pod Lally Tollendalem
w latach 1758
1760. Jako pułkownik francuski walczył w Indiach z Anglikami, jednakże
dość rychło poróżnił się ze swym dowódcą i opuścił Indie. W drodze powrotnej do
Francji zbadał wybrzeża i porty Martyniki, oraz innych oceanicznych posiadłości francuskich
i gdy po powrocie do Francji nie znalazł posłuchu w swym indyjskim zatargu z dowództwem,
udał się do Anglii i tam sprzedał wykonane przez siebie plany francuskich portów i fortyfikacji.
Zaangażowany przez rząd portugalski, miał wyruszyć do Paragwaju, jednakże po drodze
do Portugalii zaaresztowano go w Hiszpanii. Tam znieważył posła saskiego, ale później uzyskał
przebaczenie i powrócił do kraju, gdzie z kolei walczył w szeregach konfederatów barskich,
którym również przysporzył niemało kłopotów. Zmarł w Wiedniu w roku 1808.
Według innej wersji, Dzierżanowski trudnić się miał w Indiach korsarstwem. Zapędzony w
czasie jednej z wypraw przez okręty angielskie do wybrzeży Madagaskaru, spalił tam swój
okręt i udał się na tę wyspę, gdzie obwołany zastał "z Bożej łaski Michałem I królem Madagaskaru".
Później rzekomo wojował z Francuzami, a po poniesionej klęsce uciekł na zagarniętym
statku holenderskim, jednakże dopłynął tylko do Wyspy Św. Heleny, gdzie wpadł w
ręce brytyjskie i stracił zdobyty statek908.
Trudno wypośrodkować prawdę wobec sprzeczności tych relacji, jednakże nie ulega wątpliwości,
że ten awanturnik i zawalidroga był równocześnie niestrudzonym obieżyświatem,
któremu nie łatwo znaleźć równych. Dlatego żałować należy, że piórem władał zapewne gorzej
niż szablą i że nie pozostawił żadnych relacji ze swych podróży i przygód.
Stratę tę częściowo wynagradzają pamiętniki dwóch innych podróżników polskich, również
szukających przygód i wojaczki w Indiach. Są ta relacje Maksymiliana Wiklińskiego i
Teodora Anzelma Dzwonkowskiego, które zostaną omówione osobno.
Wikliński wspomina w swym pamiętniku, że w indyjskim mieście Trinkebar, należącym
podówczas do Danii, spotkał szlachcica polskiego o nazwisku Courvanosky, a więc zapewne
Kurdwanowski, który zaciągnął się jako sierżant do armii duńskiej, awansował do rangi kapitana
i ożenił się z Ormianką, która wniosła mu 20 000 rupii posagu909.
O innych tamtejszych osiedleńcach z Polski opowiada w swych, pamiętnikach ze służby w
Indiach Teodor Anzelm Dzwonkowski. Na Cejlonie spotkał on licznych Żydów z Polski i
Mulata, syna Żyda polskiego z Tykocina, na Jawie
Polaka, pułkownika w służbie holender-
906 S. K a p i t a ń c z y k, o. c., s. 84; R e t i n g e r, o. c., s. 121, 123.
907 K o n o p c z y ń s k i, Dzierżanowski Michał, s. 157; Z i e 1 i ń s k i, Mały słownik , s. 102, 103.
908 K o n o p c z y ń s k i, l. c.
909 M. W i k 1 i ń s k i, Voyages de Maximilien aux Iles de France, aux Indes. en Perse et dans le pays de
proche Orieret. 1768
1781, rkps Bibl. Kras., nr 3459 (patrz przyp. 56), s. 53.
148
skiej, i wreszcie na wyspie Amboina Archipelagu Malajskiego
Wielkopolanina nazwiskiem
Ostrowski, będącego komendantem tamtejszej fortecy.
Jak pisze Dzwonkowski, tenże mu opowiedział, że
podczas konfederacji chłopcem jeszcze będąc przy Puławskim[!] w Holandii zabłąkany na okręt był
wzięty, a że sprawował się dobrze i posłużyło mu zdrowie, więc stopniami doszedł tej rangi i zaufania, że teraz
jest komendantem nie tylko w fortecy, ale na całej wyspie. Ma żonę Indiankę i dzieci Mulaty, wypytywał
się o Polszcze i Polakach910.
Z innych bardziej znanych Polaków w Indiach wymienić można jeszcze Antoniego Wodzickiego,
syna kasztelana sądeckiego Piotra, który około połowy XVIII w. przebywał również
na służbie Kompanii Holenderskiej i zmarł w Batawii911.
Wielokrotnie żeglował po Oceanie Indyjskim i południowym Atlantyku wokół Afryki
Maurycy Beniowski. Po raz pierwszy przemierzył cały Ocean Indyjski płynąc z Makao do
Fort Dauphin na Madagaskarze w 1772 r. Po sprzedaniu okrętu "Św. Piotr i Paweł", na którym
uciekł z Kamczatki, Beniowski i jego towarzysze zaokrętowali się na wynajęte na ten rejs
okręty francuskie "Dauphin" (zbrojny w 64 działa) i "Laverdi" (50 dział). Dnia 11 stycznia
1772 r. okręty te opuściły Makao, 16 marca zawinęły na ówczesną Ile-de-France (obecnie
bryt. wyspa Mauritius), dokąd w tym samym czasie przybył słynny podróżnik francuski Kerguelen,
zaś 12 kwietnia zarzuciły kotwicę w Fort Dauphin na Madagaskarze. Później, już na
innym okręcie, przybył Beniowski 18 lipca tegoż roku do Port Louis koło Lorient i stąd udał
się do Paryża. Tam proponował przeprowadzenie wyprawy na Formozę, jednak bezskutecznie,
natomiast przychylne przyjęcie znalazł inny jego plan, mianowicie wyprawy na Madagaskar.
Wkrótce też postawiony na czele tej wyprawy, odpłynął 23 marca 1773 r. z Lorient na
okręcie "Marquise de Marbeuf" wraz z czterema innymi okrętami na Madagaskar. Po trzyletnim
tam pobycie, w trakcie którego dokonał podboju wyspy i ogłosił się jej władcą, poróżniony
z władzami francuskimi, wrócił do Europy. Dziewięć lat później przybył tu po raz trzeci,
tym razem drogą przez Amerykę Północną i Południową, i zginął w walce z wysłanymi
przeciw niemu oddziałami francuskimi 23 maja 1786 r.912.
Wybitnym również podróżnikiem, przemierzającym Ocean Indyjski, był Ksawery Karnicki,
który po swej siedemnastoletniej wędrówce po świecie wracał tędy w 1790 r. z Australii i
wokół Afryki do Europy913.
5. PODRÓŻE WIKLIŃSKIEGO PO OCEANIE INDYJSKIM
W trzecim ćwierćwieczu XVIII stulecia niejaki Maksymilian Wikliński spędził kilkanaście
lat na wojaczce i związanych z nią podróżach po francuskich posiadłościach kolonialnych na
Oceanie Indyjskim. Kim był, skąd pochodził i z jakich przyczyn szukał służby za granicą

nie wiadomo, gdyż również w spisanych w języku francuskim po powrocie do kraju i zadedykowanych
Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu pamiętnikach Wiklińskiego nie znajdujemy
tych interesujących nas informacji biograficznych. Pamiętniki te nie zostały wydane
drukiem i były u nas mało znane914. Pewne zainteresowanie historyków wzbudziły one krótko
przed minioną wojną915, a podczas samej wojny omal nie uległy całkowitej zagładzie916.
910 T o m a n e k, Polak z XVIII stulecia w służbie holenderskiej , s. V.
911 S. W o d z i c k i, Wspomnienia z przeszłości od roku 1768 do roku 1840, Kraków 1873, s. 16.
912 Historya podróży y osobliwszych przygód , t. IV, s. 384 (w zakończeniu od wydawcy).
913 Z i e 1 i ń s k i, o. c., s. 206.
914 Nie podaje ich Z i e 1 i ń s k i, o. c.
915 Pierwszą wzmiankę o nich podał S. S t a s i a k
patrz "Collectanea Orientalia", t. VI, 1934, s. 24; następnie.
149
Ze skąpych wzmianek autobiograficznych można w grubszych zarysach odtworzyć koleje
losów Wiklińskiego w latach objętych wspomnieniami917.
Wikliński przeszedł do służby morsko-kolonialnej z wojska francuskiego, gdzie był ochotnikiem
w pułku Rohan Chabota. W roku 1768 pod wpływem przeczytanej lektury, a mianowicie
słynnych wówczas pamiętników francuskiego oficera kolonialnego i awanturnika Bussyłego,
który walczył w Indiach z Anglikami, Wikliński zdecydował się na podróż do Indii.
Służba kolonialna Wiklińskiego trwała blisko dziesięć lat; przed ich upływem powrócił do
Francji, jednakże w roku 1779 po raz drugi wybrał się do Indii, ale po drodze zatrzymany
został przez Anglików koło Przylądka Dobrej Nadziei. Po różnych przygodach udało mu się
kontynuować podróż i dotrzeć do Cejlonu, lecz tu ponownie wpadł w ręce Anglików. Przedostał
się więc do Persji i stąd drogą lądową przez Basrę dotarł do Aleppo. Tam, bez środków
do życia i dalszej podróży, udał się pod protekcję konsula holenderskiego, który umożliwił
mu powrót do Francji918. O dalszych losach naszego obieżyświata nic nie wiadomo.
Wspomnień Wiklińskiego nie można właściwie uważać za pamiętnik; najwięcej w nich
miejsca zajmuje opis zwiedzanych krajów919, panujących tam stosunków politycznych i toczących
się działań wojennych, zwyczajów tubylców itd. Że zaś przeplata często jedne opisy i
wiadomości innymi nie podając przy tym żadnych dat, więc też trudno zorientować się dokładnie
w marszrucie i przebiegu zamorskiej wyprawy Wiklińskiego, składającej się z pewnością
z szeregu ekspedycji i rejsów. Nie pozostawił też Wikliński opisów swych morskich
podróży, z których pierwszą do Indii odbył na fregacie "La Paix". Toteż nie posiadamy
szczególnie interesującej nas informacji, jak Wikliński przeżywał pierwsze zetknięcie się z
morzem.
W swych wspomnieniach Wikliński kreśląc opis kolejno zwiedzanych krajów i wysp,
miast i portów wymienia najpierw Madagaskar, następnie zaś szereg krain i miejscowości
położonych przeważnie u wschodnich wybrzeży Indii, wśród nich francuskie posiadłości
Pondiszeri i Karikal, dalej Madras, Bengal, Kalkutę, królestwo Tanjore oraz dwa ważne jego
miasta: Negapatam i należące podówczas do duńskiej kompanii
Trinkebar920, królestwo
Mysore i jego stolicę Seringapatnam. Następnie przechodzi do Ile de France i jej głównego
portu
Port Louis, o którym pisze, że
jest to wspaniały port mogący pomieścić trzysta statków różnych wielkości. Wejście do niego jest bronione
przez dwa forty, z których jeden nazywa się Białym Fortem, drugi Fortem Bednarzy; w pierwszym są
dwadzieścia cztery działa, w drugim trzydzieści, które zamykają wejście do portu i chroni go []
Następuje krótki opis miasta, po czym Wikliński kontynuuje:
[] to miasto zamieszkałe jest przez wielu poważnych kupców, którzy posiadają własne statki i uprawiają
znaczny handel z Indiami, Chinami i Przylądkiem Dobrej Nadziei, zapuszczają się aż do Suratu921 Maskatu922,
Bapora923 i Mokka924.
R e y c h m a n, Polacy w obcej służbie kolonialnej , s. 95, 96.
916 Rękopis Biblioteki Krasińskich, będący kiedyś własnością Archiwum Czartoryskich, spłonął w roku
1944, szczęśliwie jednak ocalał odpis zrobiony w roku 1942 przez prof. B. Olszewicza. Nie wymieniony przez
917 Dzięki uprzejmości prof. Olszewicza korzystałem z odpisów obu wyżej wymienianych rękopisów, znaj-
918 R e y c h m a n, o. c., s. 96, przyp. 2, podaje, że zachowały się (gdzie?) listy Wiklińskiega do posła holen-
R e y c h m a n a, o. c., rękopis Biblioteki Kórnickiej, również zagrożony przez okupantów, także ocalał.
dujących się u kierowanej przez niego Pracowni Historii Geografii Instytutu Geografii PAN.
derskiego w Konstantynopolu z lat 1781
1782.
919 Sam autor nazywa je opisem swych podróży: "le rcit de mes voyages" (w dedykacji).
920 Przy tej okazji wspomina o spotkaniu w Trinkebarze wzmiankowanego już na s. 268
267 kapitana wojsk
duńskich Kurdwanowskiego.
921 Port w Zatoce Cambay, u północno-zachodnich wybrzeży Indii.
922 Port w Omanie (Arabia) w zatoce Oman.
923 Miejscowość trudna do zidentyfikowania.
150
Z kolei pisze o Ile de Bourbon (obecnie Runion) i dwu głównych miastach wyspy: St Denis
i St Paul, po czym przechodzi do opisu Przylądka Dobrej Nadziei, z którym
jak stwierdza

zapoznać się muszą wszystkie statki płynące z wyżej wymienionych wysp francuskich i
z Indii.
Port tego miasta 925 jest bardzo niebezpieczny z powodu skał i mielizn, morze jest zawsze okropne w tym
porcie, który jest używany tylko w dobrym sezonie 926, z drugiej strony przylądka po ominięciu go, w siedmiu
milach znajduje się piękny port 927, dobry, otoczony górami dającymi mu schronienie od wiatrów, tam statki
zimują 928.
Następnie Wikliński opisuje Cejlon i jego stolicę Kolombo, Kochin i inne miejscowości
zachodniego wybrzeża Indii, jak Kalikut, Mah, Talliszeri oraz Goa, Bombaj i Surat, potem
miejscowości u wybrzeży Arabii, jak Maskat i Ormuz, a następnie miejscowości Bliskiego
Wschodu i basenu śródziemnomorskiego, zapewne znaczące trasę jego powrotu do Francji po
drugiej, nieudanej wyprawie do Indii.
Gdyby przyjąć, co wydaje się zresztą bardzo prawdopodobne, że we wspomnieniach
swych Wikliński uszeregował opisy w kolejności zwiedzania poszczególnych miejscowości,
to można by ułożyć następujące trasy jego podróży w dwu kolejnych wyprawach do Indii.
Pierwsza wyprawa w latach 1769
1778 (?) przebiegała z Francji wokół Półwyspu Pirenejskiego
i całej Afryki do Madagaskaru, stąd do francuskich posiadłości w Indiach oraz innych
krain i miejscowości u wschodnich wybrzeży Indii, stąd zaś do Ile de France (Mauritius), Ile
de Bourbon (Runion) i powrót wokół Przylądka Dobrej Nadziei do Francji. Druga wyprawa
w latach 1779
1781 rozpoczęła się podobnie jak przedtem z Francji Oceanem Atlantyckim
wokół południowo-zachodniej Europy i Afryki do Przylądka Dobrej Nadziei, gdzie Wikliński
został przychwycony przez Anglików. W trakcie dalszej podróży dotarł do Cejlonu, ale ujęty
ponownie przez Anglików, udał się w drogę powrotną do Francji wokół zachodnich wybrzeży
Indii, wybrzeżem Arabii, przez Persję, Irak do brzegów Morza Śródziemnego.
6. RELACJA Z PODRÓŹY INDYJSKIEJ DZWONKOWSKIEGO
Przeciwnie niż we wspomnieniach Wiklińskiego, w których główny nacisk położony został
na opis zwiedzanych krajów, pamiętniki Teodora Anzelma Dzwonkowskiego są prawdziwą
relacją z podróży do Indii, a ponieważ podróż ta odbyta została niemal w tym samym
czasie i podobną trasą, co wyprawy Wiklińskiego, więc też niejako wzajemnie się uzupełniają.
Rękopis pamiętników Dzwonkowskiego niestety uległ zniszczeniu929, ale posiadamy artykuł
streszczający je i zawierający nawet niewielkie wyjątki, z których poznać można najciekawsze
epizody podróży autora, jak również i jego styl pisarski930.
Urodzony w roku 1764 we wsi Przytuły w powiecie ostrołęckim, Dzwonkowski uczył się
w Warszawie, ale szkół nie ukończył. Z kolei krótko pracował w stolicy w różnych urzędach,
po czym
pozostawiwszy bratu pieczę nad swymi interesami
wyjechał w roku 1783 z kraju
924 Port w Jemenie nad Morzem Czerwonym; Rkps Bibl. Kórn., s. 71, 72; odpis w pracowni Historii Geografii
Instytutu Geografii PAN, s. 33.
925 Kapsztad (obecnie Capetown).
926 Tzn. zimą kiedy w południowej Afryce panuje pora letnia.
927 Simonstown, w głębi zatoki False.
928 Jw., s. 107, 108, i s. 51.
929 Rękopis Biblioteki Krasińskich zniszczony w 1944 r.
930 T o m a n e k, Polak z XVIII stulecia w służbie holenderskiej , s. IV, V. W dalszym ciągu opieram się na
tej pracy.
151
i wstąpił na służbę da pruskich huzarów. Po dwóch latach otrzymał zwolnienie ze służby i
udał się do Holandii. Tam zaobserwowane przez niego życie na statku oraz znajomości w
sferach żeglarskich sprawiły, że zaciągnął się w charakterze kaprala na 36-działową fregatę
"Zefir", która wraz z drugim okrętem holenderskim przeznaczona była na lustrację osad kolonialnych
w Indiach Wschodnich. Na okręcie tym nie przyznawał się wszakże Dzwonkowski
do polskiego pochodzenia, aby
podobnie jak w pruskim wojsku
nie być narażonym na
drwiny z racji polskiego zbytku w ubraniu oraz z powodu praktykowanego przezeń zwyczaju
krótkiego golenia włosów, uważanego tam za nieprzyzwoitość.
Po kilkumiesięcznych ćwiczeniach żołnierskich na lądzie w roku 1786 okręty wyruszyły w
daleką drogę. Rejs nie należał ani do łatwych, ani do przyjemnych. Jak pisze Dzwonkowski,
już w kanale La Manche "płynąć musieli między skałami, jak ciasnymi ulicami, bezustannie
żagle zwijając, zawsze gruntu i skał rzucaniem ołowiu szukali"931.
Na oceanie było jeszcze gorzej, zwłaszcza że fregata dostała się w orbitę szalejącego przez
15 dni sztormu, podczas którego jednak Dzwonkowski sam "nie tracił ducha, zawsze swych
żołnierzy cieszył i do pełnienia powinności zachęcał"932.
Wreszcie pogoda się odmieniła i zamiast dotychczasowych burz i wiatrów zapanowała cisza
bezwietrzna:
Im lepiej ku linii ekwatora, tym bardziej cisza panować zaczynała tak, iż niekiedy wiosłami majtki na
okrętach i wysadzonych batach robić musieli. a wszelako okręty jakby w miejscu stać zdawały się933.
Później coraz to nowe przeciwności losu spotykały podróżnych. Gdy okręt zbliżał się do
równika, nastały trudne do zniesienia upały. Było tak gorąco, że "na armatach ręki gołej wytrzymać
nie można było, a pech, którym szpary okrętu na pokładzie i wszędy są zatykane,
pienił się i na wierzch wyłaził"934. Oczywiście i żywność zaczęła się psuć w tej spiekocie.
Wreszcie bezwietrzna pogoda ustąpiła miejsca umiarkowanym wiatrom, okręt przepłynął
koło wybrzeża Gwinei i przeciął równik. Tam odbyła się ceremonia "chrztu" osób po raz
pierwszy przepływających równik, jak to przedstawia pamiętnikarz w następujących słowach:
Ceremonia krztu nowych marynarzy, którzy pierwszy raz linią przechodzą. Starzy, nabrawszy wody i
morza, na hasło od kapitana wykrzyknięte "hura" wszystkich polewają, a że dla wszczętej tej choroby szkorbutu,
na którą już było kilku umarło, tudzież dla niedostatku dobrego wina uczta być nie mogła, więc tylko
ofiara pieniężna od każdego zapisana została935.
W miarę oddalania się od równika zaczęło się robić coraz chłodniej i Dzwonkowski żałował
teraz "swoich sukien wełnianych europejskich, które pod linią będąc w morze porzucał"
936. Okręt zbliżał się do Przylądka Dobrej Nadziei. Po trzymiesięcznej żegludze fregata
zawinęła do Kapsztadu. Tam, w czasie kilkutygodniowego pobytu Dzwonkowski zażywał
wszelkich uciech. Opisał również panujące tam stosunki, życie tubylców, sposób sprawowania
rządów w koloniach itd.
W dalszej drodze szkorbut ciągle dawał się podróżnym mocno we znaki; dopiero na Cejlonie
byli oni w stanie podreperować mocno nadwątlone zdrowie.
[W rejsie tym] byliby podobno wszyscy wymarli, gdyby naprzód do wyspy Ceylon nie zawinęli, gdzie
wszystkiego na uleczenie tej choroby za małe pieniądze dostać było można. Pomienioną wyspę Holendrzy
spichrzem nazywają, wszelako kto sobie sam czego nie kupił, ten z niedostatku umierać musiał. Chociaż
931 Jw., s. IV.
932 Jw.
933 Jw.
934 Jw.
935 Jw.
936 Jw., s. V.
152
wprawdzie wszelka żywność i trunki dla wszystkich na okrętach znajdujących się przez admiralicyją bywają
wyznaczone, wszelako kupno i wybór onych kapitanom okrętów zostawiono. Każdy zaś z nich bardziej szuka
swego zysku, aniżeli zdrowia marynarzy, osobliwie, gdy w miejsce każdego zmarłego w każdym miejscu
do swego narodu należącym wolno im jest nie tylko dobrowolnie, lecz i z przymusem na okręta pobierać, do
tego jeszcze od każdego pogrzebu, czyli w wodę spuszczenia 30 zł hollend[erskich]937 kapitanowi zysk czyni
i wszystkie rzeczy zmarłego bez testamentu, jako też i zasługi zapewne nikomu innemu pozostają. Z tego
powodu trzeba było własnymi pieniądzami o utrzymanie swego zdrowia starać się, a zupełnie na ekwipażowy
wikt nie spuszczać się 938.
Powyższy opis stosunków panujących w holenderskiej marynarce jest niezwykle ciekawym
dokumentem, rzucającym jaskrawe światło na los rzesz marynarskich, którym przecież
państwa morskie zawdzięczały swój wzrost i potęgę.
Wśród najrozmaitszych przygód Dzwonkowski objechał wszystkie kolonie holenderskie w
Indonezji aż do Celebes. Przed drogą powrotną reperowano okręty na Jawie, której opis
Dzwonkowski również sporządził.
W drodze powrotnej "Zefir" i towarzysząca mu fregata zawinęły do Kapsztadu, gdzie czekały
na uformowanie się dużego konwoju, składającego się z kilkudziesięciu holenderskich
statków handlowych. Początkowo rejs przebiegał pomyślnie, później burza zmusiła konwój
do schronienia się na Wyspie Św. Heleny. W dalszej drodze dowiedzieli się Holendrzy od
napotkanego okrętu angielskiego o wybuchu rewolucji francuskiej i wojnie Prus i Holandii z
republikanami. Z uwagi na to konwój nie odważył się wpłynąć na kanał La Manche i opłynął
Anglię od północy, co stało się jego zgubą, gdyż straszna burza zatopiła niemal wszystkie
jednostki konwoju na Morzu Północnym. Jak pisze Dzwonkowski, z 1000 ludzi załogi obu
fregat wróciło do Holandii ledwie 40 osób.
Po szczęśliwym przybyciu do Holandii zainkasował Dzwonkowski pięcioletnią gażę, gdyż
tak długo trwała jego wędrówka indyjskim szlakiem, i powrócił do kraju. Po burzliwych
przygodach osiadł spokojnie w Krakowie, nabył tam dom, ożenił się i pracował jako kasjer
miejski. Tam też zapewne zmarł.
937 Autor ma zapewne na myśli guldeny holenderskie.
938 Jw.
153
X. POLACY NA OCEANIE SPOKOJNYM
(wiek XVII do połowy XIX)
1. PIERWSI POLACY NA SYBERII I OCEANIE SPOKOJNYYM
W wieku XVIII do wybrzeży syberyjskich Oceanu Spokojnego dotarli pierwsi Polacy, a
może raczej pierwsi ludzie polskiego pochodzenia. W jaki sposób się tu znaleźli?
Kontynuacja polityki wschodniej dynastii jagiellońskiej przez Wazów i innych polskich
królów obieralnych musiała już niebawem skrzyżować się z dążeniem państwa moskiewskiego
do uzyskania nieskrępowanego "okna na świat", w postaci dojścia do Zatoki Fińskiej i
Bałtyku. Nadal więc trwały wojny między Polską a jej wschodnim sąsiadem. Jednym z ich
rezultatów było przymusowe osadnictwo polskie na Syberii, gdyż po każdej z wypraw wojennych
pozostawała w rękach moskiewskich pewna ilość jeńców. Gdy poszczególne wojny
dobiegały końca, układy rozejmowe czy traktaty pokojowe przewidywały oczywiście obopólne
zwolnienie jeńców, jednakże nie zawsze dało się to ściśle przeprowadzić. Różne bowiem
przyczyny stały temu na przeszkodzie. Jedną z najważniejszych, a najważniejszą w odniesieniu
do Polaków w niewoli rosyjskiej, były ogromne rozmiary państwa moskiewskiego i fakt,
że jeńców polskich wywożono od XVII w. począwszy aż na Syberię, aby utrudnić im ewentualne
próby ucieczki. Oczywiście, nie było łatwym zadaniem odszukanie wszystkich jeńców
po zakończonej wojnie, zresztą zdarzało się często, że zaaklimatyzowali się oni w swych nowych
miejscach osiedlenia, przywykli do otoczenia, pożenili się i pozakładali rodziny bądź w
inny sposób
na przykład przez osadnictwo rolne
związali się z obczyzną.
Oczywiście, nie będziemy tu mówić o tych jeńcach
osadnikach czy ich potomkach, których
całe życie i działalność upłynęły w głębi Syberii, na lądzie939, a zajmiemy się jedynie
tymi, których koleje losów rzuciły nad morze bądź też na morze.
Spośród pierwszych syberyjskich Polaków, którzy dotarli do wybrzeży Oceanu Spokojnego,
wymienić można Ignacego Kosarzewskiego, mnicha Kościoła wschodniego, który jako
jeden z pierwszych białych ludzi przedostał się na początku XVIII w. z Kamczatki na Wyspy
Kurylskie940, oraz jednego z pierwszych osadników na Kamczatce, Dymitra Pawłuckiego,
939 Jednym z bardziej znanych Polaków na Syberii był Nicefor Czernichowski, który jako jeniec przebywał w
Jenisejsku, skąd około 1650 r. wyruszył wraz z grupą innych jeńców nad Amur i stworzył tam miniaturowe
państewko, zwane od jego przydomku również Jaksą (M. D u b i e c k i, Osadczy ziemi Mandżu, "Tygodnik
Illustrowany, 1874, nr 358
365; t e n ż e, Obrazy i studia historyczne, Warszawa 1884, S. I, s. 120).
940 M. D u b i e c k i, Aleksander Czekanowski, geolog i podróżnik, "Tygodnik Illustrowany", 1877, nr 59, s.
81, 82, przypisuje Kosarzewskiemu odkrycie Wysp Kurylskich, co nie jest słuszne, gdyż pierwszeństwo należy
się żeglarzowi holenderskiemu Marcinowi de Vries, który dotarł do nich w 1643 r. (M. N. B o u i l l e t, Dictionnaire
universel d'histoire et de la gographie, Paris 1861, 1880). Cieśnina między wyspami Urup i Iturup nosi do
dziś nazwę Cieśniny Vriesa.
Inna rzecz, że radzieccy autorzy uważają Kosarzewskiego za Rosjanina. Jak pisze
J. J e f r e m o w, Naszyjnik kurylski (tyt. oryg. Kurilskoje ożerelie), Warszawa 1954, s. 21
23, Kozak Iwan
(Ignacy) Kozyrewski zwiedził w latach 1711
1713 trzy wyspy najbliższe cypla kamczackiego, sporządził pierwszą
mapę Wysp Kurylskich i ich prymitywny opis. Odkrycia i prace Kozyrewskiego utorowały drogę dalszym
badaczom Kurylów, takim jak Jewrienow (1722) i Szestakow (1726). Patrz również L. K a m a n i n, Pierwsi
badacze Dalekiega Wschodu (tyt. oryg. Pierwyje issledowatieli Dalniewo Wostoka); Warszawa 1953, s. 12, 94 i
154
wnuka polskiego jeńca Jana Pawłuckiego. Niemal do Oceanu Lodowatego docierał inny duchowny,
Leszczyński, nauczający nad rzekami Ob i Selengą. Najgłośniejszy zaś z wszystkich
był Innocenty Kulczycki, irkucki biskup prawosławny, zmarły w roku 1731, który w Irkucku
założył pierwszą na przestrzeni pomiędzy Jenisejem a Oceanem Spokojnym szkołę, podobno
żeglarską, w której jednym z wykładowców był inny "człowiek polskiej mowy", Paweł Malinowski941.
W zainicjowanej przez Piotra I, choć przeprowadzonej już po jega śmierci, w latach 1740

1741, słynnej ekspedycji komandora-kapitana Witusa Beringa znaleźli się między uczestnikami
trzej ludzie: jeden kadet i dwaj cieśle okrętowi, których brzmienie nazwisk
Andrzej
Wielkopolski (Welikopolski), Andrzej Koźmin i Wilhelm Buczowski
wskazywać by mogło
na ich polskie pochodzenie942. Nie wiadomo nam jednak nic bliższego o nich i dlatego przypuszczenie
to pozostać musi nie potwierdzonym domysłem.
2. WYPRAWA BENIOWSKIEGO Z KAMCZATKI DO MAKAO
Za udział w konfederacji barskiej Beniowski skazany został przez władze carskiej Rosji na
wygnanie, podobnie jak jego towarzysze broni w liczbie około dziesięciu tysięcy. Już w początkowym
okresie niewoli Beniowski planował ucieczkę, jednakże plany te zostały pokrzyżowane943.
Skazany na zesłanie do Bolszerecka na Kamczatce, przebył drogę na miejsce zesłania
etapami przez całą Syberię: z Kazania przez Tobolsk, Tomsk i Jakuck do Ochocka. W
Ochocku zaokrętowany został wraz z kilkuset towarzyszami niedoli na okręt "Św. Piotr i Paweł",
by drogą morską dotrzeć na Kamczatkę. Jak czytamy w pamiętnikach Beniowskiego,
23 listopada 1770 r. okręt wyszedł z Ochocka na morze. Następnego dnia zerwała się wielka
burza i zaczęła pędzić okręt początkowo na wschód, a później na północny-wschód. 26 listopada
burza jeszcze się wzmogła, a o 3 godzinie nad ranem, pękł środkowy maszt okrętu i
wtedy "lękając się podobnegoż nieszczęścia na maszt rudlowy, spuścić go miano tak dalece,
iż o jednym, tylko na przodzie zostaliśmy maszcie"944. W tej tak groźnej sytuacji kapitan oddał
okręt pod komendę Beniowskiemu. 26 listopada burza zelżała i załoga poczęła naprawiać
pozostałe szkody, wreszcie udało się podnieść żagle.
27 listopada ujrzano na horyzoncie ziemię
był to Sachalin. Beniowski, który już wówczas
planował ucieczkę, zaproponował załodze skierowanie okrętu do wybrzeży Korei, aby
tam dokonać koniecznej naprawy i przemieszczenia ładunku. Pogoda jednakże uległa zmianie,
wypogodziła się i marynarze odmówili skorzystania z tej rady. Wtedy Beniowski próbował
"zafałszować" kompas przy pomocy żelaza i czosnku945, jednakże wiatr obrócił się zu-
n.; N. N. Z u b o w, Otieczestwiennyje moriepławatieli issledowatieli moriej i okieanow, Moskwa 1954, s. 54;
natomiast J. S e m j o n o w
Die Eroberung Sibiriens. Berlin I942, s. 172, nazywa Kozyrewskiego Polakiem.
941 D u b i e c k i, l. c.; Z. L i b r o w i c z, Polacy na Syberii, Kraków 1884, s. 30; M. J a n i k, Dzieje Polaków
na Syberii, Kraków 1928, s. 43. Notatka na ten temat pt. Innocenty Kulczycki
założyciel szkoły żeglarskiej na
Syberii, "Materiały z Zakresu Historii Techniki, Gospodarki i Terminologii Morskiej", R. II, Gdańsk 1956, s. 52,
wywołała replikę W. Armona, Jaką szkołę założył na Syberii Kulczycki, czyli
Tak powstają legendy w nauce,
tamże, s. 183
184, w której twierdzi on, że domniemana szkoła żeglarska była szkołą dla duchownych.
942 H a i m a n, Ślady polskie w Ameryce, s. 207, za H. H. B a n c r o f t e m, History of Alaska, San Francisco
1890, s. 93.
943 Historya podróży y osobiliwszych zdarzeń , t. I, s. 35
36.
944 Jw., s. 106, 107.
945 Jw., s. 110. O ile "zafałszowanie" kompasu przy pomocy żelaza można sobie wytłumaczyć właściwościami
magnesowymi, o tyle trudniej uzasadnić użycie czosnku. Pomysłowość ludzka jest jednak niewyczerpana.
Analogiczny przykład zastosowania prostych środków do "zafałszowania" czułych przyrządów technicznych
zanotować można podczas minionej wojny, kiedy to np. polski inżynier unieszkodliwiał w stoczni gdyńskiej
aparaty podsłuchowe hitlerowskich okrętów podwodnych przez smarowanie przewodów tych aparatów ludzkim
potem (patrz "Ilustrowany Kurier Polski" R. IV, Bydgoszcz 1948, nr 110).
155
pełnie i nie było mowy o zmianie kierunku. 1 grudnia 1770 r. okręt dotarł do brzegów Kamczatki
i wpłynął w ujście rzeki Bolsza.
W ciągu swego krótkiego, bo zaledwie sześciomiesięcznego pobytu na półwyspie, Beniowskiemu
udało się zrealizować plan ucieczki. Uśpił czujność komendanta garnizonu w
Bolszerecku i zorganizował spisek, na którego czele sam stanął, opanował niemal bez walki
osadę i 11 maja 1771 r. na okręcie "Św. Piotr i Paweł" opuścił Kamczatkę946.
"Św. Piotr i Paweł" był to okręt o pojemności 240 beczek i uzbrojony w 8 dział, do których
powstańcy dodali 12 drewnianych armat z osady. Łącznie Kamczatkę opuściło 70 osób,
w tym 7 kobiet947. "Generalnym komendantem" wyprawy był Beniowski.
13 maja 1771 r. o świcie dostrzeżono skały wysepki Alajdy, zamykającej od północy łańcuch
Wysp Kurylskich. Następnego dnia okręt wpłynął między Wyspy Kurylskie i widziano
kilkadziesiąt wielorybów. Pięć dni później "Św. Piotr i Paweł" dopłynął do wybrzeży Wyspy
Beringa; uchodźcy spotkali na niej żeglarzy kapitana Ochotyna, którego statek został uszkodzony
koło tej wyspy.
20 maja nastąpiło zebranie wszystkich zaokrętowanych na okręcie osób w celu ustalenia
dalszego kierunku wyprawy. Zapadła decyzja udania się na północ, aby opłynąć Syberię bądź
dotrzeć do Ameryki Północnej. W kilka dni później, gdy okręt posuwał się coraz dalej na północ,
natrafiono na upływające lody. Rozpoczęła się niebezpieczna żegluga wśród lodów, którą
Beniowski tak opisuje:
W niedzielę 29 maja wiatr gwałtowny, czas mglisty. Dnia tego po kilkakrotnie srogie nam niebezpieczeństwo
groziło. Szturm bowiem wielokrotnie o mało nas z największym impetem nie wpędził na krę ogromną,
o którą prawie byłby się okręt nasz strzaskał w drobne kawałki, gdyby o nią uderzył. Szczególniejsza
Opatrzności łaska w tym okropnym razie nas ratowała. Niezmierne te bowiem sztuki na kształt gór dokoła
nas otaczały. Zaledwo okręt przecisnąć się nimi zdołał, co szelest przeraźliwy sprawiało; zwiększał się ten
przez raptowne odrywanie się kawałów, które uczepiwszy się statku, za podniesieniem jego, od wody odlatywały.
Dodajmy jeszcze do tego huk bałwanów rozigranego morza, które się z trzaskiem o nasz okręt rozpadały.
Ucho jednak pomału przyuczyło się do tego przeraźliwego łoskotu; lecz nowe trwogi wkrótce nas
opanowały z powodu kilku rozpadlin, którymi woda strumieniem waliła się. Nie tu był koniec naszego nieszczęścia,
a jakby wszystko na zgubę naszą spiknęło się; o godzinie czwartej z rana tak silnie szturm wzmógł
się, że zerwał nam przedni żagiel; a o godzinie piątej straciliśmy pryncypalny maszt przy sterze, który pękł
na dwoje. Wtem o godzinie szóstej okręt nasz tak się przechylił, iż ruszyć nie można było sterem. Szczęściem,
iż niezadługo świtać poczęło i wnet spostrzegliśmy przyczynę tego pozycji nadzwyczajnego zdarzenia.
Był to kawał ogromny lodu, który uczepiwszy się przymarzł między rudlem a tyłem okrętu. Zaledwośmy
go odwalić zdołali. Lecz gdyby ten przypadek zdarzył się nam w nocy, zguba nasza była niezawodna. Około
godziny dziewiątej wiatr ustał i spostrzegliśmy w pół trzeciej mili odległości ziemię. O wpół do ósmej blisko
łokcia było wody na dnie okrętowym948.
Następnego dnia, gdy morze nadal było pokryte lodami, rada uchodźców zgodziła się
zmienić trasę rejsu (zgodnie z uprzednią propozycją Beniowskiego) i obrać kurs na południe.
Teraz lody poczęły się przerzedzać, ale jeszcze w dniu 3 czerwca, gdy zerwała się silna burza,
lody tak uderzały o okręt, iż zachodziła obawa, że go zmiażdżą. W dniu 4 czerwca Beniowski
zanotował następującą pozycję okrętu: 6520ł szerokości geograficznej północnej, co
oznaczałoby, że okręt znalazł się już w Cieśninie Beringa. Jest to najdalej na północ wysunięta
pozycja, do jakiej dotarł okręt wiozący wyprawę Beniowskiego.
5 czerwca uchodźcy zarzucili kotwicę u brzegów Półwyspu Czukczów. Tam dowiedzieli
się od krajowców, że płynęli od brzegów Ameryki i Beniowski postanowił wtedy powtórnie
skierować się do Ameryki. Po dotarciu do brzegów Alaski dokonano naprawy okrętu, po
czym skierowano się na południowy wschód. 16 czerwca okręt omal nie wpłynął na mieliznę;
następny dzień znów spędzono na jego naprawie, przy stałej pracy pomp. Po dwóch dalszych
946 Jw., t. II, s. 246.
947 Podana w pamiętnikach Beniowskiego liczba 96 pasażerów, w tym 9 kobiet i 12 dzieci, jest błędna.
948 Historya podróży y osobliwszych zdarzeń , t. II, s. 262
284.
156
dniach uchodźcy dotarli do wyspy "Wielki Kadyk", czyli Kodiak. Z kolei obrano jednak kierunek
południowo-zachodni i po miesięcznej żegludze przez ocean, w trakcie której okręt
spotkała bardzo silna burza, 29 lipca uciekinierzy z Kamczatki znaleźli się u wybrzeży japońskich.
Następnie płynęli wzdłuż tych wybrzeży nadal w kierunku południowo-zachodnim.
23 sierpnia 1771 r. "Św. Piotr i Paweł" dotarł do brzegów Formozy, gdzie natknął się na
okręt holenderski, który zażądał okazania dokumentów. Beniowski odpowiedział jednak na to
wystrzałem z dział okrętowych i muszkietów, co odniosło zamierzony skutek i niepożądany
okręt oddalił się.
Na Formozie uchodźcy zabawili trzy tygodnie i tak byli serdecznie podejmowani przez
krajowców, że Beniowski zamierzał nawet w późniejszym terminie założyć tam osadę na
stały pobyt.
12 września opuszczono Formozę, by po dziewięciu dniach dotrzeć do Makao. Tu był kres
głównego etapu podróży. Beniowski sprzedał okręt francuskiej spółce, za uzyskane pieniądze
wynajął francuskie okręty "Dauphin" i "Laverdi", na których uchodźcy popłynęli w styczniu
1772 r. na Madagaskar. Dalsze losy i podróże Beniowskiego zostały przedstawione już
uprzednio w innych rozdziałach książki.
Daleka wyprawa Beniowskiego z Kamczatki do Archipelagu Kurylskiego, stąd do Cieśniny
Beringa i brzegów Alaski i na powrót na południe do Japonii, Formozy, Filipin i Chin,
przedsięwzięta na mocno wysłużonym okręcie i z ad hoc zebraną załogą, stanowi wyczyn nie
lada i jest najlepszym potwierdzeniem umiejętności i doświadczenia żeglarskiego, jakie sobie
przypisuje autor pamiętników (lub autorowi wydawca). Brak map, które zresztą nie zawsze
mogłyby się przydać, gdyż okręt docierał również do nie oznaczonych jeszcze na mapach
wysp i wybrzeży, zatok i cieśnin, przysparzał dodatkowych trudności, ale równocześnie i dodawał
uroku tej podróży w nieznane oraz nadawał wyprawie uchodźców bolszereckich pewnych
cech i znamion wyprawy odkrywczej. Dość podać, że Beniowski siedem lat przed Cookiem
dotarł do północno-zachodnich wybrzeży Ameryki, a o pięć lat wyprzedził na Kodiaku
D. Bragina, który w dziejach odkrycia Wysp Aleuckich uchodzi za pierwszego Europejczyka,
który dotarł z zachodu do tej wyspy i ją opisał949. W ten sposób również relacja i opis Aleutów
przez Beniowskiego są wcześniejsze od opisu Bragina. Ponadto pamiętniki Beniowskiego
zawierają również obszerny opis Kamczatki, jak też i licznych zwiedzonych przez niego
wysp.
Wszystkie przygody Beniowskiego przedstawione zostały w pamiętnikach opracowanych i
wydanych już po śmierci tego konfederata barskiego i zesłańca, a z kolei uciekiniera z Kamczatki,
niedoszłego dowódcy legionu w amerykańskiej wojnie niepodległościowej, władcy
Madagaskaru i wybitnego żeglarza, który przemierzył trzy oceany i wiele mórz. W roku 1790
ukazało się w Londynie tłumaczenie angielskie pamiętników950, w 1791 w Paryżu wydanie
oryginału, francukie951, później zaś liczne dalsze wydania w różnych językach europejskich,
cieszące się ogromnym powodzeniem u czytelników w całej Europie. Pierwszy polski przekład
pamiętników ukazał się w roku 1797 w Warszawie952
ostatni w Krakowie w roku
1898953. Łącznie pamiętniki te doczekały się około trzydziestu(!) wydań954, co jest najlepszym
dowodem popularności, jaką cieszyły się przygody Beniowskiego. Dalszym, równie
dobitnym dowodem popularności i sławy, jaką pozyskali sobie Beniowski, jest obranie jego
949 I. R a d l i ń s k i, Odkrycia geograficzne Beniowskiego, "Wszechświat", 1895, s. 580, 581.
950 Memoirs and travels of Maurice Auguste Benyowski , translated from his original manuscript by Magellan
and Nicholson, London 1790.
951 Voyage et mmoires de Maurice Auguste comte de Benyowski, magnat des royaumes d'Hongrie et de
Pologne . . . , Paris 1791.
952 Historya podróży y osobliwszych zdarzeń Korzystałem z egzemplarza znajdującego się w zbiorach Biblioteki
Uniwersyteckiej w Poznaniu, sygn. 229 938 I.
953 Jak podaje Z i e l i ń s k i, Mały słownik , s. 27.
954 T. E. M o d e l s k i, Beniowski Maurycy August, "Polski słownik biograficzny", t. I, s. 423
432.
157
osoby i przygód za temat utworów wielu wybitnych poetów, powieściopisarzy i autorów scenicznych
zarówno polskich (Słowacki955, Sieroszewski956), jak i innojęzycznych, a więc niemieckich
(Kotzebue957, Mlbach958), francuskich (Duval959 i Ferrard960), angielskich (Vulpius961),
węgierskich (Jokay962 i Guadanyj963) i słowackich (Niżniański964). Ponadto istnieje
ogromna literatura965 na temat osoby, czynów i tendencji tej "wyjątkowej i bezprzykładnej
postaci wśród konfederatów barskich", zawierająca jednak wiele sprzecznych poglądów.
Przede wszystkim samych pamiętników Beniowskiego, choć są one autentyczne, gdyż znajdujący
się w British Museum egzemplarz zawiera uwagi poczynione ręką Beniowskiego, nie
można uważać za całkowicie wiarygodne. Różni krytycy wskazywali już na znajdujące się w
nich sprzeczności i niedokładności, albo wręcz na
co najmniej
przesadę. Trudno również
ustalić dziś niezbicie, co wyszło spod ręki samego Beniowskiego, a co dodał pierwszy wydawca
pamiętników w celu przedstawienia osoby pamiętnikarza w korzystniejszym świetle
lub uwypuklenia doniosłości jego czynów i czystości intencji; wszystkie poczynione przez
wydawcę przeinaczenia mogły zapewne służyć czysto handlowym celom, a mianowicie
zwiększeniu poczytności książki966.
Z tych wszystkich przyczyn niezwykle trudno jest rozstrzygnąć różnicę zdań istniejącą do
dziś dnia w literaturze o Beniowskim: gdy jedni badacze uważają go za zwykłego awanturnika,
blagiera i nawet oszusta, inni widzą w nim ucieleśnienie szlachetności i rycerskości.967
Prawda leży zapewne jednak w pośrodku. Beniowski był nieodrodnym synem czasów, w jakich
żył, był przedstawicielem epoki, i to bynajmniej nie jedynym tego rodzaju również i w
naszej literaturze podróżniczej. Dość bowiem przypomnieć Dzierżanowskiego, Wiklińskiego
czy Dzwonkowskiego, z których zwłaszcza pierwszy przejawiał wiele podobnych cech charakteru:
ustawiczną chęć podróżowania, pociąg do wojaczki i awantur, a przy tym wszystkim
również i sporo kosmopolityzmu. Z drugiej jednak strony na dobro Beniowskiego zapisać
można wiele pozycji dodatnich: udział w walce o niepodległość swej przybranej ojczyzny (bo
Polakiem z urodzenia nie był), jak i później kilkakrotnie ponawianą chęć wzięcia udziału w
wojnie o niepodległość Ameryki czy wreszcie stanowisko zajęte przez niego wobec tubylców.
Beniowskiemu bowiem obce były stosowane podówczas metody podbojów i rządów kolonialnych
przy pomocy gwałtów i ucisku. Jego plany osadnicze opierały się na całkowitym
poszanowaniu niezawisłości tubylczej i daleko idącej współpracy z nimi, czego dowody dał
na Formozie (gdzie zamierzał się osiedlić), a przede wszystkim na Madagaskarze. Rozumieli
to dobrze tamtejsi krajowcy, obierając go z własnej inicjatywy swym naczelnikiem (ampansakabe).
Nie chcieli i oczywiście nie mogli tego zrozumieć Francuzi, stojący na straży intere-
Kraków 1948, Wrocław 1949 i 1952.
956 Trylogia, której tytuły brzmią: Beniowski, Ocean, Ucieczka. Powojenne wydanie: Poznań 1949.
957 A, F. K o t z e b u e, Graf Benjowsky oder die Verschwrung auf Kamtschatka, Ein Schauspiel in 5 Aufz.
Wydania: Hamburg 1791, 1794, Leipzig 1795.
958 Dramat o Beniowskim napisany przez Luizę Mlbach ok. 1867 r. zastał ponadto przełożony w latach następnych
na język holenderski, szwedzki i czeski.
959 A. D u v a l, Beniowski ou les exils du Kamtschatka, opra en 3 actes . Paris (b. d.) i Paris 1802.
960 Powieść o Beniowskim wydana w Paryżu w roku 1931 (Z i e l i ń s k i, Mały słownik . . . , s. 28).
961
955 J. S ł o w a c k i, Beniowski. Poema. Pięć pierwszych pieśni.
Ostatnio szereg wydań: Warszawa 1947,
K. A. V u l p i u s. Graf Benyowski (tragedia wydana w roku 1792, patrz J. T r e t i a k, Beniowski w Anglii,
"Przegląd Współczesny", t. VIII, 1929, s. 454 i n.).
962Patrz Zieliński, l. c.
963 Polska i Polacy w cywilizacjach świata, s. 241.
964 Blisko sto pozycji podaje w swym przed ćwierć wiekiem opracowanym słowniku Z i e l i ń s k i, o. c., s.
27
31. Por. literaturę o Beniowskim, którą Z i e l i ń s k i opublikował w miesięczniku "Morze", 1932, nr 1.
965 Polska i Polacy w cywilizacjach świata, s. 240.
966 Modelski, l. c.
967 Jw.
158
sów swego imperium kolonialnego i dlatego między tymi ostatnimi a Beniowskim musiało
dojść do konfliktu, w którym też zginął on 23 maja 1786 r.
Tak więc, choć sprawa słuszności jednych czy drugich poglądów na osobę i działalność
Beniowskiego nie jest ostatecznie przesądzona, trudno nie zaliczyć go do grona najwybitniejszych
naszych podróżników, zwłaszcza że istnieje dość podstaw uzasadniających włączenie
jego osiągnięć do zbioru polskich tradycji morskich968.
3. PODROŻ MORSKA BRYGADIERA KOPCIA NA KAMCZATKĘ
Dwadzieścia lat po upadku konfederacji barskiej popłynęła na Sybir nowa fala zesłańców.
Tym razem byli to uczestnicy zdławionego przez carycę Katarzynę powstania kościuszkowskiego
1794 r. Jednym z najwyższych rangą zesłańców był Józef Kopeć, generał brygady,
oskarżony o zdradę stanu, gdyż pochodził z ziem wcielonych do Rosji po pierwszym rozbiorze
Polski i tamże odbywał służbę wojskową. Zesłany do Irkucka, a później na Kamczatkę,
prowadził Kopeć dziennik podróży, i to zarówno z samej drogi na zesłanie, jak z późniejszego
pobytu na Kamczatce i wreszcie powrotu do kraju. Dziennik ten, wydany drukiem w roku
śmierci Kopcia, to znaczy w 1810969, doczekał się później licznych wznowień970. Zawiera on
jeden z pierwszych opisów Kamczatki, jej flory i fauny, ludności i jej zwyczajów i stanowi
cenny przyczynek do poznania Kamczatki, a zarazem uzupełnienie bogatych zbiorów, jakie
Kopeć przywiózł do kraju.
Piąty rozdział dziennika poświęcony jest opisowi podróży morskiej z Ochocka na Kamczatkę.
W jakich warunkach autor ją odbywał, wynika najlepiej z jego własnych słów:
Ten okręt był przeznaczony na Wyspy Eleuckie, który miał rozkaz zajść na szczyt Azji do niższej Kamczatki.
Był to okręt kupiecki Kompanii Irkuckiej, wyprawiony na lat kilka dla wynalezienia nowych narodów
i zdobycia futer. Składał się z ludzi 80 []
Miałem, dodanego sobie majtka na straż, który z kapitana poszedł na majtka prostego, za straconą niegdyś
w wojnie szwedzkiej szalupę971.
Przy samym opuszczeniu portu statek najechał na skałę podwodną i o mało się nie wywrócił.
Później wskutek niepomyślnego wiatru przez osiem dni niewiele oddalił się od Ochocka.
Nie przyzwyczajony do kołysania Kopeć nie czuł się zbyt dobrze, zwłaszcza w nocy nie
mógł sypiać. Trwało to tak długo, dopóki przydany Kopciowi marynarz nie zrobił mu "kołyski
uplecionej z powrócków, która była przybitą w głębi okrętu do ściany"972 i kołysała go do
snu.
Po początkowym okresie podróży, w którym dominowały przeciwne wiatry, i późniejszym

bezwietrznym nastąpiła zmiana pogody. Silny sztorm począł miotać statkiem.
Coraz bardziej zbliżało się ku wieczorowi i coraz większy szturm wzrastał. W jednym momencie ledwie
nie wywrócił okrętu, bo natychmiast żagle spuścili. Kiedy kapitan chciał trzymać się dyrekcji kompasu973 do
punktu przeznaczonego, żadnym sposobem skierować rzecz była nie podobna, gdyż bałwany zalać by mogły
okręt lub wywrócić. Był to naówczas szturm tak wielki, jakiego nie doświadczali ci żeglarze. Kamienie na-
968 Uznaniem tego faktu było nadanie nazwy s/s "Beniowski" jednemu ze statków handlowych, które Polska
otrzymała w 1946 r. z tytułu odszkodowań wojennych i który w ostatnich latach swej służby aż do wycofania go
i pocięcia na złom w 1953 r. pełnił funkcję statku szkolnego.
969 Z i e l i ń s k i, Mały słownik , s. 225.
970 W 1837 we Wrocławiu, w 1863 w Berlinie, w 1887 w Paryżu.
971 Dziennik podróży Józefa Kopcia przez całą wzdłuż Azyą, lotem od portu Ochotska przez Wyspy Kurylskie
do Niższej Kamczatki, a stamtąd na powrót do tegoż portu na psach i jeleniach, Wrocław 1837, s. 62.
972 Jw., s. 64.
973 Kierunku kompasu.
159
wet z piaskiem na okręt wyrzucało i przez dwie pory974 byliśmy nieustannie zalewani od przechodzących
przez okręt bałwanów. Samiśmy nie wiedzieli, dokąd od burzy byliśmy pędzeni. Na wierzchu ludzie trzymali
się ustawicznie lin, bo inaczej byliby od wody schwytani; ognia rozłożyć nie było można, a każdy zmokły,
zziębły i sił pozbawiony.975
Jak opisuje Kopeć, według obliczeń kapitana okręt znajdował się w pobliżu Wysp Kurylskich,
którędy rzekomo prowadziła dalsza droga na Kamczatkę (co wcale nie odpowiada rzeczywistości).
Jednakże pomimo zbliżenia się do lądu, ani kapitan, ani marynarze nie mogli
określić pozycji okrętu i stwierdzić, w pobliżu jakiego lądu się znaleźli. Według słów Kopcia,
załoga bardzo się obawiała "wpaść na jedną wyspę japońską, gdzie mieszkają narody zowiące
się Kosmate, na której to wyspie wiele już poginęło okrętów"976. Ta niepewność i dodatkowa
obawa rozbicia się na nieznanych wodach skłoniła kapitana do sondowania głębokości wody.
Kapitan rozkazuje rzucać do morza miarę głębiny, która jest z ołowiu na sznurku, a u spodu wosk lub łój
przylepiają dla poznania, jaki grunt ziemi. Zawoła ten, który mierzył, iż ośmdziesiąt sążni, w kwadrans zawołał,
że czterdzieści. Już widać, że okręt unosi woda do rozbicia na brzeg. Szczęściem, że brzegi morza
były piaszczyste, iż okręt tylko wywraca i wyrzuca, a nie rozbija zupełnie.
Kapitan rozkazał kotwicę zarzucać, ale to wszystko już było za późno. Pędziło na brzeg okręt i z kotwicami,
gdy kilka sążni było tylko głębiny, skołatany okręt burza uderza wagą swoją o ziemię. Tu widać można
było moc straszliwą morza. Przeleciał bałwan przez okręt, wszystkie liny i maszty zaczęły pękać. Było do
kilkadziesiąt beczek na wierzchu okrętu z wodą i soloną rybą, przymocowane do gwoździ wielkich żelaznych
i pouwiązywane, wszystko to pozrywało się i ludziom nogi łamało. Niektórzy już zaczęli skakać z
okrętu, chociaż brzeg był daleki, ale wody nie było nad półtora łokcia. Najprzód zaczęły wskakiwać majtków
żony z dziećmi, te pod okręt wpadłszy, poginęły. Okręt po kilka razy odnosiło i przynosiło na brzeg, wody
było bardzo wiele w okręcie, ponieważ wielka dziura zrobiła się u spodu.977
W tej niebezpiecznej sytuacji za radą przydanego sobie majtka, doświadczonego bardzo
marynarza, udało się Kopciowi opuścić okręt i dotrzeć do brzegu. W tym celu uzbroił się Kopeć
w "gwóźdź", którym przymocowywane były beczki na pokładzie (a był to żelazny rożen
o długości około trzech łokci), i puścił się do brzegu. Niewiele kroków zdążył zrobić w dość
płytkiej wodzie, gdy poczęła się zbliżać od morza wielka fala. Wtedy towarzysz Kopcia wyjaśnił
rolę, jaką miał spełnić żelazny rożen. W odpowiedniej chwili, gdy olbrzymia fala przewalić
się miała nad zdążającymi do brzegu ludźmi, wbijali oni żelazo w dno morza i mocno
uczepiwszy się go mogli uniknąć przewrócenia przez fale i porwania na pełne morze. W ten
sposób kilkakrotnie udało się rozbitkom zwyciężyć w śmiertelnych zapasach z morzem i dotrzeć
do brzegu.
Okręt, który opuścili, szczęśliwie nie zatonął, a kapitanowi i niektórym członkom załogi
udało się wytrwać na nim aż do uspokojenia się morza. Później szkody zostały naprawione, a
gdy przypływ zdjął okręt z mielizny, wyruszono w dalszą drogę.
W końcowej już części rejsu podróżnicy ponownie przeżyli bardzo niebezpieczną przygodę.
Gdy płynęli już blisko wybrzeży dolnej Kamczatki, gwałtowny wicher omal nie wpędził
okrętu na skały. Na domiar złego od silnego wiatru ogień z kuchni zaprószył się po całym
pokładzie, przenosząc się na liny i żagle. Szczęśliwie jednak udało się go ugasić i nareszcie
po tylu niebezpiecznych przygodach zesłaniec znalazł się na Kamczatce.
W dalszej części swego dziennika kreśli Kopeć w dużym skrócie dzieje swego kilkuletniego
pobytu na półwyspie, opisuje sposób życia i zwyczaje krajowców oraz podaje wiele innych
ciekawych wiadomości z tego odległego i mało znanego kraju.
974 Co oznacza słowo "pora", nie łatwo ustalić. Z dalszych słów dziennika "Gdy już druga pora minęła, równo
ze dniem " (jw., s. 67) też nie wynika jasno, czy chodzi tu o dwie pory doby (dzień i noc), czy też o pory
służby okrętowej, tzn. wachty czterogodzinne, z których druga (licząc od północy) upływała o ósmej rano.
975 Jw., s. 66.
976 Jw., s. 67.
977 Jw., s. 76, 68.
160
Ponadto dziennik ten zawiera również wzmiankę o rozbiciu się statku słynnego francuskiego
żeglarza i podróżnika La Prouseła, o czym wieść przywiózł na Kamczatkę statek rosyjski
wysłany do Japonii. Była to zresztą wiadomość mocno już przedawniona, gdyż wyprawa
La Prouseła, jak wiadomo, odbyła się w roku 1788.
Kopeć poświęca również cały rozdział Beniowskiemu978 opowiadając, czego dowiedział
się o swym poprzedniku na kamczackim wygnaniu od osób pamiętających pobyt Augusta
Polaka (jak go tam nazywano) i jego śmiałą wyprawę, w której rozmówcy Kopcia nawet rzekomo
uczestniczyli979.
Kiedy po śmierci Katarzyny na tron carski wstąpił w 1796 r. Paweł i rozpoczął bardziej
ugodową politykę wobec Polaków, uwięzieni i zesłani jeńcy z samym Kościuszką na czele
zostali zwolnieni. Zwolniono również i Kopcia. W drodze powrotnej do kraju nie potrzebował
on już płynąć morzem, gdyż podróż z zesłania odbywał zimą. Silne mrozy spowodowały zamarznięcie
Morza Ochockiego i brygadier zamiast okrętem posłużył się saniami zaprzężonymi
w psy i jelenie, czego nie omieszkał uwiecznić w tytule swego dziennika.
978 Kopeć pisze jego nazwisko "Bieniowski".
979 Ci towarzysze odysei Beniowskiego byli to mieszkańcy Bolszerecka, którzy po przybyciu z Beniowskim
do Francji objęci zostali amnestią carską i powrócili do Rosji.
161
XI. POLSCY UCHODŹCY WOJSKOWI I POLITYCZNI W
AMERYCE
981
(w drugiej połowie XVIII wieku)
1. AMERYKAŃSKIE PODRÓŻE KOŚCIUSZKI, PUŁASKIEGO I
BENIOWSKIEGO
Niefortunny przebieg walki konfederatów barskich o niepodległość Rzeczypospolitej i będąca
jego następstwem pierwsza większa emigracja wojskowo-polityczna, jak również wybuch
wojny o niepodległość angielskich kolonii w Ameryce Północnej spowodowały, że za
ocean popłynęli liczni polscy wojskowi, nadal wierni sprawie obrony wolności, gdziekolwiekby
przyszło o nią walczyć. W ten sposób w szeregach amerykańskiej armii rewolucyjnej
znaleźli się Kościuszko i Pułaski; pomimo kilkakrotnie ponawianych prób nie udało się tego
dokonać najbardziej może wówczas znanemu z polskich obrońców wolności
Beniowskiemu.
Kościuszko znalazł się w Ameryce jako jeden z pierwszych Polaków, którzy pospieszyli
walczyć o jej niepodległość. Nastąpiło to już w roku 1776, trudno jednakże podać bliższe
szczegóły i dokładną datę podróży; jest ona bowiem osłonięta niepamięcią i brak o niej bliższych
danych, biografowie zaś Kościuszki podają na ten temat sprzeczne informacje. Późniejszy
generał Paszkowski, który Kościuszkę znał osobiście, pisze w swej książce zaledwie tyle,
że w roku 1776 udał się Kościuszko przez Francję do Ameryki980. Chodźko podaje wprawdzie
więcej szczegółów, ale z pewnością błędnych, stwierdza bowiem, że "w roku 1776 udał
się do Gdańska za pożyczone pieniądze i znalazłszy okręt odpływający do Ameryki przybył
do Stanów Zjednoczonych"981. Nawet autorowi wielkiej monografii o Kościuszce, Korzonowi,
nie są znane ani dokładna data, ani okoliczności, w jakich nastąpił pierwszy wyjazd Kościuszki
do Ameryki. Prawdopodobnie wyjechał on z Francji z początkiem czerwca 1776 r.,
gdyż 31 sierpnia tego roku odczytany został jego memoriał do Kongresu, a wiadomo, że podróż
do Ameryki trwała podówczas około 60
80 dni982.
Nie brak również innych, zupełnie bałamutnych informacji o podróżach morskich Kościuszki,
jak np. zawarta w artykule napisanym pod koniec ubiegłego stulecia (a więc już po
ukazaniu się książek Paszkowskiego, Chodźki i Korzona), w którym autor pisze, że "w drodze
okręt ów rozbił się u brzegu jakiejś wyspy, a rozbitki uchwyciwszy się masztu przybili do
brzegu, skąd innym okrętem puścili się w dalszą podróż i wylądowali w pierwszych dniach
października 1776 r. w Filadelfii"983.
W rok po Kościuszce przybył do Ameryki Kazimierz Pułaski. O jego podróży mamy dokładniejsze
i bardziej wiarygodne dane, zresztą wyjazd Pułaskiego wywołał pewne zainteresowanie
w Europie. Pułaski był bowiem bezsprzecznie bardziej wówczas znany od Kościuszki,
i to nie tylko jako przywódca konfederatów, ale i jako "niedoszły zabójca" Stanisława Au-
980 K. P a s z k o w s k i, Dzieje Tadeusza Kościuszki, pierwszego Naczelnika Polaków, Kraków 1892, s. 16.
L. C h o d ź k o, Tadeusz Kościuszko (Usque ad finem), Paryż 1858, s. 7.
982 T. K o r z o n, Kościuszko. Biografia z dokumentów wysnuta, Kraków 1894, s. 110.
983 J. T o m a s i k, Kościuszko w Ameryce, "Przegląd Emigracyjny", 1894, s. 64.
162
gusta. Można również mniemać, że zamierzano przeszkodzić Pułaskiemu w jego wyprawie
przez Atlantyk, jak wynika z poniższego pisma:
Franklin zaangażował Pułaskiego, jednego z zabójców króla polskiego, oraz pięciu czy sześciu oficerów
francuskich, aby wyjechali do Ameryki na statku, który odpłynie z Nantes w końcu bieżącego tygodnia. Ładował
ten statek jeden z kupców nantejskich, Francuz, który ma zamiar osiąść w Filadelfii; ładunek będzie
bardzo bogaty, lecz nie będzie zawierał żadnych zapasów wojennych. Donoszą mi, że popłynie wprost do
Bostonu984.
Ostrzeżenie to zostało przesłane rządowi angielskiemu przez ówczesnego rezydenta polskiego
w Londynie, Bukatego, osobistego przyjaciela Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Przyszło ono jednak za późno, by wydać flocie angielskiej rozkaz schwytania tego statku, na
który zresztą Pułaski się nie zaokrętował. Przepłynął on bowiem bezpiecznie przez Atlantyk
na uzbrojonym trójmasztowcu amerykańskim "Massachusetts" i 23 lipca 1777 r. wylądował
w Marblehead985.
Nie posiadamy, niestety, żadnej relacji z tej podróży, która
jak można przypuszczać

prawdopodobnie przyczyniła się do zainteresowania niedawnego przywódcy konfederatów i
późniejszego amerykańskiego generała kawalerii zagadnieniem żeglugi i nowego, nie znanego
mu dotąd rodzaju wojaczki, a mianowicie wojną morską oraz korzyściami, jakie można z
jej prowadzenia wyciągnąć. Już bowiem krótko po wylądowaniu w Ameryce Pułaski przedstawił
Waszyngtonowi projekt wyprawy na Madagaskar (być może pod wpływem przygód i
opowiadań Beniowskiego, z którym zapewne widział się we Francji po jego przybyciu z Madagaskaru
w październiku 1776 r.). W wyprawie tej zamierzał Pułaski zużytkować tych
ochotników, których rząd amerykański nie chciał wyzyskać na miejscu. Ponadto opracował
projekt upoważniający kapitanów okrętowych do werbowania żołnierzy986.
W następnym roku wystąpił Pułaski z jeszcze innym projektem, zmierzającym ni mniej, ni
więcej tylko do rozpoczęcia działalności kaperskiej na morzu, i to początkowo na małą,
później zaś na wielką skalę. Około 1 maja 1778 r. przebywając w Baltimore Pułaski zgłosił
się do gubernatora prowincji Maryland z ofertą zakupienia brygu i przeznaczenia go do służby
kaperskiej. Załogę okrętu stanowić mieli odpowiednio przeszkoleni żołnierze legionu Pułaskiego,
którzy też mieliby uczestniczyć w zakupieniu upatrzonego brygu, no i
oczywiście

w późniejszych zyskach z kaperskiej działalności. Z kolei nawet, po pomyślnym rezultacie
pierwszej wyprawy, Pułaski chciał "zrobić coś lepszego", a więc może wystawić całą flotę
kaperską! Zamierzona przez niego impreza nie została jednak nigdy zrealizowana, gdyż upatrzony
bryg okazał się własnością nieustępliwego armatora, który nie chciał go sprzedać, i
skończyło się na złożeniu Pułaskiemu przez gubernatora Marylandu podziękowania za jego
projekt987.
Dziwnym zbiegiem okoliczności Pułaski dokonał życia na morzu i morskie nurty pochłonęły
również jego ciało. Śmiertelnie raniony 9 października 1719 r. pod Savannah, Pułaski
przeniesiony został na pokład amerykańskiego brygu "Wasp", który miał odpłynąć do Charlestonu.
Przez kilka dni "Wasp" pozostawał w ujściu rzeki Savannah i przez ten czas Pułaski
leczony był przez najlepszych lekarzy floty francuskiej, współdziałającej w walkach pod
Savannah. Wywiązało się jednak zakażenie krwi i w czasie gdy "Wasp" wypływał z ujścia
rzeki na ocean, Pułaski zmarł i pochowany został zwyczajem marynarskim w morzu988. Moment
ten uwieczniony został później w następującym wierszu:
984 K o n o p c z y ń s k i, Kazimierz Pułaski, s. 369.
985 Jw.
986 Jw., s. 372.
987 Jw., s. 384.
988 Relacja Pawła Bentalou w broszurze Obrona Pułaskiego (H a i m a n, Z przeszłości polskiej w Ameryce, s.
58).
163
Po zwyczaju, w białe żaglów płótna
Omotano bohatera zwłoki,
I dźwignęła je garść druhów smutna
I spuściła w wody nurt głęboki,
Jakby dla martwego jego ciała
Ni piędź ziemi na grób nie została989.
Jak opisuje podwładny Pułaskiego i bardzo do niego przywiązany oficer Paweł Bentalou,
"Wasp" wpłynął do Charlestonu z opuszczoną do połowy masztu banderą i ten znak żałoby
powtórzyły wszystkie okręty w porcie, a działa armatnie uczciły poległego salwami. Później
odbył się w mieście uroczysty symboliczny pogrzeb. Za niesioną przez amerykańskich i francuskich
oficerów pustą trumną prowadzono konia Pułaskiego, na którym złożone były broń i
mundur, jakie miał w ostatniej bitwie990. Pogrzeb ten zapoczątkował nie tylko liczne, nie kończące
się do dziś dnia dowody wdzięczności narodu amerykańskiego dla Pułaskiego, ale

być może
przyczynił się do powstania drugiej wersji o miejscu spoczynku zwłok bohatera,
według której pochowany miał zostać na lądzie991.
Jest całkiem możliwe, że oprócz Pawła Bentalou znajdował się przy łożu śmierci Pułaskiego
również i inny jego towarzysz broni i przyjaciel, a mianowicie Beniowski. Jak wiadomo,
Beniowski trzykrotnie przyjeżdżał do Ameryki, a mianowicie w roku 1779, 1782 i 1784, przy
czym w dwu pierwszych wypadkach
w celu zaofiarowania swych usług wojskom rewolucyjnym.
Jeśli chodzi o pierwszy przyjazd, nie są znane ani dokładna data, ani bliższe jego okoliczności.
Fakt przybycia Beniowskiego do Ameryki w sierpniu 1779 r. stwierdza ówczesna korespondencja
amerykańskich czynników urzędowych. Wynika z niej, że Beniowski przybył
prawdopodobnie w pierwszej połowie tego miesiąca, i to na statku handlowym, który zawinął
do Bostonu w konwoju i pod eskortą francuskiej fregaty992. Po przyjeździe Beniowski wszedł
w kontakt z wydziałem wojny, a ten z kolei 3 września 1779 r. przedstawił Kongresowi wniosek,
aby Beniowskiemu, pozbawionemu przez Anglików gotówki i wiozącemu list do Pułaskiego,
dać 1000 dolarów i konia na drogę, co też Kongres uchwalił993. Beniowski udał się do
przebywającego wówczas na południu kraju Pułaskiego; czy do niego zdążył dotrzeć przed
bitwą pod Savannah, dokładnie nie wiadomo, a zdania historyków są podzielone. Beniowski,
który po śmierci Pułaskiego bezskutecznie kołatał o przyjęcie go do wojska, choćby jako
ochotnika, tak przedstawia wydarzenia swego życia, związane z ówczesnym pobytem na ziemi
amerykańskiej, w memoriale złożonym Kongresowi w czerwcu 1780 r.:
Na początek sporu między Ameryką a Brytanią wasz memorialista wsiadł na okręt udający się do Ameryki,
aby przyłączyć się do armii tego kraju994, był wszakże tak nieszczęśliwy, że dostał się w ręce nieprzyjaciół995
i był więziony przez dłuższy czas w Portsmouth, skąd wreszcie udało mu się uciec. Wkrótce jednak,
gdy udać się miał do Ameryki, został powtórnie uwięziony i przewieziony do Plymouth, skąd również
uciekł, a kiedy trwał przy swoim zamiarze, został po raz trzeci uwięziony. Dzięki wstawieniu się hr. Almadovar
odzyskał wolność, ale utracił wszystko, co posiadał. W końcu udało mu się dostać do Ameryki, gdzie
natychmiast udał się do oddziału zostającego pod dowództwem hr. gen. Pułaskiego996, miał nadzieję, że peł-
989 H a i m a n, o. c., s. 42.
990 Jw., s. 58, 59.
991 Jw., s. 64
66.
992 W. Z. W a y d a , Beniowski w Ameryce. "Kwartalnik Historyczny"; 1926, s. 416
421.
993 H a i m a n, Polacy w walce o niepodległość , s. 18.
994 Jest to niewątpliwie przesada: w czasie rozpoczęcia wojny w Ameryce Beniowski przebywał (do roku
1776) na Madagaskarze.
995 Tj. Anglików.
996 Pułaski rzeczywiście podawał się za hrabiego, choć nim nie był.
164
niąc przy nim rolę dzielnego oficera, przez niego, jako przez bliskiego krewnego997, uzyska stanowisko w
armii. W kilka dni jednak po jego przybyciu do legionu największe ze wszystkich nieszczęście spotkało go
przy szturmie na Savannah generał padł u boku waszego memorialisty, a z nim razem jedyny przyjaciel, jakiego
miał wasz memorialista w Ameryce998.
Ponieważ Beniowski lubił koloryzować, więc i na jego relację można zdać się całkowicie.
Dość fantastycznie brzmią zwłaszcza jego przygody w Anglii i trzykrotne próby ucieczki.
Pomijając jednak tę sprawę, obecność Beniowskiego przy śmierci Pułaskiego jest zupełnie
możliwa i znajduje potwierdzenie również i w innych relacjach. Według jednej z nich, "hrabia
Beniowski, rozpoznany przez umierającego bohatera, działał jako jego krewny, główny
uczestnik pogrzebu i spadkobierca, po czym odjechał"999.
Po nieudanych próbach wstąpienia do armii amerykańskiej Beniowski, zapewne w drugiej
połowie 1780 r., powrócił do Europy. Przez dwa lata był na Węgrzech, gdzie przedstawiał
różne projekty handlu morskiego, które usiłował realizować w Fiume1000.
W marcu 1782 r. znajdował się znowu w Ameryce, gdyż zachowało się z tego czasu jego
pismo do Waszyngtona, w którym proponował utworzenie pod swoim dowództwem legionu
składającego się z wszystkich rodzajów broni. Również i ta propozycja Beniowskiego nie
została przyjęta, wobec czego ponownie opuścił Amerykę1001.
Trzecia podróż Beniowskiego do Ameryki została przedsięwzięta w związku z jego planem
wyprawy handlowej na Madagaskar. Ponieważ rząd francuski zlekceważył projekt Beniowskiego,
przedstawił on go rządowi brytyjskiemu, ale i tu bez powodzenia. Wtedy amerykańscy
i angielscy kupcy oraz uczeni zebrali potrzebne fundusze na zorganizowanie tej wyprawy1002.
Tak więc 14 kwietnia 1784 r. Beniowski wraz z żoną, która przez kilkanaście lat
stale mieszkała na Węgrzech, odpłynął z Londynu; 8 lipca przybył do Baltimore, skąd 25
października tegoż roku wypłynął na statku "Intrepid" w swą ostatnią podróż na Madagaskar.
Wyjazd planowany był wcześniej, ale uległ opóźnieniu w następstwie niemocy żony Beniowskiego;
która spodziewała się rozwiązania1003. Pozostała ona w Ameryce i dalsze jej losy nie
są znane.
W tym samym roku, w miesiącu przybycia Beniowskiego do Ameryki, opuszczał ją jeden
z bohaterów wojny niepodległościowej, mianowany generałem brygady
Tadeusz Kościuszko.
Szczegółów tej podróży również nie znamy. Korzon podaje jedynie, że w lipcu 1784 r.
odpłynął Kościuszko z Nowego Jorku do Francji1004.
2. INNI POLACY W AMERYKAŃSKIEJ WOJNIE
NIEPODLEGŁOŚCIOWEJ
Polaków, którzy walczyli o wolność Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, podzielić
można na trzy grupy. Jedną z nich tworzą ci wszyscy, przeważnie emigranci, konfederaci
barscy, którzy na własną rękę przybyli do Ameryki. Drugą
nieliczna stosunkowo garstka,
składająca się prawdopodobnie również z byłych konfederatów, która przybyła do Ameryki w
składzie francuskiego korpusu posiłkowego gen. de Rochambeau. I wreszcie do trzeciej nale-
997 Pokrewieństwo Beniowskiego z Pułaskim jest więcej niż problematyczne.
998 Jw., s. 17, 18.
999 Jw., s. 18, 19.
1000 M o d e l s k i, Beniowski Maurycy August, Polski słownik biograficzny, I, s. 430.
1001 H a i m a n, o. c., s. 21, 22.
1002 M o d e l s k i, l. c.
1003 Historya podróży y osobliwszych zdarzeń, t. IV, s. 379
382 (w zakończeniu od wydawcy).
1004 K o r z o n, o. c., s. 175.
165
żą przedstawiciele wcześniejszego już osadnictwa polskiego w Ameryce bądź też ich potomkowie,
niekiedy częściowo, a czasem zupełnie zamerykanizowani.
Z pierwszej grupy, oprócz Kościuszki, Pułaskiego i Beniowskiego (ten ostatni wprawdzie
nie brał udziału w walkach, ale w tym celu przybył do Ameryki), wyliczyć można przede
wszystkim członków legionu Pułaskiego, takich jak: kpt. Kotkowski, kpt. Jan Zieliński, kpt.
Fryderyk Paschke, dalej Kamiński, Kaleński i Litomierski; należą do niej również tacy konfederaci,
których polskie pochodzenie jest wątpliwe, choć podług niektórych źródeł bardzo
prawdopodobne, jak np. płk Michał Kowacz, ppłk de Boze (de Botzen) czy kpt. Elholm1005.
Korpus Rochambeau skierowany został do Ameryki, gdy Francja po zawarciu przymierza
ze Stanami Zjednoczonymi
postanowiła czynnie wesprzeć sojusznika. Dnia 2 maja 1780 r.
odpłynęło z Brestu na 36 transportowcach konwojowanych przez 7 okrętów wojennych 5000
ludzi tego korpusu. Po 70 dni trwającej żegludze, męczącej z powodu niewygody na zatłoczonych
ludźmi i taborem statkach, i niebezpiecznej, bo zagrażały silne burze i flota angielska,
konwój zawinął 11 lipca do Newport, a 13 lipca 1780 r. na ziemię amerykańską wyokrętowano
wchodzący w skład korpusu legion "diuka" (księcia) de Lauzun, który z uwagi na
swój dwukrotny pobyt w Polsce zyskał sobie wśród Polaków przydomek "polskiego duczka"
oraz żartobliwą przeróbkę językową swego nazwiska na: "Lozański"1006. Z legionem tym
przybyli do Ameryki na pokładzie okrętu "Provence", szczególnie doświadczonego przez
burze morskie, polscy oficerowie: kpt. Jan Kwiryn Mieszkowski, por. Michał Grabowski i
Jerzy Uzdowski oraz mjr Jan Polereski1007. Ten ostatni prawdopodobnie jednak nie był Polakiem.
1008
I wreszcie z trzeciej grupy Polaków amerykańskich wymienić można znacznie więcej żołnierzy
rewolucyjnych. Mieczysław Haiman wyszukał w rejestrach wojskowych i archiwach
nie mniej niż 110 żołnierzy wojsk amerykańskich, którzy już przed wybuchem wojny znajdowali
się w Ameryce1009. Oczywiście, nie podobna ich wszystkich wymienić i dlatego trzeba
poprzestać na stwierdzeniu, że wśród nazwisk tych często powtarzają się nazwiska znanych
rodzin polskich pionierów w Ameryce, a mianowicie Sadowskich, Zaborowskich i Łaskich.
Na szczególną uwagę zasługują ci ostatni; nazwisko to reprezentowane jest przez 30 żołnierzy
rewolucyjnych1010. Warto tu jeszcze dodać, że ród ten był licznie osiadły w Marblehead i jego
przedstawiciele trudnili się głównie rybołówstwem i żeglugą.
Spośród owych trzydziestu Łaskich, których nazwisko podawane jest w różnej pisowni
(Laskee, Lasky, Laskey), dwóch służyło w marynarce. Są to Jakób Laskey, porucznik obrony
wybrzeża, i Jan Laskey, marynarz na brygantynie "Massachusetts", służący na niej w tym
właśnie czasie, kiedy płynął nią do Ameryki Pułaski1011.
W marynarce wojennej służyli również i inni Polacy, jak np. Jesse Icaisky, marynarz na
fregacie "Confederacy"1012, i Michał Franko, marynarz na fregacie "Boston"1013.
Również i wśród dostawców amerykańskiej floty znaleźć można Polaka. Był nim zamożny
kupiec w Charlestonie, Samuel Hrabowski (Grabowski?), który z Anglii, gdzie znalazł się
1005 Patrz H a i m a n, Polacy w walce o niepodległość , rozdziały: "Polacy w armii kontynentalnej i milicji",
s. 7
51, "Konfederat barski pionierem stanu Tennessee", s. 119
148, oraz "Historia Legionu Pułaskiego", s.
151
179; ponadto t e n ż e, Ślady polskie w Ameryce, rozdział: "Kap. Fryderyk Paschke", s. 19
25.
1006 T e n ż e, Polacy w walce o niepodległość , s. 90, 91.
1007 Jw., s. 92.
1008 Jw., s. nlb. za tekstem.
1009 Jw., s. 67.
1010 Jw., s. 54, 55.
1011 Jw., s. 55.
1012 Jw., s. 52.
1013 Jw., s. 54.
166
może po konfederacji barskiej, wyjechał na Florydę, a od roku 1771 przebywał w Charlestonie.
W roku 1777 był on dostawcą floty Południowej Karoliny1014.
Jednym z ośmiu tysięcy żołnierzy amerykańskich, którzy byli więzieni na angielskich
pontonach, był Elham Poloske (zapewne Poleski), więziony na okręcie "Old Jersey" w Nowym
Jorku1015.
Dokonawszy w ten sposób przeglądu trzech różnych grup Polaków walczących w szeregach
amerykańskich rewolucyjnych sił zbrojnych przypatrzmy się również i drugiej stronie
walczącej, a mianowicie tzw. lojalistom walczącym u boku Anglików. I w ich szeregach bowiem
znaleźć można Polaków, co jest tym bardziej zrozumiałe, że w wojnie tej Amerykanie
bynajmniej nie tworzyli społeczeństwa jednolitego pod względem przekonań politycznych.
"Trzecia część mieszkańców kolonii walczyła o niepodległość, drugie tyle sympatyzowało z
Anglią, gdy reszta zachowywała się obojętnie"1016. Na porządku dziennym były takie wypadki,
że w jednej rodzinie część jej członków należała do jednego, reszta do drugiego obozu, co
tak trafnie przedstawił słynny pisarz amerykański i dobry znajomy Mickiewicza, James Fenimore
Cooper1017.
Najwybitniejszym z polskich lojalistów był Karol Błaszkowicz, inżynier-kartograf, który
dokonał pomiarów wschodniego wybrzeża Ameryki Północnej i pozostawił szereg pięknie
wykonanych map, a podczas wojny dosłużył się stopnia kapitana armii angielskiej1018.
"Na polu chwały" pod Clinton padł w roku 1777 inny Polak w służbie angielskiej i również
oficer, niejaki hrabia Grabowski, nieznanego imienia1019.
Z innych lojalistów można wymienić przedstawicieli jednej z najstarszych rodzin amerykańskich
polskiego pochodzenia, a mianowicie Zabriskiełch (Zaborowskich), którym po wojnie
władze konfiskowały majątki za ich lojalność i współpracę z Anglikami1020.
Na ogół jednak stwierdzić trzeba, że w szeregach angielskich byli Polacy bezwzględnie
skromniej reprezentowani niż w szeregach amerykańskich.
3. MIKLASZEWICZ, POLSKI KAPER W SŁUŻBIE AMERYKAŃSKIEJ
To, czego nie udało się zrealizować Pułaskiemu, a mianowicie urzeczywistnienie projektu
prowadzenia walki na morzu o niepodległość Ameryki, stało się udziałem innego Polaka,
Feliksa Miklaszewicza czy Mikłaszewicza, jak go nazywa Haiman, "odkrywca" tego polskiego
żeglarza w służbie amerykańskiej.
Posiadane wiadomości o tym jedynym znanym polskim kaprze, biorącym udział w wojnie
o niepodległość Ameryki, są bardzo szczupłe i odnoszą się tylko do dwu fragmentów jego
działalności wojennej oraz do czasów powojennych, natomiast okoliczności, w jakich przybył
do Ameryki, są zupełnie nieznane. Jest możliwe, że również i on wywodził się z szeregów
konfederatów barskich, ponadto łączyć go musiał jakiś związek z Radziwiłłami, gdyż drugi
jego okręt kaperski nosił miano "Prince Radziwil"1021. Poszukiwania zorganizowane przez
Haimana w Polsce nie dały żadnych rezultatów. Znaleziono wprawdzie listy jakiegoś Mikłaszewicza
do księcia Karola Radziwiłła, zwanego "Panie Kochanku", z lat 1748
1771, ale po
1014 Jw., s. 183
189.
1015 Jw., s. 60.
1016 Polska i Polacy w cywilizacjach świata, s. 42.
1017 W powieści pt . Szpieg, ostatnie wydania polskie w roku 1949 i 1955.
1018 H a i m a n, o. c., s. 195
200.
1019 Jw., s. 220
225.
1020 Jw., s. 205, 226.
1021 Jw., s. 79
81.
167
porównaniu podpisów okazało się, że ten Mikłaszewicz, będący pełnomocnikiem Radziwiłła
w Warszawie, nie jest identyczny z Feliksem Miklaszewiczem-kaprem1022.
Pierwszym dokumentem dotyczącym tego polskiego żeglarza jest bond złożony przez niego
pod datą 5 września 1782 r, w zamian za wydany mu przez Kongres list kaperski1023. Bondy
były to poręczenia, jakie składali władzom amerykańskim armatorzy lub żeglarze, którzy
po wyekwipowaniu i uzbrojeniu swego statku oświadczali gotowość walki przeciwko nieprzyjacielom
Stanów Zjednoczonych i zobowiązywali się przestrzegać zarówno ustawy Kongresu
o kaperstwie, jak i odpowiednich praw międzynarodowych1024.
Z pierwszego bondu Miklaszewicza wynika, że jego statek (gdyż w bondzie zapisany jest
jako jedyny właściciel statku) nosił nazwę "Scotch Trick". Kapitanem statku był niejaki Joshua
Wing z Bostonu, który wspólnie z Miklaszewiczem i innym mieszkańcem Bostonu, nazwiskiem
Josiah Godfrey, składał poręczenie. "Scotch Trick" był to niewielki statek, raczej
może nawet barka wiosłowo-żaglowa z dwunastu ludźmi załogi i o uzbrojeniu składającym
się z dwóch armatek oraz ręcznej broni palnej
muszkietów, po jednym na każdego członka
załogi1025. Był to jeden z często spotykanych w amerykańskiej wojnie niepodległościowej
małych statków kaperskich, używanych na wodach przybrzeżnych, gdzie miały one większe
szanse zwycięstwa lub
w razie konieczności
ucieczki niż na pełnym oceanie. Nie należy
bowiem zapominać, że flota angielska stała wówczas u szczytu swej potęgi i ta okoliczność
dobitnie uwypukla trudności i niebezpieczeństwa, jakie napotykać musieli stosunkowo nieliczni
i słabo uzbrojeni kaprzy amerykańscy. Trzeba było nie lada odwagi i siły charakteru, a
przy tym wybitnych umiejętności żeglarskich, aby poważyć się na występowanie przeciwko
Anglii na morzu, na próbę przerywania jej linii komunikacyjnych, łączących kraj macierzysty
z koloniami, i na rzucenie wyzwania chroniącej te linie potężnej angielskiej flocie wojennej.
"Kaprzy oddali krajowi cenne usługi i w znacznym stopniu przyczynili się do obrony na morzu
i do szczęśliwego wyniku wojny"
napisał jeden z historyków amerykańskiej wojny rewolucyjnej1026,
a inny posuwa się jeszcze dalej w sprecyzowaniu ich zasług pisząc: "Kaprzy
pomogli nam więcej do wygrania wojny rewolucyjnej, niż bohaterskie wysiłki naszej małej
floty"1027.
Niestety, żadne bliższe szczegóły z działalności kaperskiej polskiego żeglarza nie są znane,
ale musiała ona z pewnością być bardzo owocna, skoro pół roku po złożeniu pierwszego poręczenia,
a mianowicie 18 marca 1783 r. Miklaszewicz zgłosił się do rady stanu Massachusetts
jako współwłaściciel i równocześnie kapitan drugiej jednostki kaperskiej. Jeszcze tego
samego dnia otrzymał żądany list kaperski, wydając zań podwójne jak to było wtedy w zwyczaju

poręczenie: kontynentalne (tzn. państwowe) i stanowe, opłacając każde kwotą wysokości
20 000 dolarów. W poręczeniu kontynentalnym czytamy:
Warunek niniejszego zobowiązania jest taki, że ponieważ powyżej zobowiązany Feliks Mikłaszewicz,
kapitan i komendant wspomnianego skunera 1028 zwanego "Książę Radziwiłł" 1029, należącego do Feliksa Mikłaszewicza
i innych z Bostonu, zbrojnego w 6 małych armat, 2 moździerze i drobną broń, i obsługiwanego
przez 15 ludzi, który prosił o i otrzymał komisję, noszącą niniejszą datę, pozwalającą mu i upoważniającą go
do wyekwipowania niniejszego skunera na sposób wojenny i przy pomocy tego skunera, jego oficerów i załogi
do napadania siłą broni, pokonywania, zajmowania i zabierania wszystkich okrętów, statków i towarów
1022 Jw., s. 74, 75.
1023 Jw., s. 77, 78.
1024 Jw., s. 72, 73.
1025 Jw., s. 78.
1026 C. W. A l l e n, A Naval History of the American Revolution, Boston 1913, cytuję za H a i m a n e m, Polacy
w walce o niepodległość
1027 H. H a r t l e y, Down to the Sea in Yankee Ships, "American Legion", Oct. 1930, cytuję za H a i m a -
n e m, o. c.
1028 Poprawnie: szkunera.
1029 W oryginale "Prince Radziwil".
168
należących do króla lub korony Wielkiej Brytanii lub jego podwładnych, lub innych zamieszkałych w obrębie
jakiejkolwiek z terytoriów lub posiadłości wspomnianego króla Wielkiej Brytanii lub jakichkolwiek innych
okrętów należących do kogokolwiek, które są lub będą uznane za podległe zajęciu na mocy którejkolwiek
z ustaw Stanów Zjednoczonych zebranych w Kongresie albo uznanych za takie przez prawo narodów.
Jeżeli przeto wspomniany Feliks Mikłaszewicz nie przekroczy lub przestąpi władzy i upoważnienia, które są
mu dane i przyznane na mocy tej komisji lub które są lub będą mu dane i przyznane przez jakiekolwiek
ustawy, prawa 1ub polecenia Stanów Zjednoczonych zebranych w Kongresie, ale będzie we wszelkich sprawach
kierował się i zachowywał jako kapitan i komendant wspomnianego skunera oraz pilnował zachowania
oficerów i załogi tegoż wedle i stosownie do tej komisji, ustaw, praw i poleceń oraz traktatów istniejących
lub mogących istnieć między Stanami Zjednoczonymi zebranymi w Kongresie a jakimkolwiek księciem,
mocarstwem lub władcą, i nie złamie prawa narodów lub prawa neutralnych państw, lub jakichkolwiek ich
poddanych i da zadość uczynienie za wszelkie szkody poniesione skutkiem jakiegokolwiek przekroczenia lub
niewłaściwego postępowania swego lub oficerów, lub załogi wspomnianego skunera, w takim razie polecenie
to ma być nieważne, inaczej zaś ma pozostać w pełnej sile 1030.
Jak widzimy z treści tego poręczenia, drugi okręt kaperski Miklaszewicza był już większą
nieco jednostką, dwumasztowym szkunerem, uzbrojonym łącznie w osiem małych armatek i
moździerzy i z obsługą 15 ludzi (zapewne nie licząc kapitana). Stosownie zaś do ówczesnych
wymagań prawnych ładunek okrętu stanowiły jako żywność trzy beczki mięsa wieprzowego i
wołowego oraz 600 porcji chleba, a jako amunicja 24 miary prochu z odpowiednią ilością
kul1031.
Na tym jednak kończą się wiadomości odnoszące się do drugiego okrętu Miklaszewicza.
Brak również jakichkolwiek informacji o jego dalszej działalności. Pewne jest tylko to, że
Miklaszewicz dożył zakończenia wojny, gdyż w latach późniejszych, a mianowicie w latach
1785
1795 znajdował się w Georgii, prawdopodobnie w Savannah, skąd przeprowadzał
transakcje finansowe z purytanami południowo-karolińskimi, osiadłymi w pobliskim powiecie
Liberty. W zachowanych dokumentach tego powiatu powtarza się kilkakrotnie jego nazwisko,
w różnej zresztą transkrypcji: De Miklasiewith, de Miklasruveitz, de Miklaszervene1032.
I na tym kończą się odnoszące się do Miklaszewicza materiały, jakie odnalazł Haiman.
O tym, że Miklaszewicz pozostawał wtedy w łączności ze swoim rodzinnym krajem, z którego
przed kilkunastu laty wyemigrował, świadczyć może inny dokument, który był nie znany
Haimanowi i który obala wysnutą przez niego koncepcję szlacheckiego pochodzenia Miklaszewicza1033.
Otóż w roku 1789 rozważano w Polsce możliwość utworzenia pierwszego konsulatu zamorskiego
Rzeczypospolitej. Za pośrednictwem sekretarza królewskiego Piusa Kicińskiego
zwrócił się do Stanisława Augusta ks. Jan Albertrandi z prośbą o mianowanie niejakiego Miklasiewicza,
mieszczanina warszawskiego i swojego szwagra zarazem, konsulem polskim w
Stanach Zjednoczonych. W imieniu króla Kiciński odpowiedział Albertrandiemu, że w sprawie
"rangi konsulowskiej przy Stanach Amerykańskich dla JP Miklasiewicza
dotąd Najj.
Pan nie miał okazji uczynienia żadnego etykietowego kroku do Stanów tychże ani z uznaniem
ich, ani z interesu. A zatem zdawałoby się dziką rzeczą, żeby Król Imć zaczynał z tym krajem
przez charakteryzowanie tam osoby konsula, bez żadnego innego poprzedniejszego kroku"
1034.
Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że Feliks Miklaszewicz
kaper amerykański z
Bostonu, a później kupiec w Savannah, i Miklasiewicz
szwagier Albertrandiego, niedoszły
konsul polski w Stanach Zjednoczonych, to jedna i ta sama osoba. Wskazywałoby na to rów-
1030 H a i m a n, o. c., s. 80, 81. Tłumaczenie z angielskiego Haimana.
1031 Jw., s. 82.
1032 Jw., s. 83.
1033 Przyjął ją również J. M i t k o w s k i , Sprawy morskie Polaków, "Tygodnik Powszechny", t. X, 1954, nr
26.
1034 J. R e y c h m a n, Konsulaty zagraniczne dawnej Rzeczypospolitej, "Sprawy Morskie i Kolonialne", t. II,
1935, z. 1, s. 122, 123.
169
nież i ówczesne miejsce zamieszkania Miklaszewicza w Savannah, a więc mieście portowym,
gdyż zgodnie z zarysowującym się w XVIII, a utrwalonym w Europie w XIX w. podziałem
konsulów na dwie kategorie, a mianowicie konsulów wysłanych (consules missi) i wybranych
(consules electi), tych drugich wybierano przeważnie spośród kupców miast portowych1035.
Miklaszewicz więc jako Polak, żeglarz i kupiec, zamieszkały w jednym z portowych miast
Stanów Zjednoczonych, miałby szczególne racje ku temu, by zostać wybrany na stanowisko
takiego konsula.
Mieszczańskie pochodzenie Feliksa Miklaszewicza tłumaczyłoby również bezowocność
zorganizowanych przez Haimana w Polsce poszukiwań archiwalnych, które ograniczone były
do kół szlacheckich, a równocześnie przedstawiłoby nam w nowym, realniejszym i bardziej
uzasadnionym świetle osobę i tendencje działalności tego polskiego żeglarza, kapra walczącego
o wolność Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.
4. PODRÓŻ KAJETANA WĘGIERSKIEGO DO AMERYKI
Pierwszym podróżnikiem polskim, a zapewne i jednym z pierwszych podróżników europejskich
w ogóle, którzy wybrali się do walczących jeszcze, ale wolnych już Stanów Zjednoczonych
Ameryki Północnej celem ich zwiedzenia, był utalentowany poeta Kajetan Węgierski.
Węgierski od roku 1779 przebywał za granicą, we Włoszech i Francji, skąd na wiosnę
1783 r. wybrał się do Ameryki. Przeżycia swoje z tej wyprawy zawarł w listach do przyjaciółki
(imieniem Julia) w Paryżu, pisanych w formie dziennika podróży1036.
Pierwszy list napisany został 22 maja 1783 r. podczas postoju w Cap na Martynice. "Byłem
tak strasznie chory, że w pierwszych dniach naszej żeglugi było mi niemożliwem wy
chodzić z mego hamaku"
zaczyna Węgierski swój pamiętnik1037 i odtąd ten motyw, wielka
wrażliwość na kołysanie statku na morzu, dominować będzie we wszystkich jego listach.
Węgierski, człowiek słabej budowy fizycznej i delikatnego zdrowia, był jak niewielu z podróżujących
morzem pamiętnikarzy
"uczulony", jeśli tak można powiedzieć, na morską chorobę.
Zresztą być może miał on szczególnego pecha i natrafił na wyjątkowo niekorzystną pogodę
na Atlantyku; ale nawet gdyby tak było, to i tak pamiętnik ten jest pod tym względem
czymś wyjątkowym i trudno znaleźć drugi podobny, w którym skłonność autora do morskiej
choroby byłaby w równym stopniu uwidoczniona.
Nie możesz sobie wyobrazić bolów, w jakie ta nieszczęśliwa podróż mnie wpędziła [] Wymiotowałem
podczas pięciu dni z taką siłą, że oprócz wstrętu i zmęczenia, jakiego doznaję, nie podobna mi strawić najlżejszego
pokarmu1038.
A przecież przynajmniej w tych dniach pogoda dopisywała, jak wynika z dalszych słów
tego pierwszego listu:
Wiatry służyły nam wedle życzenia w pierwszych dniach; robiliśmy 66 mil w 24 godzinach i opłynęliśmy
łatwo przylądek, ale raptem wiatry przestały dąć i nie ma już o nich mowy. Morze jest tak gładkie jak to lustro1039.
1035 Jw., s. 120, 121.
1036 Z życia Kajetana Węgierskiego. Pamiętniki i listy, wydał S. Kossowski, "Przewodnik Naukowy i Literacki",
1908.
1037 Jw., s. 45.
1038 Jw., s. 45, 46.
1039 Jw., s. 46, 47.
170
Także i w następnych dniach, gdy statek dochodził już na wysokość Madery, była podobna
pogoda. Po ciszy nastąpił jednak silny wiatr, a potem straszna burza i Węgierski "prawie bez
zmysłów upadł [] wydawszy ze siebie całe potoki"1040 i nie mógł ustać na nogach.
Nie trzeba sądzić, że były to objawy jedynie spowodowane pierwszym zetknięciem się z
morzem i że w późniejszych dniach żegluga nie męczyła już tak bardzo pamiętnikarza, gdyż
17 czerwca notuje on następujące słowa:
Widzę z przykrością, że nie jestem stworzony dla morza, a myślałem naprawdę, że jestem do wszystkiego.
Nie przeszedł ani jeden dzień od chwili, kiedy wsiadłem na okręt, abym nie był cierpiącym mniej lub
więcej, ale od trzech dni jestem zupełnie chory, chociaż pogoda jest piękna, bardzo piękna, i morze nie
wzburzone1041.
Można więc sobie wyobrazić, z jaką radością powitał Węgierski okrzyk "ziemia!", jaki
rozległ się z wysokości masztów 24 czerwca. Rejs z Francji na Martynikę, gdzie Węgierski
zrobił przerwę w podróży, trwał 40 dni, jak pisze w liście stanowiącym streszczenie pierwszego
zeszytu pamiętnika1042.
Trzeba sprawiedliwie przyznać Węgierskiemu, że mimo iż był tak bardzo cierpiący w podróży,
pisał niemal codziennie, rzadko z przerwą jednego do dwóch dni; a chociaż większa
część listów poświęcona jest wzdychaniom do pozostawionej we Francji Julii (która w ostatniej
chwili zrezygnowała z odbycia podróży wraz z nim) oraz narzekaniom na swój los, to
przecież raz po raz robi notatki np. o napotykanych statkach czy zauważonych okazach fauny
morskiej. Wymienia z nich i zachwyca się najbardziej godnymi uwagi rybami, takimi np. jak
bonity, o których pisze, że "jest to rodzaj thona, miernego smaku, ale bardzo pięknej powierzchowności",
lub "dorady, które cieniowane najpiękniejszymi i najświetniejszymi kolorami
wypływają na powierzchnię wody, aby pokazać swą piękność"1043; dwadzieścia lat później
będą zachwycać się doradami płynący na San Domingo legioniści polscy. Oglądał wreszcie
Węgierski żółwie, "świnie morskie", i wieloryby, "które ciskały nam wodę do ócz1044". W
tych ostatnich słowach jest jednak zapewne licentia poetica, przesada, na którą wolno sobie
pisarzowi w listach do ukochanej pozwolić. Oczywiście, Węgierski mógł widzieć wieloryba,
gdyż jeszcze wówczas przebywały one na północnym Atlantyku i zapuszczały się na środkowy,
ale domniemane opryskanie poety przez wieloryba jest mało wiarygodne: prawdopodobnie
Węgierski widział z daleka fontannę wznoszącą się nad wielorybem, i to wszystko.
1 lipca Węgierski przeniósł się z Cap do Port Royal, 14 lipca odpłynął na statku do San Domingo
wzdłuż brzegów Porto Rico. Na San Domingo przybył 22 lipca. Po kilkutygodniowym
tam pobycie udał się do Stanów Zjednoczonych i we wrześniu 1783 r. dotarł do Filadelfii.
Podczas trzymiesięcznego pobytu w Ameryce zwiedził najgodniejsze uwagi miejscowości
i obiekty oraz zapoznał się i nawiązał kontakt z różnymi ludźmi ze sfer politycznych i kulturalnych.
Jednemu z nich, Janowi Dickinsonowi, wyraził w liście napisanym w Bostonie przed
powrotem da Europy niezwykle trafny pogląd o konieczności posiadania przez Stany Zjednoczone
floty wojennej:
Czy możecie istnieć bez floty? A jeżeli ją macie, kto ją opłaci? A jeżeli jej nie macie, kto będzie ochraniać
wasz handel na odległych morzach? Kto was pomści, jeżeli jakiemuś zuchwałemu kapitanowi okrętu,
Anglikowi, Francuzowi lub Holendrowi, przyjdzie na myśl zatopić w pobliżu stron swoich jeden z waszych
okrętów zdążających do Chin, Indii lub Archipelagu1045.
1040 Jw., s. 52.
1041 Jw., s. 159.
1042 Jw., s. 171, 172.
1043 Jw., s. 57. Bonito, rodzaj tuńczyka
jak pisze Węgierski
jest to ryba makrelowata (Euthynnus pelamys),
dorady
tzw. złote makrele, ryby z rodzaju Coryphaena.
1044 Jw., s. 48. "Świnie morskie"
to morświny, a najprawdopodobniej delfiny.
1045 H a i m a n, Polacy w walce o niepodległość , s. 269.
171
Swe wrażenia z pobytu w Ameryce Węgierski opisał później w liście, który przez długie
lata uważany był za list Kościuszki1046. Wyjechał z Bostonu 7 grudnia 1783 r. Żegluga trwała
42 dni, "podczas której musiał walczyć bez ustanku albo z gwałtownością przeciwnych wiatrów,
albo z nudną ciszą morską"1047. Przebywał później we Francji, Anglii i Szwajcarii; do
kraju już nie wrócił, bowiem chory na płuca zmarł w 1787 r. w Marsylii.
5. DRUGA PODRÓŻ KOŚCIUSZKI DO AMERYKI
W roku 1797 Kościuszko po uwolnieniu z niewoli w Szlisselburgu1048 przez cara Pawła I
wyjechał przez Szwecję do Anglii, a stąd do Stanów Zjednoczonych. Ta druga podróż Kościuszki
do Ameryki jest znana wcale dokładnie, na co wpłynęły nie tylko okoliczności w
jakich odbywał się wyjazd słynnego już na całą Europę obrońcy niepodległości Polski, ale i
fakt, że towarzyszył mu w tej podróży człowiek pióra (Julian Ursyn Niemcewicz), który pozostawił
relację z jej przebiegu. Z Petersburga wyjechał Kościuszko 19 grudnia 1790 r. i jechał
przez Finlandię do Szwecji1049. 10 maja 1797 opuścił Gteborg na szwedzkim statku i po
blisko trzytygodniowej podróży morskiej 29 maja przybył do Londynu1050. Po dwudziestu
dniach pobytu w Anglii wyjechał do Ameryki. Gdy Kościuszko opuszczał Bristol, tłumy
mieszkańców odprowadzały statek aż do ujścia rzeki. W ogóle cała ta podróż Kościuszki do
Ameryki stanowiła pasmo nie kończących się owacji na jego cześć1051.
O podróży przez Atlantyk istnieje dość dokładna relacja Niemcewicza. Relacja ta jednak
swego czasu zaginęła i przez dłuższy czas uważana była za bezpowrotnie straconą, a jej treść
pozostawała nie znana. Dlatego nic dziwnego, że i tę podróż Kościuszki do Ameryki jego
dziewiętnastowieczni biografowie, z wyjątkiem może Paszkowskiego1052, przedstawili w zupełnie
fałszywym świetle1053.
Przebieg tej podróży według relacji Niemcewicza był następujący: 18 czerwca 1797 r. Kościuszko
wraz z Niemcewiczem i dwoma innymi towarzyszami podróży, Libiszewskim i Potockim,
wsiedli na żaglowiec "Adriana"1054, na którym kapitanem był Fryderyk Lee. Pogoda
dopisywała niemal przez cały czas pomyślnie przebiegającej podróży. Niemcewicz narzekał
1046 Polska i Polacy w cywilizacjach świata, s. 98.
1047 H a i m a n, o. c., s. 271.
1048 Warto tu zaznaczyć, że podobno istniał projekt uwolnienia Naczelnika z tej twierdzy przy pomocy statku
podwodnego. Autorem projektu był uczestnik insurekcji kościuszkowskiej Aleksander Hoffman (patrz: "Pracujemy
w świetlicy", 1956, nr 6).
1049 C h o d ź k o, Tadeusz Kościuszko, s. 48.
1050 M. H a i m a n, Kościuszko. Leader and Exile, New York 1946, s. 32.
1051 Jw., s. 36; również P a s z k o w s k i, Dzieje Tadeusza Kościuszki , s. 192.
1052 P a s z k o w s k i, l. c., pisze krótko, że przy końcu 1797 r. Kościuszko stanął w Nowym Jorku.
1053 C h o d ź k o, l. c., podobnie jak w opisie pierwszej podróży do Ameryki znów omawia ją najobszerniej z
wszystkich ówczesnych biografów Kościuszki, ale ponownie podaje zupełnie nieprawdziwe szczegóły. Jak bowiem
pisze Chodźko, statek, na którym płynął Kościuszko, zatrzymany został przez flotę francuską i doprowadzony
do Nantes. Dopiero gdy tam rozpoznano osobę Kościuszki, zwolniono go z wielkimi honorami, a nawet
wręczano szablę pamiątkową. Ten, który mu ją w imieniu pary go klubu konstytucyjnego wręczał, generał Jourdan,
miał rzekomo całą tę historię opowiedzieć Chodźce w 1831 r. w Paryżu. Wreszcie inną jeszcze, a równie
bałamutną historię tego rejsu przytacza J. Tomasik, który podał uprzednio już wzmiankowaną nieprawdziwą
wiadomość o rozbiciu się statku Kościuszki w jego pierwszym rejsie Ameryki (T o m a s i k, Kościuszko w Ameryce,
s. 86). Również i w drugim rejsie kazał ten pisarz przeżyć Kościuszce podobną przygodę, nie podając jednak
żadnych towarzyszących jej okoliczności.
1054 Jak podaje H. H e a t o n, The American Trade (The Trade Winds. A Study of British Overseas Trade during
the French Wars 1793
1815, edited by C. N. Parkinson, London 1948), s. 199, w latach 1789
1801 statek
"Adriana" uprawiał regularną komunikację pomiędzy Anglią (Londyn i Liverpool) a Ameryką i dwukrotnie w
roku (przeważnie w kwietniu i wrześniu) zarzucał kotwicę na rzece Delaware w Filadelfii.
172
jedynie na wikt, składający się głównie z solonego mięsa, sucharów i śmierdzącej wody, i
pisze, że "generał tylko Kościuszko miewał drób świeży"1055.
Później wydarzyła się jedyna, za to bardzo niebezpieczna przygoda, której ofiarą mógł
paść cały statek wraz z pasażerami. Niemcewicz tak o niej opowiada:
Na szerokości 40 stopni1056, gdy z słabym bardzo wiatrem płyniemy spokojnie, o 1-szej z północy donoszą
kapitanowi, że w niedalekim oddaleniu spostrzega się liczna flota ze światłem na każdym statku. Zrywamy
się, wybiegamy na pomost. Nic piękniejszego, jak widok ten, te żagle białe, te liczne migające się światła,
ta ogromna fregata strzegąca je1057 jak guwernantka, wszystko to bawiło, ale nie na długo. Jeden z tych
okrętów kupieckich wyboczył z drogi i prosto sztabę1058 swoją ku nam obrócił. Na próżno kapitan przez trąbę
wołał na sternika, na próżno sam okręt rudlem chciał zwrócić w inną stronę, by uderzenia przeciwnej nawy
uniknąć, wiatr był lekki i słaby, iż okręt kierować się nie dał. Wtenczas dopiero powszechna trwoga, gdy naprzeciw
idący okręt tak do naszego się zbliżył, że się obydwuch żagle, liny, maszt pozaczepiały z sobą i boki
statków okropnie tłuc się z sobą zaczęły; a gdy kapitan chcąc wiedzieć, czyli już otworu nie było w bokach
statku, zawołał: "all hands to the pumps"1059, taka trwoga powstała w mnóstwie płynących osadników, osobliwie
w kobietach i dzieciach, że wszystkie z płaczem i krzykiem wcisnęły się do kabiny naszej, jak gdybyśmy
mogli im pomóc.
Blisko godziny trwało to niebezpieczeństwo, aż dopóki majtkowie, pobiegłszy po linach z siekierami, nie
porozcinali poplątanych żagli i sznurów i nie uwolnili dwie nawy; straciliśmy w tej przygodzie wierzchni
maszt, wiele lin i żagli; statek atoli uszedł bez szkody1060.
Dalej podróż znów przebiegała spokojnie, nawet monotonnie. Jedynym jej urozmaiceniem,
które autorowi dziennika wydało się godne zanotowania, było łowienie przez podróżnych ryb
na wędki z dużymi hakami; rozdane im przez kapitana. Połów był obfity i przez wiele dni
podróżni mieli urozmaicone jedzenie.
Kościuszko, który był ciągle słaby i niezdrów po pobycie w szlisselburskim więzieniu,
znosił podróż dość dobrze. Urozmaicał ją sobie robieniem rysunków z natury, do czego miał
pewien talent. Jednym z bardziej znanych rysunków, wykonanych przez niego w czasie tej
podróży, jest wizerunek kapitana Lee, wykonany farbami wodnymi.
Pod koniec podróży żegluga sprzykrzyła się już wszystkim jej uczestnikom, zwłaszcza że
woda do picia była tak zepsuta, iż zaczęło się w niej pokazywać robactwo. Wszyscy też z ulgą
powitali widok lądu.
W piątek 18 sierpnia 1797 r. o godzinie 4 po południu "Adriana" po 61 dniach podróży
weszła do portu w Filadelfii. W amerykańskim czasopiśmie "Claypolełs Adviser" przybycie
Kościuszki do Filadelfii opisano w następujący sposób:
Na statku kapitana Lee "Adriana, który przybył tu z Brystolu wczoraj wieczorem, przyjechał jako podróżny
ów słynny, lecz nieszczęśliwy Kościuszko, generał amerykański i polski, w towarzystwie dwóch Polaków:
Juliana Ursyna Niemcewicza i porucznika Libiszewskiego. W chwili, gdy statek mijał Fort, komendant
garnizonu, dowiedziawszy się o przyjeździe generała, powitał go salwą honorową 21 strzałów. Gdy
statek zarzucił kotwicę w naszym porcie, kapitan fregaty obsadził barkę1061 ośmiu kapitanami statków handlowych
i osobiście towarzyszył generałowi na brzeg. Na lądzie powitano generała trzema wiwatami. A potem
w dowód powszechnego uznania dla jego wielkiego charakteru obywatele zaprzęgli się do jego powozu i
zawieźli go do kwatery1062.
1055 H a i m a n, Polacy w walce a niepodległość , s. 278.
1056 Nieco na południe od 40 równoleżnika leżą Azory, a także Filadelfia, ale określenie to nie wystarcza
oczywiście do zorientowania się w położeniu statku, gdyż Niemcewicz nie podał długości geograficznej.
1057 Trzeba pamiętać, ze podróż ta odbywała się w czasie trwającej wojny francusko-angielskiej.
1058 dziobnicę.
1059 Ang: wszyscy do pomp.
1060 Jw., s. 278, 279.
1061 Łódź co najmniej ośmiowiosłową.
1062 Opis ten cytuje B. D z i m i c z [W. S t e y e r], Marynarskie dni w życiu Kościuszki, "Gazeta Morska", R.
I, Gdynia 1945, nr 21.
173
Trzy czwarte roku później Kościuszko powracał do Europy. Podróż ta związana była z
powziętymi przez emigrację polską we Francji planami wojskowymi; dlatego Kościuszko
przygotowywał się do wyjazdu w wielkiej tajemnicy. Nawet Niemcewiczowi, z którym był
dość zżyty, a którego teraz bez większych skrupułów pozostawił na amerykańskiej ziemi, nie
wyjawił celu swej podróży1063. Pozostawiwszy swoje prywatne sprawy w rękach Tomasza
Jeffersona, któremu również powierzył wykonanie swego testamentu, a zwłaszcza najważniejszego
jego punktu
zużycia większości posiadanych pieniędzy na wykupienie Murzynów
ze stanu niewolnictwa
odpłynął Kościuszko z Ameryki pod przybranym nazwiskiem Thomas
Kanberg1064. Wyjazd nastąpił w maju 1798 r. z Filadelfii1065, przyjazd do Bajonny
28
czerwca1066.
Ten czwarty przejazd Kościuszki przez Atlantyk był równocześnie ostatnią podróżą morską,
jaką przedsięwziął on w swym życiu.
1065 C h o d ź k o, Tadeusz Kościuszko, s. 49.
1066
1063 H a i m a n, o. c., s. 298, 299.
1064 H a i m a n, Kościuszko. Leader and Exile, s. 74.
Jw.; to samo podaje K o r z o n, Kościuszko, s. 502, natomiast P a s z k o w s k i, Dzieje Tadeusza Kościuszki,
s. 193, pisze, że w lipcu 1798 zawinął on do Brestu.
174
XII. ŻEGLARZE I PODRÓŻNICY POLSCY NA MORZU
CZARNYM
(u schyłku XVIII wieku)
1. PRÓBY TWORZENIA POLSKIEJ FLOTY HANDLOWEJ
Po upadku konfederacji barskiej i przeprowadzonym następnie przez mocarstwa ościenne
pierwszym rozbiorze, Rzeczpospolita utraciła dostęp do morza. Był to poważny cios zadany
polskiej gospodarce, a zwłaszcza handlowi zagranicznemu, gdyż cały niemal ówczesny wywóz
głównego przedmiotu eksportu, a mianowicie płodów rolnych, szedł przez porty bałtyckie,
zwłaszcza Gdańsk i Elbląg, a w mniejszym stopniu Królewiec, Kłajpedę i Rygę. Również
i przechodząca odtąd przez obszar Prus droga wodna Wisła
Gdańsk nie była w stanie
zapewnić towarom polskim wyjścia na morskie szlaki żeglugowe, gdyż niekorzystny dla Polski
traktat handlowy z Prusami przewidywał niezmiernie wysokie cło na towary wychodzące
z Polski lub przychodzące do niej i idące tranzytem przez terytorium pruskie. Ponieważ równocześnie
rząd pruski nałożył cło na towary spławiane Wartą i Odrą do Szczecina, Polska
musiała zrezygnować częściowo z handlu zamorskiego z najbliżej i najkorzystniej dla niej
położonych portów bałtyckich: Szczecina, Gdańska, Elbląga i Królewca, będących bądź w
pruskich rękach, bądź jak Gdańsk oddzielonych od Polski pruskim terytorium1067.
Znacznie korzystniejszy był traktat handlowy z Rosją, zapewniający Polsce swobodną żeglugę
na Dźwinie i uwalniający w porcie ryskim od cła towary eksportowane i importowane
do Polski. Automatycznie ruch handlowy zaczął przesuwać się w kierunku Rosji. We
wschodniej części Rzeczypospolitej budowano teraz drogi bite i tworzono sieć dróg wodnych.
W tym właśnie czasie powstał Kanał Ogińskiego, łączący Niemen z Prypecią i Dnieprem, na
koszt państwa wybudowano Kanał Królewski, łączący Prypeć z Bugiem, a przez to Morze
Czarne z Bałtykiem, ponadto oczyszczono Bug i Niemen1068.
Wszystkie te prace nad uregulowaniem polskich dróg wodnych śródlądowych przyczyniały
się oczywiście do wzmożenia ruchu handlowego, ale równocześnie pozwalały na
stwierdzenie, że Niemen i Dźwina nie spełnią zadowalająco roli łącznika Polski z Bałtykiem i
że należy szukać innego wyjścia na morze, zwłaszcza że powoli zaczął się zwiększać polski
eksport zbóż. O ile bowiem bezpośrednio po drugim rozbiorze bilans handlowy Polski przedstawiał
się katastrofalnie, a wysokość przywozu dwukrotnie przewyższała wartość wywozu,
ta później powoli sytuacja zaczęła się zmieniać na lepsze. Przede wszystkim więc dużą w tym
rolę odgrywało usprawnienie komunikacji lądowej i wodnej. Ponadto dzięki znacznemu wysiłkowi
aktywnej i twórczo nastawionej części społeczeństwa postąpiła naprzód rozbudowa
przemysłu krajowego, a to w celu uniezależnienia się od produktów zagranicznych, aby w ten
sposób zrównoważyć bilans płatniczy. Najgorzej natomiast przedstawiała się sytuacja na odcinku
gospodarki rolnej, gdyż chłop polski, najbiedniejszy bodaj w ówczesnej Europie, nie
tylko że nie posiadał ziemi na własność, ale w dodatku był tak wyzyskiwany na uprawianych
1067 H u b e r t, Polskie dążenia morskie, s. 75
80.
1068 Jw., s. 80; ponadto J. N i e ć, Tadeusz Czacki jako marynista, Krzemieniec 1935.
175
przez siebie majątkach, że jego zainteresowanie podniesieniem stanu gospodarki rolnej równało
się zeru. Pomimo tego dążenie właścicieli ziemskich do utworzenia "racjonalnej" gospodarki
rolnej przyniosło pewne rezultaty, tak że można było również zwiększyć ilość eksportowanego
zboża, choć niewątpliwie nastąpiło to w dużej mierze kosztem zmniejszenia spożycia
mąki i chleba przez najliczniejszą i najbiedniejszą warstwę ludności, a więc znów chłopstwo.
Tak więc wobec pewnego podniesienia się gospodarki narodowej kwestia jak najtańszego
transportu stale rosnącej ilości towarów przeznaczonych na eksport stawała się problemem
coraz bardziej palącym1069. Eksport zaś produktów rolnych, zwłaszcza zboża, stanowiących
główną pozycję na liście wywożonych z Polski artykułów, mógł być z pełną korzyścią realizowany
tylko przy swobodnym wyzyskaniu najtańszego rodzaju transportu, a mianowicie
dróg wodnych śródlądowych i morskich. I w tej sytuacji jedynie uregulowanie dorzeczy Bugu,
Prypeci, Dniestru i innych rzek płynących bezpośrednio lub pośrednio do Morza Czarnego
oraz możliwość transportu polskich produktów tym morzem i dalej Morzem Śródziemnym
na zachód mogły rozwiązać pomyślnie problem polskiego handlu zagranicznego. Możliwość
taka zaistniała w latach osiemdziesiątych XVIII stulecia.
Zwycięska dla Rosji wojna z Turcją w latach 1769
1774 dała jej nieskrępowane dojście do
wybrzeży Morza Azowskiego i Czarnego, a ponadto wolne przejście statkom pod banderą
rosyjską przez Bosfor i Dardanele, zagwarantowane traktatem pokojowym w Kuczuk-
Kajnardżi. Nie poprzestając zaś na rozbudowie portów istniejących na wybrzeżu czarnomorskim
(Azow, Kercz i Kinburn), Rosja wybudowała w roku 1775 przy ujściu Dniepru port
Chersoń i ustanowiła wolną żeglugę na Dnieprze. Gdy zaś Polska niedwuznacznie okazywała
zainteresowanie tą jakby dla niej utworzoną drogą wodną, wydany został w roku 1782 ukaz
ustanawiający wpuszczanie towarów polskich bez cła. W Krasnosielcach utworzono komorę
dla towarów polskich spławianych Dnieprem, zaś pod koniec roku 1784 ogłoszono Chersoń
wolnym portem1070.
Te korzystne okoliczności przyczyniły się do powstania polskiego towarzystwa akcyjnego
pod nazwą Kompanii dla Handlu Wschodniego. Kompania ta założona została w roku 1782 i
posiadała kantor w Chersoniu, gdzie też rok później powstała polska placówka konsularna,
kierowana przez Antoniego Złotnickiego, mająca sprawować opiekę nad polskim handlem
zagranicznym i żeglugą oraz pośredniczyć w nawiązywaniu nowych stosunków handlowych.
Ponadto stały przedstawiciel Kompanii rezydował w Konstantynopolu1071.
Początkowo wywóz zboża polskiego przez Morze Czarne szedł na statkach obcych, to
znaczy, że Kompania dostarczała towary tylko do Chersonia. Z kolei jednak energiczny dyrektor
towarzystwa i główny jego udziałowiec Prot Potocki, starosta guzowski, postanowił
nabyć własne statki i na nich wieźć polskie zboże do portów śródziemnomorskich. W roku
1784 towarzystwo nabyło pięć statków na własność, nazwano je "Polska", "Ukraina", "Podole",
"Jampol" i "Św. Piotr" i rozpoczęto na nich wysyłkę polskich płodów rolnych do Aleksandrii,
Marsylii, Barcelony, a nawet do Bajonny1072. Ponieważ w myśl traktatu pokojowego
w Kuczuk-Kajnardżi tylko bandera rosyjska i austriacka miały prawo (oprócz tureckiej) wolnego
przejścia przez cieśniny tureckie, statki towarzystwa musiały z konieczności podnosić
rosyjską banderę. Prawdopodobnie w tych właśnie okolicznościach narodziła się nowa, polska
bandera, znana również i w następnym wieku, i to nawet na Bałtyku. Była to bandera rosyjska,
to znaczy niebieski krzyż św. Andrzeja (w kształcie litery X) na białym polu, której
odrębny charakter dokumentował biały orzeł na czerwonym polu w kształcie kwadratu,
1069 H u b e r t, o. c. s. 83
85.
1070 J. R e y c h m a n, Bandera polska na Morzu Czarnym w XVIII w., "Sprawy Morskie i Kolonialne", t. III,
I936, z. 3, s. 118.
1071 Jw., ponadto H u b e r t, o. c., s. 86.
1072 R e y c h m a n, o. c., s. 120.
176
umieszczony w górnym rogu pola przy drzewcu1073. W ten sposób stawało się zadość postanowieniom
traktatu w Kuczuk-Kajnardżi, a równocześnie zaakcentowana została przynależność
polska statków Kompanii dla Handlu Wschodniego.
Niestety, nie ma żadnych bliższych danych dotyczących składu osobowego załóg tych
statków, choć zdaje się nie ulegać wątpliwości, że wchodzili tu w rachubę również, i to może
nawet w dużej ilości, Polacy. Do przypuszczenia tego uprawniają posiadane wiadomości o
polskiej żegludze na Dniestrze (o czym będzie jeszcze mowa dalej), z których wynika, że
szyprowie i załogi polskich statków dniestrzańskich pływali również po Morzu Czarnym, a
nawet i Śródziemnym.
Przez kilka lat Kompania dla Handlu Wschodniego prosperowała bardzo dobrze i wywóz
polskich towarów przez Morze Czarne1074 i Śródziemne stale wzrastał, przy czym głównym
ich portem docelowym była Marsylia. Pierwszy cios zadany został Kompanii przez wybuch w
1788 r. nowej wojny rosyjsko-tureckiej; dotknął on jednak właściwie nie tyle działalności
Kompanii, ile jej charakteru, zamiast bowiem wozić polskie towary do portów zachodnioeuropejskich,
statki polskie zaopatrywały teraz armię rosyjską walczącą na Bałkanach i na
Morzu Czarnym1075.
Z kolei jednak nastąpił drugi, tym razem decydujący cios podważający całkowicie podstawy
istnienia Kompanii. Była nim krótkotrwała wojna rosyjsko-polska i później drugi rozbiór
Polski. Kompania dla Handlu Wschodniego musiała ogłosić upadłość, podobnie jak i szereg
domów bankierskich, prosperujących na finansowaniu handlu czarnomorskiego1076.
Bandera polska zniknęła z Morza Czarnego i Śródziemnego, aby po dziesięciu latach raz
jeszcze na krótko, pojawić się na nich, ale w zmienionej już konstelacji politycznej.
2. SPŁAW TOWARÓW POLSKICH DNIESTREM DO MORZA
CZARNEGO
Otwierające się przed Polską około roku 1780 możliwości handlu czarnomorskiego kazały
zwrócić szczególną uwagę na problem spławu towarów Dniestrem, jako jedyną rzeką polską,
mającą bezpośrednie ujście do Morza Czarnego. Nie był wszakże ten problem łatwy do rozwiązania,
a to z dwu zasadniczych powodów: jednym z nich było nie uregulowane koryto
rzeki i brak dokładnych jej map, co czyniło żeglugę niebezpieczną z uwagi na liczne progi i
katarakty na rzece; drugim powodem utrudniającym wyzyskanie tej drogi wodnej był fakt, że
ujście jej znajdowało się w rękach tureckich i tylko od dobrej woli Turków zależało uzyskanie
zezwolenia na spław Dniestrem aż do Morza Czarnego. Pomimo tych trudności rozpoczęli
Polacy w tym czasie uprawiać spław dniestrzański; widocznie istniejące trudności udało się
pokonać. Z pierwszą z nich radzono sobie w ten sposób, że towary spławiano na sposób flisaczy,
a mianowicie na tratwach z pni drzewnych; usunięcie drugiej trudności zależało od
sprytu i przedsiębiorczości kierownika spławu, jeżeli umiał on zawrzeć odpowiednią ugodę z
lokalnymi władzami tureckimi. I tak już w roku 1780 na spławach związanego drzewa ze
swoich lasów wysłał do Akermanu ładunek mąki i warzyw starosta olchowiecki Koziobrodzki1077.
1073 H u b e r t, o. c., s. 86 i 161, 162.
1074 Jak podaje w swych pamiętnikach K o p e ć, Dziennik podróży , s. 57
58, napotkany przez niego w
Ochocku kupiec rosyjski mówił mu, że utrzymywał stosunki handlowe na Morzu Czarnym z kupcami krakowskimi
Laśkiewiczami. Może i oni prowadzili w latach przedrozbiorowych eksport drogą morską?
1075 H u b e r t, o. c., s. 87.
1076 Jw., s. 88.
1077 W. D z i e d u s z y c k i, Podróż dla doświadczenia spławu Dniestrowego w roku 1785, "Przyjaciel Ludu",
Leszno 1843, s. 67.
177
Zapewne nie był on wyjątkiem, jednakże dopiero począwszy od roku 1783, prawdopodobnie
w związku z rozpoczęciem działalności Kompanii dla Handlu Wschodniego, żegluga na
Dniestrze zaczęła się ożywiać.
W latach 1783
1784 ten właśnie rodzaj działalności handlowej obrał sobie brygadier wojska
koronnego Dzierżek, który zakupił od Rosjan cztery baty (płaskodenne barki) i na nich
spławiał towary do Akermanu1078.
W roku 1784 uprawiał spław dniestrzański książę de Nassau-Siegen, Mickiewiczowski
książę "Denassów" z Pana Tadeusza, który dzięki rodzinnym związkom z Polską (był żonaty
z córką ówczesnego wojewody podolskiego Stanisława Gozdzkiego) uzyskał polski indygenat
i nazywał Polskę swoją ojczyzną. De Nassau-Siegen zamierzał uczynić z Dniestru drogę
wodną dostępną nie tylko dla spławu większej ilości drzewa na maszty i budulec okrętowy
(dla Hiszpanii), ale również i dla większych jednostek rzecznych1079. W celu dokładnego poznania
Dniestru popłynął on pustym galarem do Benderu i opracował mapę rzeki od Żwańca
do Benderu. Następnie dotarł drogą lądową aż do Izmaiłu, a stąd udał się do Konstantynopola1080,
być może celem wszechstronnego zorientowania się w możliwościach żeglugi również
i na Morzu Czarnym. Dwa lata później de Nassau-Siegen zakupił od Waleriana Dzieduszyckiego,
który również uprawiał spław dniestrzański, dwa statki i pod austriacką banderą przewiózł
na nich polskie towary do Akermanu. Nie poprzestając na tym popłynął z nimi do Marsylii1081,
z czego wynikałoby, że statki te musiały być znaczniejszego tonażu. Na statkach
tych korzystał z fachowych usług ludzi Dzieduszyckiego, a mianowicie jego szypra Bocianowskiego
i innych1082.
Warunki zaś, w jakich odbywał się podówczas spław dniestrzański, oraz charakterystykę
używanych do niego statków znamy z relacji wspomnianego Dzieduszyckiego1083 z wyprawy
przedsięwziętej również w roku 1786.
16 czerwca 1786 r. Dzieduszycki wypłynął z Ladawy z całą flotyllą składającą się z jednej
wiślanej szkuty, zwanej "szesnastką", która była jego własnością, czterech galarów Prota Potockiego
oraz jednego galaru niejakiego Wilamowskiego.
Używane na Dniestrze galary nazywa on (nie bardzo słusznie) "kaikami". Były to jednostki
zanurzające się głębiej z ładunkiem niż szkuty wiślane, bo do 46 cali, przy czym wysokość
nadburcia wynosiła wtedy 26 cali; dziób i rufa były zadarte i wystawały dwa i pół łokcia nad
powierzchnię wody przy załadowanych statkach. Statki te były więc stosunkowo bezpieczne
da żeglugi, zwłaszcza w pobliżu morza.
Z wyjątkiem jednego galaru Potockiego, który rozbił się przy zderzeniu z innym statkiem,
Dzieduszycki doprowadził flotyllę do Akermanu. Jednakże małe opóźnienie całej żeglugi
sprawiło, że zamówiony z Chersonia do Akermanu statek Kompanii dla Handlu Wschodniego
nie doczekawszy się przybycia oczekiwanej flotylli, odpłynął z powrotem do Chersonia. Następnie
zaś Turcy przysporzyli Dzieduszyckiemu dużo kłopotu i uniemożliwili mu dalszy
1078 Jw.
1079 K. H u g o - B a d e r, Handlowa żegluga rzeczna w dawnej Polsce, "Sprawy Morskie i Kolonialne", t. III,
1936, z. 2, s. 97.
1080 D z i e d u s z y c k i, o. c., s. 67.
1081 Pamiętać trzeba, że Nassau sam był doświadczonym żeglarzem, gdyż jako 22-letni młodzieniec wziął
udział w wyprawie Bougainvilleła naokoło świata (1766
1769), która odkryła Wyspy Żeglarskie (Samoa), Nowe
Hebrydy i inne. Ponadto w roku 1779 stał na czele francuskiej wyprawy do Dahomeju, uniemożliwionej
jednak już po wypłynięciu z Saint-Mlo przez nadejście floty brytyjskiej, a w roku 1782 jako dowódca pływających
baterii francuskich brał udział w oblężeniu Gibraltaru. Bliższe szczegóły podaje L. R y d e l, Awanturnik
XVIII wieku, książę "Denassów". Szkic historyczno-obyczajowy, Kraków 1903.
1082 D z i e d u s z y c k i, o. c., s. 144.
1083 Życiorys Waleriana Dzieduszyckiego ogłosił jego wnuk M. D z i e d u s z y c k i, Kronika domowa Dzieduszyckich,
Lwów 1865. Patrz również M. P a w l i k o w s k i, Pamiętniki Waleriana Dzieduszyckiego, "Przegląd
Współczesny", R. XVIII, 1939, t. LXIX, z. 1, s. 56
61; oraz pamiętniki: W. D z i e d u s z y c k i, Pamięć przeszłych
czasów, (tamże) z. 1
2.
178
przewóz spławionych do Akermanu towarów w tym samym roku. Dopiero po żmudnych pertraktacjach
uzyskał zezwolenie wysłania tych towarów w roku następnym. Nie uczynił jednak
tego już sam, gdyż powrócił do Polski, a do dalszego kierowania transportem przysłał do
Akermanu niejakiego Konczyckiego.
17 kwietnia 1787 r. trzy wydzierżawione przez Konczyckiego w Akermanie statki odpłynęły z
towarami do Stambułu. Na jednym z nich zaokrętowany był Konczycki, na drugim inny Polak,
pomocnik Konczyckiego, nazwiskiem Tatomir. Po kilku dniach dwa statki przybyły do miejsca
przeznaczenia, jedynie statek Konczyckiego doznał rozmaitych przygód i 43 dni "obijał" się po
morzu, zanim udało mu się dotrzeć do Stambułu. Oto co pisze o tej podróży Dzieduszycki:
Najprzód z Akermanu uniesiony był do Oczakowa1084, stamtąd do Trebizondu1085 pod brzegi Anatolii1086,
dalej do Warny1087, a stamtąd pod wyspy krymskie1088, gdzie mając przez nawałnicę złamany maszt i tron,
czyli balek przy kamerze będący1089, zaniesiony był do Koczubej1090, skąd dla bliskości, dla podreperowania
się udał się do Akermanu, a tamże maszt i inne rekwizyta w okręcie popsute zreparowawszy, po trzydniowej
znowu nawigacji zaszedł do Stambułu1091.
Tak więc widzimy, że nawet uprawiając w zasadzie tylko spław dniestrzański, można było
doznać niecodziennych przygód na pełnym morzu, jak te, które panu Konczyckiemu, szlachcicowi
oglądającemu zapewne morze po raz pierwszy w życiu, kazały 43 dni tułać się od
brzegów do brzegów całego czarnomorskiego basenu.
W tymże roku Tadeusz Czacki przeprowadzał rewizję pomiarów rzecznych de Nassau-
Siegena i uznał je za dokładne i dobre1092. Czacki był znakomitym znawcą stosunków ekonomicznych
Polski przedrozbiorowej i jednym z gorących propagatorów pomyślnego rozwiązania
problemu polskiego handlu zagranicznego na zasadzie wolnego handlu przy eksporcie
polskich płodów rolnych drogami wodnymi. Realizując swe plany rozwinął on w latach
osiemdziesiątych XVIII w. ożywioną działalność zmierzającą do zbadania dróg wodnych
wschodniej części kraju. Udał się w tym celu do Mołdawii, gdzie z miejscowym hospodarem
przeprowadzał rozmowy w sprawie regulacji Dniestru. Rozpoczęta w następnym roku wojna
rosyjsko-turecka przekreśliła jednak możliwość dalszego wyzyskania tej drogi wodnej1093. W
czasie trwania Sejmu Czteroletniego Czacki złożył kołom rządowym memoriał O handlu Polski
z Portą Otomańską1094, w następstwie czego Polska prowadziła z Turcją rokowania o zapewnienie
polskiej banderze swobody żeglugi na Morzu Czarnym, co wszakże po roku 1793
stało się nierealne.
Można tu jeszcze dodać, że we wspomnianej wojnie rosyjsko-tureckiej wziął udział książę
de Nassau-Siegen, który zaoferował swe usługi Katarzynie II i otrzymał od niej dowództwo
nad flotyllą statków wiosłowych. Na ich czele odniósł kilka zwycięstw nad flotą turecką, które
zyskały mu znaczny rozgłos i pełną zachwytu odę Trembeckiego1095, rangę wiceadmiralską
i trwałe już zaufanie carycy.1096
1084 Oczaków, port położony na wschód od Odessy w Limanie Dnieprowskim.
1085 Trebizonda
Trapezunt, obecnie Trabson, port turecki na południowo-wschodnim brzegu Morza Czarnego.
1086 Azji Mniejszej.
1087 Bułgarski port czarnomorski.
1088 Zapewne mowa tu o Krymie który jest półwyspem, a nie wyspą.
1089 Trzon steru?
1090 Miejscowość trudna do zidentyfikowania.
1091 D z i e d u s z y c k i, Podróż dla doświadczenia spławu , s. 143.
1092 N i e ć, o. c.
1093 Szczegóły patrz R y d e l, o. c. i H u b e r t, Wojny bałtyckie, s. 463
466 i 482
492.
1094 N i e ć, o. c.
1095 Patrz R y d e l, o. c., s. 103.
1096 Nawet późniejsze niepowodzenia w 1790 r. w wojnie ze Szwedami nie odjęły mu zaufania carycy, choć
stracił je wybitniejszy może od Nassau-Siegena admirał
John Paul Jones. słynny kaper z walk o wolność Sta-
179
3. PODRÓŻ JANA POTOCKIEGO Z CHERSONIA DO CAROGRODU
W roku 1784 odbył podróż czarnomorską w drodze do Egiptu znany podróżnik Jan Potocki.
Spisane przez niego w formie listów do przyjaciółki wrażenia z tej podróży1097 stanowią
jedną z nielicznych, jeśli nie jedyną relację polskiego podróżnika, w której znalazły odbicie
ówczesne warunki podróży na Morzu Czarnym. Może ona wzbudzić tym większe nasze zainteresowanie,
że podróż ta odbyta została w roku największego rozwoju Kompanii dla Handlu
Wschodniego, kiedy jej statki płynęły z Chersonia do portów Afryki oraz południowej i
zachodniej Europy. Jest więc możliwe, że Potocki płynął do Egiptu identyczną trasą, co statek
(czy statki) Kompanii zdążający do Aleksandrii.
Na jakich dwu statkach odbył Potocki podróż z Chersonia do Oczakowa i z Oczakowa do
Carogrodu, jak nazywano wówczas w słowiańskich językach Konstantynopol, bliżej nie wiadomo.
Jeden z nich nie był zapewne statkiem pełnomorskim, tylko przybrzeżnym i co najwyżej
średnich rozmiarów; w dodatku płynął bez ładunku, jak w jednym miejscu autor zaznacza1098,
z czego można by wysnuć wniosek, że statek ten płynął wyłącznie na zamówienie
Potockiego. Jest bowiem całkiem prawdopodobne, że tak zamożny podróżnik, jakim był Potocki,
mógł wynająć ten statek na własny koszt; za tą możliwością przemawiać mogą słowa
Potockiego, że gdy przed wyjściem z limanu na pełne morze zanosiło się na burzę, a marynarze
chcieli płynąć dalej, on ich przymusił do skierowania się do portu1099. Co do drugiego, to
można przypuszczać, że był to jeden ze statków, jakie w normalnych, to znaczy w pokojowych,
czasach pływały między portami rosyjskimi i tureckimi, przewożąc towary i okolicznościowych
pasażerów.
Rejs rozpoczęty został 19 kwietnia 1784 r. odpłynięciem z Chersonia. Potocki tak opisuje
początek podróży:
Dziś rano puściliśmy się na może. Przyjaciele nasi odprowadzili mię aż do portu i żegnali znakami póty,
pókiśmy ich tylko zoczyć mogli. Wkrótce potem weszliśmy w ten labirynt wysp, który niegdyś czajkom kozackim
służył za schronienie [...]
O szóstej przybliżyliśmy się do wnijścia limanu: tak się nazywa golf, gdzie Dniepr wpada, czyli raczej
sama ta rzeka ma w tym miejscu szerokości więcej jak mil trzy. Niezręczność sternika naszego, który zapomniał
okrętowi potrzebnej dać wagi, i nadzwyczajna jego niewiadomość miejsca i obrotów morskich przymusiły
nas schronić się do Głuboska1100.
Dalsza podróż również nie miała spokojnego przebiegu:
Dziś na koniec wypłynęliśmy z pomyślnym wiatrem i w czas dość pogodny. Po dwóch godzinach żeglugi
czas się zachmurzył i wiatr dmąc raz urywkami, drugi raz ze szturmem bliską obiecywał burzę. Majtkowie
chcieli dalej płynąć, alem ich przymusił udać się do portu Stanisława. Na dobre nam to wyszło; bo zaledwie
wysiedliśmy na ląd, wiatr tak się wzmocnił, iż rzucał nam na twarz piasek, a nawet żwir tak silnie, że ledwie
postępować mogliśmy. Słowem, był to uragan, czyli szturm mocny, i z ciężkością dotarliśmy do pierwszych
domostw1101.
nów Zjednoczonych, którego po opuszczeniu służby rosyjskiej Kościuszko bezskutecznie namawiał do zaciągnięcia
się przeciwko caratowi w szeregi szwedzkie (H a i m a n, Polacy wśród pionierów Ameryki, s. 119
128).
1097 P o t o c k i, Podróż do Turcyi i Egiptu.
1098 Jw., s. 5.
1099 Jw., s. 6.
1100 Jw., s. 4, 5.
1101 Jw., s. 6.
180
Po przeczekaniu na lądzie burzy podróżni wyruszyli w dalszą drogę. 22 kwietnia statek
zawinął do portu w Oczakowie. Tam Potocki zabawił dziesięć dni i 2 maja na innym zapewne
statku odpłynął w dalszą drogę.
Podróż w dalszym ciągu nie należała do bezpiecznych z uwagi na mocno rozczłonkowane
limany, w których położona jest większość rosyjskich portów czarnomorskich, i na niebezpieczne
prądy u ujścia rzek do morza.
2 maja na morzu Potocki uczynił następującą uwagę:
Korzystając z wiatru, który się zerwał od północy i wschodu, wyszliśmy a limanu. Bystry kręt wód na
tym miejscu przejście to niebezpiecznym czyni; nie mogliśmy o tym wątpić, widząc na brzegu Wyspy Adda
dwa statki, które się tam rozbiły w tenże sam dzień, kiedym się tak ostrożnie schronił do portu Stanisława.
Płynęliśmy zawsze z miarką w ręku. Na koniec szczęśliwieśmy się stamtąd wydobyli i wkrótce ziemia z oczu
naszych zniknęła. Przyznam Ci się, że nie bez ukontentowania znalazłem się na otwartym morzu1102.
Jak niebawem Potocki miał się przekonać, żegluga na pełnym morzu zabezpieczał wprawdzie
przed tymi niebezpieczeństwami, na jakie statek był narażony na limanach, ale narażała
na nowe, inne niebezpieczeństwa. Pisze on o tym na krótko przed wpłynięciem do Bosforu,
co z pewnością powitał z większym i słuszniejszym "ukontentowaniem" niż uprzednio wyjście
na pełne morze. Pod datą 9 maja 1784 r. na morzu Potocki zapisał:
Żegluga nasza na Morzu Czarnym długa i przykra była; przez trzy dni kołatani byliśmy ustawicznymi
szturmami, które raptownie jeden po drugim następując nie zostawiały nam i jednej chwili odpoczynku. Gdy
jeden miotając długo mały nasz statek dalej niósł swe zapędy, chmura czarna z zapalonego odrywając się
nieba obiecywała nam drugi. Częstokroć punkt czarny zaledwie nad horyzontem zawieszony groził nam trzecim,
który wkrótce przybywał do nas. Przez cały ten czas więcej mieliśmy przykrości aniżeli niebezpieczeństwa,
oprócz razu jednego, gdzie wiatr chwycił nas za wszystkie rozszerzane żagle []
Po tych burzach nastąpiły cisze długie i nudne, które równie jako i wiry sprowadziły nas z naszej dogi i
przywiodły do tego, że my tylko po jednej szklance wody na dzień dostawali; co tym przykrzej było, że upał
był nieznośny i że nie mając dosyć wody do gotowania innych pokarmów całym naszym pożywieniem był
suchar suchy, który pragnienie bardziej jeszcze powiększał, i że mimo wszelkiej naszej oszczędności nie
mieliśmy ich tylko jak na półtora dnia, kiedyśmy spostrzegli wnijście przesmyku do Carogrodu. Jużeśmy
weń weszli, wody Euksynu ciągną nas powoli między brzegi Europy i Azji. Niebezpieczeństwo, utrudnienia,
nudy, wszystko już zapomniane1103.
W Bosforze statek zawinął do małego portu Bujundere (obecnie Bujukdere), skąd autor
wybrał się małym żaglowo-wiosłowym statkiem (czy może raczej łodzią) do Carogrodu. Opis
tej wycieczki zasługuje na przytoczenie choćby dlatego, że Potocki i przedstawia w nim sztukę
obsługiwania typowych dla śródziemnomorskiej żeglugi kabotażowej stateczków, zwanych
kaikami.
Dziś rano wziąłem kaik i popłynąłem do Carogrodu. Nic sobie nie można lżejszego wystawić nad te statki;
tak dalece, iż nie można by nigdy przyprawić do nich żaglów bez zręczności kaidich, którzy mają sposób
utrzymywania równowagi wiosłami i nachyleniem się ciała. Mimo tego jednak czysto trafiają się przypadki:
jakoż ci, co i w pogodą tam się puszczają sposobem, uchodzą za bardzo śmiałych.
Dziś wiatr tak był tęgi, że żadnej łodzi nie widać było na kanale; z tym wszystkim moi kaidzi oświadczyli,
że chcą wynieść pod żagiel, ja im to pozwolił. Nie mówię to dla chełpienia się z moją śmiałością [] lecz
dla wystawienia prędkości, z którąśmy postępawali. Zaledwieśmy postrzegli jaki widok, wnet z oczu naszych
znikał i mnóstwo nowych zoczeń przemijających się z tą szybkością drogę tę podobną do zachwycenia jakiegoś
czyniło, a mnie nową przynosiło rozkosz. Zawinęliśmy na koniec do portu Carogrodu1104.
1102 Jw., s. 7.
1103 Jw., s. 8, 9.
1104 Jw., s. 10, 11.
181
Z Carogrodu, czyli Konstantynopola, Potocki wyruszył w dalszą podróż już na pokładzie
innego okrętu, o czym była mowa w jednym z poprzednich rozdziałów.
Na podróży Potockiego z Chersonia do Konstantynopola można zakończyć przegląd żeglarzy
i podróżników czarnomorskich w krótkim okresie istnienia polskiej żeglugi na tych wodach.
182
XIII. WYPRAWY I PODRÓŹE MORSKIE LEGIONISTÓW
NAPOLEOŃSKICH
1. PIERWSZE PODRÓŻE MORSKIE POLSKICH UCHODŹCÓW
Trzeci rozbiór Polski i utrata niepodległości wywołały nową emigrację politycznowojskową.
Wziął w niej udział ten odłam społeczeństwa (pewne ugrupowanie szlacheckie,
przedstawiciele mieszczaństwa, a także i chłopi), który z różnych przyczyn nie tylko z głębokim
bólem przyjął rządy zaborców, lecz równocześnie wszczął działalność zmierzającą do
podjęcia natychmiastowej walki orężnej o narodowe wyzwolenie1105. Kontynuując powziętą
po upadku Warszawy myśl wyprowadzenia do rewolucyjnej Francji pozostałych jeszcze
wówczas 20 000 żołnierzy, grono cywilnych i wojskowych patriotów związało ideę odzyskania
niepodległego bytu z tymi potencjami w Europie, które sprzyjały powstaniu kościuszkowskiemu
i były naturalnym sprzymierzeńcem Polski przeciw Rosji bądź z przyczyn natury
ustrojowej, jak Republika Francuska, bądź też z racji datującej się od dawna rywalizacji o
władanie i wpływy w południowo-wschodniej Europie, jak Turcja. W Paryżu działali już
zresztą wysłannicy kościuszkowscy, niejako przedstawicie dyplomatyczni Polski akredytowani
przy francuskim Konwencie Rewolucyjnym.
Inne znowu grono patriotów, generałów powstańczych i członków rządu, zebrało się na terytorium
Republiki Weneckiej, tworząc tam pod opieką posła francuskiego Lallemanta Klub
Patriotów Polskich w Wenecji, współpracujący zresztą z ośrodkiem paryskim.
Na emigracji znalazły tysiące Polaków, którzy po upadku powstania kościuszkowskiego
skierowali się teren zaboru austriackiego, do tzw. Galicji, jak również i do innych ziem austriackich
i tam się rozproszyli. Byli oni później przymusowo wcielani do armii austriackiej i
w jej szeregach skierowani przeciwko Francji na front reński i włoski. Liczbę ich oceniano
może nieco przesadnie, na dwadzieścia tysięcy. Wszystkie podejmowane przez przywódców
emigracji projekty odbudowania na obczyźnie polskiej siły zbrojnej opierały się właśnie na
możliwości zbudowania jej z dezerterów bądź jeńców polskich z armii austriackiej1106.
Ponadto przedostawali się Polacy z różnych ziem cesarstwa austriackiego do Turcji, dokąd
dla uzgodnienia ewentualnego użycia ich do akcji przeciwko Rosji wysłany został przez klub
wenecki Michał Ogiński.
Ogiński odpłynął 4 listopada 1795 r. z Wenecji do Neapolu, aby tam zaokrętować się na
statek odchodzący do Konstantynopola. Nie było to jednak łatwe, gdyż rosyjskie placówki
dyplomatyczne we Włoszech, uprzedzone przez swych szpiegów o misji Ogińskiego, dokła-
1105 Na temat działalności i walk narodowowyzwoleńczych Polaków w okresie dwudziestolecia po trzecim
rozbiorze i utracie niepodległości (1795
1815) istnieje dużo źródeł (głównie w postaci wspomnień uczestników
emigracyjnej tułaczki) oraz obszerna literatura. Opracowując niniejszy rozdział, będący pierwszą próbą objęcia
całokształtu działalności i przygód m o r s k i c h polskich legionistów napoleońskich, oprócz wzmiankowanych
wspomnień (cytowanych dalej w przypisach) korzystałem w znacznej mierze z prac M. K u k i e l a (patrz przypis
2), a zwłaszcza A. M. S k a ł k o w s k i e g o, zawierających bardzo duży materiał faktograficzny. Jego wartość
wzrosła dziś dodatkowo wskutek zniszczenia niektórych cennych źródeł rękopiśmiennych (np. rękopisy
Bibl. Raperswilskiej, Bibl. Pozn. Tow. Przyj. Nauk i in.) w toku ostatniej wojny.
1106 M. K u k i e l, Dzieje wojska polskiego w dobie napoleońskiej 1795
1815, t. I, Warszawa 1918, s. 42.
183
dały wszelkich starań, aby uniemożliwić mu wyjazd. Pomimo, że zaopatrzony był w paszport
francuski opiewający na inne nazwisko, Ogiński objechać musiał niemal całe wybrzeże
Włoch, zanim udało mu się zmylić prześladowców i 5 lutego 1796 r. odpłynąć z Liworno na
przerobionym ze starej fregaty statku weneckim.
Pierwsze dni żeglugi były dość pomyślne. Statek przepłynął obok Elby i wzdłuż Sardynii,
później jednak przeciwne wiatry i cisza na morzu sprawiły, że dopiero po trzech tygodniach
zawinął na Maltę. Po wyruszeniu z Malty historia się powtórzyła: w przeciągu czterech dni
statek przemierzył Morze Jońskie i dotarł do Wyspy Cerigo (Kythera) u południowych wybrzeży
Grecji, by później stracić drugie trzy tygodnie na rejs wśród wysp i wysepek Archipelagu.
W tej drugiej części żeglugi podróżnym groziło nie tylko niebezpieczeństwo zniszczenia
sfatygowanego statku przez szalejącą przez szereg dni burzę, ale i widmo niewoli, gdyż wody
Archipelagu roiły się od piratów. Wreszcie jednak po pięćdziesięciu pięciu dniach łącznego
pobytu na morzu Ogiński znalazł się w Smyrnie1107. Stąd dotarł konno do brzegów morza
Marmara, zaokrętował się następnie na mały statek turecki i na nim przybył wreszcie do Konstantynopola1108.
Tam Ogiński przygotowywał teren do późniejszego "tranzytu" polskich
emigrantów przez Turcję na Zachód, gdy zawiodły wszelkie nadzieje na czynne wystąpienie
Turcji przeciwko Rosji.
Nie po myśli patriotów polskich na emigracji rozwijały się również ich plany zorganizowania
oddziałów polskich w armii francuskiej. Przede wszystkim na przeszkodzie temu stał
jeden z artykułów nowej konstytucji francuskiej, który zabraniał przyjmowania cudzoziemców
w poczet obrońców ojczyzny. Jednakże sprowadzanemu w 1796 r. generałowi Dąbrowskiemu,
który był jednym z najgorętszych propagatorów idei związania się emigracji polskiej
z rewolucyjną Francją, udało się uzyskać w tej mierze poparcie wielu wybitnych generałów
francuskich, a w ich liczbie również i niezbyt przychylnie początkowo ustosunkowanego do
polskiej sprawy generała Bonaparte. Znaleziono wyjście pośrednie, a mianowicie utworzenie
legionów polskich i związanie ich z państwami sprzymierzonymi z Republiką Francuską. W
taki sposób doszło do powołania do życia legionów polskich w nowoutworzonym państewku
lombardzkim. Zwycięska kampania Bonapartego przeciwko Austrii podniosła do szczytu nadzieje
polskie na odrodzenie ojczyzny, jednak zostały one zniweczone przez zawarcie w 1797
r. rozejmu w Leoben. Rozejm ten był równocześnie ciosem dla zebranych na Wołoszczyźnie
wojskowych polskich, którzy na próżno usiłowali tam wszcząć powstanie i poróżnić Turcję z
Austrią. Toteż jeszcze w roku 1797, bezpośrednio po podpisaniu między Francją a Austrią
wspomnianego rozejmu w Leoben, jak i w roku następnym, po zawarciu pokoju w Campo-
Formio, do Turcji napłynęła wielka fala uchodźców polskich. Dawni oficerowie i żołnierze
polscy masowo opuszczali Wołoszczyznę i udawali się do Turcji. Los ich był rzeczywiście
opłakany i pożałowania godny. Obdarci, schorowani i wynędzniali, dziesiątkowani przez grasujące
nagminnie choroby zakaźne, o głodzie i chłodzie wlekli się żołnierze-tułacze wzdłuż
Dunaju i innych rzek ku Morzu Czarnemu. Tam jednak "czyhały na nich setki niebezpieczeństw:
dżuma, rozboje, śmierć głodowa, zmurszałe, i podziurawione okręty, morskie burze,
napady korsarskie i rozbicia"1109. Dla tych zaś, którym udało się szczęśliwie ominąć lub przezwyciężyć
te niebezpieczeństwa, którzy zdrowo lub przynajmniej cało dotarli do Turcji, tułaczy
los i wędrówka po obczyźnie bynajmniej nie były zakończone. Decyzją przychylnie do
polskich uchodźców ustosunkowanych rządów tureckiego, francuskiego i
pod naciskiem
tego ostatniego
rządów świeżo utworzonych państewek włoskich polscy uchodźcy przetransportowani
mieli być do Włoch i tam wejść w szeregi armii Królestwa Lombardzkiego i
Republiki Cisalpińskiej.
1107 O g i ń s k i, Mmoires , t. II, s. 121.
1108 Jw., s. 124.
1109 K u k i e l, o. c., s. 72.
184
Rząd turecki przeznaczył pewną kwotę na koszty, przejazdu każdego emigranta polskiego
z Konstantynopola do Wenecji. Odtąd przez cały rok odjeżdżali Polacy mniejszymi i większymi
grupami na Zachód. Setki, a w sumie zapewne kilka tysięcy ludzi odbyło tę dość daleką
podróż morską i po raz pierwszy na dobre zapoznało się z morskim żywiołem.
Ale również i na tej trasie czyhało na emigrantów niejedno niebezpieczeństwo. Obok często
nie sprzyjających warunków atmosferycznych groźne było zetknięcie się z okrętami korsarzy
algerskich, którzy podobnie jak w ubiegłych wiekach, choć w znacznie już mniejszym
stopniu, przeszkadzali śródziemnomorskiej żegludze.
Ze znanych Polaków, którzy płynąc z Turcji do Włoch dostali się do niewoli korsarzy,
wymienić można mjra Tyssota, por. Sierawskiego i kpt. Szawlińskiego. Ten ostatni w niewoli
sturczył się i później doszedł nawet da stanowiska baszy tureckiego1110.
Czy płynący z Turcji na Zachód emigranci polscy pozostawili jakie relacje pisemne ze
swych podróży, nie wiadomo. Być może, że raczej tak, gdyż były to dla większości z nich
przeżycia nowe i przy tym zupełnie niecodzienne. Możliwe, że z reminiscencji tych morskich
przygód i przeżyć narodziła się w umyśle jednego z emigrantów, zresztą typowego "niebieskiego
ptaka", koncepcja udawania polskiego admirała. Ten samozwańczy admirał nie istniejącej
wówczas floty, nazwiskiem Zaremba, przebywał w tym charakterze przez dłuższy
ponoć czas w Paryżu, a po rozejmie w Leoben pojawił się na terenie Włoch, gdzie nawet odbył
przegląd floty w Ankonie. Wreszcie jednak mistyfikacja się wydała, gdyż z kolei pojawił
się Zaremba w Rzymie w księżej sutannie, którą znowu zamienił na mundur francuskiego
oficera1111.
Pomijając jednak postać tego mistyfikatora można wymienić innych Polaków, którzy w
początkowym okresie emigracji naprawdę zapoznali się z morzem. Jednym z nich jest Józef
Sułkowski, który we Francji przebywał od roku 1793 i początkowo na próżno usiłował się
dostać do armii francuskiej. Zanim wreszcie tego dopiął, wysłano go w misji dyplomatycznej
na Wschód, do Turcji i Syrii, skąd powrócił do Francji pod koniec 1795 r.1112
Jeszcze bliższy kontakt z morzem, i to nie ograniczający się jedynie do podróży morskich,
nawiązali dwaj inni oficerowie polscy, a mianowicie kpt. kościuszkowski Antoni Amilkar
Kosiński i mjr Jan Strzałkowski. W roku 1795 bili się oni jako ochotnicy w szeregach armii
francuskiej we Włoszech, a z początkiem grudnia tego roku udali się do Nicei, "gdzie dla
uzyskania obywatelstwa francuskiego przyjęli służbę na małym statku wojennym korsarskim,
zwanym "La Pierre" na którym pięciomiesięczną kampanię morską aż do maja 1796 r. odbyli"
1113.
2. UDZIAŁ POLAKÓW W WYPRAWIE NAPOLEONA DO EGIPTU
Udział Polaków w wyprawie Napoleona do Egiptu był nadzwyczaj nikły, gdyż w szeregach
35-tysięcznej armii francuskiej znalazło się tylko sześciu polskich oficerów oraz zapewne
niewielka ilość żołnierzy, dokładnie zresztą nie znana. Na pozór mogłoby się to wydawać
dziwne; w tym czasie bowiem mieli Francuzi do dyspozycji nie mniej jak 8000 żołnierzy polskich,
zorganizowanych w formacjach na służbie państw włoskich. Projekt wysłania tych
1110 Jw.
1111 S. S c h n r - P e p ł o w s k i, "Jeszcze Polska nie zginęła!" Dzieje legionów polskich. Opowieść dziejowa
z lat 1797
1806, Kraków 1897, s. 104, l05.
1112 K u k i e l, o. c., s. 42.
1113 Amilkar Kosiński we Włoszech 1795
1803 r. Zbiór materiałów do historii legionów polskich we Włoszech,
Poznań 1877, s. XII. Tamże zamieszczone jest tłumaczenie, a na s. 4 oryginalny tekst w jęz. francuskim
dokumentu wystawionego Kosińskiemu przez dowódcę korsarskiej szebeki (nazwana jest ona dwukrotnie "La
Pierre"
na s. XII, a trzeci raz "Le Pierre"
na s. 4.) i poświadczającego fakt jego ochotniczej służby oraz cnót
obywatelskich i republikańskiego ducha.
185
wojsk do Egiptu był rozważany, jednakże Francuzi zdawali sobie sprawę z tego, że aczkolwiek
wojska polskie bardzo chętnie szły do walki z ciemiężcami ich ojczyzny i niczego bardziej
ochoczo nie wyczekiwały jak wojny z Austrią czy innymi państwami zaborczymi, jednak
równie widoczna była niechęć Polaków do wojny kolonialnej. Ten wzgląd oraz fakt, że
formacje polskie były źle umundurowane i niedostatecznie jeszcze wyćwiczone zadecydowały
a odstąpieniu od projektu wysłania wojsk polskich do Egiptu1114.
Wspomnianymi oficerami polskimi w służbie francuskiej, którzy popłynęli do Egiptu, byli:
Józef Sułkowski, ówczesny adiutant Napoleona Bonapartego, Józef Feliks Łazowski, oficer
inżynierii i doskonały znawca Turcji, który uczestniczył w przygotowaniu planów ekspedycji,
Józef Zajączek, były konfederat barski, a z kolei generał kościuszkowski, będący od roku
1797 w szeregach francuskich, oraz z dywizji Desaixa
płk Józef Grabiński, mjr Józef
Szumlański i kpt. Hauman.
Do odegrania szczególnej roli w tej wyprawie predestynowany był niewątpliwie Sułkowski,
najwybitniejszy z wymienionych sześciu polskich oficerów, i to najwybitniejszy nie tylko
z racji zajmowanego stanowiska, ale również siłą charakteru i niecodziennymi zdolnościami1115.
Choć "wysoko urodzony", Sułkowski już za młodu zdradzał demokratyczne poglądy
(w roku 1791 domagał się uwłaszczenia chłopów), a później w czasie swej służby francuskiej
uchodził za zwolennika skrajnego odłamu emigracji. Doskonały żołnierz, który odwagi swej
dowiódł w roku 1790 pod Zelwą (za co dostał Virtuti Militari), a następnie pod Mantuą w
1794 r. (wymieniony w raporcie) i podczas ekspedycji egipskiej na Malcie oraz pod Piramidami,
zapowiadał się równocześnie na wybitnego dowódcę. Czytając jego raporty z kampanii
włoskich ówczesny kierownik spraw wojennych Dyrektoriatu Carnot ponoć się wyraził, że
Sułkowski byłby zdolny zastąpić Bonapartego. I stąd właśnie, jak również z różnic w poglądach
politycznych, miała narodzić się nieufność dążącego do absolutyzmu Bonapartego do
swego ewentualnego rywala o przekonaniach rewolucyjnych i demokratycznych, i
jako dalszy
ciąg tej wersji
wysłanie go przez Bonapartego na śmierć1116.
Sułkowski był zamiłowanym podróżnikiem. Już od dzieciństwa lubował się w ciągłych
wędrówkach, zaś w czasie emigracji, gdy pociągać go zaczął Wschód, tę namiętność podróżowania
połączył z inną, jeszcze szlachetniejszą i wartościowszą, będącą godnym ukoronowaniem
jego sławy. Była nią jego działalność naukowo-badawcza, rozpoczęta we Francji
studiami języka arabskiego, prowadzona następnie w czasie misji dyplomatycznej w Turcji i
Syrii, gdzie Sułkowski kontynuował naukę tego języka, poznając równocześnie życie i obyczaje
Wschodu, a zakończona chlubnie, choć przedwcześnie, w czasie wyprawy egipskiej.
Chociaż podczas egipskiej kampanii Sułkowski nieustannie znajdował się w akcji i był wielokrotnie
ranny, okresy rekonwalescencji wyzyskiwał na pracę naukową i literacką, i to jako
członek Instytutu Egipskiego. Skalę wszechstronnych zainteresowań Sułkowskiego charakteryzują
najlepiej jego główne prace nad sytuacją prawodawstwa egipskiego, przy układaniu
słownika arabskiego i przy opracowaniu (przez niego osobiście) opisu drogi z Kairu do Salehhieh;
ponadto zwrócił on uwagę Instytutu na cenne zabytki archeologiczne1117.
W czasie wyprawy z flotą inwazyjną do Egiptu Sułkowski dał jeszcze jeden dowód swej
niezwykłej inteligencji i może równocześnie dobrego obeznania ze sprawami morskimi, a
nawet zagadnieniami taktyki morskiej, z którymi zresztą nie po raz pierwszy zapewne się
zetknął.
1114 A. M. S k a ł k o w s k i, Les Polonais en Egypte 1798
1801, Cracovie 1910, s. VI.
1115 Patrz A. M. S k a ł k o w s k i, Józef Sułkowski w legendzie i historii, "Przegląd Wielkopolski", t. III, Poznań
1947, nr 4
6. Tamże (s. 76) podane najważniejsze źródła i literatura, z pamiętnikiem Sułkowskiego na
czele.
1116 S k a ł k o w s k i, o. c., s. 74.
1117 T e n ż e, Les Polonais en Egypte, s. XXIX.
186
Zaokrętowany na liniowcu admiralskim "LłOrient", "który dominował niczym katedra nad
całym pływającym miastem okrętów wszystkich wielkości"1118, Sułkowski wpisany został 19
maja 1798 r. na listy imienne generałów i oficerów sztabowych jako adiutant naczelnego wodza.
Sułkowski, szczery demokrata, nie posiadał własnego służącego. Skazany na bezczynność
w czasie podróży morskiej, nie umiał próżnować. On jeden z całego sztabu korzystał z
biblioteki okrętowej, studiując Plutarcha1119, ponadto obserwował pilnie ewolucje i ruchy
floty i w listach spisywał cenne uwagi na ten temat. Oto co pisze o rejsie z Tulonu na Maltę:
Rozkazy odjazdu nie dały na siebie czekać i podnieśliśmy kotwicę 30 floreala1120 po dołączeniu się konwoju
marsylskiego.
Nie ma na morzu nic trudniejszego, jak utrzymać razem w marszu dużą liczbę jednostek o zasadniczo
odmiennych szybkościach, a równocześnie nic nie jest bardziej kłopotliwe, jak określenie miejsca zebrania
się konwojów, które należy ochraniać, a których nie nadzoruje się podczas ich wyjścia z portu. Sami tego doświadczyliśmy?
Konwoje z Genui i Korsyki, po które udaliśmy się na ich miejsca postoju, dołączyły się do
armii1121, za to konwój z Civita-Vecchia, któremu wyznaczono bardziej odległy punkt zborny, naraził się na
największe niebezpieczeństwo.
Kommodor1122 Nelson, krążący po Morzu Śródziemnym z trzema okrętami liniowymi, od kilku dni blokował
dywizjon hiszpańskich fregat, które zawinęły do portu Mahon1123, gdy naraz pozostawił je i zakotwiczył
koło Sardynii niemal w zasięgu naszego działania. Byłoby stwierdzić trudno, czy manewr, który później
wykonał, należy przypisać trafowi, czy też jego śmiałości, lecz o mało nie okazał się on dla nas zgubny1124.
Nasze wyjście z Tulonu musiało być mu znane, a kierunek naszej drogi do wybrzeży Lewantu od dawna
przestał być tajemnicą.
W podobnych wypadkach, kiedy się już dostrzeże wybrzeża Sardynii, porzuca się tę wyspę wytyczając kierunek
wprost na Przylądek Bon w Afryce, lecz wyprawa obrała inną trasę i płynęła wzdłuż Sardynii, aż na wysokość
Cagliari. Otóż Nelson szedł przeciąć drogę, którą
jak mógł przewidywać
my płyniemy. Nie napotkał tam jednak
armii, tylko zdobył uzbrojony bryg, który się znalazł na jego kursie. Bryg ten został wysłany na spotkanie
konwoju z Civita-Vecchia, błądzącego na tych wodach pod eskortą jednej tylko fregaty. Nie wątpię, że Nelson,
poinformowany o tym fakcie, nie szczędził wysiłków, aby napotkać ten konwój celem osiągnięcia podobnie decydującego
zwycięstwa. Jednakże duch wolności, który wiedzie nas do sukcesu, zapobiegł widocznie temu katastrofalnemu
spotkaniu, które nas mogło pozbawić sześciu tysięcy wojowników z armii włoskiej.
Przez dziesięć dni pozostawaliśmy w tej niepewności, wiedząc o poczynaniach Nelsona, gdyż ścigał on jedną z
naszych fregat, po czym nie mając żadnej nowiny o konwoju wyruszyliśmy wreszcie na Maltę. Pierwszym objektem,
jaki przedstawił się naszym oczom w pobliżu wyspy, był ten właśnie konwój! To tak wyjątkowe szczęście
posłużyło za pomyślną wróżbę do ataku na wyspę, którego nie omieszkano bezwłocznie przygotować1125.
Pomijając szereg niedokładności tej relacji, będącej zobrazowaniem posiadanych wówczas
przez Francuzów informacji o ruchach Nelsona i sile jego eskadry, stwierdzić można, że Sułkowski
wcale dobrze orientował się w istniejącej na morzu sytuacji, choć zbyt pesymistycznie
oceniał możliwości francuskiej floty. Jest oczywiste, że Nelson, któremu dopiero w połowie
czerwca 1798 r. przysłano wystarczające posiłki, nie był w stanie ze swymi trzema liniowcami
przeszkodzić wyprawie floty francuskiej z Tulonu na Maltę. Później natomiast, gdy eskadra
jego wzrosła do 14 jednostek, sytuacja uległa zmianie, zwłaszcza że francuskie okręty
wojenne były przestarzałe i w złym stanie, załogi zaś niekompletne i niedoćwiczone. I tu
trzeba przyznać Sułkowskiemu, że zdawał sobie znacznie lepiej sprawę z miernego stanu
francuskiej eskadry, konwojującej ekspedycję egipską, niż Bonaparte, który wyrażał się o niej
w superlatywach1126.
1118 Jw., s. XXVII.
1119 Jw., przyp. 8.
1120 Wg kalendarza republikańskiego
19 maja.
1121 Tzn. do głównych sił floty.
1122 Nieścisłość: Nelson był już wtredy kontradmirałem (od r. 1797).
1123 Na wyspie Minorce.
1124 Jest to przesada: Nelson miał 3 liniowce, Francuzi kilkanaście.
1125 Jw., s. 2
4. Przy tłumaczeniu tej relacji korzystałem z życzliwej pomocy dra A. J. Kamińskiego.
1126 A. T h o m a z i, Napoleon et ses marins, Paris 1950, s. 39.
187
Kiedy w porcie La Valetta piechota francuska przechodziła z okrętów na szalupy, którymi
przewożono je na wyspę, Sułkowski znajdował się w pierwszych szeregach przystępujących
do ataku. Podobnie zachowywał się później w Egipcie, aż do 11 września 1798 r., gdy wysłany
na rekonesans zginął u bram Kairu.
Pisane w języku francuskim pamiętniki Sułkowskiego z walk w Polsce, we Włoszech i
Egipcie ukazały się drukiem w 1832 r. w Paryżu1127, a później w lichym zresztą przekładzie
polskim1128. Postać zaś Sułkowskiego posłużyła Żeromskiemu do napisania znanej tragedii,
która ukazała się w roku 19101129.
Z pozostałych pięciu oficerów-Polaków uczestniczących w kampanii egipskiej, Łazowski
odbył podróż do Egiptu na pokładzie wysłużonego liniowca "Le Peuple-Souverain"1130, o
Zajączku brak bliższych informacji, a trzej pozostali oficerowie płynęli na statkach konwoju z
Civita-Vecchia. W pamiętnikach Szumlańskiego czytamy o tej podróży, co następuje:
Pamiętam dobrze, że dnia 10 maja r. 1798 nadesłano rozkaz wsiadania na statki; lecz wicher i burza
wstrzymały wykonanie woli komendanta. Dnia 15 maja łagodny powiew wiatru zwiastował pomyślną chwilę;
dany znak wystrzałem działowym pchnął nas, że tak się wyrażę, na statki. 16 maja, dzień słońca i pogody,
był hasłem wyjścia z portu, gdzie pośród okrzyku ludu i hucznej muzyki rozgłosu rozpoczęła się nasza żegluga.
Brzegi Włoch jak senne widziadła znikały sprzed ócz naszych, w marzeniu pozostał tylko zapragniony
Egipt kołysany falą morza. Szukając floty naczelnej na przestrzeni morza, byliśmy w ciągłej obawie, aby się
nie zdybać z angielską: miała ona węch niepospolity i czyhała na nas od dni wielu; mgły, gęsta rosa i odległość
osłoniły wyprawę przed okiem Anglików. Przepłynęliśmy obok Korsyki i Sycylii, a po dwudziestu kilku
dniach żeglugi powitały nas brzegi Malty. Tu krążąc dwa dni ledwie dnia trzeciego nastąpiło nasze połączenie
z flotą tulońską. Dnia 11 czerwca zaczęły się kroki nieprzyjacielskie; wielki mistrz maltańskich kawalerów
nie pozwalał naszej flocie wpłynąć do portu i pożałował tego; bo Sułkowski, adiutant Bonapartego,
młodzian pełen odwagi i rzadkich talentów, tej samej nocy na czele 500 karabinów opanował wszystkie wybrzeża
lewej strony, przymusił kawalerów Zakonu do opuszczenia baterejów[!] przeznaczonych na obronę
brzegów, i ścigał uciekających aż do murów fortecy. Dnia 12 stanęło zawieszenie broni, 13 były artykuły pokoju
podpisane, a 14 wpłynęliśmy do portu obszernego albo raczej do warowni, gdzie wejście jest bardzo
ciasne i w dodatku bronione strażnicą dwóch ogromnych zamków 1131.
W dalszym ciągu swych wspomnień Szumlański kreśli krótką historię Malty i kawalerów
maltańskich, po czym przechodzi do opisu wyspy. Na uwagę zasługują wrażenia autora z
przybycia do portu floty maltańskiej, niegdyś tak sławnej, a w tym czasie znajdującej się już
w stanie upadku. Oto co pisze Szumlański:
W czasie naszej bytności przez dni ośm galary maltańskie wpłynęły także do portów; wielkość niesłychana
ludzi, znajdująca się na pokładach, była bardziej przeszkodą niż pomocą manewrom żeglugi. Ta, na której
znajdował się komendant wynosiła przeszło 800 osób. Wszystkie zaś miały na sobie pyszne ozdoby, rzeźby i
złoto błyszczało na nich. Ogromne żagle w pasy niebieskie z białym, a w środku krzyż pąsowy; chorągwie z
tyłu i przodu powiewały z przepychem; lecz za to budowa galar wcale wątła; ani bitwy, ani burzy morskiej
nigdy nie wytrzyma. Zakon te galary utrzymywał bardziej na pamiątkę dawnej świetności aniżeli dla użytku1132.
1127 J. S u ł k o w s k i, Mmoires historiques, politiques et militaires , par Hortensius de St. Albin, Paris
1832.
1128 Sułkowskiego Józefa życie i pamiętniki, przekład Żupańskego, Poznań 1864. Opinia S k a ł k o w s k i e -
g o, Józef Sułkowski , s. 65.
1129 S. Ż e r o m s k i, Sułkowski, tragedia, ostatnie wydanie w "Dziełach" ("Dramaty", t. 2), Warszawa 1956.

Pisząc tę tragedię Żeromski korzystał z przygotowanej do druku książki S k a ł k o w s k i e g o, Les Polonais en
Egypte (patrz t e n ż e, Józef Sułkowski , s. 66).
1130 S k a ł k o w s k i, o. c., s. LVII.
1131 Pamiętniki pułkownika Józefa Szumlańskiego. Wyprawa egipska roku 1798, "Lwowianin", 1842, s. 117,
118.
1132 Jw., s. 119, 120.
188
Przeprawę z Malty do Aleksandrii kwituje Szumlański kilku krótkimi słowami. Reszta
pamiętnika poświęcona jest trzymiesięcznemu pobytowi w Egipcie.
Gdy kampania egipska zbliżała się do niepomyślnego dla Francuzów końca, z początkiem
września 1798 r. "dla słabego zdrowia ja
pisze Szumlański
Grabiński i Hauman zyskaliśmy
pozwolenie powrotu do kraju"1133. Pamiętnik Szumlańskiego urywa się jednak 11 września
1798 r. (w dniu śmierci Sułkowskiego!), kiedy trzej Polacy przybyli do Aleksandrii,
gdzie zapewne mieli się zaokrętować. A szkoda wielka, gdyż nie opisana podróż powrotna
była pełna przygód. Statek, którym płynęli do Francji, wpadł przy Wyspie Syffanta (Siphnos)
w ręce piratów i oficerowie polscy odstawieni zostali w kajdanach do Stambułu, a tam
użyci
do ciężkich robót. Hauman niedługo potem zmarł, zaś pozostałym udało się przy pomocy
obcych dyplomatów wydostać po jakimś czasie z niewoli1134.
Z wyjątkiem Sułkowskiego wszyscy pozostali oficerowie polscy przeżyli kampanię egipską,
a Zajączek doszedł nawet w jej toku do wysokiej godności administratora wojskowego
Egiptu.
Z Zajączkiem wiąże się też nazwisko innego Polaka przebywającego podówczas w Egipcie,
a mianowicie o. Adama Prospera Burzyńskiego z zakonu reformatów, który od roku 1795
prowadził pracę misyjną w Egipcie i Syrii. Zapoznawszy się z Zajączkiem po bitwie pod Piramidami,
działał później o. Burzyński jako kapelan, doktor i tłumacz przy armii francuskiej
w Egipcie. Do kraju wrócił w roku 18151135.
3. PIERWSZA WYPRAWA POLAKÓW NA SAN DOMINGO
Pokój zawarty w roku 1801 w Luneville, po nowej wojnie między Francją a zaborcami
Polski
Rosją carską i Austrią, znów podważał rację bytu polskich wojsk na obczyźnie, które
tymczasem powiększyły się o Legię Naddunajską i wzrosły do liczby kilkunastu tysięcy ludzi.
Zrazu formacje te skierowane zostały do Rzeczypospolitej Cisalpińskiej i Królestwa Etrurii,
jednakże jasne było, że w sytuacji tej los ich jest nie bardzo pewny, a istnienie raczej krótkotrwałe,
gdyż obciążały nadmiernie budżet i tak wyniszczonych długotrwałymi wojnami
państewek włoskich. Doprowadzało to do wzajemnych nieporozumień i zatargów. Żołnierze
byli rozgoryczeni i zniechęceni, że stali się niepotrzebnym i zbędnym dla Francji balastem.
Napoleon, który w sprawie Polski kierował się zawsze zimnym wyrachowaniem i który
Polaków cenił tylko jako dobry materiał żołnierski, nie miał oczywiście zamiaru z niego zrezygnować,
zresztą wrodzona bitność polskiego żołnierza kazała uważać go za coś więcej niż
za zwyczajne "mięso armatnie", którego wojująca od lat już dziesięciu bez przerwy Francja
stale potrzebowała. Toteż kiedy nadarzyła się okazja ponownego wyzyskania Polaków, i to z
dala od dotychczasowego europejskiego teatru wojennego, Napoleon już bez takich skrupułów,
jakie miał przy organizowaniu wyprawy do Egiptu, postanowił pchnąć Polaków na nową
wyprawę wojenną. Okazję do tego dala francuska ekspedycja na San Domingo, przedsięwzięta
celem stłumienia powstania murzyńskiego.
Na San Domingo jeszcze w czasie Dyrektoriatu doszło do zmiany dotychczasowego status
quo: wyspa przeszła w faktyczne władanie wodza murzyńskiego Toussaint-lłOuvertureła
(choć uznawał on jeszcze urzędowa zwierzchność Francji), a ponadto czarni w zbrojnej walce
znieśli niewolnictwo, zgodnie zresztą z konstytucją uchwaloną za czasów rewolucyjnego
Konwentu1136. W tej walce wyspa, do tej pory zwana "perłą Antylli", bardzo podupadła go-
1133 Jw, s. 121.
1134 B y s t r o ń, Polacy w Ziemi Świętej, Syrji i Egipcie, s. 87.
1135 M. G o d l e w s k i, Burzyński Adam Prosper, "Polski słownik biograficzny", t. III, s. 140, 141; B y -
s t r o ń, o. c., s. 88 (tamże podobizna Burzyńskiego).
1136 A. M. S k a ł k o w s k i, Polacy na San Domingo (1802
1809), Poznań 1921, s. 28.
189
spodarczo; ostatnio i tak już tylko nominalnie podległa Francji, była teraz dla niej zupełnie
stracona i jako źródło ogromnych dochodów z licznych cukrowni, plantacji kawy, bawełny i
indygo przestała się liczyć. Ponadto całe gałęzie przemysłu francuskiego były do tej pory
oparte na dostawach żywności, odzieży oraz niezliczonych artykułów codziennego użytku,
wygody i zbytku na San Domingo. Uniezależnienie się więc San Domingo od Francji musiało
oznaczać ruinę wielu nadmiernie rozwiniętych gałęzi francuskiego przemysłu1137.
Nic więc dziwnego, że Napoleon dążąc do podniesienia gospodarki francuskiej, a przy tym
coraz wyraźniej odstępując i nawet zwalczając dotychczasowe osiągnięcia rewolucji, nie zamierzał
pogodzić się z istniejącym stanem rzeczy na San Domingo i postanowił siłą objąć
wyspę we władanie Francji, czyli tym samym przywrócić tam niewolnictwo. Równocześnie
zaś postanowił przy tym samym ogniu upiec drugą pieczeń: pozbyć się z Europy polskich
legionistów.
Bez entuzjazmu, ale i bez oparu przyjęli polscy żołnierze wiadomość o czekającej ich podróży
na San Domingo. Dotychczasowa sytuacja we Włoszech stawała się coraz bardziej nieznośna
i na dalszą metę trudna do wytrzymania, tak że sami Polacy z Dąbrowskim na czele
rozważali projekt zamorskiej emigracji do nowej Rzeczypospolitej Siedmiu Wysp Egejskiego
Morza1138. Perspektywy na wojnę z potęgami zaborczymi prysły w roku 1801 po zawarciu
pokoju w Luneville i z tej strony nie było się czego spodziewać. A na koniec pomimo szeregu
dotychczasowych zawodów wielu Polaków wierzyło jeszcze w szczerość intencji Napoleona,
znajdującego się teraz u szczytu sławy, i liczyło nadal na to, że walcząc wszędzie tam, gdzie
plany wojenne Napoleona ich rzucą, u boku tego wojennego geniusza wywalczą upragnioną
wolność uciemiężonej ojczyźnie. I dlatego nie trzeba się wcale dziwić, że zupełnie zbędne
okazały się środki ostrożności zarządzone przez władze francuskie przy zaokrętowywaniu
Polaków na statki1139.
Pierwsze zostały przeznaczone do podróży za ocean oddziały trzeciej półbrygady. Do
przewiezienia z górą dwu i pół tysiąca żołnierzy rząd francuski wynajął czternaście niedużych
transportowców1140, a mianowicie: trzy duńskie ("Christine-Margerite", "Diana" i "Fryde"),
trzy rosyjskie ("Apollon", "Mikołaj" i "Dicappinada"), trzy angielskie ("Dry Saurs", "Testimonid"
i "Anna"), cztery austriackie ("Le Tulipan", "La Bonne Foi", "Fortune" i "Esclavon")
oraz jeden amerykański ("LłAventure") o pojemności od 170 do 400 ton1141.
Odkotwiczenie konwoju z Liworna przewidziano na 15 maja 1802 r. i chociaż dnia tego
była niepomyślna pogoda, a doświadczeni żeglarze zwiastowali nadchodzącą burzę1142, dowództwo
francuskie nie chciało przełożyć terminu odkotwiczenia. Pociągnęło to za sobą tragiczne
następstwa, gdyż krótko po wypłynięciu z portu zerwała się gwałtowna burza, która
rozbiła jeden ze statków w pobliżu latarni morskiej San Vincenzo i zmusiła pozostałe do
schronienia się w porcie1143.
1137 Jw., rozdz. II, s. 21
38.
1138 Jw., s. 16, 17; S c h n r - P e p ł o w s k i, o. c., s. 179
182.
1139 S k a ł k o w s k i, o. c., s. 53.
1140 G, M e i n e r t, Legioniści polscy na wyspie Santo Domingo, "Przewodnik Naukowy i Literacki", R.
XIV, Lwów 1886, t. II, s. 946; według innych relacji jednostek tych miało być szesnaście oraz dwa okręty wojenne
(S k a ł k o w s k i, Polacy na San Domingo, s. 54 i przyp. 135), czy nawet tylko trzynaście (relacja Wierzbickiego-
Luxa).
1141 M e i n e r t, l. c.
1142 Wyciąg z pamiętników pułkownika Piotra Bazylego Wierzbickiego. Wyprawa do San Domingo, ułożył i
wydał L. Potocki, "Biblioteka Warszawska", 1847, t. I, s. 110. (Za rzeczywistego autora tych pamiętników uważany
jest Kazimierz Lux, dlatego cytując je używać będziemy nazwy: relacja Wierzbickiego-Luxa).
1143 S k a ł k o w s k i, Polacy na San Domingo, s. 54 Relacja Wierzbickiego-Luxa podaje nieco inną wersję,
zdaje się mylną.
190
Rozbity statek "Mikołaj", płynący pod banderą rosyjską1144, miał na pokładzie w sumie stu
kilkudziesięciu ludzi, w tym zapewne większość legionistów, z których jedynie część zdołała
się uratować1145. Wśród nich był tylko jeden oficer, kpt. Kastus, który uratowanie zawdzięczał
przytomności swej żony. Ta, opasawszy jedną ręką męża, a drugą uchwyciwszy się pływającej
okiennicy okrętowej, zdołała po kilku godzinach dopłynąć z nim do brzegu1146.
Trzeba tu nadmienić, że w zamorskiej podróży polskich legionistów towarzyszyły niektórym
z nich rodziny. W sumie płynęło tym transportem dziewiętnaście kobiet, żon wojskowych,
oraz nie znana bliżej liczba dzieci1147.
16 maja zdarzył się drugi fatalny, choć mniej już dotkliwy wypadek, a mianowicie przewróciła
się szalupa wioząca na pokład jednego ze statków zapóźnioną starszyznę. Trzy osoby

jeden oficer, podoficer i szeregowiec
postradały życie1148.
Wreszcie 17 maja1149 flota odkotwiczyła ponownie i przy pomyślnym wietrze popłynęła na
zachód, koło Elby i Korsyki, w kierunku Wysp Balearskich. Dalszy ciąg rejsu tak jest przedstawiony
w pamiętnikach jednego z uczestników wyprawy, płka Piotra Bazylego Wierzbickiego:
Po kilkunastodniowej pomyślnej żegludze flotylla nasza już się znajdowała pod 36 stopniem szerokości,
na wysokości przylądka Gates1150, gdy raptem wiatr zachodni dąć zaczął, nowa wszczęła się burza, a przez
kilka dni nieustannie miotając nami, rozproszywszy nasze okręta, zapędziła je pod same skały nazwane
Punktem Europy1151, na których się wznosi Gibraltar najeżony armatami angielskimi. Ucichła cokolwiek burza
i flotylla szukając schronienia w Maladze zawinęła tamże 27 czerwca1152, gdzie wnet i okręt, na którym
znajdował się szef batalionu Bolesta z dwoma kompaniami drugiego batalionu piechoty od przylądka Gates
aż ponad brzegi Afryki zapędzony, przypłynął. Z największym zdziwieniem naszym zastaliśmy w Maladze
konsula polskiego, który przywitawszy nas serdecznie przyjął na obcej ziemi jak dzieci jednej matki.
Dnia 25 lipca1153 1802 roku flotylla nasza podniósłszy kotwice z wiatrem wschodnim wypłynęła z portu
Malaga, a sterując ponad brzegami Gibraltaru i Algesiras w Europie a Ceutą w Afryce tak, że obie strony
łatwo okiem rozpoznać można było, szczęśliwie nazajutrz zawinęła do Kadyksu1154.
Port ten, w którym legioniści polscy przebywać mieli cztery tygodnie, zrobił na nich ogromne
wrażenie. "Zdawało się nam, że miasto było z samych statków morskich różnego rodzaju
złożone"
pisze jeden z legionistów, kpt. Jakub Kierzkowski1155. Kadyks był podówczas największym
portem hiszpańskim (zwłaszcza wojennym) i nic dziwnego, że niezależnie od ciekawych
zabytków w samym mieście szczególną atrakcję dla Polaków stanowił port z mnóstwem
znajdujących się w nim jednostek. Największe jednak zainteresowanie wywołało zawinięcie do
Kadyksu olbrzymiego hiszpańskiego okrętu liniowego "La Santissima Trinidad", który trzy lata
później jako flagowy okręt dowódcy floty hiszpańskiej wziął udział u boku Francuzów w bitwie
pod Trafalgarem. "La Santissima Trinidad" był największym w ogóle okrętem wojennym
1144 Relacja Wierzbickiego-Luxa, s. 110, podaje, że był to statek grecki płynący pod banderą rosyjską (widocznie
więc pozostawał w rosyjskim czarterze).
1145 Wg relacji Wierzbickiego-Luxa uratowało się około 60 ludzi, natomiast wg francuskiego raportu zginęło
30 ludzi (M e i n e r t, o. c., s. 947). Informacje te są więc rozbieżne.
1146 Relacja Wierzbickiego-Luxa, s. 110, oraz S c h n r - P e p ł o w s k i, o. c., s. 186.
1147 S c h n r - P e p ł o w s k i, o. c., s. 185.
1148 S k a ł k o w s k i, o. c., s. 54.
1149 Według innej wersji
21 maja (M e i n e r t, o. c., s. 947).
1150 Przylądek Gata, na południowy wschód od Almerii.
1151 Przylądek Europa (po ang. Europa-Point).
1152 Data ta jest mylna, raczej mogło to być o miesiąc wcześniej.
1153 Jak wyżej.
1154 Relacja Wierzbickiego-Luxa, s. 111, 112.
1155 J. F. K i e r z k o w s k i, Pamiętniki kapitana wojska francuskiego a na ostatku majora w wojsku
polskim 1831 r., Poznań 1866, s. 40.
191
owych czasów. Miał cztery pokłady bateryjne i 130 dział1156, gdy natomiast kilka największych
czteropokładowych liniowców francuskich nie miało więcej niż 110
120 dział, a większość
zarówno francuskich, jak i angielskich liniowców była uzbrojona "tylko" w 70
90 dział na
trzech pokładach. Nic więc dziwnego, że gigant ten wywołał ogromne wrażenie na Polakach,
którym "zdawało się, że wody przybywało w porcie, jak stanął na kotwicach"1157.
Nieczęsto nadarzała się okazja oglądania z bliska tak wielkiego okrętu i dlatego oficerowie polscy
zapragnęli go zwiedzić. Admirał hiszpański ustosunkował się przychylnie do tej prośby i grupa Polaków,
a w ich liczbie wzmiankowany już kpt. Kierzkowski, wybrała się na zwiedzenie okrętu.
Kierzkowski w następujący sposób kreśli swoje wrażenia z pobytu na "La Santissima Trinidad":
Ubrani w nasze mundury, popłynęliśmy szalupami do owego okrętu. Spuszczono nam zaraz paradne
schody, po których wchodziliśmy tak wysoko, jakby na drugie piętro kamienicy. Jeden oficer marynarki,
mający służbę na okręcie zameldował admirałowi1158, że korpus oficerów polskich przybył oddać jemu wizytę.
Wprowadzono nas na salę, przepysznie umeblowaną w lustra, dywany, pająki, wszystko to bogate. Wyszedł
z swego gabinetu do nas sam admirał i przyjął nas grzecznie, dziękując za uczyniony mu zaszczyt. Kazał
oficerowi od służby, aby nas wszędzie zaprowadził. Najprzód pokazano nam wszystkich oficerów marynarki,
ich pokoiki pięknie i czysto przystrojone, wszystkie baterie były w wielkim porządku. Kanonierzy stali
przy swoich działach. Stajnia admiralska mieściła trzy konie rasy andaluzyjskiej, obora na dziesięć sztuk
wołów. Dziwiła nas wszędzie czystość i porządek. Potem na powrót przez salę weszliśmy do przecudnego
ogródka, ujrzeliśmy w nim sztucznie porobione ścieżki do spaceru, pachnące kwiaty, lilie, pomarańcze, cytryny
na drzewach wiszące, a wszystko poprzewiązywane łańcuszkami żelaznymi tak, że największa burza
nie mogła im szkodzić. Kuchnia z samych blach przepysznie urządzona, wszystko w niej można było gotować
i chować podczas burzy. Zgoła nic nie brakowało admirałowi1159, z którym pożegnaliśmy się przy przepysznej
muzyce, która grała przez cały czas oglądania cudów na okręcie się znajdujących1160.
Blisko czterotygodniowy pobyt w Kadyksie oficerowie polscy urozmaicali sobie zwiedzaniem
godniejszych uwagi obiektów w porcie i mieście. W znacznie gorszym natomiast położeniu
były masy żołnierskie, których nie wypuszczano na ląd, aby nie dawać im możliwości
ucieczki. W ciasnych i niewygodnych pomieszczeniach, z ograniczonymi możliwościami
ruchu i o nienadzwyczajnym wikcie żołnierze męczyli się prawie tak samo, jak podczas rejsu.
Przez cały czas podróży od wypłynięcia z Liworna do przybycia na San Domingo, czyli przez
110 dni, żołnierze ci nie opuścili ani razu pokładu statków, na których płynęli.
Dalszy ciąg rejsu miał następujący przebieg.
Po opuszczeniu Kadyksu cały zespól skierował się na południowy zachód, przepłynął między
Maderą a Wyspami Kanaryjskimi, w kilka dni później przeciął linię Zwrotnika Raka,
gdzie
jak pisze Wierzbicki
"wojsko nasze na nowo ochrzczone w imieniu Neptuna zostalo"
1161. A oto krótki opis tego "komicznego obrzędu", który został "z wszelką uroczystością
przez żeglarzy dopełniony":
Obrzęd tak zwany Neptuna odbywa się następującym sposobem na okrętach przepływających linię równika1162.
Ubierają jednego majtka za Neptuna, drugiego za księdza i każdego z przepływających po raz
pierwszy tę linią zanurzają w kadzi napełnionej wodą; ci tylko uwolnieni zostają od tego, którzy się majtkom
okupić zdołają1163.
1156 M. L e w i s, The Navy of Britain, London 1948, s. 553. Według relacji Wierzbickiego-Luxa, s. 112, okręt
ten miał 140 dział.
1157 K i e r z k o w s k i, o. c., s. 41.
1158 Był nim Karol Gravina, od kilku lat dowódca floty hiszpańskiej.
1159 Od tego luksusu i przepychu, jakim otoczony był admirał, z pewnością bardzo odbijało życie prostych
marynarzy. Kierzkowski nic o nich nie pisze, bo pomieszczeń marynarskich chyba nie widział.
1160 Jw.
1161 Relacja Wierzbickiego-Luxa, s. 112, przyp, c.
1162 Ponieważ ekspedycja płynąca na San Domingo nie miała możności przekroczenia równika, ceremonię
chrztu odbyto po przekroczeniu Zwrotnika Raka.
1163 Jw.
192
Po przepłynięciu Zwrotnika Raka umiarkowany wiatr wschodni umożliwiał przy pogodnym
niebie spokojny rejs w kierunku na Antylle. Podróżnym dokuczały tylko duże upały i
jedynie w nocy mogli znaleźć wytchnienie. Po dwóch tygodniach pomyślnej żeglugi wiatry
ucichły zupełnie i nastała taka cisza na morzu, "iż okręta zdawały się stać na czystym zwierciadle"
1164. Rychło też wytworzyła się sytuacja nie do pozazdroszczenia.
Nie mogąc odgadnąć, jak długo ta cisza trwać będzie; rozkazano dozorcom żywności stan zapasów złożyć,
pozmniejszano porcje jadła, a tym bardziej wody. Ta zaś już się psuć poczynała. Koloru żółtego, odrażającego
zapachu, napełniona robactwem, chcąc jej używać, musiano ją węglami czyścić i pomimo tego nie
dawano więcej na osobę bez różnicy stopnia jak po jednej kwarcie na dzień. Męczarnia pragnienia przy upałach,
które do 40 stopni Reaumura1165 dochodziły, spowodowała choroby i śmiertelność na okrętach naszych
rozszerzać się zaczęła. Żołnierze w morze wyskakując w pływaniu ochłodzenia szukali, co jednak smutne za
sobą nieraz pociągało skutki. Kilku żołnierzy postradaliśmy z powodu, iż oddaliwszy się zanadto od okrętów,
gdy podostawali kurczu, pomimo prędkiego ratunku w głębinach morskich śmierć znaleźli; inni znów od rekinów
i wilków morskich1166, towarzyszących zwykle okrętom, pożarci zostali. Nie mogąc przez żaden sposób
zabronić kąpania się w morzu, przeznaczono godziny do kąpieli, w czasie których wykomenderowano
straż; ta śrutem strzelając w morze, morskie odstraszała potwory1167.
Na koniec jednak podniósł się pomyślny wiatr wschodni i statki, płynąc już teraz z pełną
szybkością, dotarły bez żadnych przeszkód do miejsca przeznaczenia. Wylądowanie na San
Domingo nastąpiło z początkiem wrzenia 1802 r.1168 W jakim stanie znajdowali się przybyli
na wyspę Polacy, obrazuje najlepiej list głównodowodzącego wojsk francuskich na San Domingo,
gen. Leclerca, do ministra marynarki Decresa:
Dotąd wierzyłem, że rząd rzeczywiście na serio o nowym podbiciu wyspy, a następnie o pacyfikacji i zaprowadzeniu
na niej stałego porządku zamyśla, po odbyciu jednak przeglądu świeżo nadesłanych mi z Francji
posiłków rozczarowanie moje jest kompletne. Wartoż było tych nieszczęśliwych, długimi bojami wycieńczonych
wojowników znad Wisły wsadzać na okręty i aż tutaj wysyłać dlatego tylko, ażeby w zbuntowanych
Murzynach to tylko wzbudzić przekonanie, że Francja na wysłanie lepszych posiłków zdobyć się nie może i
ostatecznie to mi tylko wysyła, co pod przymusem osobistym da się schwytać i wysłać za morze. Czyż brak
jest w naszych depót[s]1169 mundurów, aby tych ludzi przyzwoicie wyekwipować i ich łachmanów nie stawić
przed oczy zrewoltowanej tutejszej ludności1170.
Jednakże pomimo tak nędznego stanu polskich żołnierzy konieczność zasilenia walczących
wojsk świeżymi rezerwami kazała dowództwu rzucić Polaków do akcji już po dziesięciu
dniach od chwili ich przybycia, a mianowicie w nocy z 13 na 14 września 1802 r.1171
W ten sposób rozpoczął się najtragiczniejszy rozdział w tułaczych dziejach polskich legionistów.
1164 Jw., s. 113.
1165 Czy nie omyłka? Może autor miał na myśli 40 Celsjusza?
1166 Wilkami morskimi nazywane są orki, niezwykle drapieżne ssaki, zaliczane do wielorybów, choć znacznie
od nich mniejsze, bo tylko kilkumetrowej długości.
1167 Jw.
1168 Poszczególne relacje polskich pamiętnikarzy podają sprzeczne daty. Patrz S k a ł k o w s k i, Polacy na
San Domingo, s. 163, przyp. 142.
1169 Franc.; magazynach.
1170 M e i n e r t, o. c., s. 1050.
1171 S k a ł k o w s k i, l. c.
193
4. DRUGA WYPRAWA POLAKÓW NA SAN DOMINGO
Osiem miesięcy po wyekspediowaniu z Liworna trzeciej półbrygady nastąpiło zaokrętowanie
drugiej półbrygady w składzie blisko dwóch tysięcy ludzi, jednak zanim do tego doszło,
odpływały na San Domingo mniejsze i większe grupki legionistów nie objętych pierwszą
wyprawą. Zapotrzebowanie na świeże posiłki było na San Domingo tak wielkie, że pomimo
nieprzychylnego powitania polskich legionistów przez gen. Leclerca nadal gromadzono
we Włoszech wszystkich pozostałych żołnierzy trzeciej półbrygady. Znaleźli się więc w tych
uzupełniających transportach i ci żołnierze, którzy w chwili odejścia głównych sił znajdowali
się w szpitalach lub przebywali na urlopach, a także rozbitkowie z zatopionego statku "Mikołaj".
O losie tych ostatnich, pomimo starań Dąbrowskiego, który chciał ich zatrzymać do
formowania nowego korpusu, zadecydował sam Napoleon, który wyraził wolę, "aby ocaleni z
rozbitego okrętu wojskowi zostali z korpusem, do którego należą, połączeni"1172.
Tak więc pod koniec sierpnia 1802 r. odpłynęło z Liworna do Tulonu, skąd wysłani zostali
w dalszą drogę, 195 żołnierzy i oficerów trzeciej półbrygady, "którzy byli w stanie nadającym
się do zaokrętowania"1173. Jesienią tegoż roku skierowano tą samą drogą dalszych 79 legionistów
i zakład tranzytowy w Liworno został zwinięty1174. Ponadto grupki, żołnierzy i oficerów
odpływały z różnych portów śródziemnomorskich, a także i z Brestu1175. Jednym z ostatnich,
a może ostatnim z tych transportów uzupełniających, było odpłynięcie na okręcie "La Mutine"
z Tulonu w dniu 20 grudnia 1802 r. 11 żołnierzy z trzeciej półbrygady1176.
27 stycznia 1803 r. przybył do San Domingo bryg francuski z 185 Polakami na pokładzie1177;
był to zapewne transport tych wszystkich, "którzy znajdowali się w stanie nadającym
do zaokrętowania"; dziesięciu z nich widocznie nie przeżyło trudów podróży.
W tym samym czasie odpłynęli na San Domingo żołnierze drugiej półbrygady. Załadowano
ich w Genui 24 stycznia na jednostki eskadry kontradmirała Bedouta, składającej się z
okrętów liniowych "LłArgonaute", "Le Heros" i "Le Fougueux" oraz trzech mniejszych jednostek1178.
Łącznie zostało zaokrętowanych blisko dwa i pół tysiąca ludzi, przy czym w większości
pomieszczono, ich na trzech liniowcach1179, które według pewnej wersji
nie potwierdzonej
przez źródła polskie
wypłynąć miały osobno około dwa tygodnie przed mniejszymi
okrętami eskadry1180. Ponadto pozostało jeszcze przeszło stu pięćdziesięciu ludzi, którzy nie
zmieścili się i tym razem na okrętach, oraz z górą trzystu znajdujących się w zakładzie w Genui
i po szpitalach1181 Równocześnie z eskadrą admirała Bedout miał płynąć "LłAigle" z
1172 M e i n e r t, o. c., s. 1045.
1173 S k a ł k o w s k i, o. c., s. 148, przyp. 157.
1174 Jw., s. 54.
1175 Jw.
1176 Jw., s. 149.
1177 Jw.
1178 Relacja Wierzbickiego-Luxa, s. 606, wymienia dwie 36-działowe fregaty "La Pique" i "La Sagesse" oraz
"okręt przewozowy "La Serpentine" naładowany żywnością". Natomiast K. M a ł a c h o w s k i, Wiadomość o
wyprawie części Legionów polskich na wyspę San Domingo w r. 1802, ("Na San Domingo. Obrazy i wspomnienia",
zebrał, przedmową i przypisami opatrzył A. Oppman, Warszawa 1917), s. 61, stwierdza udział jednej
fregaty i jednej korwety, bez podania ich nazwy. Wreszcie S k a ł k o w s k i, o. c., s. 59 i 169, powtarza za źródłami
francuskimi nazwę fregaty "La Vertu" i korwet "La Serpente" i "LłEole".
1179 Wg relacji Wierzbickiego-Luxa, jw., na liniowcach zaokrętowano 21 kompanii piechoty oraz sztab i orkiestrę
półbrygady, na dwu fregatach
3 kompanie. W sumie na liniowcach umieszczono blisko dwa tysiące
ludzi (wg raportu kontradmirała Bedaut miało być 1950 ludzi, S k a ł k o w s k i, o. c., s. 169; gdy sam S k a ł -
k o w s k i, o. c., s. 59, podaje, że było ich 1963 lub nawet 1972), zaś na mniejszych okrętach 487.
1180 S k a ł k o w s k i, o. c., s. 59 i 169, gdzie przytacza słowa admirała Bedout, iż fregata i dwie korwety
przyłączyły się do niego na morzu. Relacja Wierzbickieg-Luxa i M a ł a c h o w s k i, o. c., nie wspominają o
oddzielnym wyjściu z Genui.
1181 S k a ł k o w s k i, o. c., s. 59.
194
ostatnimi już chyba legionistami z Liworna, ale wskutek trudnych warunków atmosferycznych
nie udało mu się wejść w łączność z eskadrą i popłynął na San Domingo samotnie1182.
Gwałtowna burza, jaka zerwała się krótko po wyjściu na morze eskadry admirała Bedouta,
rozproszyła okręty, zwłaszcza że jeden z nich, "Le Fougueux", miał kłopot z podniesieniem
kotwicy i wypłynął z półdniowym opóźnieniem. Oto co pisze o tym rejsie jeden z naocznych
świadków, późniejszy generał Kazimierz Małachowski, zaokrętowany na "Le Faugueux":
Za nadejściem dnia żadnego nie dostrzeżono okrętu, a tak sam jeden pasując się z burzą, trwającą 5 dni i
nocy, w największym zostawał niebezpieczeństwie rozbicia się o brzegi Sardyni, od której na żaden sposób
oddalić się nie mógł, a choć manewrował dolnymi tylko żaglami, gdyż górne wraz z ich masztami na dół
ściągnięte zostały, wiatr tak silnie działał, że dwa razy poszarpawszy wielki żagiel, zwany grande voile de
misene1183, dopomógł bałwanom okręt zupełnie na bok położyć. W tak strasznym niebezpieczeństwie i ażeby
całkiem przewróconym nie być, kapitan rozkazał uchwycić siekiery, obciąć liny i wszystkie działa z zatopionego
boku wrzucić w morze dla dania drugiemu przeciwwagi, ale kiedy już do takiej rzucono się pracy, nadzwyczajnym
trafem przyszedł bałwan, który silnym uderzeniem wyprostował go.
Po ustaniu burzy płynęliśmy w takim kierunku, żeśmy zawsze widzieli brzegi Hiszpanii i kiedyśmy się
znajdowali w bardzo małej odległości, nadeszła cisza morska, która nas resztę dnia tego i cały następny na
miejscu trzymając ciekawym Hiszpanom przyjemny mogła sprawić widok, ale nikomu z okrętu nie wolno
było wyjść na ląd, gdyż był rozkaz żadnej z ziemią nie mieć komunikacji. Sonda w tym miejscu puszczona
pokazała 300 sążni1184 głębokości. Trzeciego dnia wzmógł się lekki wiatr i dozwolił okrętowi wnijść do Cieśniny
Gibraltarskiej, a że nie był tak silny, ażeby mógł pokonać pęd wód oceanu, wiecznie tamtędy wlewających
się do Morza Śródziemnego, męczył się przez 5 dni i nocy, aż na koniec 6-go z nadchodzącym silnym
wiatrem od wschodu burzą grożącym, wśród ciemności nocnych ryzykując się nawet na niebezpieczeństwo,
przebył szczęśliwie tę cieśninę i na ocean wypłynął1185.
Dowódca "Le Fougueux" był przekonany, że pozostałe okręty go wyprzedzają. W rzeczywistości
jednak było przeciwnie i "Fougueux", który był najszybszym okrętem z całej trójki,
na próżno usiłował dwa pozostałe "dopędzić" i przybył do San Domingo przed nimi.
Według relacji Wierzbickiego-Luxa przebieg podróży oceanicznej tego okrętu był następujący:
27 stycznia1186 "Le Fougueux" przepłynął cieśninę1187 nie widząc reszty floty; kapitan okrętu mniemał, że
go o kilkanaście godzin wyprzedziła i korzystając z pomyślnego wiatru przed nim cieśninę przebyła i na ocean
wypłynęła. Po czym, z powodu że rząd francuski w nieporozumieniu zostawał z Anglią za niedotrzymanie
zobowiązań traktatu zawartego w Amiens1188, wiedząc, że lada chwila rozpoczną się nieprzyjacielskie kroki1189,
rozkazał, aby wszystko było w pogotowiu do boju. Otworzono na okręcie strzelnice, zatoczono działa,
amunicję w składach prochowych przygotowano, załoga zaś wraz z artylerią morską codziennie na pokładach
odbywała manewra. Siódmego dnia po przebyciu cieśniny nastąpiła cisza na morzu, po czym nazajutrz
pomiędzy godziną 10 i 11 przed północą zerwał się wiatr gwałtowny północno-wschodni. Okręt pruł szybko
oceanu wody blisko brzegów Afryki, kierując się potem ku zachodowi pomiędzy Maderą a Wyspami Kanaryjskimi
obok wyspy Teneryf przepłynął, na której łatwo dostrzec można było wierzchołek góry Pic de Tenerif
zwanej.
Od tej chwili zmierzając ku Zwrotnikowi Raka podróż coraz się przyjemniejszą stawała z powodu umiarkowanych
wiatrów wiejących ciągle od wschodu.
Skoro tylko okręt "Le Fougueux" wstąpił w skwarną strefę, kapitan kazał porozciągać żagle ponad pokładem
dla zasłonienia ludzi od upałów słonecznych. Znając z doświadczenia szybkość biegu swojego okrętu,
płynął nadzwyczajnym pędem po linii zwrotnikowej, a gdy pomimo tego nie spostrzegał reszty floty,
1182 Jw, s. 60.
1183 Franc.: grot-żagiel
dolny, największy żagiel grotmasztu.
1184 Około 550 metrów.
1185 M a ł a c h o w s k i, o. c., s. 63, 64.
1186 Nie wiadomo, czy wszystkie daty tej relacji zgodne są z rzeczywistością.
1187 Gibraltarską.
1188 Traktat ten zawarty został 26 marca 1802 roku, jednakże jego warunki nie zostały przez żadną ze stron
dotrzymane.
1189 Wojna Anglii z Francją wybuchła ponownie w kwietniu 1803.
195
wtedy dopiero przekonał się, iż w tyle za nim pozostać musiała jeszcze na Śródziemnym Morzu. Wtedy kapitan,
odosobniony od dowódcy eskadry, zostawszy sam jeden panem swojej woli, kazał wydać żołnierzom po
całej porcji żywności, która dotąd, stosownie do rozporządzenia kontradmirała, w trzech częściach tylko wydawaną
była. Wesołą była chwila przepływu przez linię zwrotnika. W tym dniu dozwolono majtkom różnych zabaw
i odbyto chrzest Neptuna. Pod samą linią zwrotnika spostrzeżono wielką liczbę ryb unoszących się ponad
powierzchnią wody za pomocą skrzeli, jak gdyby latały1190, łowiono także wędami ryby galera zwane1191, bardzo
delikatnego smaku. Pomiędzy wielu innymi gatunkami ryb znajdującymi się pod linią zwrotnikową jest tak
zwana la dorade, wydająca się w morzu jakby najdroższymi wysadzana kamieniami, złotem i srebrem1192, wyciągnięta
z wody, siedm przybiera kolorów, po zabiciu staje się fioletową i jest dobrą do jedzenia.
Pomiędzy morskimi rybami jest wiele szkodliwych, którymi łatwo się otruć można, od czego chcąc się
ustrzec, trzeba wrzucić w rondel, w którym się ryba gotuje, jakikolwiek kawałek srebra, któren skoro sczernieje,
dowodem, że ryba jest jadowita i jeść ją nie można1193.
Po przepłynieniu przez linię zwrotnika okręt otoczony zastał rośliną wodną, podobną do winnego grana,
która się ciągnie pasmami na pół mili długimi1194. Powiadają, że pokazanie się tej rośliny zwiastuje bliskość
lądu, czego doświadczył "Le Fougueux", gdyż tego samego dnia, to jest 11 marca 1803 roku1195, przed wieczorem
spostrzeżono wierzchołek góry i poznano Przylądek Samana, czyli wyspę San Domingo1196.
Pozostałe okręty miały znacznie trudniejszą przeprawę przez ocean, gdyż nie natrafiły na
tak przychylne wiatry jak "Le Fougueux", a ponieważ rozwijały nieco mniejszą szybkość,
więc i sytuacja aprowizacyjna była na nich bardzo trudna. Winę ponosił tu bezsprzecznie dowódca
eskadry, który
jak sam to przyznawał w raporcie do ministra marynarki mając na
swych okrętach żywność na dwa miesiące dla 550 ludzi, zdecydował się zabrać ich blisko
dwa tysiące! Pomimo że już w dobę po opuszczeniu Genui zmniejszono rację sucharów i wina,
a następnie 7 i 20 lutego ponownie uszczuplano racje, w końcowym etapie podróży wyłoniła
się niemiła perspektywa zagrażającego głodu. Szczęśliwie jednak zwłoka wywołana
zmiennymi wiatrami była niewielka i okrętom udało się dotrzeć do celu podróży jeszcze
przed wyczerpaniem się zapasów żywności; w chwili przybycia na San Domingo na okrętach
było żywności na dwa dni1197.
W dniu 23 marca "LłArgenaute" i "Le Heros" dopędzone zostały przez trzy mniejsze okręty
eskadry; a po kilku dalszych dniach cały zespół dotarł na San Domingo. Tam dowiedziano się, że
"LłAigle" przybył przed dwudziestu, a "Le Fougueux" przed dziewięciu dniami1198.
5. LEGIONIŚCI POLSCY NA WODACH SAN DOMINGO DO KOŃCA
1803 ROKU
Gdy na San Domingo przybywały oddziały drugiej półbrygady polskiej, trzecia półbrygada
właściwie już nie istniała. Już w dwa miesiące po jej wylądowaniu z 2500 ludzi pozostało
jedynie 575; później liczba ta stale się zmniejszała pomimo przywożonych raz po raz nowych
żołnierzy. Przyczyną tej zagłady polskich oddziałów była w pierwszym rzędzie żółta febra
szalejąca na wyspie już w chwili przybycia Polaków. Żołnierze polscy, od dawna marnie żywieni,
a ponadto wyczerpani męczącą przeprawą przez Atlantyk, byli szczególnie podatni na
tę i inne choroby nagminnie szerzące się wśród wojska. Krwawe żniwo zbierała także sama
1190 Tzw. ryby latające.
1191 Może ryba "żaglowa" w rodzaju Istiophorus (?).
1192 Złota makrela (Coryphena).
1193 Twierdzenie to nie jest zgodne z rzeczywistością.
1194 To znaczy, że okręt wpłynął w tzw. Morze Sargassowe.
1195 Według oficjalnego raportu nastąpiło to 10 marca.
1196 Relacja Wierzbickiego-Luxa, s. 607, 608.
1197 S k a ł k o w s k i, o. c., s. 169.
1198 Jw., s. 60.
196
wojna prowadzona od początku ze szczególnym okrucieństwem przez Francuzów, z ogromną
zaś desperacją przez Murzynów, szaleńczo i wprost obłędnie broniących swej wolności.
Ofiarą tej obopólnej rzezi padło początkowo również wielu Polaków, zwłaszcza z powodu
lansowanych przez Francuzów wieści o rzekomym okrucieństwie polskich legionistów. Dopiero
później, gdy Murzyni mieli niejednokrotnie okazję przekonać się, że Polacy bynajmniej
nie przejawiają przypisywanych im przez Francuzów właściwości, a przeciwnie, walczą niechętnie
i z przymusu, jeńców traktują życzliwie, a nawet okazują im swą sympatię, stosunek
Murzynów do Polaków stał się zupełnie inny niż do Francuzów. Odtąd do samego końca
swego pobytu na San Domingo Polacy spotykali się z sympatią i dobrym traktowaniem ze
strony Murzynów, którzy nawet tam, gdzie Francuzów wycinali w pień legionistów polskich
obdarzali życiem, a później i wolnością1199.
To zapoznanie się Polaków z życiem i niedolą Murzynów, a przede wszystkim głęboko
ludzki stosunek Polaków da Murzynów, którzy tak samo jak oni walczyli o swą wolność,
równouprawnienie obywatelskie i prawo do samostanowienia, stanowi niewątpliwie dodatnią
pozycję w tragicznym bilansie wyprawy legionistów na San Domingo.
Po stronie aktywów zapisać można Polakom jeszcze jedną pozycję. Jest nią obeznanie się z
życiem i pracą na morzu kilku tysięcy ludzi, z których pewien odsetek, nawet dość znaczny,
miał możność bardzo blisko i dobrze zapoznać się ze sprawami morza i nawet nauczyć się
morskiego rzemiosła. Oprócz bowiem rejsów transoceanicznych, w których żołnierze polscy
poznali wprawdzie surowe wymogi i niedole życia na morzu, ale w których spełniali zaledwie
bierną rolę podróżnych, wielu Polaków uczestniczyło bezpośrednio w walkach na morzu i w
ziemno-wodnych operacjach nadbrzeżnych czy też służyło na okrętach jako żołnierze i marynarze.
Wojna na San Domingo była wprawdzie wojną lądową, ale jej wynik, jako typowej
wojny kolonialnej, zależał od dowozu wojsk i posiłków drogą morską, jak również od unicestwienia
dowozów strony przeciwnej. Ponadto już w drugim roku zmagań na San Domingo,
to znaczy w 1803 r., kiedy Francuzi coraz częściej musieli zmniejszać ilość dzierżonych
miast, fortów i umocnień, ewakuacja ich czy też utrzymanie łączności z odciętymi przez wroga
placówkami odbywały się drogą morską.
W połowie 1803 r., to znaczy po półtora roku trwającej wojnie, w rękach Francuzów pozostało
właściwie już tylko kilka głównych punktów oporu w zachodniej, francuskiej części
Haiti. Z nich najważniejsze były: Mle Saint Nicolas na północnym, Port-au-Prince i Jrmie
na zachodnim oraz Cayes na południowym wybrzeżu wyspy1200. Z tych portów, a także między
nimi a pobliską Kubą odbywały się stałe wyprawy różnego charakteru: dowożono posiłki,
sprzęt i zapasy żywności, ewakuowano rannych i chorych, przeprowadzano drobniejsze akcje
ofensywne, lądowania na zapleczu nieprzyjacielskim i tym podobne operacje pomocnicze. W
tej małej wojnie morskiej na wodach przybrzeżnych bardzo czynny i stosunkowo liczny
udział wzięli Polacy, co tym hardziej zasługuje na podkreślenie, że większość z nich dopiero
podczas samej wyprawy na San Domingo zapoznala się z morzem.
Oto na przykład co 18 sierpnia 1803 r. z Port-au-Prince pisze w liście do kraju jeden z oficerów
polskich, któremu przypadło uczestniczyć w tych operacjach, szef batalionu Kobylański:
Na dni ośm przed tak piękną ewakuacją1201 wysłany stąd byłem konwojować morzem pod strażą trzystu
ludzi dziesięć statków amerykańskich, byłem w Jrmie i generał Freszynet1202 chciał, abym tamże został,
widząc, że okręt liniowy angielski "Thesi"1203 przed portem Jrmie krążył
wiatry przeciwne go do Capu
1199 Jw., s. 93, 94; M e i n e r t, o. c., s. 1188, 1192.
1200 S k a ł k o w s k i, o. c., s. 70
76.
1201 Kobylański ma tu na myśli ewakuację Jrmie.
1202 Fressinet.
1203 "Theseus", angielski okręt liniowy, który już od początku czerwca 1803 działał na tych wodach.
197
Tiberon1204 cofnęły, a ja zyskując z pomyślnej okazji wypłynąłem dla powrócenia tutaj, znalazłem Port-au-
Prince bez chleba, to jest pospólstwo1205 bez wody i bez rządu1206.
W tym samym zapewne czasie, krótko przed kapitulacją Jrmie, przypłynął tam na małym
dwumasztowcu por. Żukowski z trzydziestu ludźmi, wysłany do jednej z wysuniętych
placówek, którą musiał opuścić z powodu grasujących tam chorób1207.
Gdy upadek Jrmie był już nieunikniony, dowódca garnizonu gen. Fressinet zadecydował
ewakuację i "podczas ciemnej nocy" wprowadzono "wojsko francuskie w największym milczeniu
na okręty"1208, natomiast Polaków, którzy stanowili większość garnizonu, nie zabrano
z powodu rzekomego braku statków1209. Jednym z nielicznych Polaków, którzy opuścili z
Fressinetem Jrmie, był kpt. Żymirski1210. Ta ewakuacja, przeprowadzona 3 sierpnia 1803 r.,
zakończyła się fatalnie, gdyż większość statków ewakuacyjnych została w drodze przychwycona
przez Anglików i doprowadzona na Jamajkę, jeden statek rozbił się w Kanale Bahama i
zatonął, a tylko nieliczne dotarły na Kubę1211.
Zatopiony w Kanale Bahama statek przewoził 200 żołnierzy, z których zaledwie 21 ocalało.
Wybudowali oni tratwę i na niej bez zapasów żywności i wody, jedząc surowe ryby,
przez kilka dni błąkali się po morzu, zanim nie uratował ich statek amerykański. Najstarszy
oficer tej grupy, por. Białaszewicz, pożarty został w czasie eskapady przez rekiny1212.
240 Polaków, którzy pozostali w Jeremie, poddało się dowódcy oddziałów murzyńskich,
gen. Ferou. Ten obdarzył ich wolnością i pozwolił im natychmiast zaokrętować się na statkach
amerykańskich, na których też dostali się do Europy"1213.
Dwa miesiące później (2 października) kapitulował Port-au-Prince, z którego podczas rozejmu
poprzedzającego kapitulację wywieziono drogą morską 1500 żołnierzy i 3000 ludności
cywilnej. Pozostało jeszcze w mieście 800 żołnierzy i pewna, bliżej nie określona ilość
mieszkańców1214.
Najdłużej, bo do 5 grudnia, bronił się garnizon Mle Saint Nicolas, choć tam sytuacja była
rozpaczliwa z powodu braku żywności i chorób. Pięciuset chorych żołnierzy wyprawionych
zostało do Francji amerykańskim brygiem "Express". Gdy sytuacja nie rokowała już najmniejszych
szans powodzenia, w nocy na 5 grudnia 2231 żołnierzy i cywilów zaokrętowało
się na siedem statków amerykańskich i cały ten konwój szczęśliwie dotarł na Kubę nie ponosząc
żadnych strat1215. Tak więc z końcem 1803 r. francuska część San Domingo znalazła się
całkowicie w rękach murzyńskich. Francuzi natomiast częściowo znaleźli się na Kubie, częściowo
zaś przeszli na terytorium hiszpańskiej części Haiti i stamtąd kontynuowali dalszą
walkę, przy czym głównym ich ośrodkiem i siedzibą władz stało się miasto i port Santo Domingo.
Były to jednak już tylko rozpaczliwe, beznadziejne próby zmiany sytuacji. To, czego
nie zdołała przeprowadzić silna i doskonale uzbrojona armia, jaką w grudniu 1801 r, przywiózł
na San Domingo gen. Leclerc, nie mogło się żadną miarą powieść nielicznym oddziałom
zdemoralizowanego wojska, zwłaszcza że wszelki dowóz posiłków z Europy, wobec stanu
wojennego między Francją a Anglią, był utrudniony czy nawet wręcz uniemożliwiony.
1204 Przylądek Tiburon na południowo-zachodnim wybrzeżu wyspy.
1205 Zapewne ludność i masy żolnierskie.
1206 Jw., s. 174, 175, przyp. 174.
1207 Jw., s. 79.
1208 Jw.
1209 Jw., s. 177, przyp. 182.
1210 Jw., s. 79.
1211 Jw., s. 72, 177, przyp. 182.
1212 Jw., s. 81.
1213 M e i n e r t, o. c., s. 1188.
1214 S k a ł k o w s k i, o. c., s. 73.
1215 Jw., s. 75.
198
6. PRZYGODY MORSKIE LEGIONISTÓW Z SAN DOMINGO
W LATACH 1804
1806
Podobnie jak na lądzie dotychczasowa "regularna" wojna Francuzów z Murzynami zmieniła
się z biegiem czasu w walkę podjazdową, przeradzającą się nieledwie już w partyzantkę,
tak samo i działalność na morzu, z chwilą wejścia w szranki floty angielskiej, przybrała charakter
typowej partyzantki. Jedynie trzy razy w ciągu tej długotrwałej wojny na San Domingo
interweniowały tu eskadry francuskiej floty ojczystej, ale przybywały one na krótko, ostatnia
z nich została w lutym 1806 r. na wodach San Domingo zniszczona przez Anglików.
Ciężar wojny morskiej spoczywał więc ze strony francuskiej na małych jednostkach kaperskich,
których pewną ilość w latach 1804
1805 wysłano na morze. Spełniały one funkcję
szczególnie pożyteczną dla Francuzów, gdyż zaopatrywały garnizon Santo Domingo w żywność,
zdobyczne towary i fundusze na kontynuowanie wojny. W tej wojnie, prowadzonej
przeciw Anglikom na morzu, wzięło udział wielu Polaków. Jest zresztą zupełnie zrozumiałe,
że nad wysoce już niepopularną walkę z Murzynami przekładali polscy legioniści wojnę prowadzoną
wprawdzie w obcym im dotąd żywiole, ale z dala od nieludzkich, francusko-murzyńskich
zmagań.
Niestety, nie znamy bliższych szczegółów jednego z najwybitniejszych czynów morskich
polskich legionistów, a mianowicie zdobycia przez nich angielskiej korwety. Wiadomo tylko,
że udział w tej akcji wzięło kilkudziesięciu żołnierzy dowodzonych przez kpt. Berensdorfa
oraz ppor. Przyłuskiego i Modrzejewskiego1216.
Bliższe natomiast szczegóły znane są z działalności okrętu kaperskiego "Musquito", posiadającego
mieszaną, polsko-francuską załogę. Dowódcą zaokrętowanych na nim żołnierzy
był por. Kazimierz Lux. Oficer ten dostał się do niewoli 20 grudnia 1802 r. pod Cayes, po
czym przewieziony na Jamajkę, a stąd do Anglii, przebywał tam przez dwadzieścia miesięcy
na pontonie więziennym1217. Następnie zwolniony drogą wymiany, powrócił na San Domingo
i przebywał tam do roku 1807. Pozostawił on pamiętniki wydane częściowo przez Wierzbickiego,
a częściowo zachowane w rękopisie1218; z tych ostatnich pochodzi poniższa relacja o
rejsie golety "Musquito", małego statku uzbrojonego w osiem dział trzyfuntowych i jedno
dwunastofuntowe.
Na tym statku osadził [gen. Ferrand]1219 załogę 60 ludzi z Francuzów i Polaków złożoną pod dowództwem
por. Luxa, zaopatrzywszy ją na 6 miesięcy w żywność. W połowie lipca 1805 r. goleta1220 rzeczona
pod naczelnym dowództwem porucznika fregaty1221 Bruat wyszła pod żagle. W dni kilka między wyspami
Cuba i San Domingo spotkała statek kupiecki Stanów Zjednoczonych Ameryki naładowany kawą. Po ścisłej
rewizji przekonano się, że wracał z Port-au-Prince i że dostarczył Murzynom prochu i innych towarów. Zdobycz
ta była prawna. Po ukaraniu kapitana statku amerykańskiego cieleśnie1222, wsadzano go z majtkami na
łódź, opatrzywszy w baryłkę wody i worek sucharów; bez busoli puszczonym został na wolność, gwoli udania
się do najbliższej wyspy. Okręt zaprowadzony do Hawany i tamże z całym ładunkiem spieniężony za 20
000 franków. Dnia 24 sierpnia Bruat wyszedł pod żagle z Hawany w zamiarze krążenia po Zatoce Meksykańskiej.
Po krótkiej żegludze schwytał w różnych punktach dwa okręty kupieckie angielskie i te w portach
Wybrzeża", R. III, Szczecin 1948, nr 38, s. 3.
1217 K. W. W ó j c i c k i, Cmentarz Powązkowski pod Warszawą, t. I, Warszawa 1855, s. 109
111.
1218 Z i e l i ń s k i, Mały słownik
1219 Gen. Ferrand, ówczesny dowódca Santo-Domingo.
1220 Nieduży dwumasztowiec o ożaglowaniu szkunera, używany w owych czasach w rybołówstwie pełnomorskim.
Z uwagi na ich znaczną szybkość golety zwano "jaskółkami morza".
1216 Jw., s. 83. Zarówno ten, jak i inne czyny morskie polskich legionistów ze San Domingo przypomniał za
S k a ł k o w s k i m, o. c., J. M i t k o w s k i, Udział Polaków w wyprawie zamorskiej (1802
1809), "Tygodnik
1221 Ranga oficerska w francuskiej mar. woj.
1222 Nie było to zgodne z prawem.
199
hiszpańskich lądu stałego sprzedał1223, kapitanów i majtków na wolność wypuściwszy. Wielkorządca Jamajki,
uwiadomiony o krążącej golecie francuskiej uzbrojonej w zatoce, wysłał na zniszczenie tejże korwetę o
16 działach 12-funtowych. Ta w miesiącu wrześniu spostrzeżoną została w Kanale Bahama. Bruat unikając
spotkania się z siłą znacznie przewyższającą zmuszony był schronić się do Charleston. Po 12 dniach powrócił
na Zatokę Meksykańską, uganiając się za okrętem kupieckim angielskim. Uszedł on jednak spotkania z
goletą Bruata wejściem nagłym do przystani Vera-Cruz. Nie spuścił go z oka Bruat, zarzuciwszy kotwicę
przy wejściu, czuwając dniem i nocą nad pewną zdobyczą. Lecz na nieszczęście w kilka dni pokazała się
korweta angielska przed przystanią. Okręt kupiecki korzystając z pomyślnego wiatru wyszedł pod żagle i
opowiedział o znajdowaniu się w przystani golety francuskiej, którą dowódca korwety ścigał. Bruat przez dni
40 trzymanym był w oblężeniu. Podczas trzydniowej burzy 41 dnia korweta zniewoloną była oddalić się od
brzegów dla uniknięcia rozbicia. Bruat z burzy korzystając odważył się w porze rannej wyjść pod żagle, a
przepłynąwszy pomiędzy wyspą Kubą i przylądkiem Catoche dostał się na tzw. Morze Karaibów. Dnia 9-go
korweta pokazała się od strony Tobago, sterując prosto na goletę francuską. Bruat zmuszony został schronić
się do Caracas i tam pozostał do dnia 8 listopada. Z 9 na 10 w porze nocnej przy ulewnym deszczu wyszedł z
przystani sterując prosto na Santo Domingo. W dni sześć spotkał tęż samą korwetę ścigającą go na wysokości
Portorico. Rozpoczęto strzelać z obydwóch stron z dział, a nawet z ręcznej broni. Walka od godziny 3 po
południu do 10 wieczór trwała, wskutek której 2 ludzi zabitych i 6 rannych, pomiędzy nimi dwaj Polacy.
Gdy wiatr zupełnie ustał, Bruat kazał wziąć się do wioseł i tym sposobem oddalił się od korwety [...] Goleta
w przeciągu 3 godzin z wielką trudnością dopłynęła do brzegu bezludnego w Portorico. Usypano mocny szaniec,
za którym działa zaciągniono. Przywitana ogniem korweta odpłynęła po niejakim czasie, a wtedy Bruat
uzbroiwszy na powrót goletę w dwa dni wyszedł pod żagle. 4 grudnia 1805 o 5 po południu przy radosnych
załogi okrzykach zawinął do Santo Domingo. Połowę przywiezionego łupu, 30 000 fr., otrzymał rząd, 15 000
przyznano oficerom morskim, 7500 majtkom, 3750 starszyźnie załogi i tyleż podoficerem i żołnierzom1224.
O dalszych losach golety nic nie wiadomo. Porucznik Lux pozostawał na wyspie jeszcze
przez jakiś czas, później
nie wiadomo w jakich okolicznościach
znalazł się w Hawanie na
Kubie, gdzie w tym czasie około 500 Polaków przebywało w szpitalach i na rekonwalescencji.
Po wyzdrowieniu kierowano ich z powrotem do Santo Domingo, gdzie Francuzi kontynuowali
walkę. Z powodu braku odpowiednich środków transportowych, jak i dla uniknięcia
większych strat na wypadek dostania się w ręce Anglików, transporty składały się z niewielkich
grup żołnierzy, po kilkunastu, rzadko po kilkudziesięciu ludzi. W ten sposób przeprawienie
kilkuset ludzi trwało dwa lata!1225
W Hawanie przebywał również w tym czasie kpt. Wierzbicki i z nim razem w sierpniu
1806 r. powracał Lux do Santo Domingo, a przygodę, jaką wspólnie przeżyli, opisał w następującej
relacji:
Dnia 18 października 1806 r, oddział z 36 głów tak z Francuzów, jak i Polaków złożony, pod dowództwem
kapitana Wierzbickiego z Hawany na statku "Kutr" o maszcie jednym, na którym zaledwie oddział tak
mały mógł się umieścić, wyprawionym do Santo Domingo zostawszy, rozwinął nazajutrz z wiatrem pomyślnym
żagle, z przystani Hawana wypłynął. Drugiego dnia wszedł do Zatoki Matanzas1226 z powodu zmienionego
wiatru; po dwudniowym pobycie wypłynął z przystani, cały dzień pomiędzy skałami, Ogrodami Króla
nazwanymi, i brzegiem północnym wyspy płynął, z wiatrem zachodnio-północnym. Zbliżając się przy zapadnięciu
nocy do skały, o którą korweta z jenerałem Lavalette rozbiła się, pomimo że wiatr wiał z tyłu statku,
Wierzbicki nie ufając zdolnościom żeglarskim kapitana, który nawet czytać nie umiał, radził mu, ażeby
do pierwszej lepszej zatoki nadbrzeżnej na noc zawinął. Uparty kapitan nie chciał rady słuchać, uważając za
ubliżenie odbierać takowe od oficera lądowego; przymusić go jednakże trudno było, nie spostrzegając w razie
zdatnego żeglarza do zastąpienia uporczywego kapitana. Osobliwym wypadkiem znajdował się na statku
Francuz Mr. Richard, który, jak później się dowiedziano, był rozbójnikiem morskim; ten doskonale znał kanał,
a podzielając żądanie Wierzbickiego, lubo dotąd żadne niebezpieczeństwo nie zagrażało, wszelako podjął
się do bliskiej doprowadzić o mil dwie odległej małej zatoki San Juan de los Remedios1227, mogący tak
1223 Zapewne Meksyku.
1224 S k a ł k o w s k i, o. c., s. 105, 106. Na podstawie tej relacji oparte ubeletryzowane opowiadanie:
J. P e r t e k, Goeleta "Mosquito", "Morze", 1952, nr 8
9; jego zakończenie wybiega wszakże poza posiadane
informacje źródłowe.
1225 W ó j c i c k i, Cmentarz Powązkowski , s. 255.
1226 Port na wschód od Hawany.
1227 Remedios, port na północnym wybrzeżu Kuby, mniej więcej w połowie jej długości.
200
mały statek pomiędzy wzniesione lądy przyjąć. Wśród ciemnej nocy Richard objął ster statku pomimo oporu
kapitana i wszedł do zatoki błotnistej tak, że spód statku po szlamie posuwał się, i zarzucono pod skalistą górą
kotwicę.
Około północy okropna burza w kanale huczała, wiatr wył z wściekłością i niezawodnie by ten sam nieszczęsny
los, co i Lavaletta oddział wojska spotkał, gdyby przeznaczenie inaczej nie rozrządziło. Radość za
ocalenie, wdzięczność za przezorność, niechęć ku kapitanowi okrętu widoczną była. Nazajutrz po południu
wypłynął statek z zatoki, resztą dnia i dzień następny z wiatrem umiarkowanym zawinął dla zakupienia świeżej
żywności do przystani Baracoa1228. Przepędziwszy w pięknej okolicy dwa dni w dalszą drogę załoga puściła
się, minąwszy ostateczny punkt Maisy1229 na wyspie Kubie; wpłynął okręt pomiędzy wyspę Inaguę1230 i
wyspy Santo Domingo. Wkrótce, jak to często w Antillach bywa, wiatr w cieśninach gwałtownie wieje,
wszczęła się w tych okolicach nadzwyczajna nawałność: bałwany piętrzyły się tak, że okręt niekiedy przez
nie wzniesiony zdawał się być na wysokiej górze, w chwili jednej opadłszy w bezdenną przepaść tym samym
bałwanem, który go był wyniósł, okrytym został. Niebezpieczeństwo pewnego ratunku nie przedstawiało;
pędzony na brzegi pomiędzy Przylądek San Nicolas1231 a Wyspę Żółwią1232, miotany bez steru, ogołocony z
żaglów, które z widocznym niebezpieczeństwem żaden z majtków nie odważył się zwinąć. Richard za uproszeniem
Wierzbickiego liną na pół opasany, z toporem w ręku wdał się na wierzch masztu i liny do żagli
przymocowane odciął; tym sposobem wiatr pomniejsze żagle na morze powyrzucał, główny żagiel zaledwie
na pomoście zatrzymany i ochroniony. Żołnierze osłupiali, zaledwie dali się namówić, ażeby weszli pod pokład
okrętowy; użył tu swojej wymowy skutecznie Wierzbicki. Zamknięto za nimi otwór w pokładzie będący.
Nadeszła potem okropna ciemnościami okryta noc z burzą najgwałtowniejszą. Wszyscy nadzieje stracili,
statek pędzony, jak sądzono, w okolicy Cap-Franais musi się rozbić, a tych, co się uratują na ląd, śmierć
okrutna w mękach od mściwych Murzynów czeka. Smutek i rozpacz do najwyższego szczytu dochodziły. Inaczej
wszelako przenaczenie zawyrokowało: po straszliwej nocy deszcz z piorunami zmienił pęd wiatru, morze
długo wzburzone kołysało okręt, nadzieja pomyślniejsza rozpędziła rozpaczającą przyszłość, dozwalając
przybicia do brzegów wyspy Inague1233.
Na wyspie Inague niedoszli rozbitkowie zostali gościnnie przyjęci przez mieszkającą tam
angielską rodzinę, po czym wypłynęli w dalszą podróż. Po drodze napotkali amerykański
statek handlowy, który został obrabowany przez kapitana "Kutra" i Richarda. Wreszcie dotarli
do Santo Domingo, gdzie Lux i Wierzbicki przebywali jeszcze przez kilka miesięcy, aż
do ostatecznego powrotu do Europy.
7. NA SZLAKACH POWROTU Z SAN DOMINGO DO EUROPY
W trakcie ewakuacji San Domingo i drogi powrotnej do Europy legionistów polskich spotykały
również rozliczne przygody. Najgłośniejszą z nich, która później przez długie lata zajmowała
poczesne miejsce w zbiorze legionowych tradycji, była przygoda ówczesnego kapitana
(a późniejszego generała w Królestwie Kongresowym) Ignacego Blummera i jego kilkudziesięciu
towarzyszy. Statek, na którym opuścili oni San Domingo, ścigany był przez Anglików
i zapędzony na zachód. Nie udało mu się też zapewne zawinąć do Hawany, gdzie przybywali
tłumnie uchodźcy z San Domingo, ale dotarł aż do brzegów Florydy, gdzie uległ rozbiciu.
Towarzysze Blummera namawiali go do pozostania tam na stałe, proponując założenie
kolonii, której głową miał być Blummer. Później jednak plan ten został zarzucony i legioniści
sami naprawili statek, na którym też udało im się szczęśliwie przedrzeć przez angielską blokadę,
przepłynąć Atlantyk i powrócić do Francji jeszcze w tym samym roku (1804)1234.
1228 Przystań na północno-wschodnim wybrzeżu Kuby.
1229 Przylądek wschodniego wybrzeża Kuby.
1230 Wyspa położona na północny wschód od wschodniego krańca Kuby.
1231 Przylądek San Nicholas, Mle Saint Nicholas.
1232 Inaczej Tortuga.
1233 Jw., s. 255, 256.
1234 Jw., s. 161, 162, oraz S c h n r - P e p ł o w s k i, "Jeszcze Polska ", s. 220, 221.
201
Los nie był jednak dla wszystkich równie łaskawy. Niektóre statki transportowe uległy
rozbiciu, inne wpadły w ręce Anglików. W jednym i drugim wypadku legionistom groziło
śmiertelne niebezpieczeństwo i nie wiadomo, czy nagła śmierć w nurtach morskich nie była
lepsza od potwornych męczarni i długotrwałego konania na angielskich pływających więzieniach.
Dość wyjątkowe szczęście sprzyjało Kazimierzowi Małachowskiemu i towarzyszom
wziętym do niewoli w Cayes i przewiezionym na Jamajkę, skąd im Anglicy pozwolili udać
się do Stanów Zjednoczonych. Małachowski tak opisuje swoje dalsze przeżycia w drodze
okrężnej do Europy:
Pozwolono nam udać się do Kingstown1235. Tam znaleźliśmy bryg amerykański "Federaliste", który wyprzedawszy
swój towar, deski, miał próżno do Karoliny Południowej odpłynąć, ale znalazł nas do 40 osób,
najwięcej Francuzów z żonami i dziećmi, mających zamiar osiąść na zawsze w Ameryce. Bryg ten był już
kondemnowany1236, uznany za niezdatny do żeglugi, przecież chciwy kapitan jego Eborn znalazł sposób
wymknięcia się; nie miał nawet busoli, bez której żaden okręt podróży morskiej nie odbywa, i pewnie by nas
w Kanale Bahama zatopił, gdybyśmy szczęśliwym trafem nie mieli między sobą kapitana z zabranego przez
Anglików okrętu i ten nas od niezawodnej uratował śmierci, rzuciwszy się sam do rudla i zakomenderowawszy
manewr przerzucenia żagli, jakiśmy dobrze znali, w chwili upadania statku na ukryte w wodzie skały.
Działo się to o 9-ej wieczór, byliśmy wszyscy na pomoście i dlatego bardzo szybko ten manewr się spełnił, a
skierowany w inną stronę statek już nie miał żadnego niebezpieczeństwa, ale go czekało drugie. We dwa dni
później zbliżyliśmy się wieczorem ku brzegom portu Charlestown1237, a że żaden okręt bez pilota do portu
nie wchodzi, rzucono kotwicę; tę burza zrywa, okręt w tymże miejscu uszkadza się, że się weń woda gwałtownie
wdziera. Rzucono się do pompy
ta niedostateczna. Rzucono się do różnych naczyń i nimi wodę
wciąż wylewano
burza wpędziła nas na pełne morze. Kapitan nie mając busolki ani żadnego potrzebnego
instrumentu nie wie, gdzie jest. Szczęściem jego pomocnik dostrzegł w odlełości ziemię, rozpoznał, że to był
Cap St Antoine. Zbliżyliśmy się do brzegu, weszliśmy na rzekę Savannah i tam już więcej wody nie wylewając
ani pompując pozwoliliśmy brygowi osiąść na dnie
drugiego zaś dnia szczęśliwie dostaliśmy się do
miasta Savannah1238.
Stąd Małachowski udał się w towarzystwie kpt. Bogusławskiego i kpt. kwatermistrza Truskolaskiego
dyliżansem do Charleston. Tam francuski komisarz do spraw cywilnych, czyli
niejako konsul francuski
wynajął dla nas okręt kupiecki trzymasztowy, zwany "Minerwa", własnością hiszpańską będący, mający
swego kapitana i kilku majtków Hiszpanów, a że mocarstwo to, równie jak i Francja, było w wojnie z Anglią,
więc dla zabezpieczenia tak okrętu, jak i nas od napaści nieprzyjaciela komisarz ugodził do komenderowania
nim Anglika z wyspy Jersey, nazwiskiem Messeray. Okręt ten, napełniony i cywilnymi, i żonami, i
wojskowymi, między którymi i my wszyscy w liczbie ośmiu znajdowaliśmy się, wypłynął z portu 1 marca
1804 r.; po wytrzymaniu 53-dniowej wśród srogich burz żeglugi, która miotając nami od "grands bancs de
Terre Neuve"1239, czyli niebezpiecznego pasma piasków morskich, i raz pędząc ku Norwegii to znowu odwrotnie,
ku brzegom afrykańskim i Wyspom Kanaryjskim, dozwoliła w końcu nieoszacowanemu kapitanowi
naszemu wnijść do Golfu Gaskońskiego1240, a następnie w ujście rzeki Dordony 1241 [] do Bordeaux1242.
W tym roku powróciły do Francji również dwa transporty Polaków z Kuby: jeden wylądował
szczęśliwie 3 maja w Nantes, drugi 15 sierpnia w Bordeaux1243.
1235 Kingston, stolica Jamajki.
1236 Skazany (na wycofanie ze służby).
1237 Charleston, port amerykański w stanie Południowa Karolina.
1238 M a ł a c h o w s k i, o. c., 80, 81.
1239 Franc.: "wielkie ławice Nowej Ziemi", czyli Nowej Funlandii.
1240 Zatoka Biskajska.
1241 Rzeka Dordona (Dordogne) oraz Garonna, nad którą leży Bordeaux, wpływają do wspólnego ujścia zwanego
Żyrondą (Gironde).
1242 Jw., 82, 83.
1243 M e i n e r t, o. c., s. 1195, 1196.
202
Relację przeprawy przez Atlantyk, która omal nie zakończyla się pójściem statku na dno,
pozostawił wzmiankowany już kilkakrotnie kpt. Kierzkowski. Wypełniając rozkaz dowództwa,
aby wszyscy pozbawieni oddziałów oficerowie wracali do Europy, znalazł się on w
transporcie załadowanym na dwu korwetach: "Wakanda" i "Segonia". Ta druga, na której
plynął Kierzkowski i dwaj inni polscy oficerowie, znajdowała się w bardzo złym stanie i gdy
na oceanie zerwała się silna burza, "Segonia" omal nie poszła na dno.
W następujących słowach kreśli Kierzkowski te pełne grozy chwile:
Już zaczęła ["Segonia"] wody nabierać, dwie pompy noc i dzień bez ustanku pracowały, ale że wody coraz
więcej nabierała, wylewaliśmy wszyscy, czym kto mógł, jedni kaszkietami1244, drudzy butami i kaszkietami.
Kapitan Bretel kazał już spisać proces słowny1245, że pod tym a tym stopniem na oceanie zginęliśmy.
Rozkazał wszystkie armaty w morze powrzucać i wszystkie ciężary, aby korwecie zrujnowanej burzą ulżyć.
Nie było żadnej nadziei, abyśmy ocaleli. Kapitan Bretel wzdrygnął ramionami mówiąc: "jesteśmy zgubieni"
Woda morska zalała nam magazyn, do życia nie mieliśmy nic, ani też do picia, woda zabrała nasze posłania,
już tylko nasza ostatnia na wysokim pomoście siedziba. Patrząc na tak straszliwe morze zdawało nam się, że
bałwany morskie w niebo nas rzucą lub o dno morza rozbiją. Żegnaliśmy się wzajemnie, a mnie najbardziej
było żal mojej małżonki. Nie chodziło mi o moją śmierć, ale o moją żonę, która będąc przy nadziei co chwilę
spodziewała się rozwiązania, a mimo to ona sama przede wszystkim dodawała ducha i pocieszała, że Bóg
dozwoli szczęśliwie nam wylądować1246.
Gdy podróżni stracili już wszelką nadzieję wyratowania i gdy sposobili się na śmierć (bo
okręt nabierał coraz większego przechyłu), marynarz znajdujący się na szczycie masztu dostrzegł
w zapadającym zmierzchu ogień na horyzoncie. Obrano więc ten kierunek, a gdy do
rana korweta utrzymała się na falach, oczom podróżnych ukazał się w oddali ląd. Była to wyspa
Fayal, jedna z dziewięciu wysp archipelagu Azorów. Dzięki wysiłkom wszystkich podróżnych
i przy pomocy przybyłego z wyspy pilota "Segonia" zdołała dotrzeć do portu. Po
czterdziestodniowym pobycie na wyspie członkowie załogi i pasażerowie korwety udali się
na nowo zakupionym statku handlowym do Francji. Po drodze żona Kierzkowskiego powiła
syna, któremu przy chrzcie nadano imię Ferdynand. Kierzkowski notuje następujące formalności,
jakie towarzyszyły temu wydarzeniu:
Kapitan marynarki, pan Bretel, z swymi oficerami spisali podług praw morskich akt urodzenia mego syna,
o której godzinie, którego dnia, miesiąca i roku urodził się, na jakim morzu, pod którym stopniem, jak
daleko od lądu stałego i na jakim statku. To wszystko zrobiono podług formy morskiej i tytuł dany memu synowi
Paryżanin, jaka dziecię na morzu zrodzone na statku wojennym1247.
Unikając szczęśliwie spotkania z flotą angielską, która w godzinę później nadpłynęła celem
blokowania Brestu, statek zawinął do tego portu przywożąc cało wszystkich pasażerów.
Los żołnierzy, którzy dostali się do niewoli angielskiej, był
jak już wspomniano
pożałowania
godny. Angielskie pontony więzienne, stare okręty wycofane z linii i zakotwiczone w
portach, a następnie używane jako pływające więzienia, stanowią w dziejach morskich Wielkiej
Brytanii wyjątkowo okrutną kartę, dla której nie łatwo znaleźć wystarczających słów potępienia.
Już w amerykańskiej wojnie niepodległościowej użyli Anglicy pontonów do skoszarowania
jeńców wojennych, później posłużyli się nimi w kolejnych wojnach z Francuzami,
zwłaszcza zaś w długoletnich wojnach napoleońskich. Dziesiątki tysięcy jeńców zapełniły
wówczas pontony angielskie na wyspach brytyjskich, w koloniach i w licznych bazach kontynentu
europejskiego, jak np. w Kadyksie.
Jaki był los polskich legionistów w tych miejscach kaźni, wynika najlepiej z poniższego opisu:
1244 Jest to zapewne mała przesada.
1245 Dosłowne przetłumaczenie francuskiego terminu "proces-verbal", aznaczającego protokół.
1246 K i e r z k o w s k i, o. c., s. 47.
1247 Jw., s. 49. Wynika z tego, że taki zwyczaj musiał panować we francuskiej marynarce wojennej. Jak zaś
wiadomo, kobiety były podówczas często zaokrętowywane na okrętach wojennych w charakterze markietanek.
203
Trzymano ich pod pokładami starych okrętów w okropnym ścisku i zaduchu. Wskutek wilgoci i braku
powietrza szerzyły się między jeńcami ospa, szkorbut oraz najrozmaitsze choroby skórne. Karmiono ich
strawą zgniłą i cuchnącą, skutkiem czego wielu z więźniów przekładało śmierć głodową nad okropne to jadło,
a nocny spoczynek pojmanych zakłócały harce szczurów i miliardy robactwa gnieżdżącego się w na poły
zbutwiałych statkach. Przeszło cztery tysiące jeńców francuskich
tej liczbie ośmset legionistów
jęczało
na angielskich pontonach i dopiero przy ogólnej wymianie jeńców w styczniu 1809 r. odzyskały nieszczęsne
ofiary utraconą wolność. Wielu z nich przetrwało katusze niewoli, nie wiemy1248.
Jakże jaskrawo odbiega od tego postępowania stosunek Murzynów do Polaków i ich zachowanie
się, zwłaszcza wobec tych żołnierzy polskich, których francuscy dowódcy pozostawili
na łasce zwycięzców podczas ewakuacji swych placówek. Wzmiankowana już
uprzednio wspaniałomyślność generała murzyńskiego Feroli, który obdarzył życiem i wolnością
polskich obrońców Jrmie, nie jest bynajmniej wyjątkiem. Równie wielkodusznym okazał
się najsurowszy może z murzyńskich dowódców, Dessalines, który podobne prawo kaski
zastosował wobec 400 polskich żołnierzy pozostawionych po całkowitym opuszczeniu zachodniej
części wyspy przez Francuzów. Uwarunkował jednak tę łaskę podpisaniem przez
Polaków aktu naturalizacji, co też uczynili1249. Gdy jednak w dwa lata później 160 legionistów,
którzy nie mogli stłumić tęsknoty za ojczystym krajem, zwróciło się do Dessalinesa o
zezwolenie na powrót do Europy, wyraził on swą zgodę. Mało jednak tego. Nie mając do
dyspozycji innych środków transportu Dessalines zaokrętował zwolnionych na angielską fregatę
"La Tartare" i skierował na Jamajkę, licząc na to, że gubernator angielski Nugent prześle
legionistów dalej do Europy. Jednakże Nugent odesłał Polaków z powrotem na San Domingo
wraz z radą, aby Dessalines przepędził ich z wyspy. Wówczas Dessalines z wielkim poczuciem
godności odpowiedział, że jako "naczelnik wolnego ludu nie może z ojczyzny wydalać
jej naturalizowanych obywateli" i czynem udokumentował prawdziwość swych słów. Własnym
kosztem wynajął amerykańską fregatę "Ontario" i skierował na niej Polaków do Nowego
Jorku, skąd na innym już statku odpłynęli do Europy i przez Kopenhagę i Bałtyk dotarli
pod koniec 1805 r. do Gdańska1250.
8. LEGIONIŚCI POLSCY NA MORZACH EUROPY
Chociaż na terenie Europy wojny napoleońskie toczone były wyłącznie niemal na lądzie, a
plany rozszerzenia wojny poza kontynent europejski były nieudane (np. wyprawa do Egiptu
lub planowana inwazja Anglii), to przecież i tak nadarzało się sporo okazji do prowadzenia
działań na wodach oblewających olbrzymie posiadłości będące pod bezpośrednim lub pośrednim
panowaniem Napoleona. Prostą więc koleją rzeczy Polacy
przez piętnaście lat wojujący
u boku Napoleona
również nie raz służbę swą pełnić musieli na morzu bądź też z
innych przyczyn lub w innym charakterze przemierzali morskie szlaki wokół Europy.
Jeszcze przed wyprawą na San Domingo, w roku 1801, dwa bataliony legionowe skierowane
zostały na Elbę w celu wyparcia Anglików, którzy usadowili się w Porto Ferraja. Wyprawa
ta zakończyła się jednak fiaskiem, gdyż angielskie okręty przychwyciły niektóre statki
przeznaczone do inwazji. Część legionistów, którzy wysadzeni zostali na wyspie, zdołała powrócić
później na ląd stały, innymi Francuzi obsadzili fregaty użyte do działań morskich1251,
jednakże brak nam bliższych danych odnośnie do tej działalności legionistów polskich.
1248 S c h n r - P e p ł o w s k i, o. c., s. 221. O warunkach życia jeńców na angielskich pontonach w latach
wojen napoleońskich pisze O. E c k, Unfreiheit der Meere, Mnchen
Berlin 1943, s. 95
103.
1249 Jw., s. 223; M e i n e r t, o. c., s. 1192.
1250 S c h n r - P e p ł o w s k i, o. c., s. 224; M e i n e r t, o. c., s. 1194.
1251 S c h n r - P e p ł o w s k i, o. c., s. 197.
204
Nie znamy również szczegółów służby niektórych Polaków w regularnej francuskiej marynarce
wojennej, choć wiadomo, że także i tam znalazła się pewna ich ilość. W składzie osobowym
tej floty, wśród różnych narodowości, z jakich składały się podówczas jej załogi, Polacy
stanowili dość znaczną, w każdym bądź razie zasługującą na wzmiankę, grupę. Jak bowiem
podaje jeden z historyków francuskiej marynarki, oprócz licznie reprezentowanych we
flocie napoleońskiej Duńczyków i Holendrów (których floty wcielone zostały w całości do
floty francuskiej) znaleźć można było w jej składzie hamburczyków i bremeńczyków, Polaków,
Sardyńczyków i Dalmatyńczyków1252. Wiadomo, jak wielki konglomerat narodowościowy
tworzyła za czasów cesarstwa francuska flota (tak samo zresztą, jak i armia) i sam
fakt, że wśród kilkunastu narodowości tylko kilka zostało imiennie wyszczególnionych, jako
wchodzących w skład załóg tej floty, dowodzi najlepiej, że nie mogło tu chodzić jedynie o
sporadyczne wypadki.
Jako ciekawostkę, nie związaną zresztą ściśle z działalnością Polaków w składzie francuskiej
marynarki wojennej, można podać fakt nadania niektórym okrętom francuskim nazw
polskich miast, rzek itp.1253
Nie tylko służba w marynarce francuskiej dawała Polakom okazję zwalczania angielskich
okrętów. Okazje takie nadarzały się również w trakcie lądowych kampanii nadmorskich, takich
np. jak oblężenie Gdańska w 1807 r. czy wojna w Hiszpanii i Portugalii.
W toku oblężenia Gdańska Polacy uczestniczyli najpierw w zdobyciu wiślanej wyspy
Holm (obecnie Ostrów), wchodząc w skład desantu w dniu 7 maja 1807 r.1254 Ponieważ zajęcie
przez oddziały polsko-francuskie Holmu poważnie utrudniło sytuację broniących się w
mieście wojsk prusko-rosyjskich, dowództwo koalicyjne postanowiło przesłać oblężonym
posiłki. Największa z tych prób, przedsięwzięta 19 maja przez angielską korwetę "Dauntless",
zakończyła się niepowodzeniem. Usiłując przepłynąć koło Holmu okręt znalazł się w celnym
ogniu francuskich i polskich baterii, co przypieczętowało jego los. W zalewającym korwetę
deszczu pocisków załoga nie była w stanie obsłużyć żagli i okręt zepchnięty został przez
wiatr do brzegów Holmu, gdzie też osiadł na mieliźnie. Jeden z jego polskich zwycięzców tak
opisuje ten epizod:
19 maja około południa, kiedyśmy najbezpieczniej w okopach spoczywali, gdyż garnizon Gdańska nie
mógł robić już żadnej wycieczki, tak był ścieśniony ujrzeliśmy prawie pomiędzy nami ogromną budowę wysokości
zadziwiającej. Była to korweta angielska, wszystkimi rozwiniętymi żaglami pędząca z wiatrem naprzeciw
wody. Brzeg Wisły, niski z naszej strony, odsłaniał cały ogrom tej budowy; tak rączo szła wiatrem
pędzona, żeśmy ją nagle postrzegli już wśród nas; zerwać się bez komendy do broni, biec na brzeg Wisły i
strzelać do majtków, którzy manewrowali na pomoście
było czynem, jednego momentu [...] W oka mgnieniu
wszyscy majtkowie byli spędzeni z pomostu, a korweta zaraz przy brzegu naszym uwięzła na piasku.
Komendant jej wywiesił biały pawilon1255 i kapitulował. Zapewniał nas potem, że nie miał majtków Anglików,
tylko nie oswojonych z podobnymi wypadkami Prusaków, a że byłby pewnie swoim statkiem maszty
pogruchotał, wszystkie przeszkody przebył i stanął w Gdańsku z zasiłkiem amunicji i żywności1256.
1252 T h o m a z i, Napolon et ses marins. s. 235.
1253 Działo się to według ustalonego przez Napoleona zwyczaju (i stosownie do jego osobistych rozkazów lub
wskazówek), żeby nowym okrętom nadawać imiona związane bądź to z przebiegiem kampanii wojennych, bądź
też z nazwami regionalnymi (krajów, miast, rzek, narodowości), odnoszącymi się do francuskich sojuszników.
Dzięki temu wśród nazw francuskich okrętów wojennych w czasach napoleońskich znajdujemy takie nazwy, jak
"Ville de Varsovie" (okręt liniowy noszący to miano nazywany był przez Polaków "Miasto Warszawa"
jak
pisze D. C h ł a p o w s k i, Pamiętniki, t. I, Poznań 1899, s. 106), "Danzig", "Breslau", "Vistule", "Oder", "Pultusk",
"Golymin"; "Polonais" (P. Le C o n t e, Napolon et les appellations des batiments de guerre, "La Revue
Maritime", Paris 1927, nr 9ó).
1254 Wspomnienia mojego ojca, żołnierza dziewiątego pułku Ks. Warszawskiego, zebrane według ustnego
opowiadania ponownie przez księdza Jakuba Dalekiego, Poznań 1864, s. 10.
1255 Z franc.: bandera, flaga.
1256 J. W e y s s e n h o f f, Pamiętniki , Warszawa 1904, s. 78. Ponadto H. S z y m a n s k i, Brandenburg-
Preussen zur See 1605
1815, Leipzig (1939), s. 164. K u k i e l, Dzieje wojska polskiego w dobie napoleońskiej,
205
Bardziej morskich przygód doświadczyli w toku tej kampanii inni polscy żołnierze, a mianowicie
ci, którzy dostali się do niewoli. Z uwagi bowiem na niepewną sytuację oblężonego
miasta jeńców polskich i francuskich transportowano drogą morską do Prus i Rosji. Pisze o
tym w swych Pamiętnikach, wzięty 26 marca 1807 r. do niewoli kozackiej późniejszy generał
Chłapowski:
Zaprowadzono nas w miasto do jakiegoś magazynu, a po dwóch dniach do Farwasseru1257, gdzie nas na
okręt szwedzki wsadzono i najprzód do Libawy, potem do Kłajpedy, a nareszcie do Rygi przewieziono.
Sześć tygodni byliśmy na morzu, bardzo licho żywieni. Chorowaliśmy na szkorbut prawie wszyscy. Był
tam i Umiński, i Malet z 200 żołnierzy.
Chcieliśmy opanować statek, bo załoga była słaba, ale zaniechaliśmy zamiaru na wiadomość, że wojna
się skończy wkrótce1258.
Kilka lat później żołnierze polscy, zapewne z oddziałów stacjonujących od 1808 r. w
Gdańsku, "wolnym mieście" z francuskim gubernatorem i francusko-polskim garnizonem,
prowadzili nawet działania wojenne na morzu. Jak bowiem wynika z wiadomości zamieszczonej
w ówczesnym piśmie "Danziger Zeitung", w skład załogi francuskiego okrętu korsarskiego
"La Messaline No 3", który 2 sierpnia 1810 r. stoczył koło Piławy bitwę z angielskim
uzbrojonym barkasem, wchodziło dwudziestu polskich żołnierzy-ochotników! Barkas, zaatakowany
i ścigany przez "La Messaline No 3", poniósł w tej bitwie ciężkie straty wynoszące
około dwudziestu zabitych i rannych; od niechybnego zniszczenia uratowała go angielska
korweta, której pojawienie się na placu bitwy zmieniło radykalnie sytuację. Teraz pod ogniem
dział fregaty okręcik francuski szukał ocalenia w spiesznym odwrocie, a gdy jego zguba wydawała
się nieuchronna, dowódca okrętu kpt. Tricon wydał rozkaz zniszczenia go i zatopienia,
przy czym cala załoga przeszła na łódź ratując banderę cesarsko-francuską, dokumenty
okrętowe, broń i ekwipunek. Z całej załogi "La Messaline No 3" został zaledwie lekko raniony
jeden polski żołnierz1259.
Kampania pruska Napoleona zyskała mu w Polsce wielu zwolenników, zwłaszcza wśród
patriotycznie usposobionej drobnej szlachty i warstwy rzemieślniczej, pokładających w Napoleonie
nadzieje na przywrócenie utraconej niepodległości kraju. Nadzieje te okazały się
jednak znowu płonne. Wprawdzie początek kampanii 1806/1807 r. przyniósł oswobodzenie
części ziem polskich spod zaboru pruskiego, jednakże żadnych konkretnych kroków zmierzających
do przywrócenia Polsce niepodległości Napoleon nie uczynił. Wtedy też doszło do
ostatecznego rozdźwięku między nim a Kościuszką, który postawił warunki mające uniezależnić
Polskę nie tylko od jej sąsiadów, ale i od zwierzchności Napoleona, którego despotyzmu
Kościuszko się obawiał1260. W rezultacie na mocy uchwał powziętych w Tylży w lipcu
1807 r. Napoleon powołał do życia jedynie Księstwo Warszawskie, buforowy twór, którego
zamierzał kiedyś użyć jako awangardy w swym marszu na Moskwę. Zanim jednak do tego
doszło, uzyskał wojska polskie do dokonania nowego podboju, mającego umocnić skierowaną
przeciwka Anglii blokadę kontynentalną, a mianowicie do opanowania Półwyspu Pirenejskiego.
W wojnie tej, obcej polskim interesom i prowadzonej przez obie strony z podobnym okrucieństwem
jak wojna na San Domingo, legioniści polscy wzięli liczny udział. "Na rozkaz ce-
t. I, s. 188, nazywa tę korwetę "Sans Peur", co jest francuskim równoznacznikiem angielskiej nazwy "Dauntless"
(Bez trwogi). Wprowadziło to w błąd J. S t a s z e w s k i e g o, Wojsko Polskie na Pomorzu i pod Gdańskiem w
1807 r., "Rocznik Gdański", t. VI, 1932, s. 231, gdyż przyjmuje on, że były to dwa różne okręty.
1257 Do Nowego Portu.
1258 C h ł a p o w s k i, o. c., s. 26.
1259 "Danziger Zeitung", 1810, nr 95, 9 sierpnia 1810.
Na źródło to zwróciła mi życzliwie uwagę mgr I. Fabiani-
Madeyska.
1260 E. M. T a r l e, Napoleon, Warszawa 1951, s. 213
216.
206
sarza Polacy z zuchwałą brawurą rzucili się na Hiszpanów, nie zastanawiając się nad tym, że
są narzędziem, którym Napoleon dławi ruch narodowowyzwoleńczy Hiszpanów. Nie zdawali
sobie sprawy ze swej hańbiącej roli. Napoleon oświadczył Polakom, że powinni zasłużyć na
to, by on zechciał wskrzesić Polskę. I oto pozbawiając Hiszpanów wolności
mieli Polacy
zdobywać wolność własnej ojczyzny"1261.
Obok zwalczania stawiających fanatycznie opór hiszpańskich partyzantów-pastuchów
chłopów i rzemieślników, pogardliwie nazwanych przez Napoleona "oberwańcami"
wojska
napoleońskie miały do czynienia i z drugim wrogiem, mianowicie regularnym wojskiem angielskim
i flotą. I tu znowu nadarzyła się Polakom okazja do wzięcia udziału w zwalczania tej
floty; ponadto doznali również niemało morskich przygód.
Jedną z głośnych podówczas przygód przeżyli porucznicy Ksawery Prażmowski i Józef
Kamieński.
Gdy z początkiem maja 1808 r., po wybuchu w Madrycie powstania hiszpańskiego przeciw
okupantom, Francuzi zostali tam odcięci od innych oddziałów w głębi kraju, ówczesny dowódca
wojsk francuskich w Madrycie, Savary, postanowił użyć Prażmowskiego i Kamieńskiego do
nawiązania łączności z resztą oddziałów. Ponieważ obaj porucznicy pochodzili z Wołynia i
znali język rosyjski, Savary zaopatrzył ich w rosyjskie mundury oraz dokumenty i wysłał do
Lizbony i Kadyksu, skąd mieli dotrzeć do francuskich wojsk lub floty na hiszpańskich wodach.
Pomimo tej mistyfikacji obaj oficerowie wpadli w ręce hiszpańskich gerylasów, ale później
zdołali się wydostać z niewoli i po niezliczonych przygodach dotarli obaj da Kadyksu. Tam,
wciąż uchodząc za rosyjskich oficerów, wsiedli na okręt angielski odpływający do Triestu, skąd
ambulansem pocztowym udali się do Wiednia do ambasadora francuskiego. Cała ta eskapada
trwała kilka miesięcy i cel podróży obu wysłańców okazał się tym samym chybiony. Ambasador
odesłał ich więc do Hiszpanii dokąd przybyli pod koniec 1808 r.1262
Z walk prowadzonych przeciw angielskiej flocie i oddziałom inwazyjnym wymienić można
bitwę pod Fuengirola, w której mały oddział polskiej piechoty unicestwił desant angielski,
wspierany przez silną eskadrę.
Wysadzenie tego desantu było traktowane przez Anglików jako przedwstępna akcja do
ataku na Malagę. Wziął w nim udział czterotysięczny, oddział zaokrętowany na transportowcach
ochranianych przez dwa okręty, liniowe, trzy brygi i cztery szalupy kanonierskie. Przeciwko
tym siłom kpt. Młokosiewicz z 4 pułku piechoty Księstwa Warszawskiego miał 150
ludzi, których następnego dnia po rozpoczęciu angielskiego ataku zasiliło dalszych 60 żołnierzy
por. Eustachego Chełmickiego. Pomimo tej znacznej dysproporcji sił i pomimo braku
wyszkolonych artylerzystów, gdyż wchodzący w skład oddziału Młokosiewicza artylerzyści
(Hiszpanie) zdezerterowali, udało się Młokosiewiczowi zatopić jedną szalupę kanonierską i
stawić opór głównym siłom angielskim! Gdy zaś nadciągnął szef batalionu Bronisz z dalszymi
200 ludźmi i 20 dragonami, Polacy rozbili dziesięciokrotnie silniejszego nieprzyjaciela,
który ratował się ucieczką na okręty. Dowódca ekspedycji lord Blanley, 200 żołnierzy angielskich
i 5 dział wpadło w ręce Polaków1263.
Koleje wojny były jednak zmienne; oprócz sukcesów ponosili Polacy i klęski. Los zaś
tych, którzy dostali się do niewoli hiszpańskiej, a zwłaszcza angielskiej, był nie do pozazdroszczenia,
Najlepszym tego dowodem i przykładem mogą być dzieje miewali jednego z
jeńców, por. Broekere.
1262
1261 Jw., s. 255.
Z. L. S u l i m a (W. P r z y b o r o w s k i), Polacy w Hiszpanii (1808
1812), Warszawa 1888, s. 20
22, pisze,
że ks. DłAbrantes opisała te przygody w swych pamiętnikach, jednakże trudno tam odróżnić prawdę od
fikcji. N i e m c e w i c z, Pamiętniki, t. II, s. 351
352, słyszał autorkę opowiadającą o Kamieńskim, którego
wszakże w pamiętnikach nazwała Lekczyńskim.
1263 Pisze o tym F. M ł o k o s i e w i c z, Wspomnienie z wojny hiszpańskiej r. 1810, "Biblioteka Warszawska",
1842, t. IV, s. 515
547; ponadto patrz K u k i e l, o. c., t. I, s. 282, oraz S. P r z e w a l s k i, Fuengirola,
"Morze", 1932, nr 6
7, s. 9
11.
207
9. ŚRÓDZIEMNOMORSKA TUŁACZKA PORUCZNIKA BROEKERE
Porucznik Stanisław Broekere1264 dostał się do niewoli hiszpańskiej 21 sierpnia 1811 r.
koło miasteczka Motril pod Grenadą. Wraz z innymi jeńcami został następnie umieszczony
na hiszpańskim okręcie kaperskim celem przewiezienia do obozu jenieckiego. Okręt ten był
uzbrojony w osiem dział, załogę jego stanowiło 60 ludzi, "żeglował pod opieką bandery angielskiej
i hiszpańskiej", a nazwany był "San Antonio". Slużył do zwalczania francuskich
korsarzy, których
jak podaje Broekere
mieli Francuzi do 200 jednostek (cyfra ta, wydaje
się, jest mocno przesadzona) stacjonujących głównie w Barcelonie. Dowództwo nad tymi
wszystkimi francuskimi kaprami (bo tak ich trzeba nazywać) miał sprawować sławny żeglarz
Balasteros1265.
Tak więc "San Antonio" powiózł jeńców do Gibraltaru, gdyż niemal cale południowe wybrzeże
Hiszpanii było w rękach francuskich. Władze brytyjskie wzbraniały się jednak przyjąć
tych jeńców (prawdopodobnie z powodu trudności aprowizacyjnych), wobec czego dowódca
statku postanowił zawrócić i udać się do Alicante, jedynego oprócz Kartageny portu pozostającego
w rękach hiszpańskich. "San Antonio" popłynął drogą nieco okrężną, bo wzdłuż afrykańskiego
wybrzeża aż do Algeru, a stąd skierował się na północ. Już niedaleko brzegów
hiszpańskich około północy zerwała się straszna burza, którą Broekere dość barwnie opisuje,
starając się wiernie oddać grozę położenia, w jakim znaleźli się zamknięci pod pokładem jeńcy,
zwłaszcza kiedy natężenie burzy doszło do szczytu.
Zwinięto wszystkie żagle i zapędzono nas pod pokład, aby tam nie dosięgały nas bałwany morskie. Tu
otoczeni ciemnością, duszącym i zepsutym powietrzem, zaledwie mogliśmy oddychać. Maszty trzeszczały,
jak gdyby okręt jednej chwili miał się roztrzaskać. Paki z bawełną, rozmaite skrzynie, Bóg wie z czym, spadały
nam na głowy skutkiem gwałtownego kołysania się okrętu; do tego mieszały się krzyki el patrona1266 i
majtków, którzy przywiązywali się linami do pomostu, aby ich rozwścieczone bałwany nie pochłonęły w
swoich przepaściach; przy tym kilka uderzeń piorunu przestraszyło nas mocno, które po części tylko w morze
wpadły; można powiedzieć, iż był to cud prawdziwy, że żaden z nich nie uderzył w okręt. My, którzy
dotąd nie mieliśmy żadnego pojęcia o burzy, poznaliśmy dopiero teraz jej moc nadzwyczajną i o mało tego
nie przypłaciliśmy życiem. Łatwo sobie wyobrazić każdy może, co się w nas działo wtenczas i wątpię, czyby
ktokolwiek inny w naszym będąc położeniu powątpiewałby jeszcze o śmierci, która w każdej chwili zdawała
się zaglądać nam w oczy. Niektórzy nawet moi towarzysze, pod pokładem okrętu będący, z przestrachu pochorowali
się, doznawszy strasznych mdłości1267.
Nad ranem burza ucichła, zaś przed południem morze zupełnie się uspokoiło, po czym zerwał
się pomyślny wiatr zachodni i w ciągu godziny okręt przebył 11 mil, zbliżając się znów
do brzegów hiszpańskich, od których został odpędzony przez burzę. Tu niespodziewanie naszych
podróżników spotkała druga przygoda. Dopędzeni zostali przez okręt mniejszy od "San
Antonia", który zrównawszy się z nim płynął w odległości wystrzału armatniego, nie zdradzając
swej narodowości i nie odpowiadając na zawołania przez tubę, co zacz i dokąd płynie.
Gdy ani to, ani sygnał dany z ręcznej broni nie poskutkowały, patron "San Antonia" kazał dać
znak rozpoznawczy banderą.
1264 Ur. w 1789 k. Międzyrzecza, Broekere służył początkowo w armii pruskiej, później w wojsku Księstwa
Warszawskiego. Pamiętniki swe spisał po niemiecku; na język polski przetłumaczyła je i wydała drukiem kilkanaście
lat po śmierci autora jego córka, Paulina Cybulska: S. B r o e k e r e, Pamiętniki z wojny hiszpańskiej
(1808
1814), Warszawa 1877. Po kilku dalszych łatach ukazało się drugie wydanie, niemieckie: S. B r o e k e r e,
Memoiren aus dem Feldzuge in Spanien, 1808
1814, herausgegeben von der Tochter des Verfassers, Paułine
von Cybulski, Posen 1883.
1265 B r o e k e r e, Pamiętniki, przyp. na s. 164.
1266 Dowódcy okrętu.
1267 Jw., s. 166, 167.
208
Podczas tego okręt ich popłynąwszy nieco prędzej nie dał się jeszcze poznać, skutkiem czego nasz patron
nie przypuszczał, aby to mógł być okręt nieprzyjacielski, ale przekonał się o tym wkrótce, ponieważ przeciwnicy
w jednej chwili zaciągnęli banderę francuską i naraz z czterech silnie nabitych armat dali ognia do
naszego okrętu.
Patron i jego majtkowie przejęci zostali trwogą i przestrachem: wszyscy natychmiast rzucili się do armat,
ażeby jak najprędzej takowe od lin i haków odczepić, którymi do pokładu przymocowane były, i żeby je jak
najśpieszniej ponabijać, lecz sznury i liny tak od deszczu rozmiękły i napęczniały, że bardzo sobie wiele trudu
zadać musieli, zanim takowe przygotowali i do porządku bojowego przyprowadzić zdołali, Korsarz zaś
francuski korzystając z owego czasu sypnął po raz drugi podobną porcję ognia do naszego okrętu; kule zaś
ich świszcząc ponad naszymi głowami zmusiły nas do schronienia się pod pokład takowego. Następnie Francuz
rozpiąwszy wszystkie swoje żagle czym prędzej odpływał i uciekł przed naszym korsarzem, daleko
szybciej pędząc od naszego okrętu1268.
Następnego dnia "San Antonio" ominął Kartagenę i płynąc nadal wzdłuż wybrzeża w drodze
do Alicante przybył tam 30 sierpnia 1811 r. wieczorem, a więc po ośmiodniowej włóczędze.
Tutaj w koszarach, w których przebywało już 60 innych jeńców, oficerów różnych narodowości
włącznie z Polakami, Broekere z towarzyszami pozostał przez blisko trzy miesiące.
Jak okazała przyszłość, pobyt jeńców w Alicante stanowił tylko około trzymiesięczną
przerwę w ich wędrówce, gdyż 19 listopada 1811 r. zostali statkiem przewiezieni na małą
wysepkę Tabarca, położoną o pól mili od lądu. Stało się to na wiadomość, że wojska francuskie
zbliżają się do Alicante. Jeńcy przebywali tam blisko dwa miesiące w okropnych warunkach,
umieszczeni nad brzegiem morza w ciemnej i wilgotnej kazamacie, do której w czasie
burzy wpadały rozhukane, bijące o brzeg fale. Chcąc zabić nudę i bezczynność. a także dla
poprawienia kiepskiego bytowania jęli się jeńcy połowu ryb i muszel. Jedynym urozmaiceniem
pobytu na Tabarce było wyrzucenie przez wzburzone morze rozbitka z angielskiego
statku; rozbitek ten staraniem jeńców powrócił później do sił i zdrowia.
12 stycznia 1812 r. jeńcy zostali zaokrętowani i przewiezieni na powrót do Alicante. Po
kilkudniowym pobycie w tym porcie wysłani zostali dalej na dwu szebekach, nędznych stateczkach
niewiele większych od łodzi rybackich, pod eskortą ośmiodziałowego okrętu korsarskiego.
Mały ten konwój płynąc wzdłuż wybrzeża dotarł do portu Benidorm, tam zaś włączono
go do dużego konwoju, składającego się z 19 statków handlowych, udającego się na Majorkę.
Karawana ta wyruszyła z Benidorm 20 stycznia i po pięciu dniach znalazła się w pobliżu
Majorki, kiedy zerwała się bardzo gwałtowna wichura, która przerodziła się w silną burzę.
Rozpędziła ona cały konwój do tego stopnia, że szebeka "Santa Antonios", na której był zaokrętowany
Broekere, samotnie i po wielu tarapatach przetrwała burzę przy zachodnich wybrzeżach
wyspy, gdy inne statki pognane zostały w różnych kierunkach. Wreszcie 27 stycznia
1812 szebeka znalazła się w Palmie.
Postój w Palmie trwał dwa dni, a ponieważ tamtejszy gubernator wzbraniał się przyjąć
przysłanych jeńców, motywując to brakiem odpowiednich funduszów i żywności, przeniesiono
jeńców na angielski statek handlowy "Triton" i wyprawiono w dalszą drogę na wyspę Minorkę
do portu Mahon. Po nędznej szebece "Triton", statek transportowy brytyjskiej floty
służący do dostaw wojska, broni, żywności itd., wydał się Broekeremu nadzwyczajnej wielkości".
Był to zresztą, jak autor podaje, trójmasztowiec. Na wypadek spotkania nieprzyjacielskich
kaprów uzbrojony był w cztery armaty, załogę jego stanowiło jednak tylko 13 ludzi.
Na "Tritonie" zaokrętowano 90 jeńców (oficerów wraz z ordynansowymi żołnierzami), nic
więc dziwnego, że wobec tej dysproporcji sił powzięli oni myśl o ucieczce. Początkowo planowano
wystąpić do kapitana statku z apelem o uwolnienie ich, po rozwadze jednak plan ten
zarzucono, a powzięto inny
opanowania statku siłą. Na nieszczęście jednak znalazł się
wśród jeńców zdrajca, Nassauczyk, który plan ten wydał Anglikom i w nocy, na krótko przed
1268 Jw., s 169.
209
projektowanym owładnięciem statku, Anglicy z bronią w ręku uwięzili jeńców korzystających
dotąd z względnej swobody. Kiedy 2 lutego "Triton" zawinął do portu Mahon, przesadna
już teraz ostrożność kazała Anglikom umieścić jeńców na okręcie liniowym "Orlando" o
bardzo licznej załodze i 94 działach! Tak więc po okręcie korsarskim, szebece i dużym transportowcu
Broekere mógł z kolei zapoznać się z największym i najsilniejszym okrętem ówczesnej
floty
liniowcem. Bliższej jednakże relacji na jego temat w pamiętnikach nie pozostawił,
choć opisał pokrótce sam port, jego fortyfikacje oraz stojącą w nim flotę angielską, składającą
się z 36 wielkich i licznych mniejszych okrętów. Za dużo tu było wrażeń na umysł
lądowego oficera, który jedynie z przymusu stał się morskim podróżnikiem.
Człowiek odchodził od zmysłów
pisze Broekere
patrząc na tak wielkie mnóstwo okrętów uwijających
się w rozmaite strony, z których wysiadało wielu oficerów floty różnych rang wraz z żołnierzami na ląd i codziennie
odbywali musztrę; ta wielka masa statków płynących z portu i do niego wpływających napełnioną
była ludźmi różnej narodowości. Patrząc na to wszystko, a wieczorem słuchając hucznej muzyki wojennej na
okrętach grającej, która najwięcej nas rozweselała, uprzyjemniając smutną naszą niedolę
tak byliśmy zajęci,
iż na chwilę zapominaliśmy, gdzie jesteśmy1269.
Ponieważ angielski gubernator Majorki również nie zgodził się na przyjęcie jeńców, musieli
oni kontynuować swą tułaczkę śródziemnomorską, tym razem na pokładzie liniowca
"Orlando". Życie na tym okręcie było dość znośne, jedzenie stosunkowo dobre; tylko tak słone,
że jeńcy jedli z przymusem, żeby tylko zaspokoić głód. Woda zaś, którą próbowali gasić
pragnienie, była "na wpół zgniła" i wydawano ją małymi miarkami. Najgorzej przedstawiała
się sprawa noclegu:
Co wieczór spędzano nas jak owce do jednej gromady, pomiędzy armaty, do oddalonego piętra baterii, po
czym opasano nas naokoło liną jak bydlęta i silną strażą obstawiono. Tu mieliśmy tak mało miejsca, iż nie
można się było położyć; najwyżej jeden lub paru więcej osłabionych mogli znaleźć pomieszczenia, inni zaś
to stojąc, to oparłszy się o swojego towarzysza lub w inny sposób najniewygodniej noce przepędzali1270.
Po spokojnej żegludze, w której trakcie jeńcy odbywali na okręcie musztrę i ćwiczenia artyleryjskie,
9 lutego 1812 r. "Orlando" przybył do Palmy. Gdy hiszpański gubernator znów
odmówił przyjęcia jeńców, rozgniewany dowódca okrętu postanowił wyokrętować ich pomimo
sprzeciwu Hiszpanów. Załadowano więc nieszczęśliwych tułaczy na szalupy okrętowe i
wysadzono na ląd w tragikomicznej scenie, w której obie sojusznicze strony
Anglicy i
Hiszpanie
groziły użyciem broni i nie szczędziły sobie wyzwisk. Przemocą, pod groźbą
angielskich, a w obliczu hiszpańskich bagnetów, którymi jedni pobudzali jeńców do wysiadania,
a drudzy starali się ich od tego powstrzymać, zakończyła się na ten raz miesiąc blisko
trwająca wędrówka.
Umieszczeni w zamku Belweder niedaleko miasta, mieli tam jeńcy przebywać pięć miesięcy.
Przedsięwzięta przez kilku z nich i nieudana próba ucieczki pociągnęła za sobą przetransportowanie
wszystkich na następne zesłanie
na trzecią co do wielkości Wyspę Balearską,
Ibizę. Nastąpiło to 29 lipca 1812 r, na korsarskim statku "el Angel de la Guardia". Podróż
na tym małym, w cztery armaty uzbrojonym statku była dla jeńców "prawdziwym piekłem".
Przyczyną tego było brutalne postępowanie załogi, a przede wszystkim niezmiernie ciasne
pomieszczenie pod pokładem, gdzie przy straszliwym upale dusili się z braku powietrza. Jeńcy
słabsi fizycznie, a zwłaszcza w podeszłym wieku, mdleli bezustannie; nawet sam Broekere,
młody i zdrowy, był na pół przytomny i z trudem mógł oddychać. Z pewnością nie było
więc wielkiej przesady w słowach pamiętnikarza, że gdyby podróż ta trwała 24 godziny dłużej,
wszyscy przypłaciliby ją życiem.
1269 Jw., s. 189.
1270 Jw., s. 190, 191.
210
1 sierpnia 1812 r. jeńcy przybyli do portu Ibiza i tu nastąpił wreszcie kres ich morskiej tułaczki,
gdyż na tej wyspie przebywali blisko 2 lata, do 2 maja 1814 r. Wśród obszernych
wspomnień poświęconych temu okresowi swej niedoli Broekere podaje ciekawy epizod dotyczący
ucieczki trzech jeńców, w ich liczbie porucznika polskiej Legii Nadwiślańskiej,
Narwojna. Jeńcom tym udało się zbiec z obozu i na jednomasztowej łodzi rybackiej puścić się
na morze z zamiarem dotarcia do Walencji. Niestety, przeciwne wiatry i trudności z obsługą
łodzi spowodowały, że po czterodniowym błąkaniu się po morzu, wycieńczeni z głodu i pragnienia
dotarli na powrót do brzegów Ibizy.
W miesiąc po decyzji zwolnienia jeńców, 1 czerwca 1814 r., polscy oficerowie zaokrętowani
zostali na angielskim statku "Thistle", na którym odbyli swą ostatnią śródziemnomorską
podróż w zmienionych już warunkach i przyzwoicie traktowani. Trasa rejsu prowadziła koło
wysp Cabrera (na której znajdował się najgorszy z licznych obozów jenieckich) i Majorki do
portu Mahon na Minorce, następnie do Cagliari na Sardynii, przez Morze Tyrreńskie do Neapolu,
stąd wzdłuż włoskich wybrzeży na północ, między Elbą a Korsyką na Morze Liguryjskie
do Genui. Tu 18 czerwca 1814 r. zostali wyokrętowani i w mniejszych grupkach podążyli
do kraju.
10. PRZYMUSOWE WĘDRÓWKI MORSKIE INNYCH POLSKICH
ŻOŁNIERZY
Od losu oficerów polskich, którzy znaleźli się w niewoli, znacznie gorszy był los zwykłych
żołnierzy. Przede wszystkim z racji "niskiego" pochodzenia obchodzono się z nimi gorzej niż
z oficerami, ponadto niewielu z polskich Maćków czy Bartków władało obcymi językami,
poza znajomością pewnej ilości słów francuskich, nabytą w toku obcowania z żołnierzami
francuskimi. Wreszcie w odróżnieniu od oficerów, którym nie groziły ani przymus pracy, ani
na ogół służba w obcych szeregach, zwykłych żołnierzy wyzyskiwali Anglicy do różnego
rodzaju prac fizycznych, a także starali się wszelkimi sposobami zwerbować ich do służby
bądź to w koloniach, bądź na pokładach okrętów w charakterze piechoty morskiej, bądź
wreszcie do formowanych w tym czasie cudzoziemskich legionów.
Koleje życia i przygody tej szarej masy żołnierskiej, która zaznawszy niedoli jenieckiej
nierzadko przymuszana była do służby angielskiej i która w obcych szeregach ulegała często
wynarodowieniu, są znacznie mniej znane niż los jeńców
oficerów polskich, i to z dwóch
zasadniczych względów. Jednym jest niewątpliwe uprzywilejowanie jeńców posiadających
rangi oficerskie, które przejawiało się m. in. w tym, że ich traktowanie było mniej czy więcej
zgodne z przyjętymi zwyczajami wojennymi. Zwyczajem zaś o najbardziej dla tych jeńców
doniosłym znaczeniu była wymiana ich w toku samych działań, a w każdym razie zwolnienie
z niewoli po zakończeniu działań wojennych. Drugim względem była chęć utrwalenia i przekazania
następnym pokoleniom swych przeżyć, w następstwie czego powstała znaczna ilość
wspomnień i relacji z walk i wędrówek po świecie byłych oficerów-legionistów napoleońskich.
Jest zrozumiałe, że wywodzący się ze wsi i w olbrzymiej masie zupełnie niepiśmienni,
prości szeregowcy nie mogli pozostawić takich relacji. Co najwyżej jeśli po długich latach
wędrówki i tułaczki po świecie udało im się powrócić na ojczystą niwę, opowiadali swe przeżycia
w swoich środowiskach, a więc na wsi czy wśród miejskiej biedoty rzemieślniczej,
gdzie również nie miał kto spisać tych wspomnień i przygód. Jeśli zaś nawet znalazł się tam
jaki przedstawiciel młodszej generacji, chłopski czy rzemieślniczy syn umiejący pisać, to
czyż w okresie radzącego się uświadomienia i narastających przemian społecznowyzwoleńczych,
w okresie powstania listopadowego i później Wiosny Ludów interesował się kto
wspomnieniami starych wiarusów, niedobitków dawno minionej i przebrzmiałej epoki napo-
211
leońskiej? I dlatego tym cenniejsze są te z zachowanych okruchów ich wspomnień, które
utrwalone przez przygodnych przeważnie słuchaczy przetrwały do czasów dzisiejszych.
Najciekawsze z tych bardzo nielicznych relacji żołnierskich są przygody wielkopolskiego
chłopa Jędrzeja Dalekiego. Kiedyś, w czterdzieści chyba lat po powrocie Dalekiego do kraju,
usłyszał je przypadkowo Szymon Baranowski i tak go one zainteresowały, że spisał je i wydał
drukiem1271. Wydanie to nie miało jednak powodzenia, ale wyzyskał je inny wydawca, Z.
Gerstmann1272, i nakład musiał się niewątpliwie rozejść, skoro w roku 1876 syn starego wiarusa
legionowego, ksiądz Jakub Daleki, zdecydował się wspomnienia te uzupełnić i wydać
ponownie. Później wznawiane one były jeszcze dwukrotnie, raz na początku bieżącego stulecia1273,
a drugi raz w okresie międzywojennym1274. Jednakże pomimo tej rekordowej ilości
pięciu wydań, jakiej nie doczekały się żadne inne wspomnienia z czasów napoleońskich, są
one właściwie bardzo mało znane.
Daleki urodził się około roku 1785 w Kołaczkowicach pod Gostyniem jako syn chłopski.
W roku 1806, gdy służył za parobka pod Jutrosinem, zrekrutowany został do wojska polskiego,
walczył pod Tczewem i Gdańskiem, gdzie został ranny, później pod Frydlandem, a od
roku 1808 w Hiszpanii. Przebywał tam przez trzy lata i w czasie tym nieźle zapoznał się z
językiem hiszpańskim i na tyle go sobie przyswoił, że mógł się swobodnie porozumiewać z
miejscową ludnością. W tym samym czasie i miejscu, co autor poprzednio omówionej relacji

por. Broekere, a mianowicie 21 sierpnia 1811 r. pod Motril, Daleki dostał się do hiszpańskiej
niewoli. Wraz z innymi jeńcami został załadowany na łodzie i przewieziony na okręt
hiszpański, który miał ich przetransportować do Alicante1275. Oto co później opowiadał Daleki
o tym rejsie:
Płynęliśmy więc jako więźniowie na hiszpańskim okręcie. Okropnie się z nami obchodzono. Zamknęli
nas w owym okręcie do ciasnej komórki, jak śledzie w beczce. Upał był taki, że się zdawała, iż w tym ciężkim
i gorącym powietrzu człowiek albo się udusić, albo spalić musi. A tu ani kropli wody pić, ani kawałka
chleba, ani żadnego pożywienia najmniejszego nie dali. Niektórzy już tak byli zemdleni, iż ruszyć się nie
mogli, jeno leżeli już na wpół prawie umarli. Bo też pierwsze dwa dni nic my w ustach ani kropli wody nawet
nie mieli, a pragnienie na morzu w tym upale wielkie. Dopiero trzeciego dnia pod wieczór, gdy widzieli,
że już ledwo żyjemy, posłali po wodę na ląd1276.
Z kolei opisał Daleki przygodę, jaką miał na lądzie, gdy litościwa rybaczka poczęstowała
go chlebem i gdy zgłodniałemu w ostatniej chwili odmówiono tego chleba w odwet za rzekome
zabicie (zapewne przez Francuzów) hiszpańskiego księdza w Motrilu. Wody jednak
Hiszpanie nie pożałowali i wyczerpany legionista przynajmniej mógł nasycić swe pragnienie.
Następnie przez sześć dni i tyleż nocy, a według drugiej wersji przez dziewięć dni i nocy,
statek płynął do Alicante. W czasie tej podróży jeńcy nadal byli bardzo kiepsko żywieni.
Po przybyciu do Alicante położenie jeńców nieco się poprawiło. Otrzymywali tam dzienny
żołd w wysokości jednego reala, o wartości ćwierć franka, a dwunastu groszy polskich, co
wystarczało im na nędzne wyżywienie składające się głównie ze śledzi. Po dwunastodniowym
pobycie w Alicante rozpoczęła się zamorska wędrówka Dalekiego i jego towarzyszy.
1271 Przygody starego wiarusa z 9. pułku Ks. Warszawskiego , według ustnego opowiadania zebrał i skreślił
Sz. Baranowski, Lipsk 1857.
1272 Wydał je w 1862 r. w Brukseli jak XXXVIII tom zbioru "Biblioteka domowa" (A. W o j t k o w s k i,
Daleki Andrzej, "Polski słownik biograficzny", t. IV, s. 393, 394).
1273 W roku 1903 nakładem Jarosława Leitgebra pod tytułem jak wyżej.
1274 W roku 1928 w Nowym Mieście na Pomorzu jako dodatek do "Głosu Lidzbarskiego": Wspomnienia
mojego ojca z wojen napoleońskich.
1275 Inni jeńcy całą drogę do Alicante odbyli na łodziach żaglowych (patrz B r o e k e r e, Pamiętniki , s.
102, 103).
1276 D a l e k i , Wspomnienia , s. 56.
212
Tego samego dnia jeszcze wsadzili nas na okręty i powieźli do Gibraltaru. Przybywszy tu, nie dali nam
wysiąść na ląd, lecz przez dwa tygodnie trzymali nas na morzu dość daleko od brzegów. Potem nabraliśmy
słodkiej wody i zawieszono nam łóżka na powietrzu. Były to jakby worki jakie, do których gdy człowiek
wszedł, dyndał się i kolebał jak w kolebce
co nas bawiło, bo nieraz jeden o drugiego zawadził. Gdy nam
było gorąco, tośmy wychodzili na pokład i tameśmy nocowali. Z Gibraltaru płynęliśmy do Kadyksu jednym
ciągiem, brzegiem Portugalii i Francji aż do Portsmund1277 w Anglii, gdzieśmy wylądowali. Tu nam dali Anglicy
kurtki, spodnie i koszule płócienne, a gdy nas tak ubrali, dopierośmy wysiedli. Po dwóch tygodniach
pobytu w Anglii zaprowadzono nas do Kumberland1278, jednej forteczki nad morzem. Tu nam dali mydła,
każdy się musiał ogolić, wymyć i wykąpać, po czym dopiero osadzono nas w koszarach. Dawali nam dziennie
pół funta mięsa, funt chleba i dziewięć pensów, niby trojaków.
Wzięto nas potem do Lamenton1279, gdzie był główny skład angielski1280. Tu rewidowano nas wszystkich,
mierzono i kompletowano nami pułki swoje w Indiach i Bóg wie gdzie za morzami stojące1281. Z płaczem
żegnaliśmy się na zawsze z towarzyszami, którzy szli daleko za morze w służbę angielską. Wielu zaś z nas
wymawiało się od tej służby. Ja zwłaszcza byłem ranny pod Gdańskiem, powiadałem więc, że jestem już
słabym i inwalidą. Posłano nas do Arycza1282 nad morzem, gdzieśmy także dwa tygodnie stali, trzymając
warty i stawając rana i wieczór do apelu. Obchodzili się z nami grzecznie i po ludzku, a to wszystko w tym
celu, aby nas zwerbować, chcieli nas nawet w Anglii pożenić, byleśmy tylko zostali1283.
Daleki należał jednak do tych legionistów, którzy nie zgodzili się przyjąć służby angielskiej
i to było zapewne przyczyną, dla której z kolei znalazł się w transporcie skierowanym na
Wyspę Św. Heleny. I oto, w jakich słowach przedstawia tę podróż:
Ledwieśmy w onej stolicy państwa angielskiego1284 odpoczęli, powsadzano nas na okręty i wieziono do
Wyspy Świętej Heleny. W tej długiej i dalekiej podróży wieleśmy ucierpieli. Morze nieraz okropnie się burzyło.
Morska choroba bardzo nas nękała. Niebo i wodę widzimy tylko co dzień. Tęskna i nudna, przepaści
roztwarte przed nami, trwogi i niebezpieczeństwa co chwila pełno. Zdawało się nam, że nigdy nie zapłyniemy,
tylko tak będziemy bujali po tych topielach do końca świata. Com się wtedy naziewał, to by nikt nie
uwierzył; myślałem, że mi się gęba rozedrze. Na nogach ledwiem się trzymał, tak się okręcisko chwiało, jak
pijane. Rozmaite zwierzęta wodne wyskakiwały podczas ciszy morza na wodę, aż strach było spojrzeć. Gdy
człowiek wyszedł na pokład i patrzał na tę okiem niezmierzoną wodę, to aż się w głowie zawracało. O ziemi
ani słychu
bałem się, czy nie zapomnę chodzić. Już to co ciepła, to aż nadto użyłem, bo w piecu od chleba
nie może być goręcej. Przybyliśmy nareszcie1285.
Na wyspie musieli Polacy ciężko pracować, chociaż za dobrą zapłatą. Anglicy nadal traktowali
ich dobrze i nieustannie usiłowali nakłonić do służby kolonialnej w Indiach. Wszystkie
te próby były jednak bezskuteczne; wreszcie w angielskim komendancie przeważyły ludzkie
uczucia, kazał zaokrętować jeńców i odesłał ich do Europy. Wysadzeni u wybrzeży Hanoweru,
byli Polacy początkowo traktowani przez Francuzów jako dezerterzy, później jednak
wcielono ich na powrót do wojska. Daleki odbył jeszcze wojnę rosyjską, walczył pod Lipskiem
i nad Renem dostał się do niewoli austriackiej, z której zwolniony
powrócił do kraju
po blisko dziesięcioletniej wojaczce i tułaczce po świecie.
Nie wszystkim polskim jeńcom w angielskiej niewoli dopisywało szczęście tak jak Dalekiemu.
Wielu z nich zmuszono do wstąpienia na angielską służbę i jeszcze przez długie lata tułali się po
morzach i wojowali w zamorskich krajach. Daleki sam spotkał w Londynie Polaka rodem z Zamościa,
który od kilkunastu lat służył w wojsku angielskim i doszedł do rangi sierżanta1286.
1277 Portstmouth, miasto portowe na południowym wybrzeżu Anglii.
1278 Cumberland, prawdopodobnie w ziemi tejże nazwy nad Zatoką Solvay Firth w północno-zachodniej Anglii.
1279 Leamington, miasto koło Birmingham.
1280 Zapewne magazyn wojskowy.
1281 Tu tkwi zapewne wyjaśnienie dobrego obchodzenia się Anglików z jeńcami.
1282 Harwich, port na południowo-wschodnim wybrzeżu Anglii.
1283 Jw., s. 59, 60.
1284 W Londynie, gdzie Daleki przebywał przed odpłynięciem na Wyspę Św. Heleny.
1285 Jw., s. 61.
1286 Jw., s. 60.
213
Rangi sierżanta w wojsku angielskim dosłużył się również inny polski jeniec z Hiszpanii

Aleksander Lasocki. Lasocki spędził trzy lata na Jamajce i tam jako sierżant wojsk angielskich
był nawet zwierzchnikiem krajowców Bukenesów. Później, zapewne było to już po
zakończeniu wojen napoleońskich, wrócił do Anglii i do Polski1287.
Przez pięć lat przebywał w niewoli angielskiej i hiszpańskiej szwoleżer spod Somosierry
Ignacy Ciechawski. "Przeszedł on okropne pontony Kadyksu, deportację na Wyspy Kanaryjskie,
Balearskie i wreszcie na Kabrerę". Później, od roku 1814, przebywał jeszcze na pontonach
angielskich, po czym udało mu się powrócić do kraju1288.
W kwietniu 1811 r. podczas bitwy pod Fuentes Onoro w Hiszpanii zbiegło z szeregów angielskich
do polskich szwoleżerów czterech Polaków pochodzących z Lubelskiego, którzy
opowiadali, że w armii angielskiej jest cały batalion, zwany niegdyś francuskim, składający
się z samych Polaków1289.
Po tejże bitwie, podczas przeglądu jeńców angielskich doszukano się nie mniej jak 120 Polaków,
którzy dostali się do angielskiej niewoli w czasie wojny na San Domingo i następnie przez wszystkie
te lata służyli w jednym i tym samym pułku, niemal bez przerwy przebywając na okrętach1290.
Większa ilość Polaków znajdowała się w legii tworzonej przez Anglików w Portugalii, a
ponadto i w innych angielskich formacjach. Jak wykazał jednak przebieg wypadków, Anglicy
nie mieli z nich wiele pociechy, gdyż Polacy wyzyskiwali każdą okazję do ucieczki. Było tak
m. in. w wielkim desancie angielskim pod Vlissingen we Flandrii w roku 18121291.
W podobny sposób wydostał się z przymusowej służby angielskiej nie znany z nazwiska żołnierz
rodem z Tęczynka, którego przygody zasłyszane w Krakowie
opisał znany przed przeszło
wiekiem badacz i miłośnik dziejów Krakowa, pisarz i zbieracz materiałów źródłowych, Ambroży
Grabowski1292. Wiarus ten urodził się około roku 1770 w Tęczynku, zapewne jako syn bezrolnego
chłopa, gdyż u chłopa również służył, kiedy spotkał go "awans" w postaci przejścia na służbę
do tamtejszego ekonoma jako parobek do koni. W tym charakterze towarzyszył ekonomowi
około roku 1788 do Brzegu, na ówczesnym pruskim Śląsku, i tam wbrew swej woli został podstępem
zwerbowany do służby w wojsku pruskim. Zakwaterowany następnie blisko granicy francuskiej,
postanowił zbiec do Francuzów i wspólnie z kilku innymi Polakami, towarzyszami niedoli,
bo w podobny co i on sposób zmuszonymi do służby, zamiar ten z powodzeniem wykonał.
Ponieważ zaś przywykł już nieco do służby żołnierskiej, więc zaciągnął się do wojska francuskiego.
Służył w dragonach i tak zastała go rewolucja francuska, po której nadal pozostawał w wojsku.
Jego dalsze przygody Grabowski powtórzył w następujących słowach:
W tym [regimencie] ja ciągle służąc odbyłem wojny i bitwy, jakie w owym czasie zapadły, aż nareszcie
dostaliśmy rozkaz marszu i poszliśmy na morze, gdzie wsiedliśmy na okręty i popłynęliśmy z generałem Bonaparte
do Egiptu. Tam biliśmy się z Turkami, aż nareszcie w batalii jednej z Anglikami raniony byłem w
twarz i dostałem się do niewoli angielskiej1293. Gdym się już wygoił, Anglicy odesłali nas na okręt i tam robiliśmy
służbę majtków, która była bardzo ciężka. Na okręcie służąc lat kilka, byłem na Przylądku Dobrej
Nadziei, w Chinach, w Ameryce, na Żemyku1294 i Bóg wie gdzie, bo już ani nazwisk tych krajów spamiętać
nie mogłem. Potem przepłynęliśmy na Morze Śródziemne i stanęliśmy pod brzegami krajów włoskich. Jednej
nocy1295 Anglicy chcieli niespodziewanie napad zrobić na Francuzów stojących w jakimś mieście, przeto
wsiedliśmy cichaczem na łodzie i wylądowaliśmy w Civita-Vechia; gdzie dowiedziawszy się, że Francuzi są
niedaleko, uciekłem1296.
1287 F. C i e l e c k i, Do Redakcji "Kłosów", "Kłosy", Warszawa 1866, s. 324.
1288 A. S k a ł k o w s k i, Ciechawski Ignacy, "Polski słownik biograficzny", t. IV, s. 34.
1289 S u l i m a, Polacy w Hiszpanii, s. 301.
1290 Jw., s. 302.
1291 H a i m a n, Ślady polskie w Ameryce, s. 30.
1292 A. G r a b o w s k i, Wspomnienia, wyd. S. Estreicher, t. II, Kraków 1909, s. 366
371.
1293 Prawdopodobnie w Syrii.
1294 Na Żemyku
na Jamajce. Narrator zapamiętał tę nazwę fonetycznie, po ang. brzmi ona "Dżemejk".
1295 Było to w roku 1806, jak wynika z dalszego ciągu opowiadania.
1296 Jw., s. 369.
214
Ucieczka ta powiodła się i uciekinier skierowany został przez komendanta francuskiego do
swego pułku, przebywającego naonczas w Polsce. Powrócił więc tułacz w swe rodzinne strony,
jednakże gdy w Tęczynku nikogo już ze swoich nie zastał, zapragnął podążyć za wojskiem.
Austriacy nie wypuścili go jednak z Krakowa i pozostał tam do roku 1809, kiedy
wskazany księciu Józefowi Poniatowskiemu, został przez niego skierowany do korpusu weteranów
w Warszawie.
Ambroży Grabowski podaje również historię innego żołnierza-tułacza, który w początkach
rewolucji francuskiej wzięty został do wojska austriackiego (zapewne jako były żołnierz kościuszkowski),
a później dostał się do niewoli i przeszedł na służbę francuską. Z kolei jednak
dostał się do niewoli angielskiej i zmuszony do służby u Anglików odbył dalekie podróże
morskie; był w Indiach, Ameryce oraz innych krajach1297.
Ponieważ Anglicy nie mieli na ogół pociechy z zaciągniętych pod przymusem żołnierzy
polskich, więc celem utrudnienia im ucieczki skierowywali ich do walki tam, gdzie nie było
okazji powrotu do francuskich szeregów. W ten sposób blisko 600 Polaków skierowanych
zostało do Ameryki w toku tzw. drugiej wojny o niepodległość, jaką Stany Zjednoczone toczyły
z Anglią w latach 1812
1813. Żołnierze ci wchodzili w skład pułków de Watteville'a i
de Meurona, które były pierwotnie pułkami najemnych Szwajcarów i zachowały później nazwy
swoich pierwszych dowódców i równocześnie właścicieli. Pułki te przywiezione zostały
w roku 1813 z Kadyksu do Quebec w Kanadzie i natychmiast rzucone do walki. Według materiałów
zbadanych przez M. Haimana1298, w pułku de Watteville'a było 529 Polaków, w pułku
de Meurona zaledwie kilku. Najdawniejsze zaciągi Polaków do tych pułków datowane
były z roku 1801 z Niemiec (prawdopodobnie z Legii Naddunajskiej Kniaziewicza), następne
z lat 1802
1803 z Malty i z 1806 z Messyny (zapewne z legii włoskich), wreszcie z lat 1810

1811 z Hiszpanii i Anglii (z Legii Nadwiślańskiej i wojsk Księstwa Warszawskiego).
Jednakże również i w Ameryce nie mieli Anglicy wielkiej pociechy z Polaków; dezercje
były nadal na porządku dziennym, pomimo że angielskie władze wojskowe postępowały w
takich wypadkach bardzo surowo. Haiman przytacza wydany we wrześniu 1813 r. wyrok sądu
wojskowego na pięciu szeregowców pułku de Watteville'a, na mocy którego Marcin Felimonoff,
Jan Selizniack, Jan Subatzky, Alexis Gerasino i Johan Durulfy skazani zostali na
dożywotnią służbę jako szeregowcy w wojsku angielskim1299.
Kończąc ten rozdział można stwierdzić, że wojny napoleońskie rzuciły Polaków w różne
strony świata: do Indii Wschodnich, Zachodnich i Afryki; licznych tułaczy legionowych spotykamy
później także w Ameryce Południowej, a nawet w Oceanii1300.
1297 Jw., s. 371.
1298 H a i m a n, o. c., s. 42 i n.
1299 Jw., s. 47, 48.
1300 Polska i Polacy w cywilizacjach świata, s. 37, 45, 78, 84.
215
XIV. INNI PODRÓŻNICY MORSCY W LATACH 1800
1830
1. POLACY W KALIFORNII, MEKSYKU I WENEZUELI
Wojny napoleońskie, które objęły swym zasięgiem niemal całą Europę i oblewające ją
wody, na przeciąg blisko dwu dziesiątków lat poważnie utrudniły, a w niektórych okresach
wręcz uniemożliwiły utrzymanie łączności i komunikację między kontynentem europejskim a
krajami zamorskimi. I to jest też główną przyczyną, że poza osobami uprawiającymi żołnierskie
rzemiosło, dla których właśnie teraz, w czasie wojny, nastały warunki sprzyjające podróżowaniu,
w wojennych oczywiście celach
w początkach XIX w. niemal zupełnie nie spotyka
się na morzach świata polskich podróżników. Dalszą przyczyną była niewątpliwie utrata
niepodległości Polski, w której rezultacie Rzeczpospolita przestała utrzymywać stosunki polityczne,
a w znacznej mierze również ekonomiczne i kulturalne z krajami północnej i zachodniej
Europy, nie mówiąc już o krajach zamorskich. A chociaż znaleźli się tacy niewojskowi
podróżnicy polscy, którzy w tych latach przemierzyli Atlantyk, to jednak należą oni
istotnie do wyjątków.
Nazwiskiem takiego Polaka nazwana została jedna z zatok Kalifornii ćwierć wieku przed
przejściem pierwszych Amerykanów drogą lądową do Kalifornii, a na 40 lat przed rozpoczęciem
tam imigracji drogą morską. Mowa tu o niejakim Janie de Rousillon, który na początku
XIX w. podróżował z Europy do Ameryki na pokładzie żaglowca "Lelia Byrd", należącego
do kupców i marynarzy amerykańskich Shalera i Clevelanda1301.
Jak podaje w swych wspomnieniach ten ostatni1302, Rousillona poznali oni w roku 1801 w
Hamburgu, gdzie ekwipowali nowozakupiony statek, na którym mieli zamiar popłynąć z ładunkiem
do Ameryki Południowej. Dwudziestoośmioletni Polak, prawdopodobnie emigrant
wojskowy lub polityczny, tak przypadł do gustu dwóm wilkom morskim, że zaproponowali
mu, aby wybrał się z nimi i na ich koszt w daleką podróż. Rousillon, choć nigdy przedtem nie
był na morzu, zgodził się na tę propozycję. Dnia 8 listopada 1801 r. bryg Shalera i Clevelanda
"Lelia Byrd" opuścił awanport Hamburga, Cuxhaven, zabierając na swym pokładzie łącznie
12 ludzi załogi. Trasa rejsu tego niewielkiego statku prowadziła wokół wybrzeży Francji,
Hiszpanii i Portugalii do Wysp Kanaryjskich, stąd przez Atlantyk do Ameryki. Po blisko
dwumiesięcznej żegludze, 2 stycznia 1802 r., statek zawinął do Rio de Janeiro. Stąd Amerykanie
ze swym polskim przyjacielem pożeglowali na południe wzdłuż wybrzeży Ameryki
Południowej. opłynęli Przylądek Horn i pod koniec lutego zawinęli na następny postój do
Valparaiso. Tam jednak Shaler i Cleveland spotkali się niespodziewanie z trudnościami ze
strony władz hiszpańskich, tak że dopiero w maju statek wyruszył w dalszą drogę, do archipelagu
Galapagos. Z kolei skierowali się do meksykańskiego portu San Blas, dokąd "Lelia
Byrd" zawinęła 11 lipca 1802 r. W San Blas amerykańskich żeglarzy spotkały nowe kłopoty z
władzami, ale dzięki doskonałej elokwencji Rousillona i jego wytrwałości w staraniu się o
załatwienie nieporozumień u miejscowych władz udało się wszystkie trudności przezwycię-
1301 H a i m a n, Ślady polskie w Ameryce, s. 200, 201.
1302 H. W. S. C l e v e l a n d, Voyages of a Merchant Navigator of the Days That Are Past. New York 1886, s.
74, cytuję za H a i m a n e m, o. c.
216
żyć. Teraz jednak drogi Shalera i Clevelanda oraz Rousillona się rozeszły, gdyż ten ostatni
pragnął jeszcze czas jakiś pozostać w Meksyku. I tam, jak się później Shaler i Cleveland dowiedzieli,
zmarł w 1803 r. Na jego cześć amerykańscy żeglarze nazwali jedną z zatok koło
Wyspy Catalina u brzegów Kalifornii
Port Rousillon1303.
Ćwierć wieku po udziale Polaków w wielkiej amerykańskiej wojnie wyzwoleńczej, która
ugruntowała niepodległość Stanów Zjednoczonych, spotykamy znowu naszych rodaków w
walce o wolność innych krajów obu Ameryk. Tak jak uprzednio do boju o polityczne usamodzielnienie
się stanęła niedawna kolonia angielska, tak teraz nastąpił zryw niepodległościowy
w koloniach hiszpańskich w Ameryce.
W 1806 r. w zorganizowanej przez generała Francesco de Miranda wyprawie z Nowego
Jorku do Wenezueli i pierwszym antyhiszpańskim powstaniu udział wzięło kilku lub może
nawet kilkunastu Polaków, których nazwiska
z wyjątkiem jednego
nie są nam jednak dziś
znane. Wyprawa Mirandy była bezowocna, jeden ze statków powstańczych wpadł pod Puerto
Cabello w ręce hiszpańskie, a z powstańców oficerowie w liczbie dziesięciu skazani zostali na
śmierć, zaś kilkudziesięciu szeregowych żołnierzy
na kary więzienia. Wśród straconych
oficerów, był Polak Gustaw A. Bergud (Burgud, Burgudd, Bergadd). Niezwykła odwaga, jaką
przejawił w obliczu śmierci, zachowując głęboką wiarę w słuszność sprawy, o którą walczył,
przeszła do historii południowo-amerykańskich walk wyzwoleńczych1304.
W drugiej wyprawie Mirandy do Wenezueli wziął udział inny Polak, Filip Maurycy Martin
(Marcinkowski?). Urodzony w okresie międzyrozbiorowym w Warszawie, Martin uczęszczał
do szkół w Anglii; a z kolei służył w brytyjskiej marynarce wojennej i na pokładzie słynnego
trójmasztowca "Victory", okrętu flagowego admirała Nelsona, uczestniczył w bitwie pod Trafalgarem
w 1805 r. W Wenezueli walczył u boku Bolivara, w 1815 r. był dowódcą powstańczej
kawalerii i szefem europejskich ochotników. W randze generała wycofał się później z
czynnej służby i osiadł w Bogocie, gdzie też w 1854 r. zmarł.
Pod Bolivarem walczyło również wielu innych Polaków. Z bardziej znanych wymienić
można warszawianina Izydora Borowskiego, o którym mowa będzie jeszcze osobno, Ludwika
Flegia, przybyłego do Ameryki Południowej w 1818 r., uczestnika bitwy pod Carabobo
(1821) i późniejszego podpułkownika, dalej Ferdynanda Sierakowskiego, który walcząc w
wojskach Bolivara w latach 1818
1822 również dosłużył się stopnia pułkownika, oraz Jana
Brigarda, który przyjechał do Ameryki Południowej wraz z Fleglem, uczestniczył w walkach
do 1824 r., a później osiadł w Kolumbii na stałe.
Nie tylko do Wenezueli i Kolumbii dotarli Polacy walczący o niezawisłość hiszpańskich
kolonii w Ameryce. W tym samym bowiem czasie, gdy jedni towarzyszyli Mirandzie i Bolivarowi,
innych spotkać można było u boku generała Augustina Iturbide w Meksyku. Jego
szefem sztabu był bowiem Polak, znany jako pułkownik Carlos Beneske (Karol Bieniewski?).
Nie znane są nam niestety szczegóły, dotyczące atlantyckich podróży wszystkich wyżej
wymienionych osób. Zresztą sprawa wymagałaby może osobnych badań.
2. PODRÓŻ NIEMCEWICZA DO STANÓW ZJEDNOCZONYCH W
1804 ROKU
Ciekawie napisaną relację z odbytej na początku XIX w. podróży przez Atlantyk pozostawił
Julian Ursyn Niemcewicz, który
jak już wspomniano uprzednio
towarzyszył Kościuszce
w jego drugiej podróży do Ameryki i później zdany na własny los pozostał tam, oże-
1303 H a i m a n, o. c.
1304 Zarówno tę, jak i następne informacje na temat udziału Polaków w walkach niepodległościowych w
Ameryce łacińskiej podaję za R e t i n g e r e m, Polacy w cywilizacjach obcych , s. 173
175. Patrz też: Polska
i Polacy w cywilizacjach świata, s. 78, 84.
217
nił się i uzyskał obywatelstwo amerykańskie. Dzięki temu, z uwagi na neutralność Stanów Zjednoczonych
w wojnach napoleońskich, mógł swobodnie podróżować nawet i w tam okresie.
Śmierć ojca i związane z tym sprawy spadkowe skłoniły Niemcewicza do odbycia w lipcu
1802 r. podróży do Europy. Po 50 dni trwającym rejsie przybył Niemcewicz do Londynu1305,
a stąd udał się na kontynent; był to bowiem okres krótkotrwałego pokoju między Anglią a
Francją. Po dwóch latach wrócił do Ameryki i tę podróż, odbytą w sierpniu 1804 r. na trasie z
St Nazaire do Baltimore, opisał w swych wspomnieniach1306.
St Nazaire należało wówczas do bardzo nielicznych portów francuskich, w których panował
pewien ruch żeglugowy, gdyż porty nad kanałem La Manche z uwagi na bliskość Anglii i
stałą blokadę, zaś porty śródziemnomorskie z racji zamknięcia tego basenu przez bazującą w
Gibraltarze flotę angielską były podupadłe i opuszczone. Zresztą i na porcie w St Nazaire, jak
to trafnie zauważył Niemcewicz, wojna wycisnęła swoje piętno:
Port, czyli raczej rzeka Loire i dziś napełniona jest okrętami. Większe francuskie dla zatamowania przez
wojnę handlu stoją nie użyte, mniejsze nadbrzeżny tylko i krajowy prowadzą handel. Zagraniczny całkiem
jest prowadzony statkami obcych narodów, najwięcej amerykańskimi, szwedzkimi i duńskimi. W pośrodku
nich stały trzy ogromne okręty bez masztów, które że z Kajeny przyszły, nazywały się Cayenne1307.
Nieco dalej opisuje Niemcewicz inne okręty, a mianowicie jednostki francuskiej floty inwazyjnej,
przy której pomocy Napoleon zamierzał dokonać wyprawy na wyspy brytyjskie
celem rozprawienia się z największym swym wrogiem na jego własnej ziemi, Oto jakie
Niemcewicz poczynił obserwacje na ten temat płynąc Loarą w kierunku jej ujścia:
Wiatr i płyn morza (la mare) mieliśmy za sobą i koło godziny 7-ej stanęliśmy w Paimboeuf. Widziałem
dopiero co ukończoną fregatę "le Prsident", widziałem nowowymyślone do wyprawy przeciw Anglii płaskie
statki, czyli baty: noszą one na dwóch końcach statku dwie armaty 24-funtowe, nadto po bokach mają na
zawiasach małe, jednofuntowe, obracające się w każdą stronę armatki, trzy małe maszty i wiosła. Trzeba by
wielkiego doświadczenia, żeby wiedzieć, czy statki te odpowiedzą przeznaczeniu swojemu; zdaje się, iż z
lekkim wiatrem, a bardziej jeszcze w czasie ciszy, gdy wielkie okręty ruszać się nie mogą, wielką im szkodę
zadać by mogły, lecz z wiatrem silnym okręty wojenne łatwo by po nich jeździć i zatapiać je mogły1308.
Gdy Niemcewicz przybył nazajutrz (3 sierpnia do ujścia rzeki w pobliżu St Nazaire, gdzie
na kotwicy stał statek, na którym wykupił przejazd do Stanów Zjednoczonych, okazało się, że
statek ten jest w bardzo złym stanie i nabiera wody, a ponadto nie ma jeszcze dostatecznej
ilości ładunku. Wprawdzie kapitan przystąpił do prowizorycznego remontu swego statku,
jednakże Niemcewicz i jego przygodni towarzysze podróży zrezygnowali z jego usług i postanowili
odbyć podróż na statku amerykańskim "Monticello" płynącym do Nowego Norfolku
w Wirginii. 28 sierpnia 1804 r. statek ten odpłynął do Ameryki.
Opisowi tej podróży morskiej poświęconych jest piętnaście stron, czyli dziesiąta część całego
dziennika podróży. Niektóre fragmenty tego opisu są mniej interesujące, gdy Niemcewicz
kreśli sylwetki niektórych pasażerów; dużo ciekawsze są jego obserwacje morza, opisy
burzy, która dwukrotnie dotknęła statek, wreszcie opis flory morskiej i fauny: przeróżnego
ptactwa i owadów (motyli) ciągnących za statkiem oraz złowionych ryb, z zaliczanymi wówczas
powszechnie do ryb
delfinami włącznie. Z jednego z nich kucharz okrętowy przyrządził
potrawę, o tyle tylko smakującą pisarzowi, że różniła się od spożywanej wciąż peklowanej
wieprzowiny. "Bez wątpienia dobry kucharz delikatną zrobiłby z niego potrawkę"1309

stwierdza Niemcewicz.
1305 H a i m a n, Polacy w wale o niepodległość , s. 328.
1306 J. U. N i e m c e w i c z, Pamiętniki 1804
1807. Dziennik drugiej podróży do Ameryki, Lwów 1873.
1307 Jw., s. 97.
1308 Jw., s. 98, 99.
1309 Jw., s. 113.
218
Pogoda początkowo była dobra, choć wiatry nie sprzyjające. 2 września 1804 r. "Monticello"
napotkał olbrzymi konwój angielski, złożony z 60 statków pod ochroną kilku fregat.
Obawa, że Anglicy stosownie do praktykowanego przez nich zwyczaju mogą zatrzymać samotnie
płynący statek w celu "zwerbowania" marynarzy, na szczęście nie potwierdziła się.
Przy tych mało sprzyjających wiatrach statek w połowie września minął Corvo i Flores z
archipelagu Azorów. Wtedy też nastąpiła raptowna zmiana pogody.
Dni 15-ty, 16-ty i 17-ty były ciągiem niezmiernej burzy, wiatr tęgi wzdymał okropne bałwany wód i
miotał okrętem na wszystkie strony; nie zmniejszał nawałnicy ulew obfitego deszczu. Położenie wtenczas
żeglujących jest prawdziwie przykre: jeśli wyjdę na pomost okrętu, widok wzburzanego morza przeraża
okropnie, jeśli się poruszę, bałwan przenoszący wysokość okrętu oblewa mnie całego. Prócz jednego zebrane
są wszystkie żagle. Okręt po iskrzących się ogniem falach raz się zanurza w głąb morza i znów wynosi na
wysokie szczyty bałwanów. Widok majtków kołyszących się na poprzecznych żerdziach okrętu przeraża
trwogą. Gdy znijdę na dół, rzucany miotem okrętu z jednej strony na drugą, ni stać, ni siedzieć, ani nawet
czytać nie mogę. Wszystko się suwa, odrywa i leci jedno na drugie. Izba wystawia obraz powszechnego zamieszania,
choć umocowane, taczają się stołki, kanapy, kufry, szkatułki, książki, butelki i pomiędzy nimi
potłuczeni podróżni. Noc okropniejsza jeszcze: umysł człowieka, w tej porze dnia zawsze słabszy, w niebezpieczeństwie
widzi śmiertelną zgubę bezsennemu na twardym morzu okropny krzyk kapitana i majtków
zdaje się nieraz już być momentem rozbicia. Mnie, szczerze powiadam, bardziej rodzaj śmierci jak śmierć
sama jest przykrą. Wtenczas stają na myśli drodzy przyjaciele i żal rozstania się z nimi na zawsze zasmuca,
wtenczas pomyślałem sobie nieraz: skąd ja, urodzony w województwie brzeskim, nie przeznaczony nigdy do
morza, tłukę się po nim. Lecz mylę się, znać, żem przeznaczony, kiedy się na nim znajduję. Ta myśl uspokaja
mnie, utrudzenie duszy i ciała sprowadza sen. Nazajutrz moi towarzysze nieraz byli zdziwieni, iż kiedy
oni przerażeni krzykiem majtków nie mogli zmrużyć oka, jam spał, jak nie można lepiej na lądzie1310.
Później pogoda się poprawiła, jednakże nadal podróżni nie mogli narzekać na brak urozmaicenia.
Jednej nocy żaglowiec ich omal nie zderzył się z innym statkiem płynącym w odwrotnym
kierunku. W niedzielę zaś 23 września uwagę podróżnych przyciągnęła butelka
pływająca na powierzchni wody, jednakże kapitan statku wbrew panującemu zwyczajowi nie
zatrzymał się dla jej wyłowienia, aby nie tracić czasu.
Raz jeszcze wszedł statek w obręb burzy, straszniejszej jeszcze od opisanej uprzednio.
Było to w dniach 9 i 10 października.
Wiatry niestałe, dmące ze czterech stron kompasu, atmosfera parna i ciężka, termometr podnoszący się do
21 Raumura były poprzednikami burzy. Niebo powlekło się raptownie czarnymi chmurami, horyzont i
przestwór cały powietrza mgła gęsta wlekąca się napełniła. Około południa wicher wschodnio-północny tak
tęgo i raptownie uderzył o nawę naszą, iż nim zebrano żagle, dwa przednie w kawałki zdruzgotane i zniszczone
zostały. Wzmagał się wicher w szaleństwie swoim, zwinięte wszystkie żagle w mgnieniu oka, tak że
najmniejszej nie zostało płachty, żerdzi nawet (les verges) spuszczono na dół. Okropniejszego w naturze nad
ten nie masz widoku, gdy wszedłszy na pomost spostrzega się okręt ze wszystkiego obnażony, same tylko
stoją maszty i liny jak las wyschnięte, rudel przywiązany liną, bałwany wznoszące się pod obłoki, przenoszące
wysokością swoją szczyty najwyższych masztów i miotające nas w przepaści lub wznoszące na szczyty
gór, rzucając jak piłką tę ogromną nawę, która już nie słucha steru i jest poruczona woli nawałnicy, która nią
ciska i niesie na hazard1311.
Burza nie zelżała ani w nocy, ani następnego dnia. Niemcewicz znękany srodze, omal nie
postradał życia, gdy w jego kajucie przechył statku przewalił sofę akurat w miejsce, w którym
dopiero co przebywał, a które zniewolony potrzebą na chwilę opuścił.
11 października natężenie burzy zelżało. Jak się później okazało, zepchnęła ona statek nieco
z kursu, jednak 15 października "Monticello" dopłynął w pobliże portu przeznaczenia. W
dwa dni później, 17 października 1884 r., na mniejszym statku, na który podróżni się przeokrętowali;
zawinęli do Norfolk. Stąd 21 października Niemcewicz udał się do Baltimore na
1310 Jw., s. 110, 111.
1311 Jw., s. 119.
219
pakebocie, a więc przybrzeżnym zapewne statku pocztowym o nazwie "Eliza". Jak pisze
Niemcewicz, statek ten płynął z niesłychaną szybkością odnogą morską Chesapeake. Mimo
14-godzinnej ciszy następnego dnia w nocy "Eliza" zawinęła do odległego od Norfolku o 245
mil Baltimore. Tam z kolei przesiadł się Niemcewicz na pakebot płynący do Trenchtown,
skąd udał się do Newcastle dyliżansem, stąd jeszcze raz pakebotem rzeką Delaware do Filadelfii.
3. PODRÓŻE MORSKIE POLAKÓW Z ZABORU ROSYJSKIEGO
Pomimo trzeciego rozbioru i utraty niepodległości Polski nie upadła myśl prowadzenia
handlu morskiego przez wschodnie ziemie dawnej Rzeczypospolitej. Jeden z bardziej przedsiębiorczych
propagatorów polskiego handlu morskiego, Tadeusz Czacki, nie przestał zamyślać
o swych dawnych projektach i podjął inicjatywę w tej sprawie już w roku 1798. Wtedy
też złożył władzom rosyjskim notę o handlu zagranicznym ziem wcielonych do Rosji, w której
to nocie domagał się między innymi polskiej bandery na Morzu Czarnym1312. Jakie były
dalsze, bezpośrednie następstwa tej akcji, nie wiadomo; ukoronowaniem tych wszystkich zamysłów
Czackiego było utworzone przez niego w roku 1802 towarzystwo handlowe, które
nabyło na własność statek celem uprawiania żeglugi na Morzu Czarnym i śródziemnym.
Towarzystwo to zawiązane zostało 27 lipca 1802 r. w Warszawie1313 przez Tadeusza
Czackiego, Stanisława Sołtyka, Józefa Drzewieckiego i Michała Walickiego "w celu ułatwienia
transportu zboża i innych produktów morzem"1314. W następnym zaś roku odpłynął z
Odessy pierwszy (i zapewne jedyny) statek towarzystwa noszący nazwę "Tadeusz Czacki".
Oto co pisze o tym żyjący współcześnie biograf Czackiego:
Dziewiątego lipca 1803 roku okręt noszący imię Tadeusza Czackiego odpłynął z Odessy do Triestu.
Książę de Richelieu w gronie znakomitych obywatelów przyjmowany był na tym okręcie ze czcią należną
opiekunowi handlu Czarnego Morza, wpośród wystrzałów z dział polskich. To zawiązane towarzystwo handlu
przypominało rodakom, iż mają sposobność poświecenia się dla dobra kraju i swego1315.
Niestety, nie znamy składu załogi statku, ani bliższej jego charakterystyki. Jakie były dalsze
losy "Tadeusza Czackiego", również nie wiadomo. Jego rejs z Odessy do Triestu nastąpił
w okresie krótkotrwałego pokoju; przebieg tego rejsu jest nie znany. Nie wiemy też, co się
później z "Tadeuszem Czackim" stało i czy w ogóle z Triestu wrócił do Odessy.
W tymże czasie w Odessie działał również Piotr Maliszewski1316, o którym wiadomo, że w
1804 r. "wznawiał projekty nawigacyjne Nassaua"1317, a więc może i Czackiego. Bez dokładniejszych
badań archiwalnych nie sposób jednak stwierdzić, czy inicjatywa Maliszewskiego
dotyczyła spławu dniestrzańskiego, czy żeglugi morskiej oraz czy była związana z działalnością
towarzystwa założonego przez Czackiego. Owoców poczynań Maliszewskiego w tej
dziedzinie nie znamy. Europa niebawem znowu znalazła się w wirze wojen napoleońskich i to
musiało ostatecznie przypieczętować zarówno los towarzystwa Czackiego (jeśli już przedtem
nie zawiesiło ono swej działalności), jak i poczynań Maliszewskiego.
1312 N i e ć, Tadeusz Czacki.
1313 A. O s i ń s k i, O życiu i pismach Tadeusza Czackiego, Krzemieniec 1816, s. 70.
Nie wiadomo, czy w
Warszawie mieściła się również siedziba nowozałożonego towarzystwa. Pamiętać bowiem trzeba, że Warszawa
należała wówczas do zaboru pruskiego.
1314 L. D ę b i c k i, Tadeusz Czacki i szkoła krzemieniecka, "Biblioteka Warszawska", 1885, t. I, s. 75.
1315 O s i ń s k i, o. c., s. 70.
1316 Patrz o nim A s k e n a z y, Napoleon a Polska, t. I, s. 232, 233.
1317 Jw.
220
W kilka lat po rejsie "Tadeusza Czackiego" do Triestu na wodach Adriatyku znalazła się
większa grupa Polaków z zaboru rosyjskiego. Istnieją mianowicie dowody stwierdzające fakt
pobytu świeżo zrekrutowanych Polaków na okrętach rosyjskich, które z początkiem roku
1807 przybyły z Bałtyku wokół Europy na Adriatyk, aby zasilić działającą tam od roku 1806
eskadrę admirała Sienjawina. Jak wynika z listu jednego z francuskich wyższych oficerów ze
sztabu marszałka Marmonta, okupującego wybrzeże dalmatyńskie, na przybyłych z Bałtyku
pięciu rosyjskich okrętach liniowych i jednej fregacie znajdowało się po 100
120 żołnierzy
tworzących wojskową załogę okrętów. W liście tym podano, że żołnierze ci są Polakami, którzy
nigdy przedtem nie służyli w wojsku i niczego więcej nie pragną, jak okazji do zdezerterowania1318.
Na tym wszakże kończą się posiadane o nich informacje.
Z kolei wspomnieć można o zamierzonej podróży morskiej do Chin jezuity o. Norberta
Kossaka, który wraz z dwoma innymi jezuitami z Połocka miał przygotować w Chinach grunt
do działalności przewidzianego poselstwa carskiego pod kierownictwem Gołownina. Zakonnicy
połoccy udali się w 1805 r. przez Londyn do Lizbony, skąd na portugalskim statku popłynąć
mieli do Makao, a stamtąd drogą lądową dotrzeć do Pekinu. Jednakże brak zgody
Watykanu, a później inne nieprzewidziane trudności sprawiły, że wysłannicy w 1807 r. popłynęli
z Lizbony na powrót do Londynu, skąd dopiero w I812 r. powrócili do Rosji1319.
Nie tylko na morzach europejskich, ale również u wschodnich, azjatyckich wybrzeży państwa
rosyjskiego, a nawet i po drugiej stronie Oceanu Spokojnego, mianowicie w założonych
przez Rosjan w końcu XVIII w. osadach handlowych na Alasce i brzegach Kalifornii, spotykamy
w tym czasie Polaków bądź polskiego pochodzenia wygnańców i żeglarzy. Niewielu
bowiem Polaków zesłanych przez carat na Syberię czy dalej jeszcze, na skraj Oceanu Spokojnego,
zdołało uciec z zesłania czy też po ułaskawieniu powrócić do kraju. Wielu z nich pozostało
na obczyźnie już na stałe i tym zapewne tłumaczyć trzeba obecność polskich zesłańców
w założonych przez Rosjan pod koniec XVIII w. (pod egidą Rosyjsko-Amerykańskiej Kompanii)
osadach handlowych na Alasce i brzegach Kalifornii. Ponieważ zaś oprócz łowiectwa i
handlu jedynie morze dawało osadnikom Alaski i Kalifornii możliwość pracy i bytu, dlatego
też spotyka się wśród tych Polaków nierzadko marynarzy, rybaków oraz łowców fok i wielorybów.
I tak np. w roku 1807 w Nowoarchangielsku przebywali wygnańcy polscy o nazwiskach
Leszczyński i Berezowski1320, przy czym pierwszy z nich miał być wytrawnym żeglarzem1321.
Niektórzy z wygnańców pozakładali rodziny. Synem niejakiego Klimowskiego był kapitan
okrętowy Andrzej Klimowski, urodzony już na Alasce, a zmarły w roku 18311322, z czego
może wynikać, że Klimowski
ojciec znalazł się na Alasce u schyłku XVIII stulecia. Można
przypuszczać, że osadników polskich w rosyjskich posiadłościach w Ameryce było więcej,
jednakże w większości pozostali oni dla nas bezimienni.
Przybywali wszakże na Alaskę i Polacy
marynarze pełniący służbę na statkach Kompanii
Rosyjsko-Amerykańskiej. I tak na pokładzie niedużego (mającego 335 ton wyporności) statku
"Suworow", który w październiku 1813 r. opuścił Kronsztad i trasą wokół Przylądka Dobrej
Nadziei i Tasmanii przybył w listopadzie 1814 r. do Nowoarchangieiska1323, odbyli daleki rejs
1318 S. F l e u r y, A la suite de Marmont sur les ctes Dalmates (1805
1813), "La Revue Maritime", 1930, nr
121.
1319 W. K o t w i c z, Jan hr. Potocki i jego podróż do Chin, Wilno 1935, s. 36, 37.
1320 H a i m a n, Ślady polskie w Ameryce, s. 207.
1321 Leszczyński jest jedną z ważniejszych postaci powieści I. K r a t t a, Ocean Wielki, t. I: Wyspa Baranowa,
Warszawa 1954. Wg autora był on wytrawnym żeglarzem, ale jako człowiek przedstawiony został w bardzo
niekorzystnym świetle. Trudno tu jednak rozgraniczyć rzeczywistość od literackiej fikcji.
1322 H a i m a n, o. c., s. 208.
1323 N. N. Z u b o w, Otieczestwiennyje moriepławatieli
issledowatieli moriej i okieanow, Moskwa 1954, s.
432, 446.
221
przez trzy oceany Polacy, porucznicy marynarki Janowski i Szwejkowski1324. W lipcu 1815 r.
"Suworow" odpłynął z powrotem do Europy i po równo rok trwającej żegludze, tym razem
odbytej wokół Przylądka Horn, w lipcu 1816 r. zawinął do Kronsztadu. Kilka tygodni później
znów ten sam statek wyruszył do Nowoarchangielska z towarami dla tamtejszej placówki
handlowej Kompanii1325, a wśród członków jego załogi znajdował się ponownie por. Janowski,
pełniący funkcję zastępcy dowódcy por. Ponafidina. Ten drugi rejs Kronsztad
Nowoarchangielsk
dokonany został wokół Przylądka Horn i trwał nieco krócej od pierwszego, bo
"tylko" dziesięć miesięcy. W Nowoarchangielsku Janowski mianowany został zarządcą kolonii
na miejsce zdymisjonowanego, od dwudziestu lat pełniącego tę funkcją, Baranowa1326, i w
styczniu 1818 r. "Suworow" odpłynął do Europy. Tymczasem Janowski dokonał inspekcji
kantorów Kompanii na Kodiaku i Unalasce1327, prawdopodobnie w towarzystwie innego Polaka,
Korsakowskiego1328. Z Kodiaku przywiózł Janowski do Nowoarchangielska na życzenie
udającego się do Rosji Baranowa jego córkę Irinę, pół-Aleutkę, z którą ojciec chciał się przed
daleką i długą drogą pożegnać. Wiadomo, że w niedługim czasie Janowski poślubił Irinę1329,
lecz dalsze jego losy są nam nie znane.
Drugi z oficerów "Suworowa", Szwejkowski, prawdopodobnie również dużo podróżował
w czasie swej służby, a może i po jej zakończeniu, gdyż w rodzinie jego zachowała się do
czasów obecnych pamięć o przodku żeglarzu1330.
4. PODRÓŻ EDWARDA RACZYŃSKIEGO DO TURCJI
Interesujący opis swej podróży do Turcji i na wyspy Morza Egejskiego pozostawił słynny
mecenas nauk, dyplomata i podróżnik, Edward Raczyński1331. W latach 1811
1812 Raczyński
odbył podróż na Północ, zwiedzając Szwecję i Laponię, w roku 1814 wybrał się przez
Ukrainę i Morze Czarne do Turcji. W podróży towarzyszyła Raczyńskiemu wdowa po słynnym
podróżniku i pisarzu Janie Potockim, Konstancja Potocka, oraz rysownik i malarz L.
Fuhrman, którego prace posłużyły do ozdobienia opisu podróży pięknymi miedziorytami1332.
W połowie lipca podróżnicy opuścili Warszawę, zaś 6 sierpnia 1814 r. odpłynęli z Odessy
na statku wiozącym zboże do Stambułu. Pogoda była sprzyjająca i dął pomyślny wiatr, tak że
w ciągu dwu dni statek dotarł do Bosforu. W Arnautkeu statek zarzucił kotwicę, Raczyński
wybrał się1333 do Stambułu małym Tureckim statkiem, znanym nam już z opisu Jana Potockiego

kaikiem.
1324 H a i m a n, 1. c.
1325 Jw.
1326 K r a t t, Ocean Wielki, t. II: Kolonia Ross, Warszawa 1954, s. 352
354, 363.
1327 Jw., s. 363.
1328 H a i m a n, l. c.
1329 K r a t t, o. c., t. II, s. 367, 368.
1330 Według informacji udzielonej autorowi przez admirała Włodzimierza Steyera, którego żona miała w r.
1903/1904 w Warszawie na pensji (Grochowskiej-Lange przy ul. Miodowej) koleżankę Szwejkowską; ta opowiadała
o swym dziadku, znakomitym żeglarzu.
1331 Krótki życiorys i bibliografię dotyczącą E. Raczyńskiego podaje Z i e l i ń s k i, Mały słownik , s. 397,
398.
1332 E. R a c z y ń s k i, Dziennik podróży do Turcyi odbytey w roku 1814 przez , Wrocław 1821. Dziennik
ten, wydany pod postacią okazałego albumu, ukazał się również w tłumaczeniu niemieckim, jednakże nie w tak
okazałej szacie i bez większości rycin znajdujących się w polskim wydaniu ( Malerische Reise in einigen Provinzen
des Osmanischen Reiches aus dem polnischen des Herrn Grafen Eduard Raczyński bersetzt, herausgegeben
von F. H. von der Hagen, Breslau 1825).
1333 W swym opisie podróży Raczyński z reguły nie wspomina o towarzyszących mu osobach.
222
Wieczorem popłynąłem do Stambułu kaikiem; jest to rodzaj łodzi dosyć długich, lecz bardzo wąskich, tak
zaś lekkich, że kiedy trzech ludzi robi wiosłami lub wiatr niezbyt mocny rozpiąc pozwoli bardzo mały żagiel,
mówić można, że wodę jak strzały porzą1334.
Po zwiedzeniu Stambułu, któremu poświęca w opisie podróży dużo miejsca, Raczyński
udał się w dalszą podróż: na morze Marmara, a następnie poza Dardanele, na wyspy Tenedos
i Lesbos. Z okazji pobytu na tej ostatniej wyspie Raczyński opisze o śmiałym czynie Marka
Jakimowskiego, odnosząc się do roku 1627, zapewne z racji wydania w 1628 r. polskiego
tłumaczenia Zdobycia Galery, do czego odwołuje się w przypisie1335.
Wracając z wyprawy na wyspy Tenedos i Lesbos, a dodać trzeba, że podróż tę odbył Raczyński
również kaikiem, podróżnik nasz zwiedził ruiny Troi (czemu również poświęca sporo
miejsca w swym opisie) i Gallipoli.
Warto zaznaczyć, że w opisie podróży Raczyńskiego znajduje się szereg ciekawych informacji
odnoszących się do spraw morskich Turcji i jej tradycji morskich, składu floty, organizacji
dowództwa oraz niektórych urządzeń technicznych, jak np. doków do naprawy okrętów
21 października, po dziesięciu tygodniach pobytu na Wschodzie, Raczyński wybrał się w
drogę powrotną do Polski. W Arnautkeu zaokrętował się na żaglowcu Kompanii Kupieckiej z
Fiume płynącym do Odessy pod moskiewską banderą1336 i po krótkiej zwłoce spowodowanej
ciszą morską 24 października opuścił Turcję. Podróż powrotna do Odessy nie odbyła się jednak
w równie pomyślnych warunkach, co podróż z Odessy. Oto co pisze na ten temat Raczyński:
Dnia 25 października po południu usłyszałem kapitana skwapliwie rozkazującego zwinienie górnych na
okręcie żagli i gwałtowną wróżącego burzą. Nie pojmowałem obawy jego, wiatr albowiem pomyślny i niezbyt
mocny nam służył. Kapitan rozporządzenia swoje uczyniwszy zwrócił moją uwagę na wodę w morzu,
która czarniawy przybrała kolor, i na mgłę od północy się wznoszącą. Wkrótce sprawdziła się jego wróżba i
w przeciągu dwóch godzin powstał najprzód z wschodu, a potem z północy wiatr tak gwałtowny, że nam
główny żagiel rozdarł. Strwożony sternik sądząc być rzeczą niepodobną oparcie się nawałnicy, zwrócił okręt
ku południowi i wkrótce potem dwie kotwice zarzucił za skałą w morze wysuniętą. W tym niebezpiecznym
stanowisku, w którym resztę dnia i następną noc przepędziliśmy, trwożliwość majtków niespodziany sprawiła
mi widok [. . .]
Dnia 26 października przed wschodem słońca zerwała się lina główna naszej kotwicy. Żeglarze lękając
się, aby i druga lina o skały się nie przetarła, dwa małe rozwinęli żagle i z wiatrem popłynęli ku Zopoli, miastu
w Bułgarii nad obszerną zatoką położonemu. Wkrótce patem spostrzegliśmy sterczący z morza maszt
rozbitego okrętu. Mieszkańcy stojący nad brzegiem ręce ku nam wyciągali i znakami dawali do zrozumienia,
że okręt ten poprzedzającej nocy o skały się rozbił i że dla gwałtownego wiatru nikogo nie wyratowano. Widziałem
łzy w oczach moich towarzyszów podróży.
Po południu zarzuciliśmy kotwice w zatoce pod Zopoli, gdzie już kilkanaście okrętów zastaliśmy, które
się tu przed falą schroniły. Towarzyszący mi malarz pan Fuhrman kazał się przywiązać do miastu na rozbujałym
okręcie i wzburzone w porcie morze wraz z statkami schronienia w nim szukającymi odrysował1337.
Po kilkudniowym postoju w Zopoli pogoda poprawiła się na tyle, że statek wyruszył w
dalszą drogę. Nazajutrz dostrzeżono i minięto ujście Dunaju. Raz jeszcze (4 listopada) zerwał
się nadzwyczaj gwałtowny, silny wicher, ale nie wyrządził on żadnej szkody statkowi, przeciwnie,
wpłynął na zwiększenie jego szybkości i podróż dobiegła kresu. 5 listopada 1814 r,
statek znalazł się w Odessie. Po odbyciu obowiązującej dla przybywających ze Wschodu
kwarantanny Raczyński wyruszył do kraju.
1334 R a c z y ń s k i, Dziennik podróży do Turcyi , s. 15.
1335 Jw., s. 105.
1336 Zgodnie z traktatem w Kuczuk-Kajnardżi bandera rosyjska miała prawo swobodnego przejścia przez
Cieśniny Dardanelskie.
1337 R a c z y ń s k i, o. c., s. 199
201.
223
5. PODRÓŻNICY POLSCY W OKRESIE KRÓLESTWA
KONGRESOWEGO
Zakończenie wojen napoleońskich pociągnęło za sobą automatycznie ożywienie zamarłej
dotąd żeglugi na wodach europejskich. Jak szybko została np. nawiązana komunikacja między
dwoma najbardziej zagorzałymi przeciwnikami, Francją a Anglią, wynika choćby z tego,
że niemal zaraz po podpisaniu pokoju paryskiego (30 maja 1814 r.) można było udać się z
Francji do Anglii. Jednym z pierwszych, jeśli nie pierwszym Polakiem, który już nie jako
jeniec, ale jako swobodnie podróżujący obywatel przybył wówczas na kilkumiesięczny pobyt
do Anglii, był Dezydery Chłapowski. We wspomnieniach Chłapowskiego, poświęconych
właściwie wyłącznie jego służbie wojskowej, sama podróż morska do i z Anglii nie została
jednak uznana za godną choćby najmniejszej wzmianki1338.
Z podróżników polskich, którzy w okresie Królestwa Kongresowego popłynęli na Wyspy
Brytyjskie, przede wszystkim wymienić trzeba Karola Sienkiewicza i Krystyna Lacha-
Szyrmę, gdyż
w odróżnieniu od licznych innych swych rodaków
obydwaj opisali swą
podróż i pobyt w Anglii, przekazując nam cenne informacje na temat ówczesnych warunków
podróży morskiej.
Udający się do Anglii w celu poszukiwań poloników w tamtejszych bibliotekach oraz dla
dokonania zakupu książek do zbiorów puławskich księcia Adama Czartoryskiego, Sienkiewicz
spędził w Anglii przeszło rok. Przeprawę przez kanał La Manche odbył 24 czerwca 1820
r. z Calais do Dover na pokładzie angielskiego statku pocztowego "Auckland", a zamiast wła-
Na tych wesołych wodach błękitnego morza
myśli nasze bez granic i nasze dusze wolne jak one,
wszędzie, gdzie wiatr może zanieść, gdzie pienią się fale,
wszędzie tam widzą swoje państwo i w swoim są domu1339.
"His Majestyłs Packet Auckland" był niewątpliwie statkiem żaglowym, ale rychło Sienkiewicz
miał okazję bliższego zapoznania się ze "Steam Boatem", na którym w połowie
sierpnia odbył podróż na Tamizie, z Richmond do Londynu. A oto opis tej podróży i samego
"batu parowego" pierwszy zapewne tego rodzaju z autopsji dokonany opis w naszej literaturze:
[] nadeszła szósta godzina. Bat się wnet napełnił. Rozżarzono ogień w głębi, odepchnięto od brzegu.
Dym zaczął walić się z komina, koła obracać się z szumem, bat płynąć.
Widok batu wcale jest dziwny, jest [to] jeden z najpiękniejszych wynalazków tegoczesnych. Cała machina
parna jest w głębi batu i zupełnie pokryta, ta machina obraca koła, które są z obu stron batu i zastępują
wiosła. Dla dania wielkiej mocy ogniowi, przyprawiony jest długi żelazny komin. Ten u dołu jest na zawiasie
i podpływając pod most schyla się w tył za pomocą powrozu, który go utrzymuje w tym schyleniu.
Pasażerowie w pogodę siedzą pospolicie na wyższej części, gdzie są dokoła ławki z poręczami i krzesła.
W czasie deszczu chronią się do kabin pięknie ubranych.
Rudel do kierowania z tyłu, jak u zwyczajnych batów. Koła żelazne jak młyńskie na rzekach, całe na
wierzchu i tylko spodem dotykają wody. Okryte są pudełkiem, żeby nie pryskały wodą. Koła robią szum
wielki jak we młynie. Dym buchający z komina zostawia na powietrzu ślad długi [tam], którędy bat przepływa.
Jest to najpiękniejszy spacer. Osób dużo, czasem bywa muzyka; była na drugim, co za nami płynął. A
brzegi Tamizy są rajem. Wioski, miasteczka, ogrody, murawy najpiękniejsze, pałace, chatki, zamki dawne,
gaje, wszystko to stanowi łańcuch nieprzerwany mijających przed oczyma widoków.
snych wrażeń z tej podróży zacytował początek poematu Byrona Korsarz:
1338 C h ł a p o w s k i, Pamiętniki, t. I. s. 161.
1339 K. S i e n k i e w i c z, Dziennik podróży po Anglii 1820
1821, wyd. B. Horodyski, Wrocław 1953, s. 7
8.
224
Od Richmond do Londynu wodą mil 18. Debarkowaliśmy o pół do dziewiątej. Tak więc nagle wróciłem
do Londynu wyjechawszy z niego wczoraj przynajmniej na tydzień1340.
Dwa tygodnie później Sienkiewicz odbył tę samą podróż w kierunku przeciwnym przy
czym zauważył, że "płynąc tylko przeciw wodzie bat parny płynął bardzo pomału: 5 godzin
do Richmond"1341.
W następnym roku Sienkiewicz odbył podróż morską z Liverpool do Dublina. Pod datą 3 i
4 maja 1821 notuje:
Po dziesiątej ambarkowałem się parnym batem do Dublina. Bat duży, więcej stu osób na nim było, niezbyt
jednak wygodny, a kabin kosztował 1/2 funta. W ciągu żeglugi machina parna zepsuła się, ale kowale
zaraz to zaczęli ładować [!], staliśmy jednak więcej godziny, bo choć mieliśmy żagle, wiatru jednak nic nie
aczynając od ujścia rzeki Mersey, nad którym leży Liverpool, i kilkanaście mil ku Irlandii, droga na morzu
jest oznaczona pływającymi przyznakami, bo bez tego nie bardzo by była bezpieczna. Są to beczki malowane
czerwono i zapewne ugruntowane kotwicami.
Bat płynął [z] prędkością rączego i jednostajnego kłusa. Prędkość można zmniejszać i powiększać. Bat,
który był daleko za nami, tak przydał ognia, że nas w momencie dognał i wyprzedził. Nasz kapitan nie chciał
ekspensować węgli i zostawił nas z tyłu.
Widziałem nad brzegiem pałac, gdzie umarła księżniczka Karolina, i
także pod Londynem
dom, gdzie
niedawno przeprowadziła się na lato królowa. Miałem nawet ukontentowanie poznać razem z innymi na
dziedzińcu tego domu Aldermana Wooda, który bardzo podobny do swoich sztychowanych portretów.
było.Z
Obiad jedliśmy na pomoście o czwartej gadzinie. Lubo dzień zimny, słońce natenczas było pokazało się,
ta tylko była niedogodność, że gdy dym powionął z komina ponad stołem, sadza na talerze padała. Był też
muzykant, klarnecista, co grał prawie ciągle. Nie dostałem łóżka, więc spałem na zydlu w kabinie.
Rano deszcz padał. Wyszedłem był na pomost, widziałem majaczące przez mgłę brzegi irlandzkie i poszedłem
znowu nadal drzemać. Przybyliśmy do lądu około ósmej godziny. Od Liverpool do Dublina 60
mil1342.
O podróży powrotnej w dniu 6 maja Sienkiewicz pisze:
Bat parowy, którym miałem płynąć do Holy-Head w Walii, jest stąd o mil kilka. Jedzie się do niego koczem.
Tak więc miałem okazję widzieć w Irlandii nie sam tylko Dublin. Jechałem płaszczyzną, najwięcej na
łąki podzieloną. Za Dublinem widać było ciągnące się góry, Dublin nie leży nad samym morzem. Okrętów
na rzece, która go przedziela i zatoką łączy się z morzem, mnóstwo zadziwiające.
Wypłynęliśmy około dziewiątej z rana. Zerwał się wiatr, rozpięto więc trzy żagle, co przy machinie parnej
pędziło tylko nasz statek, lecz za to porwała mię słabość, co mię bez litości męczyła przez cały czas żeglugi,
blisko 7 godzin, stanęliśmy bowiem w Holy-Head około czwartej. To miasteczko leży na cyplu wyspy
Anglesey, najbliższym Irlandii, a tu wyspa Anglesey ciasnym tylko przesmykiem oddzielona od Walii1343.
W czasie swego pobytu w Anglii Karol Sienkiewicz spotykał się z wielu rodakami, gdyż
przebywali tam podówczas Konstanty i Andrzej Zamoyscy, młody Adam Czartoryski ze
swym guwernerem Krystynem Lach-Szyrmą, Gotard Sobański i inni przeważnie studiujący w
Anglii Polacy. Ze względu na opublikowane swe wspomnienia interesuje nas oczywiście literat
i publicysta Krystyn Lach-Szyrma.
15 sierpnia 1820 r. Szyrma stanął w Calais i tam, jak pisze, pierwszy raz zobaczył statek
parowy, który miał na próbę płynąć z ładunkiem do Boulogne. Gdy jednak nadszedł czas
wsiadania na statek, zaproszeni do odbycia podróży członkowie magistratu różnymi wymówkami
uchylili się od podróży. Przeprawę z Calais do Dover Szyrma odbył na jednym z małych
1340 Jw., s. 60
61.
1341 Jw., s. 79.
1342 Jw., s. 262
263.
1343 Jw., s. 265.
225
statków żaglowych używanych na tej trasie i zwanych "packet-boats"1344. Natomiast w podróż
z Edynburga do Londynu wybrał się na statku parowym o nazwie "Walter Scott". Niestety,
sam opis techniczny statku niewiele nam mówi:
przewozu ludzi, bo mogą być wygodniej urządzone1345.
Następuje opis pomieszczeń statku oraz warunków, jakie zapewniono podróżnym na czas
rejsu; z kolei autor opisuje samą podróż, która przebiegała spokojnie. Godne zanotowania są
uwagi Szyrmy poczynione przy zbliżaniu się do ujścia Tamizy:
Im bardziej zbliżaliśmy się do ujścia Tamizy, tym większy był ruch na morzu. Okręty w różnych odległościach
płynęły przed i za nami, inne zaś z bliska omijały; a było ich takie mnóstwo, którymi ze wszystkich
części ziemi, ze wszystkich stref i od wszystkich ludów sprowadzano do Anglii bogactwa; a ona wypłacając
się za nie własnymi płodami zdawała się łańcuchem wzajemności połączać z sobą najodleglejsze kraje i narody.
Wspaniały to był widok patrzeć na ogromne budowy snujące się po morzu w cichej spokojności i jakby
bez ruchu i prawdziwie zdolny obudzić swą majestatyczną postacią najgłębsze uczucia górności. Nic nie wyrównywa
tej olbrzymiej czynności Anglików na morzu; przeciwko niej ruch lądowy na największych gościńcach
jest niczym. Więcej tam za jednym rzutem oka widziałem okrętów niż gdzie indziej na najhandlowniejszym
gościńcu bryk i pojazdów.
A nieco dalej pisze:
Płynęliśmy Tamizą; rzeka ta uczyniła Londyn spichlerzem bogactw świata. Jej załamania i zakręty po tej
stolicy przyrównywano trafnie do wijących się kłębów smoka niechętnie ją porzucającego. Spotykaliśmy i
byliśmy spotykani od tam i sam przepływających okrętów: łódki w różnych kierunkach snuły się po jej mętnej
powierzchni. W sztucznych portach (doks) wznosił się gaj masztów wiszące i poplątane na nich powrozy;
pozwijane żagle, podobnymi je czyniły do gęstej trzciny1346.
Najliczniej w okresie Królestwa Kongresowego spotykamy Polaków w rejonie Morza
Śródziemnego. Wszystkich tych podróżników można podzielić na dwie zasadnicze grupy.
Jedni z nich to ludzie nauki, zajęci poznawaniem południowo-wschodnich krajów: ich pradziejów,
kultur i języków.
W latach 1817
1820 przebywał w Turcji, w Syrii i innych krajach Azji Mniejszej Wacław
Seweryn Rzewuski, późniejszy równie słynny, jak i tajemniczy Emir Rzewuski. W czasie tej
trzyletniej podróży po Wschodzie, odbytej celem zakupu koni arabskich dla monarszych dworów
Rosji i Wirtembergii. Rzewuski niekiedy przeprawiał się morzem, jak np. "płynąc pod
banderą rosyjską [ze Stambułu] do Syrii" czy wracając z marmurowym posągiem Nioby z
Sydonu przez Stambuł do Odessy1347.
W tym samym niemal czasie, w latach 1819
1821, przebywał w Turcji, a później w Azji
Mniejszej, na wyspach Archipelagu, w Syrii, Egipcie i Nubii Józef Sękowski
uprzednio
uczeń Lelewela na Uniwersytecie Wileńskim, a później profesor języków wschodnich tegoż
Uniwersytetu. Ogłosił on w latach 1821
1828 szereg prac dotyczących jego podróży, m. in.
Powrót z Egiptu przez Archipelag i część Azji Mniejszej do Konstantynopola1348.
1344 K. L a c h - S z y r m a, Anglia i Szkocya. Przypomnienia z podróży roku 1820
1824 odbytey przez, t. I,
Warszawa 1828 (na okładce i stronie tytułowej tego tomu wydrukowano omyłkowo: "roku 1823
1824 odbytey"),
s. 10
11.
1345 L a c h - S z y r m a, o. c., t. II, s. 201. Autor pisze, że trzy razy odbywał morzem podróż z Edynburga do
Londynu (jw., s. 196), ale w swej książce opisuje ją tylko raz.
1346 Jw., s. 206
208.
1347 B y s t r o ń, Polacy w Ziemi Świętej, Syrji i Egipcie, s. 93, 102.
1348
Urządzenie statków parowych mało się różni od urządzenia zwyczajnych okrętów; są one tylko szersze, z
płaskim dnem i budują je większe od tamtych; więcej też biorą na siebie ciężaru. Najwięcej używają się do
"Pamiętnik Warszawski", t. IV, 1823 (Z i e l i ń s k i, o. c., s. 462, 463; tamże bibliografia prac o Sękowskim).
226
Niezwykle cenne zbiory archeologiczne zebrał w Egipcie, a być może również w Abisynii
i Sudanie wielkopolski obieżyświat Florian Antoni Braunek. Urodzony w roku 1797 w Grudnie
pod Obornikami, ukończył szkoły w Poznaniu, po czym w 1816 r. zaciągnął się do pruskich
ułanów gwardii. W roku 1823 wziął dymisję i przeszedł na służbę francuską. Jako kapitan
brał udział w wojnie hiszpańskiej, walczył pod Trocadera i Kadyksem. Z kolei pospieszył
do Grecji, by uczestniczyć w greckiej wojnie wyzwoleńczej. Później był instruktorem
wojskowym w Egipcie, a następnie podróżował po Abisynii, Sudanie i Saharze. W roku 1830
przebywał w Palestynie, następnie udał się w tym samym roku do Aleksandrii, tam zaciągnął
się na służbę austriacką i przez sześć tygodni pływał po wodach Archipelagu na okręcie dowódcy
floty w czasie kampanii przeciwko korsarzom tureckim. Po opuszczeniu, służby udał
się przez Konstantynopol do Odessy, ale statek, na którym płynął, uległ rozbiciu u wybrzeży
Rumelii i cenne zbiory Braunka przepadły1349.
Z osobą Floriana Braunka przejść można do drugiej grupy polskich podróżników śródziemnomorskich,
a mianowicie tych, których przywiodły tu ruchy rewolucyjne i idee niepodległościowe.
Wśród nich na szczególną uwagę zasługuje literat Józef Brykczyński.
Urodzony w roku 1797, ukończył dwadzieścia lat później Wydział Prawa na Uniwersytecie
Warszawskim i mimo tak młodego wieku został sekretarzem komisji dla uregulowania
handlu i żeglugi. Czynny jako literat, współpracował z warszawskimi pismami. W roku 1820
wyjechał do Włoch i z tej okazji Kazimierz Brodziński napisał wiersz do J. E. jadącego do
Włoch. Kiedy w czasie pobytu Brykczyńskiego we Włoszech wybuchła rewolucja w Neapolu,
natychmiast wsiadł on w Liwornie na statek, by przyłączyć się do szeregów rewolucyjnych.
Niestety, na przeszkodzie temu stanęła siła wyższa: gwałtowne burze przez dwa tygodnie
pędziły statek po morzu i zagnały go w zupełnie przeciwnym kierunku, do Genui. Wiadomości
o eskapadzie Brykczyńskiego doszły już do kraju, w rezultacie czego władze rosyjskie
uniemożliwiły mu powrót. Pozostał więc na emigracji i trzy lata później zmarł w Paryżu1350.
Polacy wzięli także liczny udział w powstaniu greckim i wojnie niepodległościowej Greków
z Turkami, zresztą wśród przedstawicieli wszystkich europejskich narodów. Symbolicznym
świadectwem udziału tych różnojęzycznych bojowników o wybawienie Grecji z jarzma
tureckiego było poświęcenie sztandaru międzynarodowego batalionu filhellenów u stóp
Akropolu, gdzie w jednym szeregu stanęli członkowie tego batalionu znad Sekwany, Tagu,
Wisły, Tybru, Dunaju; ze wszystkich stron Europy, a nawet i Afryki. Trudno wymienić
wszystkich Polaków, którzy wzięli udział w tej wojnie i trudno ustalić marszruty, jakie przywiodły
ich do Grecji. Z samego jednak faktu, że byli wśród nich także i dawni żołnierze napoleońscy1351,
wyciągnąć można wniosek, iż dążyli oni do Grecji zapewne z różnych stron
Europy.
6. PIERWSI POLSCY PIONIERZY ŻEGLUGI PAROWEJ
Zainteresowanie, jakie podczas zaborów okazywali Polacy sprawami związanymi z morzem,
znajduje dobitny wyraz także w dziedzinie budownictwa okrętowego. Brzmi to prawie
niewiarygodnie, ale udokumentowane jest w sposób niezbity, że pionierami żeglugi parowej
w Gdańsku byli Polacy. Nie Niemcy i nie gdańszczanie, ale właśnie Polacy sprowadzili
pierwsze statki parowe do Gdańska, a później także w górę Wisły i w ten sposób zapoczątkowali
żeglugę parową na polskich wodach przybrzeżnych i śródlądowych. Nastąpiło to w
1349 K. K o n a r s k i, Braunek Florian Antoni, "Polski słownik biograficzny", t. II, s. 420.
1350 M. B r y k c z y ń s k a, Brykczyński Józef, ,,Polski słownik biograficzny", t. III, s. 28.
1351 Polska i Polacy w cywilizacjach świata, s. 291.
227
czerwcu 1827 r., a więc dwa lata przed podróżą, jaką na statku parowym z Kronsztadu do
Travemnde odbył Adam Mickiewicz.
Oto jaką relację na temat sprowadzenia pierwszych statków parowych do Gdańska zamieściła
ówczesna "Gazeta Krakowska":
Dwa statki parowe, przez W. Wolickiego z Anglii sprowadzone, przybyły do Gdańska z banderą rosyjską,
na której jest umieszczony Orzeł polski; jeden z tych statków, zwany "Książę Xawery", z zupełnym aparatem
na siłę koni 40, jest przeznaczony do podróży na morzu; drugi, "Victory" zwany, budowany płasko,
ma być holowany do Warszawy; jest on także w maszynę na siłę koni 60 opatrzony, nie ma przecież kotła,
który, jako uszkodzony, w Anglii zostawiono. A że statki parowe są nowym zjawiskiem dla miasta Gdańska,
przeto konsul jeneralny rosyjski, radca kolegialny W. Makarowicz, chcąc zrobić przyjemność mieszkańcom
sprosił na dzień 29 czerwca na pokład tych statków pierwsze osoby stanu wojskowego i cywilnego i dwieście
pięćdziesiąt osób obojej płci przyjął wspaniałą ucztą
na pokładzie "Victory". Po obejrzeniu obok będącego
statku "Książę Xawery" posunął się tenże statek naprzód do przysposobienia pary, a będąc przygotowanym
do działania (co 10 minut trwało), postąpił do miejsca Lagean zwanego, ciągnąc za sobą statek "Victory" z
gośćmi będącymi. Wystrzał z dział rozpoczął spacer. Lud mnogi, brzegi Wisły okupujący, dał oznaki zadowolenia
przez trzykrotne "hura"!1352
Swój pierwszy rejs "Książę Xawery" odbył 15 lipca 1827 r. z 65 pasażerami do Sopotu,
płynąc trzy i pół godziny w jedną, a dwie w drugą stronę. Wyzyskanie statku do służby portowej
zostało jednak utrudnione negatywnym stanowiskiem rady miejskiej i władz pruskich,
opierających się m. in. na starym zakazie utrzymywania ognia na drewnianych statkach1353, a
"Książę Xawery" był konstrukcji drewnianej. Przez jakiś jednak czas statek był jeszcze czynny
wożąc pasażerów z Gdańska na Hel1354. Opis takiej przeprawy w 1827 r. zawdzięczamy
jednemu z polskich podróżnych zwiedzających Pomorze, Tadeuszowi Krępowieckiemu.
Znajdowały się w porcie gdańskim dwa statki parowe. Z tych jeden stary, zwany "Victory" a przeznaczony
na Wisłę, drugi nowy i ozdobniejszy pod nazwiskiem "Książę Ksawery" do Petersburga miał być odesłany
[...]
Dnia 24 sierpnia wypłynąwszy z portu gdańskiego (Fahrwasser) okręt stanął blisko brzegu Soboty. Byliśmy
już uwiadomieni, że ma podróż odprawić do Heli. Za danym z działa wystrzałem popłynęliśmy na batach
ku okrętowi. Już na nim znajdowało się wielu bardzo mieszkańców Gdańska, których liczbę powiększyło
towarzystwo z Soboty. Ruszył statek przy odgłosie wojskowej muzyki, która w całej odzywała się podróży.
Płynął siłą dwudziestu koni i przestrzeń czterech mil polskich we dwóch odbył godzinach. Zarzucono
kotwicę; zbliżyły się rybackie statki i wysiedliśmy na ląd w Heli1355.
Wobec nieodmiennie negatywnego stanowiska władz państwowych i miejskich przedsięwzięcie
żeglugi parowej w Gdańsku natrafiło na przeszkody nie do przezwyciężenia. W rezultacie
statek "Victory" został sprowadzony w górę Wisły do Warszawy już w roku 1828, a
"Książę Xawery" w 1830. Ich przydatność do żeglugi wiślanej okazała się jednak znikoma z
powodu znacznego zanurzenia1356. Dalsze losy "Victory" są nie znane, natomiast "Książę
Xawery" sprzedany został przedsiębiorstwu zajmującemu się pogłębianiem Zalewu Wiślanego,
zwłaszcza toru wodnego z Królewca do Piławy. I tam w roku 1836 widział go podróżnik
polski Teodor Tripplin; statek ten spieszył z pomocą żaglowcowi, na którym Tripplin płynął.
1352 "Gazeta Krakowska", 1827, nr 58.
1353 W. R e c k e, Die Anfnge der Dampfschiffahrt in Danzig, "Beitrge zur Geschichte des Schiffbaus, des
Hafens und der Schiffahrt von Danzig", Danzig 1926, s. 51.
1354 F. M i a s k o w s k i, O przedsięwzięciu żeglugi parowej na Wiśle, "Biblioteka Warszawska", 1848, t. IV,
s. 273.
1355 Opis podróży z Gdańska na Hel zamieszczony został w większej pracy: T. K r ę p o w i e c k i, Przejażdżka
w Prussach polskich, Warszawa 1829, na łamach dwóch czasopism: "Kolumb", R. II, t. V, oraz "Gazeta Polska",
s. 260
392. Fragment dotyczący podróży na Hel przedrukowany został przez J. Nierodę w "Rejsach",
1950, nr 11, pt. Reportaż sprzed wieku.
1356 R e c k e, l. c.; M i a s k o w s k i, l. c.
228
Bowiem oprócz roli pogłębiarki "Książę Xawery" spełniał również rolę statku ratowniczego1357.
I na tym zakończyć można uwagi o pierwszych próbach żeglugi parowej na wodach
7. MICKIEWICZ JAKO MARYNISTA I JEGO PODRÓŻ PRZEZ BAŁTYK
Z górą 150 lat minęło od napisania Morskiej nawigacyi do Lubeka, zanim literatura nasza
wzbogaciła się o nowe cenne utwory poetyckie, opierające się na motywach morskich. Dokonał
tego Adam Mickiewicz, otwierając
podobnie jak i w innych dziedzinach naszej kultury

nowy okres w literaturze marynistycznej1358. Dotąd dominowało w niej naśladownictwo
wzorów klasycznych, szablonowość w doborze tematów i uboga forma, innymi słowy
rzucał
się w oczy brak samodzielności, nieporadność i sztuczność, z jaką poeci przedstawiali swe
przeżycia związane z zetknięciem się z morskim żywiołem. Mickiewicz odkrył nie znane dotąd
piękno morza w różnych jego obliczach: żywiołu zastygłego niejako w martwocie ciszy
morskiej i rozszalałego w paroksyzmach strasznej burzy, po mistrzowsku kreśli rozliczne
obrazy niezmierzonego i niezgłębionego morza, pokazując dowodnie, ile ten nowy temat zawiera
uroku przedtem zupełnie nie znanego, a choć przez niejednych ludzi pióra przeżytego
to przecież nie pokazanego.
Sonety krymskie, ściślej rzecz biorąc tylko niektóre z nich, a więc poświęcone morzu, jak
Zatoki Gdańskiej.
Burza, Żegluga czy Ajudah stanowią właściwie cały dorobek Mickiewicza w dziedzinie poezji
marynistycznej. Powstały one, jak wiadomo, podczas pobytu poety nad brzegami Morza
Czarnego na Krymie i dlatego trudno powiedzieć, że stanowią one odbicie jego przeżyć morskich,
bo choć wywodzą się niewątpliwie z obserwacji żywiołu morskiego, to przecież dokonał
jej Mickiewicz nie na pełnym morzu, ale tylko z jego brzegów. I dlatego też miarą prawdziwie
wielkiego talentu Mickiewicza jako marynisty, a także jego doskonałego obeznania
również i w tej siłą rzeczy obcej mu dziedzinie, jaką dlań były zagadnienia związane z żeglugą
morską, czy
jeszcze dalej idąc
budownictwem okrętowym, jest improwizacja wygłoszona
przez niego 5 stycznia 1828 r. w Petersburgu w gronie rodaków po wydanym na jego
cześć obiedzie. Niestety, nie została ona zaraz spisana; Mickiewicz zresztą nie znosił notowania
swych improwizacji. Mówił, że skrzypienie pióra odbiera mu natchnienie. Czasem nawet,
gdy po skończonej improwizacji przekonał się, że została ona spisana, bezceremonialnie darł
manuskrypt. Dlatego również i z tej improwizacji, którą podajemy niżej, pozostało tylko dość
pobieżne streszczenie, spisane przez jednego ze słuchaczy, Mikołaja Malinowskiego. Oto co
pisze on na ten temat:
Poproszono Adama o improwizację. Sękowski, chcąc się pomścić, dał mu przedmiot bardzo klasyczny: wyprawę
kapitana Parry do bieguna północnego, i sam mi do ucha szepnął, że ciekawy jest, jak się poeta pokaże.
Adam opisał, jak Anglikom znane były okropne strony Oceanu Lodowatego, jak uczeni spodziewali się
rozszerzenia wiadomości, a kupcy nowego źródła zysków z odkrycia dróg dotąd niedostępnych, jak wzywano
ochotników do tego przedsięwzięcia i jak powstał jeden tylko Parry. Opisanie przez poetę budowli okrętu
jest świadectwem dostatecznym, jak Mickiewicz zwraca na wszystko uwagę, co ze sztuką jego ma związek.
Sam Sękowski przyklasnąć musiał.
Ale już okręt puszczony przeszedł za granicę znaną; niesłychane trudności pokonywać, prace ponosić,
niedostatków, doznawać musieli żeglarze. Parry dzieli z nimi wszystkie niewczasy, ale kiedy inni upadają na
duchu, on jeden wszystkim dodaje odwagi. Majtkowie grożą buntem, już wpadli do izby kapitana; ten, niewzruszony,
spokojny wychodzi przeciwko nim i wytrąciwszy pistolet z rąk pierwszego zuchwalca nakazuje
milczenie i głos zabiera1359.
1357 T r i p p l i n, Wspomnienia z podróży, t. I, s. 6.
1358 P o l l a k, Uroda morza, s. 20.
1359 M. M a l i n o w s k i, Dziennik pisany po łacinie podczas pobytu w Petersburgu, z rękopisu wydał,
wstępem i objaśnieniami zaopatrzył M. Kridl, Warszawa 1914, s. 140, 141.
229
Dalszy ciąg improwizacji zawiera fantazję na temat orła białego, jakiego Parry miał rzekomo
zobaczyć; nasunęło mu to myśl wskazania swym marynarzom na przykład wielkoduszności
i wytrwałości Polaków w dążeniu do osiągnięcia zamierzonego celu, co też odniosło
zamierzony skutek i dopiero "kiedy natura odmówiła swej pomocy", Parry zarządził odwrót.
Znając mistrzostwo, z jakim Mickiewicz nakreślił "marynistyczne miniatury", jak R. Pollak
nazywa poświęcone morzu Sonety krymskie1360, i przyjmując, że okazał je zapewne również
i w opisaniu wyprawy kapitana Parryłego do bieguna północnego, tym dotkliwiej odczuć
można stratę, jaką nasza literatura marynistyczna poniosła przez to, że jedyna większa bałtycka
podróż pełnomorska naszego wieszcza nie została przez niego opisana ani też nie wywarła
żadnego wpływu na jego twórczość. Stała się niepowetowana szkoda, że obok bogatych obrazów
morza, jakie dał w Sonetach krymskich, obok znanej tylko z drugich ust i w pobieżnym
skrócie opowieści o wyprawie da biegana północnego w marynistycznym dorobku Mickiewicza
nie znalazł się opis jego podróży z Kronsztadu do Lubeki.
Z całej tej podróży niewiele pozostało śladów w spuściźnie literackiej Mickiewicza: zaledwie
parę wzmianek w jego korespondencji. I tak gdy donosi Odyńcowi: "za kilka tygodni
dla poratowania zdrowia za granicę wyjeżdżam", to dodaje: "dla szczupłości funduszów
puszczam się najkrótszą drogą, to jest morzem do Lubeki"1361.
W innym liście, do pani Szymanowskiej, matki Celiny
swej późniejszej żony, wśród paru
zdań pożegnania znajduje się wzmianka precyzująca środek transportu morskiego, jakim poeta
wyruszył do Lubeki. "Piszę to na statku parowym"1362
czytamy w tym liście pisanym
zapewne w przeddzień odpłynięcia z Kronsztadu, które nastąpiło 27 maja 1829 r.1363
Podróż na "pyroskafie", jak nazywała pani Szymanowska wywożący Mickiewicza z Rosji
angielski statek parowy "George IV", utrzymujący dwa razy w miesiącu komunikację między
Lubeką a Petersburgiem1364, była krótka i pomyślna. Statek odpłynął w środę 27 maja i
jak
można wnioskować z czasu trwania podróży
do żadnego portu po drodze nie zawijał.
Po przebyciu Zatoki Fińskiej "George IV" płynął w kierunku południowo-zachodnim, z ukosa
przecinając całe Morze Bałtyckie. Zrazu tawarzyszyły mu z zachodu na horyzoncie wyspy Dago i
Ozylia, później rozpościerało się wokół już tylko morze i niebo nad statkiem. Potem na południowschodzie
pojawiły się zarysy Gotlandii, a następnie, w dość bliskim sąsiedztwie trasy statku,
południowy cypel szwedzkiej wyspy Olandii. Z kolei "George IV" przepłynął między Bornholmem
a południowym wybrzeżem Szwecji, minął z lewej burty Rugię, a z prawej duńskie wyspy
Moen, Falster i Lolland, po czym wpłynął na wody Zatoki Lubeckiej kierując się do przedportu
Lubeki Travemnde, dokąd zawinął prawdopodobnie w sobotę 30 maja 1829 r.1365.
Pomimo pewnych okrętowych niewygód i panujących na pokładzie "zamętu, szumu i
bezładu"1366 Mickiewiczowi, który opuszczał Petersburg w kiepskim nastroju1367 i niezdrów,
szybko powrócił zarówno humor, jak i zdrowie. Morze
widać
nie dało mu się we znaki. Z
Hamburga napisał:
1360 P o l l a k, l. c.
1361 A. M i c k i e w i c z, Zbiór listów, wierszy, rozmów z lat 1817
1831, w układzie A. Mauersbergera, Warszawa
1950, s. 211.
1362 Jw., s. 214.
1363 Wprawdzie list ten nosi datę 27 maja, ale dopisana jest ręką Aleksandra Chodźki, który choć towarzyszył
Mickiewiczowi do Kronsztadu, położył zapewne nie datę pisania listu, ale wyruszenia Mickiewicza z Kronsztadu.
Obszerne uzasadnienie możliwych do przyjęcia dat podróży Mickiewicza podaje J. P e r t e k, Bałtycka podróż
Mickiewicza, "Przegląd Zachodni", R. XII, t. I, s. 10
28.
1364 W literaturze występują również nazwy "George II" i "George V"
błędne. Garść szczegółów o kursującym
podówczas na trasie Kronsztad
Travemnde statku "George IV" i o warunkach podróży podaje P e r t e k,
o. c., s. 21
26.
1365 O rozbieżności dat odpłynięcia Mickiewicza z Kronsztadu i przybycia do Travemnde, jaką wykazują zarówno
źródła, jak i opracowania, pisze P e r t e k, l. c.
1366 Z listu do F. Malewskiego z Hamburga, 2 czerwca 1829 (M i c k i e w i c z, Zbiór listów, s. 216).
1367 Opowiada o tym A. E. O d y n i e c, Listy z podróży, t. I, Warszawa 1875.
230
"Przepłynąłem Bałtyk"
napisał niedługo potem Mickiewicz do Lelewela1369 o tej podróży,
która
jak już wspomniano
nie wywarła, niestety, żadnego wpływu na tok późniejszej
twórczości poety.
8. PODRÓŻ WŁADYSŁAWA MAŁACHOWSKIEG0 DO INDII
W ROKU 1830
Już u schyłku istnienia Królestwa Kongresowego zrodziła się w kołach ekonomicznych
Warszawy myśl zorganizowania dalekiej wyprawy oceanicznej wokół trzech kontynentów.
Genezą jej była inicjatywa prowadzenia do Indii eksportu cynku polskiego, na który wówczas
w Europie nie było popytu. Z inicjatywą tą wystąpił Bank Polski wzorując się na przeprowadzonych
w Londynie transakcjach warszawskiego kupca i przemysłowca Konstantego Wolickiego1370.
Przygotowania do tej wyprawy trwały dość długo, zapewne około roku. Wreszcie z
początkiem lutego 1830 r. statek mający zawieźć ładunek kilkudziesięciu tysięcy cetnarów
cynku1371 oraz towarzyszących mu w charakterze "superkargo" niejakiego Velthusena, zapewne
fachowca od tego rodzaju spedycji okrętowej1372, oraz urzędnika Banku Polskiego
Władysława Małachowskiego
gotów był do odpłynięcia z Gravesend1373. Oddajmy zresztą
głos Małachowskiemu, który po powrocie do kraju skreślił na wezwanie Banku Polskiego
sprawozdanie, rozszerzone o "krótki rys wypadków, które podróżny udający się z Europy do
Indii Wschodnich doświadcza, jako też obraz zwyczajów, stanu oświaty i religii tego starożytnego
narodu"1374.
Przede wszystkim słów parę o samym przedsięwzięciu, jakiego podjął się
nie wiemy, czy
z własnej inicjatywy, czy też na żądanie zwierzchników
Małachowski. Dla nie znającego
morza, zasiedziałego w Warszawie urzędnika bankowego była to nie lada decyzja, tym bardziej
że w odciętym od dostępu do morza i nie rozwijającym żywszych kontaktów handlowych
z zagranicą Królestwie Kongresowym okazji do takich dalekich wypraw nie było wiele,
a ludzi pokroju Wolickiego, który z racji swych przedsięwzięć handlowych zapewne niejednokrotnie
wyjeżdżał do Londynu, można liczyć na palcach. Od czasu zaś wędrówek po świecie
polskich tułaczy w żołnierskich mundurach legionistów napoleońskich mijały już przeszło
dwa dziesiątki lat. I dlatego wyjazd Małachowskiego do dalekich Indii wywołać musiał niechybnie
wielkie wrażenie. Kto wie, czy nie są tego odbiciem słowa samego podróżnika, skreślone
na wstępie jego wspomnień, gdy pisze, że w odróżnieniu od Anglii
1368 W liście do Malewskiego (M i c k i e w i c z, o. c., s. 215).
1369 W liście do Lelewela z Berlina 12 czerwca 1829 (jw., s. 222).
1370 "Który mając znaczną partię cynku w Londynie, nie mogąc znaleźć kupca, postanowił ją przesłać do Indiów
i dopiero wtedy otrzymać miał cenę zaspokajającą, kiedy już cynk swój załadował na okręta do posłania go
do Kalkuty" (H. R a d z i s z e w s k i, Bank Polski, Warszawa 1910, s. 90).
1371 R a d z i s z e w s k i, l. c., pisze, że transport liczył 70, a może nawet 90 tysięcy cetnarów, czyli 3500 lub
4500 ton.
1372 Pod koniec XVIII w. mieszkał w Szczecinie kupiec i armator Velthusen, właścicieł fregaty "Hedwig Elester
1933, s. 88, przyp. 5), a choć jest wątpliwe, aby to on właśnie był towarzyszem Małachowskiego, to przecież
można przypuszczać, że Velthusen
"superkargo" Banku Polskiego pochodził z rodziny armatorskiej.
1373 Szczegóły dotycząca przybycia do Anglii ładunku oraz przedstawicieli Banku Polskiego nie są znane.
Jestem zdrów i wesół [. . .] Ból głowy męczył mię jeszcze 24 godzin, ale potem odzyskałem zdrowie i
humor. Co dziwniejsze, uleczyłem się prawie od oczu podróżą moją1368.
onore" (L. B e u t i n, Der deutsche Seehandel in Mittelmeergebiet bis zu den napoleonischen Kriegen, Neumn-
1374 W. M a ł a c h o w s k i , Wspomnienia z podróży do Indyi Wschodnich w latach 1829
1830 i 1831 odbytej,
rkps Bibl. Uniw. Warsz., sygn. 9708, s. 1. Na rękopis ten zwrócił mi życzliwie uwagę prof. B. Olszewicz.
231
w Polszcze, gdzie tak mało jest powodów, sposobności i potrzeb do odbywania odległych podróży, myśl
płynienia do Indii Wschodnich, zamknięcia się na pół roku w ciasnym obrębie okrętu, poddania się licznym
niewygodom i wystawienia na przytrafić się mogące niebezpieczeństwa jednych zraża, drugim nawet do rzędu
prawie niepodobnych zamiarów należeć się zdaje1375.
Ale powróćmy na pokład dużego statku Kompanii Wschodnio-Indyjskiej "The Beliance",
na którym Malachowski i Velthusen rozpoczęli podróż do Indii. Najpierw lody, które ścięły
tej zimy Tamizę, a później brak wiatru uniemożliwiły wypłynięcie statku na pełne morze.
Wreszcie 15 lutego 1830 r. "The Beliance" podniósł kotwicę i opuścił wybrzeża Anglii. Podróż
przez Kanał Angielski była krótka. Tegoż dnia po południu zniknął z oczu ostatni widzialny
punkt brytyjskiej wyspy i statek znalazł się na oceanie. 17 lutego "The Beliance"
znajdował się na wysokości Oporto, 1 marca minął Maderę. Po zmiennych dotąd wiatrach i
dużej fali teraz zaczęły wiać wiatry stałe z północo-wschodu i statek płynął z szybkością dziesięciu
mil na godzinę. 5 marca przebył Zwrotnik Raka, a Małachowski zanotował:
Jak słuszne na wszystkich podróżnych zachwycenie wznieca piękność tropikalnych nocy! Ciepłe tchnienie
powietrza, czystość i pogoda niebios świecących większą liczbą gwiazd jak w którejkolwiek innej części
globu, bielące się krańce horyzontu, mnogie światła fosforyczne iskrzące się po obu stronach śmiało postępującego
okrętu, a przy tym wiatrem pomyślnym wzdęte śnieżne jego żagle czarowny obraz przedstawiają
oku, a razem przekonać mogą, ile żeglarz słodkich uczuć doznaje, o których mieszkaniec ziemi wyobrażenia
sobie nie tworzy1376.
6 marca napotkano inny statek angielski płynący również z Londynu do Kalkuty, a po dwu
dniach na horyzoncie pokazał się jeszcze jeden statek.
Pod datą 11 marca autor notuje:
Wiatr już znacznie upadł, okręt nasz ledwie jedną milę na godzinę postępował: zwykły stan powietrza
zbliżając się do równika. Kilka się nam pokazało rekinów, które w nadziei łupu w bliskości zawsze okrętu
płyną. Tu już zaczęła się odsłaniać na niebie półkula południowa, a jakkolwiek kto nie jest biegły w astronomii,
pozna natychmiast obce gwiazdy i niewidziane konstelacje1377.
W dniach następnych wiatr słabł coraz bardziej, rozpoczęły się częste ulewy, następowały
okresy ciszy morskiej. 25 marca statek przebył równik, co zostało poprzedzone tradycyjnym
obrzędem odwiedzin Neptuna i "chrztu". Wkrótce zaczęły wiać wiatry umożliwiające szybszą
żeglugę: 2 kwietnia statek, który musiał nieco zboczyć z kursu, znajdował się w odległości
300 km od Rio de Janeiro. 9 kwietnia upłynęło dziesięć tygodni podróży morskiej
nastąpił
teraz zwrot w kierunku Przylądka Dobrej Nadziei. 22 kwietnia statek znalazł się na wysokości
tego Przylądka, ale wiatr wiejący z południo-wschodu zmusił załogę do obrania kursu na południe.
Do dnia 27 [kwietnia] mieliśmy też same przeciwne wiatry i burzliwe morze. Powietrze zimne i pochmurne;
już bowiem okręt nasz dotknął szerokości połud. 4149' dług. wsch. 2858'. Tuśmy znaleźli wiatr
w. w. północny, który nam dozwolił zwrócić się do właściwego kierunku i z Oceanu Atlantyckiego na Indyjski
wpłynąć1378.
Przy dość zmiennych co do siły i kierunku wiatrach podróż przebiegała w dalszym ciągu
pomyślnie. Były dnie zupełnej ciszy, były i takie, w których statek przebywał blisko 260 mil
morskich w ciągu doby. 21 maja 1830 r. statek powtórnie przebył równik. Powoli nadchodził
kres podróży, ale oto:
1375 Jw., s. 2.
1376 Jw., s. 7, 8.
1377 Jw., s. 9.
1378 Jw., s. 16.
232
Dnia 25 [maja] wiatr powstał silny, morze było burzliwe i niebo chmurami powleczone, nie mógł przeto
kapitan spostrzeżeń astronomicznych odbyć, co dało mu powód do niejakiej niespokojności, ponieważ według
wszelkich rachub już niedaleko od lądu znajdować się musieliśmy. Nad wieczorem zwinięto prawie
wszystkie żagle. Ostrożność ta, na którą wielu zmordowanych podróżą sarkało, okazała się w istocie przyzwoitą,
gdy nazajutrz z najwyższego masztu krzyknięto, że "ziemię widać!" Kto był długo na morzu, zdoła
ocenić czarowną siłę dwóch tych wyrazów; jakoż wkrótce ukazał się stęsknionym naszym oczom brzeg Koromandelu
1379.
Pilot wprowadził następnie statek do Kalkuty i podróż dobiegła końca. Niestety, tak jak
dotąd wyprawa przebiegała pomyślnie
teraz przyjęła niepomyślny obrót. Indie, w których
cynk kiedyś był bardzo poszukiwany, zostały nim w międzyczasie zupełnie nasycone i sprzedanie
ładunku Banku Polskiego po możliwej do przyjęcia cenie okazało się niepodobieństwem.
Tak minęło pół roku. Kiedy zaś do Kalkuty dotarły wiadomości o powstaniu w Polsce,
Velthusen pozostał, starając się zamienić cynk na indygo, Małachowski natomiast udał
się w drogę powrotną do Europy. Po drodze zatrzymał się na krótko na Wyspie Św. Heleny i
w październiku 1831 r. przybył do Londynu. Tam, ponieważ powstanie już upadło, wystarał
się u rosyjskiego posła o paszport i powrócił do kraju1380.
Po powrocie Małachowski spisał na wezwanie Banku Polskiego swe sprawozdanie, nie
wyświetlając jednak ostatecznego losu wysłanego do Indii transportu cynku1381. Można więc
przyjąć, że to jedyne na wielką skalę zorganizowane w okresie Królestwa Kongresowego zamorskie
przedsięwzięcie eksportowe zakończyło się niepowodzeniem1382.
1379 Jw., s. 18, 19.
1380 J. U. N i e m c e w i c z, Pamiętnik Dziennik pobytu za granicą od dnia 21 lipca 1831 r. do 20 maja
1841 r., t. I, Poznań 1876, s. 89, 128.
1381 Oprócz omówionego opisu podróży zawiera ono opis Kalkuty, a z kolei rozdziały: Rzut oka na historię
polityczną i handlową Kompanii Wschodnio-Indyjskiej; Systemat administracyjny, polityczny i sądowy Indii
Wschodnich; Położenie geograficzne i statystyczne Indii Wschodnich; O handlu Indii Wschodnich; O religii
Indian; Historia i literatura Indian.
Ponadto drukiem ukazał się: [W. M a ł a c h o w s k i ], Wyjątek z podróży
po Indiach Wschodnich, przez Wł. hr. M., "Biblioteka Warszawska" 1841, t. III, s. 241
256 (opis Benaresu);
1842, t. II, s. 322
343 (opis drogi powrotnej z Benaresu przez Dakiem, Allahabad do Agra).
1382 Milczeniem pomija rezultat wyprawy R a d z i s z e w s k i, o. c.
233
XV. SPRAWY MORSKIE POWSTANIA LISTOPADOWEGO
1. WYPRAWA JERZMANOWSKIEGO NA SZKUNER-BRYGU
"SYMMETRY"
Jednym z najbardziej doniosłych i równocześnie najtrudniejszych do rozwiązania problemów,
jakie stanęły przed polskim Rządem Narodowym od samego początku powstania listopadowego,
było zaopatrzenie walczących oddziałów w broń i amunicję. Łączna ilość karabinów
będących w dyspozycji wojsk polskich w przededniu powstania wynosiła niewiele ponad
50 000 (i to zarówno w służbie liniowej, jak i w arsenale warszawskim), gdy stan liczbowy
wojska w początku lutego 1831, a więc w chwili rozpoczęcia właściwych działań polskorosyjskich,
dochodził do 52 000 ludzi. Ponieważ jednak ze znajdujących się w arsenale zapasów
broni około 7000 karabinów zostało rozgrabionych w noc listopadową przez szturmujące
arsenał tłumy i w znacznej mierze straconych do użytku liniowego, więc też łatwo można
zrozumieć kłopot rządu i dowództwa wojsk polskich nie dysponujących nawet po jednym
karabinie na zmobilizowanego żołnierza1383.
Sytuację pogarszał brak wytwórni broni i amunicji na terenie Królestwa Kongresowego.
Władze rosyjskie bowiem, nieufnie odnosząc się do Polaków, celowo nie uruchomiły na terenie
Królestwa żadnej tego rodzaju fabryki i całe wyposażenie w broń i amunicję dostarczały
wojskom polskim z arsenałów i wytwórni położonych w głębi Rosji.
Istniejący stan rzeczy dodatkowo jeszcze pogarszało samo geopolityczne położenie Królestwa
Kongresowego, sąsiadującego z państwami, które dokonały rozbiorów Polski. Z Rosją
znajdowała się obecnie Polska w stanie wojny, zaś Prusy i Austria ogłosiły wprawdzie neutralność,
ale równocześnie zabroniły tranzytu wszelkiego transportu broni i amunicji przez ich
terytoria.
W tej trudnej sytuacji pozostawały jedynie dwie drogi sprowadzania zza granicy potrzebnego
sprzętu i amunicji: jedną z nich był przemyt, drugą transport morzem. Początkowo pewne
ilości broni i amunicji zdołano istotnie przesączyć przez granicę austriacką, jednak z
chwilą zaostrzenia kontroli granicznej pozostawała tylko druga droga i ostatnia możliwość
sprowadzania broni, a mianowicie morzem.
W kwietniu 1831 r., a więc w okresie szczytowego powodzenia sprawy powstańczej, Rząd
Narodowy wysłał do Anglii niejakiego Andrzeja Evansa, Anglika osiadłego w Warszawie,
celem zakupienia większej ilości karabinów. Transport ten, składający się z blisko 16 000
karabinów, zaokrętowano na wynajętym do przewozu szkuner-brygu, czyli brygantynie
(dwumasztowcu o ożaglowaniu rejowym na przednim maszcie i skośnym na tylnym maszcie),
o nazwie "Symmetry". Kapitanem "Symmetry" był Anglik Jerzy Lind, kierownikiem
transportu wyznaczono byłego oficera napoleońskiego Jana Pawła Jerzmanowskiego, przebywającego
stale we Francji.
Ponieważ terytorium Królestwa Kongresowego nie graniczyło z morzem, Rząd Narodowy
opracował plan zajęcia pewnego odcinka wybrzeża bałtyckiego między Połągą a Libawą;
dokonanie tego zadania powierzono operującemu na Litwie korpusowi gen. Antoniego Giełguda.
1383 H u b e r t, Polskie dążenia morskie, s. 93, 94.
234
Dnia 14 lipca 1831 r. statek "Symmetry" odpłynął z Londynu z Jerzmanowskim zaokrętowanym
pod fałszywym nazwiskiem Rabiereła i z transportem 15 800 karabinów. Statek płynął
pod banderą angielską, a po dotarciu do brzegów Żmudzi miał na grotmaszcie podnieść w
celach rozpoznawczych banderę biało-czerwoną, oczywiście po uprzednim dostrzeżeniu takiej
samej bandery w oznaczonym miejscu na lądzie1384. Rejs przebiegał pomyślnie i statek
przepłynął bez żadnych przeszkód Morze Północne, Skagerrak i Kategat, Sund i Bałtyk. Jednakże
gdy 25 lipca 1831 r. oczom załogi ukazała się Połąga, nie dostrzeżono na brzegu umówionego
znaku rozpoznawczego w miejscu, w którym na transport miały oczekiwać polskie
oddziały, bowiem
o czym Jerzmanowski nie mógł wiedzieć
korpus Giełguda był już od
dwóch tygodni internowany w Prusach.
Nie tu jest miejsce na opisywanie przebiegu kampanii tego korpusu, w której wyniku zmuszony
był on przekroczyć granicę pruską i ulec rozbrojeniu jeszcze przed oznaczonym terminem
nadejścia transportu broni. Można tylko stwierdzić, że cała kampania prowadzona była
przez Giełguda nieudolnie; zresztą nawet gdyby nie to, kwestia opanowania przez korpus
Giełguda wybrzeża pod Połągą byłaby i tak bardzo problematyczna.
Nie doczekawszy się umówionego sygnału z lądu, statek musiał zawrócić i w początkach
sierpnia zawinął na powrót do Londynu1385.
Transport na statku "Symmetry" nie był jedyną próbą niesienia powstaniu pomocy drogą
morską. Równocześnie bowiem przedstawiciele polskiego Rządu Narodowego poczynili liczne
inne zakupy we Francji, Niemczech i Anglii. I tak broń i amunicja zakupiona za pośrednictwem
przemysłowca francuskiego Poulaina została załadowana w Hawrze na statek "Port
Royal"; równocześnie też zaokrętowani zostali na nim ochotnicy1386. "Port Royal" popłynął
do Połągi, oczekiwany tam przez powstańców na Żmudzi1387, jednakże dalszy bieg wydarzeń
był identyczny z wyprawą brygu "Symmetry" i statek zawrócił do Francji. Podobnie zakończyła
się wyprawa dwóch statków wiozących kupioną za pośrednictwem kupców hamburskich
broń z Lubeki do Połągi oraz statków angielskich "Drummier" i "Drummer Cap Kennedy"
1388. Ponadto przedstawiciele Rządu Narodowego usiłowali zakupić (a może nawet zakupili)
za granicą jeden statek żaglowy oraz jeden parowy celem wyzyskania ich do przewożenia
broni, jednakże plany te zostały pokrzyżowane przez upadek powstania1389.
Skoro już mowa o próbie utworzenia w czasie powstania listopadowego polskiej floty
transportowej, nie od rzeczy będzie przedstawić zamysł prowadzenia w roku 1831 działań
kaperskich przeciwko statkom rosyjskim na Morzu Czarnym. Z projektem tym wystąpił niejaki
Izydor Borowski, który za młodu opuściwszy ojczyznę przebywał w Ameryce Północnej
i Południowej (gdzie walczył pod Bolivarem), a później w Egipcie i Persji1390. Zamierzał on
wystawić w Konstantynopolu dwa okręty kaperskie i prosił poselstwo polskie, "żeby mu dać
1384 Jw., s. 97.
1385 Jak podaje N i e m c e w i c z, Pamiętnik , t. I, s. 24, 30
40, przedstawiciele Rządu Narodowego zamierzali
sprzedać znajdującą się na statku broń, aby odzyskać choć część pieniędzy, jednakże na przeszkodzie temu
stanął użyty uprzednio do jej zakupu Evans, brat warszawskiego kupca Andrzeja Evansa, i przekupiwszy kapitana
"Symmetry" odpłynął z Sherness w niewiadomym kierunku. W jakiś czas potem statek został przytrzymany
na polecenie angielskiego i rosyjskiego konsula i zabezpieczony w jednym z portów Morza Śródziemnego
(N i e m c e w i c z, o. c., s. 566, pisze, że statek zatrzymany został w Aleksandrii, tymczasem R a d z i s z e w s k i,
Bank Polski, s. 148, twierdzi, że w Smyrnie).
1386 R a d z i s z e w s k i, o. c., s. 146, podaje liczbę 2000 ludzi
wydaje się, że jest ona przesadzona.
1387 Podkomendny Giełguda, generał Chłapowski, który ze swym oddziałem wojska miał początkowo iść pod
Połągę, podaje, iż według otrzymanej z Warszawy instrukcji "miały przybyć okręta z Francji z bronią, amunicją
i ochotnikami francuskimi" (C h ł a p o w s k i, Pamiętniki, t. II, s. 70).
1390
1388 R a d z i s z e w s k i, o. c., s. 147, 148.
1389 Jw., s. 162.
Patrz krótką notatkę biograficzną u Z i e l i ń s k i e g o, Mały słownik , s. 36, oraz informacje podane
przez N i e m c e w i c z a, o. c., t. I, s. 165.
235
des lettres de marque1391 ofiarując, że co zabierze, potrąciwszy koszt wyprawy, będzie na
rzecz sprawy naszej"1392. Jednakże projekt ten, z którym Borowski wystąpił we wrześniu
1831, a który ponowił w listopadzie tegoż roku w piśmie do poselstwa polskiego w Londynie1393,
również był spóźniony i do jego realizacji nie doszło. W tym bowiem czasie przybyli
już do Anglii przedstawiciele Rządu Tymczasowego Królestwa Polskiego i dokonali likwidacji
poczynionych tam zakupów sprzętu wojennego1394.
2. EXODUS POWSTAŃCZY DROGĄ MORSKĄ Z PRUS
Olbrzymia większość powstańców, którzy przekroczyli granicę Prus i zostali tam internowani,
udała się na tułaczkę emigracyjną na Zachód. Zanim jednak doszło do wysłania przez
Prusaków zbiorowych transportów powstańczych, niektórzy z powstańców na własną rękę
opuścili Prusy doznając przy tym przeróżnych przygód.
Jednym z pierwszych powstańców, którzy opuścili Prusy, a pierwszym, który dotarł do
Ameryki, był mjr Józef Hordyński, dawny żołnierz napoleoński. Służył on w korpusie Giełguda
i w jego szeregach przekroczył granicę. Później uciekł, ale został przychwycony i uwięziony
w Piławie. Na wiadomość o upadku Warszawy i w obawie, że Prusacy wydadzą go
władzom carskim, gdyż ostatnio jako poddany rosyjski służył w wojsku litewskim, Hordyński
postanowił przedostać się za granicę. Podczas spaceru więziennego udało mu się uciec i przekraść
na stojący w porcie żaglowiec amerykański "Eliza Ann", na którym w listopadzie 1831
r. dotarł do Bostonu1395.
Równie wcześnie i z podobnymi przygodami opuścił Prusy Józef Czapski, działacz rewolucyjny,
uważany przez zagranicę za "Robespierra powstania listopadowego". W chwili wybuchu
powstania przebywał Czapski (już od kilku lat) za granicą, jednak na wiadomość o
toczącej się walce Polaków a wolność powrócił do kraju w styczniu 1831 r., wstąpił do wojska,
brał udział w wielu bitwach i szybko awansował, odznaczony też został krzyżem Virtuti
Militari.
Po upadku powstania przeszedł wraz z wojskiem do Prus, czterokrotnie uniknął aresztowania
grożącego mu na skutek wysłanych za nim listów gończych. Rozpoznany w Gdańsku,
został tam aresztowany, ale po dwu tygodniach zwolniony. Dnia 14 grudnia 1831 r, wsiadł na
statek płynący do Irlandii, dokąd po trudnej przeprawie przybył z końcem stycznia 1832, entuzjastycznie
witany przez społeczeństwo jako uosobienie ideałów rewolucyjnych i niepodległościowych1396.
Myśl ucieczki z Kłajpedy do Francji, aby "stamtąd przekradać się na powrót, póki jeszcze
trwa wojna, do Polski", bardzo wcześnie powziął Ignacy Domeyko i jego towarzysze
Kościelski
i dwaj bracia Mikulscy, przebywający wraz z korpusem Giełguda w Ascheken koło
Kłajpedy. Próba znalezienia odpowiedniego statku francuskiego nie dała jednak rezultatu. Nie
zrażony tym Domeyko wybrał się po jakimś czasie ponownie do Kłajpedy z tymiż trzema
przyjaciółmi, aby "zmykać jakim nie bądź sposobem i jaką nie bądź drogą". Tym razem
szczęście mu sprzyjało, gdyż za kilka dni odejść miał z Kłajpedy do Londynu mały angielski
1391 Tzn. listy zapowiednie.
1392 N i e m c e w i c z, o. c., t. I, s. 166.
1393 Jw., s. 165, 166.
1394 H u b e r t, o. c., s. 99.
1395 H a i m a n, Z przeszłości polskiej , s. 193.
1396 W latach późniejszych Czapski całe swe życie poświęcił sprawie wyzwolenia ludów. Niezwykle czynny,
działał na emigracji w różnych częściach Europy, a nawet w Afryce Północnej, przebywając kolejno we Francji,
Dalmacji, Szwajcarii, Włoszech, na Korsyce, w Algerze, Szwajcarii, Gibraltarze, Hiszpanii, znowu w Szwajcarii,
Anglii itd. W roku 1847 powrócił do Wielkopolski, gdzie pięć lat później zmarł (M. C z a p s k a, Czapski
Józef, "Polski słownik biograficzny", t. IV, s. 187, 188).
236
statek kupiecki, którego kapitan zgodził się za umówioną kwotę zabrać czterech Polaków, dla
bezpieczeństwa jednak chciał ich zaokrętować już po wyjściu statku na redę. Umowa stanęła,
a jaki był dalszy przebieg wypadków, najlepiej opowie sam Domeyko:
Zaraz za powrotem do miasta znaleźliśmy właściciela dobrej szalupy, który się podjął dostawić nas do
okrętu, choćby i daleko od brzegów, jak to był nazwyczajony robić z przemycaniem zbiegów i kontrabandy.
Przed wschodem tedy słońca o pół mili na wschód od portu byliśmy już na brzegu, gdzie na nas czekał
barczysty szalupnik z dwoma synami; silnie nam biło serce, kiedyśmy patrzyli, jak nasz okręt rozwinął żagle
w porcie: już rusza się, już płynie
wychodzi z portu; za nim uwija się łódka portowego kapitana, jak szpieg
za dobrym człowiekiem i zawraca nazad; a okręt nasz, odpłynąwszy jakoby o milę dalej na morze, kieruje się
na wschód i lawiruje przed owym brzegiem Prus, przy którym szalupa nasza już miała rozpięty żagielek i w
niej siedzieliśmy bezpiecznie. Mały wietrzyk przy pomocy wioseł odbił nas lekko od rozbijającej się o ląd
fali; już jesteśmy wolni; kiedy w tymże momencie, nie dalej jak o sto metrów od ziemi, porywa nas wicher,
rzuca do góry i na dół, pracują jak mogą trzej wioślarze, nas choroba morska ogarnia, osłabia; po dwakroć
nawracamy bieg nasz ku okrętowi, okręt zdaje się kierować ku nam i znowu oddalamy się; fala pryska, rzuca
wodę do szalupy; przemokli do nitki, po godzinnym ubijaniu się z coraz bardziej srożącą się burzą tracimy
sprzed oczu okręt, a przezorny wioślarz ratuje nas i synów swoich, kierując szalupę do brzegu.
Wszyscyśmy się zarówno brali do wyrzucania wody z małego statku: wiatr wschodni pędził nas ku zachodowi,
minęliśmy zatokę portową i daleko byliśmy od niej na pobrzeżu owego szlaku piaszczystego, który
oddziela morze od Kurisch Haffu, kiedy się fale uspokajać poczęły. Nad wieczór wiatr ustał i powoli wiosłując
przybyliśmy na miejsce, skąd nocą mogliśmy niespostrzeżeni od policji wrócić do miasta1397.
Po tej próbie Domeyko zaprzestał usiłowań nielegalnego wydostania się za granicę.
Wkrótce on i reszta towarzyszy niedoli zostali zaokrętowani na statki i przewiezieni do małej
mieściny nadmorskiej Mulsen, skąd rozesłano internowanych do różnych miejscowości pruskich.
Z początkiem 1832 r. w towarzystwie tych powstańców, którzy zamiast podpisania
prośby o amnestię wybrali dobrowolną emigrację, Domeyko udał się przez Frankfurt nad Odrą
do Drezna, a później do Paryża.
Następnym szczególnie zasługującym na wymienienie powstańcem, który na własną rękę
podjął próbę opuszczenia Prus, jest Adam Dzwonkowski, późniejszy zasłużony, największy
wydawca norweski.
W powstaniu listopadowym Dzwonkowski brał udział jako piętnastoletni ochotnik, walczył
pod Grochowem i Ostrołęką, gdzie był ranny, i awansował na porucznika. Po upadku
powstania znalazł się w Królewcu, skąd przedostał się do Gdańska. Z Gdańska, ukryty na
duńskim żaglowcu, dotarł do Kopenhagi, skąd miał zamiar udać się do Ameryki Południowej.
Później jednak zmienił plany i osiadł w Norwegii, gdzie przez dwadzieścia lat prowadził
działalność wydawniczą1398.
Różnymi drogami i przeróżnych sposobów się chwytając przedostawali się powstańcy ze
Żmudzi, Litwy i Prus do zachodniej Europy. Jadący za granicę, jako wysłannik Rządu Narodowego,
Julian Ursyn Niemcewicz spotkał już na początku sierpnia 1831 r. przebywającego
w Dreźnie wraz z Mickiewiczem byłego powstańca Antoniego Góreckiego, który po upadku
powstania na Litwie przedostał się statkiem przez Danię, Szwecję i Anglię do Francji1399.
Przebywając później w Anglii Niemcewicz raz po raz notuje o przybyciu różnych powstańców,
którym udało się uciec bądź z rosyjskiej niewoli, bądź pruskiego internowania i drogą
morską przybyć do Anglii. Tak przedostał się np. Józef Rymkiewicz, który z Kłajpedy przypłynął
w lutym 1832 r. do Edynburga1400. Tą samą trasą dotarł do Anglii w lipcu tegoż roku
inny powstaniec z Litwy, Jesman1401, a zapewne również i Mateusz Jarmunt1402. Natomiast
1397 Pamiętniki Ignacego Domejki (1831
1838), z autografów wyd. J. Tretiak, Kraków 1908, s. 50, 51.
1398 W. D z w o n k o w s k i, Dzwonkowski Adam, "Polski słownik biograficzny", t. VI, s. 186, 187.
1399 N i e m c e w i c z, o. c., t. I, s. 16.
1400 Jw., s. 175.
1401 Jw., t. II, s. 10, 11.
1402 Jw., s. 82.
237
późniejszy znany podróżnik, podówczas siedemnastoletni Władysław Wężyk, wzięty przymusowo
do wojska zbiegł, przedostał się do Prus, dotarł do Gdańska, stąd do Pucka (?) i z
kolei drogą morską do Kopenhagi, skąd wreszcie przybył do Anglii w maju 1833 r.1403 Jeszcze
inną okrężną drogą wokół całej Europy przez dwa morza i ocean dostał się do Anglii niejaki
Sawaszkiewicz. Po rozbiciu powstania udał się on do Galicji, stamtąd na Węgry, a następnie
za angielskim paszportem z Triestu przez Fiume, wyspę Korfu, Maltę, Gibraltar i
Oporto przypłynął do Londynu1404.
Powyższe próby ucieczki, podejmowane przez bardziej przedsiębiorczych powstańców,
objęły jednak stosunkowo niewielką ich część. Reszta, znaczna większość internowanych w
Prusach i Austrii żołnierzy, doczekała się zbiorowych transportów morskich.
Pierwsze transporty internowanych żołnierzy, polskich odpłynęły z Prus latem 1832 r.
Obejmowały one niewiele ponad 600 ludzi, z których 164, przeważnie z pułków litewskich,
przybyło 15 sierpnia 1832 r. do Bordeaux i zostało rozlokowanych w okolicy. Drugi statek,
"Lachs", który wiózł 462 ludzi również do Bordeaux, zatrzymany został przez władze francuskie
pod pozorem wyokrętowania 20 chorych w Le Havre; pozostałych powstańców wysadzono
na wyspach Aix i Oleron, skąd, w związku z projektem wysłania Polaków na podbój
Algeru, pozwolono im udać się w głąb Francji1405.
Projekt ten narodził się z koncepcji kolonizacji Algeru przy pomocy polskich żołnierzy,
powziętej przez Juliusza Poulaina, wielkiego przemysłowca francuskiego, który w czasie powstania
dostarczał Polakom sprzętu wojennego. Poulain działał rzekomo jako szczery przyjaciel
Polaków zamierzający w ten sposób uchronić ich przed deportacją z Francji, w rzeczywistości
miał w tej imprezie swoje własne cele. Aczkolwiek projekt ten nie doczekał się realizacji
w formie przewidzianej przez Poulaina, to przecież i tak udało się Francuzom zwerbować
w różnych ośrodkach emigracyjnych we Francji, a później również i w Anglii paruset Polaków,
których przewieziono na front wojny kolonialnej w Algerze1406.
Następne transporty żołnierzy polskich odpłynęły z Prus pod koniec 1833 r. Do przewiezienia
630 żołnierzy rząd pruski wynajął trzy statki gdańskie: "Union", "Mariane" i "De
Vrouw Elisabeth", na których Polacy mieli się udać do Ameryki Północnej. Później jednak,
już w czasie samego rejsu, udało się uchodźcom zmienić trasę podróży czy może raczej wyokrętować
się po drodze w Anglii i Francji1407.
Sama podróż przebiegała w jak najbardziej niepomyślnych warunkach atmosferycznych.
Nowogrodzianin Terajewicz, który odbył ją na pokładzie statku "De Vrouw Elisabeth", tak
pisze o burzy, jaka zerwała się krótko po odpłynięciu statku z Gdańska1408.
1403 N i e m c e w i c z, o. c., t. II, s. 97, 98.
1404 Jw., t. I, s. 523, 529. Nazwisko jego jest podane też: Sawaczyński.
1405 S. Z i e l i ń s k i, Pierwszy projekt kolonizacji emigrantów polskich, "Morze", 1932, nr 6, s. 19
21; t e n -
ż e, Przegląd poczynań kolonizacyjnych polskich od 1831 do czasów "gorączki brazylijskiej", w pracy zbiorowej
pt. "Od morza na ocean, od wybrzeża do kolonii", Warszawa 1934, s. 50; M. G r a d, O żołnierzach-tułaczach,
Warszawa 1954, s. 47 i n.
1406 Z i e l i ń s k i, Pierwszy projekt kolonizacji
1407 Rękopisy Bibl. Gdańskiej 992, 993, zawierają cenne źródła do dziejów tego transportu, m. in. urzędową
korespondencję pruską w sprawie przygotowania wyprawy, jak i sprawozdania z jej przebiegu. Zagadnienie to
zasługuje na opracowanie monograficzne.
1408 I. F a b i a n i - M a d e y s k a, Odwiedziny Gdańska w XIX w., Gdańsk 1957, s. 96, pisze opierając się na
wspomnianym rękopisie Bibl. Gd. ms 992, że wyprawa rozpoczęta została 17 listopada 1833, natomiast według
cytowanej dalej relacji Terajewicza
25 listopada 1834 (W. M i c k i e w i c z, Żywot Adama Mickiewicza podług
zebranych przez siebie materyałów oraz własnych wspomnień opowiedział , t. II, Poznań 1890, s. 313);
oczywiście, ostatnia data roczna jest błędna, nie wiadomo tylko, komu ją przypisać: Terajewiczowi (co wątpliwe),
Franciszkowi Mickiewiczowi
do którego był adresowany list Terajewicza, czy też Władysławowi Mickiewiczowi,
który dane opublikował.
238
Szturm na moście okropny powstał i pierwszy raz w życiu odbywając morską drogę, nie mogąc ustać na
miejscu, rzucaliśmy się, po całym okręcie sądząc, że nadeszła chwila rozstrzygnięcia losów naszych1409.
1 grudnia statek zawinął do brzegów norweskich w okolicy portu Mandal, gdzie podróżni
wypoczywali kilkanaście dni. Dalsza podróż była bodajże jeszcze gorsza, gdyż statek ponownie
dostał się w orbitę tak gwałtownego sztormu, że
jak donosił Terajewicz
"że siedem
razy byliśmy w kanale Kategat, siedem razy nazad zwróceni, musieliśmy błądzić po morzu
widząc szczątki rozbitych okrętów"1410.
Ostatecznie 7 stycznia 1834 r. statek ten zawinął do Hawru. W tym samym niemal czasie
"Union" przybył do Harwich. Natomiast wygnańcy zaokrętowani na trzecim statku znaleźli
już nieco wcześniej przytułek na ziemi angielskiej. Oto co pisze o tej przeprawie jeden z oficerów,
major Nowicki:
Kiedy z oficerów, którzy w Prusach pozostali byli, odebrałem wraz z podporucznikiem Taszyckim przeznaczenie
udania się do Ameryki na okręcie "Mariane" z 212 naszych nieszczęśliwych braci, cieszyłem się
nadzieją, iż zdarzy się przecież w czasie naszej podróży sposobność zachowania ich w Europie i skoro tylko
wiatr przeciwny wstrzymał naszą żeglugę na brzegach Anglii, napisałem z miasta Deel dnia 26 grudnia 1833
do generała Dwernickiego prosząc, aby poruszył wszelkich sprężyn dla wstrzymania nas od dalszej podróży
[...]
Nareszcie wylądowaliśmy po wytargowaniu od kapitana okrętu pruskiego Klassen statki przewozowe i
żywność na ośm dni [. . .] i świadectwo zaszczytne wszelkich sprężyn dla wstrzymania nas od dalszej podróży
[...]
Wielu żołnierzy z tego transportu zwerbował rząd francuski i wysłał z wiosną 1834 r. do
Algeru, gdzie przed ich przybyciem znajdowało się już 20 oficerów i 420 podoficerów i żołnierzy
polskich1411. Później prawdopodobnie liczba ta się podwoiła.
3. NA AUSTRIACKICH OKRĘTACH Z TRIESTU DO NOWEGO JORKU
Austria stanowiła obok Prus drugie skupisko polskich uchodźców listopadowych. Początkowo
rząd austriacki tolerował ich obecność, jednakże po nieudanej wyprawie Zaliwskiego,
obawiając się wpływów rewolucyjnie nastrojonych żołnierzy i partyzantów Zaliwskiego na
społeczeństwo, postanowił pozbyć się uciążliwych emigrantów. W sierpniu 1833 r. Austriacy
poczęli przesyłać polskich żołnierzy i cywilnych emigrantów do Triestu, gdzie skoncentrowali
ich w cytadeli przed skierowaniem na dalsze zesłanie. Po porozumieniu się z rządem
Stanów Zjednoczonych rząd austriacki postanowił deportować Polaków do Ameryki1412.
Pierwszy transport polskich żołnierzy w liczbie około 230 ludzi1413 odpłynął z Triestu 22
listopada 1833 r. na fregatach "Hebe" i "Guerriera". Oto jak opisuje pierwszy etap podróży
rotmistrz-audytor pułku kirasjerów Michel, który ze względu na znajomość języka polskiego i
włoskiego (gdyż dowódca zespołu kpt. Bandiera i część załóg austriackich okrętów byli włoskiej
narodowości) został przydzielony do sztabu Bandiery:
Dnia 22 listopada 1833 r. wyruszyli Polacy w pełną przygód podróż. Od pierwszej chwili pogoda nie dopisywała
i dlatego ekspedycja pogorszyła się znaczniej. Wśród nocy zaskoczyła jadących silna burza, która
oba okręty rzucała ku sobie na odległość grożącą zderzeniem i rozbiciem. Przez pięć dni bez przerwy morze
szalało. Z trudem udało się osiągnąć pobliski port, gdzie można było pomyśleć o koniecznej naprawie okrętów.
I następne dni podróży nie były szczęśliwsze. Z małymi przerwami burze powtarzały się ciągle, wzra-
1409 Z listu Terajewicza do Franciszka Mickiewicza z 30 czerwca 1835 (W. M i c k i e w i c z, l. c.).
1410 Jw., s. 314.
1411 Jw., t. I, s. 67, 112.
1412 Z i e l i ń s k i, Przegląd poczynań kolonizacyjnych , s. 52.
1413 H a i m a n, Ślady polskie w Ameryce, s. 124.
239
stając nieraz do siły orkanu. Jadący odnosili wrażenie, że siedzą w łupinie z orzecha wydanej na igraszkę fal.
Woda wciskała się w dno okrętów wszystkimi otworami i szparami, brakło od czasu do czasu żywności, jadących
ogarniał strach. Wśród załogi i Polaków rosło zniechęcenie. Pozbawieni regularnych posiłków, narzekali
emigranci
coraz głośniej na swój los. Wreszcie ujrzeli Gibraltar1414.
Według relacji jednego z polskich emigrantów, Wojciecha Konarzewskiego, rejs do Gibraltaru
trwał 70 dni 1415, czyli że transport znalazł się w tym porcie 30 stycznia 1834 r.
Oznacza to, że okręty musiały napotykać bardzo ciężkie warunki nawigacyjne i atmosferyczne,
skoro przeprawa przez Adriatyk i zachodnią część Morza Śródziemnego zajęła tyle, a nawet
więcej czasu, niż normalnie pochłaniała podróż przez Atlantyk. Z różnych relacji zresztą
wiadomo, że okręty miały poważne uszkodzenia, a na jednym z nich wybuchł nawet pożar.
1416
W Gibraltarze doszło do konfliktu między rozgoryczonymi kiepskim traktowaniem i wyżywieniem
Polakami a załogą. Kilku emigrantów usiłowało, bezskutecznie zresztą, zbiec,
ponadto wśród załogi krążyły pogłoski o zamierzonym przez pasażerów buncie; Polacy rzekomo
mieli zamyślać opanowanie siłą okrętów celem udania się do Francji lub Anglii, a podobno
nawet do Algeciras koło Gibraltaru1417. Ostatecznie jednak po zdwojeniu środków
ostrożności na obu fregatach 14 lutego 1834 r. wypłynęły one w dalszą drogę. Konarzewski,
niestety, nie podaje w swej relacji bliższych szczegółów, brak ich również w innych relacjach.
Zapewne dalsza podróż musiała być dla załogi również bardzo uciążliwa, toteż gdy "majtek
siedzący na maszcie dla obserwacji krzyknął: terra!
jak iskra elektryczna radość przebiegła
wszystkich; trudno opisać ukontentowania, jakiego doznaliśmy na widok ziemi"
pisze jeden
z nieszczęsnych emigrantów1418.
Po przybyciu w dniu 28 marca 1834 r. do Nowego Jorku każdy emigrant otrzymał przyrzeczoną
odprawę w wysokości 36 talarów, co miało im ułatwić pierwsze kroki na amerykańskiej
ziemi. Dalsze koleje losu tych Polaków nie wchodzą już w zakres niniejszych rozważań,
dość powiedzieć, że chociaż część społeczeństwa amerykańskiego przyjęła ich życzliwie, to
jednak ich zagospodarowanie się, zwłaszcza projekt osadnictwa na darowanej ziemi publicznej
natrafił na niezliczone przeszkody, które usłały cierniami drogę uchodźców do usamodzielnienia
się. Później urządzona została zbiórka funduszy na cele związane z polskim osadnictwem
i w ten sposób o żebraczym i tułaczym chlebie rozpoczęli emigranci osiadać na ziemi
amerykańskiej1419. Jeden z nich, lekarz Feliks Paweł Wierzbicki, zasłynął później jako
autor doskonałej książki
przewodnika po Kalifornii, którą przemierzył w czasie kalifornijskiej
"gorączki złota"1420.
Natomiast jeszcze w styczniu 1834 r. przybyło do Marsylii na pokładzie austriackiego brygu
"Regina" dwudziestu kilku powstańców z Triestu1421. Kiedy jednak zamierzano zawieźć
ich na francuskim statku "Malvina" do Algeru, Polacy zaprotestowali. Pomimo tego w miesiąc
później wyprawiono przemocą do Oranu 18 osób, w tym jedną kobietę1422.
1414 Do kraju Wolności, "Wiek Nowy", Lwów 25 XII 1930 (powtarzam za H a i m a n e m, o. c., s. 125).
1415 "Kronika Emigracji Polskiej", t. II, s. 152.
1416 H a i m a n, o. c., s. 100.
1417 Jw., s. 125.
1418 Jw., s. 101.
1419 Z i e l i ń s k i, o, c., s. 52
54.
1420 Tytuł tej książki: California as it is, and as it may be, or a Guide to the Gold Region, San Francisco 1849
(Z i e l i ń s k i, o. c., s. 590
592).
1421 N i e m c e w i c z, o. c., t. II, s. 225, podaje, że było ich 29, natomiast D o m e y k o, Pamiętniki , s. 169,
pisze o transporcie 25 Polaków.
1422 N i e m c e w i c z, jw., s. 260.
240
Następny transport polskich emigrantów do Ameryki odpłynął z Triestu na korwecie "Lipsia"
w dniu 30 kwietnia 1834 r., a przybył do Nowego Jorku 31 lipca tegoż roku1423. Na pokładzie
korwety znajdowało się 50
60 przymusowych pasażerów1424.
W tym samym roku pewna ilość emigrantów polskich z Triestu przybyła do Anglii, jednakże
nie są znane żadne bliższe szczegóły ich przybycia ani też data, liczba emigrantów i
nazwa okrętu, który ich przywiózł.1425
W roku 1835 wysłane zostały z Triestu dwa transporty Polaków. Pierwszy z nich, przeznaczony
do Ameryki, obejmował tylko 39 ludzi. Zaokrętowano ich 3 lutego1426 na korwetę "Adria",
która 13 maja 1835 r. przybyła do Nowego Jorku1427. Drugi transport, liczący ponad 50
ludzi, wysłano na fregacie "Guerriera" do Marsylii1428.
W następnym roku znów popłynęła z Triestu fala polskich uchodźców. W "Kronice Emigracji
Polskiej", która przynosi trochę fragmentarycznych wiadomości o losie tych Polaków, czytamy
m. in. w liście (datowanym 19 marca 1836) z Krakowa, że "jeszcze jest 600 Polaków na
Podgórzu prócz tych, których do Triestu wywieziono"1429, a w innym liście (z 7 kwietnia 3836)
jest mowa o tym, że przymusowym emigrantom w drodze do Triestu cała ludność niemiecka
okazywała życzliwość1430. Widać, tułaczy los polskich bojowników o wolność i niepodległość
wstrząsnął sumieniem całej Europy i wszędzie zyskał dla nich żywe uznanie i gorącą sympatię.
Dnia 18 kwietnia 1836 r, wsiadło znowu w Trieście na statek 20 emigrantów z francuskimi
paszportami1431; 6 maja 1836 r. wypłynął do Marsylii inny transport emigrantów1432. Ponadto w
tymże roku 81 emigrantów przewiezionych zostało na fregacie "Guerriera" do Tulonu, a stąd na
francuskim statku parowym "Styx" do Algeru1433 (była to zapewne pierwsza zespołowa podróż
Polaków na statku o napędzie parowym). Wreszcie 8 października 1836 wypłynął ostatni już w
owym roku transport przeznaczony do Ameryki. Oto co pisano na ten temat 4 marca 1837 r. w
dalekiej Dominice, dokąd zawinął po drodze statek wiozący ten transport:
Mieszkańcy naszej kolonii żywo zajęci zostali w ciągu tego tygodnia wypadkiem, który się tu nigdy jeszcze
nie zdarzył, chcemy mówić o przybyciu 51 polskich wygnańców na austriackim brygu "Talizman". Statek
ten, naładowany pszenicą, opuścił był Triest 8 października z przeznaczeniem do Nowego Jorku, wstępował
w ciągu swej podróży do Malty i Gibraltaru, w końcu przybył do naszych brzegów w poniedziałek zeszły,
z powodu braku wody i potrzeby okrętowych napraw1434.
Z kolei następuje wyjaśnienie przyczyny deportacji Polaków; zmuszonych do "zaambarkowania
się" do Ameryki, po czym relacja mówi dalej:
Po niezmiernie przewlekłej 142-dniowej żegludze, w ciągu której na chwilę nie opuścił statku i mieli do
wycierpienia nieznośne męczarnie z braku wody pod tak gorącym klimatem, ci nieszczęśliwi pierwszy raz
przecie postawili tu swą stopę na lądzie, a stan ich ogołocenia dotykający bez różnicy oficerów i żołnierzy
obudził sympatię naszych współobywateli i otworzona została dla nich składka [. . .] "Talizman", ile nam
wiadomo, ma odpłynąć we wtorek przyszły1435.
1423 A. K h u e p a c h, Interessantes von der sterreichischen Kriegsmarine, "Marine Rundschau", R. XLV,
Berlin 1940, s. 617.
1424 H a i m a n, Z przeszłości polskiej , s. 198.
1425 "Kronika Emigracji Polskiej", t. I, s. 246.
1426 Jw., t. II, s. 334.
1427 K h u e p a c h, o. c., s. 617.
1428 Jw.; "Kronika Emigracji Polskiej", t. II, zawiera dwie różne liczby: 52 ludzi (s. 334) i 63 ludzi (s. 346).
1429 Jw., t. IV, s. 229.
1430 Jw., s. 237, 279.
1431 Jw., s. 286.
1432 Jw., s. 320.
1433 K h u e p a c h, o. c., s. 618.
1434 "Kronika Emigracji Polskiej", t. VII, s. 206, 207.
1435 Jw.
241
W tym numerze dziennika dominikańskiego znajduje się lista składkowa na blisko 100
funtów szterlingów oraz podziękowanie podpisane przez Michała Włoszczowskiego, Stefana
Ludwika Piotrowskiego, Juliana Biernackiego, Franciszka Szawłowskiego, Jana Józefowicza,
Stanisława Kamińskiego i doktora Andrzeja Kurzewskiego w imieniu własnym i wszystkich
pozostałych uchodźców za życzliwość i współczucie okazane im daleko od ojczyzny, na wysepce
zagubionej w bezkresie Oceanu Atlantyckiego.
W roku 1837 prawdopodobnie odchodziły jeszcze następne transporty z Triestu. Wskazywać
by na to mógł fakt, że w lutym 1837 Austriacy deportowali z Triestu do Anglii działacza
rewolucyjnego Michała Budzyńskiego1436; można przypuszczać, że wchodził on w skład kolejnego
transportu. Na formowanie zaś innego transportu wskazuje wiadomość z Paryża z 1
września 1837 r., według której Polacy wywiezieni z Austrii do Triestu i przeznaczeni początkowo
na dalszą deportację do Ameryki otrzymali, paszporty na przyjazd do Francji.1437
1436 H. W i ę c k o w s k a, Budzyński Michał, "Polski słownik biograficzny", t. III, s. 104, 105.
1437 "Kronika Emigracji Polskiej", t. VI, s. 300.
242
XVI. PODRÓŻNICY POLSCY W OKRESIE
MIĘDZYPOWSTANIOWYM
1799 r. ( American Naval Battles , jw.).
(1832
1862)
1. POWSTAŃCY LISTOPADOWI NA MORZACH ŚWIATA
Podobnie jak po wojnach napoleońskich, tak również i po powstaniu listopadowym duża
ilość Polaków znalazła się na obczyźnie, i to nie tylko w Europie czy Ameryce, ale i w pozostałych
częściach świata. Siłą rzeczy mieli oni możność bliższego zapoznania się z morskim
żywiołem. Z kolei więc dokonamy krótkiego przeglądu podróżników morskich wywodzących
się z szeregów listopadowych powstańców. Losy zaś tych powstańców, których podróże czy
to z uwagi na swe rozmiary, czy też ze względu na ich dokładniejszy opis zasługują na obszerniejsze
potraktowanie, omówione zostaną w dalszych częściach tego rozdziału, niezależnie
od wzmiankowania ich tutaj.
Przede wszystkim przegląd ten zacząć należy od tych powstańców, którzy obrali sobie zawód
marynarski bądź służyli w marynarce w innym charakterze. Lista ich jest krótka, bo
obejmuje tylko pięć nazwisk: Bańczakiewicz, Pajęcki, Baranowski, Dolski i Mierosławski.
Ludwik Bańczakiewicz1438 przybył do Ameryki z transportem "Hebe" i "Guerriery" i został
pierwszym prezesem Komitetu Emigracji Polskiej w Ameryce. Później, gdy prace Komitetu
nad uzyskaniem gruntów na osiedlenie polskich uchodźców napotykały niezliczone
trudności, Bańczakiewicz, nie czując się na siłach walczyć z tymi trudnościami, zaciągnął się
w połowie 1834 r. na służbę w amerykańskiej marynarce wojennej i opuścił Amerykę na fregacie
"Potomac", zawiadamiając rodaków lakoniczną notatką: "Wyjeżdżam na trzy lata.
Bądźcie zdrowi"1439. Przyjęte przez niego stanowisko "jakiegoś inspektora"1440, jak przypuszczali
jego rodacy, było w istocie stanowiskiem profesora wyższej matematyki1441; "Potomac"
był więc zapewne okrętem szkolnym. W służbie tej przebywał Bańczakiewicz przez szereg
lat. Według informacji z lipca 1839 r. przybył on w tym czasie do Marsylii na pokładzie
okrętu "John Adams"1442; widocznie jego kwalifikacje naukowe musiały być cenne i nadal
pełnił dotychczasową funkcję.
1438 Nazwisko jego podawane jest również: Banczakiewicz, Bonczakiewicz i Bończakiewicz (patrz "Kronika
Emigracji Polskiej", t. II, s. 188, t. III, s. 187, oraz Z i e l i ń s k i, Przegląd poczynań kolonizacyjnych , s. 52 i
n.). Pisownię: Bańczakiewicz przyjmujemy za M. H a i m a n e m, Bańczakiewicz Ludwik, "Polski słownik biograficzny",
t. I, s. 266, 267.
1439 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 54, 55. "Potomac" był to okręt o 44 działach, wybudowany w r. 1821 ( American
Naval Battles: Being a Complete History of the Battles Fought by the Navy of the United States, from its Establishment
in 1794 to the Present Time, Concord, N. H., 1848, s. [279]).
1440 "Kronika Emigracji Polskiej", t. II, s. 188.
1441 H a i m a n, l. c.
1442 "Kronika Emigracji PoIskiej", t. III, s. 187. "John Adams" był okrętem 24-działowym, wybudowanym w
243
Hieronim Pajęcki i Jan Baranowski służyli również w amerykańskiej marynarce wojennej,
prawdopodobnie w charakterze zwykłych marynarzy. Posiadane o nich informacje są bardzo
skąpe, wiadomo tylko, że mieli opłynąć całą kulę ziemską1443.
O Kazimierzu Dolskim wiadomo jeszcze mniej, tyle, że był "na morzu majtkiem"1444, jednakże
z faktu umieszczenia go w wykazie emigrantów polskich wspieranych przez komitet
bostoński wynikałoby, że nie było to zajęcie intratne.
Mierosławski (o nim mowa będzie jeszcze osobno) pływał wielokrotnie z Europy do Indii;
Ocean Indyjski był głównym miejscem jego długoletniej działalności żeglarskiej.
Innych Polaków spotykamy tam rzadko. O jednym takim śmiałku, stolarzu nazwiskiem
Pliszewski, wspomina w styczniu 1833 r. Niemcewicz, że z Londynu "puścił się do Indyów
Wschodnich, do Kalkuty"1445. Na wyróżnienie zasługuje również osoba i przygody Aleksandra
Kleczkowskiego, który jako urzędnik francuskiego konsulatu w Szanghaju odbył w roku
1848 daleką wyprawę na chińskiej dżonce w poszukiwaniu załogi zaginionego statku francuskiego
"Narval" wysłanego do Korei. Wyprawa ta uwieńczona została całkowitym powodzeniem,
gdyż Kleczkowski odnalazł i uratował rozbitków z zatopionego statku1446.
Do Indii dotarł również Tadeusz Bartmański. W Azji, a później w Australii znalazł się Seweryn
Korzeliński. O obu mowa będzie później.
Inny były powstaniec, Adam Kulczycki, zaangażowany przez rząd francuski do służby w
wydziale kolonialnym, osiadł około roku 1840 w Tahiti. Był on tam kierownikiem urzędu dla
spraw krajowców, których język wyśmienicie opanował, a ponadto założył obserwatorium
astronomiczne i prowadził również badania meteorologiczne i geologiczne. W roku 1842 brał
udział w wyprawie francuskiej, która objęła w posiadanie Wyspy Markizy na Oceanie Spokojnym.
W końcu został dyrektorem spraw wewnętrznych w Nowej Kaledonii prowadząc
nadal prace astronomiczne. Spuścizna naukowa Kulczyckiego obejmuje m. in. wykonane
przez niego mapy Tahiti1447.
Na Tahiti przebywał również kartograf Aleksander Zakrzewski1448.
Znacznie więcej powstańców podążyło z Europy przez Atlantyk na kontynent amerykański.
W Kanadzie budował drogi żelazne Antoni Bukaty, literat, filozof i matematyk1449. Z innych
Polaków, którzy się tam znaleźli, na szczególną uwagę zasługuje Gustaw Szulc, pułkownik
z powstania listopadowego, który w roku 1838 oddał swe życie dążąc do "wyzwolenia
kolonii brytyjskich z niewoli brytyjskiej"1450. Szulc stanął. na czele powstańców "patriotycznej
armii Górnej Kanady" (Francuskiej), walczącej o wyzwolenie spod jarzma angielskiego
i o ogłoszenie Kanady dominium francuskim. Powstanie to było jednak źle zorganizowane;
jego organizatorzy zawiedli czy nawet zdezerterowali, Szulc zaś z garstką powstańców
dostał się do niewoli angielskiej i został skazany na karę śmierci1451. Ofiara życia Szulca
nie poszła jednak na marne, gdyż po stłumieniu powstania Anglicy musieli dokonać szeregu
istotnych reform zwiększających autonomię i swobody obywatelskie Kanadyjczyków.
1443 H. K u n a s z o w s k i , Życiorysy uczestników powstania listopadowego, Lwów 1880, s. 87, 88. Ponadto
o Pajęckim patrz "Kronika Emigracji Polskiej", t. II, s. 80.
1444 "Kronika Emigracji Polskiej", t. III, s. 247.
1445 N i e m c e w i c z, Pamiętnik , t. II, s. 30.
1446 Z i e l i ń s k i, Mały słownik , s. 212.
1447 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 257, 258. Ponadto K. S c h e r z e r, Reise der sterreichischen Fregatte "Novarra"
um die Erde, t. II, Wien 1866, s. 399.
1448 Polska i Polacy w cywilizacjach świata, s. 152.
1449 W. W ą s i k, Bukaty Antoni, "Polski słownik biograficzny", t. III, s. 112, 113.
1450 Polska i Polacy w cywilizacjach świata, s. 144.
1451 H a i m a n, Polacy wśród pionierów Ameryki, rozdz. "Za wolność Naszą i Waszą", s. 289
307.
244
Po Ameryce Północnej i Południowej podróżował Aleksander Hołyński i publikował opisy
swych podróży1452. Dwukrotnie na dłuższy pobyt do Stanów Zjednoczonych udał się Henryk
Kałusowski, późniejszy ajent Rządu Narodowego na Amerykę w roku 18631453. O podróży Kaliksta
Wolskiego do Ameryki, jak i o wędrówkach Józefa Warszewicza mowa będzie osobno.
Z innych, bardziej znanych podróżników wymienić można Napoleona Feliksa Żabę, który
oprócz podróży po Stanach Zjednoczonych zwiedził Brazylię, Argentynę, Australię i Nową
Zelandię1454, oraz wzmiankowanego już Wielkopolanina Braunka. Braunek po powstaniu
listopadowym pozostał wprawdzie w kraju, ale w roku 1845 udał się do Stanów Zjednoczonych,
a następnie do Meksyku i powrócił do ojczyzny dopiero w 1860 r.1455
W Meksyku przebywał również lekarz powstańczy, a później wybitny chirurg Seweryn
Gałęzowski oraz inżynier kolejowy Aleksander Bielawski.1456
Do Brazylii wyemigrowali pod koniec roku 1836 z Anglii wzmiankowany już Adam Kulczycki
i Stanisław Przewodowski; ich podróż i pobyt w Brazylii omówione zostaną później,
podobnie jak i podróż Ignacego Domeyki do Chile.
W całej zresztą Ameryce Łacińskiej znaleźli się Polacy emigrujący z kraju po powstaniu
listopadowym. Można by wymienić wiele nazwisk najwybitniejszych przedstawicieli emigracji
politycznej, którzy przybyli do Argentyny czy Urugwaju. Podobno nawet, jak podaje jeden
z późniejszych podróżników, Kłobukowski, istniał projekt (nieco zresztą fantastyczny) sprowadzenia
aż 100 000 Polaków, głównie żołnierzy z rodzinami, do Patagonii1457. Abstrahując
jednak od tego utopijnego projektu nie znanego z nazwiska generała polskiego, można
stwierdzić, że powstańcy listopadowi znaleźli schronienie we wszystkich krajach obu Ameryk.
Płynący w roku 1865 do Meksyku polscy powstańcy styczniowi spotkali
jak notuje
Stanisław Wodzicki
na Martynice "starego emigranta z 1830 r., pana Łapatę"1458, inny zaś
polski podróżnik, Siemiradzki, pisał prawie pod koniec stulecia o spotkaniu eks-powstańca
listopadowego, byłego rotmistrza II pułku ułanów, Stanisława K., który zawędrował do Puerto
Cabello w Wenezueli1459. Zapewne również w wielu innych mniejszych miastach czy
miejscowościach amerykańskiego kontynentu napotkać by można polskich emigrantów, którzy
po długiej niekiedy tułaczce osiedli na obczyźnie, by już nigdy do kraju nie powrócić.
Oczywiście, najliczniej powstańcy listopadowi podróżowali po morzach europejskich,
zwłaszcza przez kanał La Manche i po Morzu Śródziemnym, rzadziej po Bałtyku, jak np.
Teodor Tripplin, którego obszerna relacja z tej podróży zasługuje na oddzielne omówienie.
Z płynących przez kanał La Manche wymienić można Michała Budzyńskiego, literata i
działacza emigracyjnego, oraz jego brata Wincentego, którzy jakiś czas przebywali w Anglii1460,
a także Pawła i Wojciecha Daraszów, z których pierwszy dwukrotnie przebywał w
Anglii, a następnie we Francji. Jako republikanin-opozycjonista został jednak aresztowany i
skazany na deportację do Algeru; tam też osiadł na stałe1461.
1452
1853 (Z i e l i ń s k i, o. c., s. 251, tamże bibliografia).
1453 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 200, 201.
Pod nazwiskiem Holinski ogłosił m. in. książkę pt. La Californie et les routes interocaniques, Bruxelles
1454 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 640, 641.
1455 Jw., s. 117; J. F a l k o w s k i, Wspomnienia z r. 1848 i 1849, t. I, Poznań 1879, s. 264
271.
1456 M. H a i m a n, Bielawski Aleksander, "Polski slownik biograficzny", t. II, s. 35.
1457 Polska i Polacy w cywilizacjach świata, s. 20.
1458 S. W o d z i c k i, Z ułanami cesarza Maksymiliana w Meksyku. Wspomnienia oficera, Kraków 1931, s.
28.
1459 J. S i e m i r a d z k i, Pod obcym niebem. Szkice i obrazki, Kraków 1904, s. 5
26.
1460 H. W i ę c k o w s k a, Budzyński Michał, Budzyński Wincenty, "Polski słownik biograficzny", t. III, s.
1461
104
107.
H. Ł u c z a k - K o z e r s k a, Darasz Paweł, "Polski słownik biograficzny", t. IV, s. 432, 433. Patrz również
wydany niedawno pamiętnik Wojciecha Darasza: W. D a r a s z, Pamiętnik emigranta, Wrocław 1953.
245
Jak notuje w roku 1834 Niemcewicz, w Algerze przebywał również kuzyn Niemcewicza,
gen. Rogowski1462.
Wspomniano uprzednio o byłych powstańcach listopadowych zwerbowanych do służby
francuskiej w Algerze, gdzie utworzono z nich polski batalion Legii Cudzoziemskiej. Dowódcą
tego batalionu był dawny powstańczy oficer sztabowy, a z kolei francuski pułkownik
(później generał) Tadeusz Horain1463. Wspomnienia ze służby w polskim batalionie, a
zwłaszcza z niezwykłych późniejszych swych przygód, opublikował Bogumił Osiecki1464.
Z innych, bardziej znanych powstańczych emigrantów polskich, podróżujących po Morzu
Śródziemnym i Bliskim Wschodzie, wymienić można generałów Henryka Dembińskiego i
Wojciecha Chrzanowskiego, którzy w latach 1833
1834 przebywali w Syrii i Egipcie, płka
Augusta Szulca, który po opuszczeniu Egiptu przez Dembińskiego pozostał tam jako dowódca
inżynierii egipskiej przez lat dwadzieścia, mjra Ludwika Bystrzonowskiego, który przez
tyleż lat przebywał w Egipcie, Syrii, Algerze, Turcji i Grecji, służąc kolejno w wojsku tureckim,
francuskim i znów tureckim, oraz Aleksandra Ilińskiego (Iskander-Basza) i Michała
Czajkowskiego (Sadyk-Pasza), odgrywających znaczną rolę w armii tureckiej1465.
W latach 1836
1837 podróż z Włoch do Egiptu i Palestyny odbyli Aleksander i Stefan
Hołyńscy. Nad Nilem spotkali się oni ze Słowackim, "który Stefanowi przypisał Anhellego",
Aleksandra zaś obdarzył listem "pisanym na łódce nilowej"1466.
Dwukrotnie przepłynął kolorze Śródziemne Tadeusz Bartmański, który w roku 1835 jako
inżynier budowy dróg i mostów udał się z Francji do Algeru i dalej na Bliski Wschód. Pod
koniec roku 1844 powrócił do Francji1467.
2. PODRÓŻE TEODORA TRIPPLINA WOKÓŁ EUROPY
Wśród podróżników morskich, którzy wyszli z szeregów powstańców listopadowych,
Teodor Tripplin zajmuje nader poczesne miejsce, i to z dwóch powodów: po pierwsze dlatego,
że poczynając od Bałtyku, poprzez Morze Północne i Ocean Atlantycki, a na Morzu Śródziemnym
skończywszy, opłynął on całą prawie Europę i w czasie swych podróży doznał niemałych
przygód, a po wtóre dlatego, że spisał obszerne, wielotomowe wspomnienia i pamiętniki
z tych podróży1468.
Urodzony w roku 1813 w Kaliszu, Tripplin uczęszczał do szkół w Kaliszu i Pińczowie, a
po powstaniu listopadowym opuścił kraj i udał się do Królewca na studia medyczne. Pięć lat
później, już jako lekarz, Tripplin wyruszył w świat, aby poznać dalekie kraje. Pierwszym celem
podróży była Anglia.
s k i e g o, Kraków 1888.
1465
bliografię.
1466 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 151.
1462 N i e m c e w i c z, Pamiętnik, t. II, s. 222.
1463 Patrz o nim Z i e l i ń s k i, Mały słownik , s. 152, 153.
1464 B. O s i e c k i, Od Warszawy do Maroko. Gawędy polskiego legionisty, z przedmową J. I. K r a s z e w -
O wszystkich pisze B y s t r o ń, Polacy w Ziemi Świętej, Syrji i Egipcie; Z i e l i ń s k i, o. c., podaje bi-
1467 Jw., s. 21, 22.
1468 O Tripplinie i jego dziełach patrz: S. Z i e l i ń s k i , Mały słownik , s. 562, 563; tamże bibliografia. Por
także J. T u w i m, Polska nowela fantastyczna, t. II, Warszawa 1953, s. 285. Omawiane tu podróże T r i p p l i n
opisał w dziele pt. Wspomnienia z podróży po Danii, Norwegii, Anglii, Portugalii i Państwie Marokańskim, t. I

II, Poznań 1844. W latach 1851
1855 zostało ono kilkakrotnie wznawiane. W niniejszej pracy opieram się na
Wspomnieniach z podróży, t. I
III, Petersburg 1853.
246
Z początkiem listopada 1836 r.1469 na małym duńskim statku kupieckim "Aurora" Tripplin
opuścił Królewiec. Krótko po wypłynięciu z ujścia Pregoły do Zalewu Wiślanego statek
osiadł na jednej z licznych tu mielizn, skąd został ściągnięty przez statek-pogłębiarkę "Książę
Lubecki"1470. Pod wieczór "Aurora" przybyła do Piławy, by następnego dnia przy silnym i
pomyślnym wietrze wypłynąć na pełne morze.
Morze przywitało Tripplina, jak zresztą niemal każdego nowicjusza, w sposób niezachęcający.
Mimo iż wszelkimi siłami starał się on nie poddać słabości, w końcu musiał ulec chorobie
morskiej. Jednak to pierwsze i krótkotrwałe niepowodzenie nie odebrało mu bynajmniej
chęci bliższego zapoznania się z tajnikami żeglarskiego bytowania.
Wiatr ciągle przyjazny a niezbyt silny dął w żagle. Wszystkie można było napiętrzyć w trzech warstwach
jedne nad drugimi na obu masztach naszego brygu i na bugszprycie; zacząłem się zapoznawać ze szczegółami
budowy i prowadzenia okrętu; obznajmiać z ludźmi, których losy miałem dzielić przez dni kilka1471.
Zapoznawał się więc Tripplin z metodą mierzenia szybkości statku przy pomocy logu,
przyglądał się prowadzeniu log-buchu, czyli księgi okrętowej, i robieniu przez kapitana pomiarów
przy pomocy kwadrantu. Tak upłynęły trzy dni podróży, czwartego zaś statek dotarł
do wysepki Christianse, a w kilka godzin później do Bornholmu. Po krótkim postoju "Aurora"
ruszyła znów w dalszą drogę.
Wiatr słabiał, wolno nam z oczu znikały brzegi Bornholmu. Lecz wkrótce słońce zachodzące krwawo za
grubym całunem obłoków i krzyki morskiego ptactwa zapowiadały zmianę. Po długim wahaniu ustalił się
wiatr w kierunku południowo-zachodnim i dąć zaczął z coraz większą gwałtownością. Długo walczył nasz
statek, lecz nareszcie musiał się poddać i tym więcej ku północy bieżyć, im silniej wiatr dął w żagle. Zbliżaliśmy
się zatem ku Szwecyi, a nie ku Danii. W nocy wiatr przybrał gwałtowność burzy. Ściągnięto wszystkie
żagle, prócz kierunkowego na przodzie, ster przymocowano w kierunku wiatru. Pędziliśmy naprzód, miotani
jak bawidełka z szczytów fali w jej odmęty, z głębi nurtów na pieniące się grzbiety bałwanów. Ciężkie obłoki
raz zasłaniały tarcz księżyca i pogrążały nas w grubej, nieprzejrzystej ciemności, drugi raz pierzchając ku
północy, urozmaiconymi warstwami odsłaniały wzdętą, ognistą tarcz planety. Wówczas wszystka około nas
świeciło jak w bengalskim ogniu i odbijało księżyc tysiącem obrazów w ścianach rozlicznie i różnorodnie
pochylonych szalonego żywiołu. Sam ledwie zdołałem utrzymać się na śliskim pokładzie bitym falą i pochylonym
nieraz przepadzisto w górę lub w dno odmętów. Czasem nawet niezmierne bałwany na pół się łamały
w powietrzu i przebiegały cały pomost od tyłu na przód, przewracając wszystko, co na drodze spotkały,
zabierając z sobą wszystko, co nie było mocno przytwierdzone, ba! wstrząsając masztami, pochylając je z
przerażającym trzaskiem. Wówczas chwytałem się jednej z lin takielaży, bujającej w powietrzu, lub też drabiny
masztowej. Naraz potężny bałwan złamał się o falę powracającą tuż za tyłem okrętu, wał wodnisty
wkroczył na pokład, przekroczył go z tyłu na przód i uniósł mnie na swym zimnym, spienionym krysztale.
Przemokłem do ostatniej nitki, drżałem z zimna, a jednak swego niewygodnego stanowiska opuścić nie
chciałem. Nigdy nie byłem świadkiem tak okazałej sceneryi; nigdy nie widziałem morza tak pięknie rozhukanego;
urok niebezpieczeństwa jeszcze większego mej rozkoszy dodawał wdzięku. Drwię z ciebie, Bałtyku,
krzyczałem duszą i głosem, nie dbając o zdrowie, o suknie i o życie nawet!1472
Burza trwała trzy dni. Statek od brzegów Szwecji przygnany został do brzegów niemieckiego
Pomorza, stąd ku Danii i wreszcie z pomyślnym wiatrem wpłynął do Sundu, do Kopenhagi.
1469 Jw., t. I, s. 1. Tripplin nie podaje tu wprawdzie, którego roku opuścił Królewiec, ale można tego dociec
pośrednio. Nieco dalej pisze mianowicie, że w murach wszechnicy królewieckiej przepędził pięć lat ( o. c., t. I, s.
2, 4), a więc zapewne w latach 1831
1836; gdy zaś przybył do Norwegii (na przełomie 1836/1837 r.), opowiadano
mu o cholerze, jaka grasowała tam w 1835 r. ( o. c., t. I, s. 115).
1470 Jw., s. 6. Według innych źródeł statek ten nazywał się "Książę Xawery" (tak było na imię Lubeckiemu).
1471 Jw., s. 12, 13.
1472 Jw., s. 16. 17.
247
Pobyt Tripplina w Danii trwał kilka dni, zanim nie wyszukał statku, na którym mógłby wyruszyć
w dalszą drogę do Szkocji. Wolny czas poświęcił Tripplin na zwiedzanie osobliwości
w Kopenhadze i okolicy1473.
20 listopada 1836 r. podróżnik nasz zaokrętował się na statku "De Twende Brodere", który
opisuje następująco:
Miał 45 stóp długości, a 15 szerokości, szedł 13 stóp w wody; dwa kompletne maszty, pomiędzy pierwszym
a przodem okrętu wejście do kajut ekwipażu, pomiędzy pierwszym a drugim masztem wejście do pomostu,
a na nim silnie do obu masztów i pokładu przytwierdzona łódź wielka; za drugim masztem, idąc ku
tyłowi okrętu, najprzód kuchnia okrętowa, obita żelazną blachą zachodzącą aż na pokład, potem schody do
sali kapitańskiej, otoczone galerią, wstrzymującą napływ wody do niej; za wejściem na te schody okno duże,
kwadratowe, umieszczone poziomo na pokładzie i przepuszczające światło do sali kapitańskiej; okno to pokryte
było mocną, żelazną kratą, a po obu bokach jego dwie małe, okrągłe, niezmiernie grube szyby wkitowane
w pokład i przepuszczające światło do dwóch sypialnych komórek, co z każdej strony salonu leżą; nareszcie
za oknem koło sterowe, a za nim, zupełnie na tyle okrętu, na pokładzie jego komórki różne, zawierające
włoszczyznę, sałaty w ogromnych doniczkach rosnące, parę gęsi i kur żywych 6. Za tyłem okrętu wisiała
w powietrzu mniejsza łódź okrętowa. Wszystkie te drobne szczegóły byłbym pominął i oszczędził czytelnikowi
memu konieczności obznajomienia się z nimi, gdyby nie były koniecznie potrzebnymi do zrozumienia
dokładnego wszystkich bolesnych doświadczeń, przez jakie przechodzić musiałem, jak się to niżej
pokaże. Do sali kapitana i dwóch jej przyległych komórek schodziło się po spadzistych dwunastu schodach.
Sala ta, wysoka na półszóstej stopy, oświecona była oknem wyżej opisanym; pod tym oknem oparta była na
ścianie drzwiom przeciwległej ława wystawiająca niby kanapę; przeznaczona mi na łóżka, została przykryta
mym materacem, poduszką i kołdrą. Przed kanapą stół wbity w ziemię, o niego mogłem oprzeć się podczas
burzy, żeby nie zlecieć z łóżka. We wszystkich ścianach mnóstwo jakichś kryjówek z drzwiczkami źle przymkniętymi.
Na ziemi stały me kuferki, kilka krzeseł składanych, piec żelazny, którego rura wychodziła na
pokład, dwa antałki wina i beczka jakaś wysoka, z której wychodziła słoma. Tak tedy wyglądało miejsce,
które tylu scen ciekawych było świadkiem; miejsce, w którym przez kilkanaście dni więcej przecierpiałem i
więcej przemyślałem, niż się to niejednemu przez długi przebieg całego życia zdarzy 1474.
Bez żadnych przygód statek przebył Kategat i Morze Północne. Czas upływał podróżnemu
przyjemnie na czytaniu książek i rozmowach z kapitanem, w trakcie których ten dzielił się z
Tripplinem tajnikami marynarskiego rzemiosła.
Blisko brzegów Szkocji wiatr przybrał na sile. Na redzie Leith na pokład statku przybył
pilot angielski, jednakże z powodu zapadających ciemności wejście do portu trzeba było
odłożyć do następnego dnia. Tripplin spakował już swe rzeczy, wyrażając jedynie wobec kapitana
żal, że stanął u celu podróży nie doświadczywszy żadnej z obiecywanych przed wyruszeniem
w rejs burzy morskich i z myślą o jutrzejszym wyokrętowaniu udał się na spoczynek.
Wtem po północy zrywa się nagle jedna z tych nieprzewidzianych burz, którą niebo zagniewane zdaje się
chce pokazać ziemi, że ją w mgnieniu oka zniszczyć może. Straszliwy grzmot i trzask piorunów, powtarzany
przez echo gór szkockich, przebudza nas wszystkich ze snu; huczy z południa orkan przeraźliwy, wpada na
ziemię, zamiata szczyty domów i wyrywa stuletnie dęby; wpada na morze i pierzcha przed nim ocean strwożony.
Okropny widok czekał nas na pokładzie. Cały firmament w ogniu jaskrawym przyświecał zniszczeniu,
którego przystań była świadkiem. Olbrzymie bałwany połykały jednym zamachem całe statki z ich ludnością;
inne, oderwane od kotwic, rozbijały się jedne o drugie i pogrążały na dnie morskim; inne jeszcze, strzaskane
na skałach lub zniesione na piaski, znikły z oczów jak widma. Smutnie rozlegały się jęki tonących i
strzały z dział alarmowych, bo jakaż siła ludzka mogła ratować nieszczęsnych lub okiełznać rozhukane żywioły?
W nadmiar niedoli piorun uderzył w jeden ze statków i zapalił go od razu
wiatr podsycał pożar

gorejący okręt kręcił się jak wściekła furia po przystani i trwożył wszystkie statki, do których się zbliżał

bledli najmężniejsi żeglarze. Dzieje marynarskie nie zapomną nocy tej okropnej, której z przestrachem byłem
1473 Odbiciem tego jest obszerne omówienie znanej w dziejach wojen morskich napaści Anglików na flotę
duńską, zakotwiczoną w kopenhaskim porcie, i zniszczenia jej
mimo walecznego oporu
w 1801 roku, a po
sześciu latach ponownie, którym to "wykroczeniem przeciw prawu narodów Anglia pewno sławy swej nie powiększyła"
(jw., t. I, s. 27
31). Dwukrotnie jeszcze i z dużą sympatią pisze natomiast Tripplin o marynarce duńskiej
(s. 45, 54, 55).
1474 Jw., s. 75, 76.
248
przytomnym; ze stu trzydziestu okrętów tylko zaledwie ośmdziesiąt ciężko uszkodzonych zdołało się ocalić
ucieczką. Oderwani od dwóch kotwic, wlekliśmy za sobą trzecią, krążąc tu i owdzie; gdzieniegdzie kotwica
osiadła i pociągała za sobą w głąb morza okręt, kiedy go fala słabsza nie mogła na swym unieść grzbiecie.
Ucięto nareszcie kotwicę i uciekano na wysokie morze. Mocna fala trafia statek z boku, wspina się z wściekłością
na pokład i porywa z sobą kuchnię wraz z kucharzem, co się z rozpaczy upił i do niej schronił. Rzucili
się wszyscy do steru, aby statkowi nadać kierunek stosowny. Pędzi znów ku nam niezmierny bałwan, nie
udało się poddać mu tyłu okrętu, wpada na statek, zalewa go cały, przechyla i łamie maszt tylny
runął
maszt i ledwie mnie nie zabił. Udało się nareszcie, dzięki niewypowiedzianemu poświęceniu i czynności kapitana
i pilota angielskiego, rozpiąć żagiel trójgraniasty na przodzie okrętu; spokojniejsi płynęliśmy. Pilot
wymija zręcznie skały kryjące się przy wejściu do przystani; jeszcze tylko jedną mieliśmy ominąć, nie widzieliśmy
jej przy wejściu do przystani, bo leży podczas przypływu morza 15 stóp pod jego powierzchnią.
Ale uragan nie szanuje tajemnic oceanu pierzchały przed nim głębie i przy migającym świetle błyskawicy ujrzeliśmy
przed sobą groźną skałę, jak potwór pryskający wodą spienioną
znów pokrył ją olbrzymi bałwan.
Wtem świsnął z daleka wicher, zawył w postronki, wpadł na żagiel, zerwał go i uniósł wysoko w powietrze!
Już nie ma ratunku! Okręt tuż pod skałą. Zginęliśmy! Nie. Dognał nas wspaniały mesażer króla odmętów
niezmierny, poważny bałwan porwał nas na swe szerokie barki i przesadził przez fatalną skałę1475.
Szkody wyrządzone przez sztorm nie były na ogół najcięższe: poza stratą tylnego masztu
statek nie ucierpiał zbyt mocno, nie było też dalszych ofiar w ludziach, oprócz wspomnianego
już kucharza i rannego w głowę sternika; jedynie zamokło przewożone zboże, a kapitan bojąc
się, że pęczniejąc rozsadzi statek, polecił część ładunku wyrzucić za burtę. Po trzech dniach
burzy morze uspokoiło się. Na pokładzie zapanował dość sielankowy nastrój, ale na krótko,
bowiem znów powróciła sztormowa pogoda. Wiatry znosiły statek wciąż w kierunku
wschodnim, ku Norwegii, niepogoda (brak słońca i gwiazd) uniemożliwiała kapitanowi dokonanie
pomiarów dla oznaczenia pozycji statku. Czwartej nocy trwania ponownego sztormu
nastąpiła katastrofa. Potężna fala rzuciła statek na burtę, pękł przedni maszt i runął w morze, a
co najgorsze, statek nie mógł wyprostować się z przechyłu, gdyż zboże nie wypełniające
szczelnie ładowni przesunęło się podczas gwałtownego pochylenia statku i nie powracało na
poprzednie miejsce. W tej sytuacji zagłada statku stała się oczywista, a nad załogą zawisło
wielkie niebezpieczeństwo, mimo że do brzegu pozostawały tylko trzy mile morskie. Noc
jeszcze trwała i wszyscy na statku ze zgrozą oczekiwali katastrofy. Szczęśliwie udało się kapitanowi
przedłużyć życie statku, wpadł bowiem na pomysł dość nieoczekiwany, ale zbawienny.
Oto nakazał pompować wodę z morza do wnętrza statku, który zanurzył się wprawdzie
głębiej, ale wpływająca do ładowni woda równomiernie rozprowadziła zboże; statek począł
powracać do normalnego, pionowego położenia i mógł dalej płynąć wolno ku wybrzeżu.
Równocześnie kapitan dał rozkaz bicia z działek znajdujących się na statku, aby zawezwać
pomocy z wybrzeża. Poczęło dnieć i sytuacja stawała się pomyślniejsza, kiedy statek najechał
niespodziewanie na podwodną skałę. To był już koniec; statek począł szybko tonąć. Na
szczęście jednak łodzie ratownicze z wybrzeża przybyły na czas z pomocą. Zanim "De
Twende Brodere" pogrążył się w odmętach, wszyscy zdołali opuścić jego pokład. I tak koło
przystani Solo pod Farsundem zakończył się ten etap podróży Teodora Tripplina.
Po dwumiesięcznym pobycie w Norwegii, wypełnionym zwiedzaniem okolic Farsundu,
Tripplin zaokrętował się na mały statek norweski "Almagten" udający się do Bergen (w podróży
tej udało się naszemu bohaterowi zobaczyć z bliska wieloryba), gdzie przesiadł się na
statek "Die Schmucke Pige". Na tym statku via Bergen i Drontheim wyruszył już wiosną
1837 r. do Anglii.
Pobyt Tripplina w Anglii trwał cały rok. W tym czasie odbył on jedną dłuższą podróż morską
z Londynu przez kanał La Manche, Kanał Św. Jerzego i Morze Irlandzkie do Greenock i
Glasgow, jednakże opisu tej podróży nie zostawił.
Z końcem 1837 r. Tripplin poważnie rozchorował się i postanowił zmienić klimat, ale
dwukrotnie przedsiębrana przez niego próba udania się do Francji nie powiodła się, gdyż od-
1475 Jw., s. 81
83.
249
mówiono mu prawa wjazdu. Po ciężkiej chorobie, już w okresie rekonwalescencji, opuścił
wreszcie Londyn w marcu 1838 r. w charakterze lekarza pewnego nie wymienionego z nazwiska
zamożnego pacjenta. Po krótkiej, lecz niezbyt przyjemnej podróży z Londynu do Falmouth
na pokładzie wyranżerowanego parowca Kompanii Dublińsko-Londyńskiej "The Mighty
Daniel", Tripplin i jego pacjent wyruszyli w dalszą drogę na luksusowym parowcu "The
Duchess of Braganza". Podróż przez Atlantyk i Zatokę Biskajską przebiegła bardzo pomyślnie,
o czym Tripplin tylko krótko zanotował:
Cisza w powietrzu zupełna; niebo pogodne, żadnym obłokiem nie zachmurzone, wspiera się około nas na
krawędziach widnokręgu w kształcie olbrzymiego, lazurowego sklepienia. Słońce już bliskie zajścia; żaden
szmer nie przerywa ciszy w powietrzu ogrzewanym kiedy niekiedy ciepłymi południa powiewami. Lecz jesteśmy
na bezsennej Zatoce Biskajskiej, a na jej falach nie masz nigdy pokoju. Pędy kanału Manszy1476, tak
gwałtowne, walczą tu wiecznie z nurtami bliskiego Atlantyku, spierają się bezustannie o panowanie nad tymi
odmętami1477.
A nieco dalej, gdy na statku widziano już blask latarni morskiej na przylądku Finisterre:
W kilka godzin później biegliśmy jak szaleni po rozkołysanej powierzchni morza i maszyna roztrącała
swymi kołami największe fale; w kilka godzin później doszedł nas jęk i łoskot rozbijających się o przylądek
bałwanów. Jest coś przerażającego w tym ciągłym gniewie morza, wywieranym na ten koniec ziemi. W
świetle już weszłego księżyca połyskał spieniony własną wściekłością ocean, fale unosiły pianę o pół mili od
skalistego brzegu
aż tu pod boki naszego statku.
Jeszcze kilka godzin później, a zawijamy do przystani miasta Vigo1478.
Po krótkim pobycie w Vigo statek wyruszył w dalszy rejs do Lizbony, gdzie był koniec
podróży morskiej do Portugalii. Po przybyciu do Lizbony polski podróżnik podziwiał stojący
w porcie na kotwicy olbrzymi okręt liniowy
"Rainha de Nao" ("Królowa Okrętów", według
Tripplina, "największy na świecie, gdyż na 180 dział zbudowany", i historyczny, bowiem
miał na niego rzekomo czyhać Nelson, a w 1833 roku brał udział w wojnie pretendentów do
tronu portugalskiego1479.
W czasie pobytu na Półwyspie Iberyjskim Tripplin przeżył i opisał szereg przygód, częściowo
związanych z żeglugą, jak np. rejs hiszpańską szalupą kanonierską rzeką Guadajaną z
Bajadoz do Ayamonte i stoczenie bitwy z angielskim statkiem korsarskim1480, czy rejs wojenną
feluką portugalską z Faro do Lagos wzdłuż południowego wybrzeża Portugalii1481.
Również i w latach późniejszych, u schyłku pierwszej i w początkach drugiej połowy XIX
stulecia, Tripplin odbył szereg podróży po Europie (Anglia, Skandynawia) i Afryce (Maroko,
Egipt) i opisał je w swych książkach1482.
1476 Tzn. La Manche.
1477 Jw., t. III, s. 13.
1478 Jw., s. 14.
1479 Informacje historyczno-militarne Tripplina wymagają jednak korekty. Wspomniany okręt nazywał się
pierwotnie "Rainha de Portugal" ("Królowa Portugalii") i wybudowany został 1824 roku, a więc 19 lat po
śmierci Nelsona, i uzbrojony był "tylko" w 74 działa. Po stoczonej 5 lipca 1833 r. bitwie koła Przylądka Vincente,
w której jako okręt admiralski don Miguela dostał się w ręce kapitana Napiera (co zadecydowało o klęsce
Miguela i zwycięstwie drugiego pretendenta do tronu, don Pedro), otrzymał nazwę "Cabo de Vincente" ("Grande
Enciclopedia Portuguesa e Brasileira", Lisboa
Rio de Janeiro [b. d.], Vol. V, s. 278
279). Gdy go widział
Tripplin, okręt od czterech lat nosił więc już tę ostatnią nazwę.
1480 T r i p p l i n, Wspomnienia , t. III, s. 221
242. Nadzwyczajnym zbiegiem okoliczności w statku korsarskim
Tripplin rozpoznał żaglowiec, który oglądał i podziwiał kilka miesięcy wcześniej w Falmouth (jw., t. III, s.
7, 8).
1481 Jw., s. 263, 264.
1482 T. T r i p p l i n, Pamiętniki lekarza polskiego z wypadków za granicą doznanych, t. I
VI, Warszawa
1855; t e n ż e, Anglia dziś i 10 1at temu, wspomnienia z podróży, Warszawa 1856; t e n ż e, Najnowsza podróż
po Danii, Norwegii i Szwajcarii odbyta w r. 1855, Wilno 1857. W 1859 r. Tripplin wybierał się na Wschód, ale
250
3. PODRÓŻNICY POLSCY W REJONIE MORZA ŚRÓDZIEMNEGO
Jednym z godniejszych wzmianki polskich podróżników morskich w latach trzydziestych i
czterdziestych XIX w. był Herkules Dembowski.
Urodzony w roku 1812 w Mediolanie i wcześnie osierocony przez rodziców, Dembowski
został umieszczony przez krewnych swej matki, Włoszki. w szkole marynarskiej w Wenecji,
którą chlubnie ukończył w roku 1829. Jako kadet austriackiej marynarki zaokrętowany został
we wrześniu tego roku na okręcie "Ussero", a później na fregacie "Guerriera", na której wziął
udział w walkach z korsarzami. Po bitwie pod San Giorgio Dembowskiego zaszczytnie wymieniono
w rozkazie i w roku 1832 awansowano na oficera. Z kolei zaokrętowany na "Bravo" powrócił
do Wenecji, po czym na fregacie "Lipsia" popłynął do Ameryki. Podczas tej długotrwałej
żeglugi obudziło się w Dembowskim zamiłowanie do astronomii, którą później przez czterdzieści
lat naukowo uprawiał, osiągając nad wyraz cenne wyniki badań i studiów.
Zły stan zdrowia skłonił Dembowskiego do wzięcia dłuższego urlopu, który spędził we
Francji i na Majorce, gdzie często widywał się z przebywającym tam w tym czasie Chopinem.
Po powrocie do służby zaokrętowany został ponownie na fregacie "Guerriera" i wziął udział w
kampanii syryjskiej odznaczając się przy zdobywaniu Akry. W roku 1842 odbył podróż do Anglii
na fregacie "Bellona". Później z uwagi na ponownie zły stan zdrowia podał się do dymisji1483.
Niestety, z tych licznych podróży Dembowskiego nie posiadamy żadnej relacji.
W latach 1832
1835 Bliski Wschód zwiedził Antoni Muchliński, przebywając kolejno w
Konstantynopolu, Smyrnie, Bejrucie i Jerozolimie1484.
Z kolei na uwagę zasługują przygody wspomnianego już Bogumiła Osieckiego. Po powstaniu
przebywał on we Francji, skąd wybrał się do Algeru. W podróży z Marsylii do Algeru,
odbytej w lutym 1835 r. na trójmasztowcu "Alger", Osiecki przeżył niezwykle gwałtowną
burzę morską, o czym pisze następująco:
chylał się z jednej strony na drugą, więc spodziewaliśmy się burzy morskiej [. . .]
Niedługo trwało, gdy bałwany morskie zaczęły zalewać pokład, a naszym olbrzymim statkiem miotały
jakby czółenkiem. Okręt trzeszczał, stękał, jęczał stawiając opór szalonym żywiołom i zdawało się, że już
ostatnia dlań wybiła godzina, a my lada chwila ujrzymy się na dnie morza, bo z coraz większym łoskotem
zanurzał się w toniach morskich i znów wypływał na wierzch. Był to istotnie diabelski taniec, a jeśli kto w
życiu nie umiał się modlić, to pewno się nauczy podczas burzy morskiej. Co się mnie tyczy, to odmawiając
Ojcze nasz i Zdrowaś Maria byłem tą razą pewniejszy śmierci niż pod Warszawą.
W kajucie był straszny lament kobiet, płacz dzieci, wybuchy mdłości; każdemu, kto popadł w chorobę
morską, podawali majtkowie drewniane miski, które trzymając w rękach należało za pomocą wymiotów oddawać
wszystko, co się spożyło. Na podłodze tarzały się na pół obnażone kobiety, bo w tej okropnej chwili
zapominają one o wstydzie, zapominają, że są pomiędzy mężczyznami, lubo ci, zajęci swymi boleściami, nie
widzą w kobietach tylko towarzyszy swej niedoli. Ja, nie czyniąc wyjątku, byłem zarówno z innymi trapiony
morską chorobą, a gdy kilka razy wyrzucony zostałem z mego wiszącego łóżka jak z procy, więc ległem na
podłodze i postanowiłem, zanim mnie pochłoną bałwany morskie i nim rzucą do wody na pastwę potworów
morskich, wypić butelkę rumu [. . .] Niezadługo wycieńczony chorobą i upojony rumem popadłem w tragiczny
sen, z którego się zbudziłem, nie pamiętam którego dnia, aż gdy uczułem gwałtowne szturchnięcie
okrętu1485.
s. 562).
654.
1484
Gdyśmy już byli na pełnym morzu i stracili z oczu widok Marsylii, zaczęły się gromadzić czarne chmury
na południowym horyzoncie, fale morskie się piętrzyły, wiatr się zerwał, deszcz zaczął padać, a okręt pona
wieść o wojnie włosko-austriackiej zaoferował swe usługi lekarza wojskowego Włochom (Z i e l i ń s k i, o. c.,
1483 A. W o ł y ń s k i, Herkules Dembowski, "Kłosy", 1883, nr 937, s. 363; ponadto Z i e l i ń s k i, o. c., s.
Jak pisze Z i e l i ń s k i, o. c., s. 318, M u c h l i ń s k i opublikował Wyjątek z podróży po Wschodzie,
"Pamiętnik Religijno-Moralny", 1859.
1485 O s i e c k i, o. c., s. 61
63.
251
Po zmiennych kolejach losu w Algerze Osiecki, bez środków do życia, wstąpił do polskiego batalionu.
W bitwie pod Oranem dostał się do niewoli, czego tylko dzięki przypadkowo odkrytemu
przez Arabów jego talentowi malarskiemu nie przypłacił życiem. Został malarzem sułtana Maroka
Muley Abd er Rahmana, później nauczycielem jego synów i wtedy zakochała się w nim córka sułtana
Hamilda. Z nią też podjął Osiecki wiosną 1840 r. ucieczkę łodzią z Fezu rzeką Sebu na Ocean
Atlantycki, by przez Cieśninę Gibraltarską dotrzeć do Hiszpanii. Na nieszczęście dla uciekinierów
łódź po wpłynięciu na ocean dostała się w orbitę silnej burzy. Oto co pisze Osiecki:
Strach mnie ogarnął na widok piętrzących się fal morskich tej niezmierzonej przestrzeni wzburzonego
oceanu; czółno nasze szybkim pędem wypłynęło na rozhukane bałwany morskie i jakby źdźbło nimi było
miotane. Nie byłem nawet w stanie ustawić masztu ani wiosłem kierować, bo raz po raz wyrzucana była łódź
na wysokość wieży mariackiej
to znów spadała jakby w bezdenną przepaść. Jedna fala szalona uderzała po
drugiej w czółna, które straszliwemu i rozhukanemu żywiołowi oporu stawić nie mogło. Hamilda na widok
ten przerażający, jakiego nigdy nie widziała, a widząc się bliską niechybnej śmierci w głębinach oceanu

zemdlała i padła jak nieżywa na dno czółna. Ja jej żadnej pomocy dać nie mogłem, bo straciłem siły fizyczne
i przytomność mnie opuszczać zaczynała, a przelatujące ponad moją głową bałwany morskie to mnie z nóg
waliły, to łódką kołysały, żem o mało w morze nie wpadł, a brzeg lądu coraz bardziej się od nas oddalał
ledwo że był widziany.
Szczęśliwym trafem płynący z Rio de Janeiro do Lizbony parowiec "Rapido" napotkał
koło Wysp Kanaryjskich łódź ze zwłokami Hamildy i dającym słabe znaki życia Osieckim. W
Lizbonie powrócił on po sześciotygodniowej kuracji do zdrowia, po czym udał się do Francji.
W latach 1836
1837 odbył swą największą podróż morską z Włoch do Palestyny i z powrotem
Juliusz Słowacki1487. Z początkiem września 1836 r. wyjechał on z Otranto na Korfu i
Wyspę Zante. Szczegóły tej podróży zostały zebrane i ustalone przez włoskiego historyka
literatury, Giovanniego Mavera1488, za którym też w skrócie je powtórzymy. 28-godzinną
podróż z Otranto na Korfu odbył Słowacki wraz z towarzyszącym mu Zenonem Brzozowskim
nie na pokładzie parowca, jak twierdzono dotychczas1489, ale na małym żaglowym statku
"San Spiridane", z rodzaju jednostek używanych niegdyś wyłącznie do rybołówstwa, a
później adoptowanych także do żeglugi kabotażowej1490. Z kolei po czterodniowym pobycie
na Korfu Słowacki i Brzozowski odpłynęli 8 września z Korfu na parowcu republiki jońskiej
"Eptanisos", dowodzonym przez kapitana Francesco Gavazzo. Jako owoc tej podróży powstał
reportaż poetycki pt. Podróż na Wschód, w którym Słowacki dokonał tego, czego nie uczynił
przed nim Mickiewicz, a mianowicie wprowadził po raz pierwszy do naszej pieśni o morzu
parowiec. Oto fragment pieśni trzeciej Podróży na Wschód, zatytułowanej "Statek parowy".
Na morze statek wyleciał parowy;
Wre para, słychać dźwięk żelaza szklanny,
A jako z płaskiej wieloryba głowy
1486 Jw., s. 138, 139.
1487 "Słowacki zetknął się najpierw z morzem w Odessie, potem przepłynął przez kanał La Manche, następnie
podróżował przez Morze Śródziemne, a wreszcie dotarł do Atlantyku. Z tych wędrówek zgromadził takie bogactwo
przeżyć, jak żaden z naszych romantyków i umiał je przetworzyć i wysłowić tak, jak nie potrafił z nich
żaden" (R. P o l l a k, Uroda morza , s. 21, 22).
1488 G. M a v e r, Da Napoli a Zante: Osservazioni marginali sul "Viaggio in Oriente" di J. Słowacki, "Juliusz
Słowacki 1809
1849. Księga zbiorowa w stulecie zgonu", London 1951, s. 319
328.
1489
Wyjścia z tego kataklizmu nie było żadnego
godzina naszej śmierci była bliską
objąłem w moje objęcia
Hamildę, aby razem z nią pójść na dno morza, ostatnie westchnienie posłałem do kochanej Polski, zaczynałem
już tracić przytomność, podczas gdy łódź, kołatana burzliwymi falami rozhukanego morza, pomknęła
z nami na daleki ocean!1486.
H. B i e g e l e i s e n, Wrażenia z podróży J. Słowackiego na Wschód, "Biblioteka Warszawska", 1891, t.
IV, s. 340.
1490 M a v e r, o. c., s. 324.
252
W niebo srebrzyste tryskają fontanny,
Tak spod okrętu młyńskim bita kołem
Wytryska piana, a dym leci czołem.
Jeszcze nie rzucę porównania, chyba
Słów mi zabraknie. Ogień wre zamknięty
W drewniano-smolnym łonie wieloryba,
A jako niegdyś płynął Jonasz święty
W łonie okrętu bez desek i miedzi,
Wesoło, w licznym towarzystwie śledzi,
Zapewne nieraz śmiejąc się z kłopotu
Trawionych fląder, ostryg i czefalów,
Tak nasz kapitan i wódz packetbotu
Z pasażerami jak z tłumem wasalów,
Otyły, wesół, dowcipny i mądry,
Nas ma za śledzie, ostrygi i flądry1491.
A nieco dalej Słowacki tak widzi parowiec prujący morze podczas bezksiężycowej nocy:
Piana pod piersi okrętu się garnie,
Stukanie pompy jak dźwięk idzie rymu,
Na maszcie statku błyszczą dwie latarnie
Pod obłokami kirowego dymu;
Zda się, że światła te, zamglone sadzą,
Okręt w krainę piekielnę prowadzą1492.
Po miesięcznym pobycie w Grecji Słowacki udał się 12 października do Aleksandrii. Podróż
tę odbył na statku żaglowym, lecz bliższe szczegóły nie są nam znane.
Po zwiedzeniu Egiptu, Syrii i Palestyny Słowacki był gotów do powrotnej podróży w połowie
lutego 1837 r., jednakże przeszło dwa miesiące czekał w Bejrucie, "aż piękny czas nadejdzie
i podróż morską zupełnie bezpieczną uczyni"1493. Dopiero 25 kwietnia 1837 poeta
zaokrętował się na statku żaglowym płynącym do Liworna. Podróż z przyczyny słabych wiatrów
trwała nadspodziewanie długo. Pisze o tym w liście do matki 4 czerwca 1837 r. na morzu:
Moja droga! Od czterdziestu dni jestem na morzu i mam nadzieję, że za dwa dni wyląduję w Liworno [...]
Teraz kilka słów o morskiej podróży [...] Dziwne, że siadając na okręt nie przeszła mi przez głowę myśl
nawet, że może być jakie niebezpieczeństwo. Jakoż przez te dni czterdzieści żadnegośmy nie doznali, oprócz
nieprzyjemności, jakimi są cisze i wiatry przeciwne. Życie moje na statku jest bardzo jednostajne. Wstaję
przed wschodem słońca i obserwuję gwiazdy, w których się teraz głęboko zaciekam, pomagające często oku
naszym okrętowym teleskopem. Potem widzę czerwieniące się niebo. Koguty na rzeź przeznaczone pieją i
głos ich dziwnie się wśród morza wydaje, przypominając spokojność życia wiejskiego. Kot okrętowy wychodzi
igrać ze mną, żywy i wesoły o godzinie porannej. Potem wschodzi słońce, a pokład okrętowy czerni
się od mnichów rzucających spokojnie łoże Potem kawa . . . ranne godziny zajęte czytaniem, marzeniami
Przy obiedzie nieraz mój butel budzi wesołość Po południu o godzinie 5 cały okręt odmawia głośno
różaniec Najświętszej Panny prosząc Ją o wiatr dobry i na końcu wzywa swoją rodzinną Madonnę di
Monte-Negro, aby się opiekowała nim i o wiatr pomyślny prosiła Wieczerza i obserwacja gwiazd wschodzących
dzień mój kończą Czasem z którym z mnichów gram w warcaby Na koniec dziś piszę ten list
na mojej szkatułce na kolanach, siedząc na pokładzie okrętowym i ciesząc się, że po trzydniowej ciszy zawiał
nam wiatr dobry i do portu Liworno prowadzi1494.
1491 J. S ł o w a c k i, Poematy, Wrocław 1952, s. 19.
1492 Jw., s. 25.
1493 J. S ł o w a c k i, Dzieła, pod red. J. Krzyżanowskiego, t. XIII: Listy do matki, opr. Z. Krzyżanowska,
Wrocław 1952, s. 293.
1494 Jw., s. 304
309.
253
Na schyłek 1838 i początek 1839 r. przypadają dwie podróże śródziemnomorskie Fryderyka
Chopina z Port Vendres we Francji przez Barcelonę na Majorkę i z powrotem
z Majorki
do Marsylii.
Dokładna data odpłynięcia statku "Phenicien", na którym Chopin wraz z George Sand i jej
otoczeniem opuszczał Francję, nie jest dokładnie znana. Przyjmuje się, że nastąpiło to ostatniego
października lub 1 (albo 2) listopada. "Nasza żegluga rozpoczyna się pod szczęśliwymi
auspicjami" pisała George Sand1495; można stąd wnosić, że podróż była pomyślna. Dalszą
drogę z Barcelony do Palmy na Majorce podróżni odbyli na pokładzie małego parowca "El
Mallorquin", nazywanego także "El Pages" (Wieśniak), gdyż figura ozdabiająca bukszpryt
statku przedstawiała właśnie postać wieśniaka1496. Podróż trwała zresztą niecałą dobę, a podróżni
trzymali się na ogół "bardzo dzielnie"1497. Z innego listu George Sand dowiadujemy
się nieco bliższych szczegółów o kursującym między Palmą a Barceloną parowcu, który służył
przede wszystkim do przewozu hodowanej na Majorce trzody chlewnej. Z uwagi na to, że
świnie fatalnie znosiły najlżejsze kołysanie, statek opuszczał Majorkę tylko przy zupełnie
gładkim morzu bez względu na potrzeby pasażerów itp. Nic dziwnego, że cierpiała na tym
regularność komunikacji między Majorką a Francją i Hiszpanią.
Powrót z Majorki do Francji nastąpił z początkiem marca 1839 r.1498
W latach 1839
1841 odbył podróż po Bliskim Wschodzie (zwłaszcza po Egipcie) i Grecji
Władysław Wężyk, pisarz i podróżnik1499. Z podróży swej sporządził obszerne wspomnienia,
kilkakrotnie opublikowane1500. Wynika z nich, że w wędrówkach swych Wężyk dotarł nad
Morze Czerwone, był w Syrii i Palestynie, na wyspach Rodos i Cypr, w Stambule, a następnie
w Grecji1501. Po przybyciu do Grecji przeżył na statku, zakotwiczonym podczas kwarantanny
w porcie Syra, silną burzę morską, która omal nie spowodowała zderzenia tegoż statku z innym1502.
W roku 1839 wybrał się do Palestyny ks. Ignacy Hołowiński1503, podróżując przez Odessę
i Konstantynopol. Oto fragment opisu podróży czarnomorskiej, zawarty w obszernym, pięciotomowym
dziele, jakie Hołowiński poświęcił pielgrzymce do Ziemi Świętej1504:
Parochód pruł piorunem ciche morze Około godziny dwunastej w nocy ujrzeliśmy przy świetle księżyca
wysepkę Serpentyna, jedyną na Morzu Czarnym, gdzie nic więcej nie ma, tylko budki rybaków przybywających
tam czasami dla połowu ryb morskich; wysepka ta leży o 75 mil od Odessy. O, jakże Ci opiszę
ten nowy dla mnie widok? Całą noc przesiedziałem na pokładzie, tylko niebo i morze oświecone tajemniczym
blaskiem księżyca przedstawiały się oczom. Nasz parochód jak ptak przelatywał puste i ogromne stepy
wodne, które bijąc kołami, jakby skrzydły, zostawiał długi, prosty i biały szlak za sobą; z jego oddechu para
stanowiła czarną wstęgę ciągnącą się jakby olbrzymiej długości bandera [...] Cały dzień dziesiąty lipca upłynął
i nie widzieliśmy ziemi [...] napotykaliśmy czasami okręty i witaliśmy się wywieszeniem flagi. Parocho-
1495 Correspondance de Frdric Chopin [Vol. II]: Lłascension 1831
1840. Recueillie, revise, annote et
traduite par Bronislas Edouard Sydow en collaboration avec Suzanne et Denise Chainaye, Paris 1954, nr 271, s.
259.
1496 Szczegóły te ustalił B. F e r r a, Chopin et George Sand a Majorque (patrz Correspondance de Frdric
Chopin, t. II, przyp. 284).
1497 Jw., nr 276, s. 267.
1498 Listy Fryderyka Chopina, zebrał i przystosował do druku H. Opieński, Warszawa 1937, s. 147.
1499 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 587, 588, tamże obszerna bibliografia.
1500 W. W ę ż y k, Wyjątki z podróży po Egipcie odbytej w roku 1839 przez , "Biblioteka Warszawska",
1841, t. I
II; t e n ż e, Podróże po starożytnym świecie, t. I
II, Warszawa 1842; t e n ż e, Wyjątki z III-ciej części
podróży (Grecja), "Biblioteka Warszawska", 1843, t. I; t e n ż e, Egipt. Obrazy [wyd. J. S. Bystroń], Kraków
1930.
1501 T e n ż e, Podróże po starożytnym świecie, t. II, s. 173, 174.
1502 T e n ż e, Wyjątki z III-ciej części podróży, s. 579.
1503 Bibliografię prac poświęconych Hołowińskiemu podaje Z i e l i ń s k i, Mały słownik , s. 149, 150.
1504 I. H o ł o w i ń s k i, Pielgrzymka do Ziemi Świętej przez X. H , t. I
V, Wilno 1840
1845.
254
dy odeskie, które odbywają podróż kolejno do Carogrodu, chociaż bez porównania ustępują innym podobnym
statkom, jakie potem widziałem, są jednak dość niezłe. Za pierwsze miejsce płaci się 100 rub. as., a na
pokładzie 25. Pierwsze miejsce stanowi niewielka salka otoczona w koło szafami, gdzie za firanką są łóżka
na górze i na dole dla podróżnych; za stół płaci się 6 rub. as., dają rano i wieczór kawę lub herbatę, przy tym
śniadanie, obiad i wieczerzę, bo masz wiedzieć, że na morzu wzrasta apetyt [] Jedynastego lipca około 8-
mej godziny ujrzeliśmy wzgórkowate brzegi Rumelii; tak więc we dwóch dobach przelecieliśmy 380 mil
morskich, które liczą ż Odessy do Carogrodu1505.
Po czterech dniach Hołowiński w towarzystwie spotkanego tu Polaka, ks. Maksymiliana
Ryłło, wybrał się w dalszą podróż na parowcu austriackim "Stambuł". W Smyrnie, gdzie w
konsulacie rosyjskim Hołowiński spotkał dwóch ziomków, Augusta Żabę i Ludwika Szpicnagla,
pasażerowie przesiedli się na parowiec austriacki "Seriperwas" (czyli
jak pisze Hołowiński

"Sokół") i na nim odbyli dalszą podróż. Trasa prowadziła kanałem Chios, koło wysp
Samos, Patmos, Lepsia, Leros, Kalymna i Kos na wyspy Rodos i Cypr, gdzie statek zatrzymywał
się na postój, a z kolei do Jafy i Bejrutu1506. Podróż powrotną odbył Hołowiński znów
na austriackim "paropływie" "Sokół" do Smyrny i na statku "Stambuł" ze Smyrny1507.
Wszyscy trzej wyżej wymienieni Polacy byli wybitnymi orientalistami. Ks. Ryłło przebywał
na Bliskim Wschodzie w latach 1837
1845 w Libanie, Palestynie, Mezopotamii, Kurdystanie
i Syrii. Wysłany w roku 1848 jako misjonarz do Afryki, zmarł w Chartumie1508.
August Żaba, brat wzmiankowanego już Napoleona Feliksa, przebywał na Bliskim
Wschodzie prawie czterdzieści lat, pełniąc jako urzędnik rosyjski służbę konsularną w Jafie,
Salonikach, Smyrnie i Erzerum1509. Również i Szpicnagel, przyjaciel Słowackiego, przebywał
w Jafie i Smyrnie na rosyjskich placówkach dyplomatycznych1510.
Hołowiński wspomina również o innym polskim pielgrzymie, Józefie Chwalibogu, z którym
zwiedzał razem Palestynę1511.
Wzmiankowany uprzednio Tadeusz Bartmański podczas swego pobytu w Afryce i Azji
przebywał kolejno w Egipcie, Nubii, Etiopii, Syrii i Indiach prowadząc oprócz prac inżynieryjnych
(budowa dróg żelaznych, mostów, tuneli i śluz) także i badania naukowe1512. Opis
powrotnej podróży morskiej z Konstantynopola do Francji
a prowadziła ona wzdłuż wybrzeży
tureckich do Smyrny, z kolei na grecką wyspę Skyros (gdzie podróżni odbyli kwarantannę),
wokół wybrzeży i wysp greckich na Maltę, a następnie wzdłuż całego "buta" włoskiego
do Tulonu i Marsylii
jak również i pobieżny opis podróży morskiej z Marsylii przez Barcelonę
do Walencji opublikowane zostały drukiem1513.
W roku 1843 wybrał się w podróż do Palestyny reformata ks. Feliks Laasner z Krakowa,
który opisał ją w wydanym drukiem dziele1514, oraz Mikołaj Wisłocki, archeolog i podróżnik,
który z inicjatywy ks. Hołowińskiego zwiedził w latach 1843
1845 Azję Mniejszą i Egipt1515;
w roku 1847 podobną podróż odbyli bracia Władysław i Zdzisław Zamoyscy1516.
1505 Jw., t. I, s. 30
32.
1506 Jw., t. II, s. 13, 14, 28, 29, 35, 62
66.
1507 Jw., t. V, s. 161
163.
1508 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 446, 447; tamże bibliografia.
1509 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 640.
1510 Jw., s. 527, 528.
1511 J. C h w a l i b ó g napisał Listy z podróży do Syrii, opublikowane w jego "Pismach zbiorowych", wyd.
przez P. Chwaliboga, Lwów 1849 (Z i e l i ń s k i, o. c., s. 57).
1512 Patrz o nim Z i e l i ń s k i, o. c., s. 21, 22.
1513 T. B a r t m a ń s k i, Wspomnienia z Hiszpanii z r. 1848, "Biblioteka Warszawska", 1843, t. II, s. 287

310.
1514 F. L a a s n e r, Pielgrzymka misyjna do Ziemi Świętej, Syrii i Egiptu od r. 1843 do 1849 r. odbyta, z dokładnym
opisaniem wszystkich miejsc świętych, Kraków 1855.
1515 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 594, 595.
1516 B y s t r o ń, Polacy w Ziemi Świętej, Syrii i Egipcie, s. 144.
255
Po upadku powstania węgierskiego, a więc od roku 1849, przebywał w Turcji i Syrii gen.
Józef Bem, ale
jak się zdaje
podróży morskich nie odbył. Natomiast inni Polacy, uczestnicy
Wiosny Ludów, doznali niemałych przygód również i na morzu. Odnosi się to zwłaszcza
do grupy byłych powstańców węgierskich, internowanych przez Turków w Szumli (Bułgaria).
Z początkiem 1850 r. większość z nich skierowano na nowe miejsce pobytu do Kutahii w
azjatyckiej części Turcji, dokąd z Warny przewieziono ich drogą morską przez Bosfor, morze
Marmara i Dardanele. W Szumli pozostała generalicja wraz ze stukilkudziesięciu ludźmi i
stanowili oni ostatni transport powstańczy; wszakże do Kutahii udał się jedynie gen. Dembiński
z trzema oficerami, reszta natomiast z generałami Władysławem Zamoyskim i Bystrzonowskim
płynęła na Maltę i dalej do Anglii. W charakterze tłumaczy towarzyszyli transportowi
uważani za renegatów płk Skinder-Iliński i kpt. Achmet-Porczyński. O podróży tego
transportu z Warny na pokładzie parowca tureckiego "Tahizi Bahri" opowiada nam jeden z
towarzyszy Dembińskiego, Seweryn Korzeliński1517.
Statek wyruszył z Warny wieczorem. Przeprawa do Stambułu trwać miała 16
18 godzin,
tymczasem panująca następnego dnia od rana mgła a później silna burza zupełnie zdezorientowały
kapitana "Tahizi Bahri"; który błądził przez cztery dni, nie orientując się zupełnie w
aktualnej pozycji statku. Podróżni przeżyli niejedną chwilę trwogi, kiedy nieszczelny kadłub
statku przepuszczać począł wodę lub gdy statek omal nie najechał na skalistą wysepkę wynurzającą
się z morza. Wreszcie jednak "Tahizf Bahri" zawinął do Bosforu. Tam pasażerowie
udający się na Maltę przesiedli się na inny statek i następnego dnia oba statki ruszyły w dalszą
podróż. Jakiś czas wspólnie płynęły morzem Marmara, później statek wiozący Dembińskiego,
Korzelińskiego i dwóch poruczników skręcił na południowy wschód i zawinął do
portu Gemlek, skąd przez Brussę udali się oni do Kutahii; drugi zaś statek skierował się ku
Dardanelom. Jak pisze Korzeliński, również i ten statek długo błądził, docierając do Wysp
Jońskich i dwa razy na Sycylię, zanim zawinął na Maltę. Tam jednak Anglicy nie pozwolili
uchodźcom wysiąść i dopiero na wynajętym przez Zamoyskiego statku udali się do Anglii1518.
Jednym z uczestników tego transportu był Zygmunt Miłkowski, znany również pod literackim
pseudonimem Teodor Tomasz Jeż1519.
Podobne przygody przeżył Tadeusz Kotyński, były porucznik w powstaniu listopadowym,
który w roku 1848 podążył z Francji do Galicji. Uwięziony przez Austriaków, został wraz z
innymi towarzyszami niedoli wsadzony w Trieście na statek austriacki, mający ich zawieźć
do Ameryki. Gdy jednak statek przygnany przez burzę znalazł się u wybrzeży Francji, Polacy
zmusili kapitana statku do wysadzenia ich na ziemi francuskiej, gdzie zamierzali osiąść. Tu
jednak spotkali się z odmową ze strony władz i zostali skierowani do Algeru1520.
W roku 1849 przebywał w Egipcie pisarz polski osiadły we Francji, Edmund Chojecki1521.
W roku 1850 podróżował po Grecji, Turcji, Syrii, Palestynie i Egipcie Zygmunt Skórzewski i
wydał drukiem swe wspomnienia, które jednak nie zawierają godniejszych uwagi opisów
podróży morskich autora, poza krótkimi wzmiankami o napotkanych okrętach czy nawet całych
flotach tureckich1522. Zapewne też w tym czasie podróżował po Bliskim Wschodzie
(Turcja, Egipt, Palestyna) płk Zygmunt Jordan, były powstaniec z r. 1830 i 1848. Również i
on opisał wrażenia ze swych podróży1523.
1517 S. K o r z e l i ń s k i, Ułamek z podróży moich do Azji Mniejszej i Wyjazd na miejsce internowania w
Kutahii w r. 1849, oba te wspomnienia zawarte w książce tegoż autora: "Opis podróży do Australii i pobytu
tamże od 1852
1856 r.", nowe, drugie wydanie, Warszawa 1953, t. II, dodatek zatytułowany "Drobne utwory".
1518 Jw., t. II, s. 238
254.
1519 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 308; tamże (s. 309
310) obszerna bibliografia poświęcona Miłkowskiemu.
1520 "Rocznik Towarzystwa Historyczno-Literackiego w Paryżu", R. 1868, Paryż 1869, s. 406.
1521 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 54.
1522 Z. S k ó r z e w s k i, Wspomnienia Wschodnie. Dziennik podróży do Syrii, Egiptu, Palestyny, Turcji i
Grecji, Lipsk 1855.
1523 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 197.
256
W roku 1852 wybrali się w podróż na Wschód pisarz Maurycy Mann, Adam Potocki i
malarz Aleksander Tepa. Zwiedzili oni Palestynę i Egipt. Wrażenia z podróży zostały opisane
przez Manna w trzytomowym dziele zawierającym sporo informacji o Polakach na Bliskim
Wschodzie1524. Podróż do Palestyny w latach 1856
1857 odbył bernardyn z Kalwarii Zebrzydowskiej,
brat Dominik Koczur, a w roku 1859 inny Małopolanin, ks. Feliks Gondek1525.
W roku 1857 ukazał się (w dodatku miesięcznym do krakowskiego "Czasu") opis "Wyprawy
do Arabji po konie", przedsięwziętej około połowy XIX w. przez Juliusza Dzieduszyckiego,
opracowany przez Szczęsnego Morawskiego (pod pseudonimem Bartłomiej Arbuzowski).
Inny opis podróży na Wschód, a mianowicie "Dziennik podróży po Egipcie i Nubii" w
roku 1861, opublikował w 1863 w Paryżu wielki miłośnik archeologii i krajoznawstwa Michał
Tyszkiewicz1526.
4. TRANSATLANTYCKA PODRÓŻ IGNACEGO DOMEYKI
Obszerny opis swej podróży morskiej do Ameryki Południowej skreślił powstaniec i emigrant
listopadowy, przyjaciel Mickiewicza
Ignacy Domeyko, o którego nieudanej próbie
wydostania się drogą morską z internowania w Prusach była mowa już uprzednio. Po sześcioletnim
pobycie we Francji Domeyko zaangażowany został przez rząd chilijski jako profesor
chemii i mineralogii na uniwersytecie w Coquimbo1527, dokąd wyruszył 31 stycznia 1838
r. z Paryża, przez Boulogne, Dover, Londyn i Falmouth. Dnia 9 lutego 1838 zaokrętował się
na brygu "Spey" i tegoż jeszcze dnia znalazł się na morzu. Podczas swej zamorskiej wyprawy
dość regularnie prowadził dziennik podróży, poświęcając w nim dużo miejsca opisom oceanu,
jego flory i fauny, zagadnieniom klimatycznym i atmosferycznym, charakterystyce załogi
i współpasażerów, przedstawieniu warunków żeglugi, wyniesionych z niej wrażeń i innym
okolicznościom towarzyszącym tej czteromiesięcznej podróży do Chile1528.
Pierwsza notatka z podróży morskiej, datowana 9 lutego 1838, lakonicznie oznajmia o
spowodowanej burzliwym morzem chorobie autora. Ale już następny zapis jest dłuższy.
10
13 [lutego].
Przez cztery dni okręt nasz był gwałtownie rzucany i po kilkakroć zrywała się burza.
Nieznośna to rzecz ów ruch ciągły i powszechny, w którym wszystkie przedmioty, na które patrzysz, zdają
się przewracać, ludzie słaniają się, wszystkie ściany i pokrycie skrzypią niemiłosiernie, a wicher jakimś kozaczym
głosem świszcze ponad uchem. Odurzony byłem od huku fali, która się rozbijała na pokładzie i przerzucała
przez okręt. Żeglarze nasi mieli wiele pracy: bo wiatr był od zachodu i pędził na brzegi Francji. Co
chwilę zmieniano żagle, zwijano; ruch wielki był między majtkami, i kapitan w kłopocie. Jednego dnia rano
burza zdawała się wolnieć, uciszać; oficerowie okrętu byli na dole, kiedy razem wszczął się rozruch na pokładzie,
wybiegł kapitan, spostrzeżono wicher w obłokach, na kształt trąby idący na nas; w okamgnieniu
spuszczono wszystkie żagle i nieprzyjaciel minął nas szczęśliwie1529.
W następnych dniach rozmiary notatek wahają się od jednego do kilku zdań, w których
Domeyko określa pozycję statku bądź też stan morza i pogodę. Dopiero przybycie do wyspy
Porto-Santo (27 lutego), a następnie do portu Funchal na Maderze (1 marca) i do portu Santa
1525
Józefata Dolina, Tarnów 1861; t e n ż e, O Maronitach i innych pokoleniach w Libanie, Bochnia 1860.
1526 B y s t r o ń, o. c., s. 214, 216.
1527 Pamiętniki Ignacego Domejki, s. 183.
1528 I. D o m e y k o , Czteromiesięczna podróż z Paryża do Chili w roku 1838, "Czas", dod. mies., t. V, 1857.
Wspomnienia poprzedzone są przedmową
listem Domeyki do Mickiewicza, pisanym w Coquimbo 23 stycznia
1839 r. Dowiadujemy się z niego, że Domeyko przesłał swe notatki z podróży wraz z ilustrującymi je własnymi
rysunkami Mickiewiczowi z myślą, że ten może uzna za stosowne ogłosić je drukiem (jw., t. V, s. 3
5).
1524 M. M a n n, Podróż na Wschód, t. I
III, Kraków 1854
1855.
F. G o n d e k, Wspomnienia z pielgrzymki do Ziemi Świętej w r. 1859 odbytej, Bochnia 1860; t e n ż e,
1529 Jw., s. 15, 16.
257
Cruz na Teneryfie (4 marca) dają pamiętnikarzowi asumpt do dłuższych zapisów, w dużej
mierze o charakterze etnograficznym, w których notuje obserwacje poczynione podczas
zwiedzania poszczególnych wysp.
Przy pomyślnym wietrze bryg wyruszył w dalszą drogę, przepłynął koło wysepki Ferro, po
czym Wyspy Kanaryjskie znikły podróżnym z oczu. Statek płynął wciąż w kierunku zachodnim,
ocean był spokojny, pogoda sprzyjająca. 13 marca statek znalazł się w pobliżu Wysp
Zielonego Przylądka, jednakże w odległości uniemożliwiającej ich zobaczenie, i teraz zmienił
kurs na południowy. Nie znajdując widocznie, poza rzadka widzianymi okazami fauny morskiej
(jak np. latające ryby), żadnych szczególniejszych tematów do uwiecznienia w swym
dzienniku, Domeyko wyzyskał tę okazję do skreślenia swych uwag na temat samej podróży,
załogi i podróżnych. Czego spodziewał się od żeglugi morskiej, a jakich mu dostarczyła wrażeń,
podaje w następujących słowach:
Niemało już ludzi światłych i pięknie piszących starało się opowiedzieć drugim wrażenia, jakich doznali
w długiej a dalekiej żegludze. Z tego, któż sobie nie utworzył wyobrażenia, jak się to pływa po morzu, pierwej
nim obaczył morze? Jedni, chciwi niebezpieczeństw, wzdychają do tych podróży, prawie zazdroszcząc
odwadze zręcznych opowiadaczów, którzy więcej o burzy niźli o pogodzie mówią. Drudzy, pływając w imaginacji
z wielkimi pisarzami wojażów, wyobrażają sobie, jak się to widzi cały ocean z niebem w pięknej nieskończoności,
jak szumią bałwany i jak śmiga okręt z fali na falę wśród potwór [!] morskich, wielorybów i
bardzo ciekawego świata. Nie były obce te rzeczy i mojej imaginacji. Więcej ja w młodości mojej dalekich i
daleko piękniejszych przemarzyłem żeglug niż ta i może inne jakie, które są przede mną. Powiem więc, że w
podróży morskiej ani tyle niebezpieczeństw, co po naszych wojnach i niezgodach, ani na tym świecie oceanowym
tyle ciekawości i życia, co po naszych wzgórzach i dolinach. Ograniczony wzrok nasz nie więcej
obszaru objąć może po morskim widnokręgu, nie więcej nieba obaczy, co wkoło rodzinnego domu ze wzgórza,
na którem przypatrywać się i dziwić nawykł całemu stworzeniu. Wszelkie potwory wodne, ryby straszliwe
bardziej lękają się człowieka i jego pływającego budynku niż nasze ziemne zwierzęta tak piękne i tak
rozmaite!
Ze względu zatem na jednostajność przedmiotów życie na morzu bardziej jest prozaiczne niż na najdzikszej
pustyni na. lądzie1530.
Z kolei zajmuje się Domeyko opisem działalności regularnej linii okrętowej Falmouth
Rio
de Janeiro, a przechodząc do "posługi", jaką sprawował na tej właśnie trasie bryg pocztowy
"Spey", przedstawia poszczególnych członków załogi i zakres ich działalności, w paru zdaniach
poprzestając na scharakteryzowaniu pasażerów. A dalej pisze:
Nie moją rzeczą rozprawiać o żeglarskiej sztuce i nazywać po imieniu wszystkie żagle, wszystkie liny,
belki i maszty i którymi tak misternie, tak wspaniale przybrany i nastrzępiony okręt jest bez wątpienia najciekawszym
dziełem sztuki ludzkiej. Patrząc na niezliczone mnóstwa tych lin krzyżujących się i tworzących
jakby pajęczynę na półtorasta stóp nad okrętem rozpiętą, pamięci ludzkiej zdaje się nie wystarczy na spamiętanie,
do czego z nich każda służy i jakie jej znaczenie. Nic od kaprysu, ani jedna ni dla ozdoby, ni przez
próżność ludzką nie dodana; wszystko na swoim miejscu, porządne, potrzebne, a całość, ogólny charakter
budowy, jak każda rzecz doskonała obudza w nas uczucie piękności i jedna zaufanie1531.
Dalej pisze o różnych zwyczajach okrętowego życia, jak np. o wybijaniu godzin uderzeniami
okrętowego dzwonu, o mierzeniu szybkości statku przy pomocy ręcznego logu, o rozkładzie
dnia (czyli głównie o posiłkach, sposobie ich spożywania, jadłospisie itd.).
Datą 14 marca rozpoczyna się dalszy ciąg właściwego dziennika wydarzeń. 15 marca notuje
Domeyko dłuższe wywody na temat panujących na oceanie wiatrów, ciszy morskiej, zatrzymującej
żaglowe statki niekiedy nawet na kilka tygodni, i sposobów unikania tego niebezpieczeństwa,
pisze o towarzyszach i przyjacielach żeglarza, jakimi są konstelacje gwiazd
drogowskazy na bezbrzeżnej pustyni oceanu. Dnia 16 marca zauważono "świnie morskie"
1530 Jw., s. 264, 265.
1531 Jw, s. 268, 269.
258
(morświny) i "rekieny", ptaki wodne oraz stada ryb latających. Nazajutrz statek zbliżył się do
równika. Z okazji "przejścia przez liniją" marynarze dokonali znanego obrządku, tzw. chrztu
morskiego, o którego przebiegu Domeyko pisze w następujących słowach:
Najstarszy z okrętowej czeladzi, najpoważniejszy ubiera się jakoś dziwacznie i niby jest bożkiem morskim,
który przychodzi w odwiedziny do okrętu, a ma swoje mieszkanie pod samym równikiem. Natychmiast
drudzy, którzy już nie po raz pierwszy liniją przebywali, porywają za wiadra i rozmaite naczynia,
spuszczają je do morza po wodę i wyciągniętą wodą polewają tych wszystkich, co nie byli jeszcze nigdy pod
równikiem. Poczyna się krzyk, śmiech, prawie szaleństwo: w momencie cała połowa okrętu należąca do
gminu, cały sprzęt na pokładzie zlany jest wodą słoną i wszyscy majtkowie do nitki przemokli. Wtenczas
starsi porywają z kolei po jednemu z nowicjuszów, niosą go i przewracają nogami do góry przed bożkiem i
jedni sikawkami, drudzy z wiader leją nań strumienie wody, a mistrz obrzędu szoruje mu twarz i wciska wodę
do gęby; tak że biedny człowiek krztusi się i zsiniały, z wytrzeszczonymi oczami, prawie umiera w konwulsjach,
a wszyscy zachodzą się od śmiechu. Nazywa się to golić marynarza. Potem uwięzują po dwóch czy
po trzech tak ogolonych na sznurze, ciągną ich w górę i leją wadę tak na zawieszonych, jako i na tych, co
ciągną. Na koniec wszystko się miesza, niknie różnica między starszymi a młodszymi i jedni na drugich ciskają
wodą, tak że sam bożek, jakby świeżo wyciągnięty z morza, usiedzieć nie może, ucieka, a cała kompanija
do zwyczajnej powagi i rozsądku powraca1532.
Dziesięć dni trwała jeszcze żegluga przy pomyślnych na ogół wiatrach i dobrej pogodzie,
bez szczególniejszych wydarzeń. 27 marca 1838 r. przed południem okrzyk "land!" obwieścił
brzegi Brazylii, a po południu bryg wpłynął do Zatoki Wszystkich Świętych i zawinął do
portu Bahia. Tu w nocy spotkała podróżnych niemiła przygoda mogąca zakończyć się tragicznie,
bo utonięciem statku zakotwiczonego niebacznie w miejscu, w którym podczas odpływu
głębokość wynosiła o dwie stopy mniej niż zanurzenie okrętu. Wiele godzin trwały
próby ratowania statku, któremu około północy zabrakło wody pod stępką, tak że stanął na
mieliźnie. Silny wiatr i wzburzone wody zatoki groziły przewróceniem unieruchomionego
brygu; a ciemności nocy i lejący "jak z wiadra" deszcz dodawały grozy położeniu. Wreszcie
jednak wiatr ucichł, a sprowadzone z pobliskiej fregaty angielskiej szalupy zdołały ściągnąć
statek z mielizny.
28 marca "Spey" opuścił port, jednakże silna burza zmusiła go do powrotu i dopiero następnego
dnia wyruszono w dalszą drogę. Pewnym urozmaiceniem podróży była trwająca
przez pierwsze trzy dni kwietnia: cisza morska, później pomyślny wiatr popędził statek szybko
naprzód i 7 kwietnia bryg zawinął do Rio de Janeiro.
Czterodniowy tamże pobyt Domeyko wyzyskał, utartym już zwyczajem żądnego poznania
świata turysty, na zwiedzenie portowego miasta i poznanie jego osobliwości. Jedną z nich był
targ niewolników, na którym, wystawiono na sprzedaż przywożonych wciąż jeszcze z Afryki
Murzynów. Domeyko ze współczuciem pisze o strasznej ich doli i z oburzeniem nazywa ten
handel "hańbą dzisiejszego wieku"1533.
Ponieważ "Spey" powracał z Rio de Janeiro do Anglii, Domeyko przesiadł się na inny angielski
statek, "Spider", i na nim w czasie od 11
25 kwietnia 1838 r. przebył ostatni odcinek
swej transoceanicznej podróży docierając do Montevideo. Jeszcze dwa dni żeglugi, tym razem
po wodach ujścia Rio de la Plata, z Montevideo do Buenos Aires, i podróż transoceaniczną
miał Domeyko za sobą1534.
1532 Jw., s. 287, 288.
1533 Jw., s. 517. Por. także wypowiedź Strzeleckiego, s. 495
497, i Korzelińskiego, s. 504 na ten sam temat.
1534 Blisko pół wieku przebywał Demeyko w Chile i przeszedł do historii tego kraju jako jego najwybitniejszy
badacz, wielki uczony i niezmiernie dla kraju zasłużony obywatel. W 1884 r. powrócił Domeyko do Polski,
w 1885 odbył podróż do Turcji i Palestyny, w 1888 ponownie udał się do Chile i tam, w Santiago, gdzie przez
wiele lat był rektorem uniwersytetu, w następnym roku zmarł (patrz K. M a ś l a n k i e w i c z i T. T u r k o w -
s k i, Domeyko Ignacy, "Polski słownik biograficzny", t. V, s. 313
318, oraz S. Z i e 1 i ń s k i, Mały słownik ,
s. 84
88; tamże obszerna bibliografia).
259
5. INNI POLACY NA ATLANTYKU
Dwa lata przed Domeyką wyemigrowali z Anglii do Ameryki Południowej dwaj inni powstańcy
listopadowi, Stanisław Przewodowski i Adam Kulczycki, zaangażowani przez rząd
brazylijski do prac technicznych i inżynieryjnych1535. Oto co pisze o tej podróży z r. 1836
Kulczycki:
Podróż nasza odbyła się bardzo szczęśliwie, wyjechaliśmy z Falmouth 10 grudnia; zrazu burza zmusiła
nas po trzech dniach wrócić do portu, lecz wyjechawszy powtórnie 14, dobrym wiatrem dopłynęliśmy 24
grudnia do Madery, a 28 zatrzymaliśmy się przed Teneryfą, lecz dla mglistego dnia nie widzieliśmy sławnego
Pic de Teneriffe. Po kilku dniach wiatru przeciwnego i po krótkiej, lecz dosyć mocnej burzy pomyślny
wiatr przepędził nas koło wysp Przylądka Zielonego, które widzieliśmy z daleka, a 17, po dwóch dniach zupełnej
ciszy, w ciągu których nie ujechaliśmy i dwóch mil, przepłynęliśmy równik pod 29 stopniem długości.
Dnia 21 stycznia zobaczyliśmy po raz pierwszy brzegi Ameryki i przybiliśmy do lądu w mieście Fernambuku.
Nie będę się silił opisywać wrażenia, jakie wieczna zieloność międzyzwrotnikowa na nas zrobiła. Tyle
było opisów, tyle jest i tyle jeszcze będzie lepszych od tego, co mógłbym ja napisać, że na tym przestaję. Po
trzech dniach pobytu wyjechaliśmy z Fernambuku i 28 wieczorem stanęliśmy na kotwicy w sławnej Zatoce
Wszystkich Świętych przed miastem Bahia1536.
Tak więc w dwieście lat po Arciszewskim znaleźli się znowu Polacy w tych samych miejscowościach,
w których ten walczył z Portugalczykami i Hiszpanami. Dziwnym trafem losu
w rok po przybyciu do Brazylii, przytrafiło się Kulczyckiemu i Przewodowskiemu wziąć
udział
choć tylko w roli neutralnych widzów
w działaniach wojennych, odbywających się
na brazylijskich wodach przybrzeżnych, które kiedyś niejednokrotnie przemierzał Arciszewski.
W swym liście do "Kroniki Emigracji Polskiej" z 16 czerwca 1838 r. opisuje Kulczycki
pokrótce wypadki ówczesnej rewolucji brazylijskiej, w której on i Przewodowski, pozostając
na terytorium opanowanym przez powstańców, pozostali neutralni. Później, wobec częstych
wezwań ze strony rządu, a zwłaszcza wobec otrzymania przez Przewodowskiego pisma od
ministra wojny, postanowili obaj Polacy wybrać się do prawowitego rządu na wyspę Itaparika.
Ponieważ jednak nie było do dyspozycji żadnej oficjalnej drogi łączności, postanowili
przedostać się na Itaparikę podstępem (aby uniknąć zatrzymania przez powstańców) i zaokrętowali
się jako marynarze na statku francuskim udającym się rzekomo do Afryki. Na
statku tym brakowała marynarzy, a oprócz kapitana i jego zastępcy załoga statku liczyła tylko
dwu ludzi, z których jeden nie znał morskiego rzemiosła, więc Przewodowski i Kulczycki
musieli również pełnić służbę pokładową. Pomimo pewnych trudności w manewrowaniu
statkiem i pomimo przeszkód atmosferycznych niebezpieczna podróż, odbywająca się początkowo
w zasięgu dział fortecznych powstańców, zakończyła się pomyślnie1537.
Przewodowski, który w Brazylii odegrał poważną rolę w dziedzinie budownictwa (dziełem
jego jest szereg monumentalnych budowli, projekty i wykonanie mostów itd.), osiadł tam na
stałe, natomiast Kulczycki powrócił do Europy i wstąpił do służby francuskiej.
W roku 1839 udał się z Małopolski do Anglii, stąd do Stanów Zjednoczonych, a następnie
wśród różnych przygód przemierzył kilkakrotnie wody środkowego Atlantyku, Zatoki Meksykańskiej
i Morza Karaibskiego nie znany z nazwiska Małopolanin Piotr D. Przygody te
opisał niezbyt poprawną polszczyzną w liście do przyjaciela:
1535 "Kronika Emigracji Polskiej", t. VI, przyp. na s. 254; ponadto Z i e l i ń s k i, o. c., s. 257, 258.
1536 "Kronika Emigracji Polskiej", t. VI, s. 254, 255.
1537 Jw., t. VIII, s. 252
255.
260
Kochany Jasiu! Moja robinsonada podoba mi się s t r a s z n i e, to można tak nazwać, gdyż dość często to
ukontentowanie jest straszne! Patrzaj, ocean przebyłem po kilka razy w różnym kierunku1538.
A dalej, po opisaniu swego pięciomiesięcznego pobytu w Anglii, pisze:
Bawiłem w Londynie aż do 6 stycznia 1840, w którym dniu wsiadłem na pokład okrętu trzymasztowego
"Virginia" idący do Texas; według rachunku pięć lub sześć tygodni miał płynąć, lecz wiatry przeciwne i burze
niesłychane zaledwie nam dozwoliły dopiero 12 lutego przepłynąć do Wysp Azorskich Ś. Michała1539,
tam bawiliśmy do 15, a 16 o północy odpłynęliśmy przy najpogodniejszym niebie. Przez czas mojego na wyspie
pobytu znaczniejsi mieszkańcy fetowali mnie, a w tym ta przyczyna, iż byłem pierwszym z Palaków, co
tę wyspę odwiedził. Jenerał, gubernator Furdado, pp. Guarde-mone, Sequera, Patilla i inni ubiegali mnie swą
grzecznością, dawano nieustannie sute obiady, bale i hulanki, nareszcie skończyło się wszystko, a ja z szumem
muzyki i morza w uszach powróciłem na okręt i o północy ruszyliśmy dalej, Po różnych nowych przeciwnościach
i prawie nieustannych wichrach, burzy i zawieruchy udało się nam przecie dnia 8 kwietnia dochrapać
do Galveston w Texas1540, tu nasza "Virginia" osiadła na piasku, a po kilku uderzeniach silnych,
gdyż w owej chwili wiatr powstał był bardzo mocny, nasz okręt pękł jak orzech, a ja wszystkie towary, jakie
na spodzie były schowane, straciłem, nad kilka talarów, co mi w kieszeni zostało1541.
Za ostatnie pieniądze Piotr D. udał się "steamboatem "New York" do Nowego Orleanu,
stąd nad Red River i z powrotem do Nowego Orleanu, zawierając w tym czasie pomyślne
znajomości, m. in. z poważnym kupcem w Nowym Orleanie i
z tym tedy kupcem nową kompanią zrobiłem na wyprawy do Kolumbii, Nowa Granada1542, do Bogoły1543
i dnia 7 maja 1841 na brygu "El Caballera" ruszyłem w podróż. Wiatry i tą razą przeciwne strzymały nas aż
do 1 czerwca do Jamajki, gdzie dążył, lecz jak byłem szczęśliwy, żem nawet w Kingstone1544 nie nocował
tylko na golocie "Floryda", na której równie spotkaliśmy przeciwne wiatry, aż do 10 czerwca będąc ciągle na
morzu. Jedenastego wysiadłem na ląd Santa Marta1545, a 16 okradziono mnie co do grosiwa1546.
Podróżnik nasz umiał jednak radzić sobie w nieszczęściu i zjednywać przyjaciół, toteż jak
pisze, pomimo trwania wojny domowej powodziło mu się dobrze.
Gdy jednakowo ani związki przyjaźni, ani żadna moc nie mogła mi pomóc dostania się do Bogoły, a widząc
zaciętą wojnę pomiędzy partyjami, udałem się na powrót do S. Marta, gdzie znalazłszy bryg "Crusoe" z
New-York 24 grudnia ambarkowałem się do New-York. 17 stycznia przybyłem i tu do dziś dnia bawię.
Znalazłem przyjaciela, który chce ze mną odbyć podróż do Bogoły, i w przyszłym tygodniu jadę na tym samym
okręcie do Santa Marta z funduszami do 3000 talarów do naszej dyspozycji; co wyniknie z mej podróży,
na ten moment jest mistere1547. Lecz gdy mi napiszesz kilka wyrazów do Bogoły, to stamtąd Ci obszerniej
napiszę1548.
Na tym kończy się list o podróżach morskich i przygodach Piotra D.
Zapewne w tymże czasie, około połowy XIX stulecia, niezwykłych przygód doznał syn
zubożałego szlachcica mazowieckiego z okolic Płocka, Józef Olszewski. Wyruszywszy w
świat za chlebem, o który nie było łatwo w obarczonej dziewięciorgiem dzieci rodzinie Olszewskiego-
seniora, Józef Olszewski w nie znanych bliżej okolicznościach dotarł do Amery-
1538 List z Ameryki pisany do J. P. we Lwowie, "Lwowianin", 1842, s. 282.
1539 San Miguel, największa z wysp archipelagu azorskiego.
1540 Port w Zatoce Meksykańskiej.
1541 Jw.
1542 Czyżby Granada nad jeziorem i w państwie Nikaragua?
1543 Bogota, stolica Kolumbii.
1544 Stolica Jamajki.
1545 Mały port na północnym wybrzeżu Kolumbii.
1546 Jw., s. 283.
1547 Le mystere (franc).
tajemnica.
1548 Jw.
261
ki. Tam zaś przyjął służbę na pokładzie statku używanego do uprawiania niecnego procederu
przewożenia niewolników murzyńskich z Afryki do Ameryki.
Pewnego razu za "Salamandrą"
tak bowiem zwał się okręt, na którym pędził awanturnicze życie nasz
emigrant
puścił się w pościg okręt angielski. Po krótkiej bitwie morskiej "Salamandra", uszkodzona poważnie,
zaczęła tonąć. Cała załoga wraz z Murzynami śmierć znalazła w otchłaniach oceanu. Jedynie tylko
Olszewski wraz z kapitanem okrętu, uratowanym przezeń z fal morskich, uniósł życie na wątłej szalupie.
Ten objaw altruizmu sowicie mu się opłacił, bowiem korsarz, który olbrzymi majątek zrobił na handlu
niewolnikami, zmarł po kilku latach, zapisawszy wszystko swemu wybawcy1549.
Olszewski osiadł następnie w Waszyngtonie prowadząc dostatnie życie, jednakże doznawszy
zawodu w miłości pomścił go krwawą zemstą, po czym musiał uchodzić na Dziki Zachód.
Fortunę swą zdołał ulokować w niedostępnym schronieniu, a sam powrócił do rozbójniczego
procederu i na własnym już statku puścił się znowu na morze.
Tyle wyczytał po
upływie pół wieku w liście odnalezionym w archiwum rodzinnym siostrzeniec Józefa, J. Ż., i
na tym kończą się wiadomości o korsarzu nazwiskiem Olszewski"1550.
Jednym z wybitniejszych podróżników tego okresu był znakomity botanik Józef Warszewicz.
Po powstaniu listopadowym przeszedł on internowanie w Prusach, pracował następnie
w ogrodzie botanicznym w Wystruciu i Berlinie, skąd, wysłany przez berlińskie towarzystwo
ogrodnicze, wybrał się do Gwatemali. Dnia 5 grudnia 1844 r. odpłynął z Ostendy do portu
San Tomas na wybrzeżu Gwatemali. Tam niemal wszyscy jego towarzysze podróży ulegli
chorobom tropikalnym i pomarli. Warszewicz również blisko rok ciężko chorował. Po wyzdrowieniu
zwiedził kolejno Meksyk (włącznie z trudno dostępną krainą Jukatan), Salwador,
Honduras, Nikaraguę i Kostarikę. Następnie z Panamy popłynął wzdłuż wybrzeży Oceanu
Spokojnego do Ekwadoru, skąd dotarł przez Peru do Boliwii. Po dalszych długich wędrówkach,
dotknięty febrą i w następstwie tego głuchotą, Warszewicz w sierpniu 1850 r. zaokrętował
się w porcie Chagres w Panamie i powrócił do Europy lądując w Anglii. Tu wydał drukiem
spis znalezionych przez siebie nasion, nawiązał korespondencję ze słynnym podróżnikiem
Humboldtem i jeszcze w tym samym roku udał się ponownie do Ameryki, tym razem z
ramienia angielskiego towarzystwa ogrodniczego. W listopadzie 1850 r. wylądował w porcie
Kartagena w Kolumbii. Kolejno przebywał w Wenezueli, angielskiej Gujanie, Brazylii, Chile,
Patagonii, Boliwii i Gwatemali. Przed powrotem do Europy w 1853 r. przeżył katastrofę
okrętową na rzece Magdalena w Kolumbii, podczas której statek zatonął, Warszewicz stracił
większość zbiorów i sam ledwo ocalał. Jesienią 1853 r. wrócił do Europy i kraju, osiadł w
Krakowie, gdzie też zmarł w 1866 r.1551.
W roku 1852 podążył za Ocean Atlantycki Kalikst Wolski, inżynier przebywający po
upadku powstania listopadowego (w którym brał udział) we Francji. Wykonał tam szereg
poważnych prac (m. in. budował tamę morską w Dieppe), ale następnie z powodu swych socjalistycznych
przekonań został z Francji wydalony. Udał się więc na długoletni pobyt do
Ameryki i wrażenia z tego pobytu drukował w pismach polskich w kraju, a także w oddzielnych
publikacjach1552. Jednym z najciekawszych opisów jego drugiej przymusowej ekspatriacji
jest relacja z podróży transatlantyckiej z Hawru do Nowego Jorku.
Po przedstawieniu korowodów z wyszukaniem miejsca na statku Wolski opisuje warunki,
w jakich na średniej wielkości żaglowcu "Radius" przebywali goście II klasy we wspólnych,
czternastoosobowych pomieszczeniach w nadbudówce dziobowej, w których jednak każdy
1549 M. J a w t o w t, Wyprawa po złote runo, "Wędrowiec", 1899, nr 1, s. 18.
1550 Pod takim tytułem zamieścił streszczenie artykułu Jawtowta J. T u w i m w redagowanym przez siebie
"Panopticum i archiwum kultury" ("Problemy", t. IX. 1953, nr 11, s. 778).
1551 F. B e r d a u, Warszewicz Józef, "Encyklopedia powszechna" Orgelbranda, t. XXVI, 1867, s. 548
552;
Z i e l i ń s k i, o. c., s. 579
581.
1552 Patrz Z i e l i ń s k i, o. c., s. 604, 605.
262
dysponował oddzielnym łóżkiem. Natomiast dużo gorzej wyglądała ta sprawa w pomieszczeniach
międzypokładowych, o których Wolski tak pisze:
Dante opisując swoje zejście do piekła kreśli obrazy męczarń, jakie mu bujna wyobraźnia i wrząca imaginacja
nasuwała, i przeraża czytelników okropnością swych pomysłów; ale gdyby ten wielki poeta żył w
czasach, kiedy się zaczął handel porywanymi z Afryki Murzynami lub później handlu oszukiwanymi Europejczykami
chcącymi emigrować do Ameryki [] i zstąpił nie do piekła już, lecz tylko w międzypomosty1553
a okrętów przewożących Murzynów z Afryki, a emigrantów z Europy, byłby w rzeczywistości ujrzał
na ziemi, raczej na morzu, męki daleko straszniejsze od tych, jakie wymyślił dla piekielnych potępieńców.
Nie posiadając geniuszu Danta, opiszę tu bardzo prozaicznie wrażenia, jakie na nas uczyniło to zejście do
międzypomostów okrętu "Radius", w którym się mieściło 370 osób, a gdzie po ludzku biorąc mogłoby zaledwie
37 do 40 osób podróż morską jako tako odbywać.
Zszedłszy ze wschodków, a raczej z drabiny, dostaliśmy się do długiej, ciemnej, wąskiej jamy, po której
obu stronach były z tarcic urządzone trzy kondygnacje framugi. Framugi te to łóżka emigrantów. W każdym
z tych łóżek musiało się pomieścić 4 osoby, czyli 12 w jednej framudze, bez względu na wiek i płeć. Przy
dolnych tak zwanych łóżkach stały skrzynie, kufry, kuferki rozmaitej wielkości i kształtu, zawierające rzeczy
i żywność tych dwunastu osób pomieszczonych w każdej framudze. Światło dzienne dochodziło tam jedynie
przez otwór, w jakim były umieszczone wschodki do wyjścia na pokład, lecz to małe i skąpe światełko dawało
się widzieć w pierwszym międzypokładzie, gdzie było tak zwane trzecie miejsce.
Dalej były znowu wschodki prowadzące do drugiego dolnego międzypokładu znajdującego się między
drugim i trzecim pokładem okrętowym. Miejsca w nim nazywane są miejscami czwartymi. Zapewne
umieszczono tam takich, co 20 lub 30 franków mniej opłacili kompanii emigracyjnej.
Tam już zupełna ciemność panowała: malutka tylko i brudna lampka błyszczała W tym ponurym i ciemnym
lochu, dwie rury z grubej blachy, sięgające aż do wierzchu okrętu, miały niby służyć do odnawiania
powietrza, a rzeczywiście ledwie na sprowadzenie go do tej jaskini wystarczały; bo takich rur 20 lub 25 zaledwie
by jaki skutek wywrzeć zdołało.
Obrzydliwości zaduchu, jaki w obudwu międzypomostach czuć się dawał, nikt sobie wyobrazić nie zdoła
ani przypuścić, aby w takim powietrzu ludzie żyć mogli1554.
Dalej opisuje Wolski, jak to nazajutrz po jego wizycie w "międzypomostach" zapanowała
cisza na morzu i tylko dokuczający nieznośnie upał zwiastował nadchodzącą burzę. Rzeczywiście,
po wesoło nawet przez podróżnych spędzonym dniu zerwała się w nocy bardzo silna
burza. Gdy zbudzony ze snu Wolski wybiegł na pokład, oczom jego przedstawił się następujący
widok:
Okręt odbywał już szalone rzuty, skakał w górę, to znowu spadał na dół, kładł się prawie to na prawym,
to na lewym boku. Aby nie być zrzuconym w morze, pochwyciłem się silnie wielkiego masztu z postanowieniem
zajrzenia w oczy tej straszliwej burzy1555.
Niestety, zdolności literackie Wolskiego widocznie nie dopisały. Z niebezpiecznych epizodów
zmagania statku z żywiołem morskim Wolski zanotował kłopotliwą dla pasażerów w
międzypokładach sytuację wynikłą wskutek nieprzymocowania bagażów, które w miarę przechyłów
statku przewalały się teraz z burty na burtę. Burza musiała być rzeczywiście niebywała,
skoro pochorowali się wszyscy członkowie załogi z kapitanem włącznie.
31 dnia podróży na spotkanie "Radiusa" wypłynął statek pilotowy, a w dwa dni później
transatlantyk zawinął do Nowego Jorku i zarzucił kotwicę w pośrodku rzeki Hudson.
W tym samym roku, w którym udał się do Ameryki wydalony z Francji za swe socjalistyczne
przekonania Kalikst Wolski, popłynął za ocean dobrowolny emigrant
poeta Cyprian
Norwid. Niepowodzenia życiowe i fakt, że wybierał się do Ameryki "w jednym tużurku, z
dwoma napoleonami w kieszeni"1556, nie pozwoliły mu odbyć tej podróży nawet tak, jak odbywał
ją niezamożny emigrant polityczny
Wolski, to znaczy w charakterze opłacającego
1553 Międzypokłady.
1554 K. W o l s k i, Z Hawru do Nowego Yorku, "Tygodnik Ilustrowany", 1868; nr 14
15, s. 172, 181.
1555 Jw., s. 181.
1556 A. K r e c h o w i e c k i, O Cyprianie Norwidzie, Lwów 1907, s. 4.
263
swój przejazd pasażera. Norwid popłynął jako prosty marynarz i ciężkim trudem fizycznym
zdobywał prawo przejazdu przez ocean. Wykonywanie marynarskiego rzemiosła na żaglowym
statku podczas dwumiesięcznej podróży umożliwiło mu bliskie zaznajomienie się z
wielu szczegółami dotyczącymi budowy i obsługi statków żaglowych i pozwoliło mu spojrzeć
na żywioł morski i ludzi morza oczyma utrudzonego i spracowanego marynarza. I dlatego,
gdy później napisał marynistyczną nowelę pt. Cywilizacja, miał wszelkie dane ku temu,
aby w opisach żaglowca i życia na nim podczas oceanicznego rejsu posłużyć się własnymi,
autentycznymi przeżyciami. Oto jaki daje on opis żaglowca:
Oto i widzisz
mówiłem mojemu młodemu znajomemu
że rzeczy te nie są mi wcale obce; owszem, od
ogromnych żaglowego okrętu podwalin, budowanie arki przypominających [] przeszedłszy następnie
miejsca ciemne, gdzie ordzawione wodą słoną łańcuchy kotwic się pierścienią lub wyciągnięte są podłużnie
w niedbałym na posadzce odpocznieniu; przeszedłszy jeszcze wyżej do korytarzy kabin i wyżej na pokład
okrętowy, którego każda deska biała jest i miękka od umywań, a wszystkie są jakoby wieko skrzypiec pięknie
wygięte; i podniósłszy oczy tam, gdzie lin wielu okrętowych niewzdrygliwe siatki się przekreślają na
niebiosach albo i gdzie powietrze rozbija namioty swoje szerokimi żaglami, albo, i gdzie trzy masztów krzyże
kończynami swoimi; podobne są jakiejś mistycznej troistości, kiedy umierają we mgłach rannych, w mętach
opalowego światłocienia, a wilgoci ciepłej i słonawej, mętach niekiedy przedartych zgubionymi przez
odeszłe słońce promieniami
wszystko to, jak widzisz, jest mi znane1557.
Nie znamy, niestety, zbyt wielu szczegółów z tej podróży Norwida do Ameryki. Wiadomo,
że wyjazd z Londynu do Nowego Jorku nastąpił 12 grudnia 1852 r. na pokładzie statku "Margaret
Evans" i że wraz z Norwidem płynęli Wiktor Sidorowicz i Michał Iwanowicz1558. Podróż
trwała 62 dni, podczas których
według świadectwa Norwida
"dnie były głodu, pragnienia
i inne, dnie moru, dzieci konały niewinne"1559 i podczas których statek narażony był
na wielkie niebezpieczeństwa. Jak bowiem pisze w liście do Bohdana Zalewskiego: "kiedy
tam płynąłem, widziałem na własne oczy dwa okręty rozbite, ze strzaskanym poprzecznikiem
masztu naszego, z czterema pogrzebami obok
z cztery razy zdartymi żaglami". Podczas tej
podróży Norwid miał również prowadzić dziennik, którym się później Kraszewski podobno
zachwycał1560, ale los tego dziennika jest nieznany.
Z podróży powrotnej do Europy, odbytej przez Norwida wiosną 1855 r., mamy jeszcze
mniej informacji. Wiadomo tylko, że odbył ją na wiosnę, w kwietniu, "najpogodniejszym
morzem, w jedenaście dni1561 i że wylądował w Szkocji1562.
Obszerniejszą relację ze swej podróży z Ameryki do Europy pozostawił Jakób Gordon,
autor licznych opisów podróży1563. Skazany za udział w pracach niepodległościowych w roku
1846 na zesłanie, a następnie ułaskawiony, Gordon uszedł z Krymu do Ameryki, gdzie przebywał
do powstania styczniowego, po czym powrócił do kraju.
Oto co m. in. Gordon pisze o podróży przez Atlantyk:
Podróż przez Atlantyk przedstawia wiele ciekawych przedmiotów, mianowicie dla poetów i malarzy

rzekłbym
i dla lubowników muzyki, bo mogą tam usłyszeć, zwłaszcza w czasie burzy, ogromną symfonię
rozhukanych żywiołów, o jakiej nie mają wyobrażenia ci, co nie byli na pełnym morzu. Ale są to wszystko
cuda przestrzeni, przepaści za zbyt wielkie, aby można je określić.
1557 K. C. N o r w i d, Wszystkie pisma, t. V, Warszawa 1937, s. 100.
1558 J. K r z y ż a n o w s k i, Wyjazd Norwida do Ameryki, "Ruch Literacki", Warszawa 1929, s. 115, 116.
1559 K r e c h o w i e c k i, o. c., s. 5.
1560 Jw., s. VII.
1561 Jw., s. 36.
1562 Jw., s. 22.
1563 Patrz Z i e l i ń s k i, o. c., s. 132.
264
Słońce powstające z morskich kąpieli przedstawia zawsze jeden i ten sam widok, a zawsze zdaje się on
być nowy, tyle ma uroku. Gdy wiatr jest pomyślny i majtkowie śpiewając rozpinają żagle dla oszczędzenia
węgli, statek przybiera postać weselną1564.
Nie zawsze, oczywiście, panował na nim taki sielski nastrój; sam autor to przyznaje pisząc
nieco dalej o niebezpieczeństwie podróży podczas mgły, kiedy "znikła wesołość, nastąpiła
posępność", a "Rufus" omal nie zderzył się z wynurzającym się nagle z mgły parowcem.
Nielepiej było, gdy "mgła się rozpierzchła, a natomiast zawył huragan, jakby lew umierający;
bałwany rozbijały się o burty statku, rzucając pianę naokoło: woda wrzała"1565.
Doprawdy, nie wesołe chwile przeżywał wtedy autor, a z nim zapewne wszyscy podróżni,
gdy oko w oko zetknęli się z rozszalałym żywiołem:
Przyjemnie to czytać w wygodnym pokoju; przy kominku, o uraganach i strachach morskich, ale pominąwszy
stronę estetyczną strasznie jest spotkać się z nimi na oceanie.
Trzeszczenie masztów, bieganie po pokładzie majtków, krzyk kapitana i jego pomocników wydających
rozkazy, świst piszczałki sternika, zgrzyt roztaczających się łańcuchów tworzy dziką, przerażającą harmonię!
1566.
Żywe zainteresowanie okazywał Gordon marynarzom "Rufusa" i chętnie przypatrywał się
wykonywanym przez nich czynnościom przy obsłudze żagli. Niektóre spostrzeżenia, jakie mu
się przy tym nasuwały, i poczynione obserwacje są o tyle ciekawe, że dotyczą przemijającej
już wówczas na oceanach ery żaglowej w budownictwie okrętowym. I dlatego relacje polskich
transoceanicznych podróżników lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych minionego stulecia:
Wolskiego, Korzelińskiego, Norwida, Gordona czy Horodyńskiego
utrwalają nam obrazy,
jakie w dzisiejszej żegludze należą już do bezpowrotnie minionej przeszłości. Pokazują
bowiem zawieszonych między niebem a morzem marynarzy z małpią zręcznością poruszających
się wśród osprzętu wielomasztowych statków, piramidy żagli wykwitające lub znikające
w toku ich niebezpiecznej pracy, której towarzyszy skrzypienie lin, łopotanie rozpiętych żagli
na wietrze i głuchy poszum oceanu. Niezmiernie ciężkie i niebezpieczne było życie marynarzy
na statkach żaglowych, a przecież dzięki stałemu i bezpośredniemu obcowaniu z wyzwolonymi
siłami przyrody: z morskim żywiołem i całym przebogatym światem wiatrów i wichrów,
z bezkresem niebieskiego firmamentu, zagubieni na oceanie i wciąż samotni, bo tylko
w towarzystwie słońca, księżyca i gwiazd, marynarze czasów żaglowych o ogorzałych od
słońca i wichru twarzach, stalowych mięśniach ramion i spracowanych, sękatych dłoniach
zachowują usposobienie i pogodę ducha dzieci, pozostają głęboko czuli i wrażliwi na piękno
natury, pełni tęsknoty do ojczystego kraju i swoich najbliższych.
Niezmiernie trafnie zaobserwował to i opisał w swych wspomnieniach Gordon:
W chwili gdy usłyszysz z głębi kajuty wiatr świszczący wśród lin okrętowych i poczujesz wstrząśnienie
od uderzenia wodnistej góry rozbijającej się o statek
jest to hasło do pracy majtków. Wtedy zalatuje z pokładu
do twego ucha śpiew rzewny, daleko tkliwszy od tych, które słyszałeś w niejednej operze. Są to przeciągłe,
miarowe, tęskne głosy majtków, którzy przy wszystkich obrotach żaglowych czy w dzień, czy w nocy
śpiewają ex officio, gdy ciągną za liny.
Ale oprócz tych smętnych dźwięków, wydobędzie się czasem z ich chóru ballada, której by pozazdrościła
poezja1567.
I następnie podaje we własnym tłumaczeniu zasłyszaną pieśń-balladę, którą śpiewali w
czasie pracy marynarze "Rufusa":
1564 J. G o r d o n, Podróż do Nowego Orleanu, Lipsk 1867, s. 208, 209.
1565 Jw., s. 210.
1566 Jw., s. 214.
1567 Jw.
265
Zimne światło księżyca srebrzy morze bezbrzeżne! okręt pędzony wiatrem pruje spienione fale. Do jakiej
ziemi nie płynę, o luba! myślę o Tobie i Ojczyźnie.
Gdy chmury groźne kupią się nad mętnym oceanem, gdy noc zawisła nad przepaścią i kiedy wicher olbrzyma
Eola wyje i zamiata morze z rykiem straszliwym, marzę o szczęściu, którego bym doznał w tej tę-
Gdy wiatry zasypiają i ucichły bałwany, gdy gwiazda wieczorna, opłakując dzień gasnący, zapala na Posknej
godzinie obok Ciebie w rodzinnej zagrodzie.
łudniu lampę uroczystą
pamięcią w przeszłość biegnę i wzdycham za Tobą!
Dmij, dmij, o zawiejo! a ponieś nas ku błękitnym Ojczyzny brzegom Widzę już gaje mych przodków,
jaśniejącą pogodę; widzę chatę pod cieniem rozłożystych drzew, i Ciebie najdroższa!1568
Na żaglowych okrętach, z dala od opuszczonej po powstaniu ojczyzny spędził również
długie lata swego bogatego w przygody żywota najwybitniejszy żeglarz polski owych czasów,
Adam Mierosławski.
6. ADAM MIEROSŁAWSKI, ŻEGLARZ-REWOLUCJONISTA
Adam Mierosławski, młodszy brat Ludwika, późniejszego generała podczas Wiosny Ludów,
już od młodych lat
za przykładem ojca, majora legionowego. a później podpułkownika
w Królestwie Kongresowym
zaprawiał się do żołnierskiego zawodu. Dwanaście lat liczył
sobie Adam, gdy po pierwszych naukach przeszedł do korpusu kadetów w Kaliszu, gdzie od
roku już przebywał starszy odeń Ludwik, a piętnaście lat, gdy wybuchło powstanie listopadowe.
Uciekł wówczas ze szkoły i na ochotnika wstąpił do artylerii polskiej, dosłużył się
stopnia podoficera, srebrnego krzyża walecznych i ciężkiej rany w nogę na szańcach Woli.
Później zbiegł z niewoli rosyjskiej i drogą przez Prusy udał się na emigrację, gdzie przebywał
również jego ojciec i brat1569.
Zrazu osiadł w Strasburgu, jednakże życie mieszczanina zupełnie mu nie odpowiadało;
przeciwnie, rosła w nim nieodparta chęć puszczenia się na morze i podróżowania. Nie był to
jednak zamiar łatwy do zrealizowania dla młodego, pozbawionego funduszów i stosunków
cudzoziemca. Do marynarki wojennej zaciągnąć się już nie mógł, gdyż mimo siedemnastu
zaledwie lat w 1832 r. przekroczył już wiek wymagany od kandydatów na tę służbę, zresztą
sam mawiał, że zawód ten jest dla niego "za mało awanturniczy"1570. Usiłował więc zaciągnąć
się w charakterze chłopca okrętowego na któryś ze statków handlowych. Wreszcie udało mu
się tego dopiąć, jednakże dopiero po upływie kilku miesięcy gorzkich niepowodzeń i uporczywie
wciąż ponawianych prób.
W końcu jednak wyruszył w swą pierwszą podróż morską, w daleki rejs z Nantes wokół
dwóch kontynentów
Europy i Afryki
do Wysp Burbońskich, jak podówczas nazywano Ile
de Runion, Trudy, jakie w podróży tej napotkał, nie były łatwe do przezwyciężenia dla
drobnego, słabo rozwiniętego chłopca. "Och, gdybyś Ty wiedział, co znaczy być nowicjuszem
na statku kupieckim!"1571
pisze do swego brata w liście przedstawiającym swój udział
w dwóch pierwszych dalekich wyprawach. Ile w tych słowach kryje się mozołu i trudu, ile
pracy nad siły zapewne, ile poświęceń i wyrzeczeń
nie łatwo sobie nawet uzmysłowić.
Trzeba bowiem pamiętać, że był to jeszcze okres nadmiernie surowych, rzec można, okrutnych
stosunków panujących na morzu, w których kierowano się tylko prawem siły pięści kapitana
statku jako argumentu wobec podwładnych; również i wśród tych z kolei był to naj-
1568 Jw., s. 214.
1569 A. L e w a k, Kapitan marynarki Adam-Piotr Mierosławski (1815
1851), "Przegląd Współczesny", R. V,
1926, t. XVIII.
1570 Z listu Adama do Ludwika Mierosławskiego, jw., s. 59.
1571 Jw., s. 60.
266
ważniejszy argument starszych w stosunku do młodszych. Dla załogi, zwłaszcza zaś dla najbardziej
upośledzonej, najniższej społecznie jej części: chłopców okrętowych, kuchcików,
messboyów i innych posługaczy, nie było żadnych względów, żadnego wyrozumienia i pobłażania,
żadnych przywilejów. Za pracę nad siły w żmudnym, krwawym
dosłownie

znoju przysługiwała im jedynie nędzna strawa i mizerny, groszowy zarobek. Prawda, że nowicjuszostwo
to nie trwało wiecznie; nabyta praktyka umożliwiała po drugim czy trzecim
rejsie awansowanie ze służby na małym statku do służby na dużym, później lepszą płacę,
lżejsze, choć bardziej odpowiedzialne stanowisko. Nie każdy jednak awansu tego dostąpił.
Niejednemu na przeszkodzie stanęły nieszczęśliwe wypadki, o jakie na statku nie trudno;
wielu było takich nowicjuszy, którzy postradali na morzu życie albo zdrowie i nikt się już
wtedy więcej nie troszczył o nich ani nie kłopotał losem osieroconej rodziny1572.
W takich niełatwych czasach rozpoczynał służbę na morzu Adam Mierosławski. I mimo że
na pozór wydawać się ona mogła ponad jego siły, piął się przecież po jej szczeblach stale wyżej.
Trzeci rejs odbywał już na pokładzie dużego statku handlowego, który płynął aż do dalekiej
Sumatry niemal na skraj Oceanów Indyjskiego i Spokojnego, po ładunek pieprzu. W czasie
tego rejsu
jak tylu przed nim i tylu marynarzy po nim
Mierosławski omal nie postradał
życia. Gdzieś, w którymś z odwiedzanych portów egzotycznego Wschodu na statek zawleczona
została straszna choroba, żółta febra, i jej ofiarą padła w powrotnym rejsie trzecia część
załogi. Pisze o tym rejsie Adam do swego brata:
Czy możesz sobie wyobrazić te turtury [!], już samo pozostawanie na tym statku, a cóż dopiero praca pod
pokładem, kiedy to najsilniejsi ludzie nie mogli przesypać więcej niż siedem szufel zielonego pieprzu, bo
wapory czerwieniły skórę, mąciły białka oczu i robiły je żółtymi. Mój Boże! wszystko żółte w tym kraju1573.
Pod koniec roku 1835 Mierosławski odbył jako ochotnik podróż na francuskim okręcie
wojennym "Algsiras" do Ameryki Południowej, a po powrocie został przyjęty w charakterze
oficera na statek handlowy "Courier de Bourbon" i na nim odbył kilka dalekich rejsów aż do
Pondichery i do Kalkuty; wreszcie otrzymał samodzielne stanowisko kapitańskie, gdy znalazł
się armator, który zechciał powierzyć mu statek.
W roku 1840, w wieku 25 lat, powrócił do Europy, by w Nantes zdać egzamin na kapitana
wielkiej żeglugi, jakbyśmy używając przyjętej dzisiaj terminologii mogli ten jego patent określić.
Wprawdzie odwykły od podręczników i książek miał przy egzaminie niemałe trudności
do przezwyciężenia, jednakże braki w naukach teoretycznych wyrównał z nadmiarem wyśmienitym
obeznaniem praktycznym służby morskiej.
Z uzyskanym dyplomem, wieńczącym jego ośmioletnią służbę na morzu, powrócił młody
kapitan na Ocean Indyjski do dawnego, pełnego wrażeń, ale i niebezpiecznego życia wśród
korsarzy i piratów, przemytników opium, handlarzy pereł, łowców fok i wielorybów. Brat
Adama tak pisze o tym okresie jego życia:
Bywało, że na spróchniałym, szmatami zatkanym goeleocie sam z dziesięcioma ludźmi po jaskiniach
odludnych wysp zwerbowanymi wiózł z jednej części świata do drugiej, w porach całej żegludze zabronionych,
majątek i nadzieje wielu rodzin.
Potęga jego woli i pogarda dla śmierci tak były znane morskim korsarzom Oceanu Indyjskiego, że cztery
razy żeglował bez zadraśnięcia pośród flotylli malajskich, które płynęły pustoszyć brzegi Kochin-Chiny, bo
przeszło w przysłowie, że "Kapitan Adam" nie przyjmuje nikogo na swój pokład, chyba paląc cygaro przy
beczce prochu.1574
1572 Niedole najniższych warstw okrętowych doskonale przedstawia Jack L o n d o n w swym Wilku morskim.
1573 L e w a k, l. c.
1574 Cytowane wg S. S i e r e c k i e g o, Strażnicy morza, Gdańsk 1951, s. 37.
267
W marcu 1841 r. nadarzyła się Mierosławskiemu okazja zakupienia małego statku "Le
Cygne de Granville" i teraz już jako kapitan własnego statku przemierzał Ocean Indyjski. W
trakcie tych podróży dotarł do Wysp St Paul i Amsterdam, które
choć znane od trzystu lat

były od dawna opuszczone i zapomniane. Na Wyspie St Paul zatknął Mierosławski sztandar o
francuskich barwach, a gdy Anglicy usiłowali protestować przeciwko tej aneksji wyspy na
rzecz Francji, oświadczył, "że raz zatkniętej chorągwi nie zwinie, a jeżeli kto bądź użyje siły
przeciwko niemu, natenczas wywiesi polską flagę i pod nią się zagrzebie"1575.
W tym dla Mierosławskiego obfitym w powodzenie okresie doznał on również krótkotrwałego
szczęścia rodzinnego. Samotny i skryty w sobie, poznał w St Denis córkę miejscowego
kolonisty, Rozalię Cayeux, i ożenił się z nią. Niestety, w miesiąc po ślubie żona Mierosławskiego
zmarła. Zrezygnował wtedy ze swej części spadku na rzecz sióstr zmarłej, poważne
sumy posłał do Europy swemu bratu na cele rewolucyjne, a sam powrócił na morskie szlaki.
I tam, gdzieś na "antypodach Warszawy" dotarła do niego wiadomość, mocno już wprawdzie
przestarzała, o rewolucji w Europie, o powstaniach: krakowskim i wielkopolskim oraz o
wybitnej roli Ludwika Mierosławskiego w tych wszystkich wydarzeniach. I wtedy Adam,
który po śmierci żony przeżywał okres depresji, odnalazł nowy cel w życiu. Za 20 tysięcy
franków sprzedał połowę Wyspy St Paul, spieniężył swój dobytek włącznie ze statkiem i
przybył do Europy, by walczyć u boku brata o wyzwolenie ludów jęczących w jarzmie niewoli.
Było to już na długo po upadku powstań w Wielkopolsce i Krakowskiem, ale w wielu innych
punktach Europy trwało jeszcze wrzenie rewolucyjne. Bez wahania Adam Mierosławski
oddał sprawie rewolucji całe swoje mienie, wszystkie umiejętności, siły i zdrowie. Snuł projekt
utworzenia floty sycylijskiej do walki z flotą neapolitańską, później planował przewóz z
Francji do Dalmacji posiłków dla powstańców węgierskich. Prawdopodobnie mógł on być
również twórcą projektu przewiezienia eks-powstańców listopadowych z Sardynii do Fiume.
Szybki upadek rewolucji sycylijskiej uniemożliwił jednak zrealizowanie tych projektów, a
Adam ratując życie swego brata, rannego pod Katanią, wywiózł go z Sycylii do Marsylii.1576
Na tym jednak nie kończy się jego udział w Wiośnie Ludów. Ludwik Mierosławski mianowany
został przez kierowników rewolucji badeńskiej głównodowodzącym wojsk rewolucyjnych,
Adam zaś udał się tam wraz z nim, obracając na rzecz rewolucji resztę przywiezionych
funduszy i wszystkie swoje talenty. W czasie tej krótkotrwałej kampanii budował fortyfikacje
i umocnienia polowe, sypał szańce, zakładał i niszczył przeprawy na rzekach, a gdy
powstanie upadło, znów wywiózł brata w bezpieczne miejsce.
Raz jeszcze powrócił do projektu wyprawy na Węgry przez Dalmację, tym razem z Nantes,
gdzie zaczął już przygotowywać do tego celu odpowiedni statek. Tymczasem jednak upadło
i powstanie na Węgrzech. Wtedy Adam udał się z Ludwikiem do Paryża, ale tam, w
przededniu powrotu do cesarstwa, nie było miejsca dla tego impulsywnego rewolucjonisty.
Wtedy postanowił wrócić na morze. Udał się więc do Nantes, gdzie bezskutecznie namawiał
miejscowych armatorów do powierzenia mu jakiego statku. Bogaci i wrogo ustosunkowani do
idei rewolucyjnych przedsiębiorcy okrętowi nie chcieli wdawać się w układy z jednym z najgorętszych
i najzagorzalszych wyznawców tych idei. Powrócił więc Mierosławski do St Denis,
dokąd nie doszły jeszcze echa rewolucji. Tam za resztę posiadanych funduszy kupił mały
dwumasztowiec i znowu ruszył na morze. Rychło jednak spotkał go dotkliwy cios. Ratując
zaskoczonych przez burzę rybaków stracił swój dwumasztowiec i sam ledwie uszedł z życiem.
Głośne musiało być wówczas to wydarzenie, bo jeszcze kilka lat po śmierci Mierosławskiego
opowiadał o nim innemu polskiemu podróżnikowi, Korzelińskiemu, Francuz z Wyspy
Mauritius, który podobno znał Mierosławskiego.
1575 L e w a k, o. c., s. 62.
1576 F a l k o w s k i, Wspomnienia z roku 1848 i 1849, s. 157, 159.
268
Jednemu okrętowi podczas straszliwej burzy przy brzegach Maurice1577 nikt nie waży się nieść pomocy,
bo każdemu grozi zagłada; okrętem skołatanym bez żagli i masztów igrają bałwany, ginąca załoga wyciąga
ręce daremnie ku brzegowi, gdzie tylko modlitwy odmawiano za tonących. Te może sprowadziły Mierosławskiego
do portu, jedynego człowieka, który rozumiał poświęcenie i ocenił niebezpieczeństwo. Udaje się na
okręt swój, ze wszystkich stron słyszy uwagi: co robić zamyślasz? zginiesz niezawodnie!
Nie słowem, ale
czynem odpowiada odważny kapitan; w mgnieniu oka podnosi kotwicę, już walczy z burzą i wyrywa morzu
nieszczęśliwe ofiary1578.
Po stracie swego statku Mierosławski był przez jakiś czas kapitanem na angielskim "Brigh
Planet", później osiadł na Wyspie Mauritius, ale morze ciągnęło go nieodparcie. Wkrótce
znów został współwłaścicielem i kapitanem maleńkiego statku "Le Pilote", przy którego budowie
sam uczestniczył. Na tym stateczku wypłynął w swą ostatnią podróż do Australii. W
drodze powrotnej podobno zmarł na morzu; nie bez podstaw później podejrzewano, że śmierć
jego nie była naturalna, gdyż na statku nie znaleziono ani ciała rzekomo zmarłego kapitana,
ani też jakiegokolwiek ładunku czy pieniędzy1579.
7. POLACY NA OCEANIE SPOKOJNYM
Spośród Polaków, którzy różnymi drogami i szlakami morskimi przybyli w omawianym
okresie na wody Oceanu Spokojnego, wymienić trzeba przede wszystkim Dionizego Zarembę,
kapitana Rosyjsko-Amerykańskiej Kompanii, której działalność była, jak wiadomo, związana
głównie z Alaską i innymi posiadłościami rosyjskimi w Ameryce Północnej. Zaremba
wielokrotnie podróżował z Alaski do Fortu Ross na wybrzeżu Kalifornii, przy czym w roku
1827 przybył tam jako kapitan brygu "Ochock", a w roku 1831 jako kapitan barku "Urup"1580.
Zapewne w tym samym charakterze zawijał do portów Alaski w latach późniejszych i jest
również możliwe, że podróżował po samej Alasce i "badał tę rosyjską kolonię"1581. W czasie
od sierpnia 1840 do kwietnia 1841 r. Zaremba, podówczas kapitan-lejtnant marynarki, jako
dowódca trzystutonowego statku "Naslednik Aleksander", należącego do Rosyjsko-
Amerykańskiej Kompanii, odbył podróż z Kronsztadu do Nowoarchangielska1582. Następnie
jako przedstawiciel tej Kompanii wysłany został do Kalifornii w sprawach związanych ze
sprzedażą Fortu Ross1583. Zaremba był nie tylko jednym z bardziej zasłużonych kapitanów
Rosyjsko-Amerykańskiej Kompanii, ale i badaczem (być może nawet jednym z odkrywców)
północno-wschodniej części Oceanu Spokojnego i niewątpliwie dla podkreślenia jego zasług
jedna z wysp Archipelagu Aleksandra otrzymała nazwę Wyspy Zaremby1584.
1577 Mauritius.
1578 K o r z e l i ń s k i, O pis podróży do Australii , t. II, s. 21.
1579 L e w a k, o. c., s. 66.
1580 H a i m a n, Ślady polskie w Ameryce, s. 208.
1581 Z i e l i ń s k i, Mały słownik , s. 624.
1582 Z u b o w, Otieczestwiennyje moriepławatieli-issledowatieli moriej i okieanow, s. 436, 450.
1583
ny przez Kompanię podstawionemu przez Amerykanów kupcowi Sutterowi, szwajcarskiego pochodzenia, w
roku 1841. Wynika z tego, że Zaremba musiał wyruszyć w powierzonej mu misji do Kalifornii krótko po przybyciu
do Nowoarchangielska).
1584
Wg Z i e l i ń s k i e g o, l. c. Podaje on jednak mylną datę 1845, gdy tymczasem Fort Ross został sprzeda-
Z i e l i ń s k i, l. c. Rosyjsko-Amerykańska Kompania nadała po śmierci Baranowa większym wyspom
Archipelagu Aleksandra rosyjskie nazwy, jak np. Baranowa, Cziczagowa, Kuprianowa ( Bolszaja sowietskaja
encikłopedija, t. II, s. 78). Nazwa Wyspy Zaremby wśród wymienionych nie figuruje, zapewne więc nie zalicza
się ona do większych wysp tego Archipelagu.
269
Być może Polakiem był również inny żeglarz i kapitan marynarki handlowej, Stefan Waliwoda
(Vallivode) lub Wojewoda, który jako kapitan żaglowca "Elena"1585 odbywał w latach
1838
1840 rejsy z Alaski do Kalifornii1586.
Oprócz Polaków przybyłych na wody Oceanu Spokojnego z rosyjskiej podówczas Alaski
lub Kamczatki czy Ochocka, inni polscy osadnicy napłynęli ze Stanów Zjednoczonych drogą
morską wokół Przylądka Horn. Nastąpiło to w toku tzw. morskiej kolonizacji Kalifornii w
roku 1849. Ze znanych z nazwiska wymienić można następujących podróżników, którzy 16
stycznia 1849 r. odpłynęli z Filadelfii do Kalifornii na brygu "Osceola": kpt. Soliński, F. Dekut
i płk G. Dreka. Dwa dni później na statku "Grey Eagle" również z Filadelfii wyruszyło
troje Duboskich, oznaczonych inicjałami T., H. A. i T. jr., prawdopodobnie więc T. Duboski z
żoną i synem. W tym samym miesiącu wyjechał z Baltimore na statku "Jane Parker" Paweł
Pieda (może Bieda?). Z Bostonu zaś brygiem "Josephine" wyjechał 22 stycznia 1849 r. P.
Makowski (Mc. Cuskie). I wreszcie 2 kwietnia 1849 r. z Nowego Orleanu na pokładzie parowca
"Robert Moris" wypłynął A. Skarżyński (Skarzinski)1587.
Drogą lądowo-morską udał się do Kalifornii niejaki Dworkowski (Dwarkowsky), rzekomo "polski
hrabia". Do Panamy dotarł on pieszo, skąd w sierpniu 1849 r. zabrał go statek "von Humboldt"1588.
Przybywali do Kalifornii również pionierzy polskiej emigracji ekonomicznej, przeważnie emigranci
z Wielkopolski, bez- lub małorolni chłopi wyruszający w daleki świat "za chlebem". Typowym
przykładem takiego podróżnika może być Franciszek Czerwiński z Ciszkawa pod Lubaszem
(powiatu czarnkowskiego). W roku 1852 wraz z dwoma przyjaciółmi, Kurowskim i Julianem
Evertem, udał się do Ameryki. W listopadzie 1852 r. z Nowego Jorku popłynął na Hawanę, z
Hawany do Panamy, a stąd udał się
również drogą morską
do Kalifornii1589.
Przykładem emigranta-mieszczanina może być Michał Przybyłowicz, poznaniak, który
dotarł nad Pacyfik w roku 1850 i stał się później jednym z pionierów stanu Kansas1590.
W latach późniejszych emigracja zarobkowa do Ameryki, i to zarówno do Ameryki Północnej,
jak i Południowej, znacznie się zwiększyła.
Z innych Polaków, którzy podróżowali po Oceanie Spokojnym, przypomnieć można Józefa
Warszewicza i jego podróże odbyte wzdłuż zachodniego wybrzeża amerykańskiego kontynentu.
Przylądek Horn opłynął również w czasie wykonywania żeglarskiego rzemiosła Mieczysław Kamieński1591,
syn Mikołaja, podpułkownika z roku 1831, oraz podróżnicy po Australii: Paweł
Strzelecki i Seweryn Korzeliński, o których mowa będzie dalej. Australię badał również nie znany
nam bliżej Polak, którego nazwisko przekazane zostało w skażonej postaci: Lhotsky. Już bowiem
w roku 1819 opublikowany został w Londynie artykuł podpisany nazwiskiem Jan Lhotsky,
traktujący o słownictwie krajowców Australii i Ziemi Van Diemena, czyli Tasmanii.
Kilkanaście lat później (1834) spotykamy tego samego Lhotskyłego w Australii, jak wynika
z artykułu w Encyklopedii australijskiej, w którym nazwany jest polskim przyrodnikiem.
W rok po udokumentowanym w ten sposób pobycie Lhotskyłego w okręgu Canberra w Australii,
to znaczy w 1835, przebywał on na wyspie Ponape, o czym również świadczy artykuł,
jaki wyszedł spod jego pióra1592.
1585 Prawdopodobnie był to ten sam 400-tonowy statek Rosyjsko-Amerykańskiej Kompanii, który w latach
1824
1826 i 1828
1830 odbył rejsy z Kronsztadu do Nowoarchangielska i z powrotem; w roku 1835/1836 statek
ten przybył po raz trzeci z Kronsztadu do Nowoarchangielska i już nie powrócił do Europy, jak to wynika z
zestawienia podanego przez Z u b o w a, o. c., s. 448.
1586 H a i m a n, l. c.
1587 Jw., s. 217.
1588 Jw., s. 218.
1589 Jw., s. 235.
1590 Jw.
1591 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 204.
1592 W. S ł a b c z y ń s k i, Polscy obrońcy i badacze ludów kolonialnych, "Problemy", t. IX. 1953, nr 5, s.
307.
270
Bliższe szczegóły dotyczące osoby tego zagadkowego podróżnika i przyrodnika polskiego
nie są znane. Nazwisko jego jest z pewnością przekręcone i nie łatwo jest dojść jego prawdziwego
brzmienia. Z daty pierwszego artykułu, jak i z niewątpliwego faktu bytności Lhotsky'ego
w Tasmanii i Australii jeszcze przed rokiem 1819 można jedynie wysnuć przypuszczenie,
że był to emigrant wojskowy, jeden z tysięcy Polaków, którzy w toku wojen napoleońskich
znaleźli się w różnych stronach świata.
Emigrantem wojskowym był również inny Polak, który zawędrował do Oceanii pod koniec
lat trzydziestych tego stulecia
płk Edward Fergus. Czas jego przybycia na wyspę Nuka-
Hiwa (z grupy Markizów) nasuwa przypuszczenie, że chodzi tu o byłego powstańca listopadowego.
Fergus przebywał początkowo w Nowej Zelandii, a w roku 1835 znalazł się na Markizach
jako adiutant samozwańczego "króla" wyspy Nuka-Hiwa, Karola barona Thierry de
Ville dłAvray, jak to wynika z deklaracji wydanej kacykowi wyspy Vavanua przez nowego
"króla" i podpisanej również przez jego adiutanta, płk Fergusa. Jej treść jest następująca:
My, Karol baron de Thierry, najwyższy naczelnik Nowej Zelandyi, Król Wyspy Nuku-Hiwa, zaświadczamy
z przyjemnością, że Vavanuha, przywódca z Portuy, jest przyjacielem Europejczyków i że zawsze postępował
względem nas przyzwoicie i życzliwie. Skutkiem tego polecam go starannej opiece wszystkich żeglarzy,
którzy z całym bezpieczeństwem zatrzymywać się tu mogą.
Dan w Port Charles (Taio-Hae) na wyspie Nuku-Hiva 23 lipca. 1835.
Karol baron de Thierry
E. de Fergus, pułkownik, adjutant królewski1593.
Trzy lata później w trakcie swej podróży naokoło świata przybył na wyspę francuski komandor
Dupetit-Thouars na fregacie "Venus" oraz słynny żeglarz i odkrywca, kontradmirał
Dumont dłUrville na fregacie "Astrolabe", zaś w roku 1842 po raz drugi przybył Dupetit-
Thouars na okręcie "Reine Blanche" i przyłączył wyspę do Francji. Z tego czasu zachował się
list Fergusa do Dupetit-Thouarsa. Później Fergus przeniósł się do Tahiti, gdzie nabył kawałek
ziemi i prawdopodobnie jako kolonista tam zmarł1594.
W drugiej wyprawie Dupetit-Thouarsa, która przysporzyła Francji władanie nad Markizami,
brał udział inny powstaniec listopadowy Adam Kulczycki, o czym wspomniano już
uprzednio.
Nadzwyczaj pozytywna wzmianka o działalności naukowej Kulczyckiego w Oceanii (i
Domeyki w Chile) znajduje się w opisie wyprawy austriackiej fregaty "Novarra" dookoła
świata w latach 1857
1859, opublikowanym przez naukowego kierownika wyprawy, a
streszczonym po polsku przez jednego z jej uczestników, Stefana Pawlickiego1595. Trasa tej
wyprawy, przedsięwziętej celem nawiązania stosunków handlowych oraz poczynienia badań
naukowych, prowadziła przez Morze Śródziemne do Gibraltaru, potem na Maderę, w poprzek
1593 A. P a i l h e s, Wspomnienia z Oceanu Spokojnego (1872
1874), "Wędrowiec", 1876, s. 72.
W języku
francuskim, czyli w języku oryginału, przytacza ten dokument za opisem wyprawy fregaty "Venus" ( Tour du
Monde de la frgate "Venus") P. C h a u m o i s, Les Iles Marquises, "Marine Nationale", Paris 1947, nr 37, s. 12.
Ponieważ między obu tekstami zachodzą pewne różnice merytoryczne, przytaczamy tekst francuski:
"Nous Charles baron de Thierry, chef souverain de la Nouvelle-Zlande, roi de Nouka-Hiva, chef de Portua
(?), dclarons que Vavanua est l'ami des Europens et qu'il s'est toujours conduit a notre gard avec decense et
bienveillance. En consquence de quoi, nous le recommandons aux bons soins des navigateurs qui peuvent demeurer
ici en toute scurit.
Donn a Port-Charles, ile Nouka-Hiva, le 2 juillet 1835.
Charles, baron de Thierry
Par le roy: Ed. Fergen, colonel, aide de camp".
1594 J. R., Polski pułkownik adiutantem króla polinezyjskiej wyspy w XIX w., "Polska Zbrojna", Warszawa
1936, nr 206, s. 5.
1595 S c h e r z e r, Reise der sterreichischen Fregatte "Novarra" um die Erde, t. II, s. 399, 471, 475; S.
P a w l i c k i, Podróż fregaty austriackiej "Novarry" naokoło świata, "Biblioteka Warszawska", 1868, t. II, s. 18

39 (patrz też Z i e l i ń s k i, o. c., s. 349, 350).
271
Atlantyku do Rio de Janeiro, na powrót przez Atlantyk do Przylądka Dobrej Nadziei, następnie
do Wysp St Paul i Amsterdam na Oceanie Indyjskim, Madras, Nikobary, Singapur, Batawię,
Manilę, Hong-Kong do Szanghaju, stąd na Karoliny na Oceanie Spokojnym, z kolei do Sydney
w Australii i Auckland na Nowej Zelandii, wreszcie na Tahiti i Valparaiso w Chile. Stąd wokół
Przylądka Horn, przez Atlantyk i Morze Śródziemne "Novarra" wróciła do portu Pola.
8. STRZELECKI, NAJWIĘKSZY Z POLSKICH PODRÓŻNIKÓW
W roku 1830 trzydziestotrzyletni podówczas Paweł Edmund Strzelecki,1596 wyjechał na
studia zagraniczne do Niemiec, następnie do Anglii, gdzie ukończył studia geologii, po czym
rozpoczął ponad dziesięć lat trwające podróże naukowe. W ich trakcie zwiedził wszystkie (z
wyjątkiem Antarktydy) kontynenty świata oraz wyspy Oceanii i dlatego kto wie, czy nie jest
słuszne twierdzenie, że "zważywszy na niezwykłą rozległość trasy podróży, [] śmiało nazwać
można Strzeleckiego największym podróżnikiem polskim wszystkich czasów"1597.
Oto co pisze Strzelecki o podróżach odbytych w latach 1834
1838:
8 czerwca 1834 roku opuściłem Europę w Liverpool [] i udałem się do Nowego Jorku
zbadałem stany
wschodnie i ich stolice: Boston, Nowy Jork, Filadelfię, Baltimore, Washington, Richmond, Charleston1598

wpłynąłem później na rzekę Hudson; przez Albany, Lockport udałem się do wielkiego wodospadu Niagara1599;
później wzdłuż brzegów jeziora Ontario i Rzeki Św. Wawrzyńca do Montrealu i Quebec, które zwiedziłem
ze wszystkimi ich okolicami; zatrzymałem się nieco w Kanadzie, później przez St. John1600, południowo-
wschodni Montreal i jezioro Champlain1601 wróciłem do Nowego Jorku. Stąd zaokrętowałem się na
Antylle, wstąpiłem do Hawany, wylądowałem w Vera Cruz1602 skąd udałem się do miasta Meksyku1603, stąd
zaś do Tampico1604 i do Nowego Orleanu, a wreszcie rzekami Missisipi i Ohio przez Cincinnati wróciłem do
Baltimore. Tu opuściłem ostatecznie Stany Zjednoczone, by udać się do Brazylii. Odwiedziłem Rio de Janeiro,
zbadałem prowincję San Paulo i Minas Gerais (Villa Rica), później wpłynąlem na La Plata, wstąpiłem do
Montevideo i wylądowałem w Buenos Aires. Przebyłem Rzeczpospolitą Argentyńską wszerz przez Kordobę
i Mendozę, zbadałem okolice bogate w minerały
przebyłem Kordyliery albo Andy i z Santiago w Chile
udałem się na północ do Coquimbo, później na południe do Concepcion. W Valparaiso zaokrętowałem się
celem zbadania wybrzeża Pacyfiku
zwiedziłem Limę1605, Guayaquil1606, Punta Arenas (na zachód od Panamy)
1607, San Salvador, Acapulco, St Blas, Mazatlan i Guayamas, zbadałem zatokę i półwysep Kałifornii na
północ aż do Avispe1608
następnie odwiedziłem najważniejsze kopalnie, cofnąłem się do Tepu-Xalisco1609,
wróciłem do St Blas, aby zaokrętować się do Chile. Po powrocie do Valparaiso opuściłem je niezwłocznie,
by udać się na wyspy Oceanii. Wstąpiłem po kolei na Markizy, Wyspy Hawajskie, zatrzymałem się na Tahiti
lub Wyspach Towarzystwa, stamtąd popłynąłem na Nową Zelandię i z tej ostatniej do Nowej Południowej
Walii, gdzie jestem od czterech dni. W czasie tych podróży, które Ci podałem, przekraczałem równik sześć
razy1610.
1596 Strzelecki urodził się 24 czerwca 1797 r. w Głuszynie pod Poznaniem. Z i e l i ń s k i, o. c., s. 511, podaje
mylnie, że Strzelecki urodził się w 1796 r. w Kiekrzu pod Poznaniem.
1597 S ł a b c z y ń s k i, Polscy obrońcy , s. 299.
1598 Nowy Jork, Filadelfia i Baltimore nie są stolicami stanów. Podając Charleston autor ma na myśli stolicę
stanu West Wirginia, a nie port w Południowej Karolinie.
1599 Albany leży nad Hudsonem, a Lockport nad kanałem łączącym tę rzekę z jeziorem Erie.
1600 Port w Nowym Brunświku (Kanada) nad Atlantykiem.
1601 Na pograniczu stanów New Jork, Vermont i Kanady.
1602 Miasto w Meksyku.
1603 Stolica Peru.
1604 Miasto w Ekwadorze.
1605 Nad Zatoką Nicoya w Costarice, w odróżnieniu od Punta Arenas w Cieśninie Magellana (Argentyna).
1606 Stolica Salwadoru.
1607 Miejscowość Meksykańska nad Oceanem Spokojnym.
1608 S. Luis Obispo (miejscowość nadbrzeżna w połowie drogi z San Diego do San Francisco)?
1609 Jalisco nad Zatoką Tehuantepec w Meksyku?
1610 Podaję za W. S ł a b c z y ń s k i m, Paweł Edmund Strzelecki. Polski badacz Australii, Warszawa 1954, s.
14, 15.
272
Podczas odbywania wyżej wymienionych podróży Strzelecki zaokrętował się dwukrotnie
na dłuższy czas na angielskich jednostkach wojennych. I tak przez dziesięć miesięcy zaokrętowany
był na okręcie "Cleopatra", zwiedzając (w roku 1835) zachodnie wybrzeża Ameryki
Południowej, Środkowej i Północnej od Chile do Kalifornii. Później zaś na pokładzie okrętu
"Fly" odbył długotrwałą wyprawę, w trakcie której zwiedził Markizy, Wyspy Sandwich (Hawaje)
i Wyspy Towarzyskie1611.
W kwietniu 1838 r. już jako znany podróżnik Strzelecki przybył do Australii, spędzając po
długiej podróży morskiej pierwszą noc "pod dachem" w Sydney1612. W czasie swego kilkuletniego
pobytu w Australii badał południowo-wschodnią część kontynentu, jak również i Tasmanię.
Dokonał w tym czasie dokładnych badań geologicznych i mineralogicznych, które przyniosły m.
in. odkrycie bogatych złóż złota w dwóch okręgach Australii. Na samym niemal początku swego
pobytu w Australii zorganizował wyprawę dla zbadania Alp Australijskich; odkryty przez siebie
najwyższy szczyt tych gór nazwał Górą Kościuszki. Z końcem roku 1843 Strzelecki powracając z
Australii do Anglii zwiedził po drodze Japonię, Chiny, Indie, Półwysep Malajski, Filipiny, Indonezję
i Egipt1613. Wyniki jego badań w Australii i Tasmanii, ogłoszone po powrocie do Anglii w
publikacji książkowej1614, zyskały mu sławę naukową i wiele odznaczeń.
Oprócz opublikowania swych naukowych osiągnięć Strzelecki dał w tej książce także i
piękny dowód swej na wskroś postępowej i głęboko ludzkiej postawy wobec ludów kolorowych
uciemiężonych przez białych. Zwyczajem bowiem ówczesnych "naturalistów" Strzelecki
oprócz badań geologiczno-przyrodniczych zajmował się także poznawaniem życia i
zwyczajów krajowców z różnych stron świata, a przebywał
jak sam pisze
"wśród Huronów,
Seminolów, Indian Mendozy, Kalifornii, wśród Araukanów i innych szczepów południowo-
amerykańskich, wśród wyspiarzy Markizów, Wysp Hawajskich, Tahiti, Mowej Zelandii,
wreszcie wśród tubylców Australii1615". Wszyscy oni, ci rzekomi dzikusi, obojętnie
gdzie mieszkający i jakiej barwy skóry, tubylcy z wysp Oceanii, Indianie północno- i południowo-
amerykańscy czy Murzyni z Afryki, cieszyli się niekłamaną sympatią Strzeleckiego,
który wielokrotnie podkreślał, ile złego przyniosła tym ludom rzekoma cywilizacja białych,
"chrześcijańskich" narodów.
Szczególnie płomienne oskarżenie przeciwko białym ciemiężycielom zawarte jest w relacji
Strzeleckiego z Rio de Janeiro, umieszczonej w jednym z przypisów do rozdziału wspomnianej
wyżej książki, traktującego o krajowcach Południowo-Wschodniej Walii i Tasmanii. Relacja
ta, wyjęta
jak pisze Strzelecki
z jego dziennika podróży, zasługuje na przytoczenie
jej w całości. Oto jej tekst:
Rio de Janeiro 22 stycznia 1836. Wczoraj fregata Jej Królewskiej Mości Królowej Wielkiej Brytanii
"Satelitta" pochwyciła niedaleko brzegu i przyprowadziła do portu bryg zajmujący się handlem niewolnikami.
Poszedłem dziś odwiedzić tych nieszczęśliwych. Jakkolwiek przygotowany byłem na straszny widok,
który z dniem każdym, dzięki Bogu, rzadszym się staje, wyznać muszę jednak, iż rzeczywistość o wiele
przewyższała pojęcia, jakie sobie wyobraźnią utworzyłem o tej ostatecznej nędzy ludzkiej. Skoro spojrzałem
na pokład brygu, uczułem coś takiego, jak gdyby nagle ogniwa łączące mnie z cywilizacją zerwane zostały.
Byłbym się cofnął, gdyby nie konsul angielski pan Hasketh, który będąc za mną na drabinie posunął mnie
dalej.
1611 N. Ż m i c h o w s k a, O Pawle Edmundzie Strzeleckim, według rodzinnych i towarzyskich wspomnień,
"Ateneum", 1876. s. 548.
Śladem niewątpliwych zainteresowań podróżami i odkryciami morskimi, jakie u
Strzeleckiego musiały wywołać powyźsze rejsy, jest część pierwsza najważniejszej jego pracy, omawiająca
odkrycia Cooka, d'Entrecasteaux, Flindersa i innych żeglarzy.
1612 Jw., s. 549.
1613 S ł a b c z y ń s k i, Paweł Edmund Strzelecki, s. 57. Natomiast Z i e l i ń s k i, o. c., s. 511, 512, podaje szereg
mylnych informacji, m. in., że Strzelecki Jawę i Egipt zwiedził w latach 1837-1838 i że w Australii przebywał
do roku 1846.
1614 Jej tytuł: A Physical Description of North-South-Wales and Van Diemens Land, London 1845.
1615 Cytuję za S ł a b c z y ń s k i m, Polscy obrońcy , s. 299.
273
Na statku o 100 tonach, między pomostami1616 niewyżej nad 3 stopy wzniesionymi trzystu niewolników
obojej płci razem było natłoczonych tak szczelnie, że przestrzeń między kolanami jednych wypełniona była
ciałami drugich ofiar. Pot ich oblewał, nurzali się w nieczystościach. Oddech ich, mieszając się z cuchnącymi
wyziewami, jedyną dla nich atmosferę stanowił. Trawiące ich straszliwe pragnienie bardziej rozdrażniało się
tylko dziesięciu uncjami wody1617, które im jako dzienną porcję wydzielano. Promienie zwrotnikowego słońca
rozpalały pomost przytłaczający ich głowy, a szaleństwo spowodowane takim stanem cierpienia piątą
część z nich o śmierć już przyprawiło. Wśród nieszczęśliwych istot, które pozostały, wielki Boże! co za widok!
Dzieci, kobiety, mężczyźni natłoczeni we wszelkich możliwych ciału ludzkiemu zgięciach i postawach
konwulsyjnym rzucaniem się dziko objawiali radość, zdziwienie, nadzieję, trwogę, poszanowanie i boleść
swoją. Ciała ich obnażone i wynędzniałe, pokryte ranami streszczały historyą ich krzywd i dolegliwości,
przedstawiając wymowniej, niżeliby to ich język mógł uczynić, bezbożne okrucieństwa handlarza niewolników.
Ślady knuta (chicote) na ich plecach świadczyły o zastosowaniu leżącego przed nami narzędzia, którego
dowolnie, wedle chwilowej fantazyi używali chrześcijanie XIX stulecia. Między tymi ofiarami chciwości
i barbarzyństwa Europejczyków
większych ludożerców od tych, którym sami nadają to miano
były kobiety
ciężarne; kilka z nich wydało na świat dzieci w tym okropnym położeniu, wobec mężczyzn, wśród niezrównanych
udręczeń i męczarni.
Od chwili ujęcia okrętu starano się wszelkimi sposobami oczyścić powietrze, przynieść ulgę biednym
Afrykańczykom
nie szczędzono trudu, zastosowano wszystkie znane ludzkiemu miłosierdziu środki pomocnicze,
a jednak przy gorącu 961618 powietrze na okręcie było tak okropne, że w nim dłużej nad piętnaście
minut wytrzymać nie mogłem. W tym krótkim czasie mego pobytu dwóch ludzi ostatnie wyzionęło
tchnienie, a kobieta, gotowa sama odejść wkrótce za nimi, dziecku życie dała. Pióro wypada z ręki
twarz
ukrywam ze wstydu i upokorzenia na myśl o klęskach spowodowanych przez występki bliźnich1619.
Wypowiedź Strzeleckiego, pochodząca z okresu, gdy w Ameryce Południowej istniało
jeszcze w najlepsze niewolnictwo i handel Murzynami1620, charakteryzuje humanitaryzm tego
wybitnego odkrywcy, uczonego i badacza ludów kolorowych.
Rodziny własnej nie założył i zmarł w stanie bezżennym. Opiekował się swego czasu synem
swej starszej siostrzenicy, Archibaldem Douglasem i
jak pisze Żmichowska
"wyprawił
uszczęśliwionego chłopca na morze, swoim własnym, jak powiadają, okrętem
lecz okręt
się rozbił, chłopiec utonął"1621. Niestety, zarówno ten, jak i wiele innych szczegółów z życia
Strzeleckiego nie zostało i
być może
nie zostanie nigdy wyświetlonych, gdyż po jego
śmierci, która nastąpiła w roku 1873 w Londynie, wykonawca testamentu spalił, stosownie do
życzenia zmarłego, wszystkie pozostałe po nim papiery, korespondencje i notatki1622. Prawdopodobnie
wtedy też uległ zniszczeniu dziennik podróży Strzeleckiego, a wraz z nim ciekawe
z pewnością relacje z jego wypraw oceanicznych.
1616 Między pokładami.
1617 10 uncji=300 g, a więc niewiele więcej, niż zawiera szklanka wody.
1618 Oczywiście mowa tu o stopniach Fahrenheita, a nie Celsjusza. 96o F = 36,5o C.
1619 Ż m i c h o w s k a, o. c., s. 587, 588; przekład autorki.
1620 Przez cały niemal XVIII w. handel Murzynami uprawiany był głównie przez Anglików. Jak pisał K.
M a r k s, Kapitał, t. I, s. 819, "Liverpool wyrósł na handlu niewolnikami", a trzeba zaznaczyć, że Liverpool był
wprawdzie największym, ale nie jedynym dostarczycielem statków "niewolniczych". Ze 192 statków, jakie w r.
1771 popłynęły z Anglii do Zatoki Gwinejskiej, "tylko" 107 wyruszyło z Liverpoolu (Ch. L l o y d, The Navy
and the Slave Trade, London 1949, s. 5). Stopniowo jednak cała postępowa część społeczeństwa narodów europejskich
i amerykańskich, także i angielskiego, poczęła ostro występować przeciwko handlowi Murzynami, co
wreszcie zmusiło rządy zainteresowanych państw do wydania z początkiem XIX w. zakazu uprawiania tego
handlu i do wysyłania okrętów przeciwko statkom łamiącym ten zakaz. Pomimo tego na mniejszą skalę proceder
ten uprawiany był jeszcze przez kilkadziesiąt lat; wreszcie zniesienie niewolnictwa w południowych stanach
Ameryki Północnej, Brazylii i Chile doprowadziło do upadku handlu Murzynami.
1621 Ż m i c h o w s k a, o. c., s. 563.
1622 Jw., s. 571, 572.
274
9. PODRÓŻ AUSTRALIJSKA SEWERYNA KORZELIŃSKIEGO
W latach 1852
1856 przebywał w Australii Seweryn Korzeliński, o którego kolejach życia
wspomniano już częściowo uprzednio. Z Turcji, gdzie był internowany, Korzeliński przybył
do Londynu w 1851 r., później na kilka miesięcy osiadł na wyspie Jersey1623, a po powrocie
do Anglii założył wraz z kilku towarzyszami niedoli towarzystwo dla wspólnej pracy w australijskich
kopalniach złota. Opis podróży do Australii rozpoczyna od zaokrętowania na
wielkim statku transoceanicznym. "Great Britain":
Dla zostawienia śladu pobytu mego w tych odległych stronach nowego świata piszę, zaczynając od 21
sierpnia 1852 roku, dnia wstąpienia w Liverpoolu na pokład okrętu "Great Britain" ("Wielka Brytania")
zwanego.
Był to podówczas największy okręt, jaki kiedykolwiek zbudowano. Parowiec ten o śrubie Archimeda,
siły 500 koni, niósł ładunek wagi 3000 beczek. Cztery maszty do pomocy maszynie wznosiły się znad pokładu.
O godzinie drugiej po południu majtkowie wyciągając kotwicę zanucili pieśń, pieśń nuconą przy wyjeździe
w daleką podróż. W sześciu piecach buchał ogień, w głębi okrętu jak w piekle, z kominów wzniósł się
dym, para zaszumiała, ogromne stemple zaczęły się wznosić, wstrząsał się gmach wodny od końca do końca,
śruba zaczęła działać. Zwolna i okręt zaczął posuwać się naprzód, otoczony czterema zwyczajnymi parowcami,
wydającymi się przy naszym potworze jak dzieci przy matce. Na każdym z czterech parowców muzyka,
damy i mężczyźni
wszyscy wystrojeni
odprowadzali krewnych, przyjaciół lub znajomych, płynąc
obok nas kanałem aż do otwartego morza. Działa zagrzmiały na naszym okręcie. Trzykrotnym "hura"!,
wznoszeniem i opuszczaniem bandery żegnała "Wielka Brytania" port Liverpool. W jednej chwili wszystkie
okręty stojące w porcie okryły się banderami, zagrzmiały salwy z baterii lądowych, a z ust czterdziestu tysięcy
ludzi wykrzyk pożegnania wstrząsnął powietrze. Tysiące chustek powiewało z obydwu stron kanału1624.
Kurs statku prowadził wokół wybrzeży Francji i Półwyspu Pirenejskiego, dalej nie opodal
Wysp Kanaryjskich w pobliżu Palmy i wokół Afryki. Wszakże gdy statek znalazł się na wysokości
Konga, dostał się tam w zasięg silnej burzy. Nie sprzyjające wiatry i przeciwny kierunkowi
statku prąd morski sprawiły, że przez dwie doby "Great Britain" nie posunął się naprzód
pomimo pracy swych maszyn. W tej sytuacji zapadła decyzja skierowania statku na
Wyspę Św. Heleny w celu uzupełnienia poważnie uszczuplonych zapasów węgla. Po tygodniowym
postoju statek odpłynął do Kapsztadu. Również i tam postój trwał tydzień, po czym
17 października 1852 r. "Great Britain" rozpoczął ostatni etap podróży. Po dwu dniach podróży
pasażerowie statku raz jeszcze przeżyli silną burzę, którą Korzeliński tak przedstawia:
Bałwany, już wielkie same z siebie, ku wieczorowi rosły bardziej, a wiatr dął coraz mocniej. Koło godziny
dziewiątej już jego siła przechodziła w burzę. Okręt kładł się na boki, tak że z niechęcią majtkowie przysuwali
się ku drabinom, by włazić na maszty do ściągania żagli [] Niewiele pomaga zwinięcie żagli. Z
każdą godziną uderzenia bałwanów straszniejsze. Wznosi się okręt na szczyty albo z szybkością ptaka zsuwa
się w głębiny. Zdaje się, że każde zanurzenie takie już jest ostatnim. O godzinie pierwszej woda buchnęła
przez okna do kilku kabin, lecz jeszcze nie koniec na tym. Wściekłość wiatru już nie ma granic, łamie wierzchołek
średniego masztu i rwie liny, a ciemność noty podwaja przestrach, przedstawiając wyobraźni pewną
zagładę. Gdy wycie burzy wokoło, trzask i wrzawa na pokładzie, jęki i płacze rozlegają się po kabinach, a
niejeden rachuje się ze swoim sumieniem
słychać z jednej z kabin naszej klasy krzyk przeraźliwy: "Fire"!
(Ogień!)1625.
Ogień, wzniecony przez nieostrożność jednej z podróżnych, okazał się na szczęście niegroźny
i rychło został ugaszony.
1623 Pobyt ten opisał w opowiadaniu Wyspa Jersey. Podróż do wysp w kanale La Manche, Kraków 1860. -
Zawarte jest ono również w dodatku zatytułowanym "Drobne utwory" do nowego wydania Opisu podróży do
Australii , t. II, s. 189
237.
1624 K o r z e l i ń s k i, Opis podróży do Australii , t. 1, s. 16, 17.
1625 Jw., s. 58, 59.
275
Dalsza podróż przeszła bez większych wydarzeń. Statek z największą szybkością, na jaką
go było stać, przemierzał Ocean Indyjski, przebywając blisko 300 mil na dobę. Koło Wysp
Kerguelen Korzeliński zanotował, że jedna z nich, St Paul, należała kiedyś do Adama Mierosławskiego1626.
Na kilka dni przed przybyciem do kresu podróży kapitan statku gościł obiadem
polskich pasażerów, Korzelińskiego i jego towarzyszy, dziękując im za wzorowe zachowanie
się podczas blisko trzymiesięcznego rejsu. Wreszcie 11 listopada 1852 r. na horyzoncie
ukazały się brzegi Australii, a dwa dni później statek wpłynął do Melbourne, gdzie zaokrętowani
na nim Polacy powitani zostali przez dwu swych rodaków, którzy kilka miesięcy wcześniej
przybyli do Australii.
Po czteroletnim pobycie w Australii Korzeliński powracał do Europy na kliprze "Marco
Polo", jednym z tych statków żaglowych, które przez długie lata jeszcze nie pozwalały się
wyprzeć z powierzchni mórz coraz powszechniej używanym parowcom1627.
Powstanie i rozwój kliprów zostały umożliwione wzmożonym ruchem żeglugowym w
połowie XIX w. Odkrycie bogatych złóż złota w Kalifornii, a następnie zwiększone zapotrzebowanie
herbaty w Europie i Ameryce stworzyły kliprom nadzwyczajną koniunkturę; później
zaś używana ich również do przewozu takich ładunków masowych, jak wełna, bawełna, zboże
czy nawozy, gdyż koszt przewozu kliprami był niski dzięki znacznie, w porównaniu z innymi
statkami, krócej trwającym rejsom oraz możliwości zabierania dużych ładunków.
W okresie szczytowego właśnie rozwoju kliprów płynął z Australii do Europy na dużym,
ale nie najnowszym już kliprze, mającym już za sobą sześć rejsów australijskich, Seweryn
Korzeliński.
Odkotwiczenie z Sydney nastąpiło 26 marca 1856 r. i przyjętym wówczas zwyczajem kliper
został odholowany z portu na pełne morze przez parowiec portowy. Przez kilka pierwszych
dni kliper płynął dość wolno, pędzony miernym wiatrem. Dopiero od 1 kwietnia 1856
r., gdy wiatr zaczął zyskiwać na sile, "Marco Polo" nabrał dużej szybkości. Pogoda zaczęła
się jednak psuć, tak że trzeba było zwinąć część żagli. Szóstego dnia podróży burza przeszła
w huragan. A oto, jaka sytuacja panowała na statku:
Wszyscy czterej trzymamy się żelaznych schodków wiodących do drugiego pokładu. Bałwany w różnych
miejscach uderzają co chwila, nareszcie jeden większy zalewa nas zupełnie, lecz chcąc być świadkami
okropnej tej walki żywiołów nie cofamy się. Noc ciemna, na krok przed sobą widzieć nic nie można, huk,
świst i jakby jęki słychać w powietrzu na morzu. Ale daremnie starałbym się opisać burzę tę w nocy. Niejeden
poeta starał się w słowach, a niejeden malarz w kolorach oddać ją. Widziałem niezłe ich próbki, ale daleko
są one od rzeczywistości oddalone, bo niczyja ręka nie jest w stanie skreślić tego, co się dzieje na morzu,
w powietrzu i na okręcie w strasznych momentach grożących co chwila zniszczeniem samotnego statku.
Jakże to opisać lub odmalować ów przerażający ryk morza? Owo jęczenie jakby wszystkich duchów piekieł!
Przy tym grzmot uderzających o burty bałwanów! Skrzypienie masztów! Świst wiatru! Co wszystko razem
pomieszane, tak odurza i przeraża, że człowiek oddając siebie opiece Opatrzności nie miałby w tym momencie
siły do opisania tego, co czuje, a każdy późniejszy obraz burzy już nie jest wierny1628.
Silny huragan w dniu 9 kwietnia wyrządził niemało szkód na statku: na pokładzie było
wody na stopę, a w kabinach na trzy cale, ponadto burza zerwała żagle na grotmaszcie.
1626 Jw., s. 62.
1627 To swoje uprzywilejowane stanowisko w rodzinie statków żaglowych zawdzięczały klipry wysmukłej,
wrzecionowatej budowie kadłuba, a przede wszystkim niezmiernie wysokim masztom i
co za tym idzie -
znacznie większej niż u dawniejszych statków powierzchni ożaglowania. Ustawienie tych prawdziwych piramid
żaglowych było umożliwione zastosowaniem żelaza przy budowie kadłubów tych statków i pozwalało w efekcie
na osiąganie bardzo znacznych szybkości, przekraczających nawet 20 węzłów. (O kliprach patrz W. U r b a -
n o w i c z, Triumf i zagłada wielkich żaglowców "10 lat Związku Korab", Warszawa 1936, s. 99
113; J. S o b -
c z a k, Od żaglowca do transatlantyku, Warszawa 1948, s. 25
28).
1628 K o r z e l i ń s k i, o. c., t. II, s. 130, 131.
276
Po kilku dniach wicher nieco ucichł, "rozhukane morze toczy tylko ogromne bałwany,
bałwany, o których ktoś opisujący podróż morską powiedział, że jeden mógłby całą ulicę w
Londynie zalać od ziemi do dachów1629".
W następnym etapie podróży, w trzeciej dekadzie kwietnia, "Marco Polo" znalazł się
wśród pływających lodów. Ich sąsiedztwo przysparzało podróżnym wiele pięknych, niezapomnianych
widoków, godnych najlepszego pióra. Również i Korzeliński, choć bezpretensjonalny
pisarz, był tak urzeczony pięknością i równocześnie grozą, jaką tchnęły olbrzymie
lodowce, że jak umiał, starał się swe wrażenia przelać na papier. Pierwsze spotkanie z górą
lodową notuje w następujących słowach:
Dwudziestego pierwszego
wiatr mocny. Podług zwyczaju piszę przy stole w salonie, wtem słyszę nade
mną bieganie na pokładzie, hałas i niezrozumiałe wyrazy, przebijają się jednak słowa: "Ice mount" (góra lodowa)

powtarzane kilkakrotnie. Zrywam się czym prędzej i biegnę po schodkach ujrzeć to rzadkie dla nas
zjawisko natury. Z daleka widać białą, ogromną masę, jak gdyby wyrosłą z przepaści oceanu, tak zdaje się
nieruchomą. Na okręcie skracają żagle i wielkie przygotowania robią, by ominąć niebezpieczeństwo; tymczasem
zbliża się okręt, a góra lodowa wydatniej pokazuje się na scenie. Już lodów kryształy świecą, nie tak
jasno jednak, jakby to było przy świetle słonecznym, bo dzień pochmurny, mglisty. Lecz już jesteśmy blisko,
już ją omijamy, przechodząc nie dalej jak o dwieście kroków. Wszystkie załomy widać dokładnie; szacują
wysokość na dwieście stóp, a długość na milę angielską. Mnie się zdaje, że takich rozmiarów nie ma i robię
tę moją uwagę, lecz dowodzą mi, że się nie znam na tym. Milczę więc myśląc, że choćby połowę miała tej
wysokości i długości, już by była dosyć straszną i zadziwiającą1630.
W ciągu dwóch następnych dni napotkano zaledwie kilka mniejszych lodowców. Dopiero 24
kwietnia statek wpłynął w prawdziwe skupisko gór lodowych rozmaitej wielkości, jednak kapitan
klipra, stary wilk morski, przeprowadził go szczęśliwie między gęsto płynącymi lodowcami. Przy
pozwijanych żaglach, z wyjątkiem niezbędnych do manewrowania, kliper omijał wszelkie niebezpieczeństwa.
Koło południa następnego dnia lody poczęły się przerzedzać, a wieczorem jak
okiem sięgnąć nie było ani jednego lodowca. A jednak największe niebezpieczeństwo miało dopiero
przyjść. Było to koło dziesiątej wieczorem. Oto jak je opisuje Korzeliński:
Wyszedłszy na pokład ujrzałem z przerażeniem ogromną górę lodową o kilka tylko sążni od okrętu. Cisza
zupełna panowała; a żagle nieruchome wisiały na masztach, tylko lekkie bałwany, przed paru dniami burzą
rozhukane, teraz jeszcze podnosiły się lub spadały; i albo okręt wznosił się, albo góra, jakby olbrzym czyhający
na zniszczenie, zdawała się przechylać nad nim. Po pierwszym uczuciu przerażenia doznanego na widok
lodowej masy ogromnych rozmiarów tak blisko okrętu, oceniłem odległość, jakkolwiek szczupłą, lecz na
miejsce zwątpienia przynoszącą cokolwiek nadziei; bo któż jej nie ma w najgorszym położeniu. Kapitan i
oficerowie cicho rozmawiali między sobą spoglądając na górę, majtkowie spali opodal milcząc. Nikt nie
śmiał albo nie chciał głośniej wymienić słowa1631.
Położenie było nad wyraz groźne, gdyż lodowiec i statek zwolna zbliżały się ku sobie.
Zetknięcie się ich mogło przypieczętować los klipra, zwłaszcza gdyby większa fala wyniosła
w chwili zetknięcia lodowiec na okręt, groziło to zmiażdżeniem statku w chwili opadania
lodowca wraz z falą. Jednakże zanim doszło do tego zbliżenia, zerwał się lekki wiatr.
Po dwóch godzinach przykrego oczekiwania zaczęły się żagle ruszać nieznacznie. Zaledwie
słaby ślad wiatru dawał się spostrzec, już mu nastawiono w różnych kierunkach płótna
żaglowe. Te ledwie się podmuchem wiatru nadęły; zaraz opadały, a okręt jak przedtem w
sąsiedztwie góry zostawał. W pół godziny później okręt zaczął się bardzo nieznacznie posuwać
i nareszcie odetchnęliśmy wolniej, widząc już za okrętem górę, która przed chwilą jeszcze
groziła nam zgubą1632.
1629 Jw., s. 135.
1630 Jw., s. 136.
1631 Jw., s. 141.
1632 Jw., s. 142, 143.
277
Podczas kilku następnych dni padał śnieg później deszcze ze śniegiem, wreszcie 27 kwietnia
wypogodziło się i tego dnia napotkano trzy statki, a 28 kwietnia kliper znalazł się między
Nową Szetlandią a Ziemią Ognistą i prawie na wysokości Kap Horn.
Przez kilka dni kliper pędził z szybkością 12
13 węzłów; 2 maja był na wysokości Falklandów.
Tu z okazji prowadzonych na statku rozmów Korzeliński zanotował swe rozważania nad
handlem niewolnikami. Nie szczędzi słów największego potępienia tego niecnego procederu
mówiąc, że "żadne ludzkie słowa nie oddadzą tych okropności, samą wyobraźnię przewyższających"
1633.
Dnia 5 maja 1856 kliper znalazł się na wysokości Buenos Aires. W następnych dniach
wiatr nieco zelżał i statek stracił na szybkości. Na morzu nie działo się nic godnego uwagi,
toteż gdy zauważono wieloryba, było to nie lada urozmaiceniem rejsu, które dało Korzelińskiemu
asumpt do poczynienia szeregu uwag na temat wielorybnictwa.
Dnia 14 maja kliper przechodził koło skał Marcina Vaz, 15 maja koło Trinidad. Szybkość
wciąż się zmniejszała i 17 maja nastała dwudniowa cisza. Gdy jednak później wiatr się zerwał,
dalsza podróż przeszła już bez żadnych przygód i 21 czerwca 1856 r. po południu "Marco
Polo" zawinął do Liverpool1634.
10. UDZIAŁ CHOJECKIEGO W WYPRAWIE NA MORZA PÓŁNOCNE
Daleką czteromiesięczna podróż morską odbył w roku 1856 pisarz i podróżnik Edmund
Chojecki1635, towarzysząc jako sekretarz księciu Napoleonowi (późniejszemu Napoleonowi
III) w jego wyprawie na Północ.
W wyprawie tej miał wziąć udział jako rysownik również i Cyprian Norwid, jak sam a tym pisze
w jednym z listów do Marii Trembickiej. Jednakże w ostatniej chwili zmniejszono ilość osób cywilnych
biorących w niej udział i książę Napoleon musiał zrezygnować z udziału Norwida, przy
czym ten ostatni przypuszcza, że stało się to za przyczyną właśnie Chojeckiego1636.
Wyprawa Napoleona na morza północne odwiedzić miała początkowo jedynie wybrzeża
Szkocji i Islandii, jednak jeszcze przed wyruszeniem zasięg jej powiększono do rejonów polarnych
oraz państw skandynawskich. Dokonana została na dwóch okrętach postawionych do dyspozycji
ekspedycji przez dowództwo francuskiej marynarki wojennej. Były to: korweta "La Reine
Hortense" i awizo "Le Cocyte". Na pierwszym z nich zaokrętował się Napoleon wraz ze swą
świtą, w której skład wchodził Chojecki. Ten ostatni był niejako kronikarzem wyprawy i spisał po
francusku wrażenia z podróży w obszernym, paręset stronic obejmującym dziele, do którego jako
aneksy dołączone zostały sprawozdania naukowych członków ekspedycji1637.
Oto jak w książce tej opisuje Chojecki korwetę "La Reine Hortense":
Korweta "La Reine Hortense" to z pewnością jeden z najpiękniejszych okrętów, jaki pruł fale oceanu.
Jest długa i wysmukła jak czółenko tkacza, a gdy patrzeć na strome łuki jej kadłuba, wydaje się, że przeznaczona
jest, aby się nigdy nie zatrzymać: jej normalnym stanem jest ruch, walka z falami, które przecina wpół
swym dziobem wyostrzonym jak klinga szpady. Skonstruowana jest z metalu, co pozwoliło zwiększyć wy-
1633 Cytuję wg pierwszego wydania, t. II, s. 360. W drugim wydaniu zamiast "samą wyobraźnię" napisano
"wyobrażenia" (jw: t. II, s. 151).
1634 Stąd przez Londyn, Dover, Calais i Paryż udał się Korzeliński do Małopolski gdzie dwadzieścia lat później
zmarł (jw., s. 185, 186); Z i e l i ń s k i, o. c., s. 226.
1635 O Chojeckim, jego podróżach i dziełach (pisanych. częściowo po francusku pod pseudonimem Charles
Edmond), patrz Z i e l i ń s k i, o. c., s. 54; K o r b u t, Literatura polska, t. III, s. 240
242.
1636 K r e c h o w i e c k i, O Cyprianie Norwidzie, s. 42.
1637 Ch. E d m o n d (Chojecki), Voyage dans 1es mers du Nord a bord de 1a a corvette "La Reine Hortense",
Paris 1857; w aneksie: sprawozdanie nautyczne z przebiegu rejsu oraz materiały i wyniki badań ekipy naukowej,
a mianowicie sprawozdanie fizjologiczno
medyczne poświęcone Eskimom oraz sprawozdania geologiczne ze
Szkocji, Islandii i Grenlandii.
278
smukłość jej kształtów, zaś pomalowana na czarno jak wenecka gondola, a biegnący naokół kadłuba, kilka
decymetrów poniżej nadburcia, wąski pasek złotego koloru uwydatnia jeszcze jej długość i wdzięczne
kształty. Tylko komin dowodzi, że znajdujemy się na pokładzie parowca, bowiem resztę urządzenia napędowego

maszynę i śrubę
okręt ukrywa w swym wnętrzu. Trzy maszty, lekko przechylone do tyłu, pozwalają
na wykorzystanie pomyślnych wiatrów, a gdy pokrywają się żaglami, nadają okrętowi wygląd ptaka
wodnego, który z rozpostartymi skrzydłami zaledwie muska fale koniuszkami swego drżącego puchu1638.
Po tym w poetycki sposób nakreślonym obrazie korwety następuje dość drobiazgowy opis
jej wnętrza, pomieszczeń itd., jednakże brakuje konkretnych danych dotyczących wyporności,
uzbrojenia, siły maszyn, szybkości okrętu, ilości jego załogi, a więc tych danych, które dają
najlepsze wyobrażenie wielkości i rodzaju omawianej jednostki morskiej. Trzeba tu więc dodać,
że był to niewielki, o kilkusettonowej wyporności okręt, typowy dla przejściowego okresu
żaglowo-parowego "mieszaniec", jakich do początku bieżącego stulecia niemało spotkać
było można w składzie flot wojennych, a które niekiedy i do dziś dnia reprezentowane są w
postaci jednostek służących do celów reprezentacyjnych, jak jachty, awiza itp.
Odkotwiczenie obu okrętów wyprawy polarnej księcia Napoleona nastąpiło 15 czerwca 1856
r. z Hawru. Okręty obrały kierunek na Morze Północne do wybrzeży Szkocji, dokąd po dwóch
dniach przybyły na pierwszy postój na redzie Tynemooth koło Newcastle. Przez kilka następnych
dni ekspedycja posuwała się krótkimi etapami do coraz bardziej na północ położonych
portów wschodniego wybrzeża Szkocji. Ostatnim z nich był Peterhead, będący bazą angielskich
wielorybników i łowców fok na wodach arktycznych. Chojecki pisze, że na siedem tysięcy
mieszkańców tej miejscowości, trzy tysiące to marynarze, którzy pływają na północy jeden z
nich, stary wilk morski
były kapitan statku wielorybniczego zaokrętował się na korwecie "La
Reine Hortense" w charakterze "ice-mastera", czyli pilota-przewodnika wśród lodów polarnych.
22 czerwca ekspedycja wyruszyła na Islandię. Rejs z Peterhead do Reykiavik na Islandii,
trwający tydzień, odbył się w stosunkowo pomyślnych warunkach atmosferycznych i przy
sprzyjającym wietrze. 30 czerwca korweta i towarzyszące jej awizo weszły na redę portu Reykiavik.
Po jednotygodniowym postoju, wyzyskanym przez uczestników wyprawy na możliwie
dokładne zapoznanie się z wyspą, okręty opuściły Reykiavik w dniu 7 lipca 1856 r.
Po opłynięciu Islandii od północy Drogą Duńską okręty skierowały się na północny wschód
z zamiarem dotarcia do Wyspy Jan Mayen. Jednakże po czterech dniach żeglugi, w odległości
18 mil morskich od południowego cypla wyspy, z dalszej podróży trzeba było zrezygnować,
bowiem pak lodowy ciągnący się szeroką ławą wzdłuż wschodnich wybrzeży Grenlandii uniemożliwił
dalsze posuwanie się na północ. Pomimo że z odległości, jaka dzieliła okręty od Wyspy
Jan Mayen, można już było dostrzec wierzchołek Beerenbergu, góry znajdującej się na tej
wyspie, okręty musiały zawrócić. W rezultacie ekspedycja powróciła do Reykiavik, skąd 17
lipca wyruszyła w przeciwnym kierunku, na południowy zachód od brzegów Grenlandii.
Rejs grenladzki miał przebieg nader pomyślny, gdyż w tej części Oceanu Atlantyckiego
nie natrafiono na pak lodowy. Okręty dotarły do Kap Farewell, najbardziej na południe wysuniętego
przylądka Grenlandii, gdzie zainteresowania podróżnych przyciągnął rozbity niedaleko
przylądka czteromasztowiec, po czym skierowała się na północ. Dnia 24 lipca korweta "La
Reine Hortense" dotarła do miejscowości Godthaab, skąd po kilkudniowym pobycie skierowała
się na powrót na południe, opłynęła ponownie Kap Farewell i płynąc niemal wzdłuż
łuku 60 równoleżnika udała się do Wysp Owczych stanowiących kolejny etap wyprawy. Z
Wysp Owczych ekspedycja udała się na Szetlandy, następnie do portów Półwyspu Skandynawskiego,
położonych nad Morzem Północnym, i 6 października 1856 r. oba okręty zawinęły
na powrót do Hawru, po blisko czteromiesięcznej podróży, w trakcie której przemierzono
3500 mil morskich1639.
1638 Jw., s. 4, 5, tłumaczenie moje
JP.
1639 Jw., s. 631. Opis przebiegu całej podróży oparty na tymże dziele.
279
Spisane przez Chojeckiego wspomnienia z wyprawy na korwecie "La Reine Hortense" zasługują
na wzmiankę nie tylko z uwagi na zawartą w nich samą relację z tej wyprawy, ale
również ze względu na szereg ciekawych informacji zebranych i podanych przez autora odnośnie
do dziejów odkrycia i kolonizacji odległych wysp północnych, Islandii i Grenlandii1640.
Książka ta zawiera również dużo materiałów do poznania życia i obyczajów Eskimów i jest
przez to jednym z cenniejszych przyczynków z tej dziedziny.
11. POWSTAŃCY LISTOPADOWI W AMERYKAŃSKIEJ WOJNIE
DOMOWEJ
Zagadnienie udziału powstańców listopadowych w amerykańskiej wojnie domowej, zwanej
również secesyjną, zasługuje tu na uwzględnienie głównie o tyle, o ile dotyczy ich uczestnictwa
w działaniach morskich tej wojny. Z tego punktu widzenia wyliczyć można czterech
weteranów powstańczych. Są to: ppłk artylerii Hipolit Oladowski, por. artylerii Piotr K. Stankiewicz,
płk piechoty Ignacy Szymański oraz płk piechoty Wincenty Sulakowski; wszyscy
oni byli w roku 1831 oficerami wojsk polskich.
Oladowski pełnił funkcje naczelnego zbrojmistrza wojsk departamentu konfederackiego
Północnej Karoliny. Wykonane przez niego prace forteczne zdały doskonale egzamin w wielu
wypadkach, między innymi podczas walki artyleryjskiej fortu Pickens na Wyspie Santa Rosa
(Pensacola) z flotą Unii w dniach 22
23 listopada 1861 r.1641 i później podczas obrony Wilmington
w Północnej Karolinie przed flotą admirała Portera1642.
Porucznik Stankiewicz, służący w artylerii stanu Tennessee, odznaczył się przy obronie
fortu Henry, a później fortu Donelson przed atakiem flotylli rzecznej Unii komodora Foota.
Za udział w obronie fortu Henry w lutym 1862 r., Stankiewicz awansowany został na kapitana
i już w tej randze odznaczył się ponownie przy obronie fortu Donelson nad rzeką Cumberland1643.
Pułkownikowi Szymańskiemu, który był dowódcą luizjańskiego pułku piechoty, przypadło
w udziale bronić Nowego Orleanu przed atakiem potężnej floty Unii, dowodzonej przez najwybitniejszego
admirała Stanów Północnych, podówczas jeszcze komodora
Farraguta. Gdy
flota ta
nie powstrzymana przez artylerię fortów stanowiących główną osłonę miasta

przemknęła obok nich nie poniósłszy większych strat, los Nowego Orleanu został przypieczętowany.
Obronę utrudniał zresztą wiosenny wylew rzeki i on też zmusił Szymańskiego do
wycofania się na zachodni brzeg rzeki, gdzie
odcięty od reszty armii i dróg odwrotu
musiał
skapitulować przed koncentrycznym atakiem artylerii okrętowej Farraguta1644.
Pułkownik Sulakowski, który z zawodu był inżynierem, pełnił stanowisko naczelnego inżyniera
jednego z departamentów konfederackich i w tym charakterze odznaczył się wielokrotnie
przy wzmacnianiu fortyfikacji ważnych punktów strategicznych, budowie zapór wodnych
itd. Do najpoważniejszych prac, jakie wykonał, zaliczyć można zamknięcie dostępu do
Galveston przy pomocy zapory ze słupów połączonych łańcuchami, a przede wszystkim
ufortyfikowanie Cieśniny Sabine, łączącej jezioro tej nazwy z Zatoką Meksykańską, W tym
czasie, był to koniec lata 1863 r., Sulakowski pełnił funkcję komendanta portu wojennego
Sabine1645.
1640 M. in. Chojecki podaje (jw., s. 291) nieco informacji dotyczących pierwszych misjonarzy morawian na
Grenlandii, a mianowicie Mateusza i Krystyna Stachów, o czym wspomniano już uprzednio.
1641 M. H a i m a n, Historia udziału Polaków w amerykańskiej wojnie domowej, Chicago 1928, s. 142.
1642 Jw., s. 145.
1643 Jw., s. 146, 147.
1644 Jw, s. 139, 140.
1645 Jw., s. 132, 133.
280
Pod koniec tego roku Sulakowski powziął myśl utworzenia Legii Polskiej z polskich
uchodźców, powstańców styczniowych. Plan ten przewidywał wysłanie do Hawany ładunku
bawełny. Z pieniędzy uzyskanych z jej sprzedaży zakupić miano parowiec i użyć go do dokonania
jeszcze jednej transakcji konfederacką bawełną, a zyski obrócić na zakup broni i sprowadzenie
żołnierzy z Europy. Sulakowski sądził, że uda mu się zebrać około trzech do czterech
tysięcy Polaków i pomimo blokady wybrzeży konfederackich
przewieźć ich z Europy
na statkach.
Projektowana przez niego wyprawa odbyła się na wiosnę następnego roku i zakończyła się
niepowodzeniem, gdyż żaglowiec "Dodge", na którym przewożono bawełnę, schwytany został
przez unijną kanonierkę. Czy Sulakowski brał udział w tym rejsie, nie wiadomo, raczej
nie, bowiem w miesiąc później przebywał w Meksyku, skąd zamierzał wybrać się do Hawany.
Do końca r. 1864 trwały jeszcze przygotowania do przewiezienia z Europy byłych żołnierzy
polskich z powstania styczniowego, jednakże do ostatecznej realizacji tego projektu nie
doszło1646.
Dziwnym zbiegiem okoliczności wszyscy wyżej wymienieni oficerowie służyli w szeregach
stanów skonfederowanych, z czego mógłby kto wysunąć mylny zupełnie wniosek, że
Polacy walczyli jedynie po stronie stanów południowych. W rzeczywistości było raczej przeciwnie:
na około pięć tysięcy Polaków, którzy wzięli udział w tej wojnie, zaledwie tysiąc
opowiedziało się po stronie Południa; "decydowały tutaj wpływy otoczenia i stosunki osobiste,
działały nakazy poborowe; wielu po prostu szukało chleba; nie brakowało wszakże ludzi
przekonanych o słuszności secesyjnych dążeń; byli i tacy, którzy wierzyli w wyższość rasy
białej nad czarną"1647.
Z obozu przeciwnego można tu jeszcze wymienić kilku Polaków, którzy służyli w marynarce
wojennej; byli to jednakże wyłącznie przedstawiciele młodszej generacji
niektórzy z
nich wywodzili się ze świeżej emigracji po powstaniu styczniowym. Na okrętach unijnych
służyli: Karol Kaleński, Achilles Kaliński, M. H. Karłowski, Jan Barszczewski (na okręcie
"Calypso", a później "Fort Jackson") i Jakub Sołtan, zaś w oddziałach obrony wybrzeża: Jan
R. Lipiński, J. Smoliński i Edward Hulanicki.
Wreszcie na pokładzie konfederackiego
okrętu "Beauregard" służył jako marynarz i dostał się do niewoli unijnej Fryderyk Klenia1648.
Na zakończenie wymienić można jeszcze jednego Polaka, niedawnego emigranta z Polski,
który w wojnie secesyjnej walczył wprawdzie w armii lądowej, ale w latach późniejszych
zdobył duży rozgłos jako wynalazca z dziedziny wojenno-morskiej. Mowa tu o Edmundzie
Żalińskim, urodzonym w Kórniku w r. 1845, a przebywającym od 1853 r. w Ameryce. Dziesięć
lat później jako ochotnik zaciągnął się do kawalerii nowojorskiej, zaś skończył wojnę
jako podporucznik. Później pozostał w armii i poświęcił się studiom z dziedziny artylerii i
wynalazkom natury wojskowej1649. Między innymi współpracował ze słynnym konstruktorem
łodzi podwodnych Hollandem w budowie jednej z nich zwanej później "łodzią Żalińskiego"
1650, a ponadto dokonał wynalazku pneumatycznego "działa torpedowego" nabijanego
dynamitem1651. Jego osoba i działalność zasługują na opracowanie monograficzne.
1648 H a i m a n, l. c.
1649
1646 Jw., s. 134.
1647 Polska i Polacy w cywilizacjach świata, s. 106.
Patrz co pisze o nim Z i e l i ń s k i , Mały słownik , s. 642, głównie za H a i m a n e m. Historia udziału
Polaków w amerykańskiej wojnie domowej, s. I68-169, 194 .
1650 W . A b r a m o w s k i , Wczesna historia amerykańskiej łodzi podwodnej, "Przegląd Morski", Toruń
1932, nr 45/46.
1651 Na ten temat opublikował w r. 1888 artykuł pt. The Naval Uses of the Pneumatic Torpedo Gun (patrz:
"United States Naval Institute Proceedings", Annapolis. Vol. 74, 1948, nr 548, s. 1281).
281
XVII. DZIAŁALNOŚĆ MORSKA POWSTAŃCÓW
W LATACH 1863
1864
1. PERYPETIE ŁAPIŃSKIEG0 W WYPRAWIE NA ŻMUDŹ
Wyprawa Łapińskiego na Żmudź została zorganizowana w podobnych okolicznościach jak
wyprawa Jerzmanowskiego w roku 1831. Również i w roku 1863 powstańczy Rząd Narodowy
spotykał się z ogromnymi trudnościami w zaopatrzeniu walczących oddziałów w broń;
jedynie dostawy zagraniczne mogły temu brakowi zaradzić. Lądowa droga transportu odpadała
wobec wymierzenia ostrza powstania przeciwko państwom ościennym, tak że ponownie
pozostawała tylko droga morska. Toteż gdy w marcu 1863 r. przedstawicielom polskiego
Rządu Narodowego udało się nabyć w Anglii większy zapas broni i wyposażenia wojskowego1652,
rozpoczęte zostały przygotowania do zorganizowania transportu drogą morską.
Kierownictwo wyprawy powierzone zostało płk Teofilowi Łapińskiemu, uczestnikowi
powstania węgierskiego w roku 1848 i późniejszemu dowódcy partyzantki na Kaukazie1653.
W trakcie przygotowań, związanych ze zmontowaniem całej ekspedycji i wyruszeniem na
morze, Łapiński korzystał z poparcia zebranych wówczas w Londynie wybitnych emigrantów-
rewolucjonistów z Karolem Marksem na czele. Narady związane z wyprawą Łapińskiego
odbywały się nieraz w lokalu redakcyjnym "Kołokołu", na którego łamach pisywali Marks,
Engels i Hercen. Do najściślejszego grona zaufanych należał obok Marksa i Hercena również
włoski rewolucjonista Mazzini1654. Mieli oni też oddać polskiej wyprawie powstańczej niejedną
cenną przysługę.
Oprócz broni, amunicji i ekwipunku wojskowego transport miał obejmować również zgłaszających
się licznie w Londynie ochotników, którzy pragnęli zasilić szeregi powstańcze.
Zebrało się ich łącznie stukilkudziesięciu1655, z czego dwie trzecie stanowili Polacy, a resztę
1652 H u b e r t, Polskie dążenia morskie, s. 101.
1653 Główne źródło do dziejów tej wyprawy stanowią wspomnienia jej dowódcy (T. Ł a p i ń s k i, Powstańcy
na morzu w wyprawie na Litwę, "Gazeta Narodowa", Lwów 1878, nr 180
227, i w oddzielnym wydaniu książkowym)
i jego raport (G. P e l l e g r i n i, Raporto sulla spedizione del Baltico commandata del Colonello Łapiński,
rkps Bibl. Raperswilskiej), wspomnienia niedoszłego współuczestnika i pretendenta do dowodzenia wyprawą,
W. Mickiewicza (W. M i c k i e w i c z, Emigracja polska 1860
1890, Kraków 1908, a. 31
33), oraz praca:
W. P o ł o ń s k i j, Matieriały dlia biografii M. Bakunina po dielam gosudarstwiennych archiwow Moskwy, Pragi,
Drezdena i Wieny, t. II, Moskwa
Leningrad 1934. Z opracowań nieco materiału daje w monografii powstania
W. P r z y b o r o w s k i, Dzieje 1863 r., t. I
V, Kraków 1897
1919: ponadto J. S t ę p o w s k i w serii artykułów:
Sierakowski i Mierosławski, twórcy wyprawy bałtyckiej I863 roku, "Przegląd Morski", 1937 tamże, nr 100;
Przypiski do wyprawy bałtyckiej 1863 r. ,tamże, nr 103; Epilog morskiej wyprawy 1863 r., tamże, nr 110; Rapsod
morski. Wielcy ludzie Rewolucji na tle wyprawy morskiej powstańców w 1863 roku, "Twórczość", 1949, nr
7.
1654 Stępowski, Rapsod morski.
1655 Ł a p i ń s k i; o. c., s. 84, podaje, że na statku było "oficerów Polaków 9, doktor 1, aptekarzy 2, drukarz 1,
oficerów cudzoziemców 5, ochotników Polaków 86, cudzoziemców 55. Razem wtedy wyprawa liczyła 164 głów
[w rzeczywistości podsumowanie powyższego zestawienia daje 159
przyp. mój - JP], liczbę wystarczającą
ledwie na słabą kompanię piechoty". Natomiast W. M i c k i e w i c z, o. c., s. 31, wymienia absurdalną cyfrę"
854 ludzi [. ..] a w ich liczbie 28 oficerów" (może jest to omyłka drukarska: nie 854, ale 154?). Być może za nim
błąd powtórzył A. Ś l i w i ń s k i, Powstanie styczniowe, Warszawa 1919, s. 188, 189, który podał 800 ludzi.
282
przedstawiciele dziesięciu różnych narodowości europejskich, wśród których najliczniej reprezentowani
byli Francuzi i Włosi. Wśród uczestniczących w wyprawie Polaków warto podkreślić
specjalnie udział jednego nieznanego z nazwiska podoficera, byłego maszynisty na
angielskim parowcu, oraz "sześciu wybornych marynarzy Polaków, którzy po różnych flotach
służyli"1656.
Pewne wątpliwości i rozbieżności zdań wyłoniły się przy wyborze statku dla projektowanej
ekspedycji. Patrioci włoscy ofiarowali dostarczenie statku wraz z załogą, przy czym sam
Garibaldi obiecywał wybrać zaufanego człowieka na kapitana, jednakże słuszność takiego
rozwiązania sprawy zakwestionował Hercen twierdząc, że przybycie włoskiego statku na Tamizę
obudzi czujność władz1657. Wobec tego do przewiezienia wyprawy zafrachtowany został
parowiec angielski "Ward Jackson". Był to
jak pisze w swych pamiętnikach Łapiński

prawie nowy i mocno zbudowany statek o sile maszyn 300 koni parowych i szybkości 13 węzłów,
służący uprzednio w żegludze pasażerskiej między Anglią a Ameryką1658.
Gdy już wszystkie przygotowania do wyprawy były ukończone i oznaczony dzień odkotwiczenia,
nastąpiła niespodziewana zwłoka. Mianowicie rząd carskiej Rosji, powiadomiony
przez swoich agentów o planowanej wyprawie powstańczej, skierował na wody angielskie
korwetę, która zarzuciła kotwicę na Tamizie w pobliżu parowca "Ward Jackson". I wtedy
znów przyszli Polakom z pomocą działacze rewolucyjni: Mazziniemu udało się rozwiązać
kontakt z załogą rosyjskiej korwety, wśród której również nie brakło ukrytych rewolucjonistów
i ci spowodowali uszkodzenie maszyn napędowych okrętu1659. Tego samego dnia (25
marca 1863 r.) "Ward Jackson" opuścił Tamizę.
Na Morzu Północnym szalał sztorm o niebywałej sile, jednakże "Ward Jackson" zapewne
niejednemu takiemu sztormowi oparł się w czasie swej dotychczasowej służby atlantyckiej,
toteż po trzech dniach zawinął pomyślnie do Helsingborgu. Tam Łapiński dowiedział się od
znanego rewolucjonisty Michała Bakunina oraz od emisariusza Rządu Narodowego Waleriana
Kalinki, że wybrzeże pod Połągą obsadziły nie oddziały polskie, ale znaczne siły rosyjskie1660.
Nie zrażony tymi niepomyślnymi wiadomościami, Łapiński postanowił jednak kontynuować
rejs, ale teraz stanęły mu na przeszkodzie nowe trudności.
Przede wszystkim angielskiemu kapitanowi statku odeszła ochota kontynuowania tego
niebezpiecznego rejsu, zwłaszcza że równocześnie otrzymano wiadomość o puszczeniu lodów
w Zatoce Fińskiej, co stanowiło zapowiedź wpłynięcia na Bałtyk carskich okrętów wojennych.
W rezultacie zarówno kapitan, jak i angielska załoga zeszli z pokładu "Ward Jacksona"
i Łapiński musiał w Kopenhadze werbować nową załogę. Następnie skierował statek do
Malm, jednakże opuszczenie tego portu było niemożliwe, gdyż na wodach szwedzkich pojawiły
się już rosyjskie okręty. I wtedy
jak pisze Łapiński1661
w jego umyśle powstał plan
wprowadzenia przeciwnika w błąd. Postanowił na miejsce znanego już wszędzie "Ward Jacksona"
zakupić inny statek i na nim dowieźć transport do miejsca przeznaczenia. Związana z
tym konieczność zdobycia dalszych funduszy kazała Łapińskiemu pozostawić statek w
Malm i udać się do Sztokholmu. Wracając doznał niemiłej przygody podczas rejsu z Gteborga
do Malm kiedy nadmierny pęd parowca, wyposażonego dodatkowo w żagle, omal nie
stał się przyczyną zatonięcia statku1662.
Towarzyszące wyprawie trudności pojawiły się również i w czasie nieobecności Łapińskiego.
Najpierw wybuchł pożar na statku, później został obłożony przez Szwedów aresztem
1656 Ł a p i ń s k i, o. c., s. 84.
1657 W. M i c k i e w i c z, o. c., s. 30, 31.
1658 Ł a p i ń s k i, o. c., s. 70.
1659 S t ę p o w s k i, Przypiski do wyprawy bałtyckiej , s. 36.
1660 Jw.
1661 Ł a p i ń s k i, o. c., s. 146.
1662 Jw., s. 146
148.
283
jego ładunek. Łapiński rozpoczął więc wprowadzać w życie swój nowy plan. Bez żalu powstańcy
opuszczali na polecenie Łapińskiego pokład statku "Ward Jackson", by przejść na
inny parowiec, "Fulton", a później
pod Kopenhagą
na żaglowiec "Christina Lorenza".
Żaglowiec ten wyruszył na północ w kierunku Sundu, jak gdyby ekspedycja powracała do
Anglii. Jednakże o północy dokonano na pełnym morzu przeokrętowania ochotników na pokład
innego szkunera, "Emilia", naładowanego bronią i amunicją zakupioną w Kopenhadze1663.
Szkuner "Christina Lorenza" podążył do Anglii, obserwowany zdała przez rosyjski
okręt wojenny, zaś transport powstańczy na "Emilii" skierował się na Bałtyk. Bez przeszkód
dotarł on do Mierzei Kurońskiej, gdzie koło miejscowości Schwarzort Łapiński zamierzał
wyokrętować ludzi i sprzęt. Połąga była bowiem zajęta, z wybranego zaś na lądowanie miejsca
desant miał do przebycia tylko trzy mile, by dotrzeć do granicy rosyjskiej.
11 czerwca wieczorem, pierwsze oddziały desantowe przeszły do szalup. Oto co pisze dalej
Łapiński:
Już przy wsiadaniu morze nie było tak spokojne, jak podczas dnia, i wiatr wiał od lądu. Ledwie byliśmy
na paręset sążni od statku, gdy pierwsza słaba fala uderzyła o łodzie i jak gdyby burza tylko na nas czekała.
Wiatr zerwał się silny i woda coraz więcej się burzyła. Majtkowie naprężali się przy wiosłach, ja kierowałem
osobiście rudlem. Ale usiłowania nasze były nadaremne; widziałem, że zamiast zbliżać się do lądu, wiatr coraz
silniejszy odpychał nas dalej w morze, bałwany coraz gwałtowniej uderzały o łodzie i napełniały je wodą.
Położenie było krytyczne, trzeba było wracać na statek1664.
Z najwyższym trudem udało się wioślarzom tego dokonać i obsada tej łodzi dostała się w
komplecie na pokład. Gorzej natomiast było z drugą szalupą. Oddajmy jednak głos studentowi
francuskiemu Henrykowi Rougemont, który znajdował się w drugiej szalupie i z największym
tylko wysiłkiem zdołał ujść z życiem z tej eskapady:
O godzinie 22 wielka łódź zakupiona przez pułkownika1665 w Hamburgu została spuszczona na wodę.
Miała ją holować druga łódź, w której znajdowali się p. Łapiński i jego oficerowie. Brzeg był widoczny w
odległości 3 km. Niech Pan zauważy, że mogliśmy podejść na "Emilii" znacznie bliżej do brzegu. Woda była
głęboka aż do samego wybrzeża.
Zaledwie weszliśmy do łodzi, gdy poczęła się do niej wlewać woda przez dno. Jednak opanowała nas radość
i wielu z młodych wojaków, którym co kilka minut sądzone było umrzeć, żartowało z przygotowanej
dla nas kąpieli dla nóg.
Była późna noc i morze silnie falowało pod wpływem bryzy. Woda tymczasem w łodzi dochodziła nam
już do kolan. Wioślarze widząc niebezpieczeństwo, na które wskazywały okrzyki trwogi najmłodszych spośród
nas (byli szesnastoletni), wiosłowali ze wszystkich sił, lecz szliśmy pod wiatr, a łódź była prawie pełna.
Była to chwila pełna grozy. Trzydziestu dwóch ludzi wznosiło wzrok z rozpaczą do nieba, a Bóg słuchał
ich niemych i uroczystych modlitw.
Wtem fala pokryła wszystko.
Rozległo się kilka okrzyków i w ciągu paru minut widać było dzielnych pływaków walczących mężnie,
lecz bezskutecznie z wściekłością fal. Łódź, w której byli nasi oficerowie, ta, która nas holowała, przecięła
linę holowniczą i uciekła, wiosłując, od przerażającej sceny.
Odwiązałem mój plecak i jeden z pierwszych wyskoczyłem z łodzi. Jednak na brzuchu miałem 60 nabojów,
które mi bardzo przeszkadzały w pływaniu. Toteż przypomniałem sobie o moim kordelasie. Płaszcz i
buty też mi bardzo przeszkadzały. Wtedy, płynąc lewą ręką, rozciąłem prawą pas od ładownicy i rękawy
płaszcza. Zostałem tylko w spodniach i moich okropnych butach, ale nie opuszczała mnie energia. Ciągle
płynąłem. Było nas jeszcze piętnastu ludzi na powierzchni morza.
Wtem zauważyliśmy dziobnicę łodzi. Szybko dopłynęliśmy do niej jak do deski, ratunku, lecz łódź,
uchwycona przez zrozpaczonych pływaków, tylko za jedną burtę, przewróciła się, pociągając nas w głębinę,
która pochłonęła większą część rozbitków. W tym momencie zginął Chaine płynący obok mnie. Prawdopodobnie
pociągnęli go na dno tonący. Na powierzchni morza znajdowało się nas zaledwie sześciu. Koledzy,
1663 Relacja Henryka Rougemont (S t ę p o w s k i, Epilog morskiej wyprawy , s. 382; H u b e r t, Polskie dążenia
morskie, s. 104).
1664 Ł a p i ń s k i, o. c., s. 197.
1665 Łapińskiego.
284
pozostawieni na statku, odpowiadali na nasze okrzyki, jednak ciemności przeszkadzały im nas dojrzeć.
Wreszcie łódź, o której mówiłem, kierowana przez dwóch dzielnych marynarzy ze szkunera, zdołała nas
wyłowić.
Niebawem spotkaliśmy dwóch jeszcze pływaków. Z trzydziestu dwóch ludzi tylko ośmiu zdołało się wyratować.
Trzymaliśmy się na wodzie przez dwie godziny. Nasi przyjaciele przywitali nas na pokładzie z
szaloną radością i podziwem1666.
Wypadek ten przypieczętował oczywiście los całej ekspedycji. Zniechęcony Łapiński, który
ponosił odpowiedzialność za nieszczęśliwy przebieg desantu, nakazał odwrót na Gotlandię,
gdzie też powstańców internowano i rozbrojono. Rząd Narodowy stracił blisko 100 tysięcy
franków, zginęło 24 ludzi, transport broni, amunicji i wyposażenia przepadł
bilans tej wyprawy
był całkowicie ujemny1667. Okazało się dobitnie, że do przeprowadzenia operacji morskich
nie wystarczą choćby bardzo nawet doświadczeni i pełni najlepszych chęci oficerowie
lądowi. Oficerami marynarki Rząd Narodowy wówczas niestety nie dysponował.
2. "ORGANIZACJA GŁÓWNA SIŁ NARODOWYCH MORSKICH"
W tym samym czasie, kiedy wyprawa Łapińskiego zbliżała się do swego tragicznego epilogu,
zagraniczni przedstawiciele polskiego Rządu Narodowego podejmowali kroki celem
utworzenia powstańczej marynarki wojennej.
Bezpośrednią przyczyną podjęcia tych kroków była sugestia rządu angielskiego (który od
czasów wojny krymskiej nadal okazywał nieprzyjazne stanowisko wobec Rosji), że uzna powstańców
polskich za stronę wojującą, jeżeli do jakiegokolwiek portu brytyjskiego zawinie
statek pod polską banderą. Celem przeprowadzenia tego planu postanowiono na emigracji
utworzyć polską flotę, złożoną na początek z dwóch statków, które zawinąć miały pod polską
banderą na Maltę i w ten sposób dać podstawy do przyznania Polsce praw strony wojującej1668.
Organizatorem tej floty musiał być oczywiście fachowiec, a ponieważ w powstańczych
szeregach brakło ludzi morza, więc wybór padł na obcokrajowca. Był nim kapitan francuskiej
marynarki handlowej Andrzej Magnan.
W świetle późniejszych wydarzeń wybór ten okazał się niefortunny. "Magnan bowiem,
człowiek gwałtowny, blagier, miał na oku zwykły interes"1669, a sam charakter jego poprzedniej
działalności (był bowiem swego czasu korsarzem)1670 winien wobec niego nakazywać
daleko idącą ostrożność. Wyprawa Magnana do Konstantynopola, gdzie zakupiono statek
"Samson", który zamierzano później wyzyskać do działania przeciwko rosyjskiej żegludze na
Morzu Czarnym, nie przyniosła żadnych korzyści, a pochłonęła tylko poważne sumy. Ostatecznie
statek został w listopadzie 1863 r. sprzedany1671, a Magnan wrócił do Francji i tu występował
publicznie uzurpując sobie stanowisko dowódcy polskiej floty1672. Stanowisko to
zostało jednak już obsadzone przez kogoś innego, a reprezentanci Rządu Narodowego nie
potrzebowali dalej korzystać z jego usług, gdyż zjawił się we Francji i zgłosił swój akces do
szeregów powstańczych fachowiec
Polak z floty rosyjskiej, Władysław Zbyszewski.
W chwili wybuchu powstania styczniowego Zbyszewski przebywał na Dalekim Wschodzie,
gdzie dowodził korwetą rosyjską wysłaną do Chin. Solidaryzując się z czynem powstańczym
Zbyszewski złożył dowództwo rosyjskiego okrętu i "pozostawił adresowane do cara
1666 Relacja Henryka Rougemont (jw., s. 383; s. 105, 106).
1667 H u b e r t, o. c., s. 107.
1668 Jw., s. 108.
1669 L e p s z y, Dzieje floty polskiej, s. 293.
1670 Z i e l i ń s k i, Mały słownik , s. 631.
1671 L e p s z y, o. c., s. 294.
1672 Z i e l i ń s k i, l. c.
285
pismo, w którym zgłaszał swą dymisję motywując ją obowiązkiem Polaka wobec swej ojczyzny"
1673. Drogą przez Japonię przybył z początkiem jesieni 1863 r. do Paryża i wkrótce
przedłożył plany działań morskich przeciwko carskiej Rosji.
Plany te opierały się przede wszystkim na ówczesnej słabości Rosji na Morzu Czarnym, na
którym po wojnie krymskiej nie miała ona prawa utrzymywania floty wojennej. Prowadziła
natomiast ożywioną żeglugę handlową z Bliskim Wschodem, ponadto rosyjskie statki handlowe
zaopatrywały w broń i żywność armię carską, toczącą na Kaukazie walki z tamtejszymi
góralami. Zbyszewski proponował więc zwalczanie rosyjskiej żeglugi czarnomorskiej, a równocześnie
przewidywał dostarczanie pomocy wojennej powstańcom kaukaskim licząc na to,
że pojawienie się polskich okrętów u wybrzeży Kaukazu wywoła masowe dezercje Polaków

żołnierzy armii rosyjskiej na Kaukazie1674.
25 października 1863 r powstała w Paryżu Organizacja Główna Sił Narodowych Morskich,
na której czele
jako organizator Floty Narodowej
stanął Zbyszewski pod pseudonimem
Feliksa Karpia. Bezpośrednio Zbyszewski podporządkowany był agentowi wojskowemu
Rządu Narodowego w Paryżu, płk Eugeniuszowi Dębińskiemu1675, ponadto u jego boku znajdował
się komisarz Rządu Narodowego, Florestan Rozwadowski1676.
Siedzibą Organizacji Głównej Sił Narodowych Morskich, tej nowej polskiej admiralicji,
był Paryż, ponadto uruchomione zostały liczne agencje we wszystkich częściach świata, a
mianowicie: w Ameryce Północnej (Nowy York i San Francisco), w Azji (Szanghaj) i Australii
(Melbourne)1677. Zanim jednak to nastąpiło, jeszcze przed opracowaniem szczegółowych
przepisów i instrukcji, a nawet przed podpisaniem ze Zbyszewskim właściwej umowy
przez Dębińskiego, nowy dowódca polskiej floty kaperskiej udał się do Newcastle celem wyprawienia
na morze pierwszego polskiego statku.
Statkiem tym był angielski "Princess", przemianowany przez Zbyszewskiego na "Kościuszko".
Z początkiem lutego "Kościuszko" wypłynął z Newcastle kierując się na Morze
Śródziemne. Dla wprowadzenia w błąd agentów rosyjskich "Kościuszko" płynął pod angielską
banderą, jednakże niewiele to pomogło, gdyż jego prawdziwy charakter i cel podróży
były rządowi carskiemu dobrze znane. Toteż gdy "Kościuszko" zawinął do Malagi, władze
hiszpańskie pod niewątpliwym naciskiem Rosji obłożyły statek aresztem i skonfiskowały,
przy równoczesnym internowaniu załogi1678.
Nie zrażony tym Zbyszewski, który tymczasem opracował szereg przepisów i instrukcji
określających zasady działania polskiej marynarki1679, próbował kontynuować rozpoczęte
dzieło, dobierając sobie do pomocy swego dawnego podkomendnego, kapitana Kossaka1680.
W tym właśnie czasie uruchomiono wspomniane wyżej polskie agencje w Ameryce, Azji i
Australii, a Zbyszewski usiłował uzyskać nowe okręty oraz załogi we Włoszech1681. Plany te
jednak okazywały się spóźnione. Powstanie styczniowe, w którego szeregi nie udało się
wciągnąć szerokich rzesz społeczeństwa, upadało. Uwięzienie na wiosnę 1864 r. Romualda
Traugutta, który niedawno jeszcze entuzjazmował się wypłynięciem "Kościuszki" na morze1682,
oznaczało już kres walk powstańczych i upadek sprawy.
Na zakończenie można jeszcze wspomnieć o próbie wywołania powstania w porcie czarnomorskim
Nikołajewie, gdzie wśród kadr rosyjskiej marynarki znajdowało się wielu Pola-
1673 Jw.
1674 H u b e r t, Polskie dążenia morskie, s. 108, 109.
1675 Jw., s. 109.
1676 Jw. Informacje o Rozwadowskim podaje Z i e l i ń s k i, o. c., s. 435, 436.
1677 H u b e r t, o. c., s. 110, 111.
1678 L e p s z y, o. c., s. 295. Natomiast H u b e r t, l. c., błędnie podaje nazwę "Kiliński".
1679 Patrz H u b e r t, o. c., s. 111, 117.
1680 Jw., s. 110.
1681 Jw., s. 111.
1682 L e p s z y, o. c., s. 295.
286
ków. Oto co pisze na ten temat przedstawiciel Rządu Narodowego Zygmunt Kotiużyński,
który po nieudaniu się tego spisku przeprowadzał z polecenia władz powstańczych misję likwidacyjną:
Zorganizowano do trzystu marynarzy w Mikołajowie1683, którzy to mieli tworzyć flotę
siłę morską, dla
obrony sprawy narodowej przeznaczoną; dla nich to nabyto jakiś stary okręt, który miano naładować zbożem;
a partia ta miała wyruszyć ku brzegom Kaukazu, gdzie za zboże miano nawoływać Czerkiesów do ruchu
i do dywersji [...] W każdym razie wiele osób mieszkających w Odessie znajdowało się w niemałym
kłopocie: wymagano bowiem od nich złożenia dla sprawy narodowej ofiary w zbożu, by je na stary ten okręt
ładować. Marynarze zaś spiskowi, wyczekujący w Mikołajowie lada chwila wezwania do ruchu, z obawy,
iżby ich nie wykryto i nie aresztowano, chcieli co najspieszniej się uzbroić i zająć okręt, którym miał dowodzić
admirał Z. A.1684, mający w tym celu przybyć z zagranicy1685.
Ponieważ cała akcja nie rokowała żadnych szans powodzenia, Kotiużyński rozwiązał oddział,
nabyte zboże i okręt kazał sprzedać i w ten sposób zakończyła się niedoszła akcja
zbrojna powstańców na Morzu Czarnym.
1683 Mikołajów
Nikołajew.
1684 Zapewne Zbyszewski (chociaż jego inicjały były inne: Z. W.).
1685 Z. K o t i u ż y ń s k i, Pamiętniki , 1826
1894, Kraków 1911, s. 100, 101 (Cytuję za K. G ó r s k i m,
Spisek czarnomorski, "Jantar", R. VII, 1948, z. 2, s. 173).
287
XVIII. POLACY NA SZLAKACH MORSKICH W LATACH
1864
1914
1. NIEKTÓRE RELACJE Z PODRÓŻY PRZEZ ATLANTYK
Podobnie jak po upadku powstania listopadowego, ale w innym charakterze, odbyli na
przełomie roku 1864 podróż do Ameryki uczestnicy powstania z 1863 r., członkowie oddziałów,
które po wygaśnięciu zbrojnej walki przeszły granicę austriacką i uległy internowaniu.
Internowani Polacy rozmieszczeni zostali w różnych twierdzach austriackich, w ciężkich warunkach
i w nieświadomości jutra. Ta niepewność, jak długo potrwa internowanie, a z drugiej
strony obawa, aby nie zakończyło się ono przedwcześnie wydaniem powstańców w ręce
władz carskich, kazała im masowo zgłaszać się do formacji, które rząd austriacki począł organizować
w celu wysłania ich za ocean, na pomoc osadzonemu w Meksyku "cesarzowi"
Maksymilianowi. W jakich warunkach odbywał się transport jednego z pułków, składającego
się w większości z eks-powstańców styczniowych, dowiadujemy się ze wspomnień spisanych
przez Stanisława Wodzickiego1686.
Dnia 6 grudnia 1864 r. pułk został zaokrętowany w Trieście na angielskim parowcu "Peruwian".
Podróż do Gibraltaru odbywała się w trudnych warunkach atmosferycznych, podczas
silnego huraganu, który pędził statek od brzegów Afryki do wybrzeży Hiszpanii.
Ogromne fale raz po raz zalewały pokład, statek płynął wolno i przyjazd do Gibraltaru opóźniony
został o kilka dni. Ulokowani w pomieszczeniach podpokładowych żołnierze bardzo
cierpieli z powodu choroby morskiej i przeróżnych niewygód.
Po krótkim postoju w Gibraltarze "Peruwian" wypłynął w dalszy rejs 22 grudnia 1864 r.
Zaraz wypływając z cieśniny na ocean zaskoczyła nas burza, lecz dużo gwałtowniejsza od poprzedniej,
trwała trzy dni i była przyczyną bolesnego i tragicznego wypadku. W wilię Bożego Narodzenia kołysanie
okrętu było tak silne i spłukanie bałwanami pokładu tak częste, że surowo zakazano wyjścia na pokład, chociaż
poręcz okalająca okręt była bardzo wysoka. Jeden z naszych ochotników nazwiskiem Karol Kamiński,
nie usłuchał zakazu i wyszedł na pokład. W tej samej chwili kolosalny bałwan zmiótł go z pokładu i tylko jeden
krzyk oznajmił nam zgon nieszczęśliwego. Okręt stanął, puszczono ratunkowe świetlane beczki, lecz na
próżno. Kapitan nam oświadczył, że spuścić łódź ratunkową było niepodobieństwem i narażeniem ludzi na
niechybną śmierć, gdyż fala byłaby ją natychmiast rozbiła. Zatrzymawszy się więc tylko chwilę, i to narażając
się, popłynęliśmy dalej1687.
Dalszy przebieg podróży był już pomyślny, pasażerom dokuczał jedynie straszny upał.
Dnia 8 stycznia 1865 r. statek dotarł do Martyniki, 11 stycznia wyruszył w dalszą drogę, by
po dziesięciu dniach podróży przy najspokojniejszym morzu przybyć do kresu transoceanicznej
wyprawy
do Vera Cruz1688.
1686 S. W o d z i c k i, Z ułanami cesarza Maksymiliana w Meksyku. Wodzicki również brał udział w powstaniu,
później schronił się u rodziny w Wielkopolsce, a następnie dla zaspokojenia swej fantazji zaciągnął się
ochotniczo na wyjazd do Meksyku.
1687 Jw., s. 22.
1688 Jw., s. 28.
288
Opis udziału Polaków w meksykańskiej wojnie domowej nie należy już do tematu, warto
tu wszakże nadmienić, że złożyli oni obfitą hekatombę krwi przelanej za interesy francuskoaustriackich
imperialistów1689.
Wodzicki sam uczestniczył w działaniach aż do kapitulacji korpusu ekspedycyjnego, po
czym przez Nawy Orlean, Nowy Jork i Anglię powrócił z resztą wojska do Europy.
Stosunkowo obszerną relację z odbytej w roku 1865 podróży przez Atlantyk spisał o. Hieronim
Kajsiewicz, duchowny katolicki działający przez długie lata na emigracji1690. O. Kajsiewicz
zaokrętował się 15 czerwca 1865 r. w Liverpool na transatlantyku kompanii montrealskiej
"Damascus", kursującym na trasie Liverpool
Quebec w Kanadzie. Wprawdzie, jak
pisze autor1691, kompania montrealska w ciągu kilku lat straciła osiem statków, a również i
"Damascus" bliski był zguby w roku 1864, jednakże rejs, w którym uczestniczył o. Kajsiewicz,
przebiegł pomyślnie, choć nie bez niebezpieczeństwa. Spowodowane zostało ono długotrwałą
i bardzo gęstą mgłą, podczas której znajdujący się już w połowie drogi do Ameryki
statek narażony był na zderzenie ze statkami płynącymi z Halifax, Quebec i Nowego Jorku do
Europy.
Toteż noc całą płynęliśmy ledwo używając połowy pary i świszcząc co kilka minut żałobnie przez jej
wypuszczenie, aby ostrzegać okręty płynące naprzeciwko lub obok i nie potrąci się z obawy zguby jednego z
dwojga albo i obu. Grozilo drugie niebezpieczeństwo
uderzenia się o pływające lody, isefields1692, odrywające
się od lodów spod bieguna północnego1693.
Całą noc statek ostrożnie szedł naprzód, nad ranem nabrał nieco większej szybkości i wtedy
autor wyszedł na pokład ocenić sytuację.
Mgła była tak gęsta, że dym z naszego komina, niezdolny wzbić się w górę, tworzył ciemną belkę opartą
z jednej strony o tenże komin, z drugiej o widnokrąg morski, a para grubymi kroplami wciąż kapała na pokład.
Otóż słońce pasując się z tą mgłą naprzód oświeciło w górze mały obłoczek, potem powoli wydobyło
się jak z pieluch, poświeciło trochę i znowu zaszło jak za firankę, oświecając część powierzchni morza, która
nam czas niejaki przyświecała. Przy tym świetle widzieliśmy trzymasztowy parowiec naszej kompanii
"North American"; potem weszliśmy we mgłę na godzin znowu trzydzieści. Biedny kapitan nie mając już
słońca ani na lekarstwo, by sprawdzać busolę i orientować się za pomocą kompasu, ratował się jedynie sondą.
Postanowił już nie przybijać do północnego cypla Nowej Ziemi (Terre neuve, Nev-foundland), gdzie miał
oddać depesze telegraficzne, jedno ponad pokładami piaskowymi (banks), które Rzeka Ś. Wawrzyńca wiekami
naniosła1694.
Sondując szlak wodny dla upewnienia się, czy statek płynie nad ławicami Nowej Fundlandii
i czy nie zagrażają mu lodowce, "Damascus" dopłynął szczęśliwie do brzegów Nowej
Fundlandii, okrążył ją od południa i wpłynął na wody Zatoki Św. Wawrzyńca. Tak już 28
czerwca 1865 r., tj. w niespełna dwa tygodnie od chwili opuszczenia Liverpool, statek zakotwiczył
w porcie Quebec1695.
1689 Wśród poległych oficerów znaleźli się z grona znajomych autora porucznicy Kawecki, Zawadzki i Suchodolski
(jw., s. 83, 119); poległych szeregowców Wodzicki oczywiście nie wylicza. Nie trzeba wątpić, że
udział w tej nieszczęsnej wojnie, skierowanej przeciwko meksykańskim patriotom, traktowany był przez wielu
powstańców styczniowych jako zło konieczne, a przy tym jako próba odzyskania utraconej wolności osobistej -
świadczą o tym częste dezercje. Nie zawsze jednak próby te miały pomyślny przebieg, czasem kończyły się
tragicznie - pojmaniem i rozstrzelanych przez własnych, dotychczasowych towarzyszy broni (jw., s. 34, 40).
1690 Patrz o nim Z i e l i ń s k i, Mały słownik , s. 198; tamże wymienione główne prace o. Kajsiewicza.
1691 O. Hieronima Kajsiewicza Listy zaatlantyckie do braci i przyjaciół, "Rocznik Towarzystwa Historyczno-
Literackiego w Paryżu", R. 1868, Paryż 1869, s. 184.
1692 Poprawnie: icefields (ang.).
1693 Jw., s. 189.
1694 Jw., s. 190, 191.
1695 Jw., s. 193.
289
W tym samym roku udał się do Ameryki młody antropolog warszawski Bolesław Horodyński1696.
Relacja jego z podróży przez Atlantyk zasługuje na uwagę dlatego, że podobnie
jak kiedyś Kalikst Wolski, tak i Horodyński zajął się w niej zobrazowaniem warunków, w
jakich podróż tę odbywają nie uprzywilejowani pasażerowie trzeciej klasy. Na postawione
czytelnikowi pytanie: "co to jest mieć miejsce trzeciej klasy na okręcie przebywającym tak
rozległą przestrzeń", Horodyński daje odpowiedź: "jest to to samo, co mieć dekret na trzytygodniowe
najprzykrzejsze więzienie"1697. Uzasadniając te słowa Horodyński pisze, że ktoś,
kto nie przebył w ten sposób ocean albo nie zajrzał przynajmniej, jak wyglądają pomieszczenia
trzeciej klasy, nie może sobie w ogóle urobić pojęcia o warunkach takiej podróży. Warunki
te
jak się to samo rzuca w oczy
niewiele zmieniły się na lepsze od opisanych w uprzednio
cytowanej relacji Wolskiego:
Racz mi towarzyszyć, szanowny czytelniku, po schodach w głąb wiodących, a sam najlepiej to osądzisz.
Wchodzimy do obszernej przestrzeni, o czym z tego tylko wnosić możemy, że mieści się w niej kilkaset
osób; rozejrzeć się bowiem tutaj nie podobna z przyczyny wiecznie panujących ciemności, gdyż okienka
maleńkie i zawsze zamknięte nie dozwalają światłu dziennemu przedrzeć się do wnętrza. Pali się tu wprawdzie
kilka lamp, ale płomieniem tak mdłym, że tylko mały okrąg oświecić są zdolne. Atmosfera tu duszna,
nasycona rozmaitą wonią, której nawet określić nie podobna, a do tego sufit jest tak nisko, że z łatwością ręką
dosięgnąć go można. Łóżka umieszczone są na dwa piętra, jedno nad drugim; to raczej tapczany, które
tymczasowo poustawiano, gdyż w drodze z powrotem do Europy będą rozebrane w celu zyskania więcej
miejsca na towar, którego wówczas będzie więcej aniżeli pasażerów. Podróżny musi zaopatrzyć się w materac
lub siennik, jeśli nie chce spoczywać na gołej desce. Obok siennika zostaje jeszcze zaledwie tyle miejsca,
że można umieścić na nim związane w węzełku naczynia stołowe, jak dzbanek blaszany do wody, parę blaszanych
talerzy, kubek do kawy z takiegoż materiału oraz nóż, widelec i łyżkę cynową. Cały ten zapas zakupuje
podróżny w specjalnym sklepie. Trwałość tych fabrykatów niemieckich doprowadzona jest do takiej doskonałości,
że przy umiejętnym i nader ostrożnym ich używaniu mogą zaledwie na trzytygodniową podróż
wystarczyć. Wszystko to podróżny nabyć musi, gdyż towarzystwo okrętowe pasażerów pod pokładem podróż
odbywających w podobne przedmioty nie zaopatruje1698.
Czynienie jak najdalej posuniętych oszczędności
nawet kosztem zdrowia i bezpieczeństwa
pasażerów
stanowiło główną czy może nawet jedyną zasadę, na jakiej każde z ówczesnych
tego rodzaju towarzystw okrętowych się opierało, czerpiąc nadmierne zyski z żerowania
na najbiedniejszej grupie podróżnych. Ta niepowstrzymana chęć zysku przejawiała się na
każdym kroku, we wszystkim, poczynając od uporczywego trzymania się statków o napędzie
żaglowym, jako najtańszego środka transportu morskiego, aż do wspomnianych wyżej
oszczędności na nożach, widelcach i łyżkach dla "najgorszych" pasażerów. Oczywiście nawet
mowy nie było o remontach statków zarówno zewnątrz (chyba że uszkodzenia zagrażały natychmiastowym
zatonięciem), jak i wewnątrz statku, o odpowiednim wyposażeniu go w
sprzęt ratowniczy, przeciwpożarowy itd., nie mówiąc już zupełnie o zapewnieniu pasażerom
znośnych choćby warunków sanitarnych. Jeżeli zaś nawet niedopatrzenie koniecznych środków
ostrożności powodowało katastrofę całego statku, znajdującego się częstokroć w takim
stanie, że nie bez słuszności nazywano go pływającą trumną, to trzeba pamiętać o tym, że
również i taki wypadek nie stanowił zbyt poważnego ciosu dla towarzystwa okrętowego. Nierzadko
nawet było wprost przeciwnie, bowiem statki i ładunki były wysoko ubezpieczone1699.
Dzięki wiernym, realistycznie potraktowanym opisom relacje Wolskiego i Horodyńskiego
z podróży przez Atlantyk obrazują nader wymownie ówczesną działalność armatorów kapitalistycznych
i są cennym źródłem do dziejów żeglugi tego okresu. W latach późniejszych wa-
1696 Patrz o nim Z i e l i ń s k i, o. c., s. 153, 154.
1697 P. H o r o d y ń s k i, Wrażenia z szesnastoletniego pobytu w Ameryce; "Tygodnik Ilustrowany", 1884, nr
79, s. 00.
1698 Jw.
1699 Stosunki panujące w żegludze pasażerskiej w połowie ub. stulecia doskonale charakteryzuje W. Z u -
b r z y c k i, Za ocean, czyli rozkosze podróży morskich w wieku XIX, "Morze", 1953, nr 1, s. 24, 25.
290
runki podróżowania płynących za chlebem emigrantów były w dalszym ciągu kiepskie, a choć
uległy one niewątpliwej poprawie w porównaniu z latami pięćdziesiątymi i sześćdziesiątymi
XIX stulecia, to jednak wobec rosnącego wciąż zbytku i przepychu, jakim otaczano podróżnych
pierwszej klasy, różnice między warunkami podróży dla jednych i drugich raczej wzrosły niż
zmalały. Potwierdzeniem tego może być np. opis podróży emigrantów polskich do Brazylii w
roku 1895, sporządzony przez towarzyszącego im opiekuna S. Kłobukowskiego1700.
Trudno tu oczywiście pisać dzieje emigracji polskiej za oceanem, trudno cytować relacje
bardzo już licznych w tym okresie podróżników polskich na atlantyckim szlaku, nie sposób
jednak nie przytoczyć słów, w jakich swoją podróż do Ameryki w 1876 r., zetknięcie się z
oceanem i przeżytą na nim burzę przedstawił Henryk Sienkiewicz1701.
Sienkiewicz zaokrętował się na jednym z największych parowców linii White
Star
nazywał
się on "Germanicus"
utrzymującym komunikację pomiędzy Liverpool a Nowym Jorkiem.
Drugiego dnia podróży, gdy wielki statek na dobre już rozkołysał się na falach oceanu,
Sienkiewicż zanotował takie wrażenia:
Wyszedłem na pokład. Dzień był ponury, szary, wietrzny. Mewy rzucały się w powietrzu, fale zaś były
rozigrane. Trudno się było utrzymać na nogach. Naokoło statku piętrzyły się takie bałwany, w jakich istnienie
trudno uwierzyć. Zawsze uważałem za przesadę, gdy opowiadano mi dawniej, że fale morskie dochodzą
wielkości domów; teraz przekonałem się, że istotnie jest to przesada, ale in minus. Otaczały nas po prostu
góry wodne. Chwilami zdaje się, że cały statek razem z tobą znajduje się w bardzo głębokiej dolinie, zamkniętej
górami przewyższającymi o wiele, tak np. o dziesięć razy, szczyty masztów. Nagle dolina zaczyna
się zmniejszać z przerażającą szybkością, a góry lecą ze wszystkich stron na statek rycząc jak wściekłe1702.
Nie była to jednak jeszcze burza, jak sądził odbywający swą pierwszą większą podróż
morską pisarz, ale
według słów zapytanego przezeń marynarza
"piękny czas". Prawdziwa
burza rozpoczęła się dopiero wieczorem tegoż dnia. Obserwujący ją z pokładu statku Sienkiewicz
tak pisze:
Wicher jest tak silny, że trzymając się obiema rękami poręczy zaledwie mogę ustać na nogach. Chwilami
woda oblewa mnie od stóp do głowy. Morze zdaje się być pomieszane z chmurami, chmury z morzem. Patrząc
na to nie mogą opędzić się myśli, że ocean się wściekł [. . .]
O północy burza doszła do swego największego stopnia. Statek prawie nie płynął naprzód, ale rzucał się
tylko od chmur w przepaść i odwrotnie. Nie było już widać nic prócz chaotycznej i wściekłej mieszaniny
nieba, wody, powietrza, wichru i ciemności. Wiatr uderzał czasem jak młotem, czasem zakręcał jak świdrem,
słowem: pastwił się nad falami i statkiem. Tumany kropel wodnych uderzały co czas jakiś o moją twarz i
kręciły się w powietrzu jakby słupy dymu. Ogromne masy wody wpadały co chwila na pokład lub przelatywały
przezeń na drugą stronę. Musiałem się trzymać ze wszystkich sił, aby nie być spłukanym1703.
Następnego dnia burza przeszła, wzburzone morze powoli się uspokoiło, statek już bez
przeszkód kontynuował rejs.
2. PODRÓŻE KUBAREGO, POLSKIEGO "ARGONAUTY PACYFIKU"
Niewielu z polskich podróżników morskich może poszczycić się równie wielką liczbą wędrówek
po szlakach morskich, niewielu przemierzyło tyle tysięcy mil morskich, niewielu
spędziło tyle lat na bezkresnych przestrzeniach oceanicznych, co Jan Kubary, jeden z najwybitniejszych
badaczy Oceanii.
1700 S. K ł o b u k o w s k i, Wycieczka do Parany, "Przewodnik Naukowy i Literacki", Lwów 1908.
1701 H. S i e n k i e w i c z, Na Oceanie Atlantyckim (Listy z podróży), Warszawa 1935.
1702 Jw., s. 14.
1703 Jw., s. 17, 18.
291
Syn Polaka i Niemki, urodzony w Warszawie w 1846 r., już na ławie szkolnej rozpoczął
konspiracyjną działalność niepodległościową i wziął udział w powstaniu 1863 r., piastując
nawet dość odpowiedzialne stanowisko komisarza rządowego w terenie. Tym bardziej zaskakująca
jest kompromitująca rola, jaką później odegrał: dezercja z szeregów powstańczych,
przedostanie się do Niemiec do rodziny swej matki i zdrada tajemnic powstańczych, jakiej
dopuścił się tam wobec posła carskiego, by uzyskać zezwolenie na powrót do Warszawy. Tu
stacza się na dno moralnego upadku, podejmując się haniebnej roli carskiego prowokatora
Po aresztowaniach, do jakich się pośrednio przyczynił, Kubary gnany wyrzutami sumienia
uciekł z domu, opuścił Warszawę i kraj udając się do Niemiec1704. W Hamburgu zaangażowany
został przez dom handlowy J. C. Godeffroy w charakterze przedstawiciela na obszar
Oceanii, z obowiązkiem nadsyłania zbiorów etnograficznych do "Muzeum Godeffroya". W
maju 1869 r. Kubary opuścił Europę i udał się do Oceanii, gdzie spędzić miał ponad połowę
swego stosunkowo niezbyt długiego, jednak niezmiernie pracowitego życia.
Tych dwadzieścia siedem lat przeżytych na niezmierzonych przestrzeniach Oceanu Spokojnego,
na licznych wyspach Mikronezji, Melanezji i Polinezji uczyniły Kubarego jednym z
najlepszych, a może nawet najlepszym znawcą ludów wyspiarskich Oceanii. Kubary, jak nikt
inny przed nim ani po nim, zbliżył się do wyspiarzy Oceanu Spokojnego, zespolił się z nimi i
nawet włączył w ich społeczność, dzieląc nie tylko trudy codziennego żywota krajowców,
poznając ich obyczaje i język, ale wprost stając się jednym z nich w następstwie swego małżeństwa
z mieszkanką wyspy Palau1705. Owocem jego długoletniej pracy w Oceanii są przebogate
zbiory etnograficzne, jakimi zasilał muzea europejskie (głównie niemieckie, ponadto
holenderskie; nieco zbiorów Kubary przywiózł również do Polski), prowadził także prace
kartograficzne, archeologiczne i przyrodnicze. Wyniki swych badań publikował głównie w
niemieckich czasopismach naukowych, wydał ponadto szereg rozpraw naukowych, które
stały się podstawą naszej wiedzy o ludach wyspiarskich Oceanu Spokojnego. W ówczesnej
prasie polskiej w kraju zamieszczał stale opisy swych badań i wrażenia z podróży, kreślił
wartościowe również i pod względem literackim szkice i obrazki obyczajowe, a nawet poważniejsze
prace1706. Ta jego bogata spuścizna pozwala nam dziś zarówno dobrze objąć całokształt
różnorodnych zainteresowań Kubarego, jak i odtworzyć marszruty jego wędrówek i
przeżytych w ich toku przygód i wrażeń. Oczywiście, trzeba by całej książki, a przynajmniej
obszernej rozprawy, aby podążając śladami tego podróżnika-badacza zapoznać się bliżej z
jego wędrówkami po morzach i oceanach. Dlatego też poprzestaniemy na pobieżnym tylko
naszkicowaniu zarysu działalności tego morskiego wędrowca, niezwykle trafnie nazwanego
"argonautą Pacyfiku"1707.
Jak już wspomniano, Kubary opuścił Europę w maju 1869 r. Udał się wtedy na statku
"Wandraham" do wysp Polinezji i na przeciąg szeregu miesięcy osiadł na największej z wysp
Samoa, a mianowicie na Sawai. Nie poprzestawał jednak na prowadzeniu badań w obrębie
wysp Samoa, ale dokonał również dwu dalszych wypraw: na wyspy Tonga i Fidżi. Z kolei
udał się do Mikronezji na Wyspy Marshalla i blisko pół roku przebywał na najdalej na południe
wysuniętej z wysp zachodniej grupy archipelagu, a mianowicie na wyspie Ebon. Następnie
przeniósł się do sąsiedniego archipelagu Wschodnich Karolin na wyspę Ponape a później
1704 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 255, przemilcza te haniebne czyny Kubarego i poprzestaje na stwierdzeniu, iż
"gnębiony wyrzutami sumienia z powodu zachowania się swego w czasie powstania, opuścił kraj", chociaż w
bibliografii podaje pracę demaskującą prawdziwe oblicze Kubarego (J. I w a s z k i e w i c z, Wielka prowokacja.
Rzekomy rząd narodowy w 1866 r., Warszawa 1930). Nie wspomina nic o tym, wybielając Kubarego, W.
S ł a b c z y ń s k i, Polski badacz społeczeństw niecywilizowanych, "Problemy", t. VI, 1950, nr 8, s. 568
570;
t e n ż e, Z Warszawy na Ponape. Jan Kubary, wybitny polski badacz Oceanii, "Morze", 1952, nr 12, s. 24, 25.
1706
1705 S ł a b c z y ń s k i, Polski badacz , s. 569.
Bibliografie ważniejszych prac Kubarego (jak i o Kubarym) podaje Z i e l i ń s k i, o. c.; s. 255 - 257.
1707 S ł a b c z y ń s k i, Polscy obrońcy , s. 301.
292
przemierzył archipelag w kierunku zachodnim aż do wyspy Jap i Palau1708. Tam osiadł na
dłużej (na dwa lata) i przeprowadzał nadzwyczaj drobiazgowe badania, które stały się podwaliną
jego sławy jako najwybitniejszego znawcy ludów karolińskich, co najdobitniej wyraziła
następująca opinia niemieckiego biografa Kubarego:
Jeżeli po kimkolwiek można było czegoś oczekiwać, to był nim tylko Kubary, ponieważ posiadał dar
podchodzenia do tubylców, zdobywania ich zaufania i docierania do najintymniejszych tajemnic. Z jego
śmiercią nadzieja zbadania Karolin została zniszczona i obawiam się, że dalsze ich badanie jest na zawsze
skończone1709.
W polskim czasopiśmiennictwie ten zwłaszcza okres działalności Kubarego znalazł swe
odbicie w jego szkicach i obrazkach malujących obyczaje Palauczyków, a przede wszystkim
w słynnej jego publikacji pt. Żegluga morska i handel międzywyspowy Karolińczyków centralnych
1710.
Z wyspy Palau Kubary powrócił na Ponape, a następnie udał się na Samoa, aby swą długotrwałą
wędrówkę po wyspach i archipelagach Oceanu Spokojnego zakończyć tam, gdzie ją
przed pięciu laty rozpoczął. Wtedy przeżył jedną z licznych swych niebezpiecznych przygód,
kiedy przy wyspie Jaluit Archipelagu Marshalla rozbił się i zatonął wiozący Kubarego statek
wraz z cennymi zbiorami uczonego. On sam zanotował to jednakże w kilku zaledwie zdaniach,
jakby od niechcenia, przechodząc do porządku nad wydarzeniem, które dla niezmordowanego
podróżnika morskiego stanowiło zwykłą, normalną rzecz, z jaką stale można i należało
się liczyć na wodach oceanu, którego nazwa "Spokojny" wcale nie oddaje jego rzeczywistego
charakteru. Kubary pisze o tej przygodzie, co następuje:
Po stracie naszego nader wygodnego okrętu na rafach w łańcuchu wysp Rollicka1711, napełniony chęcią
szybkiego przybycia do Samoa, byłem zmuszony wziąć miejsce w nader małym i niezupełnie bezpiecznym
okręcie, którego jedynym przymiotem była tylko jego nazwa "Savai", przypominająca mi tę z Wysp Żeglarskich1712,
na której spędziłem kilka miesięcy, najmilszych z czasów mego tam pobytu.
[...] Na naszym okręcie brakło przede wszystkim miejsca, potem żywności, wody i paliwa, w końcu zdolności
do odbywania tak długich podróży1713.
Niejedną długą i uciążliwą wędrówkę, niejedną daleką wyprawę oceaniczną odbył Kubary
w czasie swego pobytu w Oceanii, w toku dalekich rejsów z i do Europy, podczas podróży do
Japonii i portów południowo-wschodniej Azji czy zachodnich wybrzeży Ameryki Południowej.
I dlatego bez przesady można powiedzieć, że obok rozrzuconych po przestworzach oceanicznych
wysp Mikronezji, Melanezji i Polinezji, również i sam ocean był terenem działalności
naukowej Kubarego. Konieczność zaś czy może słuszniej powiedzieć
możność lub
okazja dokonywania dalekich rejsów zapoznały Kubarego gruntownie z wszelkimi zagadnieniami
związanymi z oceaniczną żeglugą. I dlatego nie trzeba się dziwić, że szczególnie interesowały
go sprawy żeglugi wyspiarzy Oceanu Spokojnego, ich budownictwa okrętowego,
wiedzy i techniki żeglarskiej.
Po pięciu latach wędrówek w obrębie Mikronezji i Polinezji powrócił Kubary na krótko do
Europy, a później udał się ponownie na Ocean Spokojny i osiadł na dłuższy czas na Ponape,
która obok Palau była ulubioną jego wyspą i najchętniej obieranym miejscem pobytu. Kubary
założył tam w miejscowości Mpompe swą pracownię naukową i oddał się ulubionej pracy i
1708 T e n ż e, Z Warszawy na Ponape , s. 24.
1709 Słowa dra Schmelza (S ł a b c z y ń s k i, Polski badacz , s. 569).
1710 Opublikowana w czasopiśmie "Wszechświat" t. I, Warszawa 1882, nr 16
18. Krótkie omówienie i urywki
tej pracy zamieszcza S ł a b c z y ń s k i; Z Warszawy na Ponape , s. 25.
1711 Właściwie; Ralik.
1712 Wyspy Samoa.
1713 J. K u b a r y, Z wysp oceanu południowego, "Tygodnik Illustrowany", Warszawa 1877, nr 98, s. 299.
293
badaniom naukowym, jak również wychowaniu i nauczaniu krajowców, otaczających go niekłamaną
czcią i miłością. W roku 1882, gdy zlikwidowane zostało "Muzeum Godeffroya",
Kubary udał się "za chlebem" do Japonii, jednakże rozpoczęta przez niego praca w muzeum
etnograficznym w Tokio nie potrafiła zaabsorbować go dłużej jak kilka miesięcy. Opuścił
więc Tokio i udał się do Hong-Kongu, stąd na wyspę Guam i znów na ulubioną Ponape.
Tam został zaangażowany do zbierania eksponatów dla muzeów niemieckich i holenderskich
na wyspie Jap i Palau. W roku 1885 ponownie przemierzył południowo-zachodni Pacyfik w
drodze do Hong-Kongu i z powrotem. Następnie przez półtora roku przebywał na Nowej
Brytanii (Neu-Pommern), a od roku 1887 na Nowej Gwinei w Porcie Konstantego (nazwanym
tak przez rosyjskiego podróżnika Mikłucho-Makłaja)1714.
Krótko przed śmiercią (w 1894 r.) Kubary przybył wraz z żoną i córką do Europy celem
wzięcia udziału w zjeździe polskich lekarzy i przyrodników we Lwowie. Wyraził też wówczas
chęć pozostania w kraju, jednakże nie znaleziono dlań odpowiedniego zatrudnienia. Powrócił
więc do dalekiego Mpompe, gdzie zmarł w roku 18961715.
3. WYPRAWA ROGOZIŃSKIEGO DO KAMERUNU
Myśl zorganizowania wyprawy naukowo-badawczej do Afryki powstała w umyśle Stefana
Rogozińskiego (urodzonego w roku 1860 w Kaliszu) podczas rejsu naokoło świata w roku
1880 na rosyjskim okręcie szkolnym "Generał-Admirał"1716. Bawiąc później w Neapolu, w
tamtejszym klubie afrykańskim, stanowiącym podówczas największy w Europie ośrodek badań
"czarnego lądu", Rogoziński podzielił się swym planem z podróżnikami i uczonymi włoskimi.
Wyrazili oni chęć wzięcia udziału w projektowanej wyprawie, a ponadto znalazły się
też we Włoszech osoby, chcące ją finansować. Pomimo tych nęcących propozycji Rogoziński
zorientował się rychło, że przy takim układzie stosunków wyprawa utraciłaby polski charakter,
który on w szczególny sposób podkreślał używając polskiego nazwiska rodowego swej
matki zamiast nazwiska ojca (Scholtz). Dlatego bez namysłu i żalu zrezygnował z udziału
Włochów w wyprawie. W listopadzie 1881 r. przybył do kraju, aby tu zdobyć fundusze, jak
również towarzyszy wyprawy. W wygłoszonym w Warszawie odczycie oświadczył:
W walce o środki chciałbym zdobyć je we własnym kraju, by i owoce wyprawy w nim pozostać kiedyś
mogły; czy nam się to uda, czy kotwica, na której staniemy przy kameruńskich brzegach, z naszego będzie
odlana żelaza i czy z nagłówkiem naszego kraju będzie mogła spocząć kiedyś pośród pamiątek przeszłości

nie wiem; lecz jest to gorącym mym pragnieniem. Dla Afryki i ludów afrykańskich zbierałem iskry zapału w
Europie, tu pragnę iskry, przez którą by kiedyś żagle nasze tym stronom świeciły1717.
Następnie za pośrednictwem ogłoszonej w warszawskim "Wędrowcu" propozycji szukał
towarzysza podróży z ojczystej niwy, który by wspólnie z nim chciał badać wnętrze Afryki, a
ściślej rzecz biorąc "wyruszyć do Kameruńskiej Zatoki (Afr. Zach.) i, pozostawiwszy w górach
tego imienia stację geograficzną, puścić się na wschód kontynentu dla stwierdzenia istnienia
jezior Liba i ich hydrograficznego połączenia z zachodnim oceanem"1718.
Oba apele Rogozińskiego nie pozostały bez odpowiedzi, przy czym pierwszy z nich

zwrócenie się do społeczeństwa polskiego o poparcie finansowe ekspedycji
wywołał liczne
1714 S ł a b c z y ń s k i, Z Warszawy na Ponape , s. 25.
1715 T e n ż e, Polski badacz , s. 569.
1716 Odbywał go Rogoziński jako dwudziestoletni miczman, tzn. aspirant na oficera rosyjskiej marynarki
wojennej, w latach 1880
1881. O wstąpieniu Rogozińskiego do marynarki patrz S. Zieliński, Wvprawa Sfefana
S. Rogozińskiego do Afryki. Warszawa 1933, s. 7.
1717 Jw., s. 8.
1718 Jw.
294
i skrajnie od siebie różniące się odgłosy. Najbardziej zagorzałym przeciwnikiem wyprawy był
Aleksander Świętochowski, który oświadczył, że gdyby miał sto milionów rubli, nie dałby 50
kopiejek na wyprawę. Zaś w pierwszym szeregu zwolenników wyprawy kroczyli, krzyżując
pióra ze Świętochowskim
Prus i Sienkiewicz. "Takie same uczucia, jakie każą nam składać
ofiary na ołtarzu krajowych potrzeb, choćby kiedy miał z nich skorzystać nasz osobisty nieprzyjaciel

pisał Prus
takie same uczucia pobudzają nas do ofiarowywania nowych terytoriów
ludzkości"1719. A Sienkiewicz trafnie precyzował potrzebę urządzenia takiej wyprawy,
która by wykazała, że naród polski
mimo że chwilowo ujarzmiony
jest narodem bardzo
żywotnym i zasługującym na odzyskanie niepodległości. "Im w trudniejszych warunkach
znajduje się jakie społeczeństwo, tym lepsze daje świadectwo swym siłom wewnętrznym,
swej zdolności do życia, jeśli ogólnoludzkie sprawy postępu obchodzą je jak najsilniej, jeśli
zawsze gotowe jest wziąć w nich udział i zaznaczyć swoją obecność"1720.
Głosy Prusa i Sienkiewicza wyrażały opinię większości społeczeństwa polskiego i zebrane
datki umożliwiły ostatecznie zorganizowanie wyprawy, chociaż bowiem większość potrzebnych
funduszów dostarczył ojciec Rogozińskiego, zamożny przemysłowiec kaliski, to i tak
pozostawała jeszcze pewna część kosztów do pokrycia.
Drugi apel Rogozińskiego nie przysporzył młodemu kierownikowi ekspedycji tylu kłopotów
co pierwszy, gdyż zgłosiła się wystarczająca ilość ochotników. Ostatecznie w skład ekspedycji
weszli oprócz Rogozińskiego
Leopold Janikowski, Klemens Tomczek, Władysław
Ostaszewski i Józef Hirszenfeld, jednak tylko dwaj pierwsi wytrwali przy Rogozińskim do
końca.
Przygotowania i zorganizowanie ekspedycji pochłonęły blisko rok czasu. W styczniu 1882
r. Rogoziński podał się do dymisji w rosyjskiej marynarce, na początku marca tegoż roku
nabył w Hawrze statek, na którym ekspedycja miała wyruszyć do Afryki, a dopiero 13 grudnia
1882 r. nastąpiło odkotwiczenie.
Statek ekspedycji o nazwie "Łucya-Małgorzata" był niewielkim, stutonowym lugrem, który
trzeba było dopiero dostosować do nowych wymogów, jakie pociągał za sobą naukowy
charakter wyprawy. Załogę statku stanowili marynarze francuscy zaangażowani przez Rogozińskiego
na miejscu; również pod francuską banderą płynęła "Łucya-Małgorzata", dopiero
po wyjściu na morze zaciągnięto na top grotmasztu banderę o barwach polskich z herbem
Warszawy1721.
W pierwszych dniach żeglugi pogoda była dobra, a wiatr pomyślny, jednakże 16 grudnia
nastąpiła gwałtowna obniżka barometru i statek zawinął na krótki postój do Falmouth. 20
grudnia morze się nieco uspokoiło i statek opuścił port. Oto co pisze dalej Rogoziński:
22-go rano widok, jaki się przedstawił bortem1722, był godzien pędzla wielkiego malarza. Góry wody
podnosiły się z jednej, otchłanie otwierały się z drugiej strony, a w pośrodku
mała "Łucya" to wlatująca na
szare masy, to spadająca z nich lotem błyskawicy, by znów być wyniesioną w powietrze i znów spłynąć na
dół1723.
Pogoda stale ulegała pogorszeniu i 26 grudnia 1882 r. nasilenie burzy wzrosło tak bardzo,
że fale złamały bukszpryt statku. Następny dzień był jeszcze cięższy i równie pechowy, gdyż
zajęta zmaganiami z żywiołem obsada statku zapomniała o nakręceniu precyzyjnych chronometrów
okrętowych, tak że przestały chodzić. Statek odniósł również nowe uszkodzenia:
1719 Jw., s. 9, 10.
1720 Jw., s. 10.
1721 S. S. R o g o z i ń s k i, Wyprawa S. S. Żegluga wzdłuż brzegów Zachodniej Afryki na lugrze "Łucya-
Małgorzata". 1882
1883, Warszawa 1886, s. 2 i n.; Z i e l i ń s k i, o. c., s. 13.
1722 Tzn. z burty.
1723 R o g o z i ń s k i, o. c., s. 21.
295
Wzmagająca się pod wieczór siła burzy nowe wyrządziła szkody okrętowi. Pękały liny, rwały się żagle,
biedna "Łucya" skrzypiała we wszystkich swych częściach, a gdy przy tym wyje orkan, ryczą rozhukane
bałwany, a wyrywająca się przez bort woda szumi nad głową i to wszystko podczas czarnej, ciemnej nocy,
wtedy powiem temu, który może przebiega te słowa w swych spokojnych czterech ścianach
wtedy, powtarzam,
niewesoło na oceanie; mimo woli się pyta człowiek: cóż pozostaje całym
i żal mu swojej nicości1724.
Mimo swojego młodego wieku Rogoziński był doświadczonym już marynarzem, a przy
tym
jak sam pisze1725
nigdy nie doznawał morskiej choroby, więc też znacznie lepiej znosił
trudy tego niebezpiecznego rejsu niż jego towarzysze i trzeźwiej patrzał na sytuację niż
oni. Jak wynika bowiem ze słów Janikowskiego, stracili oni już nadzieję ujścia z życiem z tej
niebezpiecznej opresji:
Potężne fale wynosiły okręt do nieprawdopodobnej wysokości, aby natychmiast rzucić go w głęboką otchłań
rozstępujących się wód. Fale przelatywały z jednego boku na drugi nad pokładem. Ryk burzy, ciemności
rozświetlone piorunami i błyskawicami, trzask dartych żagli i lin, huk złamanego i rzuconego w morze
masztu, bukszprytu, uszkodzenie steru, kajuty pełne wody, praca nadludzka szczupłej załogi poprzywiązywanej
linami do masztów, oto słaby obraz piekła, w jakim żyliśmy. W Wigilię podzieliliśmy się opłatkiem, a
w pierwszy dzień Bożego Narodzenia kapitan oznajmił nam, że stracił nadzieję uratowania okrętu. Znajdowaliśmy
się na wysokości Lizbony
brzeg usiany ostrymi skałami, na które orkan może rzucić nasz okręcik

byliśmy jednak tak wycieńczeni, zbici burzą i bezsennością, że przyjęliśmy obojętnie tę wiadomość. W duchu
żegnałem się z drogimi osobami pozostałymi w Europie. Siła burzy osiągnęła swą kulminację w dniu 26
grudnia. O gotowaniu jedzenia nie mogło być mowy. Posilaliśmy się sucharami i solonym mięsem. Woda
słodka, zabrana na statek, zaczęła się psuć i robić wstrętna, pomimo filtrów kieszonkowych, przez jakie ją
piliśmy1726.
Pierwszy tydzień nowego (1883) roku przyniósł znaczne poprawienie się pogody, jednakże
8 stycznia zerwał się znów tak silny orkan, że statek ponownie znalazł się w największym
niebezpieczeństwie. Przyznaje to nawet Rogoziński stwierdzając, że był to jeden z najbardziej
niebezpiecznych rejsów, jakie w toku swych morskich podróży odbył:
Wspominając inne żeglugi, porównywałem je z obecną; raz tylko odbyłem straszniejszą i dziwnym trafem

w tej samej Biskajskiej Zatoce, lecz było to na wielkiej pancernej fregacie i przez kilka dni tylko1727.
10 stycznia nastąpił ostateczny zwrot pogody i odtąd niemal do końca podróży towarzyszyły
"Łucyi-Małgorzacie" pomyślne warunki atmosferyczne. Dalsza trasa rejsu prowadziła
przez Funchal na Maderze, Wyspy Kanaryjskie i Zielonego Przylądka, wzdłuż wybrzeża Liberii,
gdzie nastąpiła krótka przerwa w podróży poświęcona na zwiedzenie kraju. Następny
krótki pobyt wyznaczony został u wybrzeża Assini, skąd statek wyruszył w pierwszych
dniach kwietnia 1883 r. do przystani Santa Isabel na Wyspie Fernando Po1728.
Stacja naukowa wyprawy została założona 23 kwietnia 1883 r. na wysepce Mondoleh w
Zatoce Ambos i stąd Rogoziński oraz jego towarzysze, Tomczek i Janikowski, urządzali wyprawy
w głąb Kamerunu. Dorobek naukowy tej trzyletniej wyprawy był bardzo poważny.
Dokonano bowiem wielu odkryć geograficznych i sporządzono szereg doskonałych map mało
znanego wówczas Kamerunu oraz zebrano nadzwyczaj cenne zbiory etnograficzne, które
później umożliwiły założenie warszawskiego Muzeum Etnograficznego. W dorobku naukowym
Rogozińskiego znalazła się rozprawa o narzeczach kilku plemion murzyńskich oraz
1724 Jw., s. 23.
1725 Jw., s. 12.
1726 L. J a n i k o w s k i, Wspomnienia z podróży, afrykańskich w latach 1882
1886, "Morze", 1933, nr 1, s.
29.
1727 R o g o z i ń s k i, o. c., s. 30.
1728 Jw.; Z i e l i ń s k i, o. c.
296
liczne artykuły i sprawozdania w prasie krajowej i zagranicznej, jak również cztery książki,
dwie z nich w polskim języku i dwie po francusku1729.
Niezwykle czynnym współpracownikiem Rogozińskiego był Klemens Tomczek, który
jednakże w rok po przybyciu do Kamerunu zmarł na febrę. Pozostawił on słownik języka
krumańskiego, siedem tomów zapisków etnograficznych i geograficznych oraz rozprawy i
mapy1730.
Żywą działalność rozwijał również Janikowski, który po powrocie z wyprawy kameruńskiej
zorganizował w latach 1886
1890 własną wyprawę do Afryki1731.
Przyjazne stosunki, jakie od samego początku przybycia członków polskiej ekspedycji do
Kamerunu zapanowały między nimi a plemionami murzyńskimi, stały się też pośrednio przyczyną
konfliktu polsko-niemieckiego. Uciskani przez pruskich kolonizatorów, którzy w Kamerunie
wywalczyli właśnie nowe zdobycze kolonialne dla cesarstwa Hohenzollernów, Murzyni
uciekali się po radę i pomoc właśnie do Rogozińskiego, którego postawa zjednała mu u
Murzynów imię "ojca-Rogozińskiego". Oczywiście było to nie w smak niemieckim imperialistom,
którzy nawet dopuścili się zamachu na życie Rogozińskiego (ofiarą tego zamachu,
który jednakże nie pociągnął za sobą tragicznych następstw, był Janikowski, wzięty przez
Niemców omyłkowo za Rogozińskiego)1732, a sam "żelazny kanclerz" cesarskiej Rzeszy, Bismarck,
uznał za stosowne wygłosić antypolskie przemówienie w Berlinie. Konflikt kameruński
został początkowo zażegnany przez Anglików, pod których opiekę Rogoziński oddał Murzynów
nie znajdując innego wyjścia z drażliwej sytuacji. Później jednak Anglicy, zaabsorbowani
wydarzeniami w Egipcie, pozostawili Niemcom wolną rękę w Kamerunie i polska
wyprawa naukowa straciła oparcie, a Murzyni znaleźli się w kleszczach pruskiego imperializmu.
Rogoziński kilkakrotnie jeszcze kołatał później na arenie międzynarodowej o sprawiedliwość,
jednakże usiłowania jego pozostały bezowocne. Po krótkim pobycie na Fernando Po,
gdzie towarzyszyła mu jego żona, znana pisarka Hajota (Helena Boguska)1733, zmarł w Paryżu
w roku 1896.
4. JÓZEF CONRAD (KORZENIOWSKI) NA SZLAKACH MORSKICH
W roku 1874 rozpoczął swe wędrówki po szlakach morskich człowiek, który zasłynąć miał
później jako najwybitniejszy piewca morza w literaturze światowej, Józef Konrad Korzeniowski.
Po smutnym dzieciństwie, które częściowo spędził wraz z rodzicami na zesłaniu w
Wołogdzie, i po stracie obojga rodziców: matki zmarłej na zesłaniu, zaś ojca po powrocie do
kraju w Krakowie, młody Korzeniowski zapragnął oderwania się od dotychczasowego, przygnębiającego
życia, zapragnął ucieczki od ponurej polskiej rzeczywistości popowstaniowej,
zapragnął innego, pełnego przygód życia na morskich przestworzach. "Całą siłą młodocianej
wyobraźni wyrywał się w tę dziedzinę uroczych dziwów przyrody i osobliwych zdarzeń, którą
mu otwierały czytane chciwie i namiętnie książki o podróżach morskich i odkryciach"1734.
One właśnie, książki i relacje z dalekich rejsów, kształtowały wyobraźnię młodzieńca i wytworzyły
w jego umyśle pragnienie obrania marynarskiego rzemiosła. Jednakże, podobnie jak
1729 Wymienia je, podając obszerną bibliografię prac Rogozińskiego, jak również bibliografię do wyprawy
kameruńskiej, Z i e l i ń s k i, Mały słownik , s. 417
426.
1730 S ł a b c z y ń s k i, Polscy obrońcy , s. 302.
Tomczek pisał również pamiętnik, drukiem nie wydany.
Tytuły jego artykułów ogłoszonych w prasie krajowej podaje Z i e l i ń s k i, o. c., s. 561, 562.
1731 Z i e l i ń s k i, Wyprawa Stefana S. Rogozińskiego, s. 34.
1732 Patrz opowiadanie osnute na tle tego wydarzenia: J. P e r t e k, Żagle u brzegów Kamerunu, "Morze".
1953, nr 1, s. 19
21.
1733 Opublikowała ona później szereg szkiców i nowel ze swych podróży afrykańskich; patrz Z i e l i ń s k i,
Mały słownik . . , s. 411, 412; K o r b u t, Literatura polska, t. IV, s. 152.
1734 R. D y b o s k i, Żywioł morski w twórczości Józefa Conrada, Toruń 1932, s. 7.
297
kiedyś Adam Mierosławski, nie zamierzał Korzeniowski wstąpić na służbę do marynarki
wojennej. Morze kusiło go i wabiło niepowstrzymanie, nęciły go dalekie przestworza, nieznane
lądy i czyhające na szlakach morskich niebezpieczeństwa i właśnie dlatego nie myślał
krępować się rygorem i ciasnymi ramami służby wojskowej. Tylko służba w marynarce handlowej,
na trampach żaglowych, wędrujących po "siedmiu morzach i oceanach", zapewnić
mu mogła maksimum swobody, tylko ona niosła zapowiedź barwnego życia i przedziwnych
przygód, jakich pełne były książki czytane w dzieciństwie. Gdy więc rodzina powzięła decyzję
ulokowania go w szkole kadetów austriackiej marynarki wojennej w Pola, Korzeniowski
zaprotestował. Zaprotestował i mimo oporów rodziny, zwłaszcza wuja swego i opiekuna, Tadeusza
Bobrowskiego, potrafił zrealizować powzięte plany. Sam w następujących słowach
opowiadał o tych początkach swej morskiej kariery, podczas wywiadu udzielonego w roku
1913 polskiemu dziennikarzowi:
Polskę opuściłem w 17 roku życia. Tajoną myślą moją było dostać się na morze, wstąpić do marynarki
angielskiej. Tak, prosto z V-tej klasy Gimnazjum Św. Anny w Krakowie. Po śmierci ojca przygotowywał
mnie mój guwerner. Wreszcie uprosiłem wuja-opiekuna
puścił mnie, ale do Francji, do Marsylii. Do Anglii
marzyłem, lecz ani słowa po angielsku nie umiałem. Wuj uczyć by mi się kazał przynajmniej rok języka angielskiego.
A ja nie chciałem. [...] W Pfefikonie1735 zatrzymałem się na dzień u Okszy-Orzechowskiego. Wie
pan zapewne, był to ajent Rządu Narodowego w Konstantynopolu. Po roku 63-cim zamieszkał w Szwajcarii.
Tak, otóż tam po raz ostatni na długie, długie lata rozstałem się z mową ojczystą. Śmieli się ze mnie w domu
Okszy: "Ty marynarzem chcesz być, a masz nóż w kieszeni?" Nie miałem, nie wiedziałem o tym. Później,
vous savez, cłest vrai, a chacun matelot son couteau!1736 Ha! ha! ha! No, na drugi dzień, przez Lyon do Marsylii.
Tam spotkałem Chodźkę, syna Ignacego Chodźki, zapoznał mnie z marynarzami, sam marynarz. Wstąpiłem
do marynarki francuskiej1737.
Już ten początkowy okres marynarskiego żywota Korzeniowskiego przyniósł mu zetknięcie
się z tak upragnioną przygodą i niósł zapowiedź dalszego, pełnego uroku i romantyki,
choć burzliwego i niebezpiecznego życia. Wchodząc w skład załogi małego dwumasztowca
Korzeniowski dowoził kontrabandę wojenną walczącym w Hiszpanii karlistom, stronnikom
hiszpańskich pretendentów do tronu. Wspominając później w Zwierciadle morza ten okres,
Conrad znajduje słowa szczególnie czułej pamięci dla pierwszego statku, na jakim pływał i
który niejako wykołysał zaczątki jego żeglarskiej kariery.
Tę, która była podówczas moją kołyską, zbudował nad rzeką Savona1738 sławny twórca okrętów. a na
Korsyce inny tęgi majster zaopatrzył ją w osprzęt; w papierach swych została określona jako tartane1739 o
sześćdziesięciu tonach. W rzeczywistości zaś była to balancelle1740 o dwóch krótkich masztach pochylonych
ku przodowi i dwóch wygiętych rejach równie długich jak kadłub; ten stateczek
nieodrodne dziecko latyńskiego
jeziora1741
o dwóch rozpostartych, ogromnych żaglach, podobnych do spiczastych skrzydeł na drobnym,
ciele morskiego ptaka, raczej muskał w pędzie morze jak ptak, niż płynął.
Nazywał się "Tremolino". Jakże to przełożyć! Drżący? Cóż to za imię dla najdzielniejszego z drobnych
stateczków, jakie się kiedykolwiek nurzały w gniewnej pianie! Czułem, jak drżał dniem i nocą pod mymi
stopami, lecz drżał od wysokiego napięcia wiernej odwagi. W swej krótkiej a świetnej karierze nie nauczył
mnie nic, lecz dał mi wszystko. Zawdzięczam mu obudzenie miłości do morza, która wraz z dygotem chyżego
ciałka i nuceniem wiatru u stóp łacińskich żagli wkradła mi się do serca słodko a gwałtownie i zawładnęła
despotycznie mą wyobraźnią. "Tremolino"! Po dziś dzień nie mogę wymówić
nawet napisać
tego imienia
bez szczególnego skurczu serca i bez zatchnięcia się rozkoszą i grozą, jak na wspomnienie pierwszej miłosnej
przygody1742.
1735 Pfffikon, miasteczko nad Jeziorem Zurychskim w Szwajcarii.
1736 Franc: "Wie Pan, to prawda, każdy marynarz ma swój nóż!"
1737 M. D ą b r o w s k i, Rozmowa z J. Conradem, "Tygodnik Illustrowany", 1914 s. 308.
1738 W Sabaudii, koło miasta tej samej nazwy (Savona).
1739 Mały dwumasztowy statek o żaglach łacińskich.
1740 Jeszcze mniejszy od tartany, zazwyczaj jednomasztowy statek.
1741 Latyńskie jezioro
Morze Tyrreńskie.
1742 J. C o n r a d, Zwierciadło morza, Warszawa 1949, s. 181, 182.
298
Po trudach i niebezpieczeństwach związanych nie tyle z kabotażowymi rejsami "Tremolino"
na trasie Marsylia
Zatoka Rosas, ile z charakterem prowadzonej działalności, Józef Korzeniowski
zaciągnął się do służby na statkach francuskiej marynarki handlowej i przez trzy
lata przemierzał Morze Śródziemne, "kolebkę zamorskiego handlu i morskiej sztuki wojennej"
1743, "to stare morze czarodziejów, handlarzy niewolników, tułaczy i żołnierzy, morze
legend i strachów, na którym żeglarze odległej starożytności słyszeli niespokojne widmo
dawnego wędrowca, płaczące w ciemnościach"1744.
W toku odbytych pod francuską banderą rejsów dwukrotnie był w Indiach, jednakże jego
wędrówka oceaniczna, dalekie rejsy z Europy do Australii i na morza południowe, włóczęga
po egzotycznych portach wszystkich kontynentów zaczęły się dopiero pad banderą angielską.
Od pierwszego rejsu, dokonanego z Londynu na Morze Azowskie w roku 1878, do końca
jego służby marynarskiej, którą z powodu ciężkiej choroby musiał porzucić, szesnaście lat
przepływał pod tą banderą, która od roku 1885, gdy przyjął obywatelstwo angielskie, stała się
jego banderą ojczystą. Jednakże i wtedy gdy wziął już rozbrat z morzem, ten stary doświadczeniem
nabytym w długoletniej praktyce morskiej, choć młody wiekiem
bo 37-letni kapitan
marynarki angielskiej, nie przestał w głębi swej duszy czuć się Polakiem. Chociaż cała
jego spuścizna literacka napisana jest w języku angielskim i wydana pod pseudonimem Conrad,
chociaż Anglia stała się jego "home", a więc ziemią i domem rodzinnym, to przecież nie
przestał nigdy czuć się obcym w angielskim środowisku i sam niejednokrotnie w stosunkach
z zaprzyjaźnionymi z nim wybitnymi pisarzami angielskimi, takimi jak Galsworthy czy
Wells, nie przestawał powtarzać, że jest "zatraconym cudzoziemcem"1745. Również o ile jego
wymowa angielska była nieco wadliwa, o tyle polszczyzna, którą w roku 1913, a więc w
czterdzieści lat po opuszczeniu Polski, posługiwał się w rozmowie z uprzednio wspomnianym
polskim dziennikarzem, pozostała najczystsza i bez śladu obcego akcentu!1746 I z tych
wszystkich względów "do jego osobowości, do jego umysłowości, do ukrytych w jego utworach
ziarn polskości mamy słuszne prawa i nie możemy się ich wyrzec"1747.
Niesposób w ramach krótkiego omówienia działalności marynarskiej Conrada kusić się o
dokładne wyliczenie wszystkich jego podróży na oceanicznych szlakach. Z pewnością niewielu
jemu współczesnych polskich marynarzy, może nawet żaden z zawodowych oficerów z
flot zaborczych tylu lat nie spędził na morzu i nie przebył tylu tysięcy mil morskich co właśnie
Conrad. Ta jego długoletnia praktyka morska oraz kilkanaście lat oficerskiej służby pokładowej
i kapitańskiej na angielskich statkach handlowych uczyniły zeń wybornego specjalistę
wiedzy morskiej i dlatego bez żadnej przesady można go uważać nie tylko za najlepszego
literata, jaki wyszedł z szeregów ludzi morza, ale i równocześnie za najwybitniejszego znawcę
morskich zagadnień wśród ludzi pióra. Najlepszy wyraz temu daje twórczość pisarska
Conrada; nie przestawał on bowiem na utworach par excellence literackich, ale zajmował się
również działalnością publicystyczną. "Jeszcze wiele lat po rozstaniu się z morzem Conrad w
przerwach twórczości powieściopisarskiej pisuje rozprawki, artykuły i listy do gazet o aktualnych
zagadnieniach techniki nautycznej i zawodowych sprawach marynarskich, a do ostatnich
rzeczy, jakie wyszły spod jego pióra, należą sprawozdania o wrażeniach z pobytu w czasie
wojny na pokładach okrętów patrolowych, co strzegły wód terytorialnych Anglii i jej komunikacji
z teatrem wojny na kontynencie1748.
1743 Jw., s. 172.
1744 Cytuję za D y b o s k i m, o. c., s. 11.
1745 L. C w a l i n a, Conrad
wychodźca, "Morze" 1937, nr 11, s. 29.
1746 D ą b r o w s k i, l. c.
1747 P o l l a k, Uroda morza , s. 25.
1748 D y b o s k i, o. c., s. 14.
299
W starszym wieku marzył Conrad o powrocie do kraju, w którym od wyjazdu w roku 1874
był zaledwie dwa razy1749, jednakże marzenie to nie zostało zrealizowane i w pięćdziesiąt lat
po wyruszeniu z Polski na wędrówkę po szlakach morskich ten wielki pisarz i dobrowolny
wychodźca zmarł w przybranej ojczyźnie, wprawdzie w pełni dobrze zasłużonej sławy, ale do
końca życia przeświadczony, że jest obcy w tym środowisku, do końca życia tragicznie samotny.
5. POLACY W ROSYJSKIEJ MARYNARCE WOJENNEJ
Jak wzmiankowano już uprzednio, w marynarce rosyjskiej znaleźli się Polacy może już w
XVIII, a na pewno w początku XIX w. Z biegiem czasu liczba ich rośnie, i to zarówno w szeregach
marynarskich, jak i w korpusach oficerskich. Oczywiście jedni i drudzy traktowali tę
służbę jako zło konieczne. Pierwsi, rekrutowani do odbycia przymusowej służby wojskowej
we flocie, musieli odsłużyć ją tak samo, jak ich bracia odsługiwali ją na lądzie. Drugim
umożliwiała ona poświęcenie się umiłowanemu zawodowi i zdobycie wysokich kwalifikacji
w nadziei, że będą mogli je wykorzystać w służbie w odrodzonej ojczyźnie.
Rzesze marynarskie
a z pewnością na przestrzeni XIX w. naliczyć by można setki, jeśli
nie tysiące Polaków, którzy odbywali służbę morską na rosyjskich okrętach
pozostały
bezimienne. I dlatego ograniczyć się musimy do wymienienia niektórych, najbardziej znanych
lub zasługujących na wymienienie Polaków spośród korpusu oficerskiego rosyjskiej
marynarki, pomijając wszakże tych, o których pisano przy innych okazjach, jak np. Władysław
Zbyszewski czy Stefan Scholtz-Rogoziński.
W latach 1874
1876 jako młody podchorąży odbył podróż naokoło świata na okręcie
szkolnym późniejszy wybitny inżynier mechanik rosyjskiej floty Grzegorz Borowski i opisał
ją w cyklu reportaży zatytułowanych Z podróży naokoło świata1750. Również młodszy brat
Grzegorza, Seweryn Borowski, który poświęcił się temu samemu zawodowi, odbył podróż
naokoło świata na szkolnym okręcie rosyjskiej marynarki1751.
Kiedy w roku 1877 wybuchła wojna rosyjsko-turecka, wziął w niej udział późniejszy słynny
wynalazca Stefan Drzewiecki przebywający podówczas w Rosji, dokąd zaproszony został
w celu realizacji swych wynalazków z dziedziny budownictwa okrętowego. Drzewiecki
uczestniczył w bitwie stoczonej przez rosyjski krążownik pomocniczy "Wiesta" z tureckim
pancernikiem "Felchi Bulend"1752. Chociaż "Wiesta" była tylko statkiem handlowym, uzbrojonym
w trzy sześciocalowe działa, a "Felchi Bulend" miał silny pancerz i cztery dziewięciocalowe
działa, załoga rosyjskiego statku z niebywałym męstwem toczyła przez trzy godziny
bój artyleryjski z silniejszym nieprzyjacielem, zmuszając go w końcu do odwrotu1753. Za
udział i doskonałą postawę w tym boju, w którym połowa załogi "Wiesty" poniosła śmierć
bądź odniosła rany, Drzewiecki został odznaczony żołnierskim krzyżem Św. Jerzego1754.
1749 O ostatnim pobycie Conrada w Polsce patrz Z. B l a s z e k, Jeszcze o polskości Conrada, "Tygodnik Powszechny",
Kraków 1953, nr 21, s. 6, 7.
1750 W. C h a r k i e w i c z, Borowski Grzegorz, "Polski słownik biograficzny", t. II, s. 346, oraz Z i e l i ń s k i,
Mały słownik . . . , s. 37, 38. Ten ostatni mylnie podaje, że reportaże Borowskiego ukazywały się w "Tygodniku
Illustrowanym", gdy tymczasem były one zamieszczane w czasopiśmie "Wędrowiec", 1884, nr 15
24.
1751 C h a r k i e w i c z, l. c. (wzmianka o Sewerynie Borowskim).
1752 S. Z i e m e c k i, Wspomnienia A. N. Kryłowa, "Problemy", t. IX, 1953, nr 6, s. 382.
1753 Patrz A. B a ł k a s z i n, Ci, którzy wyprzedzili swoją epokę, "Przegląd Morski", Gdynia 1950, nr 15, s.
330.
1754 Z i e m e c k i, l. c. O Drzewieckim patrz: J. S a m ó j ł o, Drzewiecki Stefan, "Polski słownik biograficzny",
t. IV; J. P [ e r t e k ], Stefan Drzewiecki, pionier podwodnej żeglugi, "Morze", 1952, nr 11.
300
Od roku 1872 do 1912, a więc przez przeciąg czterdziestu lat, służył w rosyjskiej marynarce
wojennej i służbę tę opisał w swych wspomnieniach Henryk Cywiński1755. Cywiński brał
udział w trzech rejsach oceanicznych na Pacyfik: w 1879 r. na kliprze nieznanej nazwy, w
1890 na fregacie "Władimir Monomach" i w 1897 na kliprze "Krejsier" już jako jego dowódca.
Następnie jako dowódca krążownika szkolnego "Herzog Edynburski" uczestniczył w
dwóch rejsach atlantyckich, później dowodził grupą okrętów na Bałtyku (w latach 1905/1906)
a z kolei do roku 1908 eskadrą na Morzu Czarnym. W 1906 mianowany kontradmirałem, w
1910
wiceadmirałem, w 1912 r. na własną prośbę został zdymisjonowany.
Również dwóch synów admirała Cywińskiego służyło w rosyjskiej marynarce i obaj polegli
w toku działań wojennych: starszy, Eugeniusz, na pancerniku "Borodino" pod Cuszimą1756,
młodszy, Jerzy, na krążowniku "Pallada" storpedowanym w pierwszym miesiącu
pierwszej wojny światowej na Bałtyku1757.
W bitwie pod Cuszimą brało udział wielu Polaków, m. in. wzmiankowany uprzednio Seweryn
Borowski, który odznaczył się szczególnie w końcowej fazie bitwy. Gdy pancernik
"Sisoj Wielikij", na którym Borowski był inżynierem, był już bezwolnym wrakiem i zachodziła
obawa, że wpadnie w ręce Japończyków, Borowski zatopił go, a sam został później wyratowany
przez Japończyków, którzy wzięli go do niewoli1758.
W podobny sposób uniemożliwił Japończykom zdobycie krążownika "Nachimow" jego
oficer nawigacyjny, lejtnant, późniejszy polski kontradmirał, Wacław Kłoczkowski1759. Wielu
innych Polaków, oficerów, inżynierów i lekarzy, miczmanów i prostych marynarzy, brało
udział w tej bitwie; niesposób tu zresztą podać ich nazwisk, a jedynie dla przykładu wymienić
można jeszcze nazwisko Józefa Trzemeskiego, późniejszego podróżnika arktycznego1760, a
podówczas lekarza okrętowego krążownika "Dmitrij Donskoj", który w końcowej fazie bitwy
pod Cuszimą wezwany został na pokład torpedowca "Biedowyj" do rannego admirała Rożestwienskiego1761.
Uczestniczyli również Polacy w walkach eskadry port-arturskiej w roku 1904. Wśród wyróżniających
się wymienić trzeba lejtnanta Kazimierza Porębskiego, późniejszego polskiego wiceadmirała,
który odznaczył się szczególnie jako zastępca dowódcy lekkiego krążownika "Nowik"1762.
Wybitnym fachowcem
głównym inspektorem morskiej artylerii rosyjskiej marynarki

był przez długie lata Polak, gen. A. F. Brynk1763.
Nie zabrakło wśród Polaków służących w carskiej flocie również i działaczy rewolucyjnych.
Przykładem może być Aleksander Bucewicz, porucznik rosyjskiej marynarki, w roku
1882 zdymisjonowany i krótko potem aresztowany za przynależność o partii rewolucyjnej
Narodnaja Wola. Z początkiem następnego roku skazany wraz z pięciu towarzyszami na karę
śmierci, która później została zamieniona na bezterminowe roboty, Bucewicz zmarł w roku
1889 w Szlisselburgu1764.
rała" 1875
1925, Warszawa
Wilno 1934.
1756 Jw., s. 157, 158.
1757 Jw., s. 199
202.
1758 C h a r k i e w i c z, l. c.
1759
1755 H. C y w i ń s k i, Podróże, ewolucje i batalie morskie w ostatnim półwieczu. Pamiętniki "starego admi-
A. N o w i k o w - P r i b o j, Cuszima, t. II, s. 343
346. O Kłoczkowskim patrz również wspomnienie pośmiertne,
"Przegląd Morski", Toruń 1930, nr 13.
1760 Trzemeski uczestniczył przed I wojną światową w trzech wyprawach polarnych, z ostatniej wyprawy pozostawił
relacje (patrz Z i e l i ń s k i, o. c., s. 563, 564).
1761 N o w i k o w - P r i b o j, o. c., s. 274 i n. Zagadnienie udziału Polaków w bitwie pod Cuszimą zasługuje
1763
na osobne opracowanie.
1762 Jego doskonałą postawę podczas próby przebicia się eskadry port
arturskiej do Władywostoku w sierpniu
1904 r. opisuje A. S t i e p a n o w, Port Arthur, t. II, Warszawa 1951, s. 90
109. Ponadto o Porębskim patrz
wspomnienie pośmiertne, "Przegląd Morski", Toruń 1933, nr 49.
A. K r y ł o w , Wspomnienia i szkice, Warszawa 1954, s. 247.
1764 M. B r e n s z t e j n, Bucewicz Aleksander, "Polski słownik biograficzny", t. III, s. 75.
301
Z marynarką rosyjską, a ściślej rzecz biorąc z Rosyjską Flotą Ochotniczą pozostają w pewnym
związku również nazwiska polskich działaczy rewolucyjnych, jak Stanisława Bugajskiego, który

sądzony wraz z Waryńskim i skazany na 6 lat i 8 miesięcy więzienia
przewieziony został na
odsiadywanie kary z Odessy na Sachalin na jednym ze statków Floty Ochotniczej, wożących na
Daleki Wschód transporty żołnierzy, a także i więźniów1765. Wielu też innych polskich rewolucjonistów
odbyło daleką drogę na zesłanie z Odessy na Sachalin na statkach Floty Ochotniczej.
Dla przykładu wymienić można proletariatczyka Adolfa Formińskiego czy organizatora tajnego
koła związku zawodowego kamieniarzy warszawskich Franciszka Świderskiego1766.
6. POLACY W ROSYJSKIEJ FLOCIE HANDLOWEJ I OCHOTNICZEJ
Wielu Polaków służyła również w rosyjskiej flocie handlowej, a później także w powołanej
do życia w roku 1879 Rosyjskiej Flocie Ochotniczej. Flota ta została utworzona z dobrowolnych
składek publicznych po wojnie rosyjsko-tureckiej w latach 1877
1878. Jednostki tej
floty, przeważnie szybkobieżne statki handlowe, a z czasem specjalne do tego celu budowane
jednostki typu krążowniczego, spełniały podwójną rolę: w czasie pokoju pełniły służbę transportową
między rosyjskimi portami czarnomorskimi a Dalekim Wschodem, w czasie wojny
mogły również pełnić funkcję krążowników pomocniczych1767.
Jak przebiegała w tym czasie służba oficera rosyjskiej marynarki handlowej, świadczyć może
przykład kapitana żeglugi wielkiej Tadeusza Steckiego, który służył kolejno we flocie handlowej,
później w ochotniczej i wreszcie
zmobilizowany w roku 1904
we flocie wojennej.
Urodzony w roku 1864, Stecki
po ukończeniu szkoły morskiej w Odessie
rozpoczął służbę
na morzu w roku 1882 i pływał w rejonie Morza Śródziemnego i Atlantyku. Następnie przez
pięć lat pływał na statkach rosyjskiego towarzystwa żeglugi i handlu, a w latach 1890
1904 był
kapitanem jednostki floty ochotniczej. W czasie wojny rosyjsko-japońskiej zmobilizowany został
do służby w marynarce wojennej i uczestniczył w bitwie pod Cuszimą, W czasie pierwszej
wojny światowej przewoził amunicję i przemierzył wtedy Oceany Spokojny, Atlantycki i Indyjski.
Wrażenia ze swej długoletniej służby, ze szczególnym uwzględnieniem czasów wojennych,
Stecki opublikował w prasie pod tytułem Z dziennika marynarza1768.
Wspomnienia ze swych wędrówek morskich opublikował także inny przedstawiciel tej
samej generacji polskich marynarzy w rosyjskiej służbie, Mariusz Zaruski. O trzy lata młodszy
od Steckiego Zaruski również wcześnie zapoznał się z morzem. Już w czasie studiów
uniwersyteckich w Odessie zaciągał się podczas wakacji na statki w charakterze prostego
marynarza i odbywał podróże na Daleki Wschód. Odwiedzał porty Chin, Japonii, Syberii,
Indii, Egiptu i Syrii. Równocześnie ze studiami uniwersyteckimi rozpoczął naukę przedmiotów
morskich i przygotowywał się do zawodu marynarskiego. Jednakże na przeszkodzie w
uzyskaniu dyplomu oficera marynarki handlowej stanęło Zaruskiemu zaaresztowanie go przez
władze carskie za działalność niepodległościową i zesłanie do guberni archangielskiej.
Po długich staraniach Zaruski uzyskał zezwolenie na wstąpienie do służby morskiej i odbył
szereg rejsów na wodach Oceanu Północno-Lodowatego. Z kolei otrzymał zezwolenie na
wstąpienie do Szkoły Morskiej. Skończył ją z wynikiem celującym uzyskując dyplom szturmana
dalekiej żeglugi. Z nowym sezonem nawigacyjnym wyruszył na morze już jako kapitan
szkunera "Nadzieja".
1765 L. W a s i l e w s k i, Bugajski Stanisław, "Polski słownik biograficzny", t. III, s. 107. O przewożeniu zesłańców
na statku Floty Ochotniczej "Jarosław" patrz T. S t e c k i, Z dziennika marynarza, "Morze", 1928, nr 10.
1766 J. K o z ł o w s k i, "Sprawa polskich robotników
to nasza wspólna sprawa"!, "Przyjaźń", Warszawa
1955, nr 27, s. 10.
1767 Patrz S t e c k i, Z dziennika marynarza, "Morze", 1927, nr 6.
1768 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 503, 504, oraz S t e c k i, o. c., "Morze", 1926
1928.
302
Swe wspomnienia z licznych rejsów przedstawił Zaruski w książce Na morzach dalekich,
kartki z pamiętnika marynarza-Polaka 1769.
Z innych Polaków służących w rosyjskiej marynarce handlowej wymienić można kapitana
żeglugi wielkiej Tadeusza Bocheńskiego, z którego nazwiskiem związane jest utworzenie u
schyłku ubiegłego stulecia polskiego towarzystwa żeglugowego. Towarzystwo to, którego
Bocheński był założycielem, współwłaścicielem i dyrektorem, nosiło nazwę "Żegluga T. Bocheński
i Ska" i przewidywało zakupienie szeregu statków dla utrzymywania komunikacji z
portami Dalekiego Wschodu. Pierwszym statkiem towarzystwa był parowiec "Antwerp City",
przemianowany po zakupieniu go przez Bocheńskiego na "Lilia". Był to duży statek o nośności
5250 ton, jednokominowy, o sylwecie jachtu, z dwoma masztami i bukszprytem. Kapitanem
statku był Bocheński, drugim i czwartym oficerem Polacy Matkiewicz i Sopoćko. Ponadto
wielu Polaków znajdowało się wśród załogi. Zaokrętowani byli również na "Lilii" w
charakterze aspirantów czterej inni Polacy: Obrampolski, Lewandowski, Wawicz (późniejszy
słynny śpiewak) i Lewański. Ten ostatni spisał później swe wspomnienia z rejsów na "Lilii" i
opublikował je w prasie1770.
Statek przybył w listopadzie 1899 r. do Odessy, która miała być jego portem macierzystym
i pod koniec grudnia
oczywiście pod rosyjską banderą handlową
wyruszył z ładunkiem
zboża do Hamburga. Stąd przez Cardiff "Lilia" powróciła do Odessy, by w początkach marca
1900 r. odejść w swój pierwszy rejs na Daleki Wschód do Władywostoku. Z Władywostoku
statek woził transporty wojska do Port-Artura, po czym wrócił do Europy. Należy zaznaczyć,
że Bocheński odrzucił zgłoszoną jeszcze uprzednio ponętną finansowo propozycję rządu angielskiego

przewozu amunicji dla wojsk angielskich prowadzących wojnę z Burami.
Następnie, już pod innym kapitanem, statek ten odbył jeszcze jeden rejs do Władywostoku,
a po powrocie został sprzedany, towarzystwo zaś rozwiązane, gdyż przynoszone przez "Lilię"
dochody nie wystarczały na pokrycie ciążących jeszcze na statku długów i zobowiązań towarzystwa.
Kapitan Bocheński przeszedł następnie do rosyjskiej marynarki wojennej1771.
7. POLACY W MARYNARCE AUSTRO-WĘGIERSKIEJ I PRUSKIEJ
Dość znaczna ilość Polaków znajdowała się również w marynarce Austro-Węgier, która
tworzyła ciekawy konglomerat narodowościowy, składający się z Niemców, Węgrów, Chorwatów,
Włochów, Czechów, Słowaków, Polaków, Słoweńców, Rusinów i Rumunów. Ilość ta
była zapewne wyższa, niżby to mogło wynikać z "klucza" narodowościowego, stosowanego
przy poborach do służby szeregowej we flocie, według którego na Polaków przypadało zaledwie
1,8/o całego stanu1772. Najlepszym tego dowodem jest fakt, że u schyłku pierwszej
wojny światowej w głównej bazie floty austro-węgierskiej w Pola znajdowało się około cztery
i pół tysiąca marynarzy-Polaków1773.
Z korpusu oficerskiego, oprócz wspomnianego uprzednio Stefana Pawlickiego, zasługują
na wzmiankę przede wszystkim Mldner, Bobelak i Petelenz, jako autorzy relacji ze swych
podróży oceanicznych.
1769 Trzy wydania: w 1920, 1925 i 1929 r.: O Zaruskim patrz Z i e l i ń s k i, o. c., s. 624
627, oraz Z. D ę -
b i c k i w przedmowie do wspomnianej książki Zaruskiego. s. 5
11. Zaruski zginął w 1942 r. zamordowany
przez hitlerowców w Odessie.
1770 J. L e w a ń s k i, Wspomnienia z podróży na polskim statku w XIX wieku., "Morze", 1932, nr 2, s. 9-13.
1771 Jw., s. 12, 13.
1772 K. K o r y t o w s k i, Otranto
akt ostatni, "Przegląd Morski", Warszawa 1938, nr 112, s. 542.
1773 Cz. P e t e l e n z, Przed dziesięciu laty. Wspomnienia marynarza, "Przegląd Morski", Toruń 1930, nr 19,
20.
303
Artur Mldner podróżował w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia po Morzu Śródziemnym1774,
zaś w latach 1885
1886 odbył na okręcie "Albatros" rejs oceaniczny do zachodniej
Afryki i Ameryki Południowej; który opisał później i opublikował1775, uwzględniając
szczególnie stosunki panujące wśród kolonistów polskich na dalekiej obczyźnie1776.
Stanisław Bobelak, po ukończeniu Akademii Marynarki w Rjece, odbył kilka dalekich podróży
morskich. W latach 1882
1883 brał udział w wyprawie do bieguna północnego1777, a
następnie odbył ponad półtora roku trwający rejs dookoła świata na okręcie "Nautilus", w
ciągu którego zwiedzono Indie Wschodnie, Kochinchinę, Formozę, Chiny, Japonię, Koreę,
azjatyckie wybrzeże Rosji (Władywostok), Sachalin, Kamczatkę, Japonię; Chiny, Borneo i
Malaje1778. Podczas innej podróży na korwecie "Zrinyj" Bobelak zwiedził Indie Zachodnie1779.
Z podróży tych opublikował wspomnienia w prasie krajowej, a ponadto napisał kilka
utworów osnutych na tle życia marynarzy1780.
Czesław Petelenz odbył w latach 1899
1901 podróż na Daleki Wschód na okręcie "Zenta"
i opracował jej opis w formie listów z podróży, które jednakże nie zostały wydane drukiem.
Ponadto odbył szereg rejsów śródziemnomorskich oraz uczestniczył w badaniach oceanograficznych
i biologicznych na Adriatyku1781.
Niektórzy Polacy zajmowali bardzo wysokie stanowiska w austro-węgierskiej marynarce.
Juliusz Ripper, urodzony w 1847 r., a od 1861 pełniący służbę morską, był w latach 1911

1912 dowódcą floty austriackiej w Pola w randze pełnego admirała1782. Inny Polak,
kontradmirał Petruski, był cenionym wynalazcą w dziedzinie uzbrojenia i wyposażenia
okrętowego1783. Stopnia pełnego komandora (Linienschiffskapitan) dosłużyli się Alfred
Junosza-Dąbrowski i Mikołaj Rodakowski (od roku 1909 znajdujący się w stanie spoczynku),
Józef Kubelka i inni1784. Wybitnym oficerem sztabowym był kapitan korwety Stanisław
Sołtyk, który wchodził w skład delegacji austriackiej na konferencji pokojowej w Hadze w
1899 r. Szcz1785 ególnie licz . nie reprezentowani byli Polacy w korpusie służby zdrowia austriackiej marynarki.
W rangach oficerów sztabowych byli m. in. Jarosław Okuniewski; w stopniu pełnego
komandora (Marineoberstabsarzt 1 Klasse), Orest Zarzycki w stopniu komandora-porucznika,
a Marceli Rożankowski i Stanisław Burzyński komandora-podporucznika1786. Ten ostatni
pełnił funkcję lekarza sztabowego przy admirale Ripperze, w jego ówczesnej funkcji dowódcy
floty austriackiej1787.
Na zakończenie wspomnieć można jeszcze pokrótce o Polakach służących w pruskiej marynarce.
W porównaniu z marynarką rosyjską, a także i austriacką odsetek Polaków w tej flocie
był, zdaje się, najniższy. Podobnie jak w tamtych flotach, tak i we flocie pruskiej odby-
Pola 1889.
1776 Zaznacza to w recenzji książki Mldnera M. D i m m e l, "Biblioteka Warszawska", 1889, t. III, s. 293-
300.
1777 Z i e l i ń s k i, Mały słownik , s. 34.
1778 S. B o b e l a k, Wyspa Sachalin, "Naokoło świata", Warszawa 1902, nr 11, s. 170.
1779 T e n ż e, Martynika, "Naokoło świata", Warszawa 1902, nr 22, s. 345.
1780 Oprócz wymienionych, artykuł pt. St. Vincent, "Naokoło świata", Warszawa 1902, nr 23
24, ponadto
utwory: Gałązka jaśminu, Zakazany śpiew (Z i e l i ń s k i, o. c., s. 34).
1781 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 354
356.
1782 Almanach fr die k. und k. Kriegsmarine 1912, Pola 1912.
1783 Był on europejskiej sławy fachowcem podwodnej broni minowej, a ponadto konstruktorem precyzyjnego
dalmierza (przyrządu do pomiaru odległości na wielkich dystansach, zwanego od jego nazwiska "Petruskometrem".
(Cz. P e t e l e n z, Pierwsze kroki, "Przegląd Morski", Toruń 1932, nr 38, s. 2344, 2350
2352).
1784 Almanach . . . 1912.
1785 Confrence internationale de La Paix. La Haye 18 Mai - 29 Juillet 1899. La Haye 1907, s. 1.
1786 Almanach. . . 1912.
1787
1774 Patrz F a l k o w s k i, Wspomnienia , t. II, s. 216, 217.
1775 A. M l d n e r, Reise S. M. Sahiffes "Albatros" nach Sd
Amerika, dem Caplande und West
Afrika,
J. K i e s z k o w s k i, Wiosną w Grecji, Kraków 1913, s. 72.
304
wali służbę wojskową poborowi rekruci, ale bliższe dane statystyczne dotyczące Polaków nie
są znane1788. Niekiedy spotkać można polskie nazwiska wśród oficerów niemieckiej floty, ale
trudno z samych tylko nazwisk1789 wnioskować o narodowości ich, posiadaczy.
Zapewne podobnie sytuacja przedstawiała się w niemieckiej marynarce handlowej. Wymienić
tu można doktora Karwowskiego, który w ostatnich latach XIX w. był lekarzem
okrętowym na statkach "Der Kanzler" i "Itaparika" i odbył na nich rejsy do Ameryki Południowej
oraz Mozambiku, opisane później przez niego w relacji z podróży1790, oraz Alfreda
Nieżychowskiego, który był oficerem pokładowym marynarki handlowej w latach bezpośrednio
poprzedzających wybuch pierwszej wojny światowej1791.
8. ARCTOWSKI I DOBROWOLSKI W WYPRAWIE ANTARKTYCZNEJ
Dnia 16 sierpnia 1897 r. opuściła Antwerpię na statku "Belgica" belgijska wyprawa antarktyczna
kapitana Adriana de Gerlache. W skład personelu naukowego wyprawy wchodziło
dwu młodych Polaków: dwudziestosześcioletni Arctowski, geolog, oceanograf i meteorolog1792,
który jako pierwszy z naukowców zaoferował Gerlachełowi swe usługi pod koniec
1895 r., oraz o rok młodszy Antoni Dobrowolski1793 jako pomocnik meteorologa; ten ostatni
dokooptowany został w ostatniej niemal chwili na miejsce jednego z członków załogi, który
po pierwszym wypadku statku "Belgica" (awaria maszyny po wyjściu z Antwerpii) zrezygnował
z uczestnictwa. Jako drugi zastępca komendanta wziął udział w wyprawie późniejszy
słynny badacz polarny Roald Amundsen, rówieśnik Dobrowolskiego.
"Belgica" nie była statkiem specjalnie wybudowanym do rejsów polarnych, jak np. w niektórych
innych wyprawach polarnych, że wspomnę tylko Nansena, który wybudował do tego
celu swój "Fram". Organizatorzy nie dysponując odpowiednim kapitałem zmuszeni byli kupić
używany już statek i przystosować go do swych potrzeb i celów. Wybór kierownika wyprawy,
kapitana de Gerlache, padł na norweski statek do połowu wielorybów i fok "Patria". Był to statek
mieszany, jak wówczas nazywano tego rodzaju jednostki, to znaczy o napędzie żaglowym i
parowym. Trzymasztowiec, tzw. bark, o dwu masztach rejowych, z pomocniczą maszyną 35-
KM. Jego pojemność wynosiła zaledwie 244 tony netto, jednakże był bardzo solidnie zbudowany
i posiadał wzmocnienie przeciwlodowe. Tej solidnej budowie "Patrii", przezwanej "Bel-
1788 Pewne światło na tę kwestię może rzucić fakt, iż na liście załogi (bez korpusu oficerskiego) niemieckiego
krążownika pomocniczego "Wolf" w r. 1915, na 350 nazwisk figuruje 19 o brzmieniu polskim, jak np. Turulski,
Przygoda, Niemojewski, Przybyla, Koniezni (F. W i t s c h e t z k y [tj. Das schwarze Schiff. Kriegs- und Kaperfahrten
des Hilfskreuzers "Wolf", Stuttgart 1939, za tekstem).
1789 Przewisinsky, Dombrowsky, Milczewski, Dresky itp. (M a n t e y, Unsere Kriegsmarine. Vom Grossen
Kurfrsten bis zur Gegenwart, Berlin (b. d.), passim).
1790 Dr K a r w o w s k i, Na pokładzie "Kanclerza" i "ltapariki". Ze wspomnień lekarza okrętowego, Warszawa
1900.
1791 W latach 1914/1915 Nieżychowski był jako por. rez. zaokrętowany na niemieckim krążowniku pomocniczym
"Kronprinz Wilhelm". Wrażenia i przygody z tego 251 dni trwającego rejsu bojowego opublikował w
książce pt. The Cruise of the "Kronprinz Wilhelm".
1792 O Arctowskim patrz Z i e l i ń s k i, o. c., s. 13, 14. Ponadto L. L i t w i ń s k i, Henryk Arctowski, "Marine",
R. 53, Bruxelles 1953, nr 10, s. 5, 6.
1793 O Dobrowolskim patrz Z i e l i ń s k i, o. c., 81
83; tamże bibliografia. Ponadto A. de B u r b u r e, In memoriam
Antoni Dobrowolski. La carriere d'un collaborateur de la "Belgica", "Marine", R. 54, Bruxelles 1954, nr
5, s. 3
5 (polski przekład tego artykułu pt. Polski badacz polarny, "Morze", 1945, nr 8, s. 10); T. K o p c e w i c z,
O życiu i działalności naukowej prof. A. B. Dobrowolskiego, "Problemy", t. X, 1954, nr 6, s. 412
416; Cz.
C e n t k i e w i c z, Wybitny znawca krain podbiegunowych, tamże, s. 416
418.
305
gica", zawdzięcza ekspedycja powodzenie wyprawy, gdyż kilkakrotnie statek znalazł się w poważnych
opałach, z których przy słabszej konstrukcji nie wyszedłby zapewne cało1794.
Jaka była geneza wyprawy de Gerlacheła? Wywołało ją dążenie uczonych wielu narodowości
do dokładniejszego poznania szóstej części świata, odkrytej kiedyś przez Bellingshausena
i Łazariewa i później na nowo prawie że zapomnianej. Do bieguna północnego i na Ocean
Arktyczny
Lodowaty Północny
wybierały się w drugiej połowie minionego stulecia
liczne wyprawy naukowe i odkrywcze, wymienić tu można Franklina, Mc Clure, Nordenskjlda,
wyprawę "Jeannette", Nansena i inne, gdy tymczasem na wody antarktyczne od czasów
wyprawy Rossa i Dumont dłUrville'a przez pięćdziesiąt lat nie wybrał się właściwie nikt. Jako
jeden z pierwszych myśl tę podjął Adrian de Gerlache, młody porucznik marynarki belgijskiej,
który już na początku swej kariery morskiej na próżno usiłował zostać członkiem jednej
z ekspedycji słynnego podówczas Nordenskjlda. Niełatwa do rozwiązania była sprawa funduszy,
ale ostatecznie zebrane one zostały z darów społeczeństwa belgijskiego i w połowie
sierpnia 1897 r. wyprawa wyruszyła na podbój Antarktydy.
Podczas całej wyprawy statek ten dziwne jakieś dwulicowe miał szczęście: szczęście do wszelkiego rodzaju
"wypadków" oraz szczęście do dziwnie szczęśliwego wyślizgiwania się z takich "wypadków"
pisał
po powrocie z tej wyprawy Antoni Dobrowolski.
Dwa razy wpadliśmy na skały podwodne, raz zaczepiliśmy
się o nie; raz znowu olbrzymia góra lodowa uderzyła na samo czoło okrętu, zrywając tylko ornamenty
oraz łamiąc drąg masztu przedniego, nie mówiąc już o burzach, z których podczas jednej fala zmiotła nam
Winckełgo, a podczas drugiej zgubiliśmy kotwicę z łańcuchem1795.
Te wypadki były znacznie groźniejsze; niżby to się mogło wydawać z tego suchego, beznamiętnego
ich wyliczenia. Zwłaszcza jeden wypadek zakończyć mógł się tragicznie dla statku
i ekspedycji, gdyby nie silna konstrukcja "Belgici" i przysłowiowy łut szczęścia. Zanim
jednak poświęcimy więcej miejsca temu wydarzeniu, które dokonało się już na wodach południowych,
stosunkowo niedaleko Antarktydy, trzeba pokrótce nakreślić przebieg rejsu "Belgici"
z Antwerpii.
Krótko po wyjściu z Antwerpii zepsuła się maszyna napędowa statku, "Belgica" zawinęła
więc do Ostendy, a gdy tam wyokrętowało się dwu członków załogi, de Gerlache postanowił
wrócić do Antwerpii dla skompletowania załogi. I wtedy to zgłosił się doń Dobrowolski, o
którym komendant wyprawy napisał w swej książce, że potwierdził on znane powiedzenie:
"last but not least"1796
ostatni, ale nie najgorszy!
Pogoda początkowo nie dopisywała, zwłaszcza w znanej z nieprzychylnych warunków atmosferycznych
Zatoce Biskajskiej. Dopiero od brzegów Portugalii żegluga się poprawiła.
Dnia 11 września 1897 r. "Belgica" zawinęła do portu Funchal na Maderze, skąd po dwu
dniach wyruszyła dalej. 7 października przekroczony został równik i na statku odbył się tradycyjny
chrzest nowicjuszy. Pogoda nadal sprzyjała i 27 października statek zawinął do Rio
de Janeiro. Trasę z Rio do Montevideo przebył statek w dziewięciu dniach, a na początku
grudnia przybył do Punta Arenas (w Cieśninie Magellana), gdzie uzupełniono zapasy paliwa i
gdzie wyokrętowało się jeszcze czterech członków załogi. Z Punta Arenas statek wyruszył do
Kanału Beagle (oddzielającego argentyńską Ziemię Ognistą od należących do Chile wysp
Navarin i Hoste) i tam z argentyńskich składnic węgla postanowiono po raz ostatni pobrać
paliwo przed rejsem do Ąntarktydy. Po załadowaniu węgla, wychodząc już z kanału, "Belgica"
wpadła na skały podwodne. Oto co pisze o tym wypadku Dobrowolski:
1794 A. de G e r l a c h e, Quinze mois dans L'Antarctique, Bruxelles 1902, s. 36
37. Książka ta ukazała się
również w polskim tłumaczeniu pt. Piętnaście miesięcy na Antarktyku, Warszawa 1903.
1795 A. D o b r o w o l s k i, Belgijska wyprawa antarktyczna, "Ateneum", t. III, Warszawa 1899, s. 241.
1796 G e r l a c h e, o. c., s. 49.
306
W samą wigilię Nowego Roku 1898 w pobliżu Uszuwaii1797 okręt wpadł na rafy. Przestaliśmy na nich
całą noc i cały prawie dzień następny. Maszyna wyciągnąć statku nie była w stanie. Co chwila słyszeć się
dawały złowrogie uderzenia statku o skały podwodne, spowodowane przez falowanie morza. Przez 24 godzin
na próżno wytężaliśmy siły, na próżno sondowaliśmy dno1798, na próżno warczała śruba okrętowa, na
próżno pozbawiliśmy się znacznej ilości węgla, chcąc ulżyć statkowi1799. Przybyła na pomoc załoga angielska
małego żagłowca stojącego w Harberlon-Harbour1800, przybyli i Indianie z misji; nic jednak pomóc nam
nie mogli.
Kapitan okręciku, co przybył ze swymi majtkami, stary marynarz znający dobrze Beagle, machnął ręką
[] Po południu trójkolorowa flaga Belgii pojawiła się na tylnym maszcie: był to znak, że okręt stracony1801
[]
Nad wieczorem jednak silny przypływ podniósł statek. Maszyna targnęła się całą siłą pary
i statek został
uwolniony z zębów skalistych. Że pomimo ciągłego uderzania okrętu o skałę ten ostatni nie poniósł żadnej
szkody, zawdzięczać to można było olbrzymiej ilości wodorostów, co się na rafach skupiły i spełniając
rolę poduszki okręt od zagłady uchroniły1802.
Według planu "Belgica" miała z kolei udać się do Melbourne celem uzupełnienia załogi i
zapasów. Po drodze zamierzano urządzić małą wyprawę w lody. Dopiero z wiosną następnego
roku planowano urządzenie właściwej wyprawy antarktycznej. Tymczasem stało się inaczej.
Po przebyciu Południowych Szetlandów, Wyspy Palmera i Ziemi Grahama, cieśniny
nazwanej Kanałem Belgiki oraz po opłynięciu Ziemi Aleksandra statek wpłynął ok. 100 mil
w głąb pola lodowego. Kiedy jednak lód zaczął coraz bardziej gęstnieć i utrudniać dalsze posuwanie
się, postanowiono wrócić.
Ale łatwiej było wejść niż wyjść
pisze w swych wspomnieniach Dobrowolski.
Z początku szło jeszcze
jako tako: okręt dość łatwo prześlizgiwał się przez szczeliny, rozcinał młody lód. Jednak już 19 lutego
statek stanął na miejscu, nie mogąc dać sobie rady z lodami. Załoga skoczyła na kry, drągami siląc się utorować
sobie drogę. Posunęliśmy się kawałek naprzód; po południu znów okręt musiał się zatrzymać. Przez
dni następne posuwaliśmy się wprawdzie trochę, ale niemożliwie wolno: "jeden krok naprzód, a dwa w tył",
jak mówili majtkowie. 23 lutego już nie było ani krzty wody ciekłej na powierzchni morza. W jedną pustynię
białą, pustynię bez końca zlały się te wszystkie kry pokrywające pierś oceanu, ogromne, mierne i maleńkie,
stare i młode, przeszłoroczne i z rana powstałe. Ponieważ falowanie morza dawało się tu jeszcze lekko odczuwać,
więc całe to pole śnieżne zginało się i uwypuklało, podnosiło zwolna i opadało, niby potwór jakiś
olbrzymi, oddychający pełną piersią. Statek znów musiał stanąć. 26 lutego napotkaliśmy pack1803 bardziej
rozcieńczony: białe płyty rozszerzone tu i tam; pomiędzy nimi woda zlekka zamarznięta, rozłupana na kręgi i
krążki szare, szarością swą uwydatniające lśniącą białość poziomych kier i wyniosłych icebergerów1804.
Niewiele jednak się posunęliśmy; wkrótce wpadliśmy znowu w zbitą masę lodu. Woda marzła szybko; świeżo
tworzący się lód grubiał z godziny na godzinę; kry się zlutowały; pole lodu nie falowało już: lód stężał. 6
marca lody skuły statek; nie miał on już adtąd własnego ruchu: ani naprzód, ani w tył []
Zimowanie, co od pewnego czasu wisiało nad nami w powietrzu jako niemiła możliwość, stało się koniecznością1805.
1797 Ushuaia, argentyński port w Kanale Beagle.
1798 Głębokość wody zmierzona wokół statku wynosil ok. 5 i pół metra, gday tymczasem "Belgica" zanurzała
się niecałe 5 m. Okazało się, że statek spoczywał na samym szczycie rafy.
1799 Oprócz 7
8 ton węgla brykietowego, przeładowanego na przybyłą z pomocą barkę, wypuszczono za
burtę zapas wody słodkiej itd. W ten sposób odciążono statek o ok. 30 ton, ale pomimo tego "Belgica" nie mogła
spłynąć ze skały.
1800 Zapewne mały port (może przystań?) w atlasach nie figurujący.
1801 Według zwyczaju utrzymywanego nie tylko w marynarce wojennej, ale i handlowej, tonący okręt idzie
na dno z podniesioną banderą. Jak wspomina de Gerlache, podniesienia bandery dokonał jego zastępca wraz z
Arctowskim.
1802 D o b r o w o l s k i, o. c., s. 248.
1803 Dobrowolski w przypisach do artykułu usprawiedliwia używanie obcych terminów brakiem polskich odpowiedników.
Do dziś dnia używa się zresztą w polskiej literaturze polarnej słowa "pak".
1804 Jak wyżej; wynika z tego, że słowo "lodowiec" musiało powstać później.
1805 Jw., s. 255.
307
W ten sposób rozpoczęło się zimowanie statku w lodach antarktycznych pomiędzy Ziemią
Aleksandra a Wyspą Piotra na 7118ł szerokości południowej i 8515ł długości zachodniej.
Zimowanie nie zamierzone, w każdym razie nie zamierzone w tym roku, a które bynajmniej
nie zakończyło się latem. Lodowe okowy nie wypuściły statku ze swych objęć w 1898 r. i w
rezultacie "Belgica" musiała zimować również i następną zimę aż do połowy marca następnego
roku. Przez cały ten czas prowadzone były przez członków wyprawy intensywne i
wszechstronne badania naukowe: astronomiczne, meteorologiczne, oceanograficzne i geologiczne,
botaniczne i zoologiczne. Po raz pierwszy zebrano tyle materiałów i poczyniono tyle
doświadczeń i spostrzeżeń w rejonie zupełnie dotąd przez naukę nie tkniętym
w Antarktydzie.
I dlatego znaczenie tej wyprawy było w ówczesnym stanie wiedzy o szóstej części
świata ogromne. Nawet gdyby tych wszystkich badań naukowych nie przeprowadzono, to i
tak wyprawa ta znalazłaby należne jej miejsce w historii odkryć i badań Antarktydy, jako
pierwsze w dziejach zimowanie w pobliżu południowego bieguna.
Naukowe owoce wyprawy opublikowane zostały później w dziewięciu tomach zawierających
kilkadziesiąt rozpraw, z których najważniejsze wyszły spod pióra uczestników wyprawy.
Arctowski napisał pięć rozpraw oraz współpracował w napisaniu trzech dalszych, dwie
napisał również Dobrowolski1806. W ten sposób udział Polaków w belgijskiej wyprawie antarktycznej
został jeszcze dobitniej uwypuklony.
Ponadto Dobrowolski wydał książkę poświęconą wyprawom polarnym, w której omówił
również ekspedycję statku "Belgica"1807 oraz osobno opublikował wspomnienia z tej ekspedycji1808.
9. PIELGRZYMI DO ZIEMI ŚWIĘTEJ I ICH RELACJE
Osobną grupę wśród polskich podróżników morskich drugiej połowy XIX w. stanowią
pielgrzymi do Ziemi Świętej.
Dokonując ich przeglądu wyliczymy tylko tych spośród nich, którzy opublikowali opisy
lub wspomnienia podróży, nie zajmując się jednak bliżej ich zawartością. Trzeba bowiem
pamiętać, że dzięki postępowi techniki (rozwój komunikacji parowej na lądzie i morzu) z
jednej strony i dzięki coraz bardziej postępującej stabilizacji stosunków politycznych na Bliskim
Wschodzie
z drugiej, podróż do Jerozolimy przestała już być w tym czasie wielkim
wydarzeniem, długotrwającą, bardzo kosztowną i niebezpieczną wyprawą. "Wyruszających
dawniej w tę daleką drogę żegnano tak, jak żegna się tych, których się już nie ma zobaczyć;
powróconego ojczyźnie witano jako cudownie ocalonego. Urok dziwny mieć musiała taka
podróż, pełna niepewności, niespodzianek, niebezpieczeństw! Zmniejsza się urok, gdy podróż
staje się zwyczajną turystyczną ekspedycją, gdy można przewidzieć dokładnie dni i szczegóły
wycieczki, gdy w ciągu kilku tygodni odbywa się tę przestrzeń, która dawniej wymagała długich
miesięcy"1809.
Stale wzmagający się ruch pielgrzymów do Jerozolimy przy równoczesnym polepszaniu
się warunków podróży doprowadził do powstania z początkiem drugiej połowy XIX w.
pierwszych zbiorowych pielgrzymek. Nic też dziwnego, że w tym czasie napisany został
pierwszy polski przewodnik do Ziemi Świętej1810 i że zaczął powstawać nowy rodzaj literatury
pielgrzymiej, opisy podróży spisane przez uczestników zbiorowych pielgrzymek do Ziemi
1806 Patrz G e r l a c h e, o. c., oraz Z i e l i ń s k i, o. c. (pod: Arctowski i Dobrowolski).
1807 A. D o b r o w o l s k i, Wyprawy polarne, ich historia i zdobycze naukowe, Warszawa 1925.
1808 T e n ż e, Wspomnienia z wyprawy polarnej, Warszawa 1950.
1809 B y s t r o ń, Polacy w Ziemi Świętej, Syrji i Egipcie, s. 246. Na tej pracy oparty został ten podrozdział.
1810 Opowiadania pielgrzyma, czyli przewodnik do Ziemi Świętej dla użytku pielgrzymujących Polaków,
wyd. ks. Tyburcy, Kraków 1866 (B y s t r o ń, o. c., s. 247).
308
Świętej. Są one na ogół dość podobne do siebie, jednostajne i mało oryginalne, jako relacje z
podróży podejmowanych na pewnych, powtarzających się trasach, w podobnych warunkach i
przez ludzi o podobnych zainteresowaniach. Większość autorów stanowią bowiem bądź duchowni
bądź ludzie świeccy udających się do Ziemi Świętej z pobudek religijnych.
W kolejności chronologicznej opisy i wspomnienia z podróży odbytej w pielgrzymich grupach
pozostawili: wspomniany już ks. Feliks Gondek1811, który podróżował w 1859 r. przez
Triest, Korfu, Smyrnę, Rodos, Cypr i Bejrut, ks. Hieronim Kajsiewicz1812, który w 1862 r.
wyjechał z Civita-Vecchia we Włoszech, by przez Stambuł, Smyrnę, Rodos i Bejrut dotrzeć
do Jafy (w drodze powrotnej, podobnie jak ks. Gondek, Kajsiewicz zawadził o Aleksandrię).
W roku następnym był w Ziemi Świętej pisarz Eustachy Iwanowski1813, który odbył podróż z
Marsylii przez Aleksandrię do Jafy. Przez Triest podróżował kilka lat później ks. Józef Stolarczyk
z Zakopanego1814, tę samą trasę obrali w 1872 r. ks. Dorszewski1815 i ks. Józef Pelczar1816.
W roku 1883 w Palestynie była "prywatna" grupa pielgrzymów, której podróż opisał
Adam Sierakowski1817. Wspomnienia z pielgrzymki odbytej u schyłku swego życia (w 1885
r.) spisał Ignacy Domeyko1818, podróżujący z kraju przez Rumunię i Konstantynopol. U
schyłku wieku ogłosił swe wspomnienia ks. Karol Niedziałkowski1819.
Ukazało się również kilka wspomnień z podróży przedstawicieli mieszczaństwa czy nawet
gminu, spisanych przeważnie z ich opowiadań. Wymienić tu można opis pielgrzymki Feliksa
Borunia, włościanina spod Krakowa, który podróżował w 1863 r.1820 i Franciszka Frączkiewicza,
mieszczanina z Jedlińska w Radomskiem, który w 1867 r. drogą przez Odessę wybrał się
do Ziemi Świętej1821. Samodzielnie opisał swą podróż z 1872 r., odbytą przez Triest, Jakub
Sawicki z Nowego Miasta w pow. płońskim1822, jak również mieszczanin warszawski Paweł
Orzechowski, który wraz z żoną obrał w 1883 r. drogę przez Odessę1823. Przez Triest podróżował
w latach 1878
1879 bernardyn brat Dominik Koczur, ten sam, który odbył już jedną
pielgrzymkę
dwadzieścia lat wcześniej. Tę drugą podróż brat Dominik uwiecznił w opisie
opublikowanym drukiem1824.
W okresie późniejszym przy wciąż zwiększającej się ilości opisów, zwłaszcza drobnych,
porozrzucanych po czasopismach, coraz bardziej przestają one zasługiwać na uwagę1825.
go" (B y s t r o ń, o. c., s. 253).
1815 Zapiski i wrażenia z podróży do Ziemi Świętej i Egiptu odbytej w r. 1872, Gniezno 1878.
1816 J. P e l c z a r, Ziemia Święta i Islam, czyli szkice z pielgrzymki do Ziemi Świętej, t. I
II (Bystroń, o. c.. s.
1817 A. S i e r a k o w s k i, Listy z podróży, t. I: Podróż do Ziemi Świętej, t. II: Włochy, Warszawa 1913 (B y -
1818 B y s t r o ń, o. c., s. 257
260, czerpie wiadomości o podróży Domeyki z jego rękopiśmiennego pamiętni-
254
256; Z i e l i ń s k i, o. c., s. 353).
s t r o ń, o. c., s. 256, 257; Z i e l i ń s k i, o. c., s. 474).
ka w Bibl. PAU (obecnie PAN) w Krakowie. Natomiast u Z i e l i ń s k i e g o, o. c., s. 86, znajdujemy w bibliografii
informację o niektórych fragmentach tego pamiętnika opublikowanych drukiem.
1819
s. 260; Z i e l i ń s k i, o. c., s. 323, 324).
1820
głowski] wyd. III, Kraków 1890.
1821 Pielgrzymka do Ziemi Świętej [ opisana prze ks. Jana Kłoczkowskiego], wyd. IV, Warszawa 1900 (B y -
s t r o ń, o. c., s. 264).
1811 F. G o n d e k, Wspomnienia z pielgrzymki do Ziemi Świętej w r. 1859 odbytej, Bochnia 1860 (Bystroń,
o. c., s. 249, 250; Z i e l i ń s k i, o. c., s. 130).
1812 Podróż swą opisał ks. Kajsiewicz w listach z podróży, wydanych w III t. zbiorowego wydania "Pism",
Berlin 1872 (B y s t r o ń, o. c., s. 250, 251).
1813 E. I w a n o w s k i, Pielgrzymka do Ziemi Świętej odbyta w r. 1863 (B y s t r o ń, o. c., s. 252).
K. N i e d z i a ł k o w s k i, Wrażenia z pielgrzymki do Ziemi Świętej, Petersburg 1898 (B y s t r o ń, o. c.,
1822 J. S a w i c k i, Pielgrzymka do Ziemi Świętej w r. 1872, wyd. II, Warszawa 1874 (B y s t r o ń, o. c., s.
265).
1823 Pielgrzymka do Częstochowy i Jerozolimy, wyd. przez ks. Pruszyńskiego, Warszawa 1886.
1824 D. K o c z u r, Pielgrzymka misyjna do Ziemi Świętej, Syrii, Samarii, Galilei i Egiptu, Frydek 1880.
1814 Itinerarium podróży podał autor w kronice parafialnej, wydanej drukiem w t. I "Rocznika Podhalańskie-
Pielgrzymka do Ziemi Świętej odbyta w r. 1863 przez Feliksa Borunia [spisał i wydał Walery Wielo-
1825 Patrz o nich B y s t r o ń, o. c., s. 275
282.
309
10. INNI POLSCY PODRÓŻNICY MORSCY U SCHYŁKU XIX
I NA POCZĄTKU XX WIEKU
Tych kilka sylwetek polskich podróżników morskich drugiej połowy XIX w. i zarysy ich
działalności, jakie nakreślono w niniejszym rozdziale, nie wyczerpują oczywiście zagadnienia,
a stanowią zaledwie parę przykładów wszechstronnych zainteresowań podróżniczych i
ożywionej działalności naukowo-badawczej Polaków, w której wyniku znaleźli się oni u
schyłku minionego stulecia w znacznej liczbie na wszystkich szlakach morskich świata: na
trasie do Północnej i Południowej Ameryki, wśród lodów mórz Dalekiej Północy i na równie
niedostępnych wodach antarktycznych, u brzegów "czarnego lądu" afrykańskiego i na rozrzuconych
po Oceanie Spokojnym wyspach Mikronezji, Melanezji i Polinezji.
Kończąc więc ten rozdział i równocześnie całą książkę wymienić trzeba jeszcze kilkadziesiąt
nazwisk polskich podróżników, przeważnie pisarzy, uczonych i badaczy, rzadziej przedstawicieli
morskiego rzemiosła lub duchownych udających się na działalność misyjną czy
wreszcie przedstawicieli różnych innych zawodów, którzy pozostawili pisemne relacje ze
swych wypraw bądź też których podróże z innych powodów zasługują na uwzględnienie.
Zachowując kolejność chronologiczną rozpoczniemy ten przegląd od Sygurda Wiśniowskiego,
niestrudzonego podróżnika, który "geografii powszechnej uczył się własnymi piętami"
1826. Już jako młodzieniec rozpoczął Wiśniowski wędrówki po Europie; w roku 1860 walczył
w szeregach garibaldczyków, na Sycylii, a dwa lata później jako prosty marynarz zaciągnął
się na angielski statek i rozpoczął długoletnią wędrówkę po świecie. "Cuda przyrody,
pokłady geologiczne gór mało znanych, burze morskie i zwyczaje nieokrzesanych narodów
dziwny zawsze dla mnie miały urok"1827
oto co stanowiło dla tego podróżnika wieczną podnietę
do wędrówek. Dwukrotnie przewędrował i przeżeglował całą niemal kulę ziemską:
Afrykę, Australię, Nową Zelandię, Oceanię, Południową Amerykę
i napisał szereg większych
i mniejszych utworów osnutych na tle swych przeżyć podróżniczych. Najbardziej znane
z nich są autobiograficzne opowieści Dziesięć lat w Australii1828 i Królowa Oceanii1829. Bogata
spuścizna literacka Wiśniowskiego uległa później niestety zupełnemu prawie zapomnieniu
i dopiero dziś ponownie została udostępniona czytelnikom.1830
W roku 1862 rozpoczął swe zaoceaniczne wyprawy naukowe wybitny zoolog Konstanty
Jelski. Po siedmioletnim pobycie w Gujanie Francuskiej udał się następnie na kilkuletni pobyt
do Peru. Owocem tych wypraw były bardzo bogate zbiory oraz kilkutomowa praca naukowa
o Peru, jak też Popularno-przyrodnicze opowiadanie z podróży po Gujanie Francuskiej i po
części Peru1831.
W tym samym roku co obaj poprzedni podróżnicy wyruszył w pozaeuropejską podróż inny
wybitny naukowiec, lekarz i przyrodnik, Ignacy Żagiell. Po zwiedzeniu Północnej Afryki i
Arabii podróżował następnie po Ameryce i Azji, przez cztery lata przebywał w Indiach, a po
powrocie do kraju napisał szereg dzieł medycznych, geologicznych oraz obszerny opis podróży
afrykańskiej1832.
1826 Tak określono go w nekrologu w "Tygodniku Illustrowanym" z r. 1881 (patrz W. K. O e s t e r l o e f, Zapomniany
pisarz, który "geografii powszechnej uczył się własnymi piętami", "Morze", 1952, nr 6, s. 22).
1827 Cytuję za O e s t e r l o e f e m, l. c.
1828 Wydane w 1873 r. we Lwowie.
1829 Wydane w 1878 r. w Warszawie i wznowione w okresie międzywojennym.
1830 S. W i ś n i o w s k i, Pisma wybrane, t. I: Koronacja króla Wysp Fidżi, t. II: W kraju Czarnych Stóp, do
druku przygotowali, przedmową i przypisami opatrzyli J. Tuwim i B. Olszewicz, Warszawa 1953
1954, t. III:
Dzieci Królowej Oceanii, do druku przygotował, przedmową i przypisami opatrzył B. Olszewicz, Warszawa
1956.
1831 Z i e l i ń s k i, Mały słownik , s. 191
193.
1832 I. Ż a g i e l l, Podróż historyczna po Abisynii, Aden, Szoa, Nubii u źródeł Nilu, z opisaniem jego wodospadu
oraz po krajach podrównikowych do Mekki i Medyny, Syrii i Palestyny, Konstantynopola i po Archipela-
310
W roku 1867 odbył na żaglowcu "Emma" podróż z Europy do Brazylii Edmund Sebastian
Saporski, późniejszy pionier osadnictwa polskiego w Brazylii, który uzyskał u ówczesnego
brazylijskiego rządu cesarskiego zezwolenie na osadnictwo polskie w stanie Parana1833.
W latach 1868
1870 brał udział w austriackiej ekspedycji naukowej do południowej i
wschodniej Azji Szymon Syrski, również lekarz i przyrodnik, uprzednio dyrektor Muzeum
Historii Naturalnej w Trieście, hydrograf i oceanograf1834. Z podróży, która prowadziła przez
Alger, Maroko, Wyspy Kanaryjskie, Przylądek Dobrej Nadziei, Jawę, Malakkę, Syjam, Kochinchinę,
Japonię, Kalifornię i Północną Amerykę, Syrski opracował gospodarcze sprawozdanie,
ponadto drukował również listy z podróży1835.
Liczne listy z podróży, później wydane w osobnym tomie pism1836, publikował wspomniany
już o. Hieronim Kajsiewicz, który w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XIX w. podróżował
po Europie zachodniej, Bałkanach, Azji Mniejszej, Egipcie. Kanadzie, Stanach
Zjednoczonych i Brazylii.
Podróże naukowe po morzach oblewających wschodnią Europę i Wyspach Dodekanezu
oraz Sołowieckich odbywał w latach 1870
1880 zoolog i botanik Leon Cienkowski; ogłaszał
jednakże na temat swych podróży przeważnie tylko prace o charakterze naukowym1837.
Następny z kolei podróżnik, lingwista i geolog Adam Sierakowski, przeciwnie
poza jedyną
rozprawą będącą owocem badań nad językiem Berberów
uprawiał z zamiłowaniem
literaturę podróżniczą w postaci listów z podróży, publikowanych później drukiem. Opisy
podróży i listy z Jawy oraz Indii, gdzie był w latach 1872
1873, publikował w prasie codziennej
i periodycznej1838, natomiast listy z podróży do Ziemi Świętej wydane zostały później
w formie oddzielnej publikacji książkowej1839.
Relacje z podróży w formie listów publikował również inżynier budowy dróg i mostów,
specjalista z zakresu prac hydraulicznych, Władysław Kluger, który w latach 1874
1880
przebywał w Peru1840. Oprócz niego czynni byli w tym czasie w Peru i Boliwii inni polscy
inżynierowie i uczeni, jak Ernest Malinowski, Władysław Folkierski, Tadeusz Stryjeński i
Edward Habich, jednakże nie pozostawili opisów swych podróży1841.
Do Afryki południowej podróżował dwukrotnie (w latach 1875
1877 i 1879
1880)
geobotanik i geograf Antoni Rehman; obok prac naukowych ogłosił on w pismach periodycznych
i wydawnictwach książkowych wspomnienia z obu wymienionych podróży1842.
W roku 1875 odbył podróż do Indii Benedykt Tyszkiewicz. Po powrocie z Dalekiego
Wschodu Tyszkiewicz wybudował na swój koszt w Hawrze jacht żaglowy o pojemności 320
gu, Wilno 1884. Fragment tej książki opublikował T. S r o k a, Kaaba-Kamień z nieba, "Panorama", 1955, nr 11.
Patrz też A. Ś n i e ż k o, Pierwszy Polak u źródeł Nilu w Abisynii, "Wszechświat", 1954, nr 8.
1833 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 454
456.
1834 Jego osiągnięcia na tym polu podkreśla K. D e m e l, Życie morza. Zarys oceanografii biologicznej,
Gdańsk 1951, s. 16, 17.
1835 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 521, 522.
1836 H. K a j s i e w i c z, Listy z podróży, "Pisma" t. III, Berlin 1872.
1837 Wyjątek stanowi seria artykułów opublikowanych pt. Kilka rysów i wspomnień z podróży po Egipcie,
Nubii i Sudanie, "Gazeta Warszawska", 1855, nr 88
122. O Cienkowskim patrz B. H r y n i e w i e c k i; Cienkowski
Leon, "Polski słownik biograficzny", t. IV, s. 50
52, oraz Z i e l i ń s k i, o. c., s. 60, 61.
1838 Patrz Z i e l i ń s k i, o. c., s. 474.
1839 S i e r a k o w s k i, Listy z podróży.
1840 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 214
216.
1841 Jw., oraz Polska i Polacy w cywilizacjach świata, t. I, s. 80.
1842 A. R e h m a n, Szkice z podróży do Południowej Afryki, odbytej w latach 1875
1877, "Przegląd Polski",
t. XII, 1878
1880, wydane zostały osobno w Warszawie w 1881 r. (patrz Z i e l i ń s k i, o. c., s. 404
406) i
wznowione tamże w 1954 r.
311
ton i odbył na nim podróż dookoła świata. Później osiadł z rodziną w porcie Funchal na Maderze
i założył tam własną przystań okrętową1843.
Kamczatka, Sachalin, Wyspy Kurylskie i Komandorskie stanowiły w latach 1878
1882 teren
działalności lekarza, zoologa i geografa, wybitnego badacza Syberii, Benedykta Dybowskiego,
skazanego na zesłanie za udział w powstaniu styczniowym. Obok licznych dzieł naukowych
ten uczony o światowej sławie wydał również drukiem swe wspomnienia pt. O Syberiii
i Kamczatce1844.
Innym wybitnym uczonym polskim, którego nazwisko związane jest z wyspami północnej
Azji, jest Leon Hryniewiecki, lekarz i przyrodnik. Pełnił on najpierw w 1880 r. służbę lekarza
w Aleksandrowsku nad cieśniną oddzielającą Sachalin od lądu stałego, następnie przebywał
na Nowej Ziemi, którą przeszedł jako pierwszy Europejczyk, później na Kamczatce, Komandorach
i Półwyspie Czukczów, gdzie zmarł w roku 1891. Rękopisy Hryniewieckiego niestety
zaginęły1845.
Daleka północ była w tym czasie terenem działalności badacza krajów polarnych
Fryderyka
Schwatki (Szwatki), podróżnika i uczonego amerykańskiego pochodzenia polskiego. W
latach 1878
1880 zorganizował on wyprawę do Ziemi Króla Wilhelma w poszukiwaniu śladów
zaginionej ekspedycji Franklina. W wyprawie Schwatki, dokonanej na okręcie "Eothen",
wziął również udział w charakterze kartografa inny uczony mający nazwisko o polskim
brzmieniu
Henryk Klutschak. W toku wyprawy zbadano dokładnie Zatokę Hudsona. W
latach 1883 i 1886 Schwatka urządził dwie wyprawy na Alaskę. Rezultaty badań ogłosił w
licznych pracach w języku angielskim, zaś Klutschak w języku niemieckim1846.
Czterokrotne podróże po Ameryce Południowej odbył w latach 1882
1883, 1887, 1891

1893 i 1895 geolog i etnograf Józef Siemiradzki. Ogłosił on następnie szereg prac naukowych
oraz pozostawił bogatą spuściznę literacką, publikowaną zarówno na łamach pism periodycznych,
jak i w wydawnictwach książkowych1847. Na szczególną uwagę zasługują tu wspomnienia
z pierwszej jego wyprawy, zawierające opis rejsu do i z Ameryki Południowej1848,
jak również szkice z podróży i utwory literackie zawarte w osobnej książce1849.
Z innych uczonych-obieżyświatów schyłku XIX w. zasługują na wymienienie: prawnik i
geobotanik Hugon Zapałowicz, który odbył w latach 1888
1890 podróż dookoła świata, ze
szczególnym uwzględnieniem Argentyny i Patagonii i podróż tę opisał w dwutomowej książce1850,
ornitolog Roman Ujejski, autor wspomnień i szkiców z podróży odbytych w roku 1890
do Australii1851 i w roku następnym po Indiach Wschodnich1852, geolog Emil Dunikowski,
autor licznych relacji książkowych i artykułów na temat swych podróży odbytych w latach
1843 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 565
566. Gdy Rogoziński zawinął w 1883 r. do Funchal na "Łucyi
Małgorzacie",
zanotował: "Niczego tu nie brak w tej małej morskiej stacji, pod którą n i e d a w n o j e s z c z e [podkr. moje

JP.] kołysał się na dole w porcie piękny jacht hrabiego, wyglądający raczej na wzorowy okręt wojenny niż na
prywatny jacht" (R o g o z i ń s k i, o. c., s. 36).
1844 Życiorys i obszerną bibliografię prac o Dybowskim podaje Z i e l i ń s k i, o. c., s. 93
99.
1845 Jw., s. 156, 157.
1846 Wyprawa porucznika Schwatki do kraju, Króla Wilhelma, "Wędrowiec", 1883, s. 603; Z i e l i ń s k i, o.
c., s. 460
461.
1847 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 468
471.
1848 J. S i e m i r a d z k i, Z Warszawy do równika. Wspomnienia z podróży po Ameryce Południowej, odbytej
w latach 1882
1883, Warszawa 1885
1849 J. S i e m i r a d z k i, Pod obcym niebem. Szkice i obrazki, Kraków 1904. Dwa z tych utworów: Na morzu

obrazek z życia rybaków na Martynice, i Admirał Grau - ubeletryzowana relacja ("karta", jak ją nazywa autor)
z dziejów wojny peruwiańsko
chilijskiej, doskonale obrazują zainteresowania marynistyczne Siemiradzkiego.
1850 H. Z a p a ł o w i c z, Jedna z podróży naokoło świata, Lwów 1899. Ponadto patrz Z i e l i ń s k i, o. c., s.
622.
1851 R. U j e j s k i (Szreniawa), Wspomnienia z podróży po Australii, Lwów 1893.
1852 T e n ż e, Indie Wschodnie. Szkice z podróży w roku 1891, Lwów 1894.
312
1891
1893 po Północnej Ameryce i Meksyku1853, oraz anatom i botanik Franciszek Kamieński,
który w roku 1893 zwiedził Indie, Cejlon, Jawę i Egipt; poza pracami naukowymi jednak
relacji podróżniczej z wyprawy tej nie pozostawił1854.
Z podróżnych przełomu XIX w. wymienić jeszcze można Pawła Chrzanowskiego, który w
latach 1896
1897 odbył podróż naokoło świata, zakończoną zwiedzaniem Ameryki Północnej1855,
Ignacego Milewskiego, właściciela jachtu parowego "Litwa"1856, na którym odbył
szereg podróży śródziemnomorskich1857 oraz wyprawę na Morze Białe1858, Stanisława Bełzę,
podróżnika i publicystę1859, geologa Józefa Morozowicza, który w 1895 r. brał udział w wyprawie
na Nową Ziemię, a w 1903 na Wyspy Komandorskie: Beringa i Miedzianą,1860 geologa
Konstantego Wołłosowicza, uczestnika podbiegunowej wyprawy rosyjskiej Tolla w 1899
r.1861, przyrodnika i wulkanologa Ksawerego Sporzyńskiego, który badał gejzery w 1894 r. na
Islandii i w 1902 na Martynice1862, geologa i wulkanologa Maurycego Komorowicza, który w
latach 1907
1912 badał wulkany Islandii, szeregu wysp atlantyckich, Europy i Afryki1863,
oraz lingwistę i największego może podróżnika polskiego tego okresu Witolda Szyszłłę. Szyszłło
odbył liczne podróże zamorskie: w 1901 r. na Wyspy Balearskie i do Afryki Północnej,
w 1902 na Wyspy Kanaryjskie, w 1904 na Antylle, do Ameryki Północnej i Południowej, w
latach 1908
1910 przebył blisko 75 000 km wokół całego świata przez trzy oceany i cztery
kontynenty, zaś w 1912 podróżował ponownie po Ameryce Południowej i opublikował kilka
książek oraz około 1000 artykułów na temat swych podróży1864.
Wymienieni wyżej imiennie podróżnicy polscy stanowią w sumie zaledwie drobną cząstkę,
ułamek procentu polskich wędrowców oceanicznych, z których bardzo wielu
wychodźstwo
zarobkowe
płynęło do Stanów Zjednoczonych i Brazylii za chlebem, którego nie mieli
w kraju. Przeżycia ich znane są nam z utworów czołowych naszych pisarzy tego okresu, że
wymienimy tylko Konopnicką1865 i Sienkiewicza1866, lub z niektórych relacji towarzyszących
tym wędrowcom opiekunów-pionierów wychodźstwa, jak np. wspomnianego już Stanisława
Kłobukowskiego. Emigranci ci w swej masie pozostali bezimienni, a z własnego grona pamiętnikarzy
smutnego losu tułaczego i okropnych warunków podróży za ocean nie wyłonili.
1853 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 90.
1854 J.w., s. 202.
1855 P. C h r z a n o w s k i, W poprzek Ameryki. Szkice z podróży naokoło świata, "Naokoło Świata", 1902, nr
19
40.
1856 Na jachcie tym, przynależnym do austriackiego jachtklubu, przechodzili swój staż żeglarski liczni podchorążowie
i oficerowie Polacy z austro
węgierskiej marynarki wojennej (P e t e l e n z, Pierwsze kroki, s.
2350
2351).
1857 Opis jednej z nich, odbytej w towarzystwie arcyksięcia austriackiego Karola Stefana w styczniu 1899 na
Adriatyku, został wydany przez M i l e w s k i e g o drukiem pt . Une petite Croisiere en tres Haute Compagnie
[Paris 1899].
1858 Notatki z tej podróży do Archangielska, dokonanej latem 1897, M i l e w s k i opublikował pt. Vingt-trois
jours dans L'Ocean Glacial et la Mer Blanche, 4-eme Croisiere de la Litwa [Paris 1898].
1859 Owocem jego podróży po całej niemal Europie i południowo-wschodniej Azji jest jedenaście książek, nie
licząc artykułów w prasie krajowej (W. B e ł z a, Bełza Stanisław, "Polski słownik biograficzny", t. I, s. 412,
413).
1860 Z i e l i ń s k i, o. c., s. 314, 315.
1861 Jw., s. 607.
1862 Jw., s. 497.
1863 Jw., s. 222.
1864 W. S z y s z ł ł a, W krainie Hesperyd. Wyspy Kanaryjskie i Madera, Warszawa 1903; t e n ż e, Małe Antylle
i Jamajka, Warszawa 1911; t e n ż e, Meksyk. Z cyklu podróży, Warszawa 1912; t e n ż e, Pod Zwrotnikami,
Warszawa [1912] (Z i e l i ń s k i, o. c., s. 541
543).
1865 Pan Balcer w Brazylii, liczne wydania.
1866 Za chlebem. Liczne wydania, ostatnio w zbiorze "Nowele wybrane", Warszawa 1950, następnie w wydaniach
osobnych w latach 1951
1953 i w "Wyborze pism" t. I, Warszawa 1954.
313
Kiedy po I wojnie światowej Ojczyzna nasza odzyskała utraconą z końcem XVIII wieku
niepodległość, na szlakach morskich kuli ziemskiej w coraz większej mierze poczęli pojawiać
się polscy podróżnicy, polscy żeglarze sportowi, polscy marynarze handlowi i wojenni, i to na
statkach i okrętach płynących pod biało-czerwoną banderą. A choć okres międzywojennego
dwudziestolecia nie sprzyjał szybkiej rozbudowie państwowego potencjału morskiego, to
przecież podczas II wojny światowej marynarze obu naszych "małych flot"1867, wojennej i
handlowej, wydatnie wzbogacili polskie tradycje pięknymi sukcesami bojowymi. Dziś do
tych osiągnięć nowe laury dorzucają również przedstawiciele słabo dawniej w Polsce reprezentowanych
gałęzi gospodarki morskiej, polscy stoczniowcy i pracownicy ratownictwa
podwodnego, przy czym ci ostatni zdobywają sobie imię najlepszych bodaj specjalistów na
świecie, a wspólny trud wszystkich naszych ludzi morza coraz lepiej buduje silną, godną zaszczytnych
tysiącletnich tradycji pozycję P o l s k i n a m o r z u .
1867 Zob. J. P e r t e k, Wielkie dni małej floty, trzy wydania: Poznań 1946, 1947, 1957 (w druku); t e n ż e,
Druga mała flota, Poznań (w przygotowaniu do druku).
314


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Literatura współczesna Mechanizm i skutki działania systemu totalitarnego na podstawie Innego św
Historia biblijna na tle historii Świata
Dave Wolverton Łowy Na Węże Morskie
EW Pstrąg na sposób morski
biedni polacy na zniwach
Polacy na Marsie
Curwood Na koncu swiata
Krai Na końcu świata
POLACY O SYTUACJI NA UKRAINIE

więcej podobnych podstron