00 (10)



















Poul Anderson     
  Trzy serca i trzy lwy

   
. prolog .    






   Upłynęło już tyle czasu i czuję, że
opisanie tej historii stało się moim obowiązkiem. Spotkaliśmy się, Holger i ja,
przed ponad dwudziestu laty. Wtedy było inne pokolenie, inne czasy. Promienni
chłopcy, których teraz uczę są oczywiście bardzo mili, ale oni i ja nie myślimy
już tym samym językiem i nie ma sensu udawać, że jest inaczej. Wątpię, czy
byliby w stanie zaakceptować tego typu opowieść. Są bardziej trzeźwi, niż
byliśmy my, moi przyjaciele i ja, i chyba czerpią z życia mniej przyjemności.
Jednak z drugiej strony - oni przecież dorastali w otoczeniu rzeczy niezwykłych.
Zajrzyjcie do jakiegokolwiek czasopisma naukowego, do jakiejkolwiek gazety,
wyjrzyjcie przez którekolwiek okno i zadajcie sobie pytanie czy to, co niezwykłe
nie stało się dla świata codziennością.
   Mnie opowieść Holgera nie wydaje się nieprawdopodobna. Nie
upieram się oczywiście, że jest prawdziwa, Nie mam żadnych dowodów, że jest tak
lub inaczej. Mam jedynie nadzieję, że nie przejdzie ona zupełnie bez echa.
Załóżmy, wyłącznie teoretycznie, że to, co usłyszałem było prawdą. W takim razie
z tej opowieści wynikają konsekwencje dla naszej przyszłości i na pewno
moglibyśmy jakoś tę wiedzę wykorzystać. Załóżmy z kolei, co oczywiście jest dużo
rozsądniejsze, że była to relacja snu lub wręcz wyssana z palca bujda. Uważam,
że nawet w takim przypadku jest ona godna utrwalenia, choćby dla niej samej.

   Prawdą niepodważalną jest przynajmniej to: Holger Carlsen
stawił się do pracy w zespole inżynieryjnym, w którym i ja byłem zatrudniony
jesienią odległego,1938 roku. W ciągu kilku następnych miesięcy poznałem go dość
dobrze.
   Był Duńczykiem i jak większość młodych Skandynawów miał w
sobie ogromną ciekawość świata. Jako chłopiec przemierzył na piechotę lub
rowerem prawie cała Europę. Później pełen tradycyjnego w jego kraju podziwu dla
Stanów Zjednoczonych załatwił sobie stypendium jednego z naszych wschodnich
uniwersytetów i rozpoczął w nim studia na wydziale inżynieryjnym. W czasie
letnich miesięcy chwytał się doraźnych prac i włóczył się autostopem po całej
Ameryce Północnej. Tak bardzo polubił ten kraj, że po zrobieniu dyplomu znalazł
sobie tutaj pracę i zaczął poważnie myśleć o naturalizacji.
   Wszyscy byliśmy jego przyjaciółmi. Był sympatycznym,
spokojnym facetem, mocno trzymającym się ziemi, z nieskomplikowanym poczuciem
humoru i prostymi upodobaniami, jakkolwiek dość często popuszczał sobie cugli i
wędrował do pewnej duńskiej restauracji, żeby zajadać się smorrebrodem i zapijać
akvavitą. Jako inżynier sprawiał się zupełnie zadowalająco, nawet jeśli nie był
zbyt błyskotliwy - jego talenty skłaniały go raczej ku praktycznemu
rozstrzyganiu problemów "na oko", niż ku podejściu dogłębnie analitycznemu.
Krótko mówiąc, jego umysłu na pewno nie można było określić jako wyjątkowy.
   Zupełnie inaczej rzecz się miała z jego ciałem. Był
ogromny, mierzył ponad dwa metry, ale miał tak szerokie bary, że wcale na ten
wzrost nie wyglądał. Oczywiście grał w football i byłby z pewnością gwiazdą
drużyny uniwersyteckiej, gdyby nauka nie zajmowała mu tyle czasu. Jego twarz
miała dość nieregularne rysy, była kwadratowa, z wysokimi kośćmi policzkowymi i
wyrazistym podbródkiem. Nos sprawiał wrażenie nieco wyszczerbionego. Całość
fizjonomii uzupełniały jasnoblond włosy i błękitne, szeroko rozstawione oczy.
Gdyby był lepszy technicznie, przez co rozumiem przykładanie mniejszej wagi do
zranionych uczuć miejscowych pań, mógłby być prawdziwym pożeraczem serc. Jednak
ta odrobina nieśmiałości chyba powstrzymywała go od większego niż normalny
udziału w tego typu przygodach. Tak więc Holger był miłym, ale v sumie dość
przeciętnym facetem, typem, który później określany był mianem "dusza -
człowiek". ,
   Opowiedział mi co nieco o swym pochodzeniu.
    - Wierz w to lub nie - uśmiechnął się - ale ja naprawdę
byłem podrzutkiem, no wiesz, dzieckiem zostawionym na progu domu. Musiałem mieć
zaledwie parę dni, jak mnie znaleziono na podwórzu w Helsingor. To jest bardzo
ładne miejsce, wy je nazywacie Elsynor, miasto rodzinne Hamleta. Nigdy się nie
dowiedziałem, jak się tam znalazłem. Takie wypadki są w Danii bardzo rzadkie.
Policja usilnie starała się czegoś dowiedzieć, ale do niczego nie doszli.
Wkrótce zostałem adoptowany przez rodzinę Carlsenów, A poza tym w moim życiu,
nie ma nic nadzwyczajnego.
   Tak mu się wtedy zdawało.
   Pamiętam, że kiedyś namówiłem go, żeby poszedł ze mną na
wykład przyjezdnego fizyka, jednego z tych wspaniałych typów, które tylko Wielka
Brytania zdawała się kształtować - naukowca. filozofa, poety, eseisty, kawalarza
- słowem człowieka Renesansu, odrodzonego w nieco złagodzonej formie. Omawiał on
nowe teorie kosmologiczne. Od tamtych czasów fizycy posunęli się jeszcze dalej,
ale nawet wtedy wykształceni ludzie z pewną dozą tęsknoty wracali do dni, w
których wszechświat był tylko dziwny, ale nie niepojęty. Wykład został
zakończony kilkoma dość daleko idącymi spekulacjami na temat tego, co może
zostać odkryte w przyszłości. Jeżeli teoria względności i mechanika kwantowa
dowiodły że obserwator jest nierozłączny ze światem, który obserwuje, jeżeli
logiczny pozytywizm wykazał jak wiele z naszych pozornie nie dających się
podważyć faktów jest tylko przypuszczeniami i wynikiem konwencji, jeżeli
naukowcy wykazali, że umysł ludzki posiada umiejętności, o które go nigdy nie
podejrzewano, to być może niektóre ze starych mitów i sztuk magicznych były
czymś więcej niż tylko przesądami. Hipnotyzm i leczenie zaburzeń
psychosomatycznych za pomocą czystej wiary były kiedyś odrzucane jako legenda.
Ile z tego, co odrzucamy dzisiaj może być oparte na rzeczywistych obserwacjach,
choćby wyrywkowych, dokonanych wieki temu, zanim jeszcze samo istnienie struktur
naukowych zaczęło decydować o tym, jakie fakty miały szansę zostać odkryte, a
jakie nie? A to pytanie dotyczy tylko naszego własnego świata. A co z innymi
wszechświatami? Mechanika falowa już teraz dopuszcza możliwość istnienia
odrębnego, koegzystującego z naszym wszechświata. Wykładowca powiedział, że nie
jest rzeczą trudną wyprowadzenie równań dla nieskończonej ilości takich
równoległych światów. Zgodnie z logiką w każdym z nich prawa natury muszą być
choć odrobinę inne. Tak więc gdzieś w bezgranicznej, niezmierzonej
rzeczywistości musi istnieć wszystko, co tylko można sobie wyobrazić!
   Holger ziewał przez większą część wykładu, a kiedy potem
poszliśmy na drinka rzucił kilka ironicznych uwag.
    - Ci matematycy tak bardzo wysilają swoje mózgi, że nie
należy się dziwić, iż po godzinach pracy popadają w metafizykę. Reakcja równa,
odwrotnie skierowana.
   - Używasz właściwego określenia, tyle że nieświadomie -
powiedziałem złośliwie.
   - To znaczy jakiego?
   - Metafizyka. Oznacza to dosłownie - po lub poza fizyką.
Innymi słowami tam, gdzie kończy się fizyka, którą znasz, którą mierzysz swoimi
instrumentami i obliczasz na suwaku logarytmicznym; zaczyna się metafizyka. I w
tym właśnie punkcie teraz jesteśmy, mój chłopcze - na skraju znalezienia się
poza fizyką.
    - Ha! - Wypił swego drinka i gestem poprosił o następny. -
Widzę, że cię to wzięło.
   - No cóż, może. Ale pomyśl chwilę. Czy my naprawdę z n a m
y wymiary w fizyce? Czy nie definiujemy ich, odnosząc po prostu jeden do
drugiego? W sensie absolutnym, Holger, czym. ty jesteś? Gdzie jesteś? Lub raczej
czym - gdzie - kiedy jesteś?
   - Jestem sobą, tutaj i teraz, pijącym jakąś niezbyt dobrą
ciecz.
   - Jesteś w równowadze z - dostrojony do? - jednym z
elementów? - konkretnego continuum. Ja również. Tego samego continuum dla nas
obu. Jest ono ucieleśnieniem konkretnego zestawu matematycznych zależności
między takimi wymiarami jak przestrzeń; czas, energia. Znamy niektóre z tych
zależności pod nazwą "prawa natury". I dlatego stworzyliśmy gałęzie nauki, które
nazywamy fizyką, astronomią, chemią...
    - I voodoo! - Podniósł szklankę. - Czas, żebyś już
przestał śnić i wreszcie zaczął poważnie pić. Skaal!
   Dałem spokój. Holger już nie wrócił do tego tematu. Musiał
jednak zapamiętać to, co powiedziałem. Być może nawet trochę mu to pomogło, dużo
później. Przynajmniej mam taką nadzieję.
   Za oceanem wybuchła wojna i Holger zaczął się niepokoić.
Wraz z mijającymi miesiącami stawał się coraz bardziej nieszczęśliwy. Nie
posiadał głębokich przekonań politycznych, ale stwierdził, że nienawidzi
faszystów i to z zawziętością, która zadziwiła nas obu. Kiedy Niemcy wkroczyli
do jego kraju pił przez trzy dni bez przerwy.
   Okupacja Danii zaczęła się jednak dość spokojnie. Rząd
przełknął gorzką pigułkę, został w kraju jedyny rząd, który tak postąpił - i
zaakceptował status państwa neutralnego pod niemieckim protektoratem. Nie
myślcie, że nie wymagało to odwagi. Oznaczało, między innymi, że król przez
kilka lat był w stanie zapobiegać aktom gwałtu, szczególnie na Żydach, które
były udziałem innych okupowanych narodów.
   Holger jednak szalał z radości, gdy duński ambasador w
Stanach Zjednoczonych zdeklarował się po stronie aliantów i upoważnił nas do
wkroczenia do Grenlandii. W tym czasie większość z nas już zaczęła zdawać sobie
sprawę z tego, że Ameryka prędzej czy później zostanie wciągnięta w tę wojnę.
Najbardziej oczywistym rozwiązaniem dla Holgera było oczekiwanie na ten dzień, a
potem zaciągnięcie się do wojska. Mógł jednak od razu wstąpić do armii
brytyjskiej lub do Wolnych Norwegów. Często, zdziwiony sam sobą, zwierzał mi
się, że nie może zrozumieć, co go od tego powstrzymuje.
   W 1941 roku zaczęły jednak nadchodzić wiadomości, że Dania
ma już dosyć. Sprawy nie dojrzały jeszcze do wybuchu (który w końcu nadszedł w
formie strajku generalnego - Niemcy wygnali wtedy rząd królewski i zaczęli
rządzić krajem jak jeszcze jedną podbitą prowincją), jednak już zaczynało się
słyszeć strzały karabinowe i eksplozje dynamitu. Podjęcie przez Holgera decyzji
wymagało dużo czasu i piwa. Z jakiegoś powodu dostał bzika na punkcie powrotu do
kraju.
   Było to dość bezsensowne, jednak nie mógł się od tego
uwolnić. W końcu się poddał. Po siódme i ostatnie. jak mawiają jego ziomkowie,
nie był Amerykaninem, tylko Duńczykiem. Porzucił pracę, wyprawiliśmy mu
przyjęcie pożegnalne i odpłynął na szwedzkim statku. Z Halsinborg mógł złapać
prom do domu.
   Wyobrażam sobie, że przez pewien czas Niemcy musieli go
mieć na oku. Nie sprawiał kłopotu, pracował spokojnie w zakładach "Burmeister i
Wain", produkujących silniki okrętowe. W połowie 1942, gdy uznał, że Niemcy
stracili zainteresowanie jego osobą, przystąpił do ruchu oporu... i odkrył, że
zajmuje wyjątkowo dogodną pozycję do sabotażu.
   Nie będziemy się tutaj zajmowali historią jego dokonań.
Musiał się dobrze sprawiać. Cała organizacja dobrze się sprawiła - działali tak
skutecznie i w tak ścisłym kontakcie z Brytyjczykami, że przez cała wojnę
koniecznych było tylko kilka nalotów na ich obszar. W drugiej połowie 1943 roku
dokonali najbardziej bohaterskiego ze swych czynów.
   Pewien człowiek musiał zostać wyprawiony poza Danię.
Alianci bardzo potrzebowali jego wiedzy i umiejętności. Niemcy trzymali go pod
ścisłym nadzorem, dobrze wiedząc kim jest. Podziemiu udało się jednak
niepostrzeżenie wyprowadzić go z domu i przewieźć nad Sund, gdzie czekała łódka,
którą miał przepłynąć do Szwecji. Stamtąd już miano go przerzucić do Wielkiej
Brytanii.
   Prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy czy Gestapo coś o tej
akcji wiedziało, czy po prostu niemiecki patrol przypadkowo zauważył ludzi na
plaży, długo po godzinie policyjnej. Ktoś krzyknął, ktoś inny strzelił i zaczęła
się walka. Plaża była otwarta i kamienista. Gwiazdy i światła na szwedzkim
brzegu rozjaśniały ją akurat w dostatecznym stopniu, żeby widzieć. Nie było
drogi ucieczki. Łódka zaczęła odpływać i partyzanci postanowili powstrzymać
nieprzyjaciela do czasu aż dotrze ona na przeciwległy brzeg.
   Nie mieli jednak na to zbyt wielkiej nadziei. Łódź była
powolna. Sam fakt, że jej bronili zdradzał jej znaczenie. Za kilka minut, gdy
Duńczycy zostaną zabici któryś z Niemców włamie się do najbliższego domu i
zatelefonuje do kwatery sił okupacyjnych w pobliskim Elsynorze. Wyposażony w
potężny silnik kuter patrolowy przechwyci uciekinierów zanim zdołają stanąć na
neutralnym terytorium. Jednak ludzie z podziemia robili co mogli, żeby do tego
nie dopuścić.
   Holger Carlsen miał pełną świadomość tego, że umrze. Nie
było jednak czasu na strach. Jakaś część jego umysłu wróciła do tych
wcześniejszych, spędzonych tutaj dni, słonecznego spokoju i mew nad głową. do
przybranych rodziców i domu pełnego małych, ulubionych przedmiotów; tak, i zamku
Kronborg, czerwonej cegły i smukłych wież, do pokrytych patyną miedzianych
dachów ponad błyszczącą wodą... Dlaczego nagle pomyślał o Kronborg? Z gorącym
pistoletem w dłoni przykucnął na kamieniach i strzelił do ciemnych,
przeskakujących kształtów. Kule świsnęły mu koło uszu. Ktoś krzyknął. Holger
wycelował i znowu wystrzelił.
   Potem świat eksplodował płomieniem i ciemnością.


następny   









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
143 00 (10)
TI 00 10 31 B pl(1)
TI 00 10 16 T B pl(1)
TI 00 10 10 T pl
TI 00 10 04 T pl(1)
TI 00 10 19 T B pl(1)
TI 00 10 09 T B pl(1)
WSM 00 10 pl(2)
013 00 (10)
TI 00 10 18 B M pl(1)
TI 00 10 13 T pl(2)

więcej podobnych podstron