szarota karuzela na placu krasinskich











TOMASZ SZAROTA - KARUZELA NA PLACU KRASIŃSKICH







Rzeczpospolita - 2004.28.02


 


KARUZELA NA PLACU KRASIŃSKICH




 




 




TOMASZ SZAROTA




Czy śmiały

się tłumy wesołe?




 

 

"Śmiały się tłumy wesołe" - tak
bierność

warszawiaków wobec powstania w getcie opisał
Czesław

Miłosz w wierszu "Campo di fiori". Ale ten
obraz

beztroskiej zabawy Polaków jako reakcji na
tragedię

Żydów zbyt daleko odbiega od prawdy.

 

Gdy przeszło 30 lat temu zbierałem
materiały do

książki "Okupowanej Warszawy dzień
powszedni",

przeglądając bardzo dokładnie roczniki
gadzinówki, czyli

"Nowego Kuriera Warszawskiego", w numerze z 5
sierpnia

1942 r. natrafiłem na notatkę
zatytułowaną "Nowy plac

zabaw ludowych". Informowano w niej, że
"ostatnio do

wciąż zwiększającej się cyfry
lunaparków przybył nowy na

pl. Krasińskich, naprzeciw zabytkowego
pałacu z XVII

wieku". Nagle sobie uświadomiłem, że ową
słynną

karuzelę, uwiecznioną kilka miesięcy
później przez

Czesława Miłosza w jego wierszu "Campo di
Fiori",

usytuowano, jak przypuszczam z inicjatywy
Niemców,

celowo tuż obok murów getta i chyba
nieprzypadkowo ów

"plac zabaw ludowych" otwarto dla publiczności
akurat

wówczas, gdy z niezbyt oddalonego
Umschlagplatzu

odchodziły transporty Żydów do komór
gazowych Treblinki.

Przypomnę, że najprawdopodobniej właśnie
w dniu ukazania

się wspomnianej notatki w "NKW" w jednym z
wagonów

wywieziono tam Janusza Korczaka i jego
wychowanków.

Należy sądzić, że latem 1942 r.
funkcjonowanie

wesołego miasteczka w sąsiedztwie getta,
skąd wysłano na

śmierć przeszło 310 tys. warszawskich
Żydów, mogło mieć

dla niemieckich władz okupacyjnych istotne
znaczenie

propagandowe, stanowiąc jakby świadectwo
całkowitego

braku zainteresowania Polaków-chrześcijan
losem ich

żydowskich współobywateli. Czyżby
karuzela kręcąca się

nieopodal murów getta w dniach ostatecznej
likwidacji

przez Niemców "żydowskiej dzielnicy
mieszkaniowej"

świadczyć miała już nie tylko o
obojętności

warszawiaków, ale wręcz o ich radości z
dokonującej się

na ich oczach żydowskiej tragedii? Pragnę
przy okazji

zwrócić uwagę, że podjęta przez
Niemców decyzja

definitywnego unicestwienia getta warszawskiego
zbiegła

się w czasie z kampanią propagandową
związaną z

Katyniem. Bardzo szybko w kampanii tej
pojawiły się

akcenty antysemickie. Tuż przed wkroczeniem
oddziałów

niemieckich do getta, co stało się hasłem
do podjęcia

walki przez żydowskich powstańców, na
pierwszej stronie

"szmatławca" w numerze z 17 i 18 kwietnia
ukazał się

artykuł pod znamiennym tytułem "Potworną
zbrodnią

kierowali Żydzi z NKWD w Smoleńsku".

Wybuch powstania w getcie w ogóle nie
został

odnotowany przez "Nowy Kurier Warszawski", o
toczących

się walkach nie ma jakiejkolwiek informacji w
numerze

wielkanocnym (za okres 24 - 26 kwietnia),
natomiast w

numerze z 27 kwietnia ukazał się felieton
pt. "Spokojnie

i bogobojnie spędzili Warszawianie Święta
Wielkanocne".

Oto, co pisano o pierwszym dniu świąt, czyli
niedzieli

25 kwietnia 1943 r.: "Na place zabaw ludowych po
raz

pierwszy w tym sezonie ściągnęły tłumy
młodzieży. W

kilkunastu punktach miasta odezwały się
melodie płyt

nadawanych przy karuzelach przez megafony.
Powodzenie

miały huśtawki, strzelnice, siłomierze".
Jednym z takich

miejsc, gdzie tego dnia uczestniczono w
beztroskiej

zabawie, był także plac Krasińskich. Tych,
którzy brali

w niej udział i którym nie przeszkadzały
pożary

płonącego getta oraz męczeńska
śmierć mordowanych Żydów,

była zaledwie garstka. Obok stał milczący
tłum gapiów, z

przerażeniem patrzący na dokonywane przez
Niemców dzieło

zagłady, potępiający co prawda zachowanie
bawiących się

rodaków, ale tłum bierny, nieprotestujący,
po prostu

lękający się wyrazić swoją
dezaprobatę. Tę właśnie scenę

zobaczył Czesław Miłosz.

"Campo di Fiori" Czesława Miłosza

Napisany bezpośrednio pod wpływem
odniesionych na

pl. Krasińskich wrażeń wiersz przyszłego
noblisty po raz

pierwszy opublikowany został anonimowo w
konspiracyjnej

broszurze "Z otchłani", zawierającej 11
utworów

poetyckich i wydanej w marcu 1944 r. w
nakładzie 3 tys.

egzemplarzy. Inicjatorem tej publikacji był

reprezentujący Żydowski Komitet Narodowy
Adolf Berman,

opracowaniem jej zajął się związany z
"Żegotą" Tadeusz

Sarnecki, a skład i druk powierzono
zorganizowanej przez

Ferdynanda "Marka" Arczyńskiego, członka
prezydium

"Żegoty", tajnej drukarni Stronnictwa Polskiej


Demokracji. W 1945 r. ów tomik wierszy
przedrukowano w

Nowym Jorku dając mu tytuł "Poezje ghetta",
zaś rok

później ukazał się on po hebrajsku w Tel
Awiwie. Pod

własnym nazwiskiem "Campo di Fiori"
zamieścił jego autor

w zbiorku "Ocalenie", wydanym w 1946 r. Potem
wiersz ten

wielokrotnie był przedrukowywany, ukazywały
się też

dalsze wersje obcojęzyczne.

Najważniejsze dla naszych dalszych
wywodów jego dwie

zwrotki brzmią następująco (cytat według
wydania:

"Poezje", tom 1. Instytut Literacki, Paryż
1981):



Wspomniałem Campo di Fiori

W Warszawie przy karuzeli,

W pogodny wieczór wiosenny,

Przy dźwiękach skocznej muzyki.

Salwy za murem getta

Głuszyła skoczna melodia

I wzlatywały pary

Wysoko w pogodne niebo.



Czasem wiatr z domów płonących

Przynosił czarne latawce,

Łapali płatki w powietrzu

Jadący na karuzeli.

Rozwiewał suknie dziewczynom

Ten wiatr od domów płonących,

Śmiały się tłumy wesołe

W czas pięknej warszawskiej niedzieli.



Przyznaję, że gdy we wrześniu 2003 r.
napisałem do

Czesława Miłosza list z prośbą, by
zechciał powiedzieć

mi o okolicznościach powstania owego
sławnego, pięknego,

a zarazem poruszającego wiersza, bałem
się, że nie

otrzymam żadnej odpowiedzi. Stało się
inaczej. W liście

wysłanym z Krakowa 17 września 2003 r.
mogłem

przeczytać: "W czasach okupacji rzadko w
okolicach placu

Krasińskich bywałem, bo mieszkaliśmy na
przeciwległym

krańcu Warszawy, w ostatnim wówczas domu
przy Alei

Niepodległości (...) Jerzy Andrzejewski
mieszkał na

Bielanach i wymienialiśmy listy ze sobą,
dostarczając je

wzajemnie w Śródmieściu. Ale niekiedy,
choć rzadko,

jeździliśmy do Andrzejewskich na Bielany.
Tak też się

stało w niedzielę świąteczną, nie
pamiętam daty, jak Pan

obliczył 25 kwietnia 1943. Widziałem na
własne oczy

kręcącą się karuzelę i jeżdżące
na niej pary. Mój wiersz

nie jest więc metaforą, jak przypuszcza
Matuszewski (o

tym za chwilę - T. S.), ale wynikiem
wstrząsu, jakim

było równoczesność zabawy na karuzeli i
walki za murem

getta. Szczegóły walki zachowały się w
mojej pamięci,

ale zbyt niepewne, żebym je w wierszu
zarejestrował.

Notabene Andrzejewski zapewne pisał wtedy
'Wielki

tydzień' i opowiedziałem mu, co zobaczyłem
przejeżdżając

przez plac Krasińskich".

Znacznie obszerniejszą relację na temat
wiersza

"Campo di Fiori" w tekście "Karuzela"
opublikował

Czesław Miłosz 5 października 2003 r. w
"Tygodniku

Powszechnym". Pisał tam: "Jechaliśmy z
Janką w niedzielę

wielkanocną na Bielany z wizytą do Jerzego

Andrzejewskiego. Tramwaj na dość długo
zatrzymał się

przy placu Krasińskich i widziałem
kręcącą się karuzelę

łańcuchową i wzlatujące na niej pary.
Słyszałem też

komentarze do tego, co działo się za murem
getta, w

rodzaju: 'O, spadł'. Nie wymyśliłem więc
tej sceny. Po

przyjeździe do Andrzejewskiego opowiedziałem
mu o tym,

co widziałem i ślad tego być może
zachował się w

opowiadaniu Andrzejewskiego 'Wielki Tydzień'.
Nie byłem

jedynym świadkiem, byli inni, dotychczas
żyjący". Z

żalem poeta wyznaje: "wiele razy byłem
atakowany, jako

twórca fikcji szkodliwej dla dobrego imienia

warszawiaków", stwierdza jednak w obronie
swojego

utworu: "Kontrast pomiędzy zabawą z tej
strony muru i

pożarami z tamtej był dostatecznie
wstrząsający, żeby

podyktować mój wiersz. (...) Nie miałem
przecież żadnej

intencji wymierzonej przeciwko bawiącemu się
tłumowi.

(...) Chodziło mi o nieuniknione zderzenie
zbiorowości z

indywidualną tragedią, czyli o samotność
ginących".

Kilka słów mego komentarza jako
historyka. Otóż dla

mnie "Campo di Fiori" to bynajmniej nie jest
"licentia

poetica". Dałem temu wyraz, gdy "czas
pięknej

warszawskiej niedzieli" skonkretyzowałem jako
25

kwietnia 1943 r., pierwszy dzień świąt
wielkanocnych.

Pisząc ten artykuł już nie wątpię,
choć jeszcze parę

miesięcy w to wątpiłem, że Czesław
Miłosz rzeczywiście

widział w ową niedzielę karuzelę na pl.
Krasińskich, na

której "wzlatywały pary/wysoko w pogodne
niebo". Co

prawda tramwaj, którym przyjechał on na
plac, dalej już

nie kursował, więc musiał z niego
wysiąść i przyglądać

się tej scenie stojąc na placu, a nie z
okien mającego

dłuższy postój tramwaju, to jednak nie ma
w tej sprawie

większego znaczenia. Natomiast znaczenie
ogromnie

istotne ma zdanie "Śmiały się tłumy
wesołe", które może

być i jest odbierane, jako krzywdzące
uogólnienie,

niemal jako symbol stosunku do powstania w
getcie całej

warszawskiej społeczności. Nie ukrywam, że
właśnie z

tego powodu powstał niniejszy artykuł.

"Wielki Tydzień" Jerzego Andrzejewskiego


W wydanym po raz pierwszy w Warszawie w
grudniu

1945 r. nakładem "Czytelnika" i zadedykowanym
pamięci

Krzysztofa Baczyńskiego zbiorze opowiadań
"Noc" tekst

"Wielkiego Tygodnia" (sfilmowanego potem przez
Andrzeja

Wajdę) liczy przeszło 150 stron druku i jest
już

właściwie minipowieścią. Główna jej
bohaterka, czyli

Irena Lilien, to autentyczna postać zmarłej
we wrześniu

ubiegłego roku w wieku 86 lat Wandy
Wertenstein. Choć

nie ma już możliwości, by spytać autora,
co sam robił

podczas owego Wielkiego Tygodnia, pomiędzy 19
i 26

kwietnia 1943 r., odnoszę wrażenie, że ten
utwór

literacki bardzo dokładnie i szczegółowo
oddaje własne

przeżycia, obserwacje i spostrzeżenia
pisarza, te

ostatnie poczynione m.in. na Starym Mieście, w
okolicach

pl. Krasińskich. Dzięki dbałości
Andrzejewskiego o

bardzo wierne opisanie wyglądu miasta oraz
tego, co się

działo na ulicach, historycy otrzymują do
ręki w gruncie

rzeczy źródło historyczne, podobne w swym
charakterze do

wspomnień czy relacji świadka wydarzeń.
Mało tego,

"Wielki Tydzień" ma tę przewagę nad po
latach spisanymi

wspomnieniami, że powstał, jak autor
podkreśla w

przedmowie, "niecierpliwie i na gorąco
napisany pod

bezpośrednim wrażeniem tragicznego powstania
Żydów". Co

prawda w 1945 r. Andrzejewski wprowadzi do
tekstu

"znaczne zmiany artystyczne" i wiele stron
napisze "na

nowo", nie wydaje się jednak, by zmiany te
dotyczyły

wzmianek poświęconych temu, co on sam
zobaczył na ul.

Bonifraterskiej - a to nas akurat tu
szczególnie

interesuje.

Z tekstów odnoszących się do wiersza
Miłosza "Campo

di Fiori", a także z wypowiedzi samego poety
odniosłem

wrażenie, że opowiadanie Andrzejewskiego
jest traktowane

jako powtórzenie, ewentualnie potwierdzenie
obrazu

kręcącej się karuzeli, utrwalonej w tym
słynnym wierszu.

W rzeczywistości jest przecież zupełnie
inaczej! Oto

odpowiedni fragment "Wielkiego Tygodnia".
Bohater

opowiadania, Malecki, we wtorek 20 kwietnia 1943
r. musi

wysiąść z tramwaju już na pl.
Krasińskich, bo dalej ruch

przez ul. Bonifraterską na Żoliborz, w
związku z

powstaniem w getcie, został wstrzymany.
Zresztą

posterunki niemieckie nie wpuszczały na tę
ulicę także

przechodniów. Malecki "przyłączył się
zatem do tłumu

ciągnącego Nowiniarską", a więc ulicą
równoległą do

Bonifraterskiej. Dalej czytamy: "Niedaleko za
pierwszą

przecznicą, którą była ulica
Świętojerska, domy urywały

się i otwierał się pusty, rozległy i
wyboisty plac,

powstały po usunięciu gruzów
zbombardowanych i spalonych

w czasie oblężenia Warszawy domów. (...)
Od strony

żydowskich domów ciągle padały
wystrzały. (...)

Opustoszały plac wydawał się teraz
rozleglejszy niż

zwykle. Na samym jego środku  s t a ł y  
d w i
e   k a r u z

e l e  (podkr. moje - T. S.) niezupełnie
jeszcze

zmontowane, przygotowywano je widocznie na
nadchodzące

święta. Pod osłoną dziwacznych,
kolorowych dekoracji

stali żołnierze w kaskach, kilku z
karabinami

wycelowanymi w kierunku getta klęczało na
estradzie".

Nigdzie dalej w tekście opowiadania nie
pojawia się

obraz uruchomionej, kręcącej się karuzeli,
natomiast nie

ulega cienia wątpliwości, że karuzela
widoczna na

zdjęciu opublikowanym w 1946 r. (o nim za
chwilę) była

jedną z dwóch opisanych w "Wielkim
Tygodniu", które w

drugim dniu powstania nie stały na pl.
Krasińskich, lecz

w innym, choć niezbyt odległym miejscu.

Z relacji Zbigniewa Wójcika, do której
jeszcze

powrócę, wynikałoby, że jedna z dwóch
opisanych przez

Andrzejewskiego karuzel w środę 21 kwietnia
1943 r.,

została przetransportowana na pl.
Krasińskich i nawet

próbnie uruchomiona. W niedzielę, 25
kwietnia była już

czynna i obraz bezmyślnej zabawy
korzystającej z niej

młodzieży utkwił nie tylko w pamięci
Miłosza, ale także

zamieszkałego dziś w Izraelu Nathana Grossa,
obecnego

dyrektora Żydowskiego Instytutu Historycznego
prof.

Feliksa Tycha czy działaczki "Żegoty" Ireny
Sendlerowej,

która mi o tym opowiedziała w rozmowie
telefonicznej 24

września 2003 r.

Fotografia nieczynnej karuzeli

Reprodukowana tu fotografia opublikowana
została

po raz pierwszy w warszawskim piśmie
ilustrowanym

"Tydzień" 4 sierpnia 1946 r. Niestety nie
wiemy, kiedy

dokładnie zdjęcie zostało wykonane ani kto
jest jego

autorem. Rzeczywiście pokazuje ono tylne
ściany budynków

getta, widziane od strony ulicy Bonifraterskiej.


Widoczna na nim karuzela stoi nieczynna - nie
może być

co do tego jakiejkolwiek wątpliwości!
Należy natomiast

powątpiewać, czy właśnie tę
karuzelę, ustawioną, jak

pisze Stanisław Soszyński "na placyku
utworzonym między

ulicami Bonifraterską a Nowiniarską" ("Plus
Minus z 5 -

6 lipca 2003) opisał w swym wierszu Czesław
Miłosz.

Uwidocznione na fotografii działko niemieckie

ostrzeliwało punkty oporu powstańców
żydowskich, którymi

w tym miejscu (szop "szczotkarzy") dowodził
Marek

Edelman. Ślady pocisków artyleryjskich
dostrzec można

bez trudu. Rację ma więc oczywiście
Zbigniew Wolak,

wówczas żołnierz AK, mieszkający przy
ul.

Franciszkańskiej, gdy w wydawanym w Toronto
tygodniku

"Głos Polski" (nr z 7 - 13 listopada 2000)
pisze: "Jazda

na tej karuzeli byłaby samobójstwem. Bo
obszar placu był

w zasięgu krzyżowego ognia Niemców i
Żydów".

Po raz drugi, jeśli się nie mylę,
zdjęcie z pisma

"Tydzień" opublikowane zostało dopiero w
1988 r., w

albumie wydanym przez Interpress staraniem
Alicji

Majewskiej pt. "Getto warszawskie 1943 - 1988. W
45.

rocznicę powstania", a po raz trzeci w
książce Anki

Grupińskiej "Ciągle po kole", wydanej w 2000
r. Tam

towarzyszy mu podpis: "Ulica Bonifraterska -
tyły domów

walczącego getta. Na pierwszym planie -
działko armatnie

i  s ł y n n a  (podkr. moje - T. S.) karuzela.
Kwiecień

lub maj 1943".

Istnieje jeszcze jedna fotografia, na
której brak co

prawda karuzeli, ale która bardzo dokładnie
pokazuje

inne działko niemieckie, ostrzeliwujące
getto także z

ul. Bonifraterskiej. Zdjęcie to zamieścił
Stanisław Kopf

w albumie "Lata okupacji", wydanym przez PAX w
1989 r.

Polemizując ze Stanisławem Soszyńskim
na łamach

izraelskiego pisma "Nowiny Kurier" (nr z 17
października

2003) Nathan Gross pisze: "Bardzo niepoważnie
brzmi mi

powoływanie się (...) na zdjęcia karuzeli,
które po raz

pierwszy ukazały się w prasie w r. 1946. W
międzyczasie

oprócz roku 1943 był też rok 1944! Jeśli
ktoś ze zdjęcia

z r. 1946 chce wnioskować, czy karuzela była
czynna w

czasie powstania w getcie i jak wtedy
wyglądała... musi

mieć bujną wyobraźnię". Po pierwsze,
dysponujemy jednym,

a nie kilkoma zdjęciami owej karuzeli, a po
drugie,

wszystko wskazuje na to, że pan Nathan Gross
nigdy tego

zdjęcia nie widział. Otóż widnieje na
nim nie tylko

nieruchoma karuzela, ale również skierowane
lufą w

kierunku budynków getta niemieckie działko

szybkostrzelne, ustawione na jezdni ulicy

Bonifraterskiej, blisko wylotu ul.
Franciszkańskiej. W

konspiracyjnej "Reducie" (cytuję za świetnym
wyborem

tekstów "Wojna żydowsko-niemiecka",
opracowanym przez

Pawła Szapiro) z 23 kwietnia 1943 r. czytamy:
"Wczoraj

płonął blok przy ulicy Bonifraterskiej,
Świętojerskiej.

Na placyku przy Bonifraterskiej stoi artyleria

niemiecka. W związku z tym Żoliborz jest
pozbawiony

połączenia tramwajowego ze
Śródmieściem".

W "Plusie Minusie" z 10 - 11 maja 2003 r.
ukazał się

tekst Ryszarda Matuszewskiego "Nieruchoma

karuzela na placu Krasińskich". Wybitny
krytyk

literacki, uznając wiersz "Campo di Fiori" za
poetycką

metaforę, ale zarazem za "jeden z
najwspanialszych

wierszy Czesława Miłosza", wspomina: "Rzecz
w tym, że w

latach 1940 - 1944 każdego dnia
dwukrotnie, rano i

w godzinach popołudniowych,
przejeżdżałem tramwajem

ulicą Bonifraterską i przez plac
Krasińskich, z

Żoliborza, gdzie mieszkałem, do pracy w
Śródmieściu. Dwa

razy dziennie oglądałem, podobnie jak wielu
jeżdżących

tą trasą warszawiaków, karuzelę na placu
Krasińskich. A

różnica między wizją poety a
zapamiętanym przeze mnie

obrazem jest taka, że po pierwsze, karuzela
bardzo

rzadko była czynna, po drugie, jeśli
kręciła się, to

przeważnie pusta lub prawie pusta. Miałem
wrażenie, że

jedynymi jej pasażerami były nieliczne
dzieciaki z

sąsiednich kamienic przy dawnej ulicy
Nowiniarskiej".

Znów kilka słów komentarza do tej relacji.
Wesołe

miasteczko na pl. Krasińskich powstało, jak
już wiemy,

dopiero latem 1942 r. Umieszczono je na środku
placu vis-a-vis pałacu Krasińskich, a główną
jego atrakcją była

jedna, a niewykluczone, że dwie karuzele,
które

uruchamiane były, jak sądzę, przede
wszystkim w

niedzielę, a chyba tylko rzadko w dni
powszednie. W

jakimś momencie, pomiędzy jesienią 1942 r.
a wiosną 1943

r., nie wiem zresztą dlaczego, karuzelę z
pl.

Krasińskich musiano przetransportować na
placyk pomiędzy

ulicami Nowiniarską a Bonifraterską. Na
dawnym miejscu,

jak to świetnie zapamiętał Stanisław
Soszyński,

pozostały dwie huśtawki i siłomierz.

Ryszard Matuszewski, przejeżdżając
tramwajem z

Żoliborza, w roku 1942 widział karuzelę na
pl.

Krasińskich, potem jednak, ale tylko do 19
kwietnia,

musiał ją już widzieć z okna tramwaju w
nowym miejscu,

na owym placyku przy ul. Bonifraterskiej.
Nazajutrz,

choć ruch tramwajowy na tej ulicy już
został przerwany,

zakładając, że opis Jerzego
Andrzejewskiego jest w pełni

wiarygodny, wciąż stały w tym miejscu dwie
karuzele.

Potem, jak przypuszczam, jedną z nich z
powrotem

przetransportowano na plac Krasińskich i
ustawiono

gdzieś w pobliżu obu huśtawek, nieopodal
wylotu ul.

Świętojerskiej. Dokładnie taką
lokalizację wskazuje

Zbigniew Wójcik w liście opublikowanym w
"Życiu

Warszawy" z 14 maja 1993 r.: "Pragnę
poinformować -

pisze - że karuzela kręciła się mniej
więcej między

miejscem, gdzie stoi pomnik Powstania
Warszawskiego, a

ul. Świętojerską. Gotów jestem zeznać
to pod przysięgą,

gdyby zaistniała taka konieczność".
Powrót karuzeli na

pl. Krasińskich można by wytłumaczyć
dwojako: albo jej

właścicielowi zależało na tym, by była
czynna podczas

obu świątecznych dni Wielkanocy i mógł
na niej zarabiać,

albo też przyczyniły się do tego władze
niemieckie,

tworząc odpowiednią atmosferę w mieście
i realizując

własne cele propagandowe.



Sprzeczne relacje świadków

Choć w swym słynnym artykule "Biedni
Polacy

patrzą na getto", opublikowanym w styczniu
1987 r. w

"Tygodniku Powszechnym", Jan Błoński
przytacza in

extenso wiersz Miłosza "Campo di Fiori" i
sporo pisze na

jego temat, dyskusja, jaka się potem toczyła
wokół tego

tekstu, w niewielkim tylko stopniu dotyczyła
karuzeli na

placu Krasińskich. Gdy Stanisław Soszyński
nadesłał do

redakcji pisma list, w którym wyjaśniał,
że karuzela

stała w innym miejscu i była nieczynna,
listu tego nie

wydrukowano. Nie wywołała też sprzeciwu
relacja Nathana

Grossa, zamieszczona w wydanym w 1991 r. w
Krakowie

tomie jego wspomnień "Kim pan jest, panie
Grymek?". Jest

to relacja całkowicie pokrywająca się z
obrazem

utrwalonym w wierszu poety. Gross pisze: "W
pierwszy

dzień świąt zaprosili nas na uroczysty
obiad sąsiedzi

(...). Po obiedzie wszyscy wyszli na plac
Krasińskich,

gdzie odbywała się świąteczna zabawa.
Kolorowy tłum

przyszedł się bawić jak co roku od wiek
wieków. Wesoły

nam dzień nastał, więc przy skocznej
muzyce dorośli i

dzieci płyną w górę i w dół na
karuzeli, na tle

płonącego getta, młode pary wzlatują w
niebo na

rozpędzonych huśtawkach. Nie będę
konkurował w opisie

tej zabawy z Andrzejewskim czy z Miłoszem,
który w

'Campo di Fiori' tak mówi (...)". Dalej
następuje tekst

drugiej z cytowanych przeze mnie zwrotek oraz
wyznanie

autora: "Moje oczy to widziały, a serce
krwią broczyło".

Tu jednak uwaga szczegółowa - Nathan Gross
dostrzega na

pl. Krasińskich, obok karuzeli, także
huśtawki. Ich

istnienie potwierdza też Stanisław
Soszyński.

Mam wrażenie, że dyskusję o karuzeli w
prasie wywołał

dopiero, choć chyba wbrew zamierzeniom autora,
piękny

tekst Jacka Żakowskiego "Czarna sukienka",
opublikowany

w "Życiu Warszawy" z 3 - 4 kwietnia 1993 r., a
ostatnio

przypomniany w jego książce "Rewanż
pamięci". W

podtytule tego artykułu autor stwierdza:
"Napis

'Pomścimy getto' nie przetrwał - możliwe,
że go w ogóle

nie było". Żakowski zastanawia się, czy
podczas

powstania w getcie warszawskim, tak jak podczas

powstania 1863 roku, Polacy nie powinni
ogłosić żałoby

narodowej, a na murach miasta obok "Pawiak
pomścimy"

umieszczać właśnie także napis
"Pomścimy getto". Jest

tam też zdanie: "Militarna bezsilność nie
wyjaśnia

jednak moralnego otępienia, owej pełnej
ludzi karuzeli,

kręcącej się przy murze, za którym
mordowano

niedobitków".

Na tekst Żakowskiego zareagował w
liście

zatytułowanym "Żydów widzę jako
sąsiadów, swoich i

obcych zarazem", opublikowanym w "Życiu
Warszawy" 21

kwietnia 1993 r., ktoś ukrywający się pod
inicjałami J.

N. Człowiek ten mieszkał w Warszawie podczas
okupacji.

Pół wieku wcześniej miał 19 lat. W
liście swym pisał:

"Nie trafia mi do przekonania opowieść o
kręcącej się

karuzeli przy murach getta. W którym miejscu
miała stać?

Na pl. Krasińskich, na Stawkach? Sądzę,
że jest to

fikcja literacka w rodzaju tej, jaką po wojnie


wyprodukował Jerzy Andrzejewski w książce
'Popiół i

diament'. Obawiam się, że ten pseudofakt
jego obciąża.

Dobrze byłoby sobie tę sprawę
wyjaśnić, dopóki żyją

świadkowie tamtych lat".

Do dyskusji włączył się wybitny
historyk, podczas

okupacji również mieszkaniec Warszawy,
żołnierz

podziemia, występujący także jako
członek Rady Ochrony

Pamięci Walk i Męczeństwa, prof. Zbigniew
Wójcik. Jego

list do redakcji, opublikowany 14 maja 1993 r.,
nosi

tytuł "Stwierdzam jako naoczny świadek:
karuzela kręcąca

się w pobliżu płonącego getta nie jest
niestety fikcją

literacką". Oto najistotniejszy fragment tej
relacji:

"21 kwietnia 1943 r., a była to Wielka
Środa, musiałem

udać się na Żoliborz (...) Dojechałem
tramwajem na pl.

Krasińskich. Tu kończył on swój bieg.
(...) Z całym

poczuciem odpowiedzialności stwierdzam, że w
pobliżu

murów płonącego getta kręciła się
karuzela, a na niej

jeździli ludzie. Byłem wstrząśnięty
tym widokiem. (...)

Nie uważam tego wydarzenia za jakiś symbol
stosunku

naszego społeczeństwa do Żydów w czasie
okupacji

hitlerowskiej".

Odpowiedzią na głos Wójcika był
skierowany do "Życia

Warszawy" list artysty plastyka, mieszkającego
podczas

okupacji na Starówce, Stanisława
Soszyńskiego. Ów list

został wydrukowany pod nadanym mu przez
redakcję tytułem

"Karuzela na placu Krasińskich stała na
linii frontu i

nikt z niej w czasie walk nie korzystał. A
poza tym nie

była sprawna". Z tekstu dowiadujemy się
jednak, że owa

karuzela stała nie na tym placu, lecz "na
podwórzu domu

spalonego w roku 1939, bardzo blisko bramy getta
(na osi

ul. Franciszkańskiej). Nikt z niej w czasie
walk nie

korzystał". Soszyński pisze również,
że otrzymał "liczne

informacje pozwalające ustalić, że
karuzelę ustawiono

wprawdzie wg planów okupanta, ale zgodnie z
lokalizacją

wskazaną przez władze Polski Podziemnej.
Miała stać

blisko bramy getta celem ułatwienia
kontaktów".

Wynikałoby z tego, że to z inicjatywy
podziemia karuzelę

(a może dwie?) przeniesiono z pl.
Krasińskich na ul.

Bonifraterską. Ale czy przy wylocie ul.
Franciszkańskiej

rzeczywiście było jakieś wejście do
getta? Z map w

książce Barbary Engelking-Boni i Jacka
Leociaka to nie

wynika.

Zbigniew Wójcik replikował w "Życiu
Warszawy" 25

czerwca 1993 r. pisząc: "Widziałem na
własne oczy, że 21

kwietnia 1943 roku karuzela na placu
Krasińskich była

czynna'". Sugerował przy tym: "Czesław
Miłosz napisał

wiersz 'Campo di Fiori' dotyczący owej
nieszczęsnej

karuzeli. Czy nie byłoby słuszne zwrócić
się do niego z

zapytaniem, w jakich okolicznościach jego
wiersz

powstał. Czy widział karuzelę sam, czy zna
ten fakt z

opowiadań?". Dopiero dziesięć lat
później poprosiłem

twórcę wiersza o wyjaśnienia.

W zeszłym roku obchodziliśmy 60.
rocznicę powstania w

getcie. "Gazeta Wyborcza" wydała z tej okazji
specjalny

dodatek, w którym opublikowano m.in. tekst
napisany

przez obecnego dyrektora Żydowskiego Instytutu


Historycznego, który wówczas, jako 13-letni
chłopiec,

ukrywał się po aryjskiej stronie. Prof.
Feliks Tych

wspomina: "Na placu Krasińskich gościł
wtedy rodzaj

lunaparku. Stały huśtawki, karuzela, nie
pamiętam, czy

było coś więcej. Cieszyły się
powodzeniem. Było tak, jak

to zapamiętał Andrzejewski w 'Wielkim
Tygodniu' i Miłosz

w 'Campo di Fiori'. (...) Nad placem unosił
się dym

płonących nieopodal domów, słychać
było strzały i

wybuchy. Bawiącym się na karuzeli i na
huśtawkach

najwidoczniej to nie przeszkadzało. Czuło
się, że nie

była to ich wojna. Nie wsiadłem od razu na
platformę

konną. Zajrzałem za łuk. Przy rogu
Świętojerskiej

zobaczyłem działko niemieckie, a wokół
niego grupę

wyrostków, którzy z okrzykiem 'Jude! Jude!'
wskazywali

artylerzystom jakieś prawdziwe lub domniemane
postacie

ukazujące się w oknach domów płonących
za murem.

Poczułem się zwierzyną łowną.
Zawróciłem szybko w

kierunku postoju platform konnych i wsiadłem.
Kiedy wóz

ruszył, jakiś niechlujnie ubrany siedzący
naprzeciw mnie

mężczyzna powiedział: 'Żydki się
smażą', ale nikt nie

podjął tematu. Przez resztę podróży
wśród pasażerów

panowało milczenie".

Warszawiacy wobec powstania w getcie

Historyk pragnący opisać postawy i
zachowania

warszawiaków podczas walk toczących się w
getcie od 19

kwietnia 1943 r. ma do dyspozycji wiele
przekazów

źródłowych, różnej jednak wartości.
Bez wątpienia do

najcenniejszych należą sporządzone na
bieżąco notatki w

dziennikach osobistych. Duże znaczenie mają
wszelkie

informacje podawane w prasie konspiracyjnej, i
to

różnych odcieni politycznych, a także w
wydawnictwach

podziemia, takich choćby jak wznowiona
ostatnio przez

Władysława Bartoszewskiego broszura Marii
Kann "Na

oczach świata". Oczywiście konieczne jest
wykorzystanie

także, w miarę możliwości, wszystkich,
jeśli już nie

istniejących, to w każdym razie
opublikowanych wspomnień

i relacji. Jest to w sumie bardzo bogaty
materiał, który

jednoznacznie pokazuje, jak niebezpieczne są
tu wnioski

zbyt pospieszne i jak niesprawiedliwe mogą
być

uogólnienia wynikające z własnych
przeżyć czy

spostrzeżeń.

Zajrzyjmy najpierw do "Kroniki lat wojny i
okupacji"

Ludwika Landaua. Oto zapis z 20 kwietnia:
"Poruszenie w

całym mieście ogromne. Zdarza się i ton
oburzenia na

Żydów, np. o ostrzeliwanie
przejeżdżających koło getta w

czasie walk tramwajów (19 kwietnia
jeździły one jeszcze

ul. Bonifraterską - T. S.) - pewno w toku
działań trudne

do uniknięcia; ale dominuje ton
współczucia i uznania".

Nazajutrz Landau zanotował: "Stosunek
uczuciowy do tej

walki jest różny: gdy u jednych nacechowany
jest

sympatią do stawiających bohaterski opór
ofiar

hitlerowskich, u innych łączący się z
wyjątkowo

złowrogie wrażenie wywierającym w takiej
chwili

antysemityzmem, a bodajże u większości
stanowiący

obserwację neutralnego widza; ale nawet u
obojętnie czy

wrogo ustosunkowanych występuje pewien ton
uznania; a

wszędzie działa żywe czy nawet napięte
zainteresowanie".

W notatce z czwartku, 22 kwietnia, czytamy:
"Stosunek

do Żydów różnych grup społeczeństwa
bodaj że zmienił się

w toku tej walki na korzyść: w kierunku
okazania uznania

za stawianie oporu, a nawet może szerszego
zasięgu

odczuwania współczucia". Zapis z niedzieli,
25 kwietnia,

a więc dokonany w tym samym dniu, kiedy
Czesław Miłosz

znalazł się na pl. Krasińskich, brzmi:
"Dziś Wielkanoc.

Świętujący, wolni od zajęć ludzie
ciągnęli dziś tłumami

przyglądać się szczególnemu widokowi:
pożarowi getta".

Choć Landau nie precyzuje, gdzie warszawiacy
udawali

się, by przyglądać się łunie nad
gettem, bez wątpienia

miejscem, skąd można ją było widzieć z
wyjątkowo

bliskiej odległości, stał się
właśnie w tych dniach plac

Krasińskich, tym bardziej że akurat w tym
rejonie w

pierwszych dniach powstania toczyły się
walki. Podążano

więc tam tłumnie nie po to, by skorzystać
z "wesołego

miasteczka"! W raporcie Delegatury Rządu RP na
Kraj z 22

kwietnia pisano: "Akcji bojowej przyglądały
się wielkie

ilości gapiów Polaków. (...) Niemcy gapiom
zupełnie nie

przeszkadzali".

27 kwietnia Landau zapisywał: "Walki
trwają w pełni i

spotykają się z uznaniem ze strony nawet
najbardziej

antysemickich grup", a trzy dni później
dodawał: "Walka

ta spotkała się wszędzie z uznaniem,
obudziła

współczucie nawet w dotąd mało
dostępnych do niego w

stosunku do Żydów środowiskach,
zwłaszcza wobec

jednoznacznego stanowiska całej tajnej prasy".


Przypuszczam, że stosunek warszawiaków do
zmagań

bohaterskich żydowskich powstańców
zmieniał się w

trakcie toczonej przez nich, bez żadnych szans


powodzenia, walki.

Raz jeszcze powróćmy do opowiadania
"Wielki Tydzień".

Jest wtorek, 20 kwietnia: "Na plac Krasińskich
nie

przepuszczano już żadnych pojazdów. Za to
tłum

niespokojny, hałaśliwy i podniecony
zapełniał wyloty

Długiej i Nowiniarskiej. Jak wszystkie
większe zdarzenia

w Warszawie tak i to, oglądane od zewnątrz,
miało w

sobie coś z widowiska. Warszawianie chętnie
się biją i

równie chętnie walkom przyglądają. (...)
Na ogół mało

kto Żydów żałował. Lud cieszył
się, że znienawidzeni

Niemcy mają nowy kłopot. W odczuciu
przeciętnego

człowieka z ulicy sam fakt walczenia z
garstką samotnych

Żydów ośmieszał zwycięskich
okupantów". Tego samego dnia

w dzienniku aktora Mariana Wyrzykowskiego
pojawił się

zapis następujący: "Niepokój w mieście
duży. Od dwóch

dni toczy się formalna bitwa w getcie. Musi
być masę

ofiar. Przerażenie człowieka ogarnia, w
jakich czasach

my żyjemy. Oto nie dalej niż kilka
przystanków

tramwajowych morduje się ludzi, a tu goście
piją, jedzą,

muzyka, jakiś pan śpiewa...".

Jeśli zaczniemy wertować wspomniany już
przeze mnie

zestaw wypowiedzi polskiej prasy konspiracyjnej
o

powstaniu w getcie, to znajdziemy tam, jakże
częste,

wyrazy uznania i podziwu dla bohaterstwa
walczących

Żydów, ale także okazywanego Żydom
współczucia, a

niekiedy i solidarności z nimi. Zbyt rzadko,
mym

zdaniem, zwraca się uwagę na fakt
jednoczesnego przy tym

potępienia dokonywanej przez Niemców
zbrodni. "Ten

tydzień wojny żydowsko-niemieckiej - czytamy
w "Nowym

Dniu" z 28 kwietnia 1943 r. - przejdzie do
historii. Do

historii też przejdzie wyrafinowane,
nieludzkie,

apokaliptyczne wprost okrucieństwo
niemieckie".

Nazajutrz pisano w "Biuletynie Informacyjnym" AK
o

zbrodni popełnianej przez Niemców w
warszawskim getcie:

"Przed trybunałem świata musi odpowiadać
za nią cały

naród niemiecki, świadomie i z
premedytacją wykonujący

zbrodnie pomyślane przez przywódców.
Instynktem głupiego

stada nie można tego tłumaczyć". W audycji
nadającej

spod Londynu, ale wykorzystującej informacje

przekazywane drogą radiową z okupowanego
kraju,

rozgłośni "Świt" padły słowa:
"Żądamy bombardowania

Berlina za potworne mordowanie Żydów
warszawskich".

Słyszano je także w getcie. "To, że poza
murami getta

pamiętają o nas - pisał Mordechaj
Anielewicz do Icchaka

Cukiermana - dodaje nam ducha w walce".

Bardzo trudno jest określić postawę
warszawiaków

wobec żydowskiej insurekcji, już choćby
dlatego, że była

to wszak społeczność zróżnicowana, a
ponadto postawa ta

ulegała zmianie w czasie trwania walk. Nie
wolno nam

zapominać o haniebnych zachowaniach jednostek,
o

ludziach cieszących się, "że Żydki się
palą" i o tym, że

stanowczo zbyt rzadko na takie odezwanie z
oburzeniem

reagowano. Moim zdaniem bardzo trafna jest
analiza

postaw warszawiaków, dokonana w odezwie
wydanej 1 maja

1943 r. przez przebywającego po stronie
aryjskiej

jednego z działaczy socjalistycznego Bundu:
"Reakcja

ludności polskiej - stwierdzał on - na
rozgrywające się

wypadki nie jest jednolita.
Drobnomieszczaństwo i

lumpenproletariat, zatrute propagandą o

oenerowsko-hitlerowską odnoszą się
obojętnie, a nawet z

kpinami do tragedii żydowskiej. Organizacje

niepodległościowe pragnęłyby przyjść
z pomocą oblężonym,

niestety nie jest to jednak obecnie możliwe.
PPR, jak

zwykle, zachęca naród polski do ogólnego
powstania,

obiecując pomoc czerwonej armii. Jeżeli
jednak chodzi o

pomoc powstańcom getta, to jak dotąd, wbrew

oczekiwaniom, pomoc ta nie nadeszła.
Spodziewano się, że

samoloty sowieckie zbombardują dzielnicę
niemiecką i

zrzucą oblężonym posiłki oddziałów
spadochronowych, a

przynajmniej żywność i amunicję...".
Dodać tu trzeba, że

w nocy z 12 na 13 maja 1943 r. rzeczywiście
doszło do

sowieckiego nalotu na Warszawę. Powstanie w
getcie już

wtedy dogorywało, bomby - zamiast pomóc
walczącym Żydom

i spaść na "dzielnicę niemiecką" -
zabijały Polaków.



* * *



Artykuł niniejszy być może nigdy by
nie powstał,

gdyby nie przemówienie, jakie wygłosił w
warszawskim

Teatrze Narodowym 30 kwietnia 2003 r. prezydent
Izraela

Mosze Kacaw. Przybył on do naszego kraju, by
wziąć

udział w uroczystościach 60. rocznicy
powstania w getcie

warszawskim. W przemówieniu tym znalazł
się (w polskim

tłumaczeniu) taki oto ustęp: "Wiemy
również, jak bardzo

cierpiał naród polski pod hitlerowską
okupacją, ale

życie narodu polskiego w porównaniu z
narodem żydowskim

posuwało się naprzód. Powstanie wybuchło
w okresie świąt

Pesach, święta wiosny i miłości,
również i wtedy w roku

1943 na placu w Warszawie ustawiono karuzelę.
Według

słów polskiego poety, laureata Nagrody
Nobla, Czesława

Miłosza..." I dalej prezydent zacytował
strofy "Campo di

Fioro", a więc i werset "Śmiały się
tłumy wesołe".

Przypuszczam, że uznał go za wierny obraz
nastrojów

panujących w mieście, w którym za murem
getta rozgrywał

się ostatni akt żydowskiej tragedii.
Typową reakcją na

śmierć Żydów miałaby być beztroska
zabawa ich polskich

współziomków i sąsiadów. Zbyt daleko
odbiega to od

prawdy.



Autor (rocznik 1940), rodowity warszawiak,
jest

profesorem, pracuje w Instytucie Historii
Polskiej

Akademii Nauk. Właśnie ukazała się
nakładem "Rytmu"

przygotowana przez niego i Andrzeja Krzysztofa
Kunerta

książka "Generał Stefan Rowecki 'Grot' w
relacjach i w

pamięci zbiorowej".





DO

REDAKCJI

Jeden dzień, jedna niedziela...

Prasa polska dochodzi do mnie, do Izraela, z
pewnym

opóźnieniem, toteż dopiero teraz mogę
zareagować na

artykuł Ryszarda Matuszewskiego z 10 maja 2003
roku w

"Rzeczpospolitej" "Nieruchoma karuzela na placu

Krasińskich". A że odnosi się on do
wiersza Czesława

Miłosza "Campo di Fiori" sprzed 60 lat
(widocznie zawsze

aktualnego), nie sądzę, by moje uwagi do
tekstu Ryszarda

Matuszewskiego były spóźnione.

Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że
choć noszę na

plecach i w sercu ciężar żydowskiego losu,
"nie pałam

nienawiścią", "żądzą zemsty" "odwetu"
i mam przyjazny

stosunek do Polaków, jak zresztą do
wszystkich ludzi,

bez uprzedzeń rasowych, klasowych, a co
ważniejsze -

historycznych. Jednak - może to moja słaba
strona - nie

mogę przejść obojętnie nad
niepotrzebną, może

nieświadomą próbą zafałszowania
historii, by ulżyć

"zbiorowemu sumieniu narodowemu" (jeśli coś
takiego

istnieje). Dlatego też nie mogę przejść
do porządku nad

niesłychaną, moim zdaniem, insynuacją,
że wizja (?)

Miłosza - obraz tłumu warszawskiego
bawiącego się i

fruwającego na huśtawkach i karuzeli na
placu

Krasińskich, podczas gdy tuż obok
płonęło getto i

słychać było kanonadę niemiecką - jest
niczym innym niż

metaforą poetycką.

"Żadnego obrazu, w którym by, jak pisze
poeta, 'salwy

za murem getta głuszyła skoczna melodia i
wzlatywały

pary wysoko w pogodne niebo', żadnych
śmiejących się

'wesołych tłumów' nie tylko nigdy nie
zauważyłem,

przejeżdżając koło karuzeli, ale mogę
stwierdzić z całą

stanowczością, że ten obraz jest
poetycką metaforą,

niemogącą pretendować do historycznej
ścisłości" - pisze

Matuszewski. To znaczy, że Miłosz i
Andrzejewski po

prostu wymyślili tę całą historię z
rozbawionymi tłumami

przy karuzeli... Po co? Brakło im tematu?

Wstrząsające!...

Oczywiście Ryszard Matuszewski - wybitny
pisarz,

poeta, eseista, tłumacz, laureat
prestiżowych nagród -

nie rzuca słów na wiatr. Jego próba
konfrontacji

kreowanej przez Miłosza wizji warszawskiej
karuzeli na

placu Krasińskich z jej rzeczywistym, nie
tylko przez

niego zapamiętanym obrazem, ma swoje
uzasadnienie.

"Rzecz w tym, że w latach 1940 - 1944
każdego dnia

dwukrotnie, rano i w godzinach popołudniowych,


przejeżdżałem tramwajem ulicą
Bonifraterską i przez plac

Krasińskich, z Żoliborza, gdzie
mieszkałem, do pracy w

Śródmieściu. Dwa razy dziennie
oglądałem, podobnie jak

wielu jeżdżących tą trasą
warszawiaków, karuzelę na

placu Krasińskich. A różnica między
wizją poety a

zapamiętanym przeze mnie obrazem jest taka,
że po

pierwsze, karuzela bardzo rzadko była czynna,
po drugie,

jeżeli kręciła się, to przeważnie
pusta lub prawie

pusta. Miałem wrażenie, że jedynymi jej
pasażerami

bywały nieliczne dzieciaki z sąsiednich
kamienic przy

dawnej ulicy Nowiniarskiej". Dla udokumentowania
swoich

wrażeń przytacza Matuszewski m.in.
świadectwa Władysława

Bartoszewskiego (jakże drogiego mojemu sercu

Człowieka!): "Władysław Bartoszewski,
który jeździł w

czasie okupacji co dzień z Żoliborza
tramwajem przez

plac Krasińskich, zachował w pamięci obraz
karuzeli jako

miejsca rozrywkowego nieuczęszczanego i bez

publiczności".

Więc jakże?... Nie wierzyć
Matuszewskiemu,

Bartoszewskiemu i innym wspomnianym w omawianym

artykule? Nie, nie! Choć oni przejeżdżali,
ja tam

mieszkałem. Przy ul. Ciasnej 5, tuż przy
placu

Krasińskich. Ale moje świadectwo nie ma
znaczenia wobec

oczywistych faktów, tak właśnie jak je
zapisał Miłosz:

"Śmiały się tłumy wesołe

W czas pięknej warszawskiej niedzieli"

Matuszewski i Bartoszewski niewątpliwie
przejeżdżali

tramwajem przez plac Krasińskich cztery razy
dziennie i

widzieli, co widzieli. Ale w tę niedzielę
wielkanocną (a

i chyba w poniedziałek) siedzieli z rodziną
przy

biesiadnym świątecznym stole i śpiewali
(może nie...):

"Wesoły nam dzień dziś nastał". A
właśnie w ten jeden

dzień - dzień krwi i chwały warszawskiego
getta - bawił

się na placu Krasińskich barwny tłum
warszawiaków,

którzy przecież chyba od dwóch tygodni
przygotowywali

się z dziećmi na zabawę w wesołym
miasteczku, nic o tym

nie wiedząc, że będzie tam akurat jakieś
powstanie,

które niespodziewanie stało się
dodatkową atrakcją dla

fruwających na huśtawkach młodych par... A
Miłosz tam

był, a to, co widział i opisał, nie jest
wymyśloną

bezpodstawnie poetycką metaforą.

W moich, napisanych bezpośrednio po wojnie,


wspomnieniach "Kim pan jest, panie Grymek?"
odnotowałem

karuzelę na placu Krasińskich, niestety
(żałuję), pisząc

o tym, znałem już wiersz Miłosza i nie
próbowałem w

opisie z nim konkurować... Szkoda...
Ukrywałem się wtedy

z bratem w lumpenproletariackiej uliczce bez
wyjścia -

wyjście na Nowiniarską zablokowane było
zburzoną

kamienicą. "W pierwszy dzień świąt
zaprosili nas na

uroczysty obiad sąsiedzi, którzy postawili
stół

wielkanocny dla całego podwórza. Głównym
daniem były

końskie kotlety w gęstym brązowym sosie.
Wtedy to po raz

pierwszy w życiu jedliśmy końskie mięso
- i okazało się,

że można je jeść... Po obiedzie wszyscy
wyszli na plac

Krasińskich, gdzie odbywała się
świąteczna zabawa. Na

środku placu ustawiono karuzele i huśtawki.
Kolorowy

tłum przyszedł się bawić jak co roku od
wiek wieków.

Wesoły nam dzień nastał, więc przy
skocznej muzyce

dorośli i dzieci płyną w górę i w
dół na karuzeli, na

tle płonącego getta, młode pary wzlatują
w niebo na

rozpędzonych huśtawkach. Nie będę
konkurował w opisie

tej zabawy z Andrzejewskim czy Miłoszem." Moje
oczy to

widziały, a serce krwią broczyło...

Jeden dzień, jeden wiersz ma nieraz dla
historii, dla

wyobraźni, dla pamięci większe znaczenie
niż świadomość

"trzydziestoletniej wojny". Jeden dzień w
Kielcach -

jeden dzień! Jeden dzień w Jedwabnem - jeden
dzień!

Jedna niedziela na placu Krasińskich - jedyny
dzień od

1940 do 1944 roku, w którym Ryszard
Matuszewski nie

przejeżdżał przez plac Krasińskich. Ale
Miłosz tam był.

Natan Gross, Izrael
















Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
protokol sprawdzenia ochrony przeciwpozarowej urzadze n i instalacji na placu budowy
instrukcja bhp przy eksploatacji urzadzen i instalacji elektroenergetycznych na placu budowy
Patrz pod nogi na placu budowy
BHP na placu budowy(1)
na placu zabaw
BHP na placu budowy
Urządzenia i instalacje elektryczne na placu budowy
Poglądy Z Krasińskiego i S Żeromskiego na rewolucję społeczną

więcej podobnych podstron