plik


Jadwiga Courths-mahler Ludzie nazywają to miłością Tytuł oryginału: Die Menschen nennen es Liebe © Translation by Mateusz Harasitnowicz Znaki firmowe Oficyny Wydawniczej “Akapit* oraz serii wydawniczych “Akapitu" zastrzeżone. ISBN 83-85715-19-3 Projekt okładki i strony tytułowej: Marek Mosiński Redakcja: Grażyna Fali Redakcja techniczna: Jarosław Fali Korekta: Grażyna Staszkiewicz Wydanie pierwsze. Wydawca: “Akapit" Oficyna Wydawnicza sp. z o o. Katowice 1992 Ark druk. 13,0. Ark. wyd 14,5. Druk i oprawa: Rzeszowskie Zakłady Graficzne Rzeszów, ul. płk. L Lisa-Kuli 19 Żarn. 7317/92 Hans von Ried schodził z góry, na której znajdowały się stare ruiny zamku. Jego przodkowie mieszkali tam przed wiekami. Doszczętnie znisz- czona budowla nadal wyglądała malowniczo. Stanowiła znak rozpoznawczy dla całej okolicy. Ród baronów Ried von Riedberg był mocno związany z historią tego kraju. Riedbergowie zajmowali wysokie stanowiska w wojsku, byli wśród nich także wybitni politycy. Ich majątek został pomnożony dzięki mądremu zarządzaniu oraz korzystnym małżeństwom. Od dwustu lat u podnóża góry stał nowy zamek. Wybudowany w stylu renesansowym, należał do najbar- dziej wytwornych budowli całego regionu, chociaż w najbliższej okolicy bynajmniej nie brakowało okazałych grodów. Ten nowy zamek Riedbergów był położony w środku pięknego lasu bukowego. Od północnej strony wznosiła się dosyć stroma Góra Zamkowa, stanowiąca jakby potężny wał ochronny. Już za życia ojca Hansa von Ried bogata posiadłość rodzinna została podzielona na majątki dzierżawcze. Lasy oddano pod zarząd leśnictwa. Rodzice Hansa von Ried obracali się niemal wyłącznie w sferach dwor- skich. Ojciec uchodził za bliskiego przyjaciela księcia. Ponieważ piastował wysoki urząd, nie musiał martwić się o zarządzanie majątkiem. Wystar- czyło mu, że raz lub dwa razy w roku spotykał się ze swymi zastępcami. Niekiedy urządzano wielkie polowania, w których brał udział także książę. Z tej przyczyny zamek Riedbergów stale utrzymywany był w dobrym stanie. Ochmistrz i jego mały oddział służących zawsze gotowi byli na przyjęcie gości. \ ,- “ \ś& P" l(|'Vwanif lVi»snf forami) ^domu- Vsponr \~ \Vietnie- iWfl* t uczy' \. i \ j O ijj byó> * zbęd' .takt/ Ochmistrz i notariusz załatwiali także różne interesy barona. Działo się tak również po śmierci starego pana. Matka Hansa von Ried zmarła już wcześniej. W wieku dwudziestu dwóch lat Hans von Ried został pełnoprawnym właścicielem majątku oraz dużego obszaru żyznej ziemi. Nie miał żadnych krewnych, z wyjątkiem kuzynki matki, hrabiny Eckhoff oraz jej córki. Hans von Ried nie był stworzony do życia dworskiego. Miał silnie rozwinięte poczucie samodzielności. Nie czuł w sobie powołania ani do zawodu oficera, ani polityka. Kochał wolne, nieskrępowane wędrówki po świecie. Jego bogactwo pozwalało mu kształtować życie według własnej koncepcji. A ponieważ nie musiał nikogo pytać o pozwolenie, wkrótce po śmierci ojca udał się w podróż. Objechał prawie cały świat, co zabrało mu dużo czasu. Zatrzymywał się na dłużej tam, gdzie mu się podobało. Niekiedy podejmował się jakiejś dyplomatycznej misji, nie czyniąc jednak przy tym żadnych poważniejszych zobowiązań. Robił to raczej z osobistej sympatii do księcia, przyjaciela ojca. Oglądał, słuchał i rozkoszował się wszystkim, co mu oferowano i do czego miał dostęp. Jednak jego charakter uchronił go przed powierzchownością i używaniem ponad miarę. Ten tryb życia umożliwiał mu poznawanie interesujących kadzi. Mieli oni pozytywny wpływ na jego myśli i czyny. W ten sposób Hans von Ried stał się dojrzałym mężczyzną. Od czasu do czasu powracał do rodzinnej rezydencji, ale nigdy długo tam nie mógł wytrzymać. Ze wszystkich stron słyszał mniej lub bardziej dobitnie sformułowane napomnienia, że jest już w odpowiednim wieku do małżeństwa. Również w wytwornych międzynarodowych kurortach, w których bywał, zawsze urządzano na niego “wielkie polowanie". Skutek był tylko taki, że zachowywał coraz większy dystans w stosunku do kobiet. Na razie nie miał zamiaru się żenić. Chciał dalej wieść nieskrępowane życie. Nie darzył też zbyt wielkim szacunkiem* natrętnych dam. Tym bardziej zadziwił wszystkich jego nagły powrót. Nie było go tu od dziesięciu lat. Na zamku zapanowało ożywienie, jakby Śpiąca Królewna obudziła się ze swego snu. Przygotowywano się na przyjęcie młodego pana. Hans Ried był w domu od ośmiu dni. Przybył sam, jedynie w towa- rzystwie kamerdynera. Dziś wspiął się do malowniczej ruiny widocznej i z okien gabinetu- v •< bieżenia jej całl«^. Chciał sprawdzić, czy nic nie da się już zroc'^\y., starym zamku sta powitemu zniszczeniu. Te romantyczne Poz<1 \ 1Cl Nikt nie ziia^\nowiły ozdobę dla całej okolicy. j#V v'os ' wrócił. Zimę sgAał powodu, dla którego Hans von Ried "i68^! '1(\ •/ w Wenecji. BeZp^pędził jeszcze w St. Moritz, a pierwsze o\t *P° /'/ chce prowadzić ^ xpośrednio stamtąd powrócił do domu. Stworz)'^iia m które przez wie ^ ciche, samotne życie. Zajmował się pilnie swy1 ^ A Y l Ochmistrzowi o :*\le lat gromadził i z dalekich stron przysY\f\\- ' nienia z podróży ^świadczył, że zamierza w spokoju spisać s^tt(y^ s>ie rtf 'jefl Jedynie ofl V- To był jednak tylko oficjalny powód jeg° °sa(if^\\ 1 dotychczas rac&^\ sam wiedział, co skłoniło go do nagłego P",»*umOt Jego wybranka *^vej stronił od kobiet, teraz jednak zakochał spf*'^ wro miłości sercu ^4 rozwiała wszelkie wątpliwości, sprawiła, że \v dawała do zroZ1-^^rodziła się wielka namiętność. Ośmieliła $(ip«u *. t nić ją s woj ą żo^ \umienia, że wolno mu mieć nadzieję. Zdecyd" - zane z piwa pi^^a^. _ z solidnym ^ vu Riedberg żyło mu się bardzo przyjemnie. ^»A jl Pracowali ttt .' ak jf z pełnym o($^e wierzył już, że kiedyś znowu będzie mógł P^^V\ ia SC^ kochany, jaks<^\laniem. Jeszcze bardziej wątpił w to, ż« bę » \ oc ij sobą wszelkie ^ %obie to przedstawiał w swoich marzeniach. C' \ / Na zanik^ rozkosze związane z płcią piękną. ^ ' Ze towarzyskie. Na razie jednak nie składał nikomu wizyt, co dziwiło sąsiadów. Wszyscy byli bardzo ciekawi tego globtrotera, jak go powszech- nie nazywano. Hans von Ried dotarł do podnóża Góry Zamkowej, nie poszedł jednak do domu, tylko wałęsał się jeszcze przez chwilę wzdłuż brzegu rzeki. Słońce świeciło jasno i ciepło. Sprawiało, że na grubych, brązowych pącz- kach pojawiała się świeża, delikatna zieleń. Łąki pokryła już soczysta trawa. Na skraju lasu samotny wędrowiec usiadł na skarpie, aby odpocząć. Napawał się wiosennym urokiem ziemi ojczystej. Przed nim rozpościerała się łąka, którą przecinała rzeka. Niedaleko miejsca, na którym siedział, znajdował się most łączący szeroki trakt z wioski Riedberg do Buchenau. Mógł objąć wzrokiem część tej drogi. W pobliżu mostu, na środku traktu stały w rzędzie słupy około metrowej wysokości. Miały one regulować ruch, kierując go na obie strony, aby nie dopuścić do zbytniego obciążenia mostu. Przy obu wjazdach na most umieszczona była tablica z czarnym napisem:, Jechać prawą stroną!" Hans von Ried obserwował spokojną okolicę. Jego oczy śledziły parę motyli, które trochę przedwcześnie szukały kwiatów. W przyiodzie panował uroczysty spokój. Młody mężczyzna poddał się tej ciszy, która oddziaływała na niego jak narkotyk. Nagle do jego uszu dobiegł głośny okrzyk. Kiedy niemal ze złością obejrzał się, by sprawdzić, kto zakłócił mu spokój, ujrzał kilkunastoletniego chłopca, który zbliżał się w wesołych podskokach. Biegł, pokrzykując od czasu do czasu, aż dotarł do słupów rozdzielają- cych drogę na dwie części. Wziął rozpęd z radosnym “Hop!" na ustach. — Raz, dwa, trzy, hopla! Przy “hopla!" przeskoczył zręcznie pierwszy słup. Potem zawołał znowu: — Raz, dwa, trzy, hopla! I pokonał następną przeszkodę. Skacząc przez słupy dotałł do mostu. Tutaj obiektem zainteresowania wesołego skoczka stała się poręcz. Wspiął się na nią i niczym akrobata po- biegł bez najmniejszego potknięcia, patrząc jednocześnie na rzekę. Przebiegłszy na drugą stronę szykował się już do następnych skoków przez słupy. Ale widocznie bardziej pociągały go rów wzdłuż drogi i zielona łąka. Biorąc potężny rozpęd, przeszybował nad rowem, a następnie przeszedł do śmiałego salta na miękkiej trawie. Powtórzył je dwa, trzy, cztery razy. Smukła sylwetka wesołego chłopca poruszała się tak szybko, że Hans von Ried poczuł niemal podziw. Chłopiec bezwiednie zbliżał się w prostej linii do niego. Hans obserwo- wał go z uśmiechem i zachwycał się śmiałymi skokami. W końcu mały linoskoczek się wyszalał. Tuż przed Hansem padł na trawę, sapiąc i dysząc z zadowoleniem zaczął machać nogami w powietrzu. Wykrztusił, z trudem łapiąc po wietrze: — Mam już dość... ależ gorąco! Niemy obserwator z największym trudem stłumił w sobie głośny śmiech. Siedząc cicho obserwował machające nogi. Były szczupłe i bardzo zgrabne, o uderzająco małych stopach. Przez chwilę panował spokój. Skoczek wdychał głęboko i regularnie rześkie powietrze wiosenne. Następnie pomacał rękami po trawie i wyrwał kilka ździebeł. Jedno włożył sobie między zęby i gryzł, mrucząc przy tym dość niewyraźnie jakąś piosenkę. Spoglądał w górę na błękitne niebo. Wreszcie zawołał głośno, rozciągając sylaby: — Guwernantko! Gu-wer-nan-tkooo!!! Po chwili ciszy powiedział do siebie: — Gdzie ona mogła się podziać? Hans von Ried potrząsnął głową. Chłopiec, co najmniej piętnastoletni, nie mógł mieć przecież guwernantki. Nie potrafiłaby ona utrzymać w ryzach tak dużego i, jak się zdawało, zuchwałego kawalera. Na razie nie ruszał się z miejsca. Bawiło go to czekanie na chwilę, w której młodzieniec odkryje wreszcie, że nie jest sam. Ten obrócił się z lekka na bok i kontynuował rozmowę z samym sobą. — Bestia, na pewno poleciała do domu i żre cała szczęśliwa. A ja mogę sobie tu biegać z pustym żołądkiem. Czekaj no tylko, stara miotło! Hans Ried pomyślał, że guwernantka, którą chłopiec nazwał “bestią" i “starą miotłą", nie cieszy się jego zbyt wielką sympatią. Rozumiał to. Chłopcy w tym wieku niechętnie podporządkowują się rozkazom guwer- nantek. Nieznajomy wprost tętnił świeżością, nieskrępowaną energią i zuchwałością, tak że Hans cieszył się z góry na tę nową znajomość. Zastanawiał się, skąd pochodził ten zuch. Nie wyglądał ani na syna dzierżawcy, ani chłopa^ Gibki kawaler należał z pewnością do wyższych sfer, pomimo swego swobodnego zachowania. Oprócz domów chłopskich 7 i dworów arendarskich znajdował się tu jeszcze tylko zamek Buchenau, oddalony o godzinę drogi. Hans nie mógł sobie przypomnieć, czy hrabia Buchenau miał syna w tym wieku. Ta rodzina była zaprzyjaźniona z jego rodzicami, ale Hans stracił zupełnie kontakt z sąsiadami z powodu drugiej nieobecności. W każdym razie było to całkiem prawdopodobne, że przed nim leżał w trawie syn hrabiego. Nie zdążył jednak dojść do jakichś ostatecznych wniosków, gdyż chłopiec nagle się podniósł. Siedział teraz naprzeciwko Hansa, dotykając go prawie stopami. Bezgraniczne zdumienie zagościło na jego ogorzałej twarzy. Wielkie, błyszczące, brązowe oczy patrzyły na szczupłą, rasową twarz młodego pana. — Skąd pan się tu wziął? — spytał zaskoczony. Hans von Ried roześmiał się. — Siedziałem tu już, kiedy po pięknym salcie padłeś mi do nóg. Chłopiec również się uśmiechnął. — Dziwne! Nie było pana widać. Długo już pan tu siedzi? Zapytanemu drgnęły usta w rozbawieniu. — Jakąś godzinkę. — Nie widział pan czasem mojej guwernantki? Bestia uciekła mi — wypytywał dalej. — Nie, nie widziałem damy, którą obdarzasz tak zaszczytnym tytułem. Zdaje mi się, że nie bardzo za nią przepadasz —«- odrzekł Hans. — Jakiej znowu damy? — wyraźne zdziwienie zabrzmiało w tym pytaniu. — No, twojej guwernantki... Kawaler roześmiał się głośno. — Ach tak! A to ci nieporozumienie... Mój wierzchowiec tak się nazywa — Guwernantka. No więc, jadę do Zamku Riedberg, zaczajam się w ukryciu chcąc z daleka zobaczyć słynnego obieżyświata. Podobno odbył wspaniałą podróż — z bieguna północnego na południowy oraz wokół równika. Zsiadam więc* z Guwernantki i pozwalam, aby się spokojnie popasła nie przywiązana. Owego podróżnika oczywiście nie było, chociaż na czatach naprzeciwko zamku minęła mi godzina albo i dłużej. Stał tam tylko zaspany służący, opierający się o portal. Rezygnuję więc z czekania. Oglądam się za Guwernantką, a ta bestia zniknęła! Więc teraz muszę na piechotę wracać do domu, nie zobaczywszy nawet tego obieżyświata. '8 Wesoły chłopiec opowiadał to wszystko bez krzty skrępowania. Hans von Ried śmiał się głośno i serdecznie. — Cóż... dla twojej wygody “wielki podróżnik" siedzi właśnie przed tobą. Nie był zresztą ani na północnym, ani na południowym biegunie. Jedynie to z równikiem pokrywa się z prawdą. Tryskające radością złotobrązowe oczy chłopca rozszerzyły się w zdumieniu. Lekki rumieniec pojawił się na jego twarzy, może odrobinę zbyt delikatnej jak na młodego mężczyznę. — Eee tam... bzdura! Przecież pan jest jeszcze za młody! Pan von Ried jest już chyba starym mężczyzną, ma pewno około pięćdziesiątki. — Dlaczego? — Mój Boże... bo już od wieków jeździ po świecie. Nikt go tu nie zna, chociaż właśnie stąd pochodzi. — Dziesięć lat to przecież nie jest wieczność, a ludzie łatwo zapo- minają kogoś, kto znika im z oczu. Możesz mi wierzyć, to ja jestem Hans von Ried. Chłopiec poderwał się i stanął przed Hansem, który zauważył, że jego sylwetka jest dziwnie zaokrąglona i delikatna. — A więc... naprawdę jest pan baronem von Riedberg? Hans również się podniósł. Był wyższy od chłopca o głowę. — We własnej osobie. Daję ci na to moje słowo. A ty jesteś na pewno z Buchenau? — Tak. Mój ojciec jest hrabią Buchenau. — Tak właśnie myślałem. — Dlaczego? — Ponieważ jego zamek leży najbliżej. — Aha! A więc nie widział pan mojej Guwernantki? Myślę, że powinna tędy przebiegać w drodze powrotnej do domu. — Może wcale nie pokłusowała do domu, tylko pasie się spokojnie w lesie. — To też możliwe. W każdym razie trafi z powrotem. Głupio tylko, że teraz czeka mnie godzina drogi na piechotę... « — Na dodatek z pustym żołądkiem — uzupełnił Hans uśmiechając się. — Nie, nie mogę na to pozwolić. Proszę, odprowadź mnie ten krótki kawałek do Riedberg. Dam ci powóz lub innego konia, ale wpierw chciałbym cię prosić, abyś dotrzymał mi towarzystwa przy śniadaniu. Chłopiec lekko się zaczerwienił i w jego oczach pojawiła się niepew- ność. Jednak zanim zdążył odpowiedzieć, na skraju lasu ukazał się koń. — A, mam uciekiniera! — zawołał radośnie i głośno krzyknął jego imię. Koń przybiegł kłusem. Chłopiec wyszedł mu na spotkanie. — Całe szczęście, że jesteś, nicponiu! Gdzie się podziewałaś? Co to za uciekanie? Wstydź się! — wołał z wyrzutem i dał zwierzęciu lekkiego szturchańca. Guwernantka delikatnie dotknęła chrapami ramienia chłopca. Właśnie nadszedł Hans Ried. Jego oczy patrzyły dziwnie badawczo, jakby z niedowierzaniem. Kiedy chłopiec ponownie odwrócił się do niego, napotkał ten pytający wzrok. Zmieszał się pod tym spojrzeniem. — Ależ dzisiaj ciepło! — rzekł raptownie i ściągnął z głowy ściśle przylegającą do czoła czapkę. Zaskoczony Hans ujrzał gwa grube, Iśniącobrązowe warkocze dziew- częce, które nie skrywane już pod czapką swobodnie zwisały. Domniemany chłopiec okazał się być dziewczyną. Śliczną, smukłą dziewczyną o wspaniałych, złotobrązowych włosach. Chłopięcy strój zmylił Hansa. Dopiero w ostatniej minucie, gdy obserwował jej szczupłą sylwetkę, zaczął coś niejasno podejrzewać. A więc przez cały czas rozmawiał z młodą damą, którą bezceremonial- nie zaprosił na śniadanie. Hans von Ried w ciągu całego życia miał mało okazji do równie bez- granicznego zadziwienia. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Tymczasem młoda dama, hrabianka Pia Buchenau, wcisnęła czapkę na łeb koniowi i bez śladu zakłopotania próbowała znowu związać swe grube warkocze i ułożyć je wokół głowy. Była tak pochłonięta tą czynnością, że zupełnie nie zwracała uwagi na barona. Ze złością szarpała niesforne włosy. W końcu bez cienia kokieterii poradziła sobie z nimi i znowu założyła czapkę. Potem rzekła z głębokim westchnieniem: — Bogu niech będą dzięki! Obróciwszy się do Hansa, który w osłupieniu przyglądał się tej dziwnej procedurze, dodała: — Skaranie boskie z tymi szkaradnymi warkoczami! Mój tata jest na- prawdę dziwny. Uparł się, abym ich nie obcinała, choć są dla mnie takim utrapieniem. 10 — Szkoda by ich było, hrabianko — wykrztusił Hans von Ried, wciąż przejęty odkryciem, że młoda dziewczyna była przebrana za chłopca. Skrzywiła się lekko. — Jakby pan sam trochę się pomęczył z taką plątaniną, mówiłby pan inaczej! Wciąż mi to sprawia kłopoty. Mówiąc to wsadziła nogę w strzemię i, zanim zdążył jej pomóc, już siedziała mocno w siodle. Było to prawdziwie pańskie siodło. Guwernantka była zresztą rasowym złotym kasztanem, a także jej uprząż należała do eleganckich. — Adieu, panie von Ried! — zawołała dziewczyna naprężając lejce. W końcu się ocknął. — Adieu, hrabianko! Czy wolno mi złożyć wizytę w Buchenau? — Och, wspaniale! Tylko niech się pan zjawi jak najprędzej, dopóki jest słoneczna pogoda. Kiedy jest pochmurno, tatko najczęściej ma zły nastrój — wtedy nie przyjmuje żadnych gości. Skłonił się. — Bardzo dziękuję za tę wskazówkę. Zapowiem swoją wizytę, kiedy będzie świecić słońce. Skinęła głową. — A więc — do widzenia! I popędziła lekkim kłusem przez łąkę, przeskoczyła rów i pognała dalej gościńcem do Buchenau. W tym momencie największym życzeniem hrabianki było bez wątpienia jak najszybciej dotrzeć do domu i zasiąść do śniadania. Hans von Ried ciągle jeszcze stał jak zaczarowany w tym samym miejscu i patrzył za nią. Nigdy nie przypuszczałby, że ten zuchwały akrobata był w rzeczywistości młodą damą. Przypomniał sobie jeszcze raz, jak skakała przez słupy zupełnie jak chłopiec, biegała po poręczy mostu, a potem robiła śmiałe salta na trawie. Nie, takiej dziewczyny jeszcze z całą pewnością nigdy nie spotkał, chociaż objechał już wszystkie kraje i przeżył wiele niezwykłych rzeczy. Nagle roześmiał się głośno i serdecznie, co mu się już od wielu tygodni nie zdarzyło. Ten śmiech jakby wyzwolił go od dokuczliwego ciężaru. Zno- wu zrobiło mu się lekko na sercu. Doprawdy, spotkanie z tą dziarską dziew- czyną było bardzo orzeźwiającym przeżyciem! Chyba opłacało się bliżej ją poznać. Rozradowany tą perspektywą udał się powoli w drogę do domu. 11 Po niespełna kwadransie stał przed zamkiem Riedberg. Przed frontem pałacu znajdowała się duża leśna polana, poprzecinana czystymi, obszer- nymi żwirowymi ścieżkami. Szerokie zewnętrzne schody, oflankowane po obu stronach rzeźbami z piaskowca, prowadziły w górę do portyku. Rzeźby te przedstawiały sceny z polowań. Zamek prezentował się bardzo malowniczo ze swoimi wykuszami, wieżami i długimi, błyszczącymi rzędami okien. Pod portykiem stał oparty o kolumnę senny lokaj. Hans von Ried uśmiechnął się, gdy go zobaczył. To był na pewno ten sam, którego widzia- ła Pia von Buchenau z kryjówki, kiedy czekała na “wspaniałego obieży- świata". Wędrowiec chyba rzeczywiście nie wydał jej się obiektem godnym zainteresowania. Była najwyraźniej rozczarowana, że nie był starszy. Lokaj przestraszył się, słysząc kroki swojego pana na schodach. Natychmiast przyjął prawidłową postawę. — Powiedz ochmistrzowi, żeby przyszedł do mojego gabinetu — rozkazał Hans. Lokaj prędko się oddalił. Hans przeszedł przez długi przedsionek, którego łukowaty strop wzmocniony był potężnymi kolumnami. Sufit zdobiły bogate malowidła. Drogocenne dywany leżały na kamiennej posadzce, harmonizując z freskami na suficie oraz z wysokimi, kolorowymi oknami. Przez ich barwne szyby wpadało ciepłe, nastrojowe światło. Sala wywoływała duże wrażenie. Widać było, że do wystroju tego wnętrza przykładano wielką wagę i że zajmował się tym ktoś obdarzony dużą wrażliwością artystyczną. W tyle przedsionka znajdowały się szerokie kamienne schody, pokryte dywanem o intensywnej barwie. Prowadziły na pierwsze piętro. Po prawej i po lewej stronie schodów widoczne były szerokie korytarze, również wyłożone dywanami, prowadzące do obu skrzydeł zamku. Były tam drzwi do sal reprezentacyjnych, do auli, kilku salonów, jadalni, bawialni i biblio- teki. Przy ścianach tych korytarzy stały w długich rzędach krzesła z wyso- kimi oparciami, przyozdobione herbami. Korzystano z nich jedynie wówczas, kiedy w zamku przebywało wielu gości. Od dawna stały nie używane. Wiszące na ścianach podobizny przodków rodu długo już oglądały opustoszałe zamkowe sale. Odkąd młody pan powrócił, wszędzie panowała uroczysta cisza. Niekiedy tylko dochodził słaby odgłos z pomieszczeń gospodarczych na parterze. 12 Hans von Ried wszedł po schodach na pierwsze piętro i mimowolnie westchnął. Ta cisza, która była mu w ostatnich dniach tak miła, nagle wyda- ła się dziś przytłaczająca... Szybko zmienił ubranie w przebieralni i poszedł do swojego gabinetu. Obok, w długiej, jasnej sali wystawione były zbiory zgromadzone w czasie jego licznych podróży. Kiedy wszedł, ochmistrz już na niego czekał. Był to wysoki, bardzo szczupły mężczyzna, zbliżający się do sześć- dziesiątki. Miał twarz bez zarostu, mądre oczy i szare włosy z gładkim przedziałkiem. — Co łaskawy pan rozkaże? — spytał ze spokojną godnością. Hans von Ried oparł się o kominek, w którym przyjemnie trzaskał mały ogień. W wysokich, długich salach było jeszcze bardzo zimno o tej porze roku. Spojrzał na starszego, ubranego na czarno mężczyznę. — Jak długo już u nas służysz, drogi Merklu? — spytał życzliwie. — W październiku będzie już dwadzieścia cztery lata, łaskawy panie. Przez trzynaście lat służyłem świętej pamięci ojcu, a teraz mam zaszczyt pracować dla łaskawego pana już jedenasty rok. Hans potarł czoło dłonią. Jego szczupła, energiczna, gładko ogolona twarz o głęboko osadzonych, stalowoniebieskich oczach ożywiła się. — Dwadzieścia cztery lata... To długi okres, drogi Merklu. I tak długo już żyjesz na zamku Riedberg, prawda? — Tak jest łaskawy panie. — Nigdy ci się tu nie nudziło? Po twarzy starszego mężczyzny przemknął uśmiech. — Nie. Łaskawy pan wie, że moja córka jest żoną arendarza Hellera. Kiedy odwiedzam moje wnuki, wydaje mi się, że czas płynie za szybko. Natomiast wcześniej, kiedy jeszcze nie miałem wnuków, przynajmniej raz w roku w Riedberg odbywały się huczne przyjęcia. Po każdym cieszyłem się już na następne. W końcu pracy i tak tu nie brakuje. — Tak, tak — wierzę ci, Merklu. Ja obarczyłem cię nieco cięższą pracą niż mój ojciec. — Wcale nie, łaskawy panie. Ostatecznie zawsze człowiek chce wiedzieć, za co dostaje dobrą pensję. Trzeba na nią zasłużyć. — Zasłużyłeś na nią w pełni. Nie można poznać, że przez całe lata brakowało na zamku pana. 13 i i ft o ft a CJ — Jeśli laskawy pan jest zadowolony, to dla mnie wielki honor. Mam nadzieję, że dobrze wywiązywałem się ze swoich obowiązków. — Tak, drogi Merklu, jestem z ciebie zadowolony. Zawsze ci to chciałem posiedzieć. Ale kazałem cię zawołać także z innego powodu. Mieszkasz ju? tak długo w Riedberg, więc chyba jesteś w stanie udzielić mi kilku informacji na temat naszych sąsiadów. Zupełnie straciłem rozeznanie co do tutejszych stosunków. Nie znam nikogo z moich sąsiadów, miałbym trudności na\vet z wymienieniem ich nazwisk. Ty na pewno jesteś kopalnią wiedzy na ten temat. — Istotnie, łaskawy panie! Hans Ri^d dotknął kosztownego, stojącego na kominku fajansowego dzbanka z wytłoczonymi ciemnymi ornamentami. Obserwował go z pozor- nym zainteresowaniem. — Hm.., \v najbliższym czasie muszę przystąpić do składania wizyt w sąsiedztwie. Najpierw chciałbym więc, jak już mówiłem, zasięgnąć nieco informacji o ludziach, z którymi nawiążę kontakt. Chyba możesz mi w tym pomóc? Merkel skłonił się. — O ile człowiek o moim statusie może znać ludzi z wyższych sfer, łaskawy pani^. Często słyszy się różne rzeczy od ludzi, a potem okazują się one tylko plotkami. Samemu często trudno jest prawidłowo ocenić sytuację. Młody pąn spojrzał na niego z uśmiechem. — Naturainie m-e wymagam od ciebie żadnych gwarancji. Chodzi mi jedynie o ogólne informacje. Nie musisz ręczyć za ich wiarygodność. Jednak będę c; wielce zobowiązany, jeśli powiesz mi wszystko, co sam wiesz, abym się mniej więcej orientował, z kim mam do czynienia. Cóż — służba rozpowiada często o swych własnych wrażeniach. Z reguły jednak pracownicy dobrze znają swoich pracodawców. Nie chciałbym na oślep wkraczać w nieznane mi towarzystwo. A więc wal prosto z mostu, drogi Merklu, śmiałoi Zacznij od naszych najbliższych sąsiadów. Ochmistr^ ponowiye się skłonił. — Dobrze, łaskawy panie. A więc na początek Buchenau. Hans Ri^d skinął głową z aprobatą. Od chwili spotkania z małą, rezolutną hrabianką, faktycznie interesowało go przede wszystkim Buchenau. — Racja l Zdaje się, że hrabiego i mojego ojca łączyła bliska przyjaźń? 14 — Tak, łaskawy panie. Buchenau leży od strony Góry około godziny drogi stąd. Zamek Buchenau jest drugim co do wieF w okolicy, zaraz po Riedberg. Posiadłość ziemska również niewiele11 , puje naszej. Hrabia żyje już od wielu lat w samotności. Podobno, " rozwiódł się z żoną, stroni od ludzi. /< $ Hans Ried z zaciekawieniem nadstawił uszu. — Rozwiódł się? To chyba nieprawda, Merklu. Przypominam '• że hrabina Buchenau umarła w tym samym roku co moja matka, » przed trzynastoma laty. Merkel potwierdził z ukłonem. L — Zgadza się, łaskawy panie. To była pierwsza żona hrabiego, l)1* urodziwszy chłopczyka, który jednak przeżył zaledwie kilka godzin. f° wano ich razem w grobowcu rodzinnym. Trzy lata później hrabia Buc*1, udał się w podróż po świecie. Powrócił z bardzo młodą kobietą, ż wkrótce się ożenił. — Ach, więc to tak! I potem się z nią rozwiódł? L — Tak, łaskawy panie. I to bardzo szybko. Ich małżeństwo ^ niecały rok. — Czy znasz powód rozwodu? Merkel wzruszył ramionami. itJl^ — Krążyły rozmaite pogłoski. Wśród licznych gości, którzy w0v. j odwiedzali zamek Buchenau, był pewien austriacki oficer. Szybko ^ się ze służby wojskowej, jak mówiono — z powodu długów. P^ Buchenau poznali go podczas którejś ze swych podróży. Był potenł<• dłuższy czas gościem na zamku. Widziałem go kiedyś w towar^ . hrabiny. Ludzie mówią, że pewnego dnia hrabia Buchenau zastał5, małżonkę w bardzo niedwuznacznej sytuacji z panem von Bfe W każdym razie potem odbył się pojedynek. Kula jedynie drasnę}9 "V von Brenken w ramię, podczas gdy hrabia został trafiony w ^ w kolanie. Od tego czasu kuleje. Stał się ponurym, stroniącym od §t j człowiekiem. Hrabina musiała opuścić zamek. Przeprowadzono r0,. Hrabia wypłacił swojej byłej żonie pokaźną sumę pieniędzy, sU% warunek, że nie będzie już nosić jego nazwiska. Podobno sama ni# majątku. Od tamtej pory nie widziano w okolicy ani jej, ai*1 von Brenken. Rozpowiadano, że razem wyjechali. Oczywiście nitf ręczyć za szczegóły. 15 — W porządku, Merklu. Nie obawiaj się. Potraktuję twoje informacje z pełną dyskrecją. A więc hrabia żyje od tamtej pory zupełnie samotnie? — Tak, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Opuszcza zamek i park najwyżej raz dziennie, by udać się na krótką przejażdżkę z młodą hrabianką. — Córką z pierwszego małżeństwa? — spytał Hans, ponownie przy- patrując się z uwagą fajansowemu dzbankowi. — Tak jest, łaskawy panie. Hrabianka Pia miała cztery lata, gdy zmarła jej matka. — A macocha była jeszcze bardzo młoda? — Tak. Miała niewiele ponad dwadzieścia lat. Była naprawdę piękna, jak z obrazka. Nikt nie spodziewał się po niej nic złego. Miała cudowne czarne oczy i również czarne, lśniące włosy. Do tego biała, delikatna twarzyczka i czerwone usta. Wszyscy byli zachwyceni jej urodą. Zdawało się, że paraliżuje ludzi wzrokiem, jakby z jej oczu buchały płomienie, sam widziałem. Hans Ried uśmiechnął się. — No, drogi Merklu, czy naprawdę była tak bardzo piękna? Ochmistrz uśmiechnął się także. — Tak, łaskawy panie. Nigdy nie widziałem piękniejszej kobiety. Sądzę zresztą, że wszystkich oczarowała. Przez chwilę obaj mężczyźni milczeli. Hans Ried myślał o tamtej cu- downej kobiecie, która tak go omotała, że zapomniał dla niej o wszystkim. A potem okazała mu swoje fałszywe, wyrachowane serce i podły charakter. Potrafił postawić się na miejscu hrabiego Buchenau i zrozumieć, dlaczego stronił od ludzi po tak przykrym doświadczeniu. Zmusił się do porzucenia tych myśli. — Ile lat ma teraz hrabianka, Merklu? — Skończyła siedemnaście, łaskawy panie. — I mieszka tylko ze swoim ojcem na zamku? — Tak, o ile wiem, nigdy nie opuściła Buchenau, nie była nawet na pensji dla dziewcząt. Powiadają, że hrabia nie chce jej nigdzie puścić. Wychowuje ją w szczególny sposób. Dzieciństwo miała takie, jakby była chłopcem. Hrabia nie dopuścił do niej nawet wychowawczyni. Obawiał się, że kobieta mogłaby mieć zły wpływ na hrabiankę. Sądzę, że stał się zacię- tym wrogiem wszystkich kobiet. Sam kształcił swoją córkę we wszelkich dziedzinach wiedzy. Uczył ją języków obcych. Oboje mają lepszą orientację w gwiazdozbiorach na niebie niż w sprawach ziemskich. Pastor przychodził raz w tygodniu i dawał jej lekcje religii oraz gry na fortepianie. Hrabia zawsze był przy tym obecny. Zdaje mi się, że jego jedynym celem życio- wym stało się wychowanie córki. Po części ma ona taką wiedzę, jakiej nie powstydziłby się żaden profesor, a zarazem w niektórych sprawach wyka- zuje wręcz dziecięcą naiwność. Ubrana po męsku, włóczy się po okolicy, najczęściej konno i zawsze sama. Wszyscy, którzy ją znają, lubią ją za natu- ralność i dziewczęcy urok. Jest życzliwa nawet w stosunku do najpro- stszych ludzi. Ale szaleje po polach zupełnie jak chłopiec. Na pewno nikt nie traktuje jej poważnie, jak przystało na wytworną młodą damę. Zresztą nie ma w tym nic dziwnego. Od kiedy hrabia się rozwiódł, na zamek w Buchenau nie przybyła z wizytą żadna kobieta, od której Pia mogłaby się czegoś nauczyć. Jedyną kobietą, oprócz pokojówek, jest tam gospodyni — pani Doraemann. Mieszkała tam jeszcze za życia pierwszej żony hrabiego. Ale ta dzielna osoba jest tylko skromną, prostą kobietą. Za swoim panem i za Pia poszłaby w ogień, ale cóż z tego — nie przekaże przecież hrabiance manier wytwornej damy. Hrabia nie chce jednak, by jego córka była inna. Jest zadowolony z rezultatów swojej pracy wychowawczej. I rzeczywiście — trudno jest sobie wyobrazić bardziej radosne i dobroduszne dziecko niż Pia. Patrząc na nią, człowiek mimowolnie się śmieje, nawet jeśli przedtem nie był w dobrym nastroju. To zupełnie tak, jakby słońce stawało się jaśniejsze tam, gdzie ona się pojawia. Mniej więcej rok temu na zamek Buchenau wtargnęła baronowa Soltau. Ta niezwykle energiczna osoba zastąpiła drogę hrabiemu i jego córce podczas spaceru w parku. Oświad- czyła, że tak dłużej już być nie może. Pia nie powinna już wałęsać się w chłopięcym ubraniu. Koniecznie musi mieć jakąś damę do towarzystwa lub guwernantkę. Baronowa Soltau powoływała się na swoją przyjaźń z matką Pii. Tym umotywowała i usprawiedliwiła swoje wtargnięcie. Jednak hrabia uprzejmie i bardzo zdecydowanie odrzucił wszelką ingeren- cję w swoje plany wychowawcze. Powiedział jej, że tylko jedno jest dla niego ważne, mianowicie, aby jego córka wyrosła na szczerą, prawdomów- ną kobietę, aby nie uczyła się głupich konwenansów i zakłamanych manier. Na wszystko inne przyjdzie jeszcze czas. Mimo usilnych starań baronowa Soltau musiała opuścić zamek, nie dopiąwszy swego. A hrabianka Pia z właściwą sobie fantazją nazwała swojego wierzchowca “Guwernantką". 16 - Ludzie nazywają to Śmiejąc się wyjaśniała, że odtąd nie będzie się już włóczyła bez damy do towarzystwa. I wszystko zostało po staremu. Długa przemowa wyczerpała ochmistrza. Hans von Ried słuchał jej z wyraźnym zainteresowaniem. Czasami uśmiechał się nieznacznie. Myślał o swoim porannym spotkaniu z hrabian- ką i jej “guwernantką". Ta mała szlachcianka zaintrygowała go swoją orygi- nalnością. Miał również ochotę zobaczyć znowu hrabiego Buchenau. — To bardzo interesujące, drogi Merklu. Ale skoro hrabia żyje odcięty od świata, to wątpię, że byłby rad z mojej wizyty. Merkel uśmiechnął się. — Z całą pewnością tak, łaskawy panie. Paru starych przyjaciół wciąż go jeszcze odwiedza, ale niezbyt często. Czasami zdarza się nawet, że gdy przyjadą, są przez hrabiego odprawiani. Ma on opinię dziwaka. Nie jest za bardzo towarzyski. Starzy przyjaciele składają mu wizyty już chyba tylko z przyzwyczajenia. Ale może męczy go spotykanie się akurat z tymi ludźmi, którzy byli świadkami jego tragedii. Boi się pewnie, że zaczną po- ruszać ten temat. Dla jego córki ta sprawa stanowi całkowitą tajemnicę. Nigdy o tym przy niej się nie wspomina. Wiem to od gospodyni. Pani Dornemann jest osobą, z którą można rozsądnie porozmawiać. Mówiła mi, że pan hrabia chce zapomnieć o hańbie, którą okryła go druga żona. Nazwisko Buchenau również zostało skalane. Najchętniej wymazałby to wszystko z pamięci, a jednak nie może pozbyć się wspomnień. Moim zdaniem przyjmie łaskawego pana jako tego, który nie był obecny przy tych smutnych wydarzeniach. Poza tym hrabia był zaprzyjaźniony ze świętej pamięci ojcem łaskawego pana. Hans von Ried przez chwilę patrzył przed siebie w zamyśleniu. Poten rzekł roztargniony. — No, zobaczymy. Opowiedz mi jeszcze trochę o naszych pozosb- łych sąsiadach: Soltauach, Greifenbergach i Hasselrodach. Tylko nie wci ,- waj się już w szczegóły. Chcę zaraz zjeść śniadanie. Merkel się skłonił. — Nie znam już żadnej, równie interesującej historii z sąsiedztv> f łaskawy panie. Na zamku Soltau mieszka owdowiała baronowa ze swoim jeszcze niepełnoletnim synem, który obecnie przebywa w szkole kadetć" To bardzo rezolutna dama, przed którą wszyscy czują wielki respekt. San i zarządza swoimi posiadłościami. W Greifenberg mieszkają starsi państv c 18 ze swoją jedyną córką, która jest żoną oficera. Zrezygnow3 Van z kariery wojskowej, aby wspomóc teścia w administrowaniu majątki^! x Nazywa się Maltę von Schorpau i jest chyba mniej więcej w wieku \$ *^wego pana. Urodził się już także wnuczek, z którego starsi państwo są rdzo dumni. Poprosili, aby mógł on nosić także nazwisko Greifenberg. ^ ^Hasselrodach niewiele mogę powiedzieć. Starsi państwo już nie żyją, a oł)ł \iorki wyszły za mąż w Berlinie. Ordynat jest zaręczony z hrabianką Heerr » Wesele od- będzie się na Zielone Świątki. Obecnie nie ma go w dorruJf, ^ e w najbliż- szym czasie oczekuje się jego powrotu, gdyż zamek musi by ^-rządzony na nowo, z uwzględnieniem pokoi dla przyszłej pani domu. — Dobrze, dobrze, Merklu. Już mam jako takie por ^e o swoich sąsiadach. Dziękuję ci bardzo. Zresztą odwiedziłem Kurta v selrode parę razy w rezydencji na dworze. Opowiadał mi o swych zar^ .^nach. Teraz zjem śniadanie. Proszę, powiedz, żeby je przygotowano, K>gi Merklu, zaraz schodzę na dół. — Tak jest, łaskawy panie — rzekł ochmistrz z ukłonel1*' II Hrabianka Pia Buchenau dotarła tymczasem do domu, ^dy przejeż- dżała ostrym kłusem przez bramę parku, na jej spotkanie w/ ^dł szczupły, szpakowaty pan. Mógł mieć około pięćdziesięciu lat. ^j widoczniej chodzenie sprawiało mu trudność, poruszał się powoli, ^al pociągłą, harmonijną twarz o uduchowionych oczach, patrzących vymuszony, zrodzony w bólu. Wcale nie rozjaśnił jego ponurej twarzy. Hrabianka zatrzymała konia tuż przed ojcem i wysk0C ^ła z siodła. Z impetem rzuciła mu się w ramiona. 19 — Czy przyjechałam za późno? Jadłeś już śniadanie? Na Jowisza, ależ jestem głodna! Hrabia Buchenau ucałował usta córki niemalże z nabożnym skupieniem, “Te usta jeszcze nikogo nie oszukały. Są czyste i nieskalane. Prawdziwa rozkosz dla człowieka, któremu kobieca obłuda zatruła życie" — pomyślał jak zwykle, kiedy jego córka przytulała się do niego. Uśmiech- nął się cieplej. — Nie, jeszcze nie jadłem śniadania, tylko czekałem aż wrócisz. Długo cię nie było. Widziałaś tego swojego globtrotera? Potwierdziła z uśmiechem. — Ach, więc to była naprawdę przezabawna przygoda! Najpierw bezskutecznie podkradłam się pod jego zamek jak Indianin, a tu on nagle zjawił się przede mną, jakby spadł z nieba. A najśmieszniejsze, że zaprosił mnie do siebie na śniadanie, ponieważ byłam głodna. Myślał, że jestem chłopcem! Oparła się na ramieniu ojca, ciągnąc za sobą Guwernantkę za uzdę. Gdy tak szli w kierunku zamku, z ożywieniem opowiadała mu o spotkaniu z Hansem von Ried. — Ach, tato, gdybyś zobaczył jego minę, kiedy zdjęłam czapkę i moje szkaradne warkocze spod niej wypadły. Myślałam, że umrę! On chyba do tej pory nie otrząsnął się z tego zdumienia — zakończyła wesołym śmiechem. Po raz pierwszy hrabia Buchenau pomyślał, że to nie jest całkiem w porządku, że Pia jeździ na samotne spacery sama i do tego w chłopięcym ubraniu. Jednak szybko o tym zapomniał pod wpływem jej radosnej beztroski. — Jak ci się spodobał ten podróżnik? — spytał z uśmiechem. Wzruszyła ramionami. ' — Wiesz... właściwie się rozczarowałam. Nie różni się zbytnio od innych ludzi, którzy nigdy nie marzyli nawet o podróży dookoła świata. Poza tym jest o wiele młodszy, niż myślałam. Wyobrażałam sobie, że ma co najmniej tyle lat co ty, ale się myliłam. — Może mieć najwyżej trzydzieści trzy lata — rzekł ojciec Pii w zamyśleniu. — Hm! Chyba się zgadza. Ale mimo to spodobał mi się. Był bardzo uprzejmy i chce nas wkrótce odwiedzić w Buchenau. Przyjmiesz go, tato? Spojrzał na jej rozpromienioną twarz. 20 — Chciałabyś, abym to uczynił? — O, tak! Strasznie bym się cieszyła, gdyby opowiedział nam o swoich podróżach. Ciebie by to przecież także zainteresowało. Lubię słuchać, co się dzieje na świecie. Przyjrzał jej się badawczo. — Zapewne sama chciałabyś zobaczyć trochę świata? — zapytał nagle bardzo poważnym tonem. Potrząsnęła głową. — Nie, myślę, że bym sobie nie poradziła. Daleko od Buchenau, nie, tato, nie wytrzymałabym. Najwyżej raz mogłabym tak na chwileczkę wyściubić nosa i popatrzeć, jak to wszystko wygląda. Ale musiałbyś być przy mnie, a ty przecież i tak nigdzie nie wychodzisz. Jej słowa brzmiały jak cicha prośba. Popatrzyła wyczekująco. Jego wzrok był jednak nieubłagany. — Nie, Piu, nie opuszczę Buchenau... chyba już nigdy — powiedział posępnie, kładąc rękę na swojej sparaliżowanej nodze. Przyglnęła mocno do jego ramienia i uśmiechnęła się serdecznie. Myślała, że to jego chora noga jest przeszkodą uniemożliwiającą podróż. — No to zostajemy razem w domu. Tu jest przecież najlepiej. Patrz, pani Dornemann wyniosła stół na werandę, do słońca. To dobry pomysł. Dziś jest tak cudownie ciepło. Wyszli z parku. Mieli przed sobą teraz zamek Buchenau, dużą kwadra- tową budowlę w stylu barokowym. Balkony o wygiętych liniach, łukowate wykusze oraz ozdobne festony pod oknami nadawały fasadzie pogodny, malowniczy wygląd. Mogłoby się komuś wydawać, że w tym pięknym zameczku mieszkają jedynie weseli i szczęśliwi ludzie. Wiosenne słońce rzucało nań tak radosne światło. Na szerokiej werandzie krzątała się przy stole pani około pięćdzie- sięciu lat. Miała na sobie szarą sukienkę i biały fartuch, ciemne włosy bez śladu siwizny skrywał biały czepek. Przy każdym jej ruchu podzwaniały przypięte do pasa klucze. Czerstwa, dobroduszna twarz rozjaśniła się, kiedy tylko pojawiła się hrabianka. Pia oddała konia stajennemu i wyprzedziwszy ojca wbiegła po schodach na werandę. — Ach, pani Dornemannko, Dornemanneczko — dziś ma pani okazję! Dawno już nie byłam tak głodna! Proszę kazać przynieść porządne śniada- nie! — zawołała ze śmiechem i żywo okręciła się wokół gospodyni. 21 Uradowana pani Dornemann kiwnęła głową. — Wszystko już jest gotowe. Ale najpierw musisz się przebrać. Nie puszczę cię do stołu w takim stroju. Pia ściągnęła usta i popatrzyła na swoje ręce. Westchnęła głęboko. Szybkim ruchem zdjęła czapkę. — O, pani Dornemannko, jak tu zaraz zemdleję z głodu, to będzie pani wina. No dobrze, dobrze... już idę. Ręce to sobie już chyba umyję. Mojemu wspaniałemu kostiumowi wydała pani zdaje się otwartą wojnę, choć jest taki wygodny, szczególnie do jazdy konnej i do gimnastyki. — Tak, tak, moja hrabianeczko. Do tego się nadaje. Ale przy stole — nie, to naprawdę nie uchodzi. Niech Lina zaplecie ci na nowo warkocze — poprosiła pani Dornemann z naciskiem. Hrabianka Pia roześmiała się. — Dobry Boże, to będzie trwało wieczność, a ja tymczasem umrę z głodu. No to proszę mi dać porządnego kęsa do ust, żebym wytrzymała tę ceremonię. Stanęła przed gospodynią z wyciągniętymi rękami i otwartymi ustami. Pani Dornemann z widocznym zadowoleniem wetknęła jej smakowitą grzankę pomiędzy mocne białe zęby. Tymczasem wolnym krokiem nadszedł hrabia Buchenau. — Tato, musisz jeszcze poczekać pięć minut. Pani Dornemann każe postępować według etykiety, więc właśnie idę zrobić się na bóstwo. Załatwię to szybko i bezboleśnie. Wnet tu będę z powrotem. Skinąwszy ojcu popędziła do domu. Pani gospodyni przesunęła kilka przedmiotów na stole, jakby na coś czekając. Niespokojnie patrzyła na swojego pana, kiedy ten siadał znużony w fotelu. Ponieważ nie odchodziła, spojrzał na nią smutnym wzrokiem. — Czy życzy pani sobie czegoś, pani Dornemann? — spytał nieco ochrypłym głosem, którego najwyraźniej rzadko używał. W zakłopotaniu skubała brzeg fartucha. Trudno jej było znaleźć odpowiednie słowa w celu wyhiszczenia swojego problemu. W końcu niepewnie zaczęła: — Niech mi hrabfa łaskawie wybaczy, chciałabym omówić pewną sprawę, która już od dawna leży mi na sercu. Hrabia Buchenau przeciągnął szczupłą, arystokratyczną dłonią, na której błyszczał duży klejnot, po przerzedzonych włosach. — O co chodzi, proszę mówić bez owijania w bawełnę. Pani Dornemann zaczęła szarpać swój fartuch jeszcze gwałtowniej. Zaczerpnęła powietrza i powiedziała prędko, jakby wyuczyła się tej kwestii, na pamięć: _ Hrabiance trzeba koniecznie kupić nowe ubrania. Proszę łaskawie pozwolić, panie hrabio, że zamówię kilka niezbędnych rzeczy. Stare ubrania pii nie nadają się już do niczego. Zrobiły się kuse i za krótkie. W ogóle nie pasują do młodej, dorastającej panny. Hrabia skrzywił się w gorzkim uśmiechu. _ A więc ta “ważna" sprawa tak panią dręczy? Proszę nie przykładać aż takiej wagi do tych szmat. Moja córka nie jest próżną strojnisią i nie zależy jej na świecidełkach i kolorowych sukienkach! — rzekł oschle. Ale tym razem pani Dornemann nie miała zamiaru ustąpić. — Niech hrabia wybaczy, o tym nie może być nawet mowy. Nasza hrabianka nigdy nie będzie strojnisią. Wcale nie dba o to, co ma na sobie, jest jej wszystko jedno. — No i dobrze, niech tak pozostanie — odparł ponuro hrabia. Pani Dornemann zebrała się na odwagę. — Ale tak dłużej naprawdę już być nie może. Nawet nasze pokojówki nie chodzą w takich znoszonych i za ciasnych ubraniach. Hrabia naprawdę powinien dopilnować, żeby Pia dostała nowe rzeczy. Chociażby ze względu na ludzi, którzy już sobie drwią, że hrabianka chodzi w nędznych szmatach. W oczach starszego pana pojawiły się złowieszcze błyski. — Kto ośmiela się drwić z mojej córki? — wybuchnął. Gospodyni zadrżała pod wpływem jego wzroku. Zacisnęła jednak pięści jak przed walką. Przełknąszy parę razy ślinę, rzekła prędko: — Uchowaj Boże. Z Pii nikt się nie śmieje. Wszyscy ją bardzo lubią. Ale ludzie drwią z hrabiego Buchenau, który będąc bogatym, każe swojej jedynaczce nosić stare, zużyte ubrania. Roześmiał się szyderczo. — A niech się śmieją! Lepiej, jeśli moja córka o czystym sercu chodzi w skromnych rzeczach, niż gdyby miała stroić się jak paw, nadymając się przy tym próżnością. Nie powinna przywiązywać wagi do lichej powierz- chowności. Pani o tym dobrze wie. Proszę więc być rozsądną. Dobra pani Dornemann westchnęła skrycie. Wiedziała, dlaczego jej Pan zdziwaczał, wiedziała, że nienawidził pozorów i blichtru, dla których 22 23 wyszła za niego druga żona. Nie wolno było kłócić się z nim na ten temat. Ale postanowiła dziś stanowczo, że doprowadzi sprawę do końca. Już przedtem Lina pokojówka Pii — przecież tylko chłopka — pokazała jej starą sukienczynę hrabianki i powiedziała: — W tym już się nie da chodzić, pani Dornemann, to się nadaje na stragan szmaciarza! Jaśnie pani musi mieć nowe sukienki. Powiedziała więc upartym a zarazem pojednawczym tonem: — Ale nasza hrabianka powinna przynajmniej wyglądać czysto i schludnie, łaskawy hrabio. Nie musi mieć od razu wytworych, kolorowych strojów. Wystarczy parę porządnych sukienek, chociaż każda młoda dziew- czyna potrafi się cieszyć z pięknych ubrań, nie będąc przy tym ani odrobinę próżną. Niech hrabia obejrzy kiedyś garderobę swojej córki. Pełno w niej starych, znoszonych, ciasnych i przykrótkich rzeczy, które już niedługo zupełnie się rozlecą. Hrabia ponownie przeciągnął ręką po włosach. — No, już dobrze. Proszę zamówić kilka nowych sukienek, skoro to takie niezbędne. Ale muszą być skromne, żadnych kolorowych szmat. To jest podstawowy warunek! Oblicze pani Dornemann rozjaśniło się, jakby sama przed chwilą dostała wspaniałą suknię z jedwabiu. — Tak jest, panie hrabio, tak jest! Zrobię to jeszcze dzisiaj —zapew- niła z zapałem. Uśmiechnął się ironicznie. — Postawiła pani na swoim, chyba jest pani szczęśliwa? Starsza pani uśmiechnęła się lekko i pobiegła spiesznie do domu jakby w obawie, że pan może jeszcze cofnąć swe pozwolenie. Patrzył za nią ponuro i zamyślił się głęboko. Po chwili zeszła Pia i wkroczyła na werandę. Pozbyła się swego chło- pięcego ubrania. Miała za to na sobie istotnie bardzo znoszoną ciemnonie- bieską sukienkę, najwyraźniej za ciasno opinającą rozkwitającą sylwetkę. Hrabia Buchenau rzucił badawcze spojrzenie na jej strój, nie upiększo- ny nawet najdrobniejszą błyskotką. Hrabianka sprawiała teraz wrażenie zdecydowanie starszej, a chyba i nie piękniejszej niż w twarzowym, bądź co bądź, ubranku do jazdy konnej, uszytym przez pokojówkę według wskazó wek Pii. Hrabia musiał przyznać, że pani Dornemann nie przesadził". Sukienka była rzeczywiście zużyta i ciasna. 24 . — Gospodyni przekonała mnie przed chwilą, że musisz sobie sprawić nowe ubrania — rzekł zajmując miejsce przy stole. Dziewczyna zaśmiała się patrząc na siebie. —- Hm! Myślę, że już najwyższy czas. Ja także zauważyłam, że moja stara garderoba nie nadaje się już do niczego. — Dlaczego sama mi o tym nie powiedziałaś? Westchnęła. — Zwlekałam z tym jak najdłużej. Wiesz, nowe sukienki są okropnie niewygodne. Ale w starych także nie czuję się już dobrze. To prawdziwy dylemat: co jest lepsze — nowe czy stare? Zupełnie nie mogę się swobodnie poruszać ani w jednym, ani w drugim. Najchętniej cały czas nosiłabym mój chłopięcy kostium. Ale Dornemannka bardzo dba o dobre maniery przy stole. Więc musimy się przemóc, tatku, i zrobić, co ona nam każe. Po tonie głosu można było poznać, że wygląd zewnętrzny jest jej zupełnie obojętny. Tę obojętność jeszcze bardziej podkreślała fryzura. Sztywne warkocze, uplecione możliwie jak najciaśniej, owijały małą główkę. Ale nawet pomimo tego nietwarzowego uczesania można było docenić piękno jej złotobrązowych włosów. Pia z ukontentowaniem sięgnęła po jedzenie, nałożywszy wcześniej ojcu na talerz. Jej nieprzerwany szczebiot rozbrzmiewał na werandzie, a donośny, czysty śmiech niósł się daleko w wiosennym powietrzu. Ten niewinny, nieskomplikowany sposób bycia działał kojąco na ojca. Rozpo- godził się i dostosował do niej, na ile było to możliwe. Ale blade rysy jego twarzy stale zdradzały ukryty ból. Czasami zatrzymywał smutny wzrok na niewinnym dziecku. Pia była jakby stworzona do tego, aby swoim widokiem napełniać ludzkie serca radością i otuchą. Jej oczy śmiały się pogodnie, a gładka cera kazała myśleć o kwiecie jabłoni. Hrabianka Pia nie była wyjątkowo piękna, zwłaszcza w tym nietwarzowym stroju. Nie miała typowo regularnych rysów. Nos był nieco zbyt krótki, a górna warga trochę wygięta. Nadawała ona czerwonym ustom niepowtarzalny urok. Jednak najważniejsze były oczy, otoczone niemal czarnymi brwiami i rzęsami, które kontrastowały ze złotobrązowy- nu, lśniącymi włosami. Gdyby hrabianka wiedziała, jak wykorzystać swoje niewątpliwe zalety, mogłaby uchodzić za śliczną, młodą damę. Ale odnosiło się wrażenie, że trwożnie stara się wszystko ukryć. 25 -ttf*-- - . Kiedy śniadanie dobiegło końca, odetchnęła głęboko i rozpostarła ramiona szeroko, jakby rozpierała ją młodzieńcza energia, aż przyciasna sukienka zaczęła trzeszczeć. To ją bardzo rozśmieszyło. — Słyszałeś, tatku? Trzeszczy! Sprawa staje się poważna. Zaraz po- biegnę do pani Dornemann i poproszę, aby zamówiła jak najwygodniejsze sukienki. Przede wszystkim muszą mieć krótkie rękawy i bez tych szkarad- nych, ciasnych kołnierzyków. — A co będziesz potem robić, Piu? — spytał ojciec. Obrzuciła go filuternym spojrzeniem. — Zapomniałeś? Mieliśmy przecież czytać razem nową książkę o Marsie. Mamy to w programie. Hrabia skinął głową. — Dobrze, niech tak będzie. — Ale pobędziemy jeszcze chwilę na dworze w słońcu, tato. To ci dobrze zrobi. Ja też wolę świeże powietrze od dusznych pokoi. No, zaraz wrócę. I już zniknęła w drzwiach domu. Przemknęła przez jeden z dużych pokoi, potem długim korytarzem dotarła aż do hallu. Schody prowadziły stąd na dół i do góry. W dole znajdowały się pomieszczenia gospodarcze. Pia udała się w ich kierunku. Lekko zbiegała ze schodów. Tej młodej istocie naprawdę nic nie brakowało do szczęścia, pomimo odcięcia od świata, jakie narzucił jej surowy ojciec. Hrabia Buchenau, powodowany najszlachetniejszymi intencjami, chro- nił swoją córkę przed rozkrzyczanym towarzystwem wielkoświatowym. Chciał zachować jej czystość i dobroć. Tymczasem pod owymi wzniosłymi celami krył się najzwyklejszy egoizm. Ponieważ sam miał dość innych ludzi i świata, pragnął, by towarzyszy- ła mu w dobrowolnym osamotnieniu. Był wprawdzie święcie przekonany, że w ten sposób wybiera dla swojego dziecka najlepszy wariant, oszczędza- jąc mu konieczności walki i wielu przykrych przeżyć, ale zapominał o tym, że każdemu młodemu człowiekowi potrzebne są przeciwności losu, aby dzięki nim mógł się rozwijać. Zbyt młoda i niewinna Pia nie była jeszcze świadoma faktu, że jest pozbawiona czegoś, co jej się słusznie należy. Była zadowolona z życia, do jakiego się przyzwyczaiła. 26 Nigdy nie przyszła jej ochota, by wspólnie z innymi młodymi ludźmi cieszyć się z życia. Nigdy nie ciągnęło jej do przyjęć ani zabaw, których przecież nie znała. Źródłem największej i najczystszej radości była dla niej natura. W tej ograniczonej przestrzeni czuła się szczęśliwie. Swym pełnym miłości serduszkiem ogarniała wszystko, co dawała jej przyroda. Z dziecięcym zapałem chłonęła wiedzę, którą przekazywał jej ojciec. Najpoważniejsze problemy naukowe traktowała jak zabawę. Wykształcony hrabia dzielił się z nią skarbami swego intelektu. Uczył ją także języków obcych, w tym łaciny. Jednak jego wykłady były bardzo chaotyczne i tylko młody, elastyczny umysł Pii był w stanie uporządkować ten bezładnie przekazywany materiał. Zdobyła już bogatą wiedzę, ale w przeciwieństwie do innych dziewczyn w jej wieku nie wiedziała o wielu sprawach codzien- nego życia. Przede wszystkim nie miała najmniejszego pojęcia, w jaki sposób młoda dama powinna się zachowy.wać w towarzystwie ludzi z jej sfery. Pani Dornemann niekiedy instruowała ją, co uchodzi, a co nie. Ale pocz- ciwa gospodyni sama nie znała się na tym dostatecznie. Dotychczas hrabianka Pia żyła w nieświadomości tego rodzaju problemów. W stosunku do otoczenia była zawsze wesoła i nieskrępowana. Wrodzone poczucie taktu chroniło jąprzed kompromitującymi gafami. Dziś po raz pierwszy doświadczyła, przelotnego naturalnie, uczucia niepewności, kiedy Hans von Ried badawczo się jej przyglądał. Wy wołało to jednak efekt podobny do chuchnięcia na lustro. Gdy tylko znalazła się poza zasięgiem jego oczu, natychmiast o wszystkim zapomniała. Myślała o porannym spotkaniu z Hansem już tylko jak o śmiesznej przygodzie. Cieszyła się, że był tak miłym człowiekiem i chciał odwiedzić Buchenau. Każda wizyta była dla niej wielkim wydarzeniem, chociaż starsi panowie, którzy od czasu do czasu odwiedzali ojca nie stanowili interesują- cego towarzystwa dla młodej dziewczyny. Za to Hans von Ried wcale nie był stary. Był młody i pogodny, a przede wszystkim objechał daleki świat i na pewno mógł opowiedzieć wiele ciekawych rzeczy o swoich podróżach. Cieszyła się na tę wizytę. lelki świat kojarzył jej się z czymś absolutnie nowym, nieznanym. Bardzo rzadko dowiadywała się o nim czegoś więcej z ust ojca lub pani ornemann. Według ich słów, świat był niebezpieczny i zwodniczy. Jednak ziecięcy umysł Pii ozdabiał go, przekształcając w krainę z bajki. Kraina ta 27 kusiła, wołała, by ją zwiedzić. Było to możliwe jedynie w marzeniach, które nigdy nie mogły się ziścić. Tak więc niezmiernie się cieszyła na odwiedziny Hansa von Ried, zupełnie jakby byli dobrymi przyjaciółmi. Rano od razu zaczął z ni4 swobodną pogawędkę, w przeciwieństwie do starych przyjaciół ojca, któr?y mówili do niej niezrozumiałym językiem konwencjonalnej uprzejmości. Oczywiście — z początku traktował ją jak chłopca. Ta myśl wywołała głębokie westchnienie. “Ach, jak bardzo chciała- bym, chciałabym być chłopcem. Byłoby wtedy ciekawiej. Hans von RieJ mógłby zostać moim przyjacielem. Zdaje się, że mężczyźni niezbyt dobr?c znoszą towarzystwo dziewuch takich jak ja". Nie przypuszczała w swej niewinności, że mężczyźni właśnie bardzo lubią towarzystwo akurat takich “dziewuch". Nie miała pojęcia o wzajem- nych relacjach pomiędzy kobietą a mężczyzną. W tych sprawach była jeszcze niewinnym, nieświadomym dzieckiem. Pia znalazła panią Dornemann w małej izdebce koło kuchni. Zajmo- wała się tam prowadzeniem ksiąg rachunkowych oraz pisaniem listów handlowych. Z tego miejsca gospodyni zarządzała całym domem. Pomimo swojego osamotnienia i całej pogardy dla spraw doczesnych, hrabia Buchenau wymagał starannego prowadzenia gospodarstwa domo- wego. Pod tym względem pozostał zupełnie rozpieszczonym mężczyzną. Pia była także przyzwyczajona, aby ją troskliwie obsługiwano. Pani Dornemann siedziała przy stole obok okna. Na nosie miała okulary. Pisała właśnie list, kiedy Pia wtargnęła do izdebki. — Pani Doraemanneczko, zamawia pani już nowe sukienki dla mnie/ — spytała klękając na krześle i opierając się łokciami o stół. Gospodyni odłożyła pióro i spojrzała na nią. — Tak, hrabianko, właśnie to robię. — Napisanie takiego listu to chyba bardzo ciężka praca dla pani — zaśmiała się Pia. — Cóż, ja nie jestem ani w połowie profesorem jak ty. Nie tak łatwo mi to idzie. » Pani Dornemann również się uśmiechnęła. Pia objęła ramiona gospodyni i spojrzała na list. — Proszę pokazać, co tam pani dla mnie zamawia. Hm... “Ciemno- niebieska sukienka, nie do kostek i bez ozdób". Pia zastanowiła się. _ Dobrze, ale proszę jeszcze dopisać: bez sztywnych kołnierzyków i z rękawami po łokcie. Pani Dornemann skinęła z aprobatą i dopisała te uwagi. Pia czytała głośno dalej. _ Do tego odpowiednia bluzka jedwabna z gładkimi zakładkami". Ależ moja najdroższa Dornemanneczko, jedwab dla mnie? Zupełnie się nie nadaje! Pani Dornemann obejrzała się trwożliwie dookoła, jak gdyby się bała, że hrabia mógłby usłyszeć i skreślić z listy ten “luksus". _ Hrabianko — zawołała w uniesieniu — nie możesz przecież wiecznie chodzić w tych nędznych wełnianych sukienczynach. Pozwól, że przynajmniej raz zamówię ci jedwabną bluzkę. Chcę zobaczyć, jak w niej będziesz wyglądać. Pia się uśmiechnęła. — No już dobrze, moja złota. Dla twojej satysfakcji zamów mi tę bluzkę, tylko też bez kołnierzyka. Co my tam jeszcze mamy... “szary, angielski kostium, całkiem gładki, oraz płaszcz przeciwdeszczowy". Dobrze, to mi się przyda. A tu?! “Dwie płócienne sukienki koloru białego"? Boże, to będzie dopiero katastrofa! A jak będę chciała się pogimnastykować w stajni? Proszę to wykreślić! Pani Dornemann wyprostowała się gotowa do walki. — Nie, hrabianko. Na lato musisz mieć parę lekkich sukienek. Lina może ci je przecież prać i prasować. A kiedy przyjadą goście, włożysz białą sukienkę i będziesz wyglądać pogodnie i trochę odświętnie. — Hrn! Pia pomyślała nagle o Hansie. Czy jemu będą się podobać te białe sukienki? — No, to proszę tego nie skreślać. O, do licha, a cóż to jest na końcu? Amazonka? Pani Dornemannko, przecież to niedorzeczne! Gospodyni spojrzała trochę niepewnie. —— Moja hrabianko, pan hrabia zezwolił, abym ją również zamówiła. Dziewczyna potrząsnęła energicznie głową. — Nie, proszę pani, nic z tego. Po co mi ta amazonka? Przecież wie Pam, że niechętnie używam damskiego siodła i że do jazdy konnej zawsze wkładam mój chłopięcy kostium. 28 29 — Ale nie możesz wiecznie jeździć w spodniach. Jesteś już młodą damą a nie dzieckiem — uniosła się starsza pani. — Zawsze chciała pani obrzydzić mi moje chłopięce wdzianko! Naprawdę nie podobam się w nim pani? — zaśmiała się Pia. Pani Dornemann westchnęła i czule spojrzała na piękną hrabiankę. — Och, przecież wiesz, podobasz mi się zawsze we wszystkim. Ale spodnie — to już naprawdę nie uchodzi. — Dlaczego nie? Tata nie ma nic przeciwko temu. Pani Dornemann obronnym gestem machnęła ręką. — Mój Boże — ten twój tata! Jest przecież mężczyzną i... nie zwraca uwagi na wygląd zewnętrzny. Teraz w każdym razie już nie. Ale młoda dziewczyna, jak ty, musi choć trochę o tym myśleć. Moja kochana, po/wól, że zamówię ci jednak tę amazonkę. Pomalutku przyzwyczaisz się i do niej, i do damskiego siodła. A jeśli to ci absolutnie nie odpowiada, to są także stroje do jazdy konnej dla mężczyzn. Taki kostium zwisa z obu stron. Baronowa Soltau jeździ po polach właśnie w czymś takim. Niezbyt mi się to podoba. Dziewczyna o wiele zgrabniej wygląda w damskim siodle. Pia zakołysała się na krześle. — Pani Dornemannko, gdyby usiadła pani raz na koniu, zrozumiałaby pani, że w męskim siodle jedzie się o wiele pewniej i wygodniej. — Ja — gospodyni roześmiała się — spadłabym zarówno z męskiego, jak i z damskiego siodła. Jestem przekonana, że bardzo bałabym się dosiąść jakiegokolwiek konia. Pia aż podskoczyła z rozbawienia. — Och, pani na koniu? Już to sobie wyobrażam! Ależ by to było j śmieszne — śmiała się głośno i wesoło. Starsza pani wtórowała jej chichotem. Potem szybko rzekła: — No, to zamawiam amazonkę, dobrze? — Zgoda — westchnęła Pia — ale na męskie siodło. I nie za długą! Jeszcze nie wiem, czy ją będę nosić. Jak będzie niewygodna, to na pewno nie. Co ja to jeszcze chciałam...? Aha! Proszę mi zamówić także nowy kostium kąpielowy , czarny, gładki, z trykotu. Tylko musi być z mocnego materiału, żeby długo wytrzymał. — Dla ciebie wszystko powinno być raczej ze stali — śmiała się pani Dornemann. Dobrze, dopiszę i to. Od razu zamówię buty, pończochy i bieliznę. Wszystkiego masz za mało. 30 Pia skinęła obojętnie głową. _ Dobrze. Ma pani ze mną utrapienie, ale co ja na to poradzę, że tak wszystko od razu niszczę? Nie będę już dłużej pani przeszkadzać. Proszę tylko dopilnować, żeby te rzeczy przysłano jak najprędzej. _ Tak jest, hrabianko. Postaram się o to. pia wymknęła się z pokoju i pobiegła na górę do ojca. Nigdy nie zdarzało jej się chodzić powoli. Tak rozpierała ją energia. Pani Dornemann zasiadła znowu do pisania. Hrabia Buchenau na pewno zrobi ponure minę, gdy przeczyta tę listę, zawierającą tuzin delikat- nych pończoch z krepy, tuzin pończoch jedwabnych i wszelkiego rodzaju wytworną bieliznę. Poczciwa starsza pani była gotowa wysłuchać ostrej nagany, byleby tylko jej ukochana hrabianka choć raz wyglądała jak dama. Niechęć jej ojca do ładnych sukienek była wręcz chorobliwa. Dawniej, kiedy na zamku mieszkała jego druga żona, nie miał jeszcze tej fobii. Wielki Boże, ta nigdy nie miała dosyć! Jej wspaniała garderoba kosztowała cały majątek. Hrabiego stać było na to, był przecież niezmiernie bogaty. Jednak wcale nie dbał o pieniądze. Nie był skąpy. A jednak nie pozwalał hrabiance nosić nawet najskromniejszej biżuterii, mimo że w pewnej szka- tułce znajdowało się złoto, klejnoty, drogocenne perły i szlachetne kamienie — przebogata biżuteria rodziny Buchenau. Mimo wielkiego żalu, była żona hrabiego musiała się rozstać z klejnotami. Na szczęście dla Pii precjoza te nie stanowiły większej wartości. Nie była taka jak inne młode dziewczęta w jej wieku. Przypominała dziarskiego chłopca. Piękny koń i błyszcząca uprząż mogły sprawić jej olbrzymią radość, ale było jej całkowicie obojętne, co ma na sobie. Najbardziej lubiła swój niezbyt elegancki kostium chłopięcy. Pani Dornemann nienawidziła tego stroju, o ile jej łagodna dusza zdolna była do tak strasznego uczucia. III Od spotkania Pii z Hansem von Ried minął prawie tydzień. Baron nie zjawił się jeszcze w Buchenau. Przez pierwsze dni hrabianka z niecierpli- wością wypatrywała, czy nie nadjeżdża. Kiedy nadeszło kilka deszczowych 31 dni, powiedziała sobie, że nawet przy takiej pogodzie, na pewno nie odwiedzi on ĘUchenau. Jednak nawet gdy się wypogodziło, Hans wciąż nie przyjeżdżał. — Chyba o nas zapomniał, tato — rzekła z niecierpliwością. — Sądzę, że już nigdy nam nie złoży wizyty. Szkoda, tak bardzo się na to cieszyłam. — Naprawdę tak ci na tym zależy, Piu? — spytał ojciec, nerwowo pocierając czoło ręką. W gruncie rzeczy każda wizyta była dla niego uciążliwa i nieprzyjemna. Pia zmarszczyła nosek. — Wiesz co, tato? Myślę, że byłoby miło, gdyby przyjechał. Opowie- działby nam o swoich podróżach. Byłoby to dla nas urozmaicenie. Czasami jest przecież okropnie nudno w Buchenau. Ostatnie słowa zabrzmiały jak smutne westchnienie. Pia nie wyglądała już tak wesoło i pogodnie jak zwykle. To wprawiło hrabiego w zakłopotanie. Po raz pierwszy usłyszał z ust swojej córki taką skargę na nudę. Przyjrzał się jej badawczo. Stała w oknie, jakby czegoś z niecierpliwością wyczekiwała. — Nudno? Brakuje ci tu czegoś, Piu? — spytał. Głos był smutny, słowa wymawiał powoli. Obróciła się do niego i zobaczywszy niepokój w oczach ojca uśmiech- nęła się ponownie. Wskoczyła na oparcie sofy, na której siedział, i zaczęła machać nogami. — Ależ nie, plotę bzdury. Nie wiem, co mi wpadło do głowy. Czuję się jakoś nieswojo, nie mam pojęcia dlaczego. Chyba to przez tę deszczową pogodę, która utrzymywała się przez kilka dni. — Ale już świeci słońce, moje dziecko. Roześmiała się, a następnie rzekła szybko: — Ach, teraz już wiem! Wszystkiemu winne są te nowe sukienki. Zobacz tylko, jakie wytworne kreacje zamówiła mi pani Dornemann. Czy w czymś takim można się czuć swobodnie? Tylko psuje mi wciąż humor, że muszę uważać, aby nic się nie zniszczyło ani nie zabrudziło. Zerwała się i zrobiła przed ojcem piruet z rozpostartymi ramionami. Hrabia uśmiechnął się i odetchnął z ulgą głęboko. Chwała Bogu — Pii nie przypadły do gustu strojne sukienki. — Szybko się do tego przyzwyczaisz — próbował ją udobruchać. Spojrzała na nowe buty i pończochy i roześmiała się w głos. 32 __ y/iesz tato, kiedy dzisiaj wkładałam pierwszą parę tych cienkich ńczoch, zrobiłam trochę zbyt gwałtowny ruch i — trach! — w rękach stał mi jeden koniec, a na kolanie zrobiła się rysa długości dłoni. Trzeba • naciąe3^ bardzo ostrożnie. Ale muszę przyznać, że są rzeczywiście bardzo nii?kkie. Długo ich jednak nie ponoszę, od razu to mówiłam. _ \V takim razie pani Dornemann będzie musiała zamówić nowe — odrzekł ojciec, zadowolony, że Pia odzyskała dobry humor. Hrabianka podeszła do okna. _ Wiesz co, tatku, pójdę teraz na górę, wskoczę w mój chłopięcy kombinezon i każę osiodłać Guwernantkę. Powinnam się trochę wyszaleć, aby znowu być w formie. Hrabia pokiwał głową. — Dobrze, dziecko. Chciałbym móc ci potowarzyszyć w tych zaba- wach. Żwawy, radosny galop — cóż by to była za rozkosz dla mnie. Gorycz pobrzmiewała w tym słowach. Pia prędko znalazła się u jego boku i objęła go za szyję. — Tatusiu, mój drogi, kochany tatulku... — wołała przejęta. Odsunął ją gwałtownie od siebie, patrzył znów ponuro. — Nie użalaj się nade mną, dziecko. Nie zniosę tego! — wykrzyknął ochryple. Opanował się trochę i ciągnął dalej już łagodniejszym tonem: — Teraz idź już pohasać sobie w słońcu. I wracaj zadowolona do domu. Ucałowała go serdecznie i wyszła wolnym krokiem, jakby jej zwinne nogi były skrępowane. W nowej błękitnej sukience zdecydowanie ba rdziej przypominała damę niż w tamtych, całkowicie zużytych sukienczynach. Włożyła ją dopiero przed godziną. Pani Dornemann i wiejska dziew- czyna — Lina stały obok i podziwiały, podczas gdy Pia tylko przelotnie spojrzała na siebie w lustrze. Jej oczy nie wyrażały wielkiej satysfakcji. Z wyraźnym upodobaniem głaskała tylko delikatny, miękki materiał. Potem rzekła krytycznie: — Spódnica jest na mnie o wiele za długa. Lina musi coś z tym zrobić. Pani Dornemann przeraziła się i zaczęła gwałtownie protestować: Wykluczone, hrabianko! Tak się cieszę, że wreszcie widzę cię B uSleJ sukni, a nie w tych łachmanach. Nie, nie możesz mi tego zrobić. S ziesz ją nosić taką, jaka jest. Przecież sięga ci zaledwie do kostek. Pia westchnęła. -Uidae... — Cóż — mogę ostatecznie spróbować, pani Dornemanneczko. — Proszę docenić moją dobrą wolę. Tylko proszę się nie dziwić, gdy przy- deptam brzeg. Okropna jest taka długa plątanina wokół nóg. Czuję się tak, jakby mi je ktoś związał. — To tylko kwestia przyzwyczajenia. Dwa, trzy dni i wszystko będzie w porządku. Pia krytycznym wzrokiem spojrzała w lustro. — Tak, wygląda całkiem ładnie. Ale chodzenie w tym to dla mnie istna męka. Tymi słowami pożegnała się i wyszła, aby pokazać się ojcu w nowej sukience. Nie odezwał się, ale słysząc narzekania Pii, był zadowolony. Nic nie wskazywało tu na kobiecą próżność... Opuściwszy ojca, Pia poszła powoli długim korytarzem na dół, do przedsionka zamku. Pełno było tu zbroi, herbów, skór i broni. Nad ogrom- nym kominkiem wisiały skrzyżowane ze sobą dwa olbrzymie miecze oraz wielka, wyblakła czaszka niedźwiedzia. Według legendy jeden z przodków rodziny Buchenau zabił zwierzę, spiesząc z pomocą swemu bratu, którego zaatakował niedźwiedź. W tamtych czasach owe drapieżniki licznie zamieszkiwały las Buchenau. Obydwa miecze należały do braci. Łączyła ich wielka miłość, dlatego przez całe życie nigdy się nie rozstawali. Razem mieszkali w zamku Buchenau aż do śmierci. Kiedy starszy brat się ożenił, młodszy pozostał kawalerem, aby nie opuścić brata. Pia znała tę legendę." Podczas długich zimowych wieczorów hrabia miał zwyczaj czytać swojej córce kronikę rodzinną. Jedynie treści napisa- nego przez siebie ostatniego rozdziału nigdy nie pozwolił jej poznać. Pia popatrzyła na niebo. Jaśniało słonecznym błękitem. Nie było na nim ani jednej chmurki. Jednak wciąż jeszcze wilgotna od deszczu ziemia nie zachęcała zbytnio dojazdy konnej. Mimo to hrabianka włożyła do ust srebrny gwizdek, aby przywołać stajennego, który miał osiodłać jej konia. Zjawił się prędko, obszedłszy zamek dookoła. Ju&miała przekazać mu swoją prośbę, lecz w tym samym momencie usłyszała turkot pojazdu dobiegający zza parkowego muru. Zaraz potem powóz przejechał przez wielką, kutą w żelazie bramę. Pia odprawiła prędko stajennego i pobiegła z powrotem do zamku. Podkasała wysoko długą sukienkę, która krępowała jej ruchy. Wtargnąwszy z impetem do pokoju ojca zawołała radośnie: 34 _ Tato, zdaje się, że przyjechał pan von Ried! Przed chwilą widzia- łam jego powóz. Hrabia Buchenau, który akurat czytał, odłożył książkę i wstał. Podeszli razem do okna i ukryci za firankami zobaczyli Hansa von Ried, gdy znikał w drzwiach zamkowych. W chwilę potem został zaanonsowany. _ Niech wejdzie — rzekł hrabia. Patrzył na zbliżającego się gościa oczami bez wyrazu. Pia stała wyczekująco obok ojca. Kiedy Hans przekroczył próg, w jej oczach pojawiło się zdumienie. W wizytowym stroju młody mężczyzna wyglądał zupełnie inaczej, niż pamiętała. Ostatnio był ubrany sportowo, stosownie do spaceru po lesie. Jego twarz również robiła inne wrażenie. Dzisiaj była oficjalna i nieru- choma. Ogarniętej nieznanym dotychczas lękiem Pii zabiło mocniej serce. Elegancki i pełen godności mężczyzna onieśmielił ją swoim sztywnym, oficjalnym zachowaniem. Był w tym podobny do innych gości ojca. Także Hans von Ried z trudem uwierzył, że ta młoda dama, stojąca u boku hrabiego, jest tą samą zwinną amazonką z ostatniego spotkania. Co prawda Pia nie wyglądała zbyt korzystnie w sukienkach zamówio- nych przez panią Dornemann. Hans był przyzwyczajony do obcowania z najpiękniejszymi i najwytworniejszymi kobietami z całego świata. Miał bardzo wyrafinowany gust, dlatego dotychczas lekceważył źle ubrane kobiety. Ta mała, nieśmiała hrabianka, stojąca niezdarnie w źle dopaso- wanej sukience obok ponuro patrzącego, bladego ojca, nie stanowiła inte- resującego widoku. Nie mógł zrozumieć, dlaczego przy ostatnim spotkaniu Pia tak go zaintrygowała. W tamtym oryginalnym stroju chłopięcym, poruszająca się z wdziękiem dziewczyna była dla niego nowym, niepowta- rzalnym zjawiskiem; typem kobiety, jakiego jeszcze nie znał. A teraz przy- pominała małą, nic nie znaczącą dziewczynę z prowincji, pozbawioną szczególnych zalet. Z całą pewnością nie zrobiła na nim takiego wrażenia, jakiego oczekiwał. Absolutnie nie wyglądała na hrabiankę Buchenau. Ajednak, kiedy skierowała na niego swe wielkie, błyszczące oczy, ogarnęło go przyjemne, ciepłe uczucie. Prawie współczuł, że ta młoda istota musi mieszkać tu samotnie z ponurym ojcem. Naturalnie nie wypowiedział głośno tych myśli. Najmniejsze drgnienie szczupłej, arystokratycznej twarzy nie zdradziło jego odczuć. o oficjalnym powitaniu zwrócił się najpierw do hrabiego Buchenau, °rego uduchowiona twarz go zainteresowała. 35 i — Mam nadzieję, hrabio, że moja wizyta nie jest dla pana uciążliwa. Moim wielkim pragnieniem jest, aby obdarzył mnie pan odrobiną tej przyjaźni, która łączyła pana z moimi rodzicami — rzekł proszącym tonem. Hrabia utkwił badawcze spojrzenie w twarzy Hansa. Może w jej rysach odnajdywał niezrozumiałe dla innych znaki, które przekazywały mu jakąś tajemną informację? Po chwili podszedł do Hansa i wyciągnął do niego rękę. Obaj mężczyźni wymienili gorący uścisk dłoni, jakby przekazywali sobie wiadomość o ukrytym znaczeniu. Podobnie też popatrzyli potem sobie w oczy, rozumiejąc się bez słów. Zdarzają się chwile, które decydują o całym życiu, w których rodzą się silne, głębokie uczucia trwające przez całe życie. Ten mocny uścisk dłoni połączył obu mężczyzn tak właśnie, chociaż na razie nie zdawali sobie jeszcze z tego sprawy. Spojrzeli na siebie z sympatią. — Jest pan uderzająco podobny do swojego ojca, panie von Ried. Kiedy znałem pana jako chłopca, podobieństwo nie było jeszcze tak wielkie. Teraz, kiedy stoi pan przede mną jako dojrzały mężczyzna, widzę to wyraźnie. Zupełnie, jakby nagle powróciła odległa przeszłość. Witam pana serdecznie. Oczywiście na mojej przyjaźni nie będzie panu już tak bardzo zależeć, kiedy przekona się pan, że jestem starym, znużonym życiem człowiekiem, nieskorym do towarzystwa innych ludzi, po prostu — starym dziwakiem. Tak mnie nazywają, wiem o tym. Nie może pan więc liczyć na to, że w Buchenau znajdzie pan zbyt wiele okazji do rozrywki. Hans von Ried potrząsnął poważnie głową. — Nie po to tu przyjechałem, hrabio. Podczas podróży po świecie znalazłem wystarczająco dużo uciech. Wróciłem do domu, aby odzyskać wewnętrzny spokój. Hrabia Buchenau nadal wpatrywał się w twarz młodego gościa. — W tym wieku zwykle nie myśli się jeszcze o spokoju — rzekł, z trudem dobierając słowa. Hans Ried westchnął głęboko. — Chyba że odniosło się rany, jakie może uleczyć jedynie samotność — mimowolnie przed tym człowiekiem otwierał się bardziej niż przed kimkolwiek innym. Ponure oczy hrabiego niemalże prześwietlały duszę Hansa. Ten nie zauważył, że jeszcze jedna para błyszczących oczu wpatruje się w niego ze zdziwieniem. 36 Powrót z powodu bolesnych ran? — spytał cicho hrabia z pełnym zrozumieniem. Hans von Ried schylił głowę. _ Ąje możliwych do wyleczenia. Chcę tu przyjść trochę do siebie. Te słowa zabrzmiały bardzo stanowczo. Hrabia zaczerpnął głęboko powietrza. _ Ta siina wola wyzdrowienia jest godna pozazdroszczenia — powiedział przytłumionym głosem. Ale w tym samym momencie z zamyś- lenia wyrwał go dotyk drobnej rączki na ramieniu. Wyprostował się i uśmiechnął. _ Ale proszę, niech pan siada — rzekł swobodnie. — Wydaje mi się, że mamy sobie więcej do powiedzenia. Może kiedy indziej porozmawiamy. Moja córka się niecierpliwi. Ona także chciałaby dojść do głosu. Chyba nie muszę jej panu przedstawiać. Poznaliście się w bardzo szczególny sposób, nieprawdaż? Na twarzy Hansa pojawił się lekki uśmiech, gdy ujrzał, jak Pia z oży- wieniem kiwa głową. Hrabianka odetchnęła z ulgą, kiedy obaj mężczyźni się roześmieli. W jej oczach widać było znowu niespożytą energię. — O, tak! Znamy się już bardzo dobrze, czyż nie tak, panie von Ried? — zawołała z entuzjazmem. Ponownie przypominała mu niesfornego chłopca. Odpowiedział jej już bez tego oficjalnego tonu: — Tak, łaskawa hrabianko, miałem już ten zaszczyt i... przyjemność. Zwróciwszy się do jej ojca dodał: — Od razu chciałem pana i pannę Pię prosić o przebaczenie za to, że tak bezceremonialnie zaprosiłem ją na śniadanie do mnie. Otóż błędnie... Ostatnie słowa wymówił z lekkiem wahaniem. Pia zaśmiała się. — Ach, prawda! Uznał pan, że jestem chłopcem. Skłonił się i usiadł naprzeciwko ojca i córki. — No właśnie. Myślałem... W stosunku do mojej córki musi pan przyjąć całkiem inne kryteria iż w stosunku do innych dziewcząt w jej wieku — wszedł mu w słowo abm. —Wychowywałem ją w całkowitym odcięciu od świata. Była zdana Prawie wyłącznie na moje towarzystwo. Pozwoliłem, by dorastała bez tych zystkich krępująch konwenansów. Miałem ku temu swoje powody. 37 Hans von Ried ponownie się skłonił. Z większym zainteresowaniem przypatrywał się hrabiemu niż jego córce. Twarz Pii była jak jeszcze nie za- pisana karta, natomiast oblicze jej ojca naznaczone było cierpieniem i walką. — Mam nadzieję, drogi panie von Ried, że nie przyjechał pan do nas tylko z krótką, oficjalną wizytą, która wcale nie przyczynia się do ocieple- nia stosunków pomiędzy sąsiadami — rzekł hrabia tonem nieco bardziej życzliwym niż zwykle. Pia popatrzyła na niego mile zaskoczona. Cieszyło ją, że ojciec stara się zatrzymać gościa nieco dłużej. Zazwyczaj był zadowolony, kiedy wizyta zbliżała się do końca. — Mój czas jest nieograniczony, panie hrabio. Chętnie zabawię tu jeszcze trochę, jeśli moje towarzystwo sprawia panu przyjemność. — To bardzo miło. Piu, idź moje dziecko do pani Dornemann. Niech każe przysłać wino i przekąski. Hrabianka zerwała się gorliwie, pocałowała ojca w policzek i wybiegła z pokoju. Długa sukienka przeszkadzała jej, więc znowu podkasała ją do góry. Patrząc za nią Hans Ried ledwie wierzył, że ta młoda dama, niezdarnie poruszająca się w swojej sukience, jeszcze nie tak dawno wykonywała wspaniałe salta, z wielką gracją skakała przez słupy i ze zwinnością lino- skoczka biegała po poręczy mostu. To zdziwienie musiało częściowo odbić się na jego twarzy, gdyż hrabia rzekł pocierając czoło ręką: — Na pewno dziwi się pan, że moja córka jest jak nieokrzesane źrebię. Nie wpoiłem jej zasad wzorowego zachowania się w towarzystwie. Nieraz tego żałowałem, ale nigdy nie zmieniłem postępowania. Miałem tylko jeden cel — wychować córkę na porządną, uczciwą kobietę. Chroniłem ją przed wszelkimi złymi wpływami, przede wszystkim przed kłamstwem i oszus- twem. Jej młode serce nie powinno się uczyć rzeczy, jakie systematycznie wpaja się obecnie tak wielu dziewczętom w jej wieku. Nie pozwolę na to. Ale nie mówmy już a tym. Muszę pogodzić się z tym, że nikt mnie nie rozumie, że mam opinię złego, nieczułego ojca. Przyznaję, że jak dotąd, nie zadałem sobie trudu, by się przed kimkolwiek tłumaczyć za taką postawę rodzicielską. Nie wiem, dlaczego o sprawach, o których nigdy z nikim nie rozmawiałem, mówię właśnie panu. Może spodziewam się, że znajdę u pana zrozumienie. Obłuda pewnej kobiety uczyniła ze mnie rozgoryczonego 38 Kochałem ją niewypowiedzianą miłością. No, już dość! Moje dziec- ko nigdy nie będzie zwodzić uczciwego mężczyzny, oto do czego dążę! Mówił jakby do siebie, patrząc gdzieś w dal oczami pełnymi udręki. K'edv Hans się poruszył, hrabia, lekko przestraszony, spojrzał na niego ponuro. _ Po co o tym panu opowiadam? Po co na nowo rozdrapuję ranę, która już od lat nie daje mi spokoju, wciąż nie chcąc się zabliźnić? Dlaczego odwiedził mnie pan w mojej pustelni? Przed każdym innym czło- wiekiem milczałbym jak grób, a mimo to wszyscy i tak wiedzieli o mojej hańbie. Pan nie zna tej sprawy. Był pan daleko stąd, gdy wszyscy naokoło ze śmiechem drwili z głupca. I właśnie z panem muszę o tym rozmawiać, właśnie panu chcę pokazać, jak mnie tamta rana jeszcze boli. Dlaczego? Niech pan raczej o tym zapomni — zażądał szorstkim tonem. Hans poważnie patrzył na wykrzywioną w bólu twarz hrabiego. — Mam teraz zapomnieć pańskie, może nawet mimowolne zwierze- nia? Nie mogę tak postąpić. Przecież niełatwo jest zapomnieć o kimś, czyje cierpienie już raz się poznało. Przynajmniej ja nie mogę się na to zdobyć. To już zapadło w moją duszę. Wszystko, co o panu wiem, od tej chwili łą- czy mnie z panem. Być może dlatego, że doznałem podobnych nieszczęść. Mnie także okrutnie oszukano. Ta, którą kochałem i którą uważałem za czystą i godną noszenia mojego nazwiska, wcale na to nie zasługiwała. Od kiedy to zrozumiałem, cierpię nie mogąc zapomnieć. Wciąż czekam na całkowite wyleczenie. Hrabia Buchenau długo patrzył na Hansa, jakby coś rozważając. Nagle energicznie wyciągnął do niego rękę i uścisnął ją mocno, niemalże boleśnie. — Gdybym tak kiedyś mógł powiedzieć o wszystkim, co ciąży mi na sercu, tylko raz! Miałoby to dla mnie dobroczynny skutek — wykrztusił. Hans Ried mocno objął zimną, drżącą rękę hrabiego. — Pana rozterki z pewnością znajdą u mnie zrozumienie. Spróbuję zasłużyć na pańskie zaufanie, wtedy będzie mógł pan do mnie mówić jak do siebie. Może to sprawi panu ulgę. Powoli wzrok starszego pana stał się łagodniejszy, y— Mam wrażenie, że przede mną siedzi ojciec, a nie syn. Z pana zicami wiążą się moje wspomnienia z przeszłości, gdy jeszcze byłem częsliwy. W Riedberg przeżyłem niejedną cudowną chwilę. Jakie to już ^zystko odległe. — W moim zamku zawsze będzie pan mile widzianym gościem. Mam nadzieję, że wkrótce skorzysta pan z zaproszenia. W zamyśleniu hrabia potarł czoło, a na jego ustach pojawił się dziwny uśmiech. — Od dziesięciu lat nie opuściłem swojej posiadłości, nie przekro- czyłem żadnego cudzego progu. Nic mnie tam nie ciągnęło, zupełnie nic. — Czy nie myśli pan, że poprawiłoby panu humor, gdyby pan przerwał to dobrowolne osamotnienie? Można unikać ludzi nie uciekając' przed nimi. Proszę zacząć od Riedberg, panie hrabio. Uśmiech starszego pana stał się pogodniejszy. — Razem z panem do mojego domu dotarło świeże, orzeźwiające powietrze. Chyba... tak, chyba pojawię się kiedyś w Riedberg, aby ożywić stare, dobre wspomnienia. — Bardzo się będę cieszył. — Zatrzyma się pan w Riedberg na dłużej? — Według moich planów już na zawsze, choć zamierzam czasami wy- jeżdżać, ale na krótko. Jestem jeszcze za młody, aby żyć zupełnie samotnie. Jednak podróże już mnie znużyły. — Zwiedził pan prawie cały świat, nieprawdaż? — W każdym razie plątałem się po jego wszystkich pięciu częściach. Wspomnień z tej podróży starczy mi na resztę życia. Teraz chcę opisać moje doświadczenia w książce. Trzeba mieć przecież jakiś cel, aby odnaleźć spokój. — Tak, to jest potrzebne. Wiem to po sobie. Kiedy życie na tej plane- cie zupełnie przestało mi się podobać, zostałem astronomem. Na górze, w wieży zachodniej urządziłem sobie obserwatorium, tam oddaję się studio- waniu nieba. To może być naprawdę pocieszające, kiedy się pomyśli, jak niewiele znaczy człowiek w porównaniu z wszechświatem. Moja córka jest mą wierną asystentką. — Hrabiankę to interesuje? — zdumiał się Hans Ried. Hrabia uśmiechnął się z zadowoleniem. — Zdziwi się pan, kiedy się dowie, czego to moja mała Pia nie wie i czym się nie interesuje. Nawet jeżeli nie ma pojęcia o wszystkich tych bzdurach, jakimi inne dziewczyny w jej wieku napychają sobie głowy, to w niejednej dziedzinie ma dużą wiedzę. Doskonale orientuje się w sztuce i nauce. W wyobraźni odbyliśmy również wiele podróży po świecie, 40 ciąż tak naprawdę na własne oczy widziała jedynie najbliższą okolicę. d względem umysłowym jest bardziej rozwinięta od swych rówieśniczek, __ wcale nie przesadzam. Jeśli chodzi o obycie towarzyskie, nie ma za sobą vstarczającej edukacji, ale to właśnie uchroniło ją przed zdeprawowaniem. \V tych sprawach może działać tak, jak podpowiada jej intuicja, n wszystkim przekona się pan, jeśli częściej będzie pan z nami przebywał. Mamy nadzieję, że pozwoli nam pan skorzystać ze swoich przebogatych doświadczeń. Pomogą nam one skorygować i uzupełnić naszą wiedzę książkową. Moja córka bardzo pragnie usłyszeć od pana o wielkim świecie. Czy poświęci pan nam od czasu do czasu jakąś wolną godzinkę? Hrabia Buchenau od dawna już nie wygłosił tak długiej przemowy. Musiał trochę odpocząć, gdyż zaschło mu w gardle. — Chętnie zaspokoję żądzę wiedzy hrabianki, jeśli wolno mi będzie znów tu przyjechać. — Bardzo o to proszę. I jeszcze jedno: proszę nie okazywać zdziwie- nia, jeśli spostrzeże pan, że moja 'córka nie ma pojęcia o najprostszych problemach życiowych. Byłem chyba nauczycielem bez praktycznego podejścia. Zaniedbywałem więc sprawy, które w mojej samotności uważa- łem za nieistotne. Hans von Ried się uśmiechnął. — Nie będę się niczemu dziwił. Hrabianka przypomina mi małą, cudowną istotkę, która nie da się zamknąć w żadne schematy. Hrabia pokiwał głową z powagą. — Bardzo słusznie. Ma w sobie coś pierwotnego i autentycznego. Serdecznie pana proszę, aby podczas rozmowy z nią mówił pan prostym, zwyczajnym językiem. Proszę nie używać tych wszystkich wytwornych, eleganckich zwrotów grzecznościowych. W przeciwnym razie tylko ją pan speszy. Niech pan zupełnie ignoruje fakt, że jest dziewczyną. Proszę ją traktować, jakby naprawdę była chłopcem, tak jak pan początkowo przypuszczał. ~ Będę się starał postępować według pańskich życzeń — skłonił się Hans. — To przyjdzie panu z łatwością. Córka na pewno podejmie ten swobodny styl rozmowy. Wystarczy się tylko do niego dostosować. Pia, o której właśnie była mowa, weszła do pokoju w towarzystwie nio- Si*cego tacę służącego. 41 — Tato, czy mogę zostać, nie będę przeszkadzać? — spytała z pozor- ną obojętnością. — Zostań, Piu. Pan von Ried obiecał mi, że co jakiś czas będzie nam poświęcał godzinkę, aby opowiadać o swoich podróżach. Jej złotobrązowe oczy rozpromieniły się radośnie. Patrzącemu na nią Hansowi zrobiło się ciepło wokół serca. — Och, doskonale! — krzyknęła z entuzjazmem i zaraz prędko spytała: — Czy przez te długie lata wciąż pan podróżował, panie von Ried? Uklękła na krześle, podpierając się rękami o oparcie. Słońce rzucało jasne światło na jej lśniące włosy, a w jej oczach zabłysła ciekawość. Patrzyła bystrym wzrokiem zza długich, ciemnych rzęs i równie ciemnych, delikatnie zarysowanych brwi. Hans Ried nie mógł oderwać oczu od tego widoku. Ona była jednak naprawdę cudowna. — Tak, hrabianko. Podróżowałem z krótkimi przerwami od chwili śmierci moich rodziców. Od czasu do czasu spędzałem zimę w rodzinnej rezydencji. Potem jednak szybko wciągało mnie życie dworskie, często wbrew mojej woli. Nie odpowiadało mi ono. Dlatego zeszłej zimy tu nie przyjechałem. Jakiś czas przebywałem w St. Moritz. — O, zapewne jeździł pan tam na łyżwach i nartach? — spytała z ożywieniem. — Oczywiście. Nie można tam robić nic innego. — Ależ to musi być wspaniałe. Ja też mam sanki. Wie pan, gdzie tu w zimie można znaleźć wyśmienitą trasę? — Nie... — Od ruin starego zamku w Riedberg aż do pól nad rzeką. Pędzi się z górki tak szybko jak na skrzydłach. Takiej trasy na pewno nie ma nawet w St. Moritz. — Może tej zimy wypróbujemy ją razem? Podskoczyła i klasnęła w ręce. — Och, cudownie! Właściwie miałby pan prawo przepędzić mnie z Góry Zamkowej. — Nigdy nie wykorzystam tego prawa. — To by było dla mnie straszne. Góra Zamkowa to moja dobra przyjaciółka. Jest najwyższa w okolicy. Stamtąd jest wspaniały widok. Już się cieszę na myśl o nadchodzącej zimie. Będziemy często jeździć na sankach, prawda? — Ależ Piu — zainteresował ojciec — nie łap pana von Ried od razu za słowo. Spojrzała na Hansa z uśi^chem. — Jeśli mu to nie odp°Viada) przecież może powiedzieć, prawda, panie Ried? Uśmiechnął się. — Myślę, że będę miał ^ t0 ochotę o wiele częściej niż pani. Jeszcze przez godzinę Prowadzili ożywioną pogawędkę. Pia była bardzo zadowolona, że ojciec \a\ w njej ^^ udział. W trakcie rozmowy znienacka objęła go radośnie ^ szyję i powiedziała: — Ach, tato! Strasznie S1^ cieszę, że pan von Ried będzie nas odtąd często odwiedzał. Prawda, ze tak będzie? — odwróciła się do Hansa i spojrzała na niego prosząco. Ku swemu zdziwieniu o^^ł coś na kształt satysfakcji, gdy usłyszał jej prośbę. — Chętnie będę odwied^ Buchenau tak często, jak będzie mi wolno. — W takim razie musia> > pan przyjeżdżać codziennie. Jestem bardzo zadowolona. Ojciec ma tak d°^ry łuimor, jakiego nie miał już od bardzo, bardzo dawna. Kiedy Hans już wychodź1 > pja ^wjesiła się mu ufnie na ramieniu i bez żenady szła obok niego, jak f3 ^ dziecko obok ukochanego wujka. Ojciec i córka odprawami gościa do powozu. Pia podeszła do koni i obrzuciła je okiem eksperta. Pożegnawszy się serdec/"1^ Ha ns odjechał. Mijając bramę obejrzał się raz jeszcze, a Pia pomachała $n* Potem przytuliła się do iią na co dzień i nie dostrzega, że córka dojrzewa. Niedawno skończyłaju% osiemnaście lat. — No tak, ale... Przecież sam pan wie, jaki z fflej| jeszcze dzieciak. — Toteż nie zamierzam jej poślubić natyclP^ast, z dnia na dzień. Chciałbym tylko dowiedzieć się, czy będzie pan vi Sprzyjał w tych konku- rach, czy też jest pan im przeciwny. Hrabia Buchenau niepewnym ruchem potifł czoło. Przez chwilę wpatrywał się w jakiś punkt przed sobą. Nasunie wyprostował się i zaczerpnął głęboko powietrza. — Nie... nie mam nic przeciwko temu. WieiH. że jest pan uczciwym, wartościowym człowiekiem, w którego ręce ze spokojnym sercem mogę złożyć los mojej córki. Chętnie też ofiaruję Posiadłości Riedbergów roztropną panią domu. Ale... jestem bardzo zastoc^zony. Czy pan to sobie dobrze przemyślał, czy nie działa pan pochopnie'Przybywa pan z wielkie- go świata, poznał pan kobiety od ich najbardziej if>vV>dzicielskiej strony. Co moja mała, skromna Pia może panu zaofero\«c poza czystym sercem i niewinnym umysłem? Jeszcze nie wie tak napuwvlę, na czym polega do- rosłe życie. Nie do mnie należy ocena, czy jest ^piękna i wystarczająco pociągająca dla takiego mężczyzny jak pan. Nie przykładałem żadnej wagi do rozwijania w niej zewnętrznych zalet, chociaż ^Sdem, że od tego bardzo wiele zależy. Sądziłem, że jeszcze daleki jest czis } kiedy stanę przed tym problemem. Czy nie oczekuje pan zbyt wiele? Cf Pia jest w stanie zaspo- koić pana życzenia, jeśli chodzi o powierzchowność? Proszę się nad tym dobrze zastanowić, drogi przyjacielu. — Już to zrobiłem, hrabio. Pia mogłaby szy^bko nabrać poloni, jeśli przez jakiś czas pozostawałaby pod rozumnym łapownictwem wykształco- nej damy. Jeśli otrzymałbym od pana pozwoleń!^, a hrabianka przyjęłaby moje oświadczyny, poprosiłbym wtedy, aby odWt ją pan na parę miesięcy pod opiekę hrabiny Eckhoff, kuzynki mojej matlt-' Od czasu wyjścia za mąż swojej jedynej córki mieszka w Baden-BadeH- Znam ją jako kobietę wielkiej dobroci. Ma wystarczająco dużo taktu i Doświadczenia, by zostać wyśmienita nauczycielką Pii we wszystkich sptfv%ich, z którymi pana córka 73 musi się jeszcze zapoznać. Nie zachodzi przy tym najmniejsza obawa, że charakter Pii zostanie wypaczony. Mógłby pan ją z całkowitym zaufaniem oddać pod troskliwą opiekę mojej ciotki. Jestem przekonany, że w krótkim czasie pańska córka przekształci się w uroczą i elegancką młodą damę. By być z panem zupełnie szczery, panie hrabio, muszę rzec, że z hrabianką nie łączy mnie namiętne uczucie. Wobec jej dziecinnej niewinności wszelka namiętność musi zamilknąć. Być może nie jestem już nawet w stanie odczu- wać wielkiej, gwałtownej miłości. Jak już panu dałem do zrozumienia, taka nieopanowana namiętność przyniosła mi ciężkie rany. Nic z niej nie pozo- stało oprócz... wstrętu i pogardy. To doświadczenie skłoniło mnie do powrotu do mojego cichego zamku. Pierwszy promyk nadziei ujrzałem w oczach Pii. W stosunku do niej odczuwam serdeczną sympatię, gorącą przyjaźń. Jej energia i szczerość wzbudziły mój szacunek i podziw. Jej sposób bycia jest jak orzeźwiające źródło. Jako moją żonę szanowałbym ją i otoczył troskliwą opieką, aby nic złego nie zasmucało jej czystego serca. Jeśli mój charakter jest dla pana, hrabio, wystarczającą gwarancją, to proszę łaskawie o przyzwolenie. Poczekam na odpowiednią okazję, aby przekazać hrabiance moje oświadczyny. Zamierzam postępować bardzo delikatnie, aby jej nie przestraszyć, gdyż wiem, że jej dusza podobna jest do nie zapisa- nej karty. A więc, hrabio, powiedziałem już panu wszystko, teraz czekam na pańską decyzję. Hans Ried przemawiał spokojnym i serdecznym tonem. Przez chwilę panowało głębokie milczenie. Nagle hrabia wyciągnął gwałtownie rękę w kierunku Hansa i uścisnął ciepło jego dłoń. — Zrozumiał pan, w czym tkwi prawdziwa wartość Pii. Docenił pan to, co zamierzałem osiągnąć przez takie, a nie inne jej wychowanie. To uczucie, które żywi pan do mojej córki jest lepszą wróżbą na szczęśliwe małżeństwo niż nieokiełznana namiętność. To, że pan jej już doświadczył, świadczy raczej na pana korzyść, gdyż według mnie wichura, która już ucichła,'nic już więcej nie zniszczy. Jednym słowem, jeśli Pia się zgodzi, ja nie mam nic przeciwko temu^ Ale proszę nie czynić nic z pośpiechem. Pia jest naprawdę jeszcze dzieckiem, w myślach i emocjach. — Nie ma obawy, hrabio. Będę ostrożny. A skoro już doszliśmy do porozumienia, proszę pozwolić, że opowiem panu o tym, co zmusiło mnie do powrotu do domu. Powinien pan wszystko o mnie wiedzieć, dokładnie poznać moje dotychczasowe życie. Czy mogę zacząć opowiadać? 74 — Jeśli pan tylko chce. I bez tego znam już pana dobrze. Wszyscy musimy przejść przez walkę z porywami namiętności. Ja także to przeżyłem — szaleńczą miłość z tragicznym zakończeniem. Więc jeśli to przyniesie panu ulgę, proszę mówić, zrozumiem pana. Hans von Ried zaczął swoje opowiadanie: — Podczas ostatniej zimy zatrzymałem się w St. Moritz. Tam pozna- łem pewną kobietę. Już przy pierwszym spotkaniu wywarła na mnie wraże- nie, z którego długo nie mogłem się otrząsnąć. Była olśniewająco piękna, a jej urodę potęgowały dodatkowo najwytworniejsze i najbardziej gustowne kreacje, jakie kiedykolwiek widziałem. Od początku — od pierwszych kilku słów, jakie z nią zamieniłem i od pierwszego uśmiechu, jakim mnie obdarzyła, zapłonęło we mnie gwałtowne uczucie. Oczywiście chcąc być stale blisko niej, wlokłem się za nią wszędzie jak cień. Zdawało mi się, że jest dla mnie łaskawa. Z radością spostrzegłem, że okazuje mi szczególne względy. Przyjęła mnie na czwartego do załogi jej saneczek, ponieważ jeden z panów akurat odjechał. Wybieraliśmy się na samotne trasy i wkrótce prawie się nie rozstawaliśmy. Również podczas posiłków w hotelu oraz wieczorów towarzyskich wciągała mnie do swojego najbliższego otoczenia. Byłem tym bardzo uszczęśliwiony. Zauważyłem, że nie jest już pierwszej młodości. Często wokół ust i oczu pojawiały się zmarszczki, świadczące o przeżytych latach. Ale to również w niej poko- chałem. Wyznała mi, że ma już trzydzieści lat i jest wdową. Jakież znaczenie mógł mieć dla mnie jej wiek! Dla jednego jej uśmiechu pozwoliłbym się zamordować. Ogarnęła mnie jakaś niesamowita fascynacja jej osobą. Wkrótce wyzbyłem się wszelkich innych pragnień z wyjątkiem jednego: zdobyć ją dla siebie na zawsze. Pewnego dnia, kiedy sami spacerowaliśmy po niezmierzonej, zaśnieżo- nej okolicy, powiedziałem jej, że ją kocham. Musiała o tym wiedzieć o dawna. Poprosiłem, by została moją żoną. Zgodziła się, ale pod warunkiem, że na razie zachowamy w tajemnicy nasze zaręczyny. Umotywowała to tym, że gdyby się oficjalnie zaręczyła, to natychmiast straciłaby prawo do spadku. Powiedziała mi, że jej nieżyjący mąż zdecydował w testamencie, że cały majątek przypadnie jego krewnym, jeśli tylko wyjdzie za mąż po raz drugi. Od dnia zaręczyn przestałyby napływać jej dochody. 75 To mi oczywiście nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, cieszyłem się, że tylko ja będę mógł zapewnić jej to, co życie czyni piękniejszym i przyjemniejszym. Zaklinałem ją, żeby już teraz ujawniła nasz związek, żeby pozwoliła mi pokryć straty finansowe tym spowodowane. Długa kazała się prosić. W końcu oznajmiła, że już zawiadomiła krew- nych swojego męża o mających nastąpić zaręczynach i w najbliższych dniach spodziewa się przybycia ich pełnomocnika, brata męża. Ma się z nią spotkać i omówić formalności. Nie posiadałem się ze szczęścia. Z oszałamiającym uśmiechem na ustach, który o mały włos nie przy- prawił mnie o utratę rozumu, przyznała mi się, że — ponieważ nie nosiła się już z zamiarem ponownego zamążpójścia — lekkomyślnie kupiła sobie drogocenną biżuterię. Sumę przeznaczoną na ten cel, dwadzieścia tysięcy marek, podjęła z góry ze swoich dochodów. Czerwieniąc się nadmieniła, że teraz powinna zwrócić te pieniądze spadkobiercom męża. Bez słowa wypełniłem czek. Następnego ranka wyjechała do Wenecji na spotkanie ze szwagrem. Umówiliśmy się, że dołączę do niej, gdy tylko otrzymam wiadomość, że można już oficjalnie podać do wiadomości nasze zaręczyny. Po jej wyjeździe jeden z moich przyjaciół rzekł do mnie: “Bogu niech będą dzięki, Hans, że ta piękna syrena nie pożarła cię całego. Wszyscy baliśmy się, że zrobisz jakieś głupstwo". Wpadłem we wściekłość. Poniesionym głosem powiedziałem, że wypraszam sobie tego rodzaju uwagi. W najwyższym oburzeniu opuściłem mojego przyjaciela. Kiedy zostałem sam, ogarnęła mnie niewysłowiona tęsknota za kobietą, którą kochałem. Postanowiłem, że pojadę do niej już następnego dnia, chociaż wiadomość jeszcze nie nadeszła. Udałem się więc w podróż do Wenecji. Zostawiłem kamerdynera na miejscu. Tuż po nadejściu oczekiwanej przeze mnie wiadomości miał natychmiast wyruszyć za mną. Nie wiedziałem, w którym hotelu się zatrzymała. Lecz sama świado- mość tego, że jestem bliżej niej, przynajmniej w pewnym stopniu czyniła mą tęsknotę mniej dokuczliwą. Zamieszkałem jak zwykle w tym samym hotelu, w którym zawsze zatrzymywałem się będąc w Wenecji. Kiedy się przebrałem po podróży, usiadłem przy oknie i w milczeniu obserwowałem malowniczą nocną 76 panoramę Wenecji. W myślach szukałem ukochanej. Nagle, jakby poraził mnie piorun. Do sąsiedniego pokoju weszli ludzie. Przez otwarte okna słyszałem ich głosy. Kobieta i mężczyzna. I ten kobiecy głos rozpoznałbym nawet wśród tysięcy podobnych. Należał do mojej ukochanej. Rozmawiała ze swoim towarzyszem po niemiecku. Serce waliło mi jak młotem z radości, że ją odnalazłem. Zapewne właśnie spotkała się ze szwagrem, aby załatwić poufne sprawy. Tak sądziłem. Nie mogłem się oprzeć pokusie i zacząłem podsłuchiwać rozmowę. To, co usłyszałem, wyrwało mnie brutalnie ze szczęśliwego raju i zmu- siło do spojrzenia w otchłań ludzkiego upodlenia. Nie będę się wdawał w szczegóły. Pokrótce zrelacjonuję, czego się w ten sposób dowiedziałem. To nie był jej szwagier. W sąsiednim pokoju była ze swoim mężem. Wpad- łem w ręce oszustki. Ta piękna kobieta uprawiała swego rodzaju rzemiosło,' polegające na zarzucaniu sieci na głupich mężczyzn i opróżnianiu ich port- feli. Słyszałem, jak dopracowywali ostatnie szczegóły planu, którego celem byłem tym razem ja. Po moim przyjeździe “szwagier" miał mi udowodnić, że “szwagierka" wzięła z “majątku swojego męża" nie tylko o dwadzieścia tysięcy za dużo. Dług miał wynieść pięćdziesiąt tysięcy marek. Gdybym tylko zapłacił brakującą różnicę, szanowna para natychmiast miała się ulotnić, pozostawiając swoją ofiarę, czyli mnie. Nie mogę ująć w słowa tego, co wówczas czułem. Mówili głośno, bez skrępowania. Sądzili, że mój numer nie jest jeszcze zamieszkany. Poza tym język niemiecki dawał im poczucie zupełnej swobody. Nie przypusz- czali też, że ich głośna rozmowa może być z łatwością podsłuchana przez otwarte okna. Uczucie pogardy nie ugasiło ognia, jaki rozgorzał w mojej duszy. Zrozpaczony patrzyłem tępym wzrokiem przed siebie. Jednak znalazłem w sobie dość siły na decyzję o natychmiastowym wyjeździe. Spakowałem swoje rzeczy do torby, nadałem telegram do kamerdynera, aby nie jechał do Wenecji, tylko żeby natychmiast skierował się do Riedberg. Zszedłem na dół, aby się wymeldować. Kiedy wracałem jeszcze raz do pokoju, wytworna para wyszła mi naprzeciw. W ostatniej chwili ukryłem się za kilkoma ozdobnymi roślinami i zobaczyłem kobietę, którą tak kochałem, przechodzącą obok ze swoim mężem. Był to przystojny mężczyzna, ale miał twarz naznaczoną rozpustą. Nigdy jej nie zapomnę! Ogarnęło mnie uczucie wstrętu, że padłem ofiarą takich ludzi. A jednak — uśmiech, 77 z jakim ona na niego patrzyła, wstrząsnął mną do głębi. W ten sam sposób śmiała się do mnie, wpędzając w szaleństwo. Kiedy przeszli, odetchnąłem z ulgą, jakby ominęło mnie jakieś niebez- pieczeństwo. Pobiegłem do pokoju i napisałem na kartce papieru: “Adieu, Madame — byłem w pokoju obok. Wszystko, co omawiała pani ze swoim mężem, słyszałem. Proszę zachować te dwadzieścia tysięcy marek na pamiątkę po głupcu, który zmądrzał". Włożyłem kartkę do koperty i wyjeżdżając zostawiłem ją dla niej. Oczywiście ów głupiec wtedy jeszcze nie zmądrzał. Zraniony, zaszyłem się na zamku w Riedberg, skłócony z sobą i całym światem. Moja dusza była pełna goryczy. Długo nie mogłem przyjść do siebie. Może pan sobie wyobra- zić, hrabio, jak po tym przeżyciu podziałała na mnie czysta, szczera Pia. Była dla mnie pokrzepieniem. Przed żadną kobietą z wyższych sfer nie mógłbym już z pełnym zaufaniem otworzyć serca. Nie pozwoliłby mi na to brak wiary w szczerość jej intencji. Tylko hrabiance Pii mógłbym zawierzyć, dla jej niepowtarzalnego, szlachetnego usposobienia, nieskalanej duszy. Bez obaw pozwolę jej nosić moje nazwisko. Tylko ona nie splami jego honoru. Zamilkł z westchnieniem. Hrabia Buchenau słuchał go z nieruchomą twarzą. Tylko w jego oczach tliły się niekiedy ponure ogniki. Teraz przetarł je, jakby chcąc coś ukryć. — Tak, tego rodzaj rozczarowania mogą człowiekowi zatruć życie! Kiedy kocha się z całego serca i nagle człowiek pojmuje, że to wszystko było złudzeniem, że padł ofiarą podstępnego oszustwa... Tak, młody przyja- cielu... o jakże dobrze cię rozumiem, zbyt dobrze! Przez chwilę milczeli patrząc na siebie. Potem także hrabia Buchenau zdobył się na opowieść o wydarzeniach, które złamały mu życie. Swoją drugą żonę poznał w czasie podróży. Towarzyszyła swej mrukli- wej ciotce. Z radością przyjęła oświadczyny hrabiego, dostojnego zalotnika. Obłudnie udawała wielką miłość i oddanie. Ta komedia trwała także po ślubie przez cały długi rok. Do chwili, kiedy hrabia przyłapał swoją małżonkę w ramionach owego byłego oficera austriackiego, lekkoducha, o którym nikt dokładnie nie wiedział, skąd pochodzi ani z czego żyje. Rozpustnik sprytnie zapewnił sobie wstęp na zamek Buchenau, podając się za przyjaciela pana domu. Przyłapanie na gorącym uczynku pary kochanków pociągnęło za sobą pojedynek. Przeciwnik hrabiego dostał tylko lekkie draśnięcie w ramię, podczas gdy zdradzonego męża odniesiono z miejsca walki z rozstrzas- kanym kolanem. Hrabina musiała natychmiast opuścić zamek. Szybko przeprowadzono rozwód. Odebrano jej tytuł i nazwisko męża. Prawdopodobnie wyszła potem za swojego kochanka. Hrabia wspaniałomyślnie przyznał jej sto tysięcy marek, gdyż nie miała żadnego majątku. Nie chciał też, aby stoczyła się jeszcze niżej. Od tego czasu nic więcej już o niej nie słyszał. — Wcale zresztą tego nie pragnąłem — zakończył hrabia ponuro. — Liana von Lankow to dla mnie zamknięty rozdział. Hans von Ried podskoczył na krześle i spojrzał osłupiały na gościa. — Jak ona się nazywała? — spytał podnieconym głosem. Hrabia popatrzył na niego smutno. — Liana. Liana von Lankow. To jej panieńskie nazwisko. — A... jak nazywał się ten kochanek, oficer? — wykrztusił Hans blednąc coraz bardziej. — Justus von Brenken. Ale co panu jest? Młody mężczyzna dopadł biurka i pogrzebał w listach przeznaczonych do spalenia. Drżącymi rękoma wyjął z jednej z kopert fotografię. Pokazał ją hrabiemu. — Czy to ta? To pańska była żona? Zapytany wpatrywał się z grymasem na twarzy w cudownie piękną dziewczęcą buzię o słodkim uśmiechu. — Tak, to ona... —wybełkotał przez zaciśnięte zęby, Hans von Ried opadł bez sił na fotel. — Zaiste... dziwny zbieg okoliczności. To także bohaterka mojego smutnego romansu — powiedział ochrypłym głosem. Patrzyli na swoje blade twarze, nic nie mówiąc. Pomiędzy nimi na dywanie leżało zdjęcie pięknej kobiety. Pierwszy ocknął się hrabia i rzekł ironicznie: — No to siedzimy sobie tu, dwaj głupcy, ofiary tej samej kobiety. Tak nisko upadła, tak nisko... ta, którą kiedyś tak szanowałem. Aferzystka, oszustka, na dodatek żona człowieka, który jednym strzałem uczynił ze mnie kalekę. Doprawdy, życie czasami przypomina mi sztuczki kuglarskie. Hans von Ried spojrzał na niego zatroskany. 79 78 — Nie powinniśmy już tego roztrząsać, hrabio. Nie może się pan już zadręczać, pozwolić, żeby to panem zawładnęło. To było dla mnie zbyt wielkie zaskoczenie. Chyba byłoby lepiej, gdybym zaoszczędził panu tej ostatniej rewelacji. Starszy mężczyzna gwałtownie potrząsnął głową. — Nie, nie. Dobrze, że tak się stało. Jakkolwiek gorzka jest ta informacja, to jednak uwalnia mnie ona od myśli, która przez wiele lat nie dawała mi spokoju. — Czy mogę wiedzieć, co to była za myśl? — Tak. Przed panem nie mam już żadnych tajemnic. Otóż sądziłem, że zbyt ostro ją wtedy potraktowałem. Niekiedy wmawiałem sobie, że po prostu padła ofiarą słabości czy chwilowego oszołomienia. Dopiero teraz zrozumiałem, że była z gruntu zła, że miała doszczętnie zepsute serce. Jedynie kobieta bez sumienia potrafi tak igrać z najświętszymi uczuciami ludzkimi. Tak nisko może upaść tylko ktoś, kto nie jest już zdolny do jakichkolwiek szlachetnych odruchów. Świadomość ta uwalnia mnie od rozterek. Mimo wszystko pokazanie przez pana tej fotografii jest dla mnie zbawienne. Hans von Ried powoli podniósł podobiznę uśmiechniętej kobiety i wrzucił ją do kominka. Płomień buchnął i pochłonął ją łapczywie. — Obcując z tym typem von Brenkenem na pewno nie stała się lepsza. Z tego co wówczas podsłuchałem wynika, że używał jej jako przynęty na łatwowiernych pajaców, by wyłudzać od nich pieniądze. W ten sposób zara- biał na swoje utrzymanie, a był bardzo rozrzutny. Prawdopodobnie działali we wszystkich najwytworniejszych kurortach. On również był najpierw w St. Moritz, ale trzymał się od niej z daleka, by nie wzbudzać podejrzeń. W St. Moritz przedstawiała się jako pani von Lankow. Hrabia patrzył błędnym wzrokiem przed siebie. — Jakież to wszystko ohydne, jak bardzo ohydne... A ja chciałem, żeby ona została matką mojego dziecka. Porozmawiali jeszcze,trochę. Obaj uzupełnili swoje historie o kilka szczegółów. Ta swobodna rozmowa sprawiła im wielką ulgę, a także wzmocniła przyjaźń. W godzinę potem hrabia pożegnał się, nie zobaczywszy ani jednej rzeczy ze zbiorów Hansa. Zupełnie o tym zapomnieli. Dopiero przy wyjściu Hans von Ried przypomniał o tym hrabiemu, który obiecał, że odwiedzi go ponownie, tym razem w towarzystwie Pii, aby wszystko obejrzeć. Jeszcze raz poruszyli też temat planów matrymonialnych Hansa. — A więc daje mi pan wolną rękę, hrabio? Wolno mi spytać Pię, czy zostanie moją żoną, kiedy nadejdzie odpowiednia pora? — Tak właśnie masz postąpić. Nie będę się już wtrącał. Z pewnością poczekasz na właściwy moment i starannie dobierzesz słowa. Sprawi mi ogromną radość, jeśli któregoś dnia będę mógł cię nazwać moim synem. Los mi poskąpił własnego. Miałem go tylko przez kilka dni — umarł ze swoją matką, dobrą kobietą, której chyba nie kochałem tak, jak na to zasłu- giwała. Cóż... życie jest właściwie sprawiedliwe. No nic! Pójdę już sobie. Pia na mnie czeka, nie chciała mnie puścić samego. Żyj dobrze, drogi przyjacielu. Do widzenia! — Do widzenia, panie hrabio. Proszę pozdrowić ode mnie Pię. Hrabia uśmiechnął się. — Przekażę jej pozdrowienia. Myślę, że się ucieszy. Wiele dla niej znaczysz. Często powtarza, że jesteś jej dobrym przyjacielem. Traktuje to bardzo poważnie. Hans von Ried odprowadził gościa do powozu. Kiedy potem wrócił do swojego gabinetu, zajął się przerwaną przez wizytę hrabiego czynnością. Zanim zapadł zmrok, razem z innymi listami spłonęła każda kartka, którą Liana von Lankow kiedykolwiek zapisała adresując do niego. Żałował tylko, że nie mógł zniszczyć także tych listów, które on pisał do niej w St. Moritz. Na pewno szydziła z przelanej na papier tęsknoty, obliczając skrupulatnie, na jaką sumę można go jeszcze naciągnąć. 80 6 — Ludzie... l VII Mijała już zima, a pomiędzy Hansem von Ried a Pią nie doszło jeszcze do decydującej rozmowy. Hrabia o nic nie pytał, pozwolił Hansowi swobodnie działać. Ale flegmatyczny adorator wciąż czekał na stosowną okazję. Nic nie zmuszało go do pośpiechu. Nie czekał z utęsknieniem na chwilę, w której będzie mógł ofiarować Pii swoje serce. Jego spotkania z hrabią Buchenau i jego córką stały się jeszcze częstsze niż poprzednio. Hrabia kilkakrotnie składał wizytę w Riedberg. Czasami towarzyszyła mu Pia. Poznali już dość dokładnie kolekcję Hansa. Miłe wspomnienia budziły wspólnie spędzone Święta Bożego Naro- dzenia. Hans von Ried i Pia wyszukali w lesie choinkę, a potem ją przystroili. Dziecięcy prawie zapał Pii wzruszał, a radosny, świąteczny nastrój udzielił się obu mężczyznom. W Hansie obudziły się wspomnienia z dzieciństwa. Pani Dornemann niemalże ugrzęzła w słodkim cies'cie. Pia pomagała jej przy wypieku z wielką gorliwością, aczkolwiek odnosząc mizerne sukcesy. Obaj panowie musieli koniecznie skosztować jej nieuda- nego placka. Niedoświadczona kucharka obserwowała ich z napięciem i pilnowała, aby wszystko zostało zjedzone. Kiedy spadł pierwszy śnieg, Hans von Ried sprowadził eleganckie saneczki wyścigowe. Kupa żelastwa, jaką — używając tego właśnie okre- ślenia — zaprezentowała mu Pia, nie'przypadła mu do gustu. Niemal codziennie, jeśli pogoda na to pozwalała, zjeżdżali z Góry Zamkowej. Cóż to była za frajda dla hrabianki! Z głośnym piskiem mknęła szybko w dół. Potem ze śmiechem na ustach dzielnie wspinała się pod górę. Hansa cieszyło jej wesołe usposobienie. Zauważył też z zadowoleniem, że dziewczyna stopniowo odzwyczaja się od nieokrzesanego, chłopięcego zachowania. Korzystając z jego wskazówek zamówiła sobie odpowiedni kostium sportowy. W tym biały m,wełniany m ubranku wyglądała wprost uroczo, mimo dużej czapki, która prawie całkowicie przysłaniała jej włosy. Jednak od czasu do czasu niesforny, złoty kosmyk przyozdabiał zaczerwienioną od mrozu twarzyczkę. Kiedy wracali do domu, raz na sankach, raz pieszo, Hans opowiadał jej o życiu w wielkich, wytwornych ośrodkach sportów zimowych. Znał je 82 wszystkie i umiał je dobrze opisać. Pia słuchała z wypiekami na twarzy i niekiedy z jej piersi wyrywało się ciche, tęskne westchnienie. Że też tata tego nie słyszy... Jednego z ostatnich dni stycznia wybrali się razem na spacer po pokry- tym śniegiem lesie. Od wczesnych godzin porannych jeździli na sankach i teraz Hans odprowadzał Pię do Buchenau, gdzie hrabia oczekiwał ich z filiżanką herbaty, a pani Dornemann szykowała już smakowite, kruche ciasteczka. Hans właśnie opowiadał o wielkich zimowych imprezach sportowych oraz o popularnych miejscowościach wypoczynkowych. Miał w tym swój ukryty cel. Ponieważ zamierzał na jakiś czas oddać Pię pod opiekę swojej ciotki mieszkającej w Baden-Baden, chciał, aby sama zapragnęła zobaczyć trochę świata. Toteż bynajmniej się nie zdziwił, gdy Pia rzekła wzdychając: — Ależ tam musi być wspaniale! Chciałabym kiedyś zobaczyć te miejsca, pobyć tam choćby przez chwilę. Ale nie chciałabym żyć w tym wiecznym zgiełku. Nigdzie nie jest tak pięknie jak w Buchenau. — Nie zmieniłabyś zdania, gdybyś tylko raz tam pojechała? — spytał z uśmiechem. Pia potrząsnęła przecząco głową. — O nie, tęskniłabym za domem. Jeśli ktoś spędził całe dzieciństwo na wsi, temu na pewno nie będzie odpowiadało życie w rozgardiaszu. Pan przecież także wrócił do swego zamku, gdzie czuje się pan najlepiej, czyż nie tak? Spojrzał w jej pytające, badawcze oczy i odparł: — Właściwie jestem w Riedberg trochę samotny. — Ale nie chce pan znowu wyjechać? — przestraszyła się Pia. Nie spuszczał jej z oczu. — Czy zmartwiłabyś się, gdybym opuścił Riedberg, hrabianko? Potrząsnęła głową. Oddychała szybko i niespokojnie. — Nie... nie zmartwiłabym się. Załamałabym się! To byłoby straszne, gdybym już nie mogła widywać się z panem codziennie jak teraz. Co by się stało z tatą i ze mną, gdyby pana zabrakło? Wypłakałabym sobie oczy. Bardzo pana lubię i tata również. Proszę natychmiast powiedzieć, że to był żart, że nie wyjeżdża pan z Riedberg! Chwyciła go błagalnie za rękę i zmusiła, żeby się zatrzymał. 83 ———— X L?J^-^*.*-~ - — Dlaczego nie? — Ja muszę pozostać u taty w Buchenau. Jestem jego córką. Należę do niego! — W takim razie należałabyś wtedy do mnie. Odwiedzalibyśmy codziennie twojego tatę, albo on przyjeżdżałby do nas. Nagle się roześmiała. — Ach nie... co też pan sobie wyobraża? Tata by się na to nie zgodził. — Na pewno zezwoliłby na to, tylko... oczywiście... musiałabyś zostać moją żoną. Otworzyła szeroko oczy, usiłując zrozumieć te słowa. Pobladła. — Pańską... żoną? Ja? Pańską żoną? —jąkała z niedowierzaniem. — Tak, hrabianko, moją żoną. Potrząsnęła niespokojnie głową. — Ale to niemożliwe. — A dlaczego nie? Odetchnęła głęboko. 84 l Patrząc w jej lśniące złotym blaskiem oczy poczuł, jak ogarnia go miłe, ciepłe uczucie. — A więc najchętniej nigdzie byś mnie stąd nie puściła? — spytał cicho. Przełknęła z wysiłkiem ślinę, powstrzymując nabiegające do oczu łzy. — Trzymałabym pana mocno, ze wszystkich sił. Życie stało się dla mnie o wiele piękniejsze od chwili pana powrotu. Ale... jeśli chce pan odjechać... nic nie mogę na to poradzić — odpowiedziała zrezygnowanym tonem. Mimo wysiłków na jej długich, ciemnych rzęsach pojawiła się duża łza. To go zupełnie rozczuliło. Najchętniej scałowałby tę lśniącą kroplę. Po raz pierwszy widział łzy w jej oczach. — A jednak, hrabianko, mogłabyś coś uczynić, by zapobiec mojemu wyjazdowi — rzekł z czułością. — Proszę powiedzieć — nalegała — proszę szybko powiedzieć, co mam zrobić? Wziął j ą za rękę. IOW 11. Popatrzyła na niego niepewnie. — Przecież to niemożliwe! — Musiałabyś przyjść do mnie do Riedberg i pozostać w zamku na zawsze, abym już nie musiał snuć się samotnie po tej wielkiej kamiennej budowli. — No, bo... ze mnie taka głupia gęś. Nie wiedziałabym, jak mam się w tej roli zachowywać. Trzeba przecież być niesamowicie mądrą osobą. Musiałabym nauczyć się chodzić dostojnym, uroczystym krokiem. Widzia- łam raz w kościele, jak brała ślub córka arendarza Reichla. Miała na sobie białą, jedwabną suknię z welonem i długim trenem. Okropnie płakała, a wszyscy mieli takie uroczyste miny. Ja też płakałam. To było takie smutne. Był zupełnie bezradny wobec tej naiwności. Jej niewinność i niewiedza wzruszały. Było gorzej, niż przypuszczał. Poproszenie o rękę Pii wcale nie było łatwym zadaniem. — To wcale nie jest takie straszne, hrabianko — rzekł z uśmiechem. — Ślub nie jest smutną uroczystością. Widziałaś jedynie łzy radości. Jako moja żona nie miałabyś wcale obowiązku być cały czas poważna. Powinnaś pozostać taka, jaka jesteś — wesoła i pogodna. Właśnie tego potrzebuję. A co do chodzenia w sukni z trenem, szybko się tego nauczysz. Przecież nie będziesz w niej chodzić na okrągło, tylko od czasu do czasu, przy szcze- gólnych okazjach. Żebyś nauczyła się wszystkiego co trzeba, mógłbym zabrać cię na jakiś czas do mojej ciotki, hrabiny Eckhoff, która na pewno przyjęłaby cię serdecznie. Przy tej okazji mogłabyś trochę poobracać się w wielkim świecie. Pia zrobiła zamyśloną minę. — Byłby pan ze mną? — Nie, hrabianko. Byłoby lepiej, gdybyś przez powiedzmy rok była sama u mojej ciotki. Może czasami bym cię odwiedzał. A potem zabrałbym cię stamtąd do domu, do Riedberg, jako moją małą, kochaną żonę. Patrzyła na niego niezdecydowanie. — Ale ja nie wiem, czy... czy się do tego nadaję. Czy będzie pan ze , mnie zadowolony. Pani Dornemann ciągle powtarza, że zupełnie nie znam się na pracach domowych. Mówi też, że kobieta powinna lepiej orientować się w sprawach gospodarstwa niż służba, w przeciwnym wypadku w domu będzie panował nieład. Uśmiechnął się łagodnie i przyciągnął ją do siebie. — Wszystkiego się nauczysz! Najważniejsze jest to, czy chcesz, czy lubisz mnie na tyle, aby zostać ze mną na zawsze. — Dobrych chęci mi nie brakuje. Najchętniej zawsze byłabym z panem, bardzo pana lubię — wyznała otwarcie, uśmiechając się niepewnie. 85 — A więc zgadzasz się? Westchnęła. — Najpierw musimy zapytać ojca, czy nie ma nic przeciwko temu. — To zbędne. Już go o to pytałem i nie sprzeciwił się. — Tak? No to... jeśli pan uważa, że to możliwe, to... niech tak się stanie. Wzruszony ucałował z szacunkiem jej ręce. — Tak, hrabianko, naprawdę myślę, że to możliwe. Oddychała szybko i niespokojnie. — Ach... obawiam się, że byłoby lepiej tak jak do tej pory. — Nie! To nie może trwać cały czas! Jeśli nie chcesz zostać moją żoną, to wyjadę z Riedberg. Przestraszona potrząsnęła głową. — Nie, nie... już lepiej zostanę pańską żoną. To nie będzie tak bardzo trudne — powiedziała odważnie. Wziął ją pod ramię. — Tak, kochana Piu. Ułatwię ci to — rzekł czule. — Nie będzie się pan niecierpliwił, gdy zrobię coś nie tak? — Powiem ci, co masz robić. — No, to wtedy na pewno się uda — powiedziała rezolutnie. Była urocza. Oświadczyny wypadły nieco dziwacznie, choć nie były pozbawione wdzięku, mimo że nawet teraz serce biło mu dosyć spokojnie. — Chodźmy dalej, bo mi tu zamarzniesz — zatroszczył się, otulając jej zimne dłonie w wełniane rękawiczki. Uśmiechnęła się. — Jakie to zabawne. Zawsze mówił pan do mnie “ty"! Pokiwał głową z powagą. — Od dzisiaj ty też masz tak do mnie mówić. Albo po prostu Hans. Znowu zaśmiała się cicho. — Jeśli tylko się odważę. Myślę, że będzie mi ciężko. — Spróbuj, śmiało! Zniecierpliwiona wzruszyła wpierw ramionami, ale potem popatrzyła odważnie. — Musi mi się udać, ale... nie możesz się śmiać! Jednak uśmiechnął się lekko, lecz zaraz potem przybrał przesadnie poważną minę. — Nie, nie. Wcale się nie śmieję. “Ty" wyszło ci znakomicie. Teraz przymierz się do “Hansa". Odetchnęła głęboko. — Kiedy to tak trudno... Hans! Była przy tym tak uroczo zmieszana, że szybko objął ją ramieniem i pocałował w usta. Poczuł, jak zadrżała, gdy ich wargi się spotkały. Przez moment nieruchomo stała w jego ramionach, bez tchu, sparaliżowana, jak ptak schwytany w pułapkę. Widać było, że przeżywa coś nieznanego, nie- jasnego. Spojrzał na nią z niepokojem. Miała zamknięte oczy. Teraz za wszelką cenę musiał przywrócić jej naturalność. Bardzo chętnie jeszcze raz poczułby jej małe, drżące usta, ale się opanował. — No, mała Piu. To był nasz pocałunek zaręczynowy. Tak się zawsze robi — powiedział od niechcenia. — Teraz jesteś już moją prawdziwą narzeczoną. Dziewczyna odzyskała zdolność ruchu. — Ależ się przestraszyłam! — przyznała prostodusznie i ściągnęła czapkę z czoła, jakby zrobiło jej się gorąco. Ze wzruszeniem znowu położył jej rękę na swoim ramieniu. — Chodźmy szybko do domu, do twojego ojca — rzekł spokojnie. Odetchnęła. — Tak, chodźmy. Zmieszanie jeszcze jej nie opuściło. Usta ciągle pamiętały pocałunek. Próbował zająć jej myśli swobodną rozmową, lecz w dalszym ciągu zachowywała się trochę sztywno. Kiedy przyszli do domu, pobiegła do pokoju ojca tak szybko, że ledwo mógł za nią nadążyć. — Tato, ach tato! Stało się coś niesamowitego. Pan von Ried chce, żebym została jego żoną. Mam mówić do niego “Hans" albo “ty" i... Urwała. Chciała dodać “i pocałował mnie także", ale nie przeszło jej to przez usta. Patrząc nieśmiałym wzrokiem powiedziała tylko: — I teraz jesteśmy już zaręczeni. Po tym oświadczeniu zarzuciła ojcu ręce na szyję i schowała głowę na jego piersi. Nad głową dziewczyny spojrzenia obu mężczyzn spotkały się. Przez chwilę patrzyli na siebie uważnie i w milczeniu. Hrabia uspokajająco głaskał Pię po włosach. Potem rzekł łagodnie: 86 87 — A więc jesteś teraz malutką narzeczoną, Piu. Hans Ried będzie cię w przyszłości ochraniał. Cieszy mnie to, gdyż jest młody i silny. Będzie wiernie czuwał nad tobą. Czy kochasz go? Uniosła głowę i popatrzyła na niego szczerze. — Tak, tato, bardzo. Powiedział mi, że jeśli nie zechcę zostać jego żoną, to wyjedzie z Riedberg. A przecież nie zniesiemy tego, ani ty, ani ja. Nie możemy do tego dopuścić, prawda? Ale jeśli ja zamieszkam z nim w Riedberg, czy nie będziesz tu czuł się bardzo samotnie? — Nie, dziecko. Nie martw się o to. Przecież będę mógł cię codziennie widywać. Poza tym w Biblii jest napisane, że kobieta opuści ojca i matkę i pójdzie do męża. Tak być musi. Cieszę się bardzo, że odtąd oprócz córki będę miał także drogiego syna, i że będziesz mieszkać blisko mnie. Przecież mogłoby się tak zdarzyć, że mężczyzna, który wziąłby za żonę moją Pię, zabrałby ją gdzieś daleko, daleko... Położyła mu palec na ustach. — Och, nie! Cóż myślisz, za kogoś obcego bym absolutnie nie wyszła. W ogóle za nikogo oprócz Hansa von Ried, bo to mój najlepszy przyjaciel i twój również, prawda, tato? Hrabia Buchenau chwycił jej rękę i podał Hansowi. — Tak, moje dziecko, to twój najwierniejszy przyjaciel. Niech Bóg pobłogosławi wasz związek. Kochajcie się i szanujcie nawzajem. W końcu wzruszenie zwyciężyło, więc odwrócił się. Pia spojrzała niespokojnie i trwożnie na Hansa. Bezradnie popatrzyła mu w oczy. Serce biło jej głośno. Jej narzeczony wyciągnął ramiona. — Chodź, Piu! —poprosił czule. Z młodzieńczą pory wczością przy warła do jego piersi. Objął ją mocno. Przy jego sercu czuła się tak bezpiecznie. Słyszała, jak bije spokojnie i miarowo. Ten rytm zawsze już będzie kojarzył jej się z owym dniem. Zdawało się jej, że jego ramiona ochronią ją przed całym zagrożeniem i cierpieniem tego świata. * VIII Następne dni przeżyła Pia jak w dziwnym śnie. Nie mogła sobie uzmysłowić, co naprawdę czuje. Wiedziała tylko, że w jej życiu zaszła nagła odmiana. Czasami dręczył j ą lęk zdominowany nieokreślony m poczu- ciem obowiązku wypełnienia jakiejś ważnej misji. Wtedy kroczyła powoli i uroczyście przez długie komnaty zamku, próbując przybrać godną postawę. Potem znowu śmiała się z siebie samej na myśl o tym, że jest narzeczoną Hansa von Ried i zostanie panią na zamku w Riedberg. Miewała zmienne nastroje. Niekiedy beztrosko dokazywała śpiewając i śmiejąc się, kiedy indziej siedziała cicho w kąciku, pogrążona w marze- niach. Pani Dornemann patrząc na nią potrząsała głową. Nie wiedziała nic o zaręczynach Pii. Hrabia Buchenau wolał, by zostały podane do publicznej wiadomości, dopiero kiedy młoda narzeczona wróci od hrabiny Eckkhoff. Więc gospodyni mogła jedynie przypuszczać, że skrajne zachowania Pii są związane ze zbliżającą się podróżą w “wielki świat". To, że jej hrabianka dostąpi praw należnych także innym młodym dziewczynom z jej sfery, że będzie kształcić się u prawdziwej damy, napeł- niało panią Dormemann radością. Satysfakcją z tego, że sprawiedliwości staje się zadość. Bała się rozstania nie mniej niż sam hrabia, ale podobnie jak on, nie dawała tego po sobie poznać. Hansowi trudno było prawidłowo zinterpretować humory Pii i odpo- wiednio do nich dostosować ton rozmowy. Często pozostawał bezradny wobec jej naiwności. Była przepełniona wielkim entuzjazmem i pragnie- niem, aby mu się przypodobać i wciąż pytała, czy jako -jego żona będzie mogła robić to lub tamto czy też ma tego zaniechać. Ale nie miała najmniej- szego pojęcia o prawdziwych prawach i obowiązkach żony wobec męża. Hans von Ried nie był w stanie choćby w przybliżeniu jej tego wyjaśnić. Równie bezsilny był ojciec. Tym zadaniem należało obarczyć wrażliwą i mądrą kobietę. Obaj mężczyźni coraz mocniej się utwierdzali w tym przekonaniu. Postanowiono więc, że Pia pojedzie do hrabiny Eckhoff już za tydzień. Po raz pierwszy od dziesięciu lat hrabia Buchenau zdecydował się wyruszyć w podróż i ponownie nawiązać kontakt ze światem. Osobiście chciał przekazać Pię hrabinie Eckhoff. 89 l Kiedy obaj poinformowali Pię, że w następnym tygodniu jedzie do Baden-Baden, na wpół przestraszona, na wpół uradowana przycisnęła ręce do serca. — Ach, to już wkrótce — rzekła cichym głosem. Ale skoro tylko się dowiedziała, że ojciec pojedzie razem z nią, uczucie radości przeważyło nad lękiem. Nadeszła połowa lutego. Hans von Ried napisał do ciotki, że ma do niej wielką prośbę, którą wolałby przekazać osobiście. Hrabina odpisała mu, że jeśli tylko prośba jest możliwa do spełnienia, zgadza się na wszystko, gdyż ma wobec Hansa dług wdzięczności. Kiedyś oddał jej wielką przysługę. Hrabina od czasu śmierci swojego męża gene- rała utrzymywała się z emerytury i nie mogła pozwolić córce na małżeń- stwo z ubogim oficerem. Z pomocą młodej parze przyszedł wtedy Hans, który wspaniałomyślnie obdarzył ich pieniężnym prezentem. Uczynił to, ponieważ hrabina i jej córka były jego jedynymi krewnymi, a on dysponował dużym majątkiem. Podarowanie tej sumy nie było dla niego czymś nadzwyczajnym, ale obie panie uznały ją za dar niezwykłej wartości. Więc teraz mógł prosić ciotkę także o spełnienie bardziej wygóro- wanych życzeń, nie obawiając się, że spotka go odmowa. Hrabina Maria Eckhoff siedziała w małym, przytulnym salonie przy oknie z robótką na kolanach. Okazała, wytworna dama o dobrotliwym usposobieniu oczekiwała siostrzeńca, który zapowiedział swoje przybycie. Kiedy wreszcie go zameldowano, odłożyła na bok robótkę i zrobiła kilka kroków, by wyjść mu na spotkanie. Pozdrowiła go serdecznie i z przy- jemnością przyjrzała się jego smukłej postaci. — Nareszcie znowu cię widzę, drogi Hansie! — zawołała radośnie. Ucałował szarmancko jej wypielęgnowaną dłoń. Poprosiła, żeby usiadł naprzeciwko. — Długo mnie nie było u ciebie, ciociu Mario — stwierdził z uśmiechem. Z niemalże matczyną czułością wpatrywała się w jego męską opaloną twarz. 90 — No tak, już dawno cię nie widziałam. Podróżowałeś i nie mogłeś przyjechać. Ale teraz jesteś na stałe w Riedberg, skąd dzieli cię od nas zaledwie kilka godzin koleją. To nieładnie, że tak rzadko się pokazujesz. — Nie czyń mi wyrzutów, ciocio Mario! Udałem się do Riedberg, aby w samotności przeboleć pewną przykrą sprawę. Popatrzyła na niego zatroskana. — Zauważyłam twoje wielkie przygnębienie, kiedy odwiedziłeś mnie * wracając z Wenecji i powiadomiłeś, że zamierzasz zamieszkać na stałe f| w Riedberg. Ale nie śmiałam wypytywać o powód twoich kłopotów. — Nic by to zresztą wówczas nie dało, ciociu Mario. Nie byłem w stanie o tym rozmawiać. Dziś opowiem ci o wszystkim, nawet jeśli nie będziesz pytać. Ale zanim do tego przejdziemy, powiedz, co słychać u Lotty? Twarz hrabiny rozjaśniła się. — Och, jest bardzo szczęśliwa ze swoim mężem. Zawdzięczamy to jedynie tobie, drogi Hansie! Zmieszany i skrępowany zaoponował: — Ciociu, nie mówmy o tym. A więc jest szczęśliwa? To mnie bardzo cieszy. Zadowolona z męża żołnierza"? Hrabina przytaknęła. — Tak, on ją nosi na rękach. — I zostałaś już babcią? Jesteś na to zbyt piękna i aż nieprzyzwoicie za młoda. Ani jednego siwego włosa. Hrabina roześmiała się. — Przypatrz no się tylko dokładniej, a znajdziesz dostatecznie dużo siwizny na mojej głowie. Jestem babcią, jak się patrzy! Mój wnuczek ma już sześć miesięcy. Byłam u nich na Boże Narodzenie. Lotta nie przesta- wała mnie prosić, więc oczywiście chętnie ich odwiedziłam. Mieszkają w bardzo ładnym garnizonie. Cieszę się, że dobrze im się wiedzie. Ale teraz porozmawiajmy o tobie, Hans. Nie bawiąc się w długi wstęp przeszedł od razu do sedna. Najpierw opowiedział o nieszczęśliwej przygodzie miłosnej, nie wspominając jednak, że oszustka okazała się byłą żoną hrabiego Buchenau. To nie miało nic do rzeczy, poza tym nie dotyczyło go bezpośrednio. Następnie rzeczowo i zwięzłe poinformował hrabinę o stosunkach łączących go z hrabią Buchenau i jego córką oraz o zaręczynach. Nie 91 ukrywał, że jego wybór podyktowany był raczej rozsądkiem niż sercem. Podkreślił jednak wielką sympatię, jaką czuje do Pii. Hrabina słuchała go z pełnym zrozumieniem. Czasami wtrącała tylko jakieś pytanie, świadczące o żywym zainteresowaniu sprawami Hansa. Trochę żałowała, że nie był zaangażowany całym sercem w ten związek. Była kobietą o wielkiej wrażliwości. Miała za sobą szczęśliwe małżeństwo z ukochanym mężczyzną. Ponieważ bardzo lubiła Hansa, wolałaby, aby znalazł pełniejsze szczęście. Powstrzymała się jednak od tych uwag, które i tak okazałyby się chybione. Na koniec Hans rzekł: — Nie możesz sobie wyobrazić, jak bardzo moja narzeczona jest jeszcze dziecinna, niedoświadczona, nieobyta w świecie i nieporadna w wie- lu sprawach. Chociaż pod względem intelektualnym po części przewyższa swoje rówieśnice. Zanim nasze zaręczyny zostaną ogłoszone, koniecznie musi zostać uświadomiona co do niektórych kwestii. Niezbędne jest także nauczenie jej odpowiedniego doboru strojów, jak przystało damie. Ani jej ojciec, ani ja nie czujemy się na siłach, by przyswoić jej tę wiedzę. Więc pomyślałem o tobie, ciociu Mario. Czy przyjęłabyś Pię do siebie na jakiś czas? Czy podjęłabyś się trudu wykształcenia tej młodej, niedoświadczonej dziewczyny. Może tego dokonać tylko kobieta o wielkiej dobroci i czułości, a ty posiadasz te zalety, droga ciociu. Pia nie zaznała wcale błogosławionego wpływu macierzyńskiej opieki. Ty na pewno znajdziesz właściwy sposób, by ją uświadomić, nie raniąc jednocześnie jej uczuć. Byłabyś też dla niej nieza- stąpioną nauczycielką w sprawach szyku i elegancji. A więc, droga ciociu — teraz wiesz już wszystko. Powiedz mi, czy mogę przywieźć tutaj Pię. Z uśmiechem, nie pozbawionym jeszcze uroku, hrabina podała mu spontanicznie rękę. — Przyjedź tu ze swoją narzeczoną, drogi Hansie. Bądź pewien, że wszelkimi dostępnymi mi środkami udowodnię ci, że jestem godna zaufa- nia, jakim mnie obdarzyłeś. Mam nadzieję, że wywiążę się z tego zadania ku radości was wszystkich. Ponjeważ sama wychowałam córkę, nie będzie mi trudno zostać na ten czas drugą matką dla Pii. Cieszę się także, że mani sposobność okazać ci moją wdzięczność. Tylko nie zaprzeczaj! Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak wielki dług zaciągnęłam u ciebie. To ty jesteś przyczyną szczęścia mojej córki. Uczynię wszystko, co może ci dopomóc na twojej drodze do szczęścia. 92 Hans von Ried też się uśmiechnął. — Poczekaj tylko, ciociu Mario. To wcale nie będzie takie proste zamienić moją dzikuskę w elegancką, młodą damę. Nie przestrasz się tylko, gdy ją ujrzysz. O jej garderobę dbała dotychczas poczciwa, lecz prosta go- spodyni hrabiego. Najpilniejszą sprawą jest chyba zakupienie dla mojej narzeczonej nowych rzeczy. Pieniądze nie mają tu znaczenia. Pia została wychowana w całkowitej obojętności dla wyglądu zewnętrznego. — Na wszystko znajdzie się rada, drogi Hansie. Szybko przyzwyczai się do zwracania większej uwagi na to, co ma na sobie. My, kobiety, mamy to we krwi. Z radością będę obserwować, jak ze szkaradnej gąsienicy rozwija się cudowny motyl. W każdym razie to jest najłatwiejsza część mojego zadania, zwłaszcza że pieniądze nie są istotne. Gdy tylko pobędzie trochę u mnie, wprowadzę ją do towarzystwa. Od swoich koleżanek wiele się nauczy. Mam tutaj bardzo miły krąg znajomych. Wiosną i latem spotka się tutaj z całym wielkim, wytwornym światem Baden-Baden. To będzie dla niej najlepsza szkoła, pod moim nadzorem. — To miło. Pia musi nabrać trochę pewności siebie w obcowaniu z innymi, zanim zostanie moją żoną. Zaraz po ślubie przedstawię ją na dworze, a tam nie brakuje ostrych, oceniających spojrzeń. W przyszłości Riedberg będzie także moją stałą siedzibą, ale od czasu do czasu muszę się przecież pokazać w towarzystwie ze swoją młodą żoną. Pia powinna czuć się w takich okolicznościach swobodnie. Sądzę, że przy jej żywym usposo- bieniu i błyskotliwości nie będzie to trudne do osiągnięcia w krótkim czasie. Powiedzieliśmy jej, że wystarczy sześć miesięcy, ale jeśli ten czas okaże się zbyt krótki, można go zawsze przedłużyć. Kiedy przyzwyczai się do rozłąki z domem rodzinnym, na pewno zgodzi się na to. Hrabina przytaknęła z uśmiechem. — Już ja się o to postaram, aby spodobało jej się u mnie. Cieszę się, że w moim, bądź co bądź, samotnym życiu pojawi się nowy człowiek. To bardzo wdzięczne zadanie oswajać ze światem taką młodą istotkę. Omówili jeszcze kilka szczegółów, a potem Hans pożegnał się i wrócił do hotelu. W dwa dni później do Baden-Baden zawitał hrabia Buchenau z córką. Hans wyszedł po nich na dworzec. Pia, będąca jeszcze pod silnym wrażeniem pierwszej w życiu podróży, wyskoczyła z wagonu i z westchnieniem przytuliła się do narzeczonego. 93 — Ach, Hans, kręci mi się w głowie! Już sama nie wiem na co mam najpierw patrzeć! Cóż za masa ludzi mieszka na tym świecie! Pociąg trzesz- czał i kołysał się, wszystko przelatywało tylko przed moimi oczami, zanim zdążyłam się dobrze przyjrzeć. Podniecona, mocno go obejmowała, a ilość informacji, jakimi go zale- wała, była wręcz niewyczerpana. Hrabia Buchenau uśmiechnął się. Sam także był trochę zaaferowany i przejęty. — Nasza gaduła ani na chwilę nie zamilkła. Dobrze, że byliśmy sami w przedziale. Pia wzbudziłaby sensację tysiącem pytań. Hans zaprowadził ich do czekającego samochodu i pomógł zająć miejsca. Potem, siedząc naprzeciwko, rzekł z uśmiechem. — Moją ciotkę bardzo cieszy twój przyjazd, Piu. Prosiła, żebym prosto z dworca przyprowadził cię do niej. Nie musimy iść najpierw do hotelu. Wszystko jest już przygotowane. Ciocia przeznaczyła dla ciebie pokój, w którym mieszkała jej córka przed ślubem. Okno wychodzi na ogród, będziesz więc miała dużo zieleni, kiedy przyjdzie wiosna. Pia przyłożyła rękę do serca. — Ach, Hans, tak strasznie się boję! Zobaczysz, że zaraz na początku palnę jakieś głupstwo — powiedziała żałosnym tonem. Uścisnął jej dłoń uspokajająco. — Nic się nie bój, Piu. Bądź dzielna! Ciocia Maria nawet nie da ci okazji do popełnienia gafy. Jest osobą bardzo zrównoważoną i ludziom, którzy przebywają w jej pobliżu, udziela się ten spokój. W jej obecności sama będziesz wiedzieć, co należy, a czego nie należy robić. Pia westchnęła głęboko. — Boże, dopomóż! Pani Dornemanneczka była bliska rozpaczy, kiedy wyjeżdżaliśmy. Wstydzi się tego, że nie wychowała mnie lepiej. Ried zaśmiał się i strach Pii na razie znikł. Powrócił znowu dobry humor. Z zainteresowaniem patrzyła przez okno samochodu. Właściwie czym miała się martwić? Jeśli,Hans był z niej zadowolony, wszystko inne się nie liczyło. A przecież podobała mu się, w przeciwnym wypadku nie chciałby jej za żonę. A i tata uspokajał, że szybko nauczy się strojenia się w “kolorowe szmatki". Hrabia Buchenau milczał podczas jazdy. Pozwolił nagadać się młodej parze. Patrzył spokojnie przed siebie. Gwar uliczny, którego tak długo unikał, wywarł na nim olbrzymie wrażenie. Miał uczucie, jakby przez wiele . lat leżał martwy w cichym grobie i teraz zmartwychwstał. Czuł jednak wyraźnie, że już nigdy do końca nie wróci do tego głośnego, tętniącego życia. Samochód zatrzymał się przed domem hrabiny Eckhoff. Była to mała, leżąca nieco na uboczu willa, należąca do starego, bezdzietnego małżeń- stwa. Hrabina wynajmowała pierwsze piętro. Mieszkała tu od śmieci męża; także po ślubie córki nie chciała się stąd przenieść. Ciotka Hansa nie prowa- dziła zbyt intensywnego życia towarzyskiego, jednak chętnie przychodzono na organizowane przez nią przyjęcia. W sezonie bywało u niej wielu cudzo- ziemców. Zaproszenie hrabiny traktowano jako zaszczyt, gdyż podejmowa- ła u siebie wyłącznie śmietankę towarzyską. W międzynarodowym kurorcie miało to swoje znaczenie. Hrabina Eckhoff przyjęła gości w małym saloniku. W tej przytulnej atmosferze chciała pokazać Pii, że traktuje ją jako pełnoprawną domow- niczkę, przyszłą krewną. Z serdecznym uśmiechem wyszła jej naprzeciw, wzięła ją za ręce i przyciągnęła do siebie. — Szczęść Boże, hrabianko! A więc to jest moja nowa wychowanica. Cieszę się, że znowu zamieszka ze mną ktoś młody. Pia spojrzała na nią swymi jasnymi oczami. — Ach, będzie pani miała ze mną utrapienie, hrabino — odpowie- działa nieśmiało. — Wcale się nie boję! — roześmiała się hrabina. — Obie szybko dojdziemy do porozumienia, widzę to po twoich oczach. Zaraz skorzystam z praw, przysługujących mi jako przyszłej ciotce. Już teraz uznajmy się za krewne i mówmy sobie “ty". To nam ułatwi porozumienie i zapobiegnie pewnej obcości. Zgoda, drogie dziecko? Jesteś za tym? Pia kiwnęła głową z aprobatą. — Jeśli mogę, chciałabym mówić do pani “ciociu Mario", jak Hans. Już się ciebie wcale nie obawiam, masz takie dobre oczy. — To ty czułaś lęk przede mną? — spytała hrabina z uśmiechem. Pia westchnęła. — Tylko troszeczkę. Ale Hans powiedział, że jesteś miła. Teraz sama widzę, że to prawda. Ciocia Maria pocałowała Pię w różowy policzek, a następnie spokojnie, z godnością pozdrowiła jej ojca. 95 94 Pia nie spuszczała z niej oczu. Skrycie myślała, że na pewno nigdy nie nauczy się poruszać z takim wdziękiem i dostojeństwem. Hrabia Buchenau poprosił panią Eckhoff, aby dobrze opiekowała się jego córką, a później podziękował serdecznie za okazaną pomoc. Hrabina spodobała mu się. Myśl o pozostawieniu w jej rękach Pii nie była już taka straszna. Potem się pożegnał, z zamiarem pojechania do hotelu. Na znak dany przez ciotkę, Hans także się podniósł, aby wyjść z hrabią. Pani Eckhoff chciała zostać sam na sam z Pią. Doszła do wniosku, że dziewczyna musi przede wszystkim pozbyć się wstydu i skrępowania, aby proces wychowawczy mógł się w ogóle rozpocząć. Rozmowa z Hansem przygotowała ją co prawda na jej wygląd, ale mimo to była pod silnym wrażeniem brzydkiej, nietwarzowej szarej sukienki, którą hrabianka miała na sobie. “Z tego dziecka zrobiono istną pokrakę! Na dodatek jeszcze ta szka- radna sztywna fryzura — myślała hrabina. — Warkocze wyglądają tak, jakby je pleciono na drutach. Nie dziwię się Hansowi, że nie zakochał się w niej bez pamięci. Jest przecież przyzwyczajony do eleganckich kobiet. W każdym razie Pii nie może nikt zobaczyć, dopóki nie sprawię jej nowej garderoby, bo mi dziecko wyśmieją". Ciotka nie dała po sobie poznać, co naprawdę myśli. Poprosiła Pię, aby usiadła obok na sofie i przyjaźnie z nią gawędząc, w skrytości ducha zaśmiewała się z jej naiwnych uwag. Kiedy Pia poczuła się trochę bardziej swojsko, zaprowadzono ją do jej pokoju. Nie był naturalnie tak duży jak na zamku w Buchenau. Oba pokoiki były o wiele mniejsze niż komnaty, do których była przyzwyczajona, za to były bardzo przytulne, chociaż skromnie urządzone. Meble i zasłony w kwiaty jak w prawdziwym, dziewczęcym pokoiku. Pia po raz pierwszy znalazła się w mieszkaniu czynszowym. Wszystko wydawało jej się tu małe, ale mimo pewnej ciasnoty, podobało jej się bardzo. Postanowiła dostosować się do wszystkiego. Hans musi być z niej zadowolony, a pół roku szybko minie. — Teraz, drogie dziecko, możesz się przebrać i odświeżyć. Twoje walizki już tu są. Za godzinę przyjdą na herbatę twój ojciec i Hans. Chciała- bym, żebyś wtedy była gotowa. Zawołam pokojówkę, aby pomogła ci w rozpakowywaniu rzeczy. _ Tak ciociu, ale... — odrzekła Pia trochę niepewnie—czy mogłabyś mi od razu powiedzieć, w co mam się ubrać- Bardzo proszę... bo inaczej zrobię wszystko na opak. Z góry to wiem. Wzruszona hrabina pogładziła ją z uśmiecfcem po policzkach. — Dobrze, zaraz zobaczymy, jakie sfearby ukryte są w twoich walizkach — zażartowała i zadzwoniła na pokojówkę. — Różo, rozpakuj walizki i pokaż ni sukienki — rozkazała pani Eckhoff życzliwym tonem. Róża wzięła się żwawo do pracy. Nie było wiele do pokazania. Pani rjomemann włożyła do środka jedynie “najlepsze" ubrania, gdyż wiedziała, że hrabianka dostanie wszystko nowe. Wydobyte na światło daeanne nieliczne sukienki, nie wyglądały zachęcająco. Nie zastanawiając si? ciługo hrabina wybrała prostą, ciemną sukienkę z sukna. “Moja Róża wzbraniałaby się przed założeniem czegoś takiego" — pomyślała pani Eckhoff irz«ekła energicznie: — Zaraz jutro rano zamówimy kilka jov»vych ubrań. Dzisiaj możesz jeszcze założyć tę. Różo, pomożesz hrabiance. Piu, kiedy będziesz gotowa, przyjdź do mnie. Podała jej rękę do pocałunku, ale młoda dama jedynie uścisnęła ją obiema dłońmi, zupełnie nieświadoma tego, to powinna uczynić. Przez usta hrabiny przemknął słaby uśnie«ch. Pogładziła ją łagodnie po włosach i skinęła przyjaźnie. Potem wyszła. Róża wzięła się za porządkowanie izeczy. Pia podeszła do okna i z wysiłkiem łapała powietrze. Miała wrażffli e, że ściany pokoju przybli- żają się do siebie. Instynktownie wyczuwała dobroć hrabiny, ale równie wyraźnie uświadamiała sobie, jak wiele nasi się jeszcze nauczyć, aby zostać prawdziwą damą. Z lekkim westchniui* em odwróciła się i zacisnęła zęby. Muszę wytrzymać! — pomyślała. —NTie mogę przynieść wstydu Hansowi. Wszystkiego się nauczę. Róża spytała, czy ma jej pomóc w przebieraniu. Pia przyjrzała się przystojnej, zgrabnej dziewczynie. Wyglądała bardzo ładnie w czarnej, dobrze dopasowanej jedwabnej sukience i białym fartusz- ku. Następnie zerknęła kątem oka na swoje»dK>icie w lustrze. Pokojówka była niewątpliwie bardziej elegancka od nij- Ależ by Lina zrobiła minę, gdyby ujrzała Różę! 96 97 7 — Ludzie. Ta myśl ją nieco pocieszyła. Uśmiechnęła się do siebie. Ale natych- miast się zreflektowała, przypomniawszy sobie o obecności służącej. — Tak, proszę mi trochę pomóc — powiedziała, sztywno trzymając głowę gestem podpatrzonym u hrabiny. Róża pomyślała sobie, że ta mała hrabianka to prawdziwa prowin- cjuszka, w dodatku z niedorzeczną garderobą. Ale skwapliwie przyszła jej z pomocą, co sprawiło Pii przyjemność. To było w końcu zupełnie odmien- ne od nieporadnej krzątaniny Liny. — Czy mam hrabiance uporządkować fryzurę? — spytała potem pokojówka. Pia skinęła głową. — Tak, tylko proszę mocno zapleść włosy, tak mocno, jak tylko pani potrafi, i owinąć wokół głowy tak jak teraz. Pokojówka rozpuściła jej wspaniałe włosy. Pomyślała, że to barbarzyń- stwo tak je ukrywać pod nietwarzową fryzurą. — Czy nie wolałaby hrabianka innego uczesania? — spytała jeszcze. — Nie, absolutnie. Musi być dokładnie tak, jak było — odpowiedziała Pia, obawiając się, że w przeciwnym razie będzie wyglądała jak rozczochrana. Całe szczęście, że pani Dornemann zadbała o jedwabne pończochy. W tych mogła się przynajmniej pokazać. Pia zaczęła już zwracać uwagę na te sprawy. Tak, jakby estetyka i piękno, które ją otaczały, oddziałały już na nią. Tymczasem hrabina Eckhoff telefonowała do różnych sklepów, skła- dając zamówienia, gdyż według niej trzeba było jak najszybciej ubrać Pię w nowe rzeczy. A cóż by dopiero powiedziała na chłopięce wdzianko lub stare, znoszone sukienczyny? Pia weszła do jej pokoju w prostej sukience, która już dawno wyszła z mody, z beznadziejną fryzurą na głowie. Współczujący wzrok hrabiny spoczął na dziewczynie. Nie padło jednak z jej ust ani jedno słowo komentarza. Do przybycia panów plotkowały ze sobąr przyjaźnie. 98 Pia wybiegła ojcu na spotkanie i mocno objęła go za szyję. Najchętniej porosiłaby: “Weź" mnie z powrotem do Buchenau. To nie jest miejsce dla mnie". Ale potem spojrzała na Hansa, który z uśmiechem, prosząco patrzył jej w oczy. Wtedy przestała już odczuwać ten ciężar, który ją trochę przytłaczał. Stanęła u boku narzeczonego i ufnie wsunęła swoją drobną rączkę w jego dłoń. Hrabina przyglądała się tej scenie i swym doświadczonym wzrokiem natychmiast zauważyła, że Pia pałała wielkim uczuciem do Hansa. “Teraz już wiem, jak osiągnąć mój cel. Ze względu na Hansa zgodzi się na wszystko. Ona kocha go bardziej niż on ją, ale jeszcze nie jest w pełni świadoma tego uczucia" — myślała mądra kobieta. Służący hrabiny wtoczył ozdobny, angielski wózek do herbaty. Pani Eckhoff sama nalała napój do filiżanek, po czym dała znak służącemu, aby odszedł. Pia przyglądała się z nabożeństwem, z jakim wdziękiem piękne ręce pani domu uwijały się przy herbacie. Dyskutowano o sprawach wymagających dokładniejszego omówienia. Pia spytała, czy ojciec będzie jej mógł przysłać konia. Hrabina stwierdziła, że można by go umieścić w jednej ze stajni, których nie brakowało w Baden-Baden z racji odbywających się tu często gonitw i turniejów. To Pię ucieszyło, gdyż niechętnie zrezygnowałaby z przyjemności jazdy konnej. Kiedy hrabia Buchenau wypił swoją herbatę, podszedł do okna i popatrzył w dół, na jasno oświetloną ulicę. Pia stanęła obok i przytu- liła się do niego. Stali tak przez chwilę, czując jak wiele mają ze sobą wspólnego. Łączyło ich długoletnie odcięcie od świata. Tymczasem pani Eckhoff odezwała się cicho do siostrzeńca: — Możesz spokojnie odjechać, drogi Hansie. Jeśli mi wolno służyć ci radą, nie odwiedzaj Pii przed upływem pół roku. Lepiej, żeby była zdana tylko na mnie. Wtedy na pewno będziesz zadowolony. Pocałował ją w rękę, milczeniem wyrażając zgodę. Obaj panowie wyjechali już następnego dnia. Pia płakała jak jeszcze nigdy w swoim życiu. Hrabina zostawiła ją na chwilę w spokoju, potem przytuliła, pogłaskała po policzkach i powiedziała z uśmiechem: — Od tej chwili nie myśl już o rozstaniu, tylko o ponownym spot- kaniu. Zobaczysz, że rozłąka szybko minie. Teraz już nie mamy wcale czasu na smutki, bo zaraz będą tu panie z firmy konfekcyjnej. Czeka nas wiele pracy. 99 Dla Pii nadszedł szczególny czas. Zdziwiona poznawała nowe życie. Nieraz przestraszona uciekała w ramiona hrabiny Eckhoff, jeśli coś nieznanego zbyt ją zaskoczyło. Zawsze znajdowała u niej zrozumienie. W pierwszych dniach pobytu w Baden-Baden odbywała niezliczone spotkania z modystkami w przeróżnych studiach mody. Pia została ubrana na nowo od stóp do głów. Okrzykom zdumienia i podziwu nie było końca, kiedy przymierzała sukienkę po sukience. Z największym upodobaniem oglądała delikatne materiały i wodziła po nich ręką. To było takie przyjemne uczucie, gdy przywierały do ciała. Po raz pierwszy zrozumiała, na czym polega luksus nienagannie skrojonej sukni. Hrabina rozmyślnie pozwalała jej najpierw samodzielnie podejmować decyzję co do kupowanych rzeczy. Ingerowała tylko wtedy, gdy wybór był ewidentnie nieprawidłowy. Dziwnym zbiegiem okoliczności Pia prawie zawsze instynktownie wybierała właściwie. Miała wrodzone wyczucie piękna. Trzeba ją było tylko nauczyć zwracać uwagę na to, co wkłada na siebie. Postawiona przed koniecznością wyboru, nie miała nigdy żadnych wątpliwości. Kiedy mieszkała w Buchenau, ważne było tylko to, czy jej ubrania są wygodne i wytrzymałe, czy nie ograniczają jej swobody ruchów. Teraz, odkąd zaczęła widywać codziennie wiele eleganckich dam, mogła już sama porównać się z nimi i dojść do wniosku, że jej stare sukienki nie nadawały się do niczego. Zaczęła żywo interesować się swoim wyglądem. Niby przypadkiem hrabina napomknęła przy niej, że Hans Ried przywiązuje wielką wagę do tego, czy kobieta jest ubrana elegancko i ze smakiem. Kiedy indziej powiedziała: — To wręcz obowiązek każdej kobiety, by wyglądać możliwie jak najpiękniej i wykorzystywać zalety, jakimi Bóg nas obdarzył. Pia zapamiętała te słowa. Naturalnie nie wiedziała, czy ma jakieś dary Boga, które należy wykorzystać. Ale chciała podobać się Hansowi na tyle, na ile było to możliwe.*Wkrótce ze strachem skonstatowała, że w starych ubraniach musiała Hansowi przypominać stracha na wróble, skoro widział już w swoim życiu tyle pięknych kobiet. “Ależ on mnie jednak musi kochać, skoro mimo to chce, bym została jego żoną" — myślała z wdzięcznością. 100 \ z autentycznym zapałem poczęła chłonąć nauki cioci Marii. W najróż- niejszych okolicznościach zadawała sakramentalne pytanie: — Ciociu, czy to spodobałoby się Hansowi? Pia została nadspodziewanie szybko wyposażona w nową garderobę. Hrabina miała przecież nieograniczone pełnomocnictwa w sprawie dyspo- nowania pieniędzmi Hansa przeznaczonymi na ten cel. Można więc było kierować się wyłącznie gustem. Dla Pii wartość nowych strojów była sprawą drugorzędną. Nie miała pojęcia o znaczeniu pieniędzy. Ze skrywanym rozbawieniem hrabina patrzyła, jak młoda dama w swojej naiwności ignorowała wysokie ceny. Wywoływało to wielkie wrażenie na sprzedawcach, którzy skwapliwie podsuwali jej nadroższe rzeczy. Było środowe przedpołudnie. W każdą drugą i czwartą środę miesiąca drzwi hrabiny Eckhoff stały otworem dla gości. Pia mieszkała u niej już od dwóch tygodni. Dziś miało nastąpić pierw- sze ważne wydarzenie w nowym życiu. Dotychczas rzeczywiście nie miała ani chwili do namysłu, ani sposob- ności, by czuć ból rozłąki. Tylko wieczorami, gdy była sama w swoim pokoju, ogarniała ją tęsknota za Buchenau, za ojcem i Hansem. Przez pierwszych kilka nocy wstawała z łóżka i pisała żałosne, wzruszające listy do taty i do Hansa, w których błagała, aby zabrano ją stąd do domu, bo inaczej będzie musiała umrzeć z tęsknoty. Po przelaniu swych żalów na papier, nieco spokojniejsza wślizgiwała się do łóżka i zasypiała. Kiedy wczesnym rankiem czytała te listy, wstydziła się swojego mazgajstwa i ganiła za małoduszność. Co by na to powiedziała dobra, kochana ciocia Maria? Czyż wywołane tęsknotą pragnienie natychmiastowego opuszczenia jej domu nie było prze- jawem niewdzięczności, po tym, jak okazała jej tyle serca? Ani jeden z tych listów nigdy nie został wysłany. Służyły tylko do wypłakiwania bólu rozłąki i następnego dnia lądowały w piecu. Pia dzielnie pisała za to inne, rozsądne listy do domu. Kiedy w środę przed południem hrabina jadła z Pia śniadanie, odezwała się do niej: — A więc dzisiaj po raz pierwszy przedstawię cię moim gościom, drogie dziecko. 101 Pia skrycie westchnęła i szeroko otworzyła oczy. — Ojej, ciociu, na pewno narobię samych głupstw! — powiedziała przestraszona. Hrabina wcale nie była przekonana, że tak się nie stanie, ale nie dała po sobie poznać tych obaw, tylko odrzekła z uśmiechem: — Ale skądże znowu! Miej tylko oczy szeroko otwarte i trzymaj się tego, co ci już mówiłam. Szybko sama się zorientujesz, co trzeba robić, a czego nie. Będzie tylko mała grupa moich znajomych. Większość moich gości poznasz dopiero latem. Do tego czasu poczujesz się już znacznie pewniej. Obserwuj tylko jak najdokładniej inne damy i wkrótce będziesz wiedziała, jak się zachować. Zobaczysz, że wszystko pójdzie znakomicie. — A jeśli cię rozczaruję, ciociu, i narobię gaf, będziesz się bardzo gniewać? — spytała Pia. , Hrabina roześmiała się i przyciągnęła ją do siebie, aby pocałować w policzek. Jakże była słodka ta zmieszana dziewczyna. Ciocia Maria już dawno polubiła swoją wychowanicę. Im lepiej ją poznawała, tym bardziej ! było jej przykro, że Hans nie kocha jej tak, jak na to zasługiwała. Pragnęła, j aby jej siostrzeniec ofiarował narzeczonej całe serce i znalazł przy niej szczęście. Bardzo chciała odpowiednio ukształtować image hrabianki. l — Droga, mała Piu, oczywiście, że nie będę zła na ciebie, nawet jeśli — jak się obawiasz — narobisz samych głupstw. Tylko nie trać odwagi. Nie poddawaj się wyimaginowanemu lękowi, bo stracisz pewność siebie. A teraz zrobimy sobie mały pokaz mody i zobaczymy, czy przysłane rzeczy są rzeczywiście bez zarzutu. Wstały od stołu i pani Eckhoff zadzwoniła na służącego, aby sprzątnął ze stołu. Kiedy znowu były same, hrabina dokładnie przyjrzała się podopiecznej i powiedziała: — Podejdź do mnie, Piu. Usiądź w tym fotelu i pozostań przez chwilę spokojna. Pia spełniła prośbę. • — Ciociu Mario, co chcesz zrobić? — Rozpuszczę ci włosy i zobaczę, co można z nimi zrobić, by było ci w nich do twarzy. — Ach, nie! Moja fryzura powinna tylko trzymać się mocno na głowie. Hrabina spokojnym ruchem wyjęła szpilki z włosów i poczęła rozplatać warkocze. — Mylisz się, moje dziecko. Nawet bujniejsze włosy można zapleść luźniej i upiąć, a jednak będą się dobrze trzymać. Potem Róża uczesze cię według moich wskazówek. O, twoje włosy są bardzo gęste, tylko te sztywne warkocze to skrywały! Dziecko, ty w ogóle nie zdajesz sobie sprawy z tego, że Bóg dał kobiecie włosy, aby ją zdobiły. Ciebie obdarzył nimi nader hojnie. Któż pozna się na ich wspaniałości, gdy będą tak skutecznie schowane? Pia nagle się zaczerwieniła. Przypomniała sobie dzień, w którym Hans zażyczył sobie, aby jej czapka nie przysłaniała już włosów. Odpowiedziała pytaniem: — Czy naprawdę mam tak piękne włosy, ciociu Mario? Hrabina przesunęła po nich ręką z uznaniem. — Nigdy nie widziałam piękniejszych! Ten pełny, ciepły, złoty odcień jest wręcz wspaniały. Ale w warkoczach tego prawie nie widać. Podobnie trudno zauważyć wtedy puszystość włosów. O, nie, Piu! Tak dłużej być nie może, to grzech! Chodź, pójdziemy do twojego pokoju, Róża uczesze cię na próbę inaczej. Potem poprzymierzamy sukienki. Zawołano Różę. Pokojówka z widoczną satysfakcją zabrała się do dzieła. Już od dawna nie mogła przeboleć faktu, że hrabianka tak się upierała przy tym “makabrycznym" uczesaniu. Pani Eckhoff usiadła naprzeciwko i komenderowała: — Różo, to nie ma być nic wyszukanego! Jej włosy są zbyt piękne, żeby wyczyniać z nimi jakieś cuda. Zrób z przodu przedziałek. Włosy mają opadać miękko i swobodnie... o właśnie! A teraz całą resztę zapleć w dwa jednakowe warkocze. Nie pleć zbyt luźno, bo nie będzie efektu gęstości. Tak, jest dobrze... Ułóż je teraz w piękną koronę, aby równomiernie okryły całą głowę. Róża sprawnie wykonywała polecenia hrabiny. Najwyraźniej czesanie Pii sprawiało jej przyjemność. Nowa pokojówka, zatrudniona specjalnie dla hrabianki, miała zacząć pracę w najbliższych dniach. Ciocia Maria gruntow- ne przemyślała wybór odpowiedniej osoby. Nowa fryzura była już gotowa. Pia patrzyła w lustro niezmiernie zdumiona efektem. Wyglądała zupełnie inaczej! 102 103 — Teraz naprawdę przypominam damę, a nie głupią dziewuchę ze wsi. Róża spisała się znakomicie. Ze śmiechem oglądała się ze wszystkich stron. Cieszyła się swoimi złotobrązowymi włosami, które marcowe słońce dodatkowo upiększało blaskiem. — A więc jesteś zadowolona? — spytała hrabina. Pia potwierdziła. Zaczęła energicznie potrząsać głową. — Dziwne, że włosy tak dobrze się trzymają. Lina miała z tym zawsze tyle kłopotu. Kiedy robi to Róża, wszystko wydaje się takie łatwe. Masz sprytne palce, Różo. Wydaje mi się, że włosy są teraz takie lekkie. Hrabina i pokojówka były z siebie bardzo zadowolone. Potem Pia szybko włożyła jedną z nowych sukienek i brzydkie kaczątko przeistoczyło się w dumnego łabędzia. Dalej przymierzyła zwiewny, elegancki kostium, prosto od krawca. Był uszyty z jedwabiu. Leżał nienagannie na jej wdzięcznej dziewczęcej sylwetce. Hrabina ze zdziwieniem spostrzegła, jak Pia nagle urosła. A młoda hrabianka cieszyła się patrząc w lustro na pełną gracji młodą damę, która uśmiechała się do niej z drugiej strony. Róża włożyła jej na głowę małą, zgrabną czapeczkę z aksamitu. Potem umocowała jeszcze w kieszeni żakie- tu białą koronkową chusteczkę, a wokół ramion hrabianki zawiesiła sobolo- wą etolę. Hrabina poprosiła Pię, aby przeszła po pokoju i pokręciła się trochę w koło. Była bardzo zadowolona. Pierwszy kostium wypadł na tej próbie znakomicie. Pię najbardziej cieszyło, że nic nie krępowało jej ruchów. Podobał jej się też szum jedwabiu, który słyszała przy każdym kroku. Ale jednak odrobina próżności, która nieobca jest żadnemu człowie- kowi, już czaiła się w jej oczach. Nadeszła kolej na następną cudowną sukienkę z błękitnej krepy. W ramionach i na rękawach była przyozdobiona sztucznymi perłami oraz koronką. Nie zakrywała delikatnych przedramion Pii ani kształtnej szyi. Jej złotobrązowa głowa w zachwycający sposób kontrastowała z błękitem sukienki. Hrabianka patrzyła na to zjawisko niemal zz strachem. Nigdy jeszcze nie widziała tak wspaniałej kreacji, nie wspominając o noszeniu jej. O wiele bardziej cieszyła się sukienką niż własną osobą. Nie chciała się 104 i nią rozstać. Żwawo, z gracją zakręciła się w koło, podziwiając lekkość opadającego materiału. “Czy Hans pozostałby obojętny, gdyby teraz ujrzał Pię?" — zasta- nawiała się zachwycona hrabina. Po sukience błękitnej przyszła pora na plisowaną, uszytą z jedwabnego muślinu o delikatnej barwie poziomkowej. Plisy wykonane były z czarnego jedwabiu, w każdej siateczce przyszyto malutki, czarny guzik z bursztynu. Talię obejmował ułożony w draperię szeroki, czarny jedwabny pas sięga- jący prawie do piersi. Ta sukienka również odkrywała ramiona i szyję. Pię bawiły liczne, delikatne fałdki, które przy każdym poruszeniu układały się inaczej. Następną w kolejności była drogocenna suknia wieczorowa. Halkę uszyto z białego, cienkiego jedwabiu, a sukienkę wierzchnią z woalu o tej samej barwie. Była bogato haftowana i kończyła się na wysokości kolan perłowymi frędzlami. Brzeg białej halki, przechodzący w tren, obszyty był pasemkiem sobolowego futra. Pia po raz pierwszy mia"ła na sobie sukienkę z długim trenem. Nie miała odwagi zrobić nawet kilku kroków. — Zobaczysz, ciociu Mario, tren owinie mi się wokół nóg i będę się co chwila potykać. Jeszcze nigdy nie nosiłam tak długiej sukni — narze- kała, stojąc jak sparaliżowana. Hrabina ze spokojem pokazała jej, jak ma stawiać nogi, jak się poruszać ciągnąc za sobą tren. Pia uważnie obserwowała, a potem sama spróbowała chodzić, pochylać się i obracać, tak jak pokazała jej ciocia Maria. Szło jej całkiem dobrze.. Pia nie uważała już sprawy za beznadziejną. Ośmielona zaczęła poruszać się szybciej, w końcu roztańczyła się 1 w rytmie szybkiego walca przemierzyła pokój. ~~ Piu, kto cię nauczył tak tańczyć? — spytała hrabina z uśmiechem. " Lina, ona tańczy doskonale. Zdaje się, że rzeczywiście twoja Lina dość dobrze opanowała tę *?• Prywatny nauczyciel zrobi z ciebie wkrótce wyśmienitą tancerkę. Ach, przynajmniej to mi nie sprawia kłopotów. Mam zwinne nogi ^Pewnik z dumą uśmiechnięta Pia. D -. ~~ ° widzisz, sama już niewiele mogę cię nauczyć. No, ale dalej, zo> co tam jeszcze mamy? 105 Pokojówka podała jasnoszarą sukienkę wizytową, potem przeznaczoną do teatru i wreszcie płaszcz popelinowy z szaro nakrapianego, angielskiego materiału. Pia przymierzyła także kilka innych płaszczy, parę kapeluszy, a na koniec śliczną podomkę w kolorze czerwonego wina. Hrabianka chciała w niej już pozostać. Całkiem inna osoba wyszła z pokoju, trzymając ciocię Marię pod ramię. Nie miała wiele wspólnego z dawną bezbarwną dziewczyną. — Na przyjęcie założysz poziomkową sukienkę plisowaną — powie- działa hrabina, gdy znowu siedziały w małym salonie. — Jak sobie życzysz, ciociu — odpowiedziała posłusznie młoda dama. — Tylko na początku mogę ci coś narzucić — uśmiechnęła się hrabina —później sama będziesz o tych sprawach decydować. Potem opowiadała jej o ludziach, których Pia miała dzisiaj spotkać, o pełni sezonu, o wyścigach i innych imprezach urządzanych podczas Tygodnia Baden-Baden, w okresie, kiedy wszystkie hotele są przepełnione i zjeżdża tu cały elegancki świat. Pia słyszała już o tym wszystkim od Hansa, a teraz miała sama w tym uczestniczyć. Najbardziej jednak frapowała ją myśl, jak poradzi sobie'podczas dzisiejszego przyjęcia. Słońce świeciło zachęcająco, więc po jedzeniu Pia i ciocia Maria wybrały się na przejażdżkę. Pani Eckhoff nie posiadała własnego powozu. Ale zawsze mogła wynająć go telefonicznie. Pia włożyła elegancki kostium z sobolową etolą. Wyglądała uroczo siedząc w odkrytym powozie obok hrabiny. Po drodze spotykali różnych jej znajomych, którzy obrzucali Pię mniej lub bardziej zaciekawionymi spojrzeniami i pozdrawiali z widocznym zainteresowaniem. — Chyba będę miała dzisiaj wielu gości — rzekła hrabina z uśmie- chem. Była dobrą znawczynią ludzi i wiedziała, jak wielką siłę przycią- gającą stanowiła ciekawość. IX Na przyjęciu pierwsza stawiła się jej ekscelencja Rottheim, wdowa po zasłużonym mężu stanu, stale mieszkająca w Baden-Baden. Zjawiała się zawsze i wszędzie tam, gdzie działo się coś ważnego, nie wzbudzając tym bynajmniej wielkiej radości u swoich bliźnich. Obawiano się jej złośliwości i zamiłowania do plotek i tylko z tego względu była tolerowana. Pani Rottheim, osoba niezwykle ciekawska, nie mogła zbyt długo czekać na wyjaśnienie, kim była młoda dama, która dziś jechała powozem z hrabiną. Jako pierwsza zatem pojawiła się w pokoju pani Eckhoff, szeleszcząc sztywną, jedwabną suknią. Szare, sztuczne loki na głowie były bardzo kunsztownie ułożone i z nieco podejrzaną bujnością otaczały grubokościstą twarz, dziwacznie kontrastującą z krępą figurą. Małe, grube dłonie były bogato, nazbyt bogato, ozdobione pierścionkami z brylantami, a na kremowym tiulu zasłaniającym dekolt kołysał się na grubym złotym łańcuchu duży medalion połyskujący brylantem. Jej ekscelencja Rottheim nie była więc zbyt elegancką personą. Lekko dysząc, spiesznym krokiem szła w kierunku hrabiny, która w czarnej sukni z koronkami wyglądała bardzo wytwornie. — Dzień dobry, najdroższa, jakże się pani miewa, hrabino? Zdaje się, że jestem pierwsza...? Nic nie szkodzi, w końcu ktoś zawsze musi być pierwszy. Ale jakąż to młodą damę widziałam dzisiaj obok pani w powo- zie? — spytała, z wysiłkiem łapiąc oddech. Miała natrętny, przenikliwy głos, którego nie sposób było nie dosłyszeć. Również w stosunku do niej hrabina zachowywała właściwy sobie spokój ducha, który tak kojąco na wszystkich działał. — To była hrabianka Buchenau, ekscelencjo. Pani Rottheim stękając usiadła w miękkim fotelu. — Buchenau... Buchenau? Chwileczkę... niech zbiorę myśli. Miała w głowie całą Gotę i po krótkim zastanowieniu wiedziała już, 0 kogo chodzi. —• Ach, racja, racja...! Hrabiowie Rzeszy von Buchenau. Stary ród. Przy życiu zostało ich już tylko dwoje. Hrabia lorthar Buchenau poślubił hrabiankę Stettenheim, która zmarła dość młodo i... 107 — Słusznie, ekscelencjo — pani Eckhoff wpadła jej w słowo w celu przerwania tego niewyczerpanego strumienia informacji. Nie chciała, by jej ekscelencja przypomniała sobie również o drugim, nieszczęśliwym małżeń- stwie hrabiego i roztrąbiła o tym w towarzystwie. — Hrabianka Pia jest jedynaczką, w ogóle jedynym dzieckim hrabiego Lothara Buchenau. — Hm... to wyśmienita partia. O ile wiem, mają duży majątek. — Istotnie, ekscelencjo — odrzekła hrabina z uśmiechem. Wiedziała, że pani Rottheim miała kilku zadłużonych siostrzeńców, których bardzo kochała i koniecznie chciała ich dobrze ożenić. — Moja droga, proszę mi jeszcze tylko powiedzieć, jak do tego doszło, że urządza pani sobie przejażdżki z hrabianką? — spytała jej ciekawska ekscelencja. Pani Eckhoff powiedziała to, co uznała za stosowne. — Hrabianka wychowywała się na zamku Buchenau w odcięciu od świata. Jej chory ojciec żyje w samotności. Teraz powinna zostać wprowa- dzona do towarzystwa, więc ja podjęłam się tego zadania. — O, to interesujące. Ale dlaczego właśnie pani, hrabino? — pani Rottheim była niestrudzona w swym śledztwie. Żadna z kobiet nie zauważyła, że w tym samym momencie w otwartym przedpokoju zjawiła się Pia. Usłyszawszy donośny głos pierwszego gościa, przestraszona i niemile nim poruszona, cofnęła się. Usiadła w fotelu, czekając aż ciocia Maria ją zawoła. Mimowolnie przysłuchiwała się dalszej rozmowie: — Dlaczego właśnie ja? — spytała ciocia Maria z niewzruszonym spokojem. — To proste. Mój siostrzeniec, pan von Ried, jest sąsiadem i przyjacielem hrabiego Buchenau. To on mnie poprosił, abym na jakiś czas zaopiekowała się hrabianką. — Ach, więc to tak! Hans Ried von Riedberg, ten kosmopolita! Gdzież on się teraz podaiewa? Już dawno go nie widziano u pani, najdroż- sza hrabino. Czy znowu udał się w jakąś podróż po świecie? — Nie, już prawie od roku mieszka na zamku Riedberg. — No proszę, proszę... czyżby zamierzał się ustatkować? Czy już się ożenił? — Nie, jeszcze nie. 108 — Jeszcze nie? Ale przecież zeszłej zimy, kiedy spotkałam go w St. Moritz był o krok od zaręczyn! Wyjechał co prawda jeszcze tego samego dnia, w którym przyjechałam z moimi dwoma siostrzeńcami. Ale słyszeliśmy, że na serio zalecał się do niezwykle pięknej i młodej wdowy, nie bez pewnych sukcesów zresztą... Podobno był w niej zakochany po uszy. Mówiono, że wyjechał tylko po to, aby podążyć za swoją ukochaną i pojąć ją za żonę. Miał rzekomo całkowicie stracić rozum przez tę namiętność. Hrabina nie miała pojęcia, że Pia wszystko słyszy. — Ludzie mówią wiele rzeczy, ekscelencjo. Przecież powszechnie wiadomo, że takie plotki powstają z niczego. — Nie, nie, moja droga. To nie były plotki. Wiem to z pewnego źródła! Jeden z jego przyjaciół chciał powstrzymać go przed wyjazdem z St. Moritz, ale to było niemożliwe. — Myślę, że najlepszym dowodem jest to, że mój siostrzeniec ani nie poślubił tej damy, ani się z nią nie zaręczył — odrzekła hrabina, niemiło już rozdrażniona tematem, który chciała jak najszybciej uciąć. Ale pani Rottheim nie dała za wygraną. Zaniosła się przenikliwym, nieprzyjemnym śmiechem. — No, w każdym razie nie podlega dyskusji, że pan von Ried kochał tę kobietę do szaleństwa. Wszyscy byli mocno poruszeni faktem, że snuł się za nią jak cień, zwłaszcza że zazwyczaj był bardzo powściągliwy wobec kobiet. A że się z nią nie ożenił, ani nie zaręczył, to żaden dowód dla mnie. Może dostał kosza? Podobno wyjazd tej damy przypominał ucieczkę. Hrabina najchętniej zamknęłaby usta plotkarce informacją, że jej siostrzeniec jest zaręczony z hrabianką Buchenau. Ale ten fakt miał być na razie utrzymany w tajemnicy, powiedziała więc tylko: — To nie było nic poważnego. Inaczej wiedziałabym coś o tym. Pani Rottheim znowu zaśmiała się przeraźliwie, aż Pia zadygotała w swojej kryjówce. — Nie ma dymu bez ognia, najdroższa hrabino! Ale zdaje się, że to dla pani nieco krępujący temat. Zostawmy więc to. Wracając do pani Podopiecznej, czy będzie można ją dziś zobaczyć? Usłyszawszy to pytanie Pia uciekła z pokoju, w którym się znajdowała, tym momencie nie potrafiłaby stanąć przed obliczem tej obcej kobiety nieprzyjemnej barwie głosu i obrzydliwym śmiechu. 109 Z bijącym sercem podeszła do okna w swoim pokoiku. Przestraszona patrzyła przed siebie. Z wszystkiego, co usłyszała, tylko jedno mocno utkwiło jej w pamięci. Hans Ried kochał do szaleństwa piękną, młodą wdowę. W swej nieświadomości nie wiedziała, jaka treść zawarta jest w tych słowach. Ale zapadły jej one boleśnie w serce, jak zła wiadomość, przed którą nie było ratunku. Nagle wydało się jej, że bezpowrotnie straciła coś drogiego, pięknego. Zastanawiała się, co też to może oznaczać, jeśli mężczyzna kocha do szaleństwa kobietę. Te słowa zakłóciły jej spokój, zmusiły do namysłu. Szalona miłość? Co to jest? Hans Ried chciał się ożenić z tamtą piękną kobietą i... dostał kosza? A teraz... teraz ona, Pia miała zostać jego żoną? Nie uświadamiane skojarzenia przypomniały jej chwilę zaręczyn z Hansem. Jego serce biło wtedy tak spokojnie i miarowo. Wspomnienie tamtego rytmu napełniło ją bólem, którego nie potrafiła ująć w słowa. Przeszedł ją dreszcz. Pragnęła odepchnąć te myśli. Ach... gdyby tak ciocia Maria była teraz sama, można by pójść do niej i spytać... Ale o co właściwie? “Czy to prawda, że Hans “do szaleństwa" kochał inną kobietę?" Nie, to pytanie nie przeszłoby jej przez usta. Nigdy! Już nie chciała o tym myśleć, chciała zapomnieć o wszystkim, co naopowiadało to wstrętne babsko. Ciocia Maria przecież zachowała spokój. Tak, Pia także chciała być spokojna i o wszystkim zapomnieć. Ale w takich wypadkach nie wystarcza sama tylko dobra wola. Myśli bywają często natrętne. — Hrabianka jest proszona na przyjęcie — zakomunikowała Róża. Pia westchnęła i przetarła oczy. — Wszystko w porządku, Różo? — spytała zdenerwowana, spogląda- jąc badawczo w lustro. Róża przytaknęła. — Hrabianka może być całkiem spokojna. Wszystko w najlepszym porządku. Pia podążyła z nią niepewnie do pokoju, w którym miało odbyć się przyjęcie. Ciocia Maria i pani Rottheim wciąż jeszcze były same. Hrabina przedstawiła Pię, która ukłoniła się w wymuszony sposób. Jej ekscelencja bez najmniejszego zażenowania wodziła po niej taksującym spojrzeniem. Wyciągnęła do Pii grubą dłoń, aby hrabianka ją pocałowała. — Miło mi cię poznać, hrabianko — odezwała się głośno. Pia wzdrygnęła się. Wiedziała, że ten nieprzyjemny głos zawsze będzie ;ej przypominać bolesną chwilę. I jednocześnie przestraszyła się tej obrzyd- liwej, tłustej ręki i instynktownie schowała swoje dłonie za plecami, wzbra- niając się przed jej dotykiem. Natychmiast nabrała pewności, że nigdy nie polubi tej niesympatycznej starej damy. Ciocia Maria dała jej dyskretny znak, przypominając w jaki sposób powinna przywitać gościa. Pia niezdecydowanie wyciągnęła drobną, szczupłą rączkę i z tłumio- nym obrzydzeniem podała ją pani Rottheim. Ale nie mogła się zdobyć na to, by ją pocałować. Szybkim ruchem znowu cofnęła rękę i ukryła ją w fałdach sukienki. — Jej ekscelencja musi być wyrozumiała dla mojej nieobytej w świe- cie wychowanicy — rzekła hrabina spokojnie, usprawiedliwiając Pię. Pani Rottheim już miała zmarszczyć brwi, ale słowa hrabiny ją udobru- chały. Pomyślała też o swoich siostrzeńcach. Ta mała była niezła i... bardzo bogata. Poza tym nie okazała jej należnego szacunku jedynie z powodu nieznajomości form grzecznościowych. Postanowiła zatem okazać jej pobłażliwość. Właśnie miała poufale uszczypnąć Pię w policzek, kiedy na szczęście nadeszli inni goście, którzy odwrócili jej uwagę od ofiary. Hrabianka została przedstawiona pozostałym gościom. Tym razem nie dopuściła się już żadnego uchybienia. Ale kiedy po chwili jej ekscelencja Rottheim podeszła do niej, chcąc z nią porozmawiać — i opowiedzieć o siostrzeńcach — dziewczyna, wybąkawszy prośbę o wybaczenie, uciekła jak najprędzej. Hrabina zatuszowała i tę gafę, zapewniając, że Pia jeszcze nie jest przyzwyczajona do rozmów z tak dostojnymi osobami i dlatego jest tak bardzo skrępowana. Pani Rottheim była jeszcze łaskawa. Poza tym hrabina mogła być zadowolona ze swej podopiecznej. Zachowywała się wzorowo, choć z początku nieco wstydliwie. Pani khoff rzuciło się w oczy, że jest trochę blada i niekiedy patrzy przed siebie nieobecnym, jakby bolesnym wzrokiem. Rozpogodziła się dopiero wtedy, kiedy poznała obie baronówny au» córki koniuszego książęcego, rumiane bliźniaczki o blond włosach, 111 110 oraz jeszcze parę innych dziewcząt. Baronówny były rześkimi, żwawymi rówieśniczkami Pii. Przedstawiając je sobie, hrabina od razu oznajmiła, że Pia świetnie jeździ konno i chętnie będzie robić z nimi wycieczki, jeśli pogoda na to pozwoli. Grunt pod zażyłą znajomość został przygotowany. Przybywało coraz więcej gości, wśród nich byli także starsi i młodsi panowie. Wszyscy byli oczarowani małą hrabianką. Sposób, w jaki naiwnie powiedziała kilka komplementów paru młodym mężczyznom, wywołał salwy śmiechu. Pia cieszyła się wraz z innymi. Hrabina z przyjemnością słuchała ciepłego, czystego śmiechu docho- dzącego z wesołego kącika, gdzie zebrało się młode towarzystwo. Pia wnosiła dużo ożywienia w to małe grono. Jeśli zrobiła coś nie tak, gorliwie prosiła o pouczenie i wszyscy skwap- liwie udzielali wyjaśnień tej małej, uroczej panience ze wsi, która otwarcie przyznawała się do swojej niewiedzy o sprawach savoir-vivre'u. — Zakładamy towarzystwo na rzecz wychowania małego odludka — oświadczyła baronówna Hilda, jedna z bliźniaczek. Propozycja spotkała się z głośną aprobatą. Jej ekscelencję Rottheim denerwowało, że wokół Pii od razu zaczęli kręcić się młodzi panowie. “Każdy chce czym prędzej złowić złotą rybkę!" — myślała ze złością. Gorąco pragnęła zarezerwować “rybkę" dla jednego siostrzeńców, którzy jednak mieli przybyć do Baden-Baden dopiero latem. Szeleszcząc suknią zbliżyła się do wesołej grupki i usadowiła obok Pii, zagadując swoim przenikliwym głosem, w brzmieniu żywo przypomi- nającym trąbkę. Beztroski śmiech zamilkł natychmiast. Miny młodych ludzi stały się wyraźnie niezadowolone. Pogawędki przestały się kleić. Pani Rottheim naprawdę odbierała ochotę do rozmowy. Pia siedziała obok niej, zastygła w błagalnym spojrzeniu skierowanym na ciocię Marię. Pani Eckhoff już zauważyła, jaka cisza zapanowała w tamtym kącie i napotkawszy wzrok Pii, ulitowała się i podeszła. — Ekscelencjo, jest pani przecież doskonałą znawczynią szlachetnych koronek. W moim starym kufrze, który został mi po rodzicach, znalazłam koronkę, co do której nie jestem pewna, czy ma jakąś wartość. Czy zechcia- łaby pani ją obejrzeć? — spytała przymilnie z lekkim, szelmowskim uśmieszkiem, wodząc jednocześnie oczami po młodych twarzach. 112 Słabość jej ekscelencji do podawania się za eksperta od starych koro- nek była ogólnie znana. Często wykorzystywano ten jej słaby punkt, aby przynajmniej na jakiś czas zneutralizować natrętnego gościa. Hrabina do- brze wiedziała, że jej koronki są zupełnie bez wartości, ale mogły zająć jej ekscelencję na jakąś godzinkę. Siedziała potem, przyłożywszy lorgnon do oczu z ważną miną w pokoju obok i wydawała najczęściej zupełnie fałszy- we opinie. Wszędzie chowano w pogotowiu stare, zużyte koronki przezna- czone specjalnie na ten cel. I tym razem także poskutkował dyplomatyczny fortel. Pani Rottheim podniosła się natychmiast i podążyła za hrabiną do przyległego pokoju. Odprowadzał j ą tłumiony chichot. W kąciku znowu zrobiło się wesoło. Jeden z młodych mężczyzn zapytał wracającą powoli do równowagi Pię: — Co sądzi pani o jej ekscelencji Rottheim, łaskawa hrabianko? Wszyscy nadstawili uszu, czekając na odpowiedź. A Pia odrzekła z najgłębszym przekonaniem: — O, to stara, obrzydliwa baba! Na te słowa wszyscy wybuchnęli śmiechem. To było wręcz niesamo- wite. Nieśmiała panienka ze wsi wypowiedziała głośno i bez żenady to, co do tej pory każdy myślał po cichu. Ta wypowiedź błyskawicznie rozeszła się po kręgu znajomych pani Rottheim. Niestety po kilku tygodniach okrężną drogą dotarła także do jej uszu. Od tego momentu stała się zaciętym wrogiem Pii i skreśliła ją z listy potencjalnych spadkobierczyń, którą sporządziła dla swoich siostrzeńców. Obrzucała ją od tamtej pory złośliwymi, uszczypliwymi uwagami, których hrabianka na szczęście nie rozumiała. Zauważyła tylko, że jej ekscelencja nie podaje jej już władczym gestem ręki do pocałowania. To Pię nawet cie- szyło, gdyż ciocia Maria zaraz następnego dnia po pierwszym przyjęciu je- szcze raz z naciskiem przypomniała, jak ważne są takie gesty, i że nie należy ich lekceważyć. Ogólnie rzecz biorąc, podczas pierwszego przyjęcia hrabianka wypadła d°skonale. Bardzo podniecona, a zarazem zmęczona tym niezwykłym dla niej Wleczorem położyła się do łóżka. Początkowo myślała o obu baronównach, p którymi się zaprzyjaźniła. Zaplanowały wspólne przejażdżki konne. °teni, w półśnie usłyszała nagle przenikliwy głos pani Rottheim: ) kociej ją do szaleństwa". 113 Przestraszyła się, ale w końcu zasnęła głęboko. We śnie znowu spotkała jej ekscelencję. Wyciągała do niej coraz bliżej i bliżej swoje tłusie, szkaradne łapska. Jej postać stawała się coraz większa, nabierała szarego, zwietrzałego koloru. Tłuste dłonie przekształciły się w bryły i przypominały olbrzymi, kamienny mur. W końcu szara zwietrzała masa zwaliła się na ni^. Z piersi Pii wydobył się krzyk. — Hans, pomóż, mur...! Wtedy pochyliła się nad nią twarz Hansa, który podniósł ją i trzymając w silnych ramionach odniósł w bezpieczne miejsce. Przytuliła się do niego z ulgą, wsłuchując się w bicie jego serca, spokojne, głośne i miarowe. Tak skończył się senny koszmar. Spała spokojnie do samego rana. X Upłynęły miesiące, odkąd Pia przybyła do Baden-Baden. Im bliżej lata, tym szybciej wzrastała liczba przyjeżdżających cudzoziemców. Tłumy ludzi spacerowały po promenadzie i parku zdrojowym. Hotele były przepełnione. Pieniądze zdawały się nie stanowić żadnego problemu dla wytwornej klienteli uzdrowiska. Zjechali się reprezentanci całego bogatego s'wiata, wśród nich amerykańscy milionerzy, będący w stanie płacić bajońskie ceny. Wraz z rozpoczęciem wyścigów w Iffezheim, w ramach Tygodnia Baden-Baden, najazd turystów przybrał na sile. Pia zaskakująco szybko przyzwyczaiła się do ożywionego życia towa- rzyskiego. Miała w tym swój udział jej młodzieńcza odporność nerwowa. W najmniejszym stopniu nie przypominała już nieśmiałej panienki ze wsi, która przyjechała tu w lutym. Nosiła teraz suknie, które sama sobie dobie- rała z wyczuciem smaku godnym eleganckiej damy. Dzięki rozumnemu i ostrożnemu kierownictwu cioci Marii nie straciła przy tym swej dawnej b/zpretensjonalności. Hrabianka stała się wkrótce znanym i lubianym gościem w kręgu znajomych pani Eckhoff. Garnięto się do niej jak do odmładzającego i odświeżającego zarazem źródła. Słuchanie jej trafnych i szczerych spostrzeżeń było prawdziwą rozrywką. 114 pia na swoje szczęście nie nauczyła się jeszcze kłamać. Miała tylko jednego wroga — jej ekscelencję Rottheim. Ta chciała worawdzie jeszcze raz okazać swoją wspaniałomyślność i wyższość zarazem, kiedy przybyli z wizytą siostrzeńcy. Hamując gniew przedstawiła ich Pii- Następnie usilnie wspomagała ich w zalotach do hrabianki. Pia zawsze pozostawała zimna i obojętna w stosunku do tego rodzaju starań. Inni młodzieńcy już wcześniej to stwierdzili. A obaj siostrzeńcy tym bardziej nie mieli żadnych szans. Odprawiła ich z taką samą niefrasobliwoś- cią jak innych, może tylko trochę bardziej oschle. Obaj odjechali po bezskutecznych “działaniach zaczepnych". Jej eksce- lencja zapamiętała to sobie równie dobrze jak “starą, obrzydliwą babę". Wzajemna antypatia obu dam stała się faktem. Pia zaprzyjaźniła się za to z baronównami Lindau. Bliźniaczki bardzo ją polubiły. Z początku czuły się zobowiązane do pełnienia funkcji jej aniołów stróżów. Biada temu, kto odważyłby się podejść do niej zbyt blisko. Zbliżyło je także zamiłowanie do jeździectwa. Dziewczętom towarzy- szyła przeważnie baronowa i koniuszy. Ale niekiedy baron Lindau również dosiadał konia i jeździł z nimi. Guwernantka była obiektem podziwu jako koń rasowy pierwszej klasy. Baronówny także jeździły na rasowych rumakach, co było samo przez się zrozumiałe, gdyż ich ojciec pełnił funkcję koniuszego książęcego. Okazały mężczyzna o ostro zarysowanej twarzy oraz trzy młode, zwinne amazonki stanowiły jedno z ciekawszych zjawisk uzdrowiska. Pokazywano je każdemu nowo przybyłemu. Także wśród międzynarodowych sław jeździeckich przybyłych na Wielki Tydzień Baden-Baden widok trzech dzielnych dam na koniach wywoływał sporą sensację, a także podziw. Pia doskonale radziła już sobie 2 dainskim siodłem i w nienagannie leżącym kostiumiku wyglądała zachwycająco. Nieraz wyjeżdżały z całym orszakiem. Wszyscy byli spragnieni ich °warzystwa. Największym powodzeniem cieszyła się Pia. Nie tylko względu na swój majątek, ale przede wszystkim dla niekwestionowanego zięku i urody. Jej jasne oczy oraz cudowne, lśniące złotą barwą włosy, °re d°Piero teraz podziwiać można było w całej okazałości, niejednemu 115 Ale nigdy nie reagowała na składane jej wyrazy czci i oddania W stosunku do wszystkich panów zachowywała się z taką samą życzli- wością i uprzejmością, nie obdarzając nigdy żadnego z nich cieplejszym spojrzeniem. Tylko jeden mężczyzna liczył się dla niej — ten, który przy- prawiał ją o szybsze bicie serca, Hans von Ried. Nie była już tamtym, nie uświadomionym dzieckiem. Wiele rzeczy z jej otoczenia dało jej do myślenia. W jej obecności rozmawiano o przeróż- nych flirtach i intymnych związkach. Baronówny stroiły sobie żarty z tej lub owej pary, zwracając na nie uwagę Pii. Pewnego razu jedna z bliźniaczek, Herta, opowiedziała, że ich wspólny znajomy zakochał się do szaleństwa w pewnej młodej damie, przez wszystkich podziwianej dla jej klasycznej urody. Pia przypomniała sobie podsłuchane słowa, wypowiedziane przez jej ekscelencję Rottheim: “Hans von Ried i ta piękna, młoda wdowa!" Spytała cicho z głośno bijącym sercem: — Herta, co to znaczy właściwie, że mężczyzna kocha “do szaleń- stwa" kobietę? Herta parsknęła śmiechem. — Ach, ty głuptasku, nie wiesz tego? — Nie. — To dlatego, że nie byłaś na pensji. Tam człowiek uczy się wszyst- kiego. No więc... jak ci to wyjaśnić? Wyobraź sobie, że pewien mężczyzna poznaje kobietę, która mu się ogromnie podoba. I kiedy są jakieś przeszko- dy, to znaczy, jeśli nie może jej poślubić, to wtedy z miłości traci rozum i... nie, to złe wyjaśnienie. Nie możesz sobie tego uzmysłowić? Po prostu jest chory z tęsknoty i pragnienia, żeby ją posiąść. Rozumiesz? Pia popatrzyła przed siebie wystraszonymi, dziecięcymi oczami. — Tak... ale nie, właściwie to nic z tego nie wiem. Ta miłość to jakieś straszne uczucie. Siostry się roześmiały. • — Zdaje się, że nie masz o tym zielonego pojęcia, Piu? — Nie. — Postaram ci się wyjaśnić, na czym to polega — rzekła Hilda, uśmiechając się w lekkim rozmarzeniu, gdyż sama żywiła sympatię do młodego, bardzo przystojnego dyplomaty. — No to mów — poprosiła Pia. Hilda wyrecytowała: Aniołowie mówią: niebiańska radość Diabły zaprzeczają: piekielna męka A ludzie —oni nazywają to miłością. Pia powtórzyła sobie te słowa kilka razy, aby je zapamiętać. Teraz również nie była o wiele mądrzejsza, ale wiedziała przynajmniej, że miłość może mieć różne oblicza. — Czy ty nigdy jeszcze nie kochałaś, Piu? — egzaminowała ją Herta. Pia wzruszyła niepewnie ramionami. — Nie wiem, co masz na myśli, Herto. Bardzo kocham mojego ojca... i ciocię Marię, no i... jeszcze innych ludzi. To Hildę rozśmieszyło. — Ależ ty jesteś jeszcze naiwna! Tego się tak nie określa. Kochać można tylko jednego mężczyznę, zupełnie obcego, któremu potem ofiaro- wuje się swoje serce, i którego się kocha tak mocno, jak nikogo innego na świecie. Wtedy się chce zostać jego żoną. Pia na chwilę zamarła. Spąsowiała. “Hans Ried"! To imię było wypa- lone na samym dnie jej duszy. Rozbrzmiało jej nagle w piersi, aż chciałaby je głośno wykrzyczeć. Ale zacisnęła usta ze wszystkich sił. Euforia ją opuściła. Przypomniała sobie bolesną prawdę o tym, że Hans Ried kochał “do szaleństwa" piękną, młodą wdowę. Spytała cicho, z wahaniem: — Czy człowiek może kochać więcej niż jeden raz, tak... jak wy to rozumiecie? Hilda zaprzeczyła energicznym ruchem głowy. Swym dziewiętnasto- letnim sercem wierzyła w jedyną prawdziwą miłość. — Nie, Piu. To zdarza się tylko raz w życiu — rzekła stanowczo. Pia oddychała z wysiłkiem. ~- Ale... No, na przykład... Mężczyzna kocha kobietę właśnie taką miiością, że jest chory z tęsknoty. A ta kobieta daje mu kosza. Czy może ^edy ożenić się z inną? Naturalnie — przytaknęła Hilda. To będzie się wtedy nazywało: małżeństwo z rozsądku. 116 217 Pia zrobiła wielkie oczy. — “Małżeństwo z rozsądku"? A cóż to takiego? — Jak sama nazwa wskazuje, jest to małżeństwo zawierane z rozsąd- ku, a nie z potrzeby serca. Kobieta jest mężczyźnie obojętna i na odwrót. Żeni się z nią tylko dlatego, że towarzyszą temu pewne korzyści majątko- we, albo po prostu potrzebuje gospodyni domowej lub z innego rozsądnego powodu. Czasami robi to jedynie dla jej pieniędzy i to jest bardzo nikczem- ne. Swoim sercem wciąż związany jest z inną, tą, której nie mógł posiąść. To samo może zrobić kobieta, ale niestety zdarza się to niesłychanie rzadko, możesz mi wierzyć. Pia siedziała naprzeciwko sióstr blada i przerażona. Myślała z ciężkim sercem: “Teraz już wiem, Hans chce mnie za żonę jedynie z rozsądku. Jego serce należy do innej". Utwierdzała się w tym odkryciu i sprawiało jej to wielki ból. Cierpiąc, dojrzewała wewnętrznie. Zrobiła się cicha i skryta i nie rozmawiała już z hrabiną o swojej tęsknocie za Hansem. Miała tak strapione serce, że czasami czuła się chora. Nagle doznała olśnienia: “Ale ja kocham Hansa tak bardzo, że chyba uschnę z tęsknoty, a także dlatego, że on kocha nie mnie, tylko inną". Hrabina zauważyła, że Pia się zmieniła i że zbyt często spogląda w dal tęsknym, zrozpaczonym wzrokiem. Podejrzewała, że jej tęsknota za Hansem rośnie z dnia na dzień, że uświadomiła już sobie miłość do niego i dlatego nie mówi o nim tak, jak to robiła do tej pory. Pani Eckhoff próbowała mądrymi słowami pocieszyć Pię. Ale nie prze- czuwała, jakie rozterki przeżywa dziewczyna. Widziała tylko, jak szybko hrabianka dojrzewała, rozpoznawszy w sobie miłość. Straciła dziecięcy, naiwny wyraz twarzy. Jej rysy stały się bardziej dorosłe. A w jasnych oczach często można było dostrzec jakby pytanie o przyszły los. W towarzystwie zachowywała się jak zwykle pogodnie. Ale ten nastrój był jakby przytłumiony. Przydawało jej to uroku, a liczba adoratorów wzrastała z dnia na dzień. Nie zważała na to. Nadszedł Wielki Tydzień Baden-Baden. Rozpoczęły się wyścigi. Życie towarzyskie skoncentrowało się wokół nich, a jednocześnie uległo znacz- nemu przyspieszeniu. Pię i hrabinę Eckhoff wciągnął bieg wydarzeń. Brały udział we wszystkich imprezach. Hrabianka i baronówny Lindau znakomicie oriento- wały się w przebiegu zawodów. Znały zarówno konie biorące udział w gonitwach, jak też ich właścicieli oraz słynnych jeźdźców. Pia jechała z bliźniaczkami w korowodzie ukwieconych powozów. Towarzyszyły im okrzyki podziwu. Głównie hrabianka przykuwała oczy publiczności. Miała na sobie wspaniałą sukienkę z różowego muślinowego szyfonu, a pod nią białą halkę. Sama wyglądała jak świeży, wiosenny kwiat pośród innych, ozdabiających powóz. Jej widok przyspieszał bicie serca u niektórych światowych koneserów uciech życiowych, którzy na nowo czuli się młodo. Pia nie była może nie- kwestionowaną pięknością, jednak biła od niej niewypowiedziana słodycz i świeżość. Nieskazitelna czystość, jaką wyrażały jej oczy zwiększała jesz- cze ten urok. Pewnego dnia Pia zgubiła się w tłumie przed trybunami na torze wyści- gowym. Wycofała się z tłoku najdalej, jak tylko mogła i stała przez chwilę na uboczu, samotnie czekając, aż ktoś po nią wróci. Mała grupka, złożona z pań i panów przeszła obok. Niektórzy panowie znali ją i pozdrawiali z pełnym szacunkiem. Pia odwzajemniała pozdrowienia, błądząc oczami po znajomych i nieznajomych twarzach. Nagle jej uwagę przykuła para cudownych, ciemnych, damskich oczu. Należały do kobiety o twarzy wręcz niespotykanej urody. Wzrok Pii, przy- ciągnięty jakąś magnetyczną siłą spoczął na niej. Nieznajoma najwyraźniej pytała o hrabiankę jednego z mężczyzn, którzy się jej ukłonili. Pia przypomniała sobie teraz, że widziała tę piękną kobietę już wczoraj podczas posiłku w hotelu. Wtedy mogła jednak podziwiać tylko wspaniały profil, nie zwróciła więc uwagi na ciemne oczy. Piękna nieznajoma miała na sobie oryginalny kostium. Ściągała na siebie spojrzenia pełne podziwu. W gronie osób zachwyconych jej urodą znalazła się także Pia. Ale jej ekscelencja Rottheim, siedząca naprzeciwko cioci Marii oznaj- miła donośnym głosem, przypominającym trąbienie: — Ta dama w ekstrawaganckiej kreacji to niejaka pani von Brenken. Mężczyzna po jej prawej stronie to jej szwagier, a naprzeciwko nich siedzi Irkow, bogaty Rosjanin. Mówi się, że wdowa, pani von Brenken/to 118 119 jego przyszła żona. Dzisiaj poznałam tych państwa. Hrabia Geldera przed- stawił mi ich. Pia z zainteresowaniem przyglądała się pięknej kobiecie. Zdawało się jej, że nigdy jeszcze nie widziała cudowniejszej twarzy. Spojrzawszy w jej ciemne oczy, odniosła wrażenie, że widzi je nie po raz pierwszy. Przypomi- nały jej czasy już dawno minione. Nieznajoma jeszcze raz obejrzała się za Pią, najwidoczniej zaintrygowana hrabianką. Pia nie mogła zrozumieć wyrazu jej oczu, który budził w niej mieszane uczucia. Przez jakiś czas stała sama przy trybunie szukając wzrokiem swojego towarzystwa. Już chciała udać się na swoje miejsce, gdy ujrzała ciocię Marię i panią Rottheim, jak szły w jej kierunku, i była z nimi również... piękna nieznajoma. Jej ekscelencja Rottheim przedstawiła ją hrabinie. Pani von Brenken spytała z czarującą uprzejmością, czy przypadkiem nie szuka hrabianki Buchenau. Otrzymawszy odpowiedź twierdząca, ofiarowała się zapro- wadzić obie panie do zguby. Tak więc przyszły po Pię we trójkę. Reszta grupy, do której dołączyło też otoczenie pani von Brenken, czekała w umówionym miejscu. Pia również została przedstawiona pani von Brenken. Ta prawie nie odrywała swoich ciemnych oczu od twarzy hrabianki. Udało jej się tak zręcznie wymanewrować, że została z Pią parę kroków w tyle za starszymi damami. — Zatrzymła się tu pani na pewno tylko z okazji wyścigów, hrabian- ko? — spytała swobodnym tonem, jednak z napięciem oczekiwała na odpowiedź. Pia nie była w stanie odwrócić spojrzenia od pięknej twarzy. Ciemne oczy zniewalały i fascynowały. Mając niedoświadczony wzrok, nie zauwa- żyła, że pani von Brenken miała już dawno za sobą pierwszą młodość. Swym wyrafinowanym, eleganckim stylem potrafiła jednak zmylić bardziej wyszkolone oczy. Nie dawano jej dwudziestu ośmiu lat, podczas gdy w rzeczywistości miała już trzydzieści cztery. Tylko ona znała prawdę. Według upodobania przyznawała się do wieku, jaki w danej chwili wydawał jej się odpowiedni. — Jestem tu już od zimy, łaskawa pani — odrzekła Pia. Pani von Brenken uniosła rękę w żartobliwym, obronnym geście. — Och, czyż nie jest tu bardzo nudno w zimie? 120 — Ja się nie nudziłam. Zanim zamieszkałam u hrabiny Eckhoff, żyłam na większym odludziu. — Czy nie mieszkałaś przedtem czasem na zamku Buchenau? — spy- tała piękna kobieta z uśmiechem, jednocześnie obserwując bacznie Pię. — Tak, łaskawa pani. Mój ojciec jest chory i żyje w samotności. Wyraz twarzy pani von Brenken stał się jeszcze bardziej napięty. — Przykro mi to słyszeć. Przed laty znałam twojego ojca... Był wówczas zupełnie zdrowy i pełen radości życia. Pia zdumiała się. — Ale to musiało być bardzo dawno, ponad dziesięć lat temu. Wtedy była pani jeszcze bardzo, bardzo młoda. Pani von Brenken uśmiechnęła się dziwnie. — Tak, byłam młoda, ale nie aż tak, jak się pani wydaje. Pia przyjrzała jej się badawczo. — Czy pani była kiedyś na zamku Buchenau? Rzęsy pani von Brenken lekko zadrżały, w chwilę poiem znowu odzys- kała panowanie nad sobą. — Być może, hrabianko... Było się tu i ówdzie. Dlaczego pytasz? Pia uśmiechnęła się niewinnie. — Kiedy przed chwilą przechodziła pani obok mnie i spojrzała w moją stronę, odniosłam wrażenie, że widzę panią nie po raz pierwszy. Zdawało mi się, że przypominam sobie coś z dalekiej przeszłości. — Och — pani von Brenken uśmiechnęła się lekko — często takie odczucia towarzyszą komuś, kto patrzy w czyjąś twarz. W każdym razie to niewykluczone, że już mnie kiedyś pani widziała. Bardzo możliwe, że byłam na zamku w Buchenau. Ale zdaje się, że przyszłyśmy tu w towa- rzystwie różnych osób. Może znajdziemy kiedy indziej wolną godzinkę, by móc sobie swobodnie poplotkować? — To byłoby miłe. Czy odwiedzi pani kiedyś ciocię Marię... to jest, chciałam powiedzieć, hrabinę Eckhoff? Pani von Brenken skłoniła się ze słodkim uśmiechem na ustach. — Pani hrabina już mnie uprzejmie zaprosiła, abym wzięła udział w JeJ przyjęciu. Na pewno to uczynię, choćby po to, by z panią pogawędzić, hrabianko. Mam do pani mnóstwo pytań. Och, cieszę się w takim razie, że znowu panią zobaczę. Podeszły do pozostałych. Pia została przedstawiona księciu Irkow 121 i panu von Brenken. Książę okazał się miłym człowiekiem. Miał już nieco przyprószone siwizną włosy, a jego twarz zdradzała zamiłowanie do uciech życia. Jego szczupła, zaledwie średniego wzrostu postać miała w sobie coś z młodzieńca. Jak powiadano, był nad podziw silny i zwinny. Książę bardzo spodobał się Pii, ale pan von Brenken, mimo swych światowych manier i bezsprzecznie niepospolitej urody, wywarł na niej niezbyt miłe wrażenie. Nie podobały jej się jego oczy o ostrym spojrzeniu, iskrzące się niespokojnym blaskiem. W towarzystwie obu panów pani von Brenken wróciła na trybunę. Książę trzymał się blisko niej, tak że nie mogła zamienić z panem von Brenken żadnego słowa, którego on by nie dosłyszał. Jednak zdołali porozumieć się wzrokiem. Kiedy gonitwa dobiegła końca, cała grupa udała się do hotelu, aby się posilić. Książę wynajął tam całą amfiladę. Pani von Brenken i jej domniemany szwagier również mieszkali w tym hotelu. Jadalnia była przepełniona. Wolny był tylko jeden stolik koło wyjścia na taras. Był zarezerwowany dla księcia i jego otoczenia. Naprzeciwko zajęli już miejsca baron Lindau ze swoimi damami, hrabina Eckhoff z Pią i kilka innych pań oraz panów. Z daleka pozdrawiano się nawzajem. Pani von Brenken usadowiła się w takim miejscu, aby nie tracić z oczu Pii. Jej wzrok ponownie podziałał na hrabiankę w niewyjaśniony sposób. Niekiedy uśmiechała się do niej, a uśmiech ten oczarowywał Pię jak niemal wszystkich innych ludzi. Grono osób, wśród których znajdowała się Pia, opuściło jadalnię o wiele wcześniej, niż uczyniła to grupka księcia Irkow. Było już bardzo późno, kiedy damy poszły do pokojów, a panowie udali się jeszcze na go- dzinkę do jednego z eleganckich barów. Następnego ranka pan von Brenken kazał się oficjalnie zameldować u swojej szwagierki. Pani von Brenken siedziała w wytwornym negliżu na jednym z mięk- kich foteli. Wyglądała na zmęczoną. Teraz można było prawidłowo określić jej wiek. Popatrzyła na mężczyznę badawczo i ożywiła się. — Czy masz jakąś konkretną sprawę, Justus? — spytała cicho. Obrzucił ją niespokojnym wzrokiem i zacisnął zęby, uwydatniając silnie dolną część twarzy, która natychmiast przybrała brutalny wyraz. 122 Przyciągnął sobie fotel i usiadł tuż przy niej. — Jak dalece jesteś zaawansowana z księciem Irkow? — wyszeptał. — Od wczoraj nie posunęłam się ani o krok — wykrztusiła. Zacisnął pięści. — Cholera! Z nim idzie nam diabelnie wolno. Myślisz, że osiągniesz cel? Wzruszyła ramionami. — Skąd mogę wiedzieć? Ach, Justus, mam już dosyć takiego życia. Zazgrzytał zębami. — Zapewniam cię, że ja także. Ale znajdź mi inny sposób zdobycia pieniędzy! Jesteśmy zupełnie bez grosza. Już nawet nie jestem w stanie zapłacić rachunku za hotel. Jeśli tego nie zrobię, wsadzą nas do więzienia jako naciągaczy. Liano, nie masz już powodzenia u mężczyzn. Westchnęła i przymknęła na chwilę oczy. Potem rzekła cicho: — Jestem zmęczona... zmęczona. Czuję obrzydzenie do tego trybu życia. Ach, czegóż nie oddałabym w zamian za spokojną, pewną, nawet skromną egzystencję. — Czy to ma być zarzut? Położyła mu rękę na ramieniu, patrząc z pełnym oddaniem w jego oczy. Cokolwiek można by powiedzieć o jej życiu — że jest grzeszne, że popełniła wiele oszustw i dopuściła się masy kłamstw — jedna rzecz była w nim autentyczna — miłość do mężczyzny, który stał się jej przeznacze- niem. Pod jego zgubnym wpływem upadała coraz niżej i niżej. — Nie, Justusie, to nie jest zarzut! Przecież nic na to nie poradzsz, że jesteś biedny jak ja, i że oboje mamy w sobie ten haniebny pociąg do luksusu, który mogliśmy zaspokajać dotychczas jedynie w ten sposób. Ale co będzie z nami, kiedy to źródło wyschnie, kiedy się zestarzeję i będę brzydka? Ach, Justus, boję się przyszłości. — Zawsze pozostaje nam jeszcze jedno wyjście — prowadzi ono na tamten świat — rzucił ochrypłym głosem. Zadrżała i objęła go. ~~ Nie, o nie! Nie chcę umierać! Chcę znaleźć ukojenie z tobą, gdzieś jakimś cichym zakątku, w spokojnym domu. Parsknął szorstkim śmiechem. może Na to również potrzeba pieniędzy, więcej pieniędzy, niż oboje 'ić w tym niepewnym interesie. Nie mam zamiaru oszczędzać • Wolę albo żyć i używać życia, albo umrzeć! 123 Przestraszona objęła go mocniej. — Justusie... chcę ci coś powiedzieć. Mam plan. Będzie trudny do wykonania, ale jednak chciałabym spróbować. — Co chcesz uczynić? — Zwrócić się do hrabiego Buchenau. Oczy mu zabłysły. — Och... wpadłaś na to po spotkaniu z hrabianką? — Nie, myślałam już o tym wcześniej — odparła pani von Brenken. Ale nie wiedziałam, jak się do tego zabrać. Muszę ci się przyznać, że już dwa lata temu napisałam do niego list. Odesłano mi go bez otwierania. Lothar jest nieprzejednany. — Sam mógłbym ci to powiedzieć — zadrwił szyderczo. — Ale, wszystko jedno, jeśli ktokolwiek może nam udzielić jednora- zowej większej pomocy, to tylko on. Jest bardzo bogaty, przyszłoby mu to z łatwością. A kiedy ujrzałam przed sobą jego córkę, doznałam nagłego olśnienia: ona mi pomoże, czy tego chce, czy nie chce! Tylko dzięki niej będę mogła skontaktować się z hrabią. Muszę ją najpierw dokładnie wypy- tać o obecną sytuację w Buchenau. Potem zastanowię się, w jaki sposób przekonać ją, by pośredniczyła w przekazaniu Lotharowi kilku zdań ode mnie. Postaram się, żeby ten list poruszył jego serce. On jest przecież taki dobry i szlachetny. U ludzi jego pokroju zawsze można znaleźć jakiś czuły punkt, pod warunkiem że uda się ich odpowiednio podejść. — No... w każdym razie możesz spróbować. Ale w najbliższym czasie ta pomoc nie nadejdzie. Miałem wielką nadzieję, że książę oświadczy się wczoraj. Nasz wypróbowany, stary trik znowu przyniósłby nam trochę grosza. Od afery z Riedem szczęście nas opuściło. Postarajże się sprowoko- wać dziś księcia Irkow do działania. Jeśli on nas nie wyratuje, znajdziemy się w niezłych tarapatach. — Justus, szczerze mówiąc już straciłam nadzieję. Odkąd przyjecha- liśmy z Ostendy, książę zachowuje się chłodniej. — Nic takiego nie zauważyłem. Nadal prześciga się w uprzejmoś- ciach, jak poprzednio. Uśmiechnęła się z rezygnacją. — Ale jego wzrok stał się zimny, krytyczny. Uwierz mi, zaczął zamykać się w sobie, czuję to. Brenken tupnął nogą. — Do licha! To co? Mamy go otwarcie naciągnąć na bezzwrotną pożyczkę? Da mi napiwek i każe się wynosić, wtedy dopiero będzie koniec wszystkiego. Do diabła, Liano, weź się w garść! Kiedy chciałaś, zawsze zwyciężałaś. Ale coś mi się wydaje, że ty już nie masz na to ochoty. — Ja już nie mogę! — wyrzuciła z siebie blednąc. — Justus, tylko ty nie odwracaj się ode mnie... Musisz mnie zawsze kochać, nie mogłabym żyć bez ciebie. Gwałtownym ruchem przycisnął ją do siebie i pocałował mocno, prawie brutalnie, aż zabrakło jej tchu. — Przecież wiesz, że ja też nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, Liano. Z zimną krwią poderżnąłbym gardło temu, komu naprawdę okaza- łabyś uczucie. Jej twarz rozjaśniła się w pełnym szczęścia uśmiechu. — Ach, Justusie, kocham ciebie, tylko ciebie! Tylko nie patrz takim ponurym, stroskanym wzrokiem. Zrobię, co tylko w mojej mocy, aby nam pomóc... może nawet bez udziału księcia. — Ale jak wyswobodzimy się teraz z tej matni? Wstała i tanecznym krokiem podeszła do szafki. Wyjęła z niej kilka małych etui. Wręczyła mu je z uśmiechem. — Każ wymienić te szlachetne kamienie na sztuczne. Dochód z tego wystarczy nam na parę tygodni. Spojrzał na nią pochmurnie. • — Co to za grupie żarty? Przecież wiesz równie dobrze jak ja, że zrobiliśmy to już dwa lata temu. Usiadła mu na kolanach i objęła go z czułym uśmiechem. — Możesz ze spokojnym sercem udać się do jubilera. Kamienie są prawdziwe. Kiedy byliśmy w Nicei, ponownie wymieniłam sztuczne na prawdziwe. Nie wiesz o tym, że w Monte Carlo wygrałam dwanaście tysięcy franków, a ponieważ nie potrzebowaliśmy wówczas pieniędzy, w tajemnicy przed tobą wymieniłam kamienie, aby je zachować na czarną godzinę. Pokrył jej rękę pocałunkami. Jego ponury nastrój całkowicie minął. W kilka minut później opuścił pokój, a za godzinę wszedł w posiadanie K^rsc'u tysięcy marek, które jubiler wypłacił mu, odliczając wartość imitacji 124 XI Na pierwsze przyjęcie po wyścigach przybyło do hrabiny Marii wielu gości. Starzy przyjaciele i nowi znajomi chcieli się u niej jeszcze raz pokazać przed odjazdem. Po spokoju, jaki zapanował w Baden-Baden, można było poznać, że wszystkie gonitwy dobiegły końca. Wśród gości hrabiny znaleźli się także książę Irkow, pan von Brenken oraz jego żona, która powszechnie uchodziła za jego szwagierkę. Przyjęcie odbywało się w dwa dni po spotkaniu Pii z Lianą von Brenken na torze wyścigowym. Pia wyczekiwała przybycia swej nowej znajomej z niepokojem, którego sama nie potrafiła dobrze umotywować. Kiedy wreszcie się zjawiła, jakaś magnetyczna siła pociągnęła hrabiankę w jej pobliże. Tymczasem Liana von Brenken ułożyła sobie szczegółowy plan i była zdecydowana zrealizować go do końca. Wzięła Pię pod ramię i powiedziała do niej ze śmiechem: — Ależ tu dużo ludzi! A ja tak się cieszyłam na spokojną, godzinną pogawędkę z panią. Pia spojrzała na nią z radością w oczach. — Naprawdę, łaskawa pani? Chciała pani poświęcić godzinę specjal- nie dla mnie? — Naturalnie, ale tutaj nic chyba z tego nie wyjdzie. — Przecież moglibyśmy się zaszyć w małym saloniku cioci Marii. Tam nikt nie przyjdzie. — O, to by było wspaniałe. Proszę chwileczkę poczekać, powiem tylko mojemu szwagrowi, żeby nie pomyślał, że wyszłam. Potem może mnie pani uprowadzić — zażartowała Liana von Brenken. Dzisiaj także przewyższała urodą wszystkie obecne na przyjęciu kobiety. Na jej twarzy nie było widać śladu zmęczenia. Podeszła do męża, stojącego razem z księciem i baronem Lindau. Na jej widok oczy księcia Irkow po raz pierwszy od wielu dni rozbłysły namiętnością i pożądaniem. Zauważyła to, ale stara gra już ją mierziła. Obdarzyła go wzrokiem tak obo- jętnym, jaki jeszcze nie przypadł w udziale księciu. Nie zwracając na niego dłużej uwagi, rzekła półgłosem do Brenkena: 126 — Chcę sobie poplotkować z hrabianką Buchenau. Poczekasz na ninie, wyjdziemy razem. Brenken ukłonił się rycersko i nieco o ficjalnie pocałował ją w rękę, tak jak się całuje szwagierkę. Nikt nie zauważył lekkiego, znaczącego uścisku obu dłoni. Nie patrząc już w stronę księcia odeszła, pochyliwszy głowę. Zlekceważony książę Irkow patrzył za nią nieco skonfundowany. Namiętność do tej pięknej kobiety prawie już w nim wygasła, ponieważ Liana zbyt wyraźnie go prowokowała. Teraz jednak zapłonęła na nowo, pobudzona jej powściąliwością i ozi-ębłością. “Ostatecznie opłaca się uczynić z niej isiężnę Irkow" — myślał. Zrobiło mu się przykro, że w ciągu ostatnich dni zachowywał się w stosunku do niej z rezerwą. “Zauważyła to i teraz dumnie zaniyfoa się przede mną. A ja uwielbiam dumne kobiety". Liana nie przeczuwała, że właśnie jej lekceważenie wywarło wrażenie na księciu. Ale nawet gdyby tak było, nie przyniosłoby to jej satysfakcji. Wszystkie myśli skoncentrowała teraz na innej grze. Powoli przeszła razem z Pia do salonu hrabiny. Zgodnie z przewi- dywaniami, było tu pusto. Usiadły w fotelach. — A więc... mam pani opowiedzieć o czasach, w których znałam pani ojca jako zdrowego, pogodnego mężczyznę, droga hrabianko? Pia pokiwała głową. — Jeśli pani zechce. Badawczy wzrok pięknej kobiety spoczął na twarzy dziewczyny. — W takim razie najpierw powinnam pani opowiedzieć o innej, nieszczęśliwej osobie, którą również dobrze znam. Mam na myśli pani macochę, hrabianko — rzekła cicho. Pia zadrżała i zaskoczona, podniosła oczy do góry. — Moja macocha? Czy ona jeszcze żyj e? — wykrztusiła zdenerwowana. °czy Liany nabrały dziwnego wyrazu. Domyślała się, że hrabiankę Pozostawiono w niewiedzy o losie jej macochy. ~~ Ach, więc ty nic nie wiesz? pia potrząsnęła głową. ~— Nie. Nikt mi nigdy o niej nie opowiadał. 127 — O, biedna... Pozbawiono jej nawet miejsca w pani wspomnieniach. A przecież tak często siadywała przy pani łóżeczku jak prawdziwa matka. Sama mi o tym mówiła. Bardzo by się zasmuciła, gdyby wiedziała, że... Ona kochała panią jak własną córeczkę. Wrażliwe serce Pii skurczyło się boleśnie. W jej oczach zabłysły łzy. — Jakże żałuję, że nic o niej nie wiem. Myślałam, że... no, że nie żyje, że umarła jak moja matka. — Nie, ona żyje, chociaż ma złamane serce. Żyje na wygnaniu i jest bardzo nieszczęśliwa. Pia słuchała przymilnych, ale jakże podstępnych słów Liany. Nie wyczuła tej nikczemnej manipulacji, której została z wyrachowaniem pod- dana przez państwa von Brenken. — Na wygnaniu? — wyszeptała wstrząśnięta. — Któż ją wygnał? — Pani ojciec, hrabianko. Pia złapała się za głowę i wytrzeszczyła oczy. Ze strachem patrzyła na elegancką kobietę. — Mój ojciec? Ale dlaczego...? — spytała, tracąc nad sobą panowanie. — Dlaczego? Cóż... jak mam to pani wytłumaczyć? Ponieważ skrzyw- dziła go wbrew swojej woli. Została jego żoną, będąc jeszcze prawie dziec- kiem. Nie wiedziała wtedy nic o życiu ani o miłości. A kiedy jej zaznała, było już za późno. Jednak nie była w stanie rozkazywać swojemu sercu, które zwróciło się ku innemu mężczyźnie. Prowadziła długą, daremną walkę, by zdusić w sobie tę niedozwoloną miłość. Ale przecież każda miłość pochodzi od Boga. I pewnego dnia jej mąż dowiedział się, że żona kocha kogoś innego. Wypędził ją z domu. Owszem, miał prawo być bez- względnym. Ale pani macocha jest naprawdę godna współczucia. Wyszła za mąż za pani ojca, będąc jeszcze dziewczynką, a kiedy została wypędzo- na, popadła w straszną nędzę. Żyje w ciężkich warunkach, jest biedna, taka biedna, hrabianko, że już nie wie, z czego ma się dłużej utrzymać. Pia siedziała osłupiona. To, czego się dowiedziała, napełniło ją zgrozą i współczuciem zarazem. Znała życie jeszcze zbyt słabo, aby odpowiednio osądzić tę historię. — Mój ojciec aa pewno o tym nie wie. On ma takie dobre serce, chociaż zazwyczaj jest smutny i poważny. Wydaje mi się, że ten smutek jest raczej związany z tym, co mi pani opowiedziała, a nie z jego sparaliżowaną nogą. Albo... Mój Boże, jakie to wszystko okropne... przypomniałam sobie właśnie, że... ktoś postrzelił go w kolano... jakiś zły człowiek... Nie! Nie chcę o tym mówić. Skoro moja macocha żyje w nędzy, to dlaczego nie zawiadomiła o tym mojego ojca? On na pewno nie chciałby, żeby tak było. Liana von Brenken zbladła, kiedy Pia wspomniała o przestrzelonym kolanie ojca. Z największym trudem narzuciła sobie spokój. — Och, ona już nie jest jego żoną. Rozwiedli się. — Mimo to ojciec na pewno nie chce, aby cierpiała niedostatek. Powinna mu o tym donieść. — Pisała już raz do niego, ale odesłał jej list, nie otwierając go. Nie chce nic o niej słyszeć. Pia drżała z emocji. — W takim razie ja sama napiszę o tym tacie... albo nie... nie ośmielę się. Nasza gospodyni powiedziała mi, że bardzo go denerwuje, kiedy jest mowa o drugiej żonie. Nie, nie ośmielę się. Gdybym chociaż sama mogła pomóc... ale przecież nie mam pieniędzy, w każdym razie nie na tyle. A może... tak... chyba udałoby mi się zgromadzić jakąś sumę, gdybym miała trochę czasu. Pia pomyślała o Hansie von Ried. On musiał pomóc. Liana wzięła ją za rękę. — Jest pani dobrym, kochanym dzieckiem. Gdyby pani macocha to słyszała, na pewno płakałaby z radości. Ale mała suma nie rozwiąże jej problemów. Gdyby było inaczej, już dawno sama bym jej pomogła. Niestety, nie jestem wystarczająco zamożna, aby ostatecznie wyprowadzić ją z nędzy, choć coś, oczywiście niewiele, robię dla niej. Nieraz już zastana- wiałam się, czy kiedyś nie spróbować opisać pani ojcu tragicznego położe- nia, w jakim znajduje się ta biedaczka. Odpowiednio dobrałabym słowa, aby poruszyć jego sumienie i nie wywołać jego gniewu. Znam tę smutną historię w całości. Ale niestety nie mam dokładnego adresu do Buchenau. Pia natychmiast się wyprostowała. — Mogę go pani podać. — Byłaby pani tak dobra? — Ależ oczywiście. biurko... Jest pani bardzo łaskawa, hrabianko Piu. Chwileczkę... o, tu jest , —— ^"WTł iiw ŁJiicij*J.ejłv ^*Y ivu v» «1VV'Ł1\-'XV fsu?Si^i.u.ł Ł A. 0 ładny adres, aby list nie dostał się w niepowołane ręce. wstała i podeszła do biurka. Pia skwapliwie podążyła za nią. na pewno znajdzie się kawałeczek papieru. Proszę napisać mi 128 129 Liana bystrym wzrokiem wypatrzyła w kasetce papeterię. Szybko wyciągnęła jedną kopertę. — Pozbawiamy hrabinę jednej koperty, ale w zbożnym celu — zażar- towała. — Proszę tutaj napisać adres. Nie podejrzewająca niczego Pia pochyliła się nad kopertą, która na odwrocie miała wypisane inicjały hrabiny, nad którymi umieszczony był herb hrabiego Eckhoff. — Lepiej będzie, jeśli nie powie pani hrabinie o naszej rozmowie. Ojciec nie życzyłby sobie, żeby pani o tym z kimś mówiła. Pani Eckhoff chyba nie jest z panią spokrewniona? — Nie, tylko zaprzyjaźniona. — Ale chyba lepiej, żeby takie sprawy pozostały w rodzinie niepraw- daż? Napiszę do pani ojca tak szybko, jak tylko będzie to możliwe. Pia nagle chwyciła ją ze strachem za rękę. — Nie... proszę poczekać jeszcze kilka dni. Najpierw sama chciała- bym spróbować zdobyć pieniądze, bez niepokojenia taty. On jest teraz taki samotny... Martwię się o niego. — Nie ma powodu, droga hrabianko. Jeśli pani sobie tego życzy, napiszę dopiero wtedy, kiedy uzna to pani za stosowne. Proszę się niczym nie martwić — odparła uprzejmie Liana. Jej oczy błyszczały. Nie traktowała poważnie możliwości, że Pia sama byłaby w stanie zgromadzić dostatecznie dużo pieniędzy. Wcale nie miała zamiaru zwlekać z wykorzystaniem szansy, którą dała jej naiwna hrabianka poprzez własno- ręczne zaadresowanie koperty. Usiadła z powrotem i zmieniła temat rozmowy. Ale Pia słuchała ją tylko jednym uchem. Jej myśli całkowicie skupiły się na macosze i na tym, co skłoniło ojca do wypędzenia jej z zamku. — Gdzie mieszka moja macocha? — spytała nagle, wypowiadając głośno to, o czym myślała. — Och... daleko stąd... w północnych Niemczech — skłamała Liana bez mrugnięcia okiem. ' W tym samym momencie do saloniku zajrzała baronówna Hilda von Lindau. — A, tu się schowałaś! Herta i ja wszędzie cię szukałyśmy. Zniknęłaś jak kamfora. Herta jest właśnie w twoim pokoju. Kto żyw, pyta o ciebie, 130 —Ocia Maria rozgląda się za tobą bezradnie. Hrabia Geldern zapropo- nował, żeby po ciebie zad zwonić. pia zerwała się z westchnieniem. Świeża twarz przyjaciółki była dla .• odprężeniem po tej poważnej rozmowie z panią Brenken. Cała trójka wróciła teraz do dużego pokoju. Pię przywitały żartobliwe wyrzuty. Książę Irkow czym prędzej znalazł się u boku pani von Brenken. _ już się bałem, że łaskawa pani pojechała z powrotem do hotelu — rzekł wyraźnie podenerwowany. Obrzuciła go zimnym spojrzeniem. _ Uczynię to teraz, wasza książęca mość. Zwróciwszy się do Bienkena stojącego w pobliżu powiedziała: — Drogi szwagrze, chciałabym pojechać do domu. Von Brenken poszedł po służącego, aby przywołać powóz. Książę nie odstępował Liany. — Gniewa się pani na mnie? Ponownie ujrzał jej zimne oczy, które wprawiały go w wielkie podniecenie. — Gniewać się? Gdzieżbym śmiała, książę. Przecież nie mam powodu. — A jednak... Liano, byłem głupi. Odrzuciła dumnie głowę do tyłu. Dwa dni temu ucieszyłaby ją ta prze- miana w księciu. Dzisiaj jednak jego natarczywość wzbudzała w niej jedynie zniecierpliwienie. Myślała tylko o tym, jak ukarać go za to, że przedtem ją lekceważył. Równocześnie spostrzegła, że właśnie jej oziębłość robiła na nim wrażenie, co w każdym razie mogło kiedyś okazać się przydatne. Plan związany z osobą hrabiego Buchenau mógł przecież spalić na panewce. Poza tym, ostatecznie mogła po raz ostatni odegrać komedię, w której kiedyś uczestniczył między innymi Hans von Ried. Przed definitywnym zniknię- ciem ze światowych scen, można było jeszcze raz wyrwać większą sumkę... Dotychczas duet w składzie: młoda wdowa i jej szwagier miał szczę- scie- Nigdy nie natknęli się na swą ofiarę po raz drugi. Tylko z Hansem °znali częściowej porażki. Oczywiście nie zachowali wówczas należytej 05-różności, rozmawiając przy otwartym oknie. Ale nawet gdyby spotkali Jakąś swoją ofiarę — to byli wyłącznie bardzo bogaci mężczyźni, zdolni przeboleć straconą sumę. Zźt wszelką cenę pragnęliby umknąć rozgłosu. a świadomość napełniała państwa von Brenken taką pewnością, siebie, 2 ^łkowitym spokojem odwiedzali wciąż te same wielkie kurorty. 131 — Nie przypominam sobie, książę, żebym zezwoliła panu zwracać się do mnie po imieniu — rzekła Liana szorstkim tonem. — O, najdroższa, niech pani nie będzie okrutna. — Nie jestem okrutna, wasza książęca mość, ale zbyt dumna, aby pozwalać na zabawę moim kosztem, zależnie od nastrojów waszej książęcej mości. Do widzenia. Zostawiła go samego i prędko pożegnała się z hrabiną Eckhoff. Wyszła pod ramię z Brenkenein. Kiedy siedzieli już w powozie, rzekła podniecona: — Książę Irkow jest już mój. Teraz ja zadecyduję, kiedy wolno mu będzie wypowiedzieć słowa, na które czekaliśmy. — Więc niech to się stanie jak najszybciej. Sześć tysięcy marek to nie jest fortuna. — Daj mi trochę czasu. Chcę się zrewanżować naszemu książątku za to, że odsunął mnie na bok. — Nie bądź taka harda, Liano. Zaśmiała się dziwnie. — Czyż sam nie mówiłeś, że kiedy chcę, to wygrywam? Odniosę triumf wtedy, gdy sama tego zechcę. Pochwycił ją w ramiona i pocałował namiętnie. Potem spytał: — A jak poszło z hrabianką? Opowiedziała mu o rozmowie. — A więc widzisz — zakończyła swoją relację — że on nie życzy sobie, aby hrabianka dowiedziała się o całej sprawie. Tak właśnie myśla- łam. Mój plan oparłam na tym założeniu. Mam teraz kopertę zaadresowaną ręką Pii. Włożę do niej list do Lothara, który chcąc nie chcąc i tak będzie musiał przeczytać, choćby po to, aby dowiedzieć się, w jaki sposób list ode mnie znalazł się w kopercie, na której widnieje charakter pisma jego córki. Postawię go przed wyborem: albo udzieli mi pomocy, która za jednym zamachem rozwiąże moje problemy, albo wyjawię wszystkim, łącznie z jego córką, kim naprawdę jestem. Będzie bał się skandalu, jest bardzo wrażliwy na tym punkcie. Nie robię tego chętnie... w stosunku do niego mam pewne wyrzuty sumienia... ale chcę mieć wreszcie spokój... tak czy inaczej — mam już tego dość, nie mogę dłużej! Drżała ze zdenerwowania, a on starał się ją uspokoić. Pia doszła do siebie dopiero, kiedy wszyscy goście pożegnali się i mogła wreszcie zamknąć się sama w swoim pokoju. Przez chwilę wahała się, czy nie powinna wtajemniczyć cioci Marii w całą sprawę i poprosić o jej radę. Zdecydowała jednak, że będzie milczeć. Siedząc w pokoju, przemyślała jeszcze raz to, co naopowiadała jej Liana von Brenken. Nie wszystko było dla niej proste i zrozumiałe. Instynk- townie wyczuwała, że kryje się za tym coś więcej, co nie zostało wypowie- dziane. Nie była w stanie uznać swojego ojca za okrutnika o twardym sercu. Musiał mieć jakiś ważny powód, aby wyrzucić macochę. Jednak to, że żyła teraz w nędzy, napełniało Pię wielkim żalem. Co dokładnie oznacza słowo “nędza", tak naprawdę nie wiedziała. Kojarzyła je z czymś przerażającym. Wyobrażała sobie bladą twarz macochy o zapadniętych oczach. A przecież kiedyś była tak piękna, chodziła po komnatach zamkowych wystrojona, przyozdobiona biżuterią rodową... “Muszę jej pomóc" — pomyślała. Ponieważ sama nie miała pieniędzy i nie mogła poprosić o nie ani ojca, ani ciocię Marię, więc pozostawał jedynie Hans von Ried. Usiadła przy biurku i napisała do niego list o następującej treści: Drogi Hansie! Zwracam się dziś do Ciebie z wielką prośbą. Dowiedziałam się, że moja macocha znajduje się w tragicznym położeniu — żyje w skrajne) nędzy. Doniosła mi o tym pewna piękna dama, pani von Brenken, o której powiadają, że w najbliższym czasie zaręczy się z księciem Irkow, albowiem — jest wdową. Obecnie podróżuje ze swoim szwagrem, którego zresztą nie znoszę. Opowiedziała mi też, że mój ojciec wygnał macochę, ponieważ bardzo go skrzywdziła. Nie wiem wprawdzie, jak do tego doszło, ale uważam, że nie wolno nieszczęsnej tak zostawić. Tato na pewno nic o niej nie wie. Pani Dornemann powiedziała mi kiedyś, abym nigdy nie mówiła przy tacie o macosze, jeśli nie chcę go bardzo rozsierdzić. Oczywiście, wolę tego uniknąć. Jeśli jednak sama nic nie uczynię, pani von Brenken napisze do ojca i przedstawi mu sytuację, w jakiej znajduje się macocha. Dałam jej już nawet adres do Buchenau, ale poprosiłam także, aby 132 133 wstrzymała się z tym jeszcze przez kilka dni. Chyba sam rozumiesz, że trzeba tacie zaoszczędzić tego wzburzenia, zwłaszcza że jest obecnie samotny. Dlatego proszę Cię, przyślij mi pieniądze, możliwie dużo. Nie mogę poprosić o nie ani taty, ani cioci Marii, nie podając celu, na jaki mają zostać wydane. Tylko Tobie mogę powiedzieć. Poza tym jest jeszcze jedna sprawa: minęło już dobrych sześć miesięcy, od kiedy tu jestem. Czy już nie pora, abyście po mnie przyjechali, aby zabrać mnie do domu ? Jest tu bardzo przyjemnie i wesoło, ale boję się o tatę, tęsknię do Buchenau i... no i do wszystkich innych. Proszę, przyjedźcie po mnie wkrótce! Z całego serca pozdrawiam. Twoja Pia XII Na zamek Riedberg dotarł już niejeden list od Pii. Czytając je, Hans Ried tylko się uśmiechał. Wszystkie były do siebie podobne. Pia wciąż donosiła o błahych sprawach, o tym, że dobrze jej się powodzi. Z początku nie chciała przyznać się do tęsknoty za domem, a później zupełnie nie potrafiła już pisać o rzeczach, które działy się w jej biednej duszy. Hans również pisał do niej spokojne, przypominające ojcowskie listy, aby w żaden sposób nie zakłócać procesu wychowawczego kierowanego przez ciocię Marię. Nikt nie zgadłby, że jest to korespondencja prowadzona pomiędzy parą narzeczonych. Ale gdy czytał ostatni list od Pii, uśmieszek nie pojawił się na jego twarzy. Ogarnęła go konsternacja. Kiedy skończył, zerwał się i natychmiast rozkazał osiodłać konia. W kilka minut później znalazł się na drodze do Buchenau. List od narzeczonej zabrał ze sobą. Kiedy dotarł na miejsce i przed portalem zeskoczył z konia, ujrzał powóz gotowy do drogi. Hrabiego zastał w hallu. Miał twarz zaczerwie- nioną z emocji. — Jak to dobrze, że jesteś, drogi Hansie. Właśnie miałem jechać do Riedberg. Ledwo żyję ze zdenerwowania! —wykrztusił, ciągnąc Hansa do swojego pokoju. — Co się stało? —spytał Hans przestraszony. Hrabia Buchenau wyciągnął z torby jakiś list. — Poznajesz to pismo? — zapytał. — Naturalnie. To charakter pisma Pii. — A ta koperta — czyje to inicjały? — Mojej ciotki, hrabiny Eckhoff. — A więc... zmysły mnie nie zawodzą, nie mam halucynacji. Już prawie w to uwierzyłem. A to... kto to napisał? Wyciągnął list z koperty. Hans spojrzał na arkusz papieru. — To pismo Liany von Brenken. Nie sposób go nie rozpoznać, jest bardzo charakterystyczne. Usta hrabiego zadrgały w uśmiechu pełnym szyderstwa i goryczy. — Tak... nie sposób go nie rozpoznać. A teraz przeczytaj ten list i wyjaśnij mi, w jaki sposób dostał się do koperty zaadresowanej ręką mojej córki. Tracę zmysły z niepokoju o nią. W jakim celu ta osoba wtargnęła w jej otoczenie? W odpowiedzi Hans Ried wyjął swój list. — Tymczasem przeczytaj to. Może wtedy coś zrozumiesz. Właśnie dlatego przyjechałem do ciebie. Obaj panowie zajęli się lekturą listów. Liana von Brenken pisała do hrabiego: Drogi Lotharze! Wybacz, że posłużyłam się podstępem, aby ten list dostał się w Twoje ręce. Ale w przeciwnym razie odesłałby ć go nie czytając, jak już to miało miejsce. Tym razem jednak musisz mnie wysłuchać, za wszelką cenę. Popadłam w straszną nędzę, nie wiem już, jak sobie dalej radzić. Pozostaje mi tylko zwrócić się do Twojej wspaniałomyśl- ności, zaapelować do Twoich szlachetnych uczuć. Ciężki los pozbawił mnie pieniędzy, które mi wtedy hojną ręką ofiarowałeś. 134 135 l Zlituj się nade mną, pomóż mi. Zostałam już dostatecznie surowo ukarana za swój błąd. Błąkam się po świecie, nie mając gdzie się schronić. Przebacz i zapomnij! Użycz mi ze swego bogactwa tyle, abym mogła spokojnie żyć. Przecież nie chcesz chyba, żeby kobieta, która nosiła kiedyś Twoje nazwisko, pogrążyła się w biedzie, by nią pogardzano. Nie dopuścisz chyba do tego, aby była hrabina Buchenau musiała żebrać o jałmużnę. Pomóż mi, pomóż tak, bym mogła przeżyć. Jeśli tego nie uczynisz, to padnę do nóg Twojej Córce i wyjawię kim jestem. Przez krótki czas byłam przecież kochającą matką, nie zaprzeczysz temu. Ona mnie poprze w moich błaganiach, gdyż jest dobra i szlachetna, tak jak Ty. Wspomóż mnie. Udziel mi z tego, co Ci zbywa. Oczekuję na Twoją odpowiedź pod adresem: Liana von Lankow, poste restante Baden-Baden. Nie każ mi długo czekać, jest mi bardzo, bardzo ciężko. Nie zapomnij o Twojej nieszczęśliwej Lianie i przebacz jej. Panowie skończywszy czytać popatrzyli na siebie. — Co o tym wszystkim sądzisz, Hans? — spytał hrabia. Zapytany złożył powoli list i położył go przed sobą na stole. — Nietrudno to wyjas'nić. Najwidoczniej terenem działania państwa Brenken stało się Baden-Baden. Role pierwszego naiwnego przejął tym razem książę Irkow. Naturalnie Brenken jest mężem, a nie szwagrem Liany. Prawdopodobnie oboje znajdują się w kłopotliwej sytuacji finansowej. Jakoś' dowiedzieli się, że twoja córka przebywa w Baden-Baden i wmieszali się w jej towarzystwo. Ta intrygantka opowiedziała Pii bardzo wzruszającą historyjkę, podając się za kogoś innego, i tak nakłoniła ją do zaadresowania koperty. Zorientowała się równocześnie, że Pia nie ma pojęcia o tamtej aferze. Dlatego Liana ma prawo przypuszczać, że wolno jej posłużyć się szantażem w stosunku do ciebie i zażądać pieniędzy w zamian za milczenie. W jej sprytnym planie jest jednak pewna luka. Otóż nie przewidziała ona, że Pia jest ze mną zaręczona i że ma zwyczaj pisania listów do swojego narzeczonego. Liana jest natomiast pewna, że Pia nie będzie ci o tym wszystkim wspominać, aby cię nie zdenerwować. To daje jej nadzieję, że intryga się powiedzie. — A jak my mamy się teraz zachować? 136 — Natychmiast udamy się do Baden-Baden. Nie dopuścimy, by zliżyła się do Pii po raz drugi. Twarz hrabiego stała się blada. — Nie mogę... nie mogę ponownie zobaczyć tej kobiety —jęknął. — Więc pojadę sam. Tak czy owak wczoraj dostałem list od mojej ciotki, że Pia z utęsknieniem wyczekuje dnia, kiedy po nią przyjedziemy. Ciocia uważa, że cel został już osiągnięty. Mamy przyjechać i sami się przekonać. Tak więc moje przybycie nikogo nie zdziwi. Dopilnuję, aby państwo Brenken nie niepokoili już twojej córki. — I... spotkasz się z tą kobietą a... twoje stare rany nie otworzą się ponownie? Hans odpowiedział z kamienną twarzą: — Bądź spokojny. Ta kobieta nie jest dla mnie niczym więcej jak tylko wstydliwym wspomnieniem własnej słabości i głupoty. Będę spokoj- nie pertraktował z nią w twoim imieniu. Czy chcesz dla niej coś uczynić? — Tak... nie chcę, żeby stoczyła się na samo dno. Nie dam jej już gotówki do rąk. Ten łajdak zaraz zabierze jej pieniądze i czym prędzej roztrwoni. I znowu zostanie bez grosza. Wyznacz jej rentę, aby mogła przyzwoicie żyć... a co tam... nawet razem z tym łajdakiem. Nie ujmie mi czci, jeśli będzie żył z moich pieniędzy. Stawiam jednak warunek, aby osiedlili się poza granicami kraju. W pozostałych kwestiach pozostawiam ci wolną rękę. Dopilnuj tylko, żeby natychmiast opuścili Baden-Baden. Gdy tylko otrzymam od ciebie wiadomość o tym, że już ich nie ma w mieście, przyjadę po moje dziecko. Tęsknię za Pia bardzo mocno... Mam przeczucie, że grozi jej jakieś niebezpieczeństwo. Na twarzy hrabiego malowało się cierpienie. Hans chwycił go za rękę. — Bądź spokojny, zatroszczę się o Pię. Tych dwoje będzie musiało czekać na twoją odpowiedź, więc nie poczynią dalszych kroków. Poza tym fta jest pod dobrą opieką mojej ciotki. Wyjeżdżam natychmiast, jak tylko Sl? spakuję. Będę cię o wszystkim informował. Obaj panowie omówili jeszcze kilka niezbędnych szczegółów. Potem "ans pogalopował do Riedberg, aby zdążyć na pociąg. Chociaż starał się uspokoić hrabiego, sam nie był całkowicie wolny od ?Ku. On także dostrzegał niebezpieczeństwa zagrażające Pii i z całego serca pragnął ją przed nimi uchronić. Kiedy opuściła Buchenau, dopiero wówczas 137 zauważył, jak droga stała mu się mała hrabianka. Tęsknił za jej pogodnym usposobieniem, które jego również napełniało radością. Gdyby nie obietnica złożona cioci Marii, że przez pół roku nie odwiedzi Pii, na pewno już dawno zjawiłby się w Baden-Baden. A jego narzeczona była bardzo niespokojna, pełna napięcia. Miała nadzieję, a jednocześnie obawiała się, że Hans osobiście będzie chciał dostarczyć jej pieniądze, o które prosiła. Nie miała nikogo, komu mogłaby powierzyć swoje lęki i niepokoje. Na dodatek była także pozbawiona towarzystwa bliźniaczek Lindau. Siostry wyjechały na kilka tygodni do kąpieliska nad Morzem Północnym. Tak więc Pia była zdana wyłącznie na siebie, tym bardziej, że ciocia Maria spędzała codziennie kilka godzin u starej przyjaciółki, która była bardzo chora. Hrabina z żalem zostawiała Pię samą, ale uważała za swój obowiązek wspomóc w cierpieniu swą przyjaciółkę. Proponowała dziewczynie odpowiednio dobraną lekturę i zalecała, aby pod jej nieobecność trochę pograła na fortepianie, gdyż pod tym względem miała jeszcze dużo do nadrobienia. Nigdy nie była dość cierpliwa, aby systematycznie ćwiczyć. Pia najczęściej siedziała pogrążona w rozmyślaniach w małym saloniku cioci Marii. Jej oczy nierzadko wyrażały smutek i zwątpienie. Ostatnie przeżycia nauczyły ją, że życie jest bardzo trudne i skomplikowane. Nie po- trafiła już być w głębi serca tak pogodna jak w domu. Odkąd wyjechała w świat, zdążyła już poznać rzeczy, które zdołały zakłócić jej spokój ducha. Myślała też o tym, jaką postawę powinna przyjąć w stosunku do Hansa. Coś się w niej zmieniło. Czuła, że nie będzie już umiała zacho- wywać się przy nim z dawną swobodą. Chociaż bardzo za nim tęskniła, myśl o ponownym spotkaniu napełniała ją obawą. “Tak bardzo go kocham... och, tak bardzo! Zrobiłabym dla niego wszystko. Ale on kocha inną. Do małżeństwa ze mną skłania go jedynie rozsądek. Wiem to". Tak zawsze myślała. » Zdarzyło się to na drugi dzień po wysłaniu przez Pię listu do Hansa. Pia była sama w domu. Hrabina, jak zwykle o tej porze, wyszła do swojej chorej przyjaciółki. Pia nie rozmawiała po raz drugi z panią von Brenken. Widziała ją tylko wczoraj, kiedy ta przejeżdżała w stałym towarzystwie księcia Irkow 138 i szwagra. Pia właśnie wróciła ze spaceru z hrabiną po parku, który po wyścigach wydawał się opustoszały. Wielu turystów już wyjechało. Wróciwszy do domu, z pomocą pokojówki włożyła koronkową sukien- kę, która miękko przylegała do jej pięknego, młodego ciała. Usadowiła się z książką w salonie hrabiny. Okna były otwarte, zasłonięte tylko lekkimi storami. Ciepłe, letnie powietrze wpadało do pokoju. Z wielką gracją usiadła miękko w fotela. Nauczyła się trudnej sztuki poskramiania właściwej sobie gwałtowności. Gdyby ktoś wszedł teraz do salonu, ujrzałby zachwycający obrazek: głowa hrabianki o złotobrązowych, puszystych włosach na ciemnozielonym tle aksamitnego obicia fotela. W dłoni trzymała książkę, którą zamierzała czytać. Spod eleganckiej podomki wystawała szczupła nóżka w modnym buciku zamszowym, obciągnięta jedwabną pończochą. Tak — z hrabianki Pii zrobiła się wytworna i pociągająca dziewczyna. Jej lekko zarumieniona twarz wyrażała słodycz i czar, który wielu ludziom podobał się bardziej niż klasyczne rysy niejednej piękności. Jak we śnie usłyszała zajeżdżający powóz. Czyżby ciocia Maria już wracała? A może ktoś przyszedł z wizytą? Rozległ się dźwięk dzwonka. — Szkoda — westchnęła Pia. Cieszyła się, że będzie miała spokojną godzinę dla siebie, a tu pewnie przyszli jacyś goście, ciocia Maria przecież nie musiała dzwonić. Zanim zdążyła rozstrzygnąć, czy ucieszy ją ewentualna wizyta, otwarto drzwi i służący wpuścił bez zaanonsowania wysokiego, szczupłego mężczyznę. Przez chwilę Pia patrzyła oniemiała na twarz Hansa von Ried, który stanął w drzwiach i z niedowierzaniem przypatrywał się młodej, uroczej damie. Zamarli oboje i tylko przyglądali się sobie. Pierwsza poderwała się Pia. — Hans, och Hans! — radość i strach zlały się w jedno uczucie. ukryła się intensywnie czerwonym rumieńcem. Ale nie wybiegła mu na spotkanie i nie rzuciła się na szyję, jak by to uczyniła przed sześcioma miesiącami. Zatrzymała się zrobiwszy M1Ka sprężystych kroków i zmieszana spojrzała na niego. Nie mógł od razu ogarnąć tego cudu, który się w niej dokonał. Czy to ^ a naprawdę ta sama dziewczyna, którą pozostawił tu pół roku wcześniej, 739 kiedy miała na sobie fatalnie dobraną sukienkę, a wokół jej głowy okręcone były sztywne warkocze? Ta elegancka młoda dama o wdzięcznej figurze i złotych, lśniących włosach miała tak niewiele wspólnego z tamtą Pią, którą znał, że nie mógł zrozumieć owej przemiany, mimo że przecież powi- nien się jej spodziewać. Zbliżył się szybkim krokiem i chwycił ją za ręce. Patrzył na nią rozpłomieniony. Czuł, jakby w jego wnętrzu wytrysło gorące, ukryte źródło i napełniało go nowym życiem. Trudno mu było się powstrzymać, aby w rodzącej się właśnie namięt- ności nie porwać jej w swoje ramiona. Ale za wszelką cenę nie chciał jej wystraszyć. — Piu... mała Piu! Czy ta piękna młoda dama, która tu przede mną stoi jest naprawdę moją małą dzikuską? — spytał z przejęciem. Pia obrzuciła go badawczym, smutnym spojrzeniem. “Gdyby mnie rzeczywiście kochał, przytuliłby mnie teraz i pocałował. Ale on mnie wcale nie kocha" — pomyślała. Powodowana instynktem samozachowawczym niekochanej kobiety, która pragnie ukryć własną miłość, przejęła inicjatywę w swoje ręce. To zadziwiające, z jakim mistrzo- stwem prawdziwa kobieta potrafi w takich sytuacjach oszukać mężczyznę, grając przed nim komedię. Pia umiała się już opanowywać, gdy było to konieczne. — Ach, Hans! Strasznie mnie przestraszyłeś. Sądziłam, że jesteś w Riedberg, a ty nagle zjawiasz się przede mną. Czy otrzymałeś mój list? Jej słowa zabrzmiały bardzo spokojnie. • Zadrżał. Nagle gorąco zapragnął, żeby Pia przestała być tą spokojną, pewną siebie światową damą. Wiele oddałby za to, aby teraz radośnie objęła go i przywitała z właściwą sobie swobodą. Jej spokój wywarł na nim duże wrażenie. — Więc nie powitasz mnie? — zażartował z lekkim wyrzutem. — Czy wcale cię nie cieszy, że tu jestem? Jej twarz rozjaśniła się na moment. — Oczywiście, że się cieszę i to bardzo. Przecież nie muszę ci tego mówić—powiedziała prędko. Przez cały czas z napięciem studiowała każde drgnienie jego twarzy. Wyraz jej oczu wydał mu się nowy, obcy. Bardzo go to zaniepokoiło. Objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. 140 .— Narzeczonego wita się"przecież inaczej. To rzekłszy spróbował ją pocałować. Ale ona odchyliła się gwałtownie do tyłu i odepchnęła go. .— Nie! — wykrztusiła przerażona i bardzo blada. Trzymał ją mocno, ale wyraz jej oczu nakazał mu ostrożność. Reakcja pii świadczyła o tym, że nie była już niewinnym dzieckiem. Stopniowo stawała się dojrzałą kobietą. Wiedziała już, co oznacza pocałunek... Sam chciał, żeby ciocia Maria delikatnie oswoiła ją z tą świadomością. Przedtem był bezradny wobec jej dziecięcej naiwności. Teraz wzbraniała się przed jego pocałunkiem! Ten lęk, jej urocze nowe wcielenie, ulotny zapach włosów oraz dziwny wyraz oczu, bądący połączeniem kobiecej wiedzy z bezbronnością dziecka, to wszystko wprawiało go w niewymowne podniecenie. Ale czuł zarazem, że musi się opanować, aby jej nie wystraszyć. Dopiero teraz był gotowy starać się o jej miłość. Był gotowy na wszystko, by ją zdobyć, albowiem... sam ją kochał. Pocałował czule jej rękę. Kiedy ją puścił, odetchnęła i szybko odsunęła się od niego. — Cioci Marii nie ma w domu. Jest w odwiedzinach u chorej przyjaciółki. Proszę, usiądź. Czy życzysz sobie czegoś do picia? Na pewno dopiero co przyjechałeś. Podziękował z pozornym spokojem. Potem przypomniał sobie o zasad- niczym celu swojego przybycia. — Świetnie się składa, że zastałem cię samą. Czy ciocia Maria wie coś o sprawie, o której pisałaś mi w liście? Zaprzeczyła ruchem głowy. — Nie. Pani von Brenken sądziła, że to powinno pozostać w rodzinie. Ciocia Maria i tak nie mogłaby mi dać tylu pieniędzy, więc zwróciłam się do ciebie. Czy przywiozłeś naprawdę dużą sumę? — spytała, z napięciem oczekując odpowiedzi. Uśmiechnął się, zapatrzony w jej twarzyczkę. Przynajmniej w kwes- tiach finansowych była jeszcze zupełnym dzieckiem. —— Wszystko zostanie załatwione, Piu. Ojciec wyposażył mnie w szerokie pełnomocnictwa — rzekł w roztargnieniu. Pia przeraziła się. — Tata? Mój Boże, chyba nie powiedziałeś mu o wszystkim? 141 Wyprostował się energicznie. — Musiałem, Piu. Poza tym, równocześnie z twoim listem do mnie nadszedł list od pani von Brenken do ojca, w którym opisała mu sytuację twojej macochy. Oczy dziewczyny zrobiły się ogromne. — Ale... przecież obiecała mi solennie, że poczeka kilka dni. To nie było fair z jej strony. Czy tata bardzo się zdenerwował? — Nie, nie martw się. Za kilka dni przyjedzie tu po ciebie. Zaczerwieniła się z radości, chociaż próbowała ją ukryć. — Hans, czy możesz mi powiedzieć, dlaczego ojciec tak ostro rozpra- wił się z moją macochą? — Nie, Piu. Nie mogę ci tego powiedzieć, ale na pewno miał ku temu ważny powód. Opowiedz mi proszę ze szczegółami, w jaki sposób poznałaś panią von Brenken i co ona ci mówiła... Pia z zapałem rozpoczęła swą opowieść. Tylko w jej gestykulacji można było dojrzeć dawny temperament. Opowiedziała mu o wszystkim, także o tym, jak to się stało, że własno- ręcznie zaadresowała kopertę cioci Marii. Kiedy skończyła, spytała z westchnieniem: — A więc tata wie już, że ta biedaczka żyje w nędzy, i pomoże jej, prawda? — Tak, bądź spokojna. Ta sprawa zostanie załatwiona. Czy wiesz, gdzie mieszka pani von Brenken? Podała mu nazwę hotelu. Potem wyznała: — Ach, to wszystko było dla mnie takie przygnębiające. Wciąż o tym myślałam. Teraz się cieszę, że tata pospieszy jej z pomocą. Wierzyłam, że nie może okazać się okrutny. — Twojego ojca można oskarżyć o wszystko tylko nie o okrucień- stwo. Ta kobieta okazała podłość, do jakiej sam nie byłby zdolny. Pewnego dnia na pewno ci kiedyś wyjaśni, jak doszło do tego wszystkiego. Do tej pory nie chciał obarczać tym twojego młodego umysłu. Był bardzo przestraszony, kiedy się dowiedział o twojej rozmowie z panią Brenken. Ale nie mówmy już więcej o tej sprawie. Pójdę do hotelu załatwić wszystko z panią von Brenken. Teraz chciałbym ci wreszcie powiedzieć, że bardzo się zmieniłaś w ciągu tak krótkiego czasu. To zadziwiające, jak urocza damą się stałeś. Twarzyczka Pii pokryła się ciemnym rumieńcem. —— Ach... Nie mówmy o mnie, proszę cię. Pewnie byłam małym po- tworem, dopóki nie dostałam się w ręce drogiej cioci Marii — rzekła prędko. Patrzył na nią czule i ciepło. Ale nie spostrzegła tego, gdyż odwróciła wzrok. — Nie, Piu. Nie byłaś potworem. Byłaś cudowną, roześmianą dziew- czynką. Ale teraz wydaje mi się, że pozbyłaś się swojej wesołości, robisz wrażenie nazbyt poważnej. Przejechała lekko ręką po upiętych wysoko lokach. — Ale skądże, w dalszym ciągu jestem wesoła i pogodna, tylko... te ostatnie dni... sprawa mojej macochy. Życie wydało mi się takie trudne. Bardzo mnie to wszystko zasmuciło, ale teraz już wkrótce odzyskam dobry nastrój. Jakże chętnie wziąłby ją teraz w ramiona i pocieszył czule. A jednak skrępowanie broniło tego z serca płynącego odruchu. Powinna najpierw okazać mu dawną poufałość. — Czy podobało ci się życie w wielkim świecie, Piu? — spytał zmieniając temat. — O, było bardzo interesujące. Wiele widziałam, wiele się nauczyłam. Pisałam ci już, że mam kilka nowych przyjaciółek.'Niestety, nie ma ich obecnie w Baden-Baden, inaczej na pewno byś je poznał. Wspólnie spędziłyśmy sporo przyjemnych chwil. Inni ludzie również byli dla mnie bardzo mili. — Chciałabyś tu pozostać? — Na zawsze — o, nie! Bardzo się cieszę, że wreszcie wrócę do domu. Od czasu do czasu oczywiście chętnie bym tu przyjeżdżała, żeby zobaczyć, co słychać. Ale na razie mam dość. Czy w Buchenau wszystko w porządku, Hans? Przytaknął z uśmiechem. — Tak! To dobrze, że wśród tylu rozrywek nie zapomniałaś o nas, dr°ga Piu. —— Zapomnieć? Przecież nie zapomina się ludzi, do których się należy ~~ rzekła cicho. Jej oczy stały się lekko wilgotne. Przez chwilę panowała cisza. Milczenie, wypełnione tysiącem słów, Jakie może nastąpić tylko między dwojgiem ludzi, którzy mają sobie tak lele do powiedzenia, a jednak nie są w stanie tego uczynić. 142 143 “Mała Pia. słodka, mała Pia" — myślał wciąż Hans. A “mała Pia" była pochłonięta myślą, że on kocha inną, co napełniało ją wielką żałością. — A więc... pani von Brenken uważana jest za przyszłą narzeczoną księcia Irkow? — przerwał wreszcie milczenie Hans. — Tak się mówi. Stale przebywa w towarzystwie pani Liany oraz jej szwagra. — Czy mogłabyś opisać tego pana? — Von Brenken? — Tak. — Szczerze mówiąc, nie lubię go. Ma takie ostre, złe spojrzenie, że można by się go przestraszyć. Jest wysokim i okazałym mężczyzną. Hilda Lindau twierdzi, że jest przystojny. — Czy pod prawym okiem ma małą, trójkątną bliznę? — O, więc ty go znasz? Tak, zauważyłam ją. Hans był teraz pewny, że to ten sam człowiek, którego widział w Wenecji z Lianą, czyli jej mąż. — Tak, sądzę, że go znam. — W takim razie musisz znać także panią von Brenken? Nie widzia- łam jeszcze piękniejszej kobiety. Westchnął głęboko. — Tak, znam ją. Czy wspomniałaś przy niej moje nazwisko? Potrząsnęła głową. — Nie, na pewno nie. W tej samej chwili usłyszeli zajeżdżający powóz. Pia się poderwała. — To chyba ciocia Maria. Wyjrzała przez firanki i szybko się odwróciła. — Nie... to pani von Brenken. Hans Ried również zerwał się na równe nogi z miną dziwnie zawziętą. — Czy idzie tutaj? — spytał prędko, wyraźnie wzburzony. Pia popatrzyła na nfego niespokojnie. — Na pewno chce nam złożyć wizytę. Podszedł do niej i chwycił ją za rękę. — Mam do ciebie prośbę, Piu. — Więc mów. — Pozwól, że ja przyjmę panią von Brenken. Zostaw mnie z nią sam na sam. Chcę od razu załatwić sprawę twojej macochy. Spojrzała na niego zaskoczona. — Czy nie wolno mi być przy tym? Ja także mam do niej sprawę. Chciałabym ją spytać, dlaczego nie dotrzymała słowa i napisała do ojca. Ukrył jej rękę pomiędzy swoimi dłońmi. — Zapytam ją o to w twoim imieniu. Proszę, nie pokazuj się jej na oczy, zanim z nią nie porozmawiam. Służący zameldował przybycie pani von Brenken. — Proszę ją zaprowadzić do pokoju dla gości — rzekł szybko Hans von Ried. Służący wiedział, że hrabina darzyła wielkim szacunkiem swego siostrzeńca, więc nie zwlekając odszedł, by wypełnić polecenie. — Zostań tu Piu, proszę cię — rzekł z naciskiem Hans. — Ale dlaczego? — spytała, w dalszym ciągu nić nie rozumiejąc. — Dla twojego dobra, dziecko, nie powinnaś się przysłuchiwać tej rozmowie. Nie możesz już mieć nic wspólnego z tą sprawą. Spojrzała na niego niepewnie. — Ależ to wszystko jest dziwne. Uścisnął jej rękę. — Zaufaj mi, Piu — taka jest wola twojego ojca. Chcemy oszczędzić ci przykrości. Uśmiechnęła się słabo. Był to słodki, bezradny uśmiech. Ostatkiem woli powstrzymał się, by jej nie pocałować. — Ty i ojciec widzicie we mnie wciąż malutkie, głupie dziecko —po- wiedziała cicho. — Ale ja naprawdę nabrałam trochę rozumu przez ten czas. Już wiem coś niecoś o życiu. To zapewnienie zabrzmiało bardzo poważnie. — Mimo to proszę cię — zostań tu. Pozwól, bym sam spotkał się z panią von Brenken. Kiedyś na pewno się dowiesz, dlaczego tak usilnie Powstrzymywałem cię przed uczestniczeniem w tej rozmowie. — Cóż, skoro tak chcesz... — rzekła posłusznie Pia i ponownie usiadła w fotelu. Wyszedł szybko. Idąc do salonu pomyślał z radością: —>Stał się cud! W moim sercu nie ma już pustki. Dałby Bóg, aby moja rzeczona była równie szczęśliwa jak ja, kiedy myślę, że należy do mnie". 144 XIII Liana von Brenken została wprowadzona do salonu. Jadąc powozem widziała hrabinę Eckhoff, więc przypuszczała, że zastanie Pię samą. Tak więc kazała się do niej prowadzić, powodowana niejasnym impulsem. Jeszcze nie widziała, co może przynieść jej spotkanie z hrabianką. Miała nadzieję dowiedzieć się od niej wielu rzeczy. Poza tym zależało jej na zna- lezieniu pretekstu, aby uwolnić się od towarzystwa księcia. Ostatnio snuł się za nią jak cień. Z wielką satysfakcją dręczyła go i podsycała jego namięt- ność. Zostawiła go więc samego, jedynie w towarzystwie męża. Wiedziała, że będzie liczył minuty do jej powrotu. Teraz siedziała w salonie, czekając na Pię. Cisza i spokój tego miejsca działały na nią kojąco. Oparła się wygodnie w fotelu i przymknęła oczy. Ach... mieć kiedyś znowu taki przytulny domek... odpocząć po burzliwym życiu przy boku męża, który był panem jej serca... Drzwi otworzyły się. Odetchnęła i podniosła się, aby wyjść na spotka- nie hrabianki, którą spodziewała się ujrzeć. Ale zaraz cofnęła się z cichym okrzykiem trwogi, jakby zobaczyła zjawę. — Hans von Ried! — wybełkotała przerażona, nie panując nad sobą. Prędko zamknął za sobą drzwi i zbliżył się do niej. — Tak, to ja. A pani nazywa się Liana von Brenken — rzekł tonem ironicznej uprzejmości. Mimowolnie wykonała ruch, jakby szukając możliwości ucieczki. Ale potem opanowała się i pozostała na miejscu. Z obojętnością, jaka już nieraz pomogła jej ujść cało z niebezpiecznej sytuacji, zmusiła się do konwencjo- nalnego uśmiechu, który naturalnie wypadł bardzo sztucznie. — Zaiste... chyba rozumie pan, że jestem zdziwiona. Skąd mogłam przypuszczać, że spotkam pana w salonie hrabiny Eckhoff. Dawno się nie widzieliśmy. Spróbowała zniewolić go swym hipnotycznym wzrokiem, ale on patrzył nieruchomo i zimno. Wiedział już, co się kryje za tym czarującym spojrzeniem. — Owszem —jakieś półtora roku, łaskawa pani — rzekł drwiąco. — I teraz spotykamy się tu tak nieoczekiwanie. Czy to nie dziwne? Jeśli chciał pan złożyć wizytę hrabinie Eckhoff, to nie ma jej w domu. Ja 146 szłam do hrabianki Pii. Zdaje się, że dopiero co przyjechał pan do R den-Baden? W każdym razie jeszcze nigdzie pana nie widziałam. Zawsze zyjemnie jest spotkać starego znajomego — mówiła z pozornym spokojem. jej bezczelność napełniła go wielkim oburzeniem. Wstydził się, że kiedyś kochał tę kobietę. Podszedł do niej bardzo blisko. — Proszę się nie wysilać, madame. Przyszedłem tu, aby panią poinfor- mować, że hrabianka Buchenau nie przyjmie pani. W jej oczach pojawiły się iskry. — Mój Boże, nie rozumiem! Jakim prawem pełni pan rolę gospodarza w tym domu? — spytała ozięble podnosząc wysoko głowę. Obrzucił ją krytycznym spojrzeniem. Wciąż była nad podziw piękna. Wiedział, że ma już trzydzieści cztery lata. Wyrafinowanie skromny, letni kostium uwydatniający jej figurę, odmładzał ją o dziesięć lat. Jak wielką namiętność wzbudzała w nim kiedyś! Teraz odczuwał jedynie pogardę. — Zapewne nie wie pani, że hrabina Eckhoff jest moją ciotką — rzekł zimnym tonem. Przestraszyła się. — Nie... nie wiedziałam o tym — głos brzmiał ochryple. Zastanawiała się gorączkowo. Jak ma postąpić w tej sytuacji, aby nie ponieść strat, lecz może nawet obrócić ją na swoją korzyść? Hans von Ried spokojnie i rzeczowo wskazał na fotel. — Proszę jeszcze usiąść na kilka minut. Nie musi się pani obawiać, że będę mówił o tym, co zaszło między nami w St. Moritz i w Wenecji. Porozmawiamy o innej sprawie. Popatrzyła na niego niezdecydowanie, jakby się chciała upewnić, czy me ma już nad nim żadnej władzy. Siadając, rzekła cicho i pojednawczo: — Panie von Ried, odjechał pan wtedy tak szybko... nie miałam °Kazji, aby się przed panem wytłumaczyć. Nawet nie wiedziałam, dokąd Pan się skierował. Uniósł rękę w obronnym geście. Dosyć! Ta sprawa już jest załatwiona. Stosunki, jakie wówczas ymywaliśmy, nie mają już żadnego znaczenia. Pochyliwszy się, obdarzyła go jednym z tych spojrzeń, które kiedyś Poprawiały go o utratę zmysłów. 147 — Hans — wyszeptała udając wzruszenie — cokolwiek możesz sobie o mnie pomyśleć... cóż, pozory świadczyły przeciwko mnie, ale... kochałam cię i... moje serce wciąż należy tylko do ciebie. Liana była tak przyzwyczajona do zwycięstw, że sądziła, iż po takim zapewnieniu Hans rzuci się ponownie do jej nóg. Stałby się wtedy nieszkodliwy. Ale jego twarz wyrażała jedynie najwyższą pogardę. — Wystarczy, madame. To mnie zupełnie nie interesuje. Przejdźmy do rzeczy. W jej oczach pojawiła się nienawiść. Wyższość, z jaką traktował ją były kochanek, była dla niej zbyt wielkim upokorzeniem. Zapragnęła zemsty. — Dobrze — odparła siadając wygodnie. — Mówię do pani w imieniu hrabiego Buchenau i jego córki. Przyno- szę w pewnym sensie odpowiedź na list^ który wysłała pani do hrabiego. Liana miała przez chwilę wrażenie, że pokój wiruje. — Pan zna hrabiego Buchenau...? Skłonił się. — Tak jest. Najwidoczniej nie wie pani, że jestem jego sąsiadem. Nasze ziemie przylegają do siebie. Chyba nie słyszała pani nigdy mojego nazwiska w pełnym brzmieniu. Nazywam się Ried von Riedberg. Zamek Riedberg leży niedaleko Buchenau. Liana von Brenken wytrzeszczyła oczy. Była bardzo blada, kurczowo zaciskała zęby. Nadludzkim wysiłkiem woli zachowała wyprostowaną postawę. Pojęła, że była na spalonej pozycji, jeśli Hans i Lothar opowie- dzieli sobie o swych przeżyciach. — Rzeczywiście nie wiedziałam, że... że jest pan właścicielem Riedberg. Ale dlaczego chce pan ze mną rozmawiać w imieniu hrabiego? — spytała bezbarwnym tonem. — Zaraz to pani wyjaśnię. Hrabianka Buchenau jest moją narzeczoną. Ponieważ mój teść nie może osobiście przyjechać, polecił mi, abym przeprowadził z panią pertraktacje i tym samym uchronił jego córkę przed natręctwem pani i podobnych jej osób. Skrzywiła się. W jej oczach pojawiły się złowieszcze błyski. Nagle roześmiała się szyderczo. — Cóż za ironia losu! Hans Ried moim zięciem, śmiechu warte! Wyprostował się dumnie. 148 Nie ma pani już żadnych praw ani w stosunku do hrabiego ~~~ ani do jego córki. To niesłychane, że ośmieliła się pani do niej Buchenau, opuściło go nieprzyjemne wrażenie, jakie pozostawiła Liana von Brenken. Obraz hrabianki rozproszył wszystkie dręczące go myśli. 152 Krew popłynęła mu szybciej w żyłach, czuł się młody i szczęśliwy. Dziękował losowi, który tak szczodrze go obdarował. Bez żadnych starań prostu napotkał szczęście. Wystarczyło tylko je schwycić. Po spokoj- ni rozsądnym namyśle wyciągnął po nie ręce. Teraz ponaglało go tęskne pożądanie. “Pia, słodka, mała Pia!" Zapomniał o Lianie von Brenken i w ogóle cały świat poszedł \v zapomnienie. Przed oczami miał jedynie wyraźny obraz swojej młodej narzeczonej. Drzwi otworzyły się cicho. Pia zajrzała do środka. Hans nadal siedział nieruchomo z twarzą ukrytą w dłoniach. Przestraszona patrzyła na niego. Nie usłyszał otwierających się drzwi i nie wiedział, że już nie jest sam w pokoju. Z jego piersi wydobyło się głębokie westchnienie. To było westchnie- nie uświadomionego właśnie szczęścia. Ale Pia nie wiedziała o tym. Pomyślała, że to wyraz cierpienia. — Hans! — zawołała nieśmiało. Wytrącony z rozmarzenia spojrzał zdezorientowany. — Hans, widziałam panią von Brenken, gdy wychodziła, Przyszłam tu, bo się nie pokazywałeś. Czy wszystko jest w porządku? Poderwał się. Jego blada, drżąca twarz zdziwiła ją. Nie widziała go jeszcze nigdy w takim stanie. Opanował się, gdy ujrzał jej zaniepokojone oczy. — Sprawa została pomyślnie załatwiona, Piu. Twoja macocha będzie przez całe życie otrzymywać dość wysoką rentę. Nie będzie już żyła w nędzy. — O, to dobrze — odetchnęła z ulgą. — A pani von Brenken, dlaczego nie dotrzymała słowa? — Bo... zapomniała o swojej obietnicy. Kazała cię pozdrowić. Przyszła, żeby się pożegnać, albowiem jeszcze dzisiaj wyjeżdża. — W takim razie mogłeś mnie przecież zawołać. — Bardzo jej się spieszyło. Jak już mówiłem, kazała przekazać ci Pozdrowienia. Popatrzyła na niego niepewnie. Miała wrażenie, że Hans rozmyślnie C0s przed nią ukrywa. Ale co? Myślała nad tym przez cały dzień, choć Hans « wszystko, aby zająć ją czymś innym. Nie zadawała już pytań, gdyż 153 przypuszczała, że Hans nie odpowiedziałby na nie szczerze. Była pewna jednego: rozmowa z panią von Brenken wzbudziła w nim wielkie emocje. W jej trałuje musiało nastąpić coś, co sprawiło mu ból, ponieważ potem siedział taft przybity i wzdychał. Ta scena ją prześladowała. Na szczęście wróciła do domu ciocia Maria. Hans Ried miał z nją potem poufną rozmowę. Uważał za stosowne poinformować" ją, kim naprawdę jest pani von Brenken i jaki był wynik przeprowadzonych z nią pertraktacji. Hrab% była przerażona, gdy dowiedziała się, kogo wpuściła do swojego domu. Wyrzucała sobie, że nie zapobiegła w porę kontaktom oszustki z Pia. Hansją uspokoił. — Poćcież nie mogłaś wiedzieć, kim ona jest, ciociu Mario. Ta kobieta potrafi wprowadzać w błąd nawet najlepszych znawców ludzkiej natury. — No właśriie! Wszyscy byli nią zachwyceni. Panował powszechny pogląd, że ^stanie żoną księcia Irkow. Przeżyje on niemałe rozczarowanie, nawet nie yając sobie sprawy, że właśnie tobie zawdzięcza uratowanie przed pieniężnymi stratami. Ten rzekomy szwagier pani von Brenken wydawał m\się zawsze trochę niesamowity, a Pia wręcz się go bała. Jednak kobieca intiiicja jest niezawodna. Ale zostawmy już ten przykry temat. Powiedz, czy jesteś zadowolony z nowego wcielenia Pii. Ujął ją & rękę i pocałował. — Nie potrafię tego wyrazić słowami, ciociu Mario! Dokonałaś istnego cudu— wyznał szczerze. — TO nie moja zasługa. Pia z zaskakującą łatwością umiała sańia znaleźć się v każdej sytuacji. Posiada godny pozazdroszczenia talent do natychmiastowego przyswajania sobie umiejętności, jakie inni muszą zdobywać Wpocje CZoła. Urodzenie i zdolności także zrobiły swoje. Nie natrudziłam sję zbytnio. W każdym razie sama jestem zadowolona, ze tak wspaniale się rozwinęła. Nie wyobrażasz sobie, jaką popularnością cieszyła się w towarzystwie. Była przez wszystkich podziwiana, albowiem, dzięki Bogu, nie stfacjła nic*ze swojej pierwotnej naturalności. Na nas, nieco zniewolony cli konwenansami, miała odświeżający, pobudzający wpływ. Hans Rietf słuchał z błyszczącymi oczami. Potem zapytał z wahaniem: — Może się mylę, ale dzisiaj wydała mi się trochę skrępowana i jakby przygnębiona, 154 .— Tak, masz rację, Hans. Od kilku dni jest jakaś cicha, a szczególnie jest to widoczne dzisiaj. Ale da się to łatwo wyjaśnić sprawą, w którą wplątała ją ta aferzystka. A poza tym, drogi Hansie, twój niespodziewany przyjazd ma w tym także swój udział. — Tak sądzisz? Hrabina kiwnęła głową z uśmiechem. — Musisz wziąć pod uwagę fakt, że zmieniła się nie tylko zewnętrz- nie, ale także wewnętrznie. Dojrzała psychicznie. Ta zmiana jest chyba jeszcze donioślejsza. — Tak... jest teraz wspaniałą młodą kobietą — rzekł z głębokim westchnieniem. Przyjrzała mu się badawczo. — Tak więc z łatwością przyjmiesz ją nie tylko do swojego domu, ale także do serca. Pia na to zasługuje. Myślę również, że bardzo cię kocha. Kiedy coś przychodziło jej z trudnością, wystarczyło tylko powiedzieć, że tobie by się to podobało. Wtedy zwalczała wszelkie przeciwności. Ścisnął ręce hrabiny tak mocno, że prawie ją to zabolało. — Wydaje mi się, że od początku ją kochałem, ale uświadomiłem to sobie dopiero dzisiaj, kiedy ponownie ją ujrzałem. To już inna miłość niż tamta, którą zmarnowałem dla niegodnej kobiety. Ona wzbudza we mnie pragnienie, aby nie tylko samemu być szczęśliwym, ale także żeby ofiarować szczęście. Hrabina ucieszyła się. — Napełnia mnie to gorącą radością, drogi Hansie. Cieszę się za ciebie i za Pię. Bardzo ją polubiłam i będzie mi trudno pozwolić jej odejść. Kiedy przyjeżdża jej ojciec? — Gdy tylko otrzyma ode mnie wiadomość, że państwo von Brenken opuścili miasto. Poproszę go, aby zatrzymał się tu na kilka dni. Jeśli Pia wyrazi zgodę, ogłosimy publicznie nasze zaręczyny. A ty ciociu pojedziesz lla jakiś czas z nami do Riedberg. Może będziemy mieli piękną jesień. Hrabina odparła: ~~ Pomyślę o tym. Ale najpierw powinnam odwiedzić swoją córkę. m z wielką chęcią przyjadę. Zimą jest w Riedberg równie pięknie. Do pokoju weszła Pia. Przebrała się i była już gotowa do zaplanowanej j^ ejażdżki. Hans wstał i podszedł do niej. Nieśmiało popatrzyła w jego y. Wziął ją za rękę, 155 — Właśnie rozmawialiśmy o twoim tacie, który przyjedzie tu za kilka dni. Czy będzie ci odpowiadać, jeśli wtedy ogłosimy nasze zaręczyny"} Ciocia Maria wyda z tej okazji małe przyjęcie, na które zaprosimy twoich nowych przyjaciół i znajomych. Zaczerwieniła się i zmieszana spuściła wzrok. — Tak... skoro tak chcesz, Hans. Pocałował czule jej rękę. — Nie. Tylko jeśli ty sobie tego życzysz. Prędko schowała dłoń i szybkim krokiem podeszła do cioci Marii, która z uśmiechem pogłaskała ją po głowie. — Szkoda, że zabraknie przy tym twoich bliźniaczek. Hilda i Herta będą niepocieszone, że nie mogły, uczestniczy ć w tej uroczystości. A jak będą się dziwić, że mała Pia tak prędko zostaje narzeczoną! Pia uśmiechnęła się słabo. Potem przypomniała sobie, czego bliźniaczki nauczyły ją o miłości: Aniołowie mówią: niebiańska radość, diabły zaprzeczają: piekielna mękal a ludzie—oni nazywają to miłością. Przeszedł ją dreszcz. — Mieliśmy przecież pojechać na przejażdżkę — powiedziała szybko. W kilka minut później para narzeczonych siedziała naprzeciw siebie w powozie. Dzień był słoneczny. Pii zrobiło się trochę lżej na sercu. Hans wciąż wpatrywał się w jej twarz, a jej serce uderzało wtedy szybciej. “Ach, gdyby on mógł pokochać mnie z całej duszy!" Ta myśl stała się jej modlitwą. Czuła bicie swego serca. Myślała z udręką, że w chwili zaręczyn jego serce biło tak spokojnie, mimo że trzymał ją w ramionach. Przejeżdżali obok hotelu, w którym mieszkali książę Irko w i państwo von Brenken. Książę w towarzystwie kilku panów stał przed portalem. Mężczyźni pozdrowili ich, a książę od razu rozpoznał Hansa, którego w różnych okolicznościach nieraz spotykał podczas podróży. Ucieszony pomachał mu ręką. Hans uczynił to samo, ale w chwilę potem jego twarz nabrała odpychającego wyrazu. Wśród grupy panów zobaczył Brenkena. i Ich spojrzenia spotkały się na moment. Hans patrzył ostro, Brenken niepew- nie. Obaj stracili się z oczu, gdy powóz przejechał. XIV Po rozmowie z Hansem Liana von Brenken wróciła do hotelu ogromnie wzburzona. W chwilę potem wszedł do pokoju Justus. Z suchym szlochem rzuciła mu się w ramiona i objęła za szyję. — Co się stało, Liano, co ci jest, gdzie byłaś? — pytał niespokojnie. Nie widział jej jeszcze tak zupełnie wytrąconej z równowagi. Pociągnęła go za sobą na sofę i szeptem zdała relację z tego, co zaszło. Wiadomość o pojawieniu się Hansa von Ried bardzo go przeraziła. Jednak kiedy opowiedziała mu o wyniku negocjacji, odetchnął z ulgą i okrył jej twarz pocałunkami. — No, już wszystko dobrze, Liano! Nasze kłopoty się skończyły. Ale ona westchnęła tylko i popatrzyła przed siebie ponuro. — Tak... ale gdybyś ty wiedział, jakie to było poniżające dla mnie, tak stać przed tym butnym junkrem! O, jeszcze mu się odpłacę, zemszczę się za hańbę, jaką mnie okrył — mówiła przez zaciśnięte zęby. — Co masz zamiar zrobić, Liano? Bądź ostrożna! Nie igraj z tym, co już osiągnęłaś! Wstała i uśmiechnęła się dziwnie. — Nie ma obawy! To tylko taki drobny żart. Zostawię jego narze- czonej, hrabiance Buchenau, małą pamiątkę po sobie. Przecież to będzie szlachetny uczynek, jeśli nasza mała owieczka dowie się prawdy o swym przyszłym małżonku. Będzie miała wówczas w ręce skuteczną broń przeciw niemu, na wypadek, gdyby za bardzo zgrywał się na jej władcę. W ten sposób podziękuję jej za współczucie, jakie okazała swej nieznanej niacosze, a równocześnie zemszczę się na nim. — Chcesz jej wysłać jego listy, które pisał do ciebie? — Tak. Całe szczęście, że je przechowałam! Miałam przeczucie, że Jeszcze kiedyś się przydadzą. ~- Nie rób tego, Liano. To może nam zaszkodzić. ' W żadnym wypadku. Wszystko przemyślałam. Te listy nie zmienią adu. Pozwól mi, proszę... muszę to uczynić, bo inaczej zadusi mnie _w- A księciu też powiem na pożegnanie kilka miłych słów. Z jakąż oszą w końcu wyraźnie mu wykażę, że jest po prostu śmieszny. Ponownie wtuliła się w jego ramiona. 157 — Justus, pocałuj mnie. Jutro... tak, jutro zaczniemy nowe życie. Pozostali jeszcze długo ze sobą, uzgadniając co należy jeszcze uczynić przed odjazdem. Książę Irkow na próżno tęsknie czekał przy obiedzie na pojawienie się pani von Brenken. Nie pojawiła się przy stole. Niewątpliwie chciała go ukarać za rezerwę, z jaką ostatnio się do niej odnosił. Nieobecność Brenkena, którego mógłby przynajmniej zapytać o powód zniknięcia szwagierki, rozdrażniła go jeszcze bardziej. Dlatego podjął szybką decyzję, że po prostu bez ogródek poprosi o jej rękę. Ani przez chwilę nie wątpił, że Liana natychmiast się zgodzi. Wstał od stołu. Idąc potem korytarzem hotelowym usłyszał przypad- kowo rozmowę kelnera z portierem, z której wynikało, że goście z numeru dziewiątego i dwunastego odjeżdżają nocnym ekspresem. Zatrzymał się na moment. Przecież te apartamenty należały do pani von Brenken i jej szwagra! Wzburzony odwrócił się i spytał portiera, czy dobrze dosłyszał numery. Informacja się potwierdziła, pan i pani von Brenken zamierzali wyjechać. W wielkim pośpiechu książę posłał służącego do kwiaciarni po wcześ- niej zamówiony drogi bukiet. Wraz z dołączoną wizytówką kazał go zanieść pani von Brenken z zapytaniem, czy może go natychmiast przyjąć w ważnej sprawie. Służący wrócił z informacją, że pani von Brenken będzie czekać na niego o piątej w małej czytelni. Do tego czasu pozostały jeszcze prawie dwie godziny. Dłużyły mu się w nieskończoność. Ogarnęła go gorączkowa tęsknota za Lianą. W nerwowym oczekiwaniu palił jednego papierosa za drugim. Wreszcie nadeszła godzina piąta. Bicie zegara towarzyszyło jego wejściu do przytulnie urządzonej czytelni. Była zupełnie pusta. Rzadko ktoś tu przychodził. Mimo to książę zadbał, aby przez najbliższą godzinę nikt mu nie przeszkadzał. Niespokojnie chodził tam i z powrotem. Liana kazała na siebie czekać. Każda minuta wydawała mu się wiecz- nością, a wielka miłość księcia zjawiła się dopiero po piętnastu. Miała na sobie białą sukienkę bez ozdób, która miękko opinała jej ciało. Ciemne włosy upięte w dwa luźne warkocze otaczały jej głowę. Kilka loków 158 opadało na białe czoło, spod którego patrzyły błyszczące, ciemne oczy. Na czerwonych, delikatnie zarysowanych ustach igrał zagadkowy uśmiech. W tej prostej, ale bardzo eleganckiej kreacji wyglądała dziewczęco. \Vpadajace do pomieszczenia światło, przytłumione przez zasłony o złotej barwie, nadawało jej twarzy bardzo młodzieńczy wygląd. Książę Irkow wydał okrzyk zachwytu, podszedł do niej i przycisnął jej dłoń do swoich ust. — Nareszcie... moja droga, łaskawa pani — wykrztusił podniecony. — Ach, kazałam na siebie czekać? Proszę waszą książęcą mość o wybaczenie. Moja pokojówka pakuje bagaże, musiałam jeszcze wydać kilka koniecznych dyspozycji. Usiadła z gracją w fotelu i wskazała miejsce naprzeciwko. Między nimi stał tylko wąski stoliczek, ale książę odsunął go na bok. — A więc, to prawda — chce pani odjechać? — zapytał drżącym głosem. — Tak jest, wasza książęca mość. Jeszcze dziś wieczorem. — A ja nic o tym nie wiem? — powiedział z wyrzutem. Obrzuciła go zagadkowym spojrzeniem. — Skąd mogłam wiedzieć, że księcia to interesuje? Objął jej dłoń. — Musiałaś o tym wiedzieć, Liano, skończmy tę grę. Nie zniosę już dłużej pani obojętności. Przecież pani wie, że ją kocham, Liano, droga Liano. Prędko wyrwała rękę. — Nie, wasza książęca mość, nic mi o tym nie wiadomo. Za to jestem pewna jednego: przez chwilę traktował mnie pan z obraźliwym lekceważe- niem. Ta chwila wystarczyła, abym się przekonała, że pan mnie nie kocha. I od tego momentu wszystko między nami skończone. Zaczął całować jej dłonie. — Och, kocham panią właśnie za tę dumę! Zaklinam panią. Liano, ani pani najwyższy dowód mojej miłości. Poprosiłem panią o tę rozmowę, a Y przeszkodzić w pani wyjeździe. Niech pani jeszcze pozostanie, Liano, pozwoli, abym traktował panią jako moją narzeczoną. Jest pani godna tego, aby zostać księżną Irkow. J oczy zabłysły triumfalnie. Westchnęła głęboko. Oczekiwała od życia iej nagrody. To ostatnie już zwycięstwo jej piękności. Wiedziała, jak nie- e jest usidlenie tego niezależnego zalotnika, który uszedł tylu sprytnie 159 zastawionym pułapkom. To zwycięstwo stanowiło zarazem pożegnanie z wielkim światem i zadośćuczynienie za wiele upokorzeń, których doznała. Przez długą chwilę zwlekała z odpowiedzią, patrząc złowieszczym wzrokiem w drżącą z emocji twarz księcia. Wreszcie rzekła ważąc słowa: — Ale książę Irkow nie jest godzien zostać mężem Liany Brenken. Zadrżał. — Liano, tego już za wiele! Uśmiechnęła się dziwnie. — Czy to dla pana takie trudne do zrozumienia, wasza książęca mos'ć? Myśli pan, że żartuję? Nie, jestem w tym momencie śmiertelnie poważna. — A więc chce pani przez to powiedzieć, że odrzuca moje oświad- czyny? — zapytał, tracąc nad sobą panowanie. — Właśnie to miałam na myśli. — Ale dlaczego... dlaczego? — Wielki Boże! Chyba nie jestem zobowiązana do podawania powo- dów? Ale jednak to uczynię, wasza książęca mość. Powinien pan wiedzieć dokładnie... A więc, rezygnuję z zaszczytu zostania księżną Irkow, ponieważ zrozumiałam, że nie jest pan mężczyzną, którego mogłabym pokochać. Kto chce mnie zdobyć, książę, ten musi się o mnie starać inaczej. Musi porwać mnie w swoje ramiona jak wicher, musi wytrwać ze mną w dobrym i złym. Mój kochanek nie może być kapryśnym bawidamkiem, który sobie wyobraża, że oddam mu serce w zamian za godność książęcą, bogactwo i przepych. Mogłabym co najwyżej ofiarować panu rękę, ale nigdy serce. A ponieważ żąda pan ode mnie zarówno jednego, jak i dru- giego, więc przykro mi. Adieu, wasza książęca mość. Nie mamy sobie już nic więcej do powiedzenia. Wstała, pochyliła lekko głowę i ruszyła do drzwi z godnością praw- dziwej damy. Książę zerwał się i zastąpił jej drogę. Nie mógł pojąć, że naprawdę dostał kosza. — Liano, to jakiś okrutny żart! — zawołał, zupełnie wyprowadzony z równowagi. , 160 Jej oczy zapłonęły gniewem. Książę Irkow stał się teraz dla niej reprezentantem tej szczęśliwszej, posiadającej bogactwo części ludzkość), do której ona i Justus nie należeli. W jej wzroku płonęła nienawiść nędzarzy do bogaczy. — Mój książę, cóż za arogancja! Proszę kiedyś rozstać się ze swoim tytułem, bogactwem, a zobaczy pan, co zostanie — ubogi człowieczek. \Vtedy zrozumie pan, że kobiecie takiej jak ja nie ma pan nic, absolutnie nic do zaoferowania. A teraz proszę pozwolić mi odejść. Skończyłam. Minęła go z dumnie uniesioną głową. Wróciła do pokoju z uczuciem zaspokojonej żądzy zemsty. Mąż czekał na nią- Zrelacjonowała mu przebieg rozmowy z księciem, dumnie się przy tym uśmiechając. Objął ją namiętnie i zaczął zapamiętale całować. W jego ramionach zapomniała o nienawiści i gniewie. Była już tylko kochającą kobietą. Wieczorem tego samego dnia, około godziny dziewiątej Liana zadzwo- niła po pokojówkę, a kiedy ta przyszła, spytała z uśmiechem: — Chciałaby pani zarobić szybko dwadzieścia marek? Dziewczyna skwapliwie przytaknęła. — Czy ma pani wolne pół godziny? — Naturalnie, łaskawa pani. — Czy wie pani, gdzie mieszka hrabina Eckhoff? — Tak, łaskawa pani. Pokojówka pani hrabiny jest moją koleżanką. Czasami ją odwiedzam. Lianie zabłysły oczy. — O, to bardzo dobrze. Proszę wziąć tę małą paczuszkę i zanieść ją do swojej koleżanki. Niech pani jej powie, aby położyła ją na biurku w pokoju hrabianki Buchenau jeszcze dziś wieczorem, zanim państwo pójdą spać. Ale ma to zrobić tak, żeby nikt jej nie widział. To jest niespodzianka urodzinowa, rozumie pani. Nikt oprócz hrabianki nie może się o tym dowiedzieć. Pokojówka odpowiedziała: — Dobrze, łaskawa pani. Może pani na mnie polegać. — Oto dwadzieścia marek dla pani i jeszcze dziesięć dla pani kole- aby ta również coś z tego miała. Proszę się od razu udać w drogę. Po Wrocie proszę mi zameldować, czy wszystko zostało prawidłowo Ułatwione. Tak jest, łaskawa pani. dziewczyna zniknęła. Po niespełna pół godzinie wróciła z powrotem m 0rmacJą, że zadanie zostało wykonane. Wkrótce potem Liana ze swoim ?em pojechali na dworzec. 161 Książę Irkow zaszył się w pokoju. Na drugi dzień również wyjechał. Skończył się wielki sezon w Baden-Baden. Tamtego wieczora do pokoju Pii weszła pokojówka hrabiny, Róża. — Hrabianka wybaczy, chciałam tylko powiedzieć, że na biurku leżj paczka. Przysłano ją z hotelu od pani von Brenken. Nikt nie może się o tyn| dowiedzieć, bo chodzi o niespodziankę urodzinową. Pia się zdziwiła. Nic nie wiedziała o czyichkolwiek urodzinach. Ale instynktownie nie okazała zdziwienia. — Dobrze Różo. Dziękuję ci. Teraz idź, hrabina będzie cię potrzebo- wała. I przyślij mi Martę. Róża oddaliła się, a zaraz po niej przyszła Marta, pokojówka Pii. Tymczasem hrabianka potrząsając głową oglądała paczkę leżącą na biurku. Była zapieczętowana i opatrzona jej adresem. Pia dotknęła jej. Najwyraźniej zawierała tylko papiery. “Pewnie wiadomości od mojej macochy"—pomyślała. Ogarnął ją lęk. Kazała Marcie włożyć sobie wygodniejszy strój i rozpuścić warkocze. Bardzo lubiła siedzieć z rozpuszczonymi włosami. — Poczytam jeszcze pół godzinki, Marto, potem cię zawołam. Kiedy została sama, usiadła w fotelu za biurkiem i otworzyła paczkę. W środku znalazła list oraz grubą kopertę bez podpisu. Najpierw przeczytała list: Droga Hrabianko! Nie było mi dane pożegnać się z Panią. Pani narzeczony, mój stary znajomy, przeszkodził mi w tym. Jego obecność przy Pani bardzo mnie zdziwiła. Zapewne obawiał się, że mogłabym powiedzieć Pani o naszych dawniejszych powiązaniach. Poni • •J "~uuruzieJ interesująca aby PozostaćPanim^nmł°^ <*""* ™ ™gę pozwolić m Parną w mewudzy co do faktów, które jeszcze > My, kobiety powinnyśmy trzymać się razem tak jak mężczyźni- Oni pragną w najdrobniejszych szczegółach poznać przeszłość kobiety, którji ma zostać ich żoną. Ale kobietom odmawia się tego prawa. Przeszłość męża ma pozostać dla żony tajemnicą. A przecież nieraz bywa, że jest ona bardziej interesująca. Ponieważ iest Pf"i ™;1~ ---'-' 162 to, tak dawno miały miejsce pomiędzy mną a panem von Ried. Dlatego przesyłam Pani jego listy ode mnie. Są oznaczone datą i miejscem wy- słania. Sądzę, że ta lektura wyda się Pani interesująca i wzbogaci Panią o nowe doświadczenia. Być może pewnego dnia te listy posłużą Pani jako broń przed despotycznymi zakusami zacnego małżonka. Będzie mnie to bardzo cieszyć. W Pani własnym interesie gorąco doradzam, aby nie mówiła Pani nikomu, że jest w posiadaniu tej korespondencji. W przeciwnym wypadku nie będzie skuteczna jako broń. Ponieważ właśnie wyjeżdżam, przekazuję serdeczne pozdrowienia i życzę wiele szczęścia na nowej drodze życia. Szczerze oddana Liana von Brenken Pia z konsternacją patrzyła na ten list. Przeczuwając, że czyha na nią jakieś zło, rozwiązała sznurek i wyjęła z koperty cztery listy różnej długo- ści. Zaczęła czytać. Listy wyrażały gorącą namiętność piszącego mężczyzny. Pię przeszedł dreszcz. Po raz pierwszy spotkała taką burzę uczuć. Drżącymi dłońmi trzymała listy. Kolejne kartki przemykały między jej palcami. Płomienne słowa boleśnie wrzynały się w jej duszę, wzbudzając jednocześnie nieutulony żal, że nie dla niej zostały napisane. Hans Ried kierował je pod adresem innej kobiety — pięknej Liany von Brenken. Ona była ową piękną młodą wdową, o której mówiła pani Rottheim. To ją kochał do szaleństwa... Jakże inaczej mówił do niej. Jakże zimno i obojętnie brzmiały jego listy do Pii w porównaniu z tymi. A więc to była miłość? Tak właśnie wyglądało prawdziwe uczucie, nigdy nie gaśnie? Hans pisał przecież: Moja, droga Liano. Miłością, jaką do Ciebie czuję, nie kochałem jeszcze nikogo i nie Pokocham już nigdy. Moje serce już na zawsze należeć będzie ^łącznie do Ciebie. Pragnienie, żeby Cię posiąść jest bezgraniczne. 163 Pia patrzyła błędnym wzrokiem na te namiętne? wyznania. Poczuła, jaj. wzbiera w niej niewypowiedziana rozpacz. Dlaczego chciał pojąć za żoue małą, głupią dziewuchę, skoro tak bardzo kochał inną kobietę? Dlaczego nie ożenił się z Lianą? Czy naprawdę mu odmówiła ? Mówiono co prawda że jest narzeczoną księcia Irko w... A więc dlatego Hans Ried wrócił wtedy do swojego cichego zamku i pogrążył się w tęsknocie za nieosiągalną ukochaną? Ach, jeśli cierpiał tale jak ona teraz, jakże musiało mu być wówczas źle! I wtedy ona sama weszła mu w drogę, niczym rozhasany chłopak śmia- ła się do niego i potem on z jakiegoś powodu postanowił się z nią ożenić, gdyż ta inna była nie dla niego. Tego wszystkiego domyśliła się z listów napisanjch jego własną ręką. Perspektywa zostania żoną Hansa wydała jej się teraz nie do zniesienia. Dręczące myśli pozbawiły ją zdolności logicznego myślenia. Nie zastana- wiała się nad powodem, dla którego Liana von Breiiken przysłała jej te listy. Nie dopuszczała możliwości, że miłość, o której opowiadały, mogła już dawno przeminąć. Prześladowało ją tylko jedno: Hans von Ried chce pojąć ją za żonę, chociaż jej nie kocha. Była coraz bardziej pewna tego, że nie może zgodzić się na to małżeń- stwo teraz, kiedy przeczytała listy, kiedy odkryła, jak gorącą miłością był w stanie obdarzyć inną kobietę. Zadrżała jak w gorączce i skryła twarz w dłoniach. Świadomość, że jej uczucie jest nie odwzajemnione sprawiała jej wielki ból. Dołączył do tego wstyd, że się zgodziła go poślubić. Cierpiąc, przypomniała sobie, że jeszcze dzisiaj po przyjeździe wziął ją w ramiona i chciał pocałować. Całe szczęście, że mu się wymknęła. Już nigdy nie będzie dotykał jej ust, bo inaczej będzie musiała umrzeć ze wstydu. Chciał ją pocałować tylko dlatego, że była jego narzeczoną i uważał za swój obowiązek okazać jej trochę czułości. To przerażające! Poderwała się i zaczęła niespokojnie chodzić po pokoju. Co powinna uczynić? Wykluczone, by mogła po tym wszystkim spojrzeć Hansowi jeszcze raz w oczy. Najchętniej uciekłaby stąd i biegła do utraty tchu. Ale dokąd? Nie, dzisiaj ucieczka była już nierealna, ale jutro — tak, jutro rafl° ucieknie przed jego przyjściem. Pojedzie do domu, do ojca. Nie może czekać, aż tata przyjedzie do Baden-Baden, bo wtedy zaręczyny zostaną. ogłoszone. Musi uciekać, zanim znowu zobaczy Hansa. 164 Ale co powie cioci Marii odjeżdżając tak nagle? Ona jej nie puści, będzie pytać o powód i gotowa nawet zadzwonić do Hansa. A on przyjdzie i będzie ją dręczyć zdziwionymi pytaniami i patrzeć na nią swymi oczami, które dotychczas tak kochała, a których teraz bała się najbardziej na świecie. Zatrzymała się i mocno przycisnęła ręce do bijącego serca. Nie, za żadną cenę nie może się z nim już spotkać. Od razu wyczytałby rozpacz z jej twarzy i wtedy stałaby przed nim upokorzona. Musiała zniknąć jutro rano, zanim przyjdzie. Tego była pewna. A te listy, te nieszczęsne listy weźmie z sobą, żeby ich nie zobaczył. Nie może się dowiedzieć, że je czytała. W przeciwnym wypadku od razu domyśli się powodu jej ucieczki i zrozumie to, czego nigdy nie powinien się dowiedzieć: że ona go kocha. W jej młodej duszy szalała burza. Rozglądała się bezradnie dookoła, wciąż zadając te same pytania: “Co mam uczynić? W jaki sposób niepostrzeżenie się wymknąć? Co powiem ojcu, kiedy wrócę do domu?" Z jękiem rzuciła się na sofę i ukryła twarz w poduszce. Długo leżała nieruchomo, bezwładnie, pogrążona w głębokim bólu. Nieśmiałe pukanie do drzwi sprawiło, że się wyprostowała. — O co chodzi? — spytała zdezorientowana wchodzącej pokojówki. — Przepraszam... myślałam, że hrabianka zasnęła nad książką — odrzekła Marta. Daremnie dotąd czekała, aż Pia ją zawołała ponownie. Hrabianka wstała i odgarnęła włosy z czoła. — Tak... prawdopodobnie zasnęłam. Dobrze, że przyszłaś, Marto —ją- kała zmieszana. — Proszę, zapleć mi teraz włosy, jest już chyba dość późno? — Właśnie wybiła pierwsza, hrabianko. — O, długo kazałam ci czekać. Jesteś chyba zmęczona. Marta szczotkowała starannie włosy Pii. — Nic mi nie będzie. Kiedy pokojówka skończyła, hrabianka zmuszając się do spokojnego "aturalnego tonu rzekła: Marto, idź teraz spać i obudź mnie jutro rano o siódmej. Jadę do ' °mu pociągiem o dziewiątej. lak Wcześnie? — zdziwiła się Marta — A bagaże? Mam je spakować? 2 , N*6 teraz. Możesz to zrobić jutro. Dopiero pojutrze przyjedziesz agażami... tak ustaliłam z panią hrabiną. Miałam wprawdzie jechać 165 dopiero o jedenastej, ale po namyśle doszłam do wniosku, że ten pociąg o dziewiątej jest lepszy. W żadnym wypadku jednak nie chcę obudzić pani hrabiny swoim rannym wstawaniem. Zostawię jej wiadomość. Marta była lekko zdumiona. Słyszała, że hrabianka ma w najbliższych dniach wrócić do Buchenau, a ona ma jej towarzyszyć. Ale nie spodziewała się, że nastąpi to tak nagle, choć w trakcie swojej pracy przyzwyczaiła się już do niespodzianek, jakie nieraz sprawiali jej pracodawcy. Pia została sama. Leżąc w łóżku dostała dreszczy. Nie mogła zasnąć. Jakże łatwo przy- szło jej to kłamstwo! Tata miał rację. W wielkim świecie człowiek szybko się uczy kłamać... Tym razem nie mogła powiedzieć prawdy. Wiedziała już, że należy unikać wszelkiego rozgłosu. Służba nie może wiedzieć, że Pia chce wymknąć się bez wiedzy hrabiny. Ciocia Maria już się o to postara, żeby wszystko wyglądało naturalnie. Była taka mądra i dobra. Mogłaby jej powiedzieć o tym, co ją dręczy, gdyby tylko Hans Ried nie był jej siostrzeńcem. Spokojnie przemyślała swój plan ucieczki. Posiadała wystarczająco dużo pieniędzy, aby dotrzeć do domu. Z dworca wyśle depeszę do ojca, by przysłał po nią powóz na stację. Pociąg odjeżdżał tuż po dziewiątej. O tej samej porze wstawała ciocia Maria. Wtedy jej już nie będzie w domu. Musiała naturalnie zostawić wiadomość dla cioci. Także dla Hansa. Znowu będzie musiała skłamać, gdyż za żadną cenę nie mogła ujawnić prawdy. Jakże strasznie skomplikowane stało się jej życie... Kiedy pierwszy promień słońca wpadł przez zasłony do pokoju, Pia wstała i włożyła ciepłą, jedwabną sukienkę ranną. Po cichu przeszła do swojego drugiego pokoju i usiadła przy biurku. Podparłszy ręką bladą zmęczoną twarz zastanawiała się przez chwilę, co ma napisać. Potem pióro zaczęło prędko biegać po papierze. Najpierw napisała do cioci Marii, potem do Hansa. Obydwa listy włożyła do kopert, które odpowiednio zaadresowała. Następnie umieściła je w większej kopercie, na której napisała nazwisko hrabiny. Stanęła przy oknie i smutnym wzrokiem obserwowała budzący się rucn uliczny. Była tak zrozpaczona, że najchętniej umarłaby. Przeszyły fl dreszcze. Potem rozległo się ciche pukanie i do pokoju weszła Marta. 166 Pia z pozornym spokojem kazała się ubrać. Kiedy była gotowa, popro- siła o filiżankę herbaty i bułeczkę, aby nie wywoływać zdziwienia służby, że wyjeżdża bez śniadania. Dała Marcie jeszcze kilka wskazówek w sprawie bagaży, które miała spakować. Kiedy nadszedł czas, kazała zamówić powóz. Okna sypialni hrabiny nie wychodziły na ulicę. Nawet, jeśli przy- padkiem ciocia już jest na nogach, nie zobaczy zajeżdżającego powozu. — Odprowadź mnie na dworzec, Marto, i daj Róży ten list. Niech doręczy go pani hrabinie, gdy tylko ona wstanie, aby się od razu dowie- działa, że pojechałam wcześniejszym pociągiem. Niczego nie podejrzewając, Marta przekazała list pokojówce hrabiny. Następnie pojechała ze swoją młodą panią na dworzec, odprowadziła do pociągu i spytała o dalsze polecenia. Pia kazała jej wysłać depeszę do ojca. Następnie blada i wyczerpana opadła na siedzenie. Dopiero teraz ogarnęła ją panika, że ucieczka zostanie wykryta za wcześnie. Co będzie, jeśli przed nią nagle pojawi się Hans. Marta zaniepokojonym wzrokiem spojrzała na bladą twarz hrabianki. Przyszło jej na myśl, że coś tu nie pasuje w tym nagłym odjeździe. Ale pociąg zaraz ruszył i Pia pomachała jej, aby już poszła. Marta przeczytała telegram, który miała nadać. Brzmiał całkiem rozsądnie. A więc wszystko było w porządku, a nawet jeśli nie, to i tak nie miała innego wyjścia, jak tylko trzymać się tego, co jej polecono. Pokojówka wysłała depeszę i wróciła do domu. Pia siedziała w kącie przedziału i oddychała z ulgą, jakby uszła jakiemuś niebezpieczeństwu. Jednostajne kołysanie pociągu uspokajało. W końcu dało o sobie znać zmęczenie. Zamknęła oczy i oparła się o poduszki. Rozbolała ją głowa. Im bliżej była celu podróży, tym bardziej bała się spotkania z ojcem. Jemu także nie mogła powiedzieć prawdy. Po raz Pierwszy musiała go oszukać. Wiedziała, jak bardzo pogardzał kłamstwem. le tak musiało być. On także nie mógł się dowiedzieć, dlaczego uciekła laczego nie może zostać żoną Hansa von Ried. Jeszcze raz, dobrowolnie zadając sobie ból, przeczytała ukradkiem Y, które przysłała jej pani von Brenken. Następnie pieczołowicie ukryła sukience. Chciała zawsze mieć je przy sobie... 167 Wreszcie zaczęta rozpoznawać okolicę. Wzdłuż torów płynęła rzeka, w której latem miała zwyczaj się kąpać. Jakże odległe były już te beztroskie czasy! W oddali zobaczyła ruiny zamku Riedberg. Kiedyś' buszowała po nich w swoim chłopięcym wdzianku. Hans Ried kazał przeprowadzić ich gruntowną renowację oraz na nowo umocować kawałek muru, który się wtedy oderwał. Gotyckie okna, w których tak chętnie przesiadywała, kazał rozbudować tak, aby, jak mówił, mogła bezpiecznie korzystać ze swojego ulubionego zakątka. Był dla niej zawsze taki dobry, jak przyjaciel, ale nic poza tym. Nie mógł ofiarować jej już nic więcej, gdyż jego serce należało do pięknej Liany von Brenken. A ta nim wzgardziła. Jakie to wszystko dziwne i przykre zarazem! Miłość jest uczuciem, które sprawia ból. A jednak nie żałowała tego, że jej zaznała. Mimo wszystko było w niej coś fascynującego. XV Hrabina Eckhoff jak zwykle zadzwoniła po pokojówkę o godzinie dziewiątej. Róża weszła do sypialni i wręczyła jej list od Pii. — Przekazuję pozdrowienia od szanownej hrabianki. Wyjechała rannym pociągiem i prosi o wybaczenie. Hrabina spojrzała zdumiona na pokojówkę. — O kim mówisz, Różo? — O hrabiance Pii, proszę pani. Maria Eckhoff nigdy nie okazywała swoich uczuć przed służbą. Teraz także natychmiast się opanowała, choć wiedziała, że zaszło cos nieoczekiwanego. Pia wyjechała? To brzmiało jak sygnał alarmowy. Nie okazując jednak żadnego zaniepokojenia, mechanicznym ruchem wyciąg- nęła rękę po list. » — Poczekaj na zewnątrz, aż cię zawołam — powiedziała. Kiedy została sama, otworzyła prędko kopertę i wyjęła z niej obydwa listy. Nerwowo otworzyła zaadresowany do siebie. W miarę czytania jej twarz coraz wyraźniej zdradzała strach. 168 Droga Ciociu Mario! Bardzo Cię proszę, nie gniewaj się na mnie za to, że opuściłam Twój dom bez uprzedzenia. Jadę do domu, do taty. Nie mogę Ci powiedzieć dlaczego. Niech to wyjaśni Hans. Napisałam mu to w liście. Proszę, oddaj mu go. Proszę Cię także, abyś wysłała do Buchenau Martę z moimi rzeczami. Powiedziałam jej, że tak z Tobą ustaliłam i że miałam jechać pociągiem pośpiesznym. Bardzo się wstydziłam, że muszę kłamać, najdroższa Ciociu, ale naprawdę nie mogłam inaczej. Nie chciałam robić zamieszania swoją ucieczką. Proszę, nie myśl, że jestem niewdzięczna i nie bądź na mnie zła. Jesteś taka dobra i mądra, więc zrozumiesz, że czasami trzeba zrobić coś niezwykłego, jeśli nie można sobie już inaczej poradzić. Bardzo Cię lubię i za żadną cenę nie chciałabym Ci sprawić przykrości. Ale naprawdę, muszę odejść. Gdybym Ci o tym powiedziała wcześniej, na pewno starałabyś się mnie zatrzymać. Nie mogłam na to pozwolić, gdyż pragnęłam uniknąć spotkania z Hansem. Żyj zdrowo, moja droga, dobra Ciociu Mario. Stokrotne dzięki za dobroć, jaką mi okazałaś. Nie gniewaj się na Twoją Pię. List wypadł z rąk Hrabiny. “Mój Boże, nierozważne dziecko, cóż się takiego mogło stać?" — myślała przestraszona. Ale nie zwykła tracić głowy przy nadzwyczajnych wydarzeniach. Przede wszystkim należało zachować spokój i uniknąć zamieszania. Zadzwoniła po Różę. — Czy Marta jest w domu? — spytała. — Nie, pani hrabino, Marta jeszcze nie wróciła z dworca. Pojechała , odprowadzić hrabiankę. — Dobrze. Gdy tylko wróci, ma zaraz do mnie przyjść. Przekaż to reszcie służby. A potem przyjdź tu i pomóż mi się ubrać. Róża prędko spełniła polecenie, a hrabina zabrała się do porannej toalety, jakby nic się nie stało. Tymczasem wróciła Marta i zaraz zameldowała się u hrabiny. Czy dobrze zaopiekowałaś się hrabianką, Marto? 169 — Oczywiście, proszę pani. — Czy wydała ci jakieś polecenia? — Kazała mi tylko wysłać depeszę do hrabiego Buchenau, aby przysłał po nią powóz na stację. Hrabina skrycie odetchnęła. Pia nie była tak całkiem nieroztropna. — I poza tym już nic? — Tak. Hrabianka powiedziała, że pani da mi następne rozkazy. — Tak, wiem o tym. A więc zabierz się od razu do pakowania rzeczy hrabianki. Powiedz mi, kiedy skończysz. Chyba będziesz mogła pojechać jeszcze dziś wieczorem, a jeśli nie, to jutro rano. — Dobrze, pani hrabino. Kiedy pani Eckhoff skończyła się ubierać, kazała Róży, zadzwonić po powóz. Tymczasem zjadła nieco pospiesznie śniadanie i była gotowa, gdy powóz zajechał. Dojechała do hotelu, w którym nocował Hans. Przybywszy na miejsce spytała, czy pan von Ried już wyszedł. Dowiedziała się, że jest jeszcze w swoim apartamencie. Posfała do niego wizytówkę z prośbą o natychmiastową rozmowę. W odpowiedzi poprosił ją do swego salonu. Wjechała na górę windą. Hans czekał już na progu. Wyszedł jej na spotkanie. — Co tak wcześnie, ciociu Mario? Chyba nie stało się nic złego? — pytał nieco zaniepokojony. Odpowiedziała dopiero wtedy, kiedy znaleźli się w salonie za zamknię- tymi drzwiami. — Zaszło coś dziwnego, Hans. Pia zniknęła. Przeraził się. — I... jak to się stało? — Pojechała do domu. Odetchnął. Sam nie wiedział, czego się obawiał w pierwszym momen- cie. Mimowolnie przyszła mu na myśl Liana von Brenken. Ale skoro Pia pojechała do domu, to ta kobieta nie mogła w tym maczać palców. Hrabina wyjęła list dla Hansa. 170 — Przeczytaj to. Może znajdziesz jakiś powód tej ucieczki. Mam także list adresowany do mnie, ale nie wyjaśnia niczego, oprócz tego, że poje' chała do domu. Hans otworzył szybko kopertę. Był blady. Ręce mu się trzęsły, gdy czytał: Drogi Hansie! Nie przeraź się, kiedy usłyszysz, że pojechałam do domu do taty i nie bądź na mnie zły, jeśli Ci powiem, że nie mogę zostać Twoją żoną. Kiedy się na to zgodziłam, byłam jeszcze głupiutkim dzieckiem i nie wiedziałam, co robię. Nie znałam życia i nie zastanawiałam się nad tym, co mówię. Ale teraz wiem już, że wszystko wygląda inaczej. Odkąd ponownie Cię ujrzałam, wiem, że nie mogę za Ciebie wyjść za mąż. Nie ośmieliłabym się powiedzieć Ci prosto w oczy, że łamię dane słowo. Bardzo się wstydzę, że się od razu nie zorientowałam, iż to niemożliwe. Uciekłam więc jak tchórz. To nieładnie z mojej strony, ale nie mogę inaczej. Nie mogę się już z Tobą spotykać. Tata nie przyjedzie, na szczęście jeszcze nikt nie wie o naszych zaręczynach. Bardzo Cię proszę, nie gniewaj się i zachowaj dla mnie, jeśli możesz, swoją przyjaźń. Na moją możesz zawsze liczyć. I nie karz za to mojego ojca. Naprawdę nie mogę inaczej. Wybacz mi. Pia Skończywszy czytać, Hans przycisnął na chwilę dłoń do czoła, potem podszedł do okna, aby ciocia Maria nie widziała jego twarzy. Miał wrażenie, jakby na zawsze utracił coś drogiego i bezcennego. — Hans, bardzo się niepokoję! Czy mogę wiedzieć, co pisze Pia? — spytała hrabina z troską w głosie. Zmusił się do zachowania spokoju i odwrócił ku niej. W milczeniu podał jej list. Kiedy go przeczytała, spytał przy gnębiony: — Rozumiesz coś z tego? ^otrząsnęła głową. ~~ Nie. Przeczytaj list do mnie. Jest jeszcze bardziej niezrozumiały. Skończywszy czytać list do hrabiny, Hans rzekł przybitym głosem: s Chyba się myliłaś, przypuszczając, że Pia kocha mnie goręcej, niż u . Sl? teg° domyśla. Tak nie jest. Po prostu najzwyczajniej w świecie a przede mną. Zdaje się, że dopiero teraz pojęła, co oznacza zostać 171 żoną mężczyzny, którego się nie kocha. To wyjaśnia wszystko. Może nawet zakochała się w kimś innym. Przecież spotykała się z wieloma młodymi mężczyznami. Hrabina pokręciła głową przecząco. — Nie, to nie do pomyślenia. Nie przypominam sobie, aby któregokol- wiek obdarzała szczególnymi względami. Wobec wszystkich zachowywała się z równą naturalnością. Czyż to dziecko mogłoby mnie tak zmylić? Byłam gotowa przysiąc, że cię kocha. Spojrzał na list Pii z gorzkim uśmiechem. — A jednak, chyba się pomyliłaś, ciociu — powiedział. Przez długi czas w milczeniu oddawali się swoim myślom. “Wtedy, kiedy jej się oświadczałem — myślał Hans z bólem — jej odmowa nie zasmuciłaby mnie zbytnio. Oddała mi swoją rękę jak niewinne dziecko, a ja uważałem jedynie, że dokonuję rozsądnego wyboru. A teraz bardzo cierpię, ponieważ ona odwraca się ode mnie. Albowiem kocham to cudowne stworzenie czułą, gorącą miłością. Ujrzałem, jak z dziecka przemieniła się w dorosłą kobietę i ten widok poruszył mnie głęboko. Czegóż nie oddałbym za to, aby wydoroślała tylko dla mnie! Ale ona zna już życie i uświadomiła sobie, że jej serce nie należy do mnie. Więc w swojej bezradności uciekła przede mną, myśląc że przyzwoita kobieta nie może wyjść za mąż za mężczyznę, którego nie kocha. Nie mam szczęścia w miłości. Gdy tylko wyciągam po nią rękę, rozpływa mi się między palcami". Po chwili wyprostował się i przeciągnął, jakby chciał zrzucić z siebie jakiś ciężar. — Opowiedz mi proszę, jak do tego doszło — poprosił ciotkę, sadowiąc się naprzeciwko niej w fotelu. Hrabina powiedziała mu o wszystkim, o czym sama wiedziała. — To mnie bardzo zaskoczyło, Hans. Wczoraj Pia była w zupełnie dobrym nastroju. Potrząsnął głową. — Nie. Zauważyłem, że jest bardzo spięta i że mnie unika. Ale uznałem to za dziewczęcą wstydliwość. Teraz wiem, że było inaczej. Być może spostrzegła wielką przemianę, jaka się we mnie dokonała, może to ją wystraszyło i dlatego doszła do wniosku, że nie może do mnie należeć. Biedne, kochane dziecko, musiała się bardzo niepokoić! Nie ma już do 172 ' mnie zaufania. Ale muszę je ponownie odzyskać, choćby za cenę swojego szczęścia i spokoju wewnętrznego. Hrabina westchnęła. — Bardzo mi przykro! Byłam taka szczęśliwa, że pokochałeś Pię całym sercem. Wychowywałam ją z myślą o tym, aby się tobie spodobała. A teraz chyba byłoby lepiej, gdybyś pozostał wobec niej obojętny. My ludzie jesteśmy bardzo krótkowzroczni. Opracowujemy wielkie plany, które okazują się budowaniem zamków na piasku. Wystarczy, że taka mała dziewczynka ucieknie i wszystko się wali. Na jego ustach pojawił się słaby uśmiech. — To była dawna, nieokrzesana Pia. Nic nie mogłoby jej zatrzymać. — A przecież dałabym sobie uciąć rękę za to, że cię kocha — powie- działa z namysłem hrabina. Zerwał się z fotela i zaczął chodzić po pokoju tam i z powrotem. W całym ciele czuł palący ból. Już po raz drugi odebrano mu możliwość szczęścia. Zatrzymał się przed swoją ciotką. — Nie ma co sobie łamać głowy, ciociu Mario. Jedno jest pewne — Pia uciekła, ponieważ nie chce zostać moją żoną. Muszę uszanować jej wolę. Nie będę jej oczywiście zmuszać, aby dotrzymała obietnicy, którą złożyła będąc dzieckiem, nieświadomym wagi tego przyrzeczenia. Ale natychmiast wrócę do Riedberg. Hrabia Buchenau na pewno przyniesie mi wiadomości o Pii. Będzie się też martwił, co ja o tym wszystkim sądzę. Nie chcę, żeby cokolwiek niepokoiło Pię lub jej ojca. Hrabina wstała i położyła rękę na jego ramieniu. — To było dla ciebie gorzkie rozczarowanie, drogi Hansie, ale nie potrafię się pozbyć absolutnie nadziei. Albowiem któż zdoła zgłębić tajemnicę takiego dziewczęcego serca. Zacisnął zęby i rzekł szorstko: — Nie wzbudzaj we mnie nowych nadziei. Będzie lepiej, jeżeli zre- zygnuję. Ale koniecznie muszę jeszcze z jej ust usłyszeć, że wszystko jest między nami skończone. Może kiedyś znowu będzie znosić mój widok, wtedy, droga ciociu, wtedy zapytam Pię, czy zakochała się w kimś innym, ^e teraz nie mówmy już o tym. Jeśli zaczekasz chwileczkę, to przygotuję ? do wyjścia i odprowadzę cię. Wyjadę dziś wieczorem. Zniknął w drzwiach sąsiedniego pokoju i po kilku minutach wrócił. 173 I Do domu hrabiny poszli pieszo. Po drodze natknęli się w parku zdrojowym na jej ekscelencję Rottheim spacerującą z rozpieszczonym kundlem. Podniecona dama podeszła do hrabiny. Kiedy rozpoznała Hansa Ried. zarzuciła go potokiem słów, któiy miał wyrazić jej radość z tego spotkania. Ale potem zaczerpnęła tchu i powiedziała do hrabiny: — I co pani na to, najdroższa: piękna pani von Brenken wyjechała wczoraj wieczorem wraz ze swoim szwagrem, zupełnie nieoczekiwanie. A przecież obiecała mi, że jutro zje u mnie obiad. Dowiedziałam się także, że dziś rano wyjechał książę Irkow. Ale pani von Brenken pojechała rzekomo do Paryża, a książę do Rosji. Czy pani coś z tego rozumie, najdroższa hrabino? — Nie, ekscelencjo, nie mam pojęcia, co to znaczy — odrzekła pani Eckhoff, skutecznie udając zdziwienie. — Ale ja się czegoś domyślam. Wczoraj po południu książę Irkow posłał pani von Brenken kosztowną kompozycję z orchidei, a o piątej miała miejsce rozmowa między nimi. Po niej książę wyraźnie zdenerwowany i zdeprymowany wrócił do swojego apartamentu i zarządził, aby poczy- niono przygotowania do podróży. Podobno się zamknął i siedział w swoim pokoju do dzisiejszego rana. A orchidee podarował pokojówce. Ta zaniosła je z powrotem do kwiaciarni i na pewno ubiła na tym niezły interes. Co pani na to, droga hrabino? Hans Ried i jego ciotka popatrzyli na siebie znacząco. Hrabina odrzekła z lekką nutą szyderstwa: — Jestem niezmiernie zdziwiona, przede wszystkim tym, że pani już o wszystkim wie. Pani Rottheim nie zauważyła drwiny skierowanej pod swoim adresem. Triumfalnie uniosła głowę, ozdobioną jedwabnym kapeluszem. — Niewiarygodne, prawda? Tak, mam swoje kontakty. Nie tak łatwo zataić przede mną cokolwiek, co dzieje się w Baden-Baden. Ale szczerze powiedziawszy, nie rozumiem tej pani von Brenken. Takiej doskonałej partii nie odrzuca się tekką ręką. Powiedzieć pani, co przypuszczam? — Bardzo proszę, ekscelencjo. — A więc — natężenie głosu pani Rottheim stawało się coraz inten- sywniejsze — mogę się założyć, że zakochała się w swoim szwagrze. Zauważyłam kilka ich spojrzeń, które dały mi sporo do myślenia. Nie 174 zdziwię się, jeśli po raz drugi stanie się panią von Brenken. Oświadczyny kogoś takiego jak książę Irkow kobieta odrzuca tylko wtedy, jeśli jest bez pamięci zakochana w innym mężczyźnie. To jedyne możliwe wyjaśnienie. — Podziwiam pani przenikliwość, ekscelencjo — odparła hrabina z lekkim uśmiechem. — Ale nie chcielibyśmy pani dłużej zatrzymywać. — O, ja mam czas! A gdzie podziewa się pani młoda podopieczna? — Ma pani na myśli hrabiankę Buchenau? O, więc jeszcze pani nie wie, że pojechała do domu? Jej ojciec poczuł się gorzej, więc się o niego martwiła. — Ach tak... nie, jeszcze nic o tym nie słyszałam. Czy przyjedzie tu jeszcze? — Nie, na razie nie. — No, to będzie pani miała spokój. Ona jest okropnie zarozumiała i źle wychowana. Hans już otwierał usta, aby ostro zaprotestować, ale hrabina powstrzy- mała go proszącym wzrokiem. Szybko pożegnała się z jej ekscelencją. — To bardzo przyjemna starsza pani, ale dzisiaj była nie do wytrzymania. Jeszcze nigdy jej takiej nie widziałem — narzekał Hans, gdy szli dalej sami. Hrabina się uśmiechnęła. — Jesteś niewdzięczny. Czyż nie naopowiadała masę rzeczy, które szczególnie powinny cię zainteresować! — Istotnie. Mam przynajmniej pewność, że Brenkenowie zastosowali się do moich warunków. Ale co ją napadło, żeby tak mówić o Pii? — Nie denerwuj się. To jest wzajemna antypatia. Pia od samego po- czątku nie mogła znieść pani Rottheim. Już w trakcie pierwszego przyjęcia, w którym uczestniczyła, oświadczyła głośno i wyraźnie, że jej ekscelencja jest starą, obrzydliwą babą. Ta dowiedziała się o i od tego momentu Pia popadła u niej w niełaskę. Pani Rottheim jest zresztą jedynym wrogiem, jakiego miała tu Pia. Obydwoje pośmiali się trochę z bezpośredniego, ale za to trafnego osądu Pii. Kiedy Hans rozstał się ze swoją ciotką, zaczął samotnie spacerować po Ocznych ulicach, a jego myśli obracały się wokół Pii. W jakim nastroju odbywała swoją podróż? Z jakimi odczuciami cała ze swojej pierwszej wycieczki w daleki świat? Czy jej młode serce 175 zaznało już smaku udręki? Czy dobrze uczynił, nakazując jej opuścić spo- kojny dom rodzinny? Czy nie byłaby szczęśliwsza pozostając w Buchenau? Zadawał sobie te pytania, a jego oczy płonęły. Potem przyszło mu do głowy, że dobrze by było nadać telegram do hrabiego Buchenau. Skierował swoje kroki w stronę najbliższej poczty. XVI Hrabia otrzymał depeszę od swojej córki, która brzmiała: Przyjeżdżam rannym pociągiem. Proszę o powóz na stację. Pia. Co to ma znaczyć? Pia wraca do domu, tak nagle? A może towarzyszy jej Hans lub hrabina? Ale wówczas telegram byłby inaczej sformułowany. Co się stało? Niespokojnie krążył po swoim pokoju. Laska, którą się podpierał, uderzała głośno o podłogę. Od kiedy wiedział, że Liana przebywa w pobli- żu Pii, nie mógł się uspokoić nawet na chwilę. Wprawdzie Hans zatelegra- fował wczoraj: Wszystko w porządku. Wiadome osoby wyjeżdżają jeszcze dzisiaj. Jutro wyślę szczegółową relację, ale telegram Pii ponownie go zaniepokoił. Musiało przecież zajść coś niezwykłego, co sprawiło, że Pia wbrew wszelkim wcześniejszym ustaleniom wracała do domu. Pełen niecierpliwości, z utęsknieniem czekał na Pię, która powinna mu wszystko wyjaśnić. Postanowił osobiście pojechać na dworzec po swoją córkę. Najpierw kazał zawołać panią Dornemann. — Pia wraca do domu. Proszę dopilnować, aby jej pokoje były wysprzątane — rzekł pozornie spokojnie. Poczciwa twarz gospodyni rozpromieniła się. Nie pytała, jak to się stało, że hrabianka przyjeżdża tak nieoczekiwanie. Jej ojciec już nieraz zachowywał się nieco osobliwie. Prawdopodobnie uważał za zbędne wcześniej poinformować służbę. Najważniejsze, że hrabianka Pia wraca- 176 f o wystarczyło, aby na zamek Buchenau wstąpiło nowe życie. Przez cały czas, kiedy jej nie było, panowała tu straszna cisza. Pani Dornemann z zapałem wzięła się do pracy, aby przygotować doifl na przyjęcie młodej pani. Przyniesiono kwiaty, upieczono ciasto na keksy, które hrabianka uwielbiała do herbaty. Czas nie dłużył się pani Dornemann tak jak hrabiemu. W końcu nadeszła pora, aby pojechać na dworzec. Hrabia kazał zaprząc zamknięty powóz, gdyż nadal nie mógł się całkowicie pozbyć lęku przed ludźmi. A dodatkowo był rozdrażniony pojawieniem się byłej żpny w pobliżu Pii. Kiedy nadjeżdżał pociąg, czekał oparty o laskę na peronie. Pia dostrzegła go natychmiast po opuszczeniu wagonu. Rzuciła si? pędem w jego kierunku. Nieśmiało i lękliwie patrzyła na jego bladą, napiętą twarz. — Tato, drogi tato! Jej słowa zabrzmiały jak gorąca prośba. W milczeniu przytulił ją do siebie. Szczęście ujrzenia na nowo swojego dziecka usunęło wszystko inne na dalszy plan. Oczywiście z miejsca zauważył ogromną zmianę w wyglądzie Pii. Mimowolnie przyjął wobec tej eleganckiej młodej damy inną postawę. Już nie była rozszalałą pannicą, której nigdy nie traktował jak damy... Gdy opanował już ogarniające go wzruszenie, spytał cicho: — Jesteś sama? Spłoszona kiwnęła głową. — Tak, tato. — A twój bagaż? — Przy sobie nie mam nic. Rzeczy przywiezie moja pokojówka. Położywszy dłoń na jej ramieniu zaprowadził ją do powozu. Dopiero znaleźli się w środku, spytał niespokojnie: — Czy stało się coś szczególnego, że tak nagle i samotnie wybrałaś sit w Podróż do domu? Westchnęła głęboko i zacisnęła ręce. Potem, przybrawszy ton dawnej, iziewczynki, odezwała się: — Zwiałam, tato. ' Czy miałaś jakiś powód? Dzielnie zwalczyła w sobie strach przed gniewem ojca. Ludae... UJ — Tak, miałam powód. Ale proszę, poczekaj, aż będziemy w domu Nie mogę ci tego powiedzieć tu, w powozie. Skinął głową. Potem spytał raz jeszcze: — Czy zostawiłaś wiadomość, dokąd jedziesz? — Tak, napisałam do cioci Marii i do Hansa. Milczeli przez resztę drogi. Pia patrzyła przez okno złożywszy ręce na kolanach i tylko czasami zerkała nieśmiało na bladą twarz ojca. Ten nie spuszczał z niej oczu. Jej buzia wydała mu się bledsza i szczuplejsza. Dziecięca okrągłość zniknęła, a w oczach pojawił się smutek. To nie była już tamta beztroska, pogodna twarzyczka. Delikatne rysy jakby nabrały powagi. Zanim dowiedział się, co się stało, domyślał się, że jego córka wracała z nadszarpniętymi skrzydłami z pierwszego lotu w daleki świat. “Powinienem był jej nie puścić. Przecież znam to. Tam panuje wyłącz- nie niezgoda" — myślał. Był również zdziwiony, że Pia w tak krótkim czasie została elegancką, dobrze ułożoną, światową damą. “Kobiety już się z tym rodzą. Mężczyzna potrzebowałby lat na taką przemianę". Wreszcie dotarli do Buchenau. Pani Dornemann stała w progu. Jej oczy stały się wilgotne, kiedy ujrza- ła hrabiankę przemienioną w piękną i wytworną, prawdziwą damę. Była szczęśliwa, kiedy Pia serdecznie ją objęła i zawołała stłumionym głosem: — Szczęść Boże, pani Dornemanneczko, jakże się cieszę, że panią znowu widzę! To pozdrowienie wydało się pani Dornemann bardzo swojskie, ale ona również wyczuła w młodym głosie pewną obcą nutę. Zauważyła także, że Pia ma nieco szczuplejszą twarz. Podczas gdy w swoim pokoju ściągała płaszcz i kapelusz i trochę odświeżała się po podróży, gospodyni nie odstępowała jej, aby nacieszyć się swoją hrabianką. Pia plotkowała z nią z pozorną swobodą. Tak — umiała się już opanowywać... Kiedy była gotowa, zeszła na dół do ojca. Czekał na nią w swoim gabinecie. Weszła do środka, a on uprzejmie podsunął jej fotel i siadł naprzeciwko. — No, mów, Piu. Co się stało? 178 Zbladła jeszcze bardziej i zacisnęła dłonie. Odetchnęła głęboko j powiedziała odważnie: — Drogi ojcze... nie mogę wyjść za Hansa. Twarz mu drgnęła. Poza tym nic nie zdradzało jego uczuć po tym krótkim i zwięzłym oświadczeniu. —- Dlaczego? — spytał, obserwując ją badawczo. Zawahała się na moment, zanim po raz pierwszy okłamała ojca. — Ponieważ nie kocham go tak bardzo, jak powinnam — rzekła cicho. _ Nie wiedziałam, co to oznacza być żoną, kiedy godziłam się na to małżeństwo. A teraz uświadomiłam sobie, że nie mogę go poślubić. Ojciec przetarł oczy. Następnie powiedział przygnębionym tonem: — Czy pokochałaś kogoś innego, Piu? Krew napłynęła jej do twarzy, ale oczy nadal patrzyły jasno i szczerze. — Nie, tato. Nikt nie jest mi bliższy niż... niż ty i on. Hans jest dalej moim najlepszym przyjacielem. Ale nie mogę zostać jego żoną. Odetchnął z ulgą. Niemalże się uśmiechnął. — I powiedziałaś to Hansowi prosto w oczy? Powiedziałaś mu, dlaczego go nie chcesz? Spuściła wzrok. — Nie, tato. Nie ośmieliłam się. Hrabia spochmurniał. — Czyżby moja córka została w wielkim świecie tchórzem? Szybko chwyciła go za rękę i przycisnęła ją do policzka. — Wstydzę się tego, że dziecięca nieroztropność skłoniła mnie do dania słowa, które teraz muszę złamać. Zaraz, gdy tylko ponownie zobaczy- łam Hansa, poczułam, że nasze zaręczyny są chybione. Napisałam mu o tym wszystkim i poprosiłam, aby się na mnie nie gniewał. Ciebie także serdecznie o to proszę — nie bądź na mnie zły. Nie mogę inaczej postąpić. Łagodnie uścisnął jej dłoń i pogłaskał po włosach. — Oczywiście, że nie jestem zły na ciebie. To uczciwsze, że chcesz wycofać się z danej obietnicy, niż gdybyś miała złożyć nieszczerą przysięgę ^ałżeńską. Hans również nie będzie się na ciebie gniewał. My obaj działali- my może trochę zbyt pochopnie, wciągając cię w ten związek, zanim byłaś stanie zrozumieć doniosłość takiej decyzji. Serdecznie żałuję, że nie . °Zesz zostać żoną Hansa. Kocham go jak własnego syna. Wiedziałbym, Jesteś bezpieczna pod jego opieką. Ale nie mogę ci przecież nakazać, byś 179 skłamała przed ołtarzem. A teraz opowiedz mi, w jaki sposób urządziłaś swoją ucieczkę. Dlaczego nie zwierzyłaś się przynajmniej hrabinie Eckhoff? Pia potarła czoło ręką. — Bałam się, że będzie chciała mnie zatrzymać aż do przybycia / Hansa. Nie mogłam go zobaczyć! Ostatnie słowa wymówiła z tak namiętną porywczością, że ojciec popatrzył na nią zdziwiony. Jak bardzo musiała być wytrącona z równo- wagi! Musiał jej najpierw jakoś pomóc w odzyskaniu spokoju. Poprosił zatem spokojnie: — No, dziecko, opowiadaj. Zdała mu prędko relację ze swej ucieczki. Był zadowolony, że przynaj- mniej w tej sprawie wykazała się rozwagą. Gdy rozmawiali o szczegółach, nadszedł telegram od Hansa: Czy Pia szczęśliwie zajechała do Buchenau? Proszę o natychmiastową odpowiedź dla cioci Marii. Serdeczne pozdro- wienia. Wyrazy wierności i przy jaźni. Hans. Przeczytawszy depeszę, hrabia podał ją Pii. Długo czytała, a jej ciało ogarnęło drżenie. Kiedy podniosła oczy, widać było, że są wilgotne. Ojciec pogładził ją po policzku. — No widzisz, nie jest zły. Prędko napisał odpowiedź: Pia przyjechała. Proszę powiadomić Hansa. Wysyłam list. Serdeczne pozdrowienia. Buchenau. Ojciec i córka pozostali ze sobą przez resztę dnia. Rozmawiali o rozmaitych sprawach, skrupulatnie omijając temat pojawienia się pani von Brenken w BadenJBaden. Jakby się ze sobą umówili. Podczas kolacji nadeszła depesza od hrabiny Eckhoff. Pokojówka Marta odjechała z bagażami. Proszę o powóz na dworzec. Hans tym samym pociągiem wraca do Riedberg. Serdeczne pozdrowienia. Maria Eckhoff. 180 Dowiedziawszy się, że Hans von Ried wraca do domu, Pia oblała się rumieńcem i zerwała na równe nogi. — Co ci jest, dziecko? — spytał zaniepokojony ojciec. Przylgnęła do jego piersi. — Tato, drogi tatusiu, powiedz proszę Hansowi, że teraz nie mogę się z nim zobaczyć — poprosiła zdenerwowana. Przy tulił j ą. — Ależ, dziecko, uspokój się. Przecież możecie nadal być starymi, dobrymi przyjaciółmi. Kiedyś w końcu będziesz się musiała z nim spotkać. Lepiej, jeżeli możliwie jak najszybciej rozmówicie się ze sobą. — Ale nie teraz, tatku, nie teraz! Pozwól mi najpierw trochę ochłonąć. Przyjrzał się jej bacznie. Czyż to nie dziwne, że zwykle tak dzielna dziewczyna drży przed spotkaniem z Hansem von Ried? Nie znał się na za- wiłościach dziewczęcego charakteru, czuł tylko, że Pia była zupełnie wytrą- cona z równowagi i że musi ją uspokoić. — Nie martw się, dziecko. Jeśli nie chcesz go teraz widzieć, to tak się nie stanie. Jutro zaraz z rana pojadę do Riedberg i porozmawiam z nim. Szybko ucałowała jego rękę. — Tak, najukochańszy tatku, zrób tak... i poproś go, żeby się na mnie nie gniewał. Późnym wieczorem na zamek Buchenau dotarła Marta z walizkami Pii. Hrabianka była już w swoim pokoju. Dopiero nazajutrz rano spotkała swoją pokojówkę. Marta pomogła swej młodej pani przy ubieraniu, tak jak to miało miejsce w Baden-Baden. Następnie zabrała się za rozpakowywanie walizek. Pia zawołała Linę, aby pomogła. Pani Dornemann również była przy tym obecna. Lina wydawała z siebie okrzyki podziwu, kiedy wspaniałe suknie, jedną po drugiej wydobywano z walizek. Poza tym Lina była żywo zain- teresowana elegancką nową pokojówką, która wydawała jej się damą. Pia nie mogła powstrzymać się od śmiechu, widząc zdziwione oczy Liny, więc wyszła. Usiadła w swoim pięknym pokoju. Ojciec już pojechał do Riedberg. Smutnym wzrokiem spoglądała na okolicę, gdzie leżała posiadłość Hansa von Ried. Ponury, deszczowy dzień pasował do jej nastroju. w myślach szukała Hansa. Teraz znowu był samotny w swoim zamku. Czy Ponownie wyruszy w długą podróż po świecie? Może już nigdy z niej nie 181 li r powróci? Przecież zapowiedział, że jeśli Pia nie wyjdzie za niego, to nie pozostanie w Riedberg Kimże ona była teraz dla niego? Przecież nie zdołałaby go zatrzymać Na pewno wtedy żartował, a ona potraktowała to poważnie. Tak czy owak me zabawiłby tu na dhżej. Może odjedzie już wkrótce, może go już nigdy nie zobaczy... & } Na tę myśl serce omal Jej nie pękło. Zadawała sobie pytanie, czy jednak me byłoby lepiej, gdyby została jego żoną. Ale natychmiast si? zaczerwieniła ze wstydu przed samą sobą. Prędko wyciągnęła listy, które skłonlły ją do ucieczki, świadomie zadając sobie boi, jeszcze raz je przeczytała, aby udowodnić sobie, że nie może zostać żoną Hansa. “Nie rozumiem, dlaczego Liana von Brenken pozostała obojętna wobec tak gorących zalotów - myślała. Jakże byłabym szczęśliwa, gdybym zaznała chociaż słabego odbicia tej miłości. Tylko jedno z tych czułych słów mogłoby mi przychylić nieba. Ale dla mnie nawet jego serce nie biło szybciej, żadna tęskna myśl o ranie nie zrodziła się w jego głowie Nic dla mego nie znaczę, nic!" Powoli złożyła listy i schowała ponownie do sukienki. Zawsze chciała je rmec pod ręką, na wypadek gdyby znowu naszły ją wątpliwości, czy dobrze uczyniła opuszczając Hansa. własność V°n Brenken P°darowała jej Przecież J? korespondencję na Ale dlaczego właściwie to zrobiła? Czy naprawdę tylko dlatego, iż uważała, ze kobiety muszą się nawzajem wsp.erać? Czy nie zdawała sobie sprawy z tego, że te listy spowodują rozstanie Pii z Hansem? Dlaczego Hans nie dopuścił do tego, aby się pożegnały? Czy rzeczy- wiście obawiał się niedyskrecji ze strony pani Brenken? Ale skoro ją kochał, to jak mógł się tego po niej spodziewać? Jak bardzo musiał cierpieć przy tym powtórnym spotkaniu z Lianą! A jednocześnie na pewno go pragnął. Tak prędko przyjechał wtedy do Baden-Baden, ponieważ przeczytał w liście od niej, że jest tam pani von Brenken. W tym samym liście napisała również, że Liana jest podobno zaręczona z księciem Irkow. Sprawiło mu to na pewno wielką przykrość... Właśnie dlatego przybył do Baden-Baden, aby jeszcze raz spróbować zdobyć ukochaną kobietę. Zachowywał się wtedy zupełnie inaczej niż 182 zwykle — był niespokojny i podniecony. Zapobiegł też jej obecności przy tej rozmowie. Ale i tym razem jego starania nie odniosły chyba skutku. Więc oświad- czył Lianie, że jest zaręczony z małą, nic nie znaczącą Pia, którą zamierza poślubić dla ściśle zdroworozsądkowych powodów. Po tej rozmowie zastała go w pokoju ciotki przygnębionego i pogrą- żonego w bólu. Był blady, zdenerwowany, a jego oczy błyszczały jak w gorączce. Przecież do takiego stanu nie mogła go doprowadzić rozmowa na temat pomocy dla jej macochy. To była jedynie sprawa drugorzędna. Ale czy Liana von Brenken była naprawdę godna tak wielkiego i głębokiego uczucia? Była piękna, cudowna, to prawda, i uśmiechała się czarująco. Ale czy miała także szlachetne i dobre serce? Jeśli tak było, to dlaczego lekką ręką pozbyła się listów, które napisał do niej kochający mężczyna? I to właśnie jej, narzeczonej Hansa Ried, przesłała je z dziwnym, prawie drwią- cym komentarzem. Czy nie świadczyło to o złym charakterze? Czy było to posunięcie godne szanującej się kobiety? Oczywiście, była winna jej wdzięczność za to, że otworzyła jej oczy do końca. W przeciwnym razie zostałaby w końcu niekochaną żoną Hansa Ried. Nie znalazłaby już w sobie tyle odwagi, aby go opuścić, choć wkrótce i tak przekonałaby się, że jej mąż nie wybrał jej z miłości. W Riedberg Hans przywitał hrabiego Buchenau mocnym uściskiem dłoni. — Wiedziałem, że przyjedziesz. Czekałem na ciebie pełen niepokoju — rzekł podniecony Hans. — Chyba możesz sobie wyobrazić, że jestem w okropnym nastroju i ze zmartwienia prawie tracę zmysły. Hrabia uważnie spojrzał na jego rozemocjonowaną twarz. — Tak bardzo się martwisz o nasze nierozważne dziecko? Hans westchnął głęboko. — Bóg mi świadkiem! Ale proszę, mów! Czy dowiedziałeś się, dlaczego Pia tak nagle uciekła przede mną i dlaczego dopiero teraz zorien- towała się, że nie może zostać moją żoną? — Drogi Hansie, nie jestem niczego pewien. Pia jest całkowicie ytrącona z równowagi, więc nie chcę jej dręczyć pytaniami. Powiedziała 1 ylko, że nie kocha cię na tyle, aby zostać twoją żoną. Ale nie rozumiem, go nie powiedziała ci tego spokojnie, dlaczego tak się boi spotkania 183 L z tobą. Mówi, że za bardzo się wstydzi. Ale któż jest w stanie zbadać to, co dzieje się w tak wystraszonym dziewczęcym serduszku? My mężczyźni jesteśmy na to zbyt gruboskórni. W ciągu tych miesięcy na pewno wiele rzeczy się na nią zwaliło. — Być może. Ale w każdym razie jej zachowanie jest bardzo zagadkowe. Musiała stracić do mnie zaufanie. Kiedy przyjechałem, od razu zrobiła się nieśmiała i zamknięta w sobie. Istnieje jedno wyjaśnienie, dzięki któremu wszystko staje się zrozumiałe, ale ciocia Maria mówi, że to niemożliwe. — Co masz na myśli? — Że pokochała kogoś innego. Hrabia Buchenau potrząsnął głową. — Nie, tak nie jest. Mnie również natychmiast przyszło do głowy to podejrzenie, więc moje pierwsze pytanie dotyczyło właśnie tej kwestii. Ale ona szczerze zapewniła, że oprócz ciebie i mnie nie ma osób, które byłyby jej milsze. Powiedziała też, że nadal jesteś jej najlepszym przyjacielem, ale nie może zostać twoją żoną. Hans von Ried odetchnął, jakby pozbył się właśnie jakiegoś ciężaru. — Ach, jeśli jej serce jeszcze jest wolne, to nie wszystkie nadzieje stracone — powiedział porywczo. Hrabia przyjrzał mu się badawczo. — Coś mi się wydaje, że to sprawa sercowa. A przecież prosząc o rękę Pii nie taiłeś, że to nie będzie małżeństwo z miłości. Hans uścisnął jego rękę. — Kiedy starałem się o Pię, była jeszcze dzieckiem. Nie wiedziałem, co mnie tak do niej ciągnie. Uczucie, które do niej żywiłem, było tak odmienne od poprzedniej, burzliwej namiętności, że nie mogłem go odpo- wiednio ująć w słowa. Im dłuższy był czas rozłąki, tym wyraźniej czułem, że zawładnęła moim sercem. Więc kiedy wreszcie ponownie ją zobaczyłem i zrozumiałem, że mam przed sobą młodą, dorosłą kobietę, zrozumiałem, że kocham Pię mocniej niż jakąkolwiek inną kobietę wcześniej. Moim najgo- rętszym pragnieniem jest widzieć Pię szczęśliwą za wszelką cenę, nawet za cenę własnego dobra! Hrabia Buchenau tarł czoło oddychając ciężko. — W takim razie jest mi podwójnie przykro. Na tym świecie nie można znaleźć absolutnie doskonałego szczęścia. Być może istnieje ono, 184 ale tylko dla wybranych. Pomówmy jednak o innej sprawie — hrabia zmarszczył brwi. — Widziałeś “ją"? — Tak, zaraz po przyjeździe do Baden-Baden. Przyszła z wizytą do Pii, więc ja nakłoniłem hrabiankę, aby zostawiła nas samych. Pia już jej nie zobaczyła. Liana wyjechała jeszcze tego samego wieczoru. — No i...? — Z początku mój widok wprawił ją w osłupienie, zwłaszcza że przedstawiłem się jako twój pełnomocnik i narzeczony Pii. Ale potem szybko się opanowała i widząc jej cynizm zrozumiałem, jak bardzo byłem zaślepiony. Opisał ze szczegółami tamtą rozmowę. Opowiedział także o tym, co później usłyszał o wyjeździe Liany von Brenken. Hrabia słuchał z ponurym wyrazem twarzy. Kiedy Hans skończył, rzekł szorstko: — Dobrze, że tak się stało. Dziękuję ci, że mnie wyręczyłeś. Nie umiałbym z nią tak pertraktować. Może naprawdę zacznie teraz nowe życie. — Ona wie, co od tego zależy. Myślę, że możesz być spokojny. A jak chcesz postąpić teraz wobec Pii? Czy dowie się, że jej była macocha i pani von Brenken to ta sama osoba? — Na razie nie, może później. Teraz i bez tego jest zbyt zdener- wowana, aby ją dodatkowo obarczać nowym zmartwieniem. Kiedyś musi poznać całą prawdę na wypadek mojej śmierci. Musi wiedzieć, komu wyznaczyłem tę rentę. Czyż to nie jest ironia losu, że zapewniam beztroskie życie Justusowi Brenkenowi, człowiekowi, który uwiódł moją żonę i uczy- nił ze mnie kalekę? Świat to jeden wielki dom wariatów! — zaśmiał się szyderczo. Hans spojrzał na niego ze współczuciem. — Tak, rany, które zadała ci ta kobieta są boleśniejsze od moich, które już zabliźniły się pod uzdrawiającym wpływem Pii. — A teraz moja córka sama cię rani! Ale ona nic nie może na to pora- dzić, Hans. Pamiętaj, że ona także jest w głębokiej rozterce. Usilnie przypo- minała mi, abym poprosił cię o przebaczenie. Czy mogę jej przekazać, że si? na nią nie gniewasz? Hans uśmiechnął się, ale jego oczy płonęły. — Nie mam jej czego wybaczać. To ja powinienem ją przeprosić za > ze przedwczesnymi zalotami sprawiłem jej taką udrękę. Powinienem był 185 poczekać, aż tam, między ludźmi, odnajdzie samą siebie. Przecież nie wiedziała, czego od niej oczekuję. Powiedz, że ją serdecznie proszę, aby została moją przyjaciółką. Niech odzyska zaufanie do mnie, niech pozwoli mi jak dawniej przebywać w jej pobliżu. Szczęście przyniesie mi już sama rozmowa z nią, jej widok. Niech nie unika mnie zbyt długo. Hrabia popatrzył na niego poważnym wzrokiem. — Czy to będzie dla ciebie dobre, Hans? Czy zdobędziesz się na spokojną rozmowę z nią? — Tak. Zawsze będę pamiętał, że nie wolno mi jej jeszcze bardziej zasmucać. To da mi siłę potrzebną do opanowania. Jednak... nie chcę wyzbywać się wszystkich nadziei! Dopóki serce Pii nie jest związane z nikim innym ufam, że ona może się jeszcze równie dobrze zdecydować na mnie. A i ty nie odbieraj mi tej sympatii, którą mi ofiarowałeś jako swemu przyszłemu zięciowi. Pozostań moim przyjacielem. Hrabia Buchenau objął go wzruszony. — Powtórzę teraz to, co powiedziałem wczoraj do Pii. Pokochałem cię jak własnego syna. Bardzo mi smutno, że nim nie zostałeś naprawdę. Nikt nie cieszyłby się bardziej ode mnie, gdyby mimo wszystko Pia zwróciła swoje serce ku tobie. Nie mogę, niestety, wzbudzać w tobie nadziei, ale moje uczucia do ciebie pozostają nie zmienione. Mocno uścisnęli sobie dłonie. XVII Pia z niepokojem oczekiwała powrotu ojca z Riedberg. Kiedy wreszcie hrabia przyjechał, wybiegła mu na spotkanie i przytuliła się do jego ramienia. — Tato, czy rozmawiałeś z Hansem? — spytała cicho. — Tak, Piu. Kazał'cię serdecznie pozdrowić. Weszli do pokoju. — Czy jest bardzo zły? — spytała nieśmiało, obserwując ojca niespokojnie. — Nie, za bardzo cię kocha, by się gniewać. 186 Zadrżała. Przez jej ciało przebiegły dreszcze. Ojciec to zauważył i spytał zaskoczony: — Co ci jest, dziecko? Przytuliła twarz do jego ramienia. — Ach... nic... ja... po prostu się cieszę, że nie jest na mnie zły. Mówił coś jeszcze? — O, tak. Przede wszystkim kazał cię poprosić, abyś w przyszłości pozwoliła mu zostać swoim przyjacielem. Ma też nadzieję, że wkrótce pozwolisz mu przekroczyć progi Buchenau. Raptownie podniosła wzrok. — To znaczy, że nie wyjedzie z Riedberg? — Nie, nie myśli o tym. Na chwilę jej twarz się rozpromieniła. — Och, to wspaniale — wymknęło jej się. Ojciec przyjrzał się jej bacznie. — Tak bardzo cię to cieszy? Oblała się purpurą. — Tak... to znaczy... chciałam powiedzieć, że czułabym się okropnie głupio, gdyby przeze mnie musiał opuścić ojczyznę. Przecież możemy zostać przyjaciółmi, prawda? Hrabia obserwował w zdziwieniu, jak twarz Pii to czerwieniła się, to znów bladła. Doprawdy, jej zachowanie bynajmniej nie wskazywało, że Hans jest jej obojętny. — A więc wolno mu przyjechać do Buchenau? — Słucham? Nie, teraz jeszcze nie... później —jąkała przestraszona. Ojciec zrezygnował z dalszych prób rozwikłania tej zagadki. Kto by się wyznał w młodym, dziewczęcym sercu... — Mam ci także powiedzieć, że wkrótce do Riedberg przyjedzie na jakiś czas hrabina Eckhoff. Pia odetchnęła. — O, to dobrze, to bardzo dobrze. W takim razie Hans nie będzie już ak bardzo samotny. Ciocia Maria jest dobrą i mądrą kobietą. Sprawia, że vszyscy w jej otoczeniu czują się wspaniale, poza tym uwielbia Hansa. Ale na pewno jest teraz na mnie bardzo zła. ~~ Musisz sama ją o to spytać. Bądź rozsądna. Weź się w garść i nie 11(aJ już Hansa. Im prędzej się z nim zobaczysz, tym szybciej pozbędziesz 187 się tego skrępowania. On ci to bardzo ułatwi, wierz mi. Szkoda by było, gdyby przez to miały ucierpieć nasze stosunki z nim. Nie chciałbym być przez dłuższy czas pozbawiony jego towarzystwa. Znowu zadrżała, a jej oddech stał się szybszy. — Tak... ach, drogi tato, ale daj mi tylko kilka dni. Uśmiechnął się widząc, jak się przestraszyła. — No dobrze. Przez parę dni nic mi się nie stanie. Ale cóż to za strachliwy zajączek zrobił się z mojej Pii? A przy tym to nie jest już wcale mała Pia, tylko prawdziwa młoda dama, jak się patrzy! Pani Dornemann może teraz upajać się swoim triumfem. Zawsze chciała, żebyś była elegan- cka i wytworna. — A czy tobie nie podobam się tak bardzo? — spytała, zmuszając się do uśmiechu. — Wręcz przeciwnie. W tej uroczej sukience wyglądasz prześlicznie. Masz także wspaniałe włosy, to twoja najpiękniejsza ozdoba. Czy nadal masz mi za złe, że zabroniłem ci je obcinać? Uśmiechając się pokręciła głową. — Nie. Teraz już sama tego nie chcę! — A więc zrobiłaś się próżna? — Nie, wcale nie... albo tylko w takim stopniu, w jakim to jest potrzebne każdemu człowiekowi. Przecież muszę się cieszyć z tego, że dobry Bóg obdarował mnie takimi pięknymi włosami, że nie stworzył mnie brzydszą, niż jestem. Ciocia Maria powiedziała, że dary od Boga należy pielęgnować i strzec jak cenne, powierzone dobro. Z uśmiechem pogłaskał ją po lokach i popatrzył w oczy. — A jednak wróciłaś jako prawdziwa mała Pia. Serce chciało jej się wyrwać z piersi. Myślała o tym, że okłamała ojca. Ale to jedyne kłamstwo było konieczne. Poza tym ojciec nie może mieć powodu, aby wątpić w jej szczerość. Hrabia Buchenau nie wiedział, co dzieje się w umyśle jego córki. — Jak ci się teraz będzie podobało w naszym cichym Buchenau, skoro znasz już uciechy wielkiego świata? — Ależ tato, nigdzie nie jest tak pięknie i spokojnie jak w domu. Oczywiście, widziałam wiele interesujących rzeczy, o których ci opowiem, gdy znowu będziemy mogli spokojnie razem posiedzieć. Ale nie chcia- łabym tam mieszkać na stałe. Życie toczy się tam szybko, od jednej 188 przyjemności do drugiej, nie ma czasu na to, aby nad sobą pomyśleć. Nie ma się nawet czasu dla miłych sobie osób. — Czy poznałaś takich miłych ludzi? — Tak, tato. Przede wszystkim ciocię Marię. Następnie obie baro- nówny Lindau, z którymi się zaprzyjaźniłam, o czym pisałam w liście. Rodzice bliźniaczek są także bardzo miłymi ludźmi. Oprócz nich poznałam jeszcze kilka innych osób. Ale w większości wszyscy są sobie obcy, bardzo obcy, a przecież trzeba z nimi rozmawiać, jakby się ich dobrze znało. — A więc nie odkryłaś w sobie powołania, aby zostać żądną uciech światową damą? — spytał zadowolony ojciec. Potrząsnęła głową z uśmiechem. — Nie, choć niektóre rzeczy bardzo mi się podobały. — Ale w przyszłości od czasu do czasu będę prosił hrabinę Eckhoff, aby przyjęła cię na kilka tygodni pod swoją opiekę. Jesteś za młoda, żeby tak stronić od świata jak ja. — Tak, tato. Raz na jakiś czas chętnie wybrałabym się na taką wycieczkę. I — jeśli pozwolisz — zaproszę kiedyś do Buchenau baro- nówny Lindau. Nie będą dla ciebie ciężarem, najwyżej trochę cię rozweselą. Są takie wesołe i miłe. Uśmiechnął się. — Jeśli nie będą się tu nudziły, to ja nie mam nic przeciwko temu. Pia roześmiała się. — O, one się nigdy i nigdzie nie nudzą. Mają talent, który umożliwia im dobrą zabawę w każdych okolicznościach. Hrabiego ucieszył dawno nie słyszany śmiech Pii. — W takim razie możesz je zaprosić, kiedy tylko zechcesz. — Myślę, że następnego lata. W zimie są mocno zaangażowane w życie towarzyskie. A lato w ty m roku już wkrótce dobiegnie końca. Teraz i tak są nad morzem. Pia była już od kilku dni w Buchenau. Szybko przyzwyczaiła się do swego dawnego trybu życia. Ale już nie szalała po okolicy jak chłopak. Brzydkie sukienki i wdzianko chłopięce poszły w zapomnienie. Teraz ciche komnaty zamkowe ożywiała urocza, młoda dama w eleganckich i wytwor- jjych sukniach, poruszająca się z gracją choć nie bez pewnej energii. Pani Ornernann była hrabianką zachwycona. Rozpierała ją duma, że zamek 189 Buchenau ponownie zamieszkuje dama z prawdziwego zdarzenia. Oczami wyobraźni widziała już swoją młodą panią przyozdobioną rodzinnym; diamentami, jak kroczy przez rozświetlone sale wypełnione gośćmi Marzyła o radosnych balach, których główną atrakcją byłaby Pia. Nowe życie powinno zacząć się także dla hrabiego, który od nowa nauczyłby się obcowania z pogodnymi ludźmi. Tylko jedno nie podobało się pani Dornemann — Pia zbyt często była poważna i cicha. Nadeszły piękne, ciepłe dni późnego lata. W przejrzystym powietrzu białe nici babiego lata czepiały się, czego tylko się dało. Pia wiele spacerowała po lesie, ponieważ Guwernantka nie została jeszcze dostarczona ze stajni w Baden-Baden. Żaden inny koń nie był przyzwyczajony do damskiego siodła. Z niecierpliwością czekała więc na Guwernantkę. Miała nadzieję, że kiedy znowu puści się lekkim galopem przez lasy i łąki, zrobi jej się nieco lżej na duszy. Wciąż czuła na sercu wielki ciężar. Do tej pory nie zobaczyła się z Hansem von Ried. Nie mogła się na razie zdecydować na to spotkanie. Obawa przed nim jeszcze bardziej się wzmogła. To była wręcz chorobliwa obsesja. Tego dnia także wybrała się na daleki spacer. Szła wzdłuż brzegu rzeki. Kiedy się zmęczyła, usiadła na pniaku zwalonego drzewa. Oplótłszy dłonie wokół kolan, patrzyła w rozmarzeniu na rzekę, która otoczona w tym miejscu wałami płynęła nieco szybciej. Szum potoku zagłusżył odgłos zbliżającego się jeźdźca. Dopiero, kiedy koń parskając podrzucił głowę tuż przed Pia, hrabianka odwróciła się przestraszona i spojrzała do góry. Zobaczyła bladą twarz Hansa Ried. On również zauważył ją dopiero teraz i wzburzenie spowodowane tym nieoczekiwanym spotkaniem sprawiło, że krew odpłynęła mu z policzków. Pia poderwała się, jakby zamierzała uciekać. Jednym susem zeskoczył z siodła i podszedł do niej. — Piu! Zawołał japo imieniu proszącym, zaklinającym tonem. Pozostała na miejscu, drżąc cała. Jedną ręką objęła smukły pień, szukając oparcia i ukryła twarz obezwładniona wstydem. Prędko przywiązał swojego konia do drzewa i znowu zwrócił się ku niej. Jej bezradność napełniła go litością. 190 _ Czy chciałaś znowu przede mną uciec? — spytał z bolesnym wyrzutem. Nieśmiało popatrzyła na niego. Wyraz oczu Hansa zapadał w jej serce, adaiąc niemal cielesny ból. Tak żałośnie wyglądał. Czyż cierpiał z powodu Liany von Brenken, tak jak ona przez niego? ._ Ja... ach... tak się przestraszyłam... ja ciebie... pan tak cicho... — jąkała bezradnie. Tracąc panowanie nad sobą, przycisnęła ręce do twarzy. Czuł, że była bardzo zdenerwowana. Chciał ją jedynie uspokoić i pozyskać znowu jej zaufanie. Łagodnie odciągnął jej ręce. — Nie, droga Piu, nie “pan". Pozostańmy na “ty". Nie bądźmy dla siebie tacy obcy. Przecież mamy zostać dobrymi przyjaciółmi, tak? Bardzo cię o to proszę. Chyba że uważasz, że nie jestem godzien nawet twojej przyjaźni? Drżąc oddychała gwałtownie i siłą narzucała sobie spokój. W końcu odważyła się spojrzeć mu w twarz. Był opanowany. Jego spokój udzielił się także jej. Zdobyła się nawet na słaby uśmiech. Ale nie mogła ukryć przed nim drżenia, które wyczuwał, trzymając ją za ręce. To napełniło go siłą i roztropnością. Bardzo wyraźnie uświadomił sobie swoją miłość, gotową także na ofiary, jeśli były konieczne. — Tak — powiedziała odważnie — tak, zostańmy przyjaciółmi, wiernymi przyjaciółmi, jeśli tylko jesteś w stanie mi przebaczyć. Ucałował jej dłoń. — Nie mam ci nic do przebaczenia, a jeśli nawet... nie ma rzeczy, której nie mógłbym ci wybaczyć. Ale ty także nie gniewaj się na mnie za to, że wprawiłem cię w taką rozterkę. Mogłem ci tego oszczędzić. Piu, obdarz mnie na nowo swoim zaufaniem. Uwierz mi, twoje szczęście jest dla mnie ważniejsze od mojego. Nie chcę nic od ciebie oprócz tego, abyś pozwoliła mi przebywać w swoim towarzystwie jak dawniej. Chcę być twoim dobrym przyjacielem i druhem. Zapomnijmy o wszystkim innym. Poczuła wielką ulgę. Chwała Bogu, że miała już za sobą to pierwsze spotkanie, którego tak bardzo się obawiała. Nie było wcale takie straszne, ^ycie mogło na powrót stać się piękne, skoro chciał zostać jej przyjacielem. Mogła tę przyjaźń odwzajemnić. Przynajmniej będzie mogła być w jego po- użu, rozmawiać z nim, widzieć go, kiedy tylko zechce. I może będzie dla mego jakąś małą pociechą w smutku, którego przyczyną była inna kobieta... — Nigdy nie straciłam do ciebie zaufania, Hans. 191 — A jednak uciekłaś przede mną. Nie chciałaś mnie widzieć? — Tak, ponieważ się wstydziłam za moje wiarołomstwo. Ale teraz cieszę się, że nie jesteś na mnie zły i... no... że znowu cię zobaczyłam. Bardzo się tego bałam. Ogarnęło go głębokie wzruszenie. Przemógł się jednak i spróbował zażartować. — Ej, nie spodziewałem się, że masz takie zajęcze serce—powiedział z uśmiechem. Przetarła czoło ręką. — Nie mówmy już o tym — poprosiła cicho. — Dobrze, to należy już do przeszłości. Czy mogę z tobą pospa- cerować? — Jeśli tylko masz czas, będzie mi bardzo miło. Ruszyli dalej razem. Hans prowadził swojego konia. Plotkowali o obojętnych rzeczach, starając się unikać zbyt długiego milczenia. Pia stopniowo odzyskała spokój. Tylko serce biło jej tak mocno, że prawie je słyszała. Ale gdzieś głęboko czuła rozpacz... Ani słowem nie wspominali już o tym, co ich najbardziej zajmowało. Hans co chwila spoglądał z boku na lśniącą główkę. Szeroki kapelusz słomkowy zwisał jej na ramieniu. Zapomniała go włożyć. Trudno mu było tak spokojnie iść obok niej. Kiedy dotarli na miejsce, gdzie ich drogi się rozchodziły, zatrzymał się, aby się pożegnać. Pia zdobyła się nawet na to, aby poprosić go o złożenie wizyty w Buchenau możliwie jak najszybciej. — Tato bardzo się za tobą stęsknił. Hans obiecał że przyjedzie nazajutrz. Pia miała cichą nadzieję, a zarazem obawiała się, że już teraz pójdzie z nią do Buchenau. Ale był zbyt podniecony tym spotkaniem z hrabianką, o wiele bardziej, niż był gotów się przyznać. Wolał zostać sam, by spróbo- wać pogodzić się z koniecznością panowania nad sobą przy następnych spotkaniach. t Pragnął porwać ją w swoje ramiona i gorącymi słowami żebrać o jej miłość. Nie podejrzewał, że gdyby tak naprawdę zrobił, osiągnąłby upragnione szczęście. Miał tylko nadzieję, że może kiedyś w Pii obudzi się uczucie do niego, ale na razie nie mógł dostrzec w jej zachowaniu niczego, co świadczyłoby o tym, jak bardzo jest przez nią kochany. 192 Szybko pocałował jej rękę na pożegnanie i dosiadł konia. Z wymu- szonym uśmiechem na twarzy odjechał. Pia wolno powlokła się w dalszą drogę. Kiedy zniknął jej z oczu, przycisnęła ręce do serca i pomyślała udręczona: ,Ach, żebym mogła być taka spokojna jak on! Gdyby wystarczała mi jedynie jego przyjaźń. Ale zbyt mocno go kocham, zbyt mocno! Moje serce nigdy nie będzie biło spokoj- nie, gdy on będzie blisko. Ale nikt, przede wszystkim on, nie ma prawa się dowiedzieć, co naprawdę czuję". A jednak była zadowolona, że przynajmniej wolno jej będzie widywać się z nim i rozmawiać. XVIII Hans von Ried ponownie stał się niemal codziennym gościem w Buchenau. Pia i on odnosili się do siebie z pozornym spokojem i pogodą ducha. Starannie unikali wszystkiego, co mogłoby mieć jakikolwiek związek z ich dawnym narzeczenstwem. Ale z każdym dniem coraz trudniej im było ukrywać prawdziwe uczu~ cia. Miłość, którą czuli, była coraz głębsza. Kiedy Pia widziała, że zbliża się Hans, najpierw biegła do pokoju, aby się uspokoić i z opanowaną miną wyjść mu na spotkanie. Z dnia na dzień czar dziewczyny wzrastał, coraz wyraźniej dostrzegał w niej słodycz, która powodowała szybszy przepły\v krwi w jego żyłach. Otaczał ją rycerską uprzejmością. Udawali się na wspólne przejażdżki konne, które sprawiały im zarówno radość, jak i ból. Hrabia Buchenau pozostawił ich samym sobie. On również wciąż miał nadzieję, że mimo wszystko któregoś dnia Hans zostanie jego zięciem- Nieraz dyskretnie obserwował Pię. Czasami zdawało mu się, że córka spo- gląda na Hansa wzrokiem pełnym bolesnego smutku, kiedy odchodziły a kiedy znów się pojawiał, witała go tęsknym błyskiem w oczach. Niekiedy styszał jej tłumione westchnienia. Stanowiła dla niego zagadkę. Było coś niezrozumiałego w jej ^chowaniu. 13 — Ludne, 193 Podzielił się tymi spostrzeżeniami z Hansem. Ów poprosił go jednak, aby zostawił Pię w spokoju i w żaden sposób nie próbował na nią wpłynąć. Mógłby ją przecież zaniepokoić. Sam Hans również nie zawsze potrafił zrozumieć zachowania ukochanej. Mijały tygodnie. Hrabina Eckhoff przebywała obecnie u swojej córki, ale spodziewano się jej w najbliższych dniach na zamku w Riedberg. Hans zamierzał wówczas urządzić przyjęcie, aby zrewanżować się sąsiadom za liczne zaproszenia. Ciocia Maria miała z tej okazji objąć funkcję pani domu. Na usilną prośbę Hansa Ried, hrabia Buchenau obiecał, że wraz z córką zjawi się na przyjęciu. Pia miała zostać przedstawiona sąsiadom jako dorosła, młoda dama. Prezentacją miała pokierować ciocia Maria. To przyjęcie miało zadecydować o tym, czy hrabia Buchenau otworzy swoje drzwi przed gośćmi. Najpierw chciał sprawdzić, czy będzie mógł znieść większe grono ludzi. Nadszedł październik. Jesień była niezwykle ciepła tego roku. Jedynie wczesne, długie wieczory przypominały o tym, że lato już dawno minęło. Pia kazała osiodłać Guwernantkę, aby znowu samotnie pojechać na Górę Zamkową. Wiedziała, że Hans otrzymał na dziś zaproszenie od Hasselrodów na śniadanie myśliwskie. W takim razie nie zjawi się dzisiaj w Buchenau. Nie zachodziła też obawa, że będzie można się na niego natknąć na terenie jego posiadłości. Pojechała lekkim kłusem do rzeki, a potem Guwernantka rozpoczęła długi marsz wąską ścieżką w górę, do ruin. Kiedy dotarły na miejsce, Pia zeskoczyła z siodła i uwiązała klacz do drzewa. Następnie skierowała się w kierunku zamkowych ruin. Teraz mogła spokojnie wspinać się po wąskich kamiennych schodach. Cała konstrukcja została wzmocniona. Tren amazonki przewiesiła przez ramię. Oczywiście nie próbowała już chodzić po gzymsach. Usiadła tylko na swoim ulubionym miejscu, w rozbudowanym łuku okiennym, i zatopiła rozmarzone spojrzenie w cudownym widoku rozpościerającej się okolicy- Liście na drzewach zaczynały już mienić się złotem i czerwienią. Tęsknym wzrokiem patrzyła w dół, na zamek Riedberg stojący u pod- nóża góry spokojnie i cicho jak w bajkowym śnie. Nie można było dostrzec najmniejszego ruchu. Przy portalu zabrakło nawet zaspanego wiecznie lokaja. 194 Wiedziała, że na zamku nie ma również jego pana. Czy dobrze się bawi w Hasselrode? Czy jest mu tam przyjemniej niż w Btfchenau? Ach, że też musi wciąż o nim myśleć! Westchnęła głęboko i oparła się o kamienną ścianę. Kiedy go nie widziała, tęskniła za jego widokiem, a kiedy był przy niej, stawała się niespokojna. Z trudem zachowywała równowagę. W sercu zawsze witała go radosnym okrzykiem. Był dla niej taki dobry, niewypo- wiedzianie dobry. Rozpieszczał ją swoją usłużnością. Jak bardzo rozpiesz- czałby kobietę, którą kochał? Czasami obrzucał ją spojrzeniem, od którego zamierało jej serce i czuła tylko błogi lęk. Jego głos brzmiał czule, jakby o coś prosił, na coś nalegał... zupełnie inaczej niż dawniej. Ach, gdyby nie przeczytała tych nieszczęs- nych listów, pewnie mogłyby zrodzić się w niej dziwne przypuszczenia... wzbudzające nadzieję. A jednak dobrze, że miała owe listy, które stale nosiła przy sobie i wciąż je czytała, aby stłumić w sobie tego rodzaju myśli. Teraz także wyciągnęła je z westchnieniem. Przechowywała je w cienkiej, skórzanej torebce, z którą e>ę nigdy nie rozstawała. Czytała powoli jeden list po drugim. Znała je już prawie na pamięć. Zaczynała marzyć, że te wszystkie płomienne wyznania miłości zostały napisane z my ślą o niej. Była tak zagłębiona w lekturze, że nie zauważyła Hansa, który wspinał się na Górę Zamkową. Miał na sobie strój myśliwski. Wcześnie wyrwał się z wesołego grona w Hasselrode. Ogarnęła go tęsknota za Buchenau. Obliczył sobie,-że mógłby jeszcze dojechać tam w porze picia herbaty, jeśli tylko szybko wstąpi do domu, by się przebrać. Kiedy wrócił na zamek Riedberg i wszedł do przebieralni, przypad- kowo spojrzał w kierunku ruin. W jednym z gotyckich okien spostrzegł kobiecą sylwetkę. Przy pomocy lornetki upewnił się, że była to Pia. Nie przebierając się, czym prędzej wyruszył w drogę. Wbiegł na górę tok szybko, że dotarłszy do celu musiał przez chwilę odpoczywać. Popatrzył w górę na miły sercu widok. Zobaczył, że Pia jest pogrążona w czytaniu jakichś kartek. Dzięki temu mógł ją przez chwilę spokojnie obserwować, podczas gdy ona o tym nie wiedziała. Oparł się o drzewo tak, aby zakryły go gałęzie. I zobaczył, że Pia nagle ukryła twarz w dłoniach. Jej ciałem wstrząsał szloch, widział to wyraźnie. 195 Wyciągnęła także chusteczkę z małej kieszonki i przytknęła ją do oczu, aby osuszyć łzy. Patrzył oniemiały na płaczącą dziewczynę. Ogarnęło go nerwowe podniecenie. Jakaż to lektura wyciskała z jej oczu łzy? Prawdopodobnie były to listy, kilka listów, gdyż odkładała na kolana kolejne kartki. I płakała nad nimi tak żałośnie i boleśnie... Oddałby pół życia za to, żeby się dowiedzieć co to były za listy. Wydawało mu się, że odpowiedź na to pytanie umożliwi mu rozwikłanie pozostałych zagadek. Jakby w odpowiedzi na gorące pragnienia, jedna z kartek została porwana przez lekki podmuch wiatru i poszybowała — opadając pod jego nogami. Pia, mając oczy przysłonięte chusteczką, nie zauważyła tego. Hans natomiast wpatrywał się w biały arkusz, który upadł tak blisko niego, że widział pochyłe pismo. Mimowolnie pochylił się nieco i wytężył wzrok. Nagle cały zadrżał. Gwałtownie schylił się jeszcze niżej, a jego oczy otworzyły się szeroko, jakby ujrzał demona. Rozpoznał swój własny charakter pisma. List od niego? I to nad nim Pia miałaby płakać? Sądził, że był to jeden z listów, które napisał do niej do Baden-Baden. Ale dlaczego płakała? Czy pozostałe listy też były od niego? Ogarnęło go gorączkowe podniecenie. Rzucił szybkie spojrzenie w górę. Pia wciąż płakała i nie widziała, co się wokół niej dzieje. Błyskawicznie pochylił się i podniósł list. Miał prawo go przeczytać, gdyż sam go napisał. Chciał sprawdzić, cóż takiego zawierał, że sprowo- kował ją do płaczu. Zbliżył arkusz do oczu. Kiedy przeczytał nagłówek, przeraził się do szpiku kości. Najukochańsza, najdroższa Liano! Cóż to znaczy? Gzy ma zwidy? Przecież to był jeden z tych namiętnych elaboratów, które wówczas pisał w St. Moritz do Liany von Lankow. Znieruchomiały patrzył na kartkę. W jaki sposób Pia weszła w posiadanie tego listu? I — na Boga! — dlaczego płakała? Roztrzęsiony, nie namyślając się już dłużej, rzucił się biegiem p° schodach. 196 Przestraszyła się, słysząc kroki. Kiedy się obejrzała i poznała Hansa, drżącymi rękami zaczęła pospiesznie zbierać listy i chować je do torebki. Zanim zdążyła to uczynić, już stał przed nią śmiertelnie blady. W oczach miał niepokój. A w ręce — o zgrozo — trzymał jeden z tych nieszczęsnych listów. Nie miała pojęcia, w jaki sposób dostał się do jego rąk. — Pia, skąd masz ten list? — zawołał, całkowicie wytrącony z równowagi. Zadrżała. Jeszcze nigdy nie widziała, by był tak podniecony. — A ty, skąd go masz? — odpowiedziała pytaniem. Skinął na dół, opanowując się z największym trudem. — Stałem tam... upadł mi pod nogi... wypadł z twoich rąk. Teraz mów, jak to się stało, że się w nich znalazł? Ze strachu nie wiedziała, co odpowiedzieć. Był bardzo wzburzony i rozgniewany. Jak bardzo zdenerwowało go, że ktoś inny niż ukochana kobieta odważył się poznać te wyznania. Czytanie ich wydało się jej teraz zbrodnią. — Ja... ach... ja nie mogę ci tego powiedzieć — wyjąkała blada z przerażenia. Sądziła, że sprawi mu wielką przykrość, jeśli powie, że kobieta, którą tak kochał, powierzyła jej te listy, zamiast chronić je jak świętości. Widząc, jak bardzo się boi, z największym trudem zachowując spokój, poprosił żarliwie: — Piu, musisz mi powiedzieć, ja muszę to wiedzieć. Ale jego głos i oczy zdradzały silne emocje. Odruchowo przycisnęła do siebie torebkę, w której znajdowały się pozostałe listy. — Nie... nie mogę... proszę... nie pytaj już o nic — zawołała, tracąc panowanie nad sobą. Patrzył niespokojnie na jej bladą twarz. Dostrzegał jeszcze ślady łez. — A jednak pytam cię — wykrztusił ochrypłym głosem — muszę to wiedzieć... mam do tego prawo. Proszę, powiedz mi, Piu. Popatrzyła w bok, szukając drogi ucieczki. Nieprzytomna ze strachu, spróbowała prześlizgnąć się koło niego. Zastąpił jej drogę. — Nie puszczę cię, dopóki nie dowiem się wszystkiego! — zawołał 1 zacisnął zęby. 197 Cofnęła się z powrotem w kierunku okna. — W takim razie wyskoczę! — odparła i wychyliła się przez okno. Zanim zdążyła cokolwiek uczynić, doskoczył i objął ją mocno obiema rękami. — To jest właśnie moja mała dzikuska z dawnych czasów. Byłaby w stanie wyskoczyć z okna, aby uchronić swoją tajemnicę. Ale muszę ci ją wyrwać, żeby się dowiedzieć, skąd masz te listy i dlaczego płakałaś przy czytaniu. Cała drżała, gdy usiłowała się uwolnić z jego objęć. — Mylisz się... nie płakałam, a list... to hm... Gorączkowo szukała jakiejś wymówki, ale nic nie przychodziło jej na myśl. — No więc? — spytał, nie spuszczając z niej wzroku. Wtem łzy znowu pojawiły się w jej oczach. — Nie dręcz mnie, pozwól mi odejść... nic ci nie powiem, prędzej umrę — zawołała w panice. Spróbowała niepostrzeżenie pozbyć się torebki. Chciała wyrzucić ją przez okno, ale rzut okazał się zbyt słaby i torebka upadła na szeroki parapet. Hans puścił dziewczynę i rzekł stanowczo: — Może tam znajdę wyjaśnienie. Przeszukam tę torebkę. Wybacz mi, że zachowuję się jak rabuś, ale sądzę, że to jest niezwykle ważne dla nas obojga. Chyba jestem na tropie prowadzącym do rozwikłania zagadki. Gdy chciał otworzyć torebkę, chwyciła go mocno za rękę i popatrzyła błagalnie. — Nie rób tego! —poprosiła rozpaczliwie. Zatrzymał się i spojrzał w jej oczy pełne miłości, której nie potrafiła już ukryć. Gwałtownie zabiło mu serce. Jego nieśmiałe nadzieje pod wpływem tego wzroku przemieniły się niemal w pewność. — Piu, czy w tej torebce ukryłaś coś, co mogłoby ci zaszkodzić? — spytał łagodnie. Potrząsnęła głową. f — Nie, ale jest tam coś, co ciebie może skrzywdzić — jąkała niewyraźnie, obezwładniona przerażeniem. Jego oczy się rozpromieniły. — I chciałaś mi tego oszczędzić? Dlatego wolałaś wyskoczyć przez okno, niż odkryć przede mną tę tajemnicę? Głos mu się załamywał, gdy zadawał to pytanie. — Oddaj mi torebkę — poprosiła szeptem. — Nie, najpierw muszę się dowiedzieć, co jest w środku. Osunęła się na parapet okienny i ukryła twarz w dłoniach. Szybkim ruchem otworzył torebkę i wyjął z niej listy. Te, napisane przez siebie, przejrzał tylko pobieżnie. Ale wśród nich dostrzegł jeszcze jeden, napisany ręką Liany von Brenken. Przeczytał go uważnie. Kiedy skończył, schował listy z powrotem do torebki, którą zatrzymał przy sobie. Następnie łagodnie odciągnął ręce Pii od jej twarzy. — A więc to było to! Kiedy pani von Brenken przesłała ci te listy? Siedziała przed nim blada, zrezygnowana i nie miała odwagi spojrzeć na niego. Nie myślała wcale o sobie, tylko o tym, że on teraz musi bardzo cierpieć. — Tego samego dnia, kiedy przyjechałeś do Baden-Baden i rozma- wiałeś z nią. Tamtego wieczoru weszłam do mojego pokoju i na biurku znalazłam paczkę z tą korespondencją — odrzekła cicho. Pomyślał ile zła wyrządziły te listy i niemal jęknął. — I następnego ranka uciekłaś z Baden-Baden. Skłoniła cię do tego przesyłka od pani von Brenken? Zacisnąwszy zęby wyprostowała się. Najwidoczniej zdradziła się czymś i dlatego dochodził do takich wniosków! Gdyby tylko mogła zaoszczędzić mu cierpień! — To nie ma nic do rzeczy — rzekła bezbarwnym głosem. Chwycił ją za ręce i przycisnął do piersi. — Piu! Piu! Zabrzmiało to jak okrzyk radości. Popatrzyła przestraszona w jego błyszczące oczy. — Puść mnie! — poprosiła zsuwając się z okna. Trzymał mocno jej dłonie. — Nie, nie puszczę cię, Piu. Musisz mi powiedzieć, czy uciekłaś przede mną dlatego, że ta podła osoba wręczyła ci listy od mężczyzny, który niegdyś w szalonym zaślepieniu sądził, że ją kocha. Powiedz mi, czy to skłoniło cię do zerwania ze mną? Ach, Piu, Piu... przyrzekłem sobie, że nie będę zakłócał twojego spokoju, choć ciężko by mi było wyczekiwać dnia, w którym kiedyś może pozwoliłabyś mi się znów nacieszyć twoją 198 199 l przychylnością. Ale teraz już nie mogę się powstrzymać. Ta kartka papieru, która upadła u moich stóp, obudziła we mnie słodką nadzieję, jakby dobry los pokazał mi drogę. Wydaje mi się, że tylko teraz mogę się dowiedzieć całej prawdy. Zaklinam cię, odpowiedz, czy to te listy spowodowały, że zerwałaś nasze zaręczyny? Powiedz, czy płakałaś z ich powodu? Jej usta drżały, kiedy cicho spytała: — Czy nie kochasz już tej pięknej kobiety? Przycisnął jej rękę do swoich oczu, do ust. — Nie, Piu. Musiałem nauczyć się pogardy dla niej. Już dawno upora- łem się z tą miłością, która była tylko złudzeniem. Tylko ciebie kocham, ciebie jedyną, tak żarliwie, jak tylko potrafię, moje najsłodsze kochanie. Dlatego jestem tak bardzo wzburzony. Gdyż jeśli naprawdę uciekłaś ode mnie z powodu tych listów, jeśli one były powodem twojego płaczu, to przecież mam prawo przypuszczać, że podany przez ciebie powód odmowy wyjścia za mnie jest nieprawdziwy! To nieprawda, że mnie nie kochasz! Kłamałaś, aby wstydliwie zataić swoje prawdziwe uczucia... to znaczy, że chyba mnie kochasz, Piu... ach, Piu, mów prędko, rozwiej moją ostatnią wątpliwość, zaklinam cię — powiedz teraz prawdę! Kiedy mówił, na jej twarz wstąpił rumieniec. Patrzyła na niego tak, jakby nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Potem rzekła cicho, prawie bezwolnie: — Tak! Uciekłam, ponieważ przeczytałam te listy, ponieważ wsty- dziłam się, że kocham mężczyznę, którego serce należy do innej kobiety. Tłumiąc okrzyk wziął ją szybko w ramiona i przytulił tak mocno, że nie mogła się ruszać. — Piu... moja słodka, mała Piu... teraz już nigdy cię nie puszczę — mówił załamującym się głosem, z trudem się powstrzymując, aby nie wy- straszyć jej zbyt gwałtownym wybuchem swej namiętności. Ale ona, jakby pogrążona we śnie, wsłuchiwała się w szybkie, szalone bicie jego serca. Niezwykle poruszyło go jej spojrzenie, gdy wreszcie podniosła oczy: — Hans... ach, Hans, czy to możliwe? Przecież kochałeś panią von Brenken, piękną kobietę... tak bardzo ją kochałeś. Przecież tak często ku swej udręce o tym czytałam. Czy to możliwe, że teraz kochasz mnie, prostą prowincjuszkę? Ach nie, nie... to na pewno nie jest możliwe. Przecież nie można kochać dwa razy! Uśmiechnął się i ucałował jej oczy. 200 — Dziecko, słodkie, głupiutkie dziecko! I to cię tak dręczyło? Popatrz na mnie, spójrz mi w oczy — czy one nie mówią ci, czym dla mnie jesteś? Najważniejszą, najdroższą, najukochańszą istotą na całym świecie. Uwierz mi — w moim sercu nie ma już miejsca dla nikogo innego prócz ciebie, słodka, malutka, głupiutka Piu o szlachetnym, złotym serduszku. Moje drogie, kochane dziecko, jakże ty mnie dręczyłaś, jak bardzo cierpiałem zamartwiając się, że cię tracę. Przecież bałem się, że tam, w wielkim świecie podarowałaś swoje serce komuś innemu! Potrząsnęła głową, prawie nieprzytomna ze szczęścia. — Ach nie, Hans... nie... kocham tylko ciebie... odkąd zobaczyłam cię po raz pierwszy. Tylko nie wiedziałam, że to, co czuję, nazywa się miłością. Uświadomiłam to sobie ddpiero wtedy, kiedy przeczytałam twoje listy do pani von Brenken. Czytałam je wciąż od nowa. Jakże zazdrościłam jej two- jej miłości! Nie mogłam zrozumieć, dlaczego ona nie chce jej odwzajemnić. Ach, Hans, mimo całego szczęścia, boję się uwierzyć, że mówisz prawdę. Kimże ja jestem w porównaniu z nią? Ujął jej głowę w obie dłonie i spojrzał czule i głęboko w oczy. — Nie porównuj jej z sobą, kochanie. Jej zewnętrzna piękność jest jedynie parawanem dla nikczemnej i podłej duszy. Nie mogę o niej myśleć inaczej jak tylko z pogardą. Nie patrz na mnie takim przestraszonym wzro- kiem, mała Piu. Abyś zrozumiała, co mam na myśli, wyjawię ci to, co do tej pory twój ojciec i ja ukrywaliśmy przed tobą. Owa pani von Brenken, która z takim wyrachowaniem wtargnęła do twojego życia, podając się za kogoś innego, jest drugą żoną twojego ojca, twoją macochą. Przestraszona Pia poderwała się gwałtownie. — Jak to... więc to była ona? — Tak, Piu. Musisz jeszcze o czymś wiedzieć: człowiek który poda- wał się za jej szwagra, pan von Brenken, który wydawał ci się taki niesamo- wity, jest obecnym mężem twojej macochy. To właśnie on zrujnował życie twojemu ojcu i podczas pojedynku przestrzelił mu kolano. Pia zrobiła się bardzo blada. Wtuliła się w Hansa jakby szukając ochrony, a on przytulił ją mocno do swego serca. — Moja macocha opuściła tatę z powodu tego mężczyzny? — Tak, Piu. Splamiła honor swój i twojego ojca. Za jego miłość odpłaciła się kłamstwem i oszustwem. Uczyniła z niego nieszczęśliwego, stroniącego od ludzi samotnika. 201 — Mój kochany, a ty i książę Irkow, który uchodził za jej przyszłego narzeczonego? — Księcia i mnie połączył wspólny los. Byliśmy pionkami w jej brudnej grze. Ale zostawmy to. Nie chcę, byś słuchała o tej ohydzie. Przykro mi, że musiałem ci o tym powiedzieć. Ale było to konieczne, abyś odzyskała spokój. Objęła jego dłoń i popatrzyła swymi złotymi oczami. — Ja już wcale nie jestem tamtym głupim, bezmyślnym dzieckiem, Hans. Już się trochę nauczyłam, trochę widziałam w pięknym, dalekim świecie. Ty i tata nie powinniście mnie już tak lękliwie ochraniać i po- zostawiać w nieświadomości. Skoro mam zostać twoją żoną, mój drogi Hansie, chcę uczestniczyć we wszystkich twoich radościach i cier- pieniach. Ale czy to naprawdę możliwe, że po tym wszystkim nadal kochasz tylko mnie? Pia z namiętną żarliwością przyglnęła znów do jego piersi. Zapatrzeni w siebie, mocno objęci, stali tak nie znajdując już żadnych słów. W przypływie najwyższego szczęścia młode, gorące usta połączyły się w pocałunku, który zdawał się nie mieć końca. W ten najprostszy z możliwych sposobów rozwiali resztę swoich wątpliwości. Pia uwierzyła w miłość uwielbianego mężczyzny. Długo tak stali. Zapomnieli o całym świecie. Z zapomnienia wyrwało ich w końcu rżenie Guwernantki. Pia wypro- stowała się i odgarnęła z czoła lśniące włosy. — Ach, chyba już późno. Tata będzie się niepokoił, jeżeli nie wrócę na czas do domu. Muszę już iść. Prędko wziął ją na ręce. — Więc chodź, kochana. Zniosę cię z góry jak wtedy, kiedy znalazłem cię tu pod gruzowiskiem. Popatrzyła na niego z uroczą przekorą. — Tym razem mam zdrowe nogi, mogę iść sama. Pocałował ją ze szczęśliwym uśmiechem. — Tak, ale ja chcę na własnych ramionach wynieść moje szczęście z ruin na jasne światło dnia. Zaniósł ją do drzewa, przy którym uwiązany był koń. Tam delikatnie postawił ją na ziemi. Guwernantka odwróciła się do nich, jakby czemuś się dziwiąc. 202 Ramię przy ramieniu zaczęli teraz schodzić z Góry Zamkowej. Guwernantka szła za nimi stępa. Kiedy znaleźli się na dole, Pia poszła z nim do zamku. Tam Hans kazał stajennemu jak najszybciej osiodłać konia. Potem para narzeczonych pojechała z powrotem do Buchenau. Przejeżdżali obok miejsca, w którym Hans Ried spytał wówczas Pię, czy chce zostać jego żoną. Zatrzymał konie. — Piu, gdzie teraz jesteśmy? Popatrzyła na niego nagle zarumieniona. — Na drodze do Buchenau — powiedziała filuternie. — Nie. To historyczne miejsce — rzekł z entuzjazmem. — Co przez to rozumiesz? — przekomarzała się. — Ty, malutka szelmo, dobrze wiesz, co mam na myśli. Na tej ziemi Hans Ried oświadczył się Pii Buchenau. Tutaj pocałował ją po raz pierwszy, ale nie zrobił tego prawidłowo. Pierwszy pocałunek nie poskut- kował. Dlatego Hans musi ponownie spróbować. Przyciągnął ją do siebie i pocałował namiętnie, mocno i długo, aż do utraty tchu. — No — powiedział zadowolony — teraz już nie mam wątpliwości! Jesteś wyłącznie moja. Całując jej rękę mówił: — Ta drobna dłoń będzie już zawsze moja. Ruszyli w dalszą drogę. Ale nie zważali już na to, dokąd jadą. Pochło- nięci bez reszty szczęściem, mówili do siebie łagodnie i czule. Konie same skierowały się do Buchenau. — Hans, zdaje mi się, że już dawno minęła pora picia herbaty. Słońce już zaszło — powiedziała Pia, gdy dotarli do zamku. Pani Dornemann stała na schodach przed bramą. — Wielki Boże, hrabianko. Bardzo się niepokoiliśmy. Tak długo cię nie było. Pan hrabia się denerwuje. Wsparłszy się na ramieniu Hansa, Pia zeskoczyła z konia i pobiegła w kierunku pani Dornemann. Objęła ją i rzekła dumnie z odrobiną zarozumiałości: — Pani Dornemanneczko, proszę na mnie nie krzyczeć, bo tam stoi mój narzeczony, który nie znosi, kiedy ktoś mnie gani. Gospodyni się ucieszyła, ale nie widać było po niej zbyt wielkiego zdziwienia. Śmiała się teraz całą poczciwą twarzą. 203 — Już dawno wiedziałam, że tak to się skończy. W takim razie życzę wiele szczęścia! Weszli spiesznie do domu. Trzymając się za ręce przekroczyli próg gabinetu hrabiego Buchenau. Spojrzał zaskoczony na uszczęśliwioną parę. Hans popchnął lekko Pię w kierunku ojca. — Drogi ojcze, oto przedstawiam ci mą narzeczoną — rzekł wzruszony. Hrabia Buchenau szybko wstał z miejsca. Na poważnej zazwyczaj twarzy pojawił się uśmiech. Z dobrze udawanym niedowierzaniem spojrzał Pii w oczy. — Ej, czy tym razem to już na poważnie? Na twoim miejscu nie byłbym tego taki pewny, Hans. W końcu znowu ucieknie ci sprzed nosa ta j niegrzeczna dziewczynka. Pia objęła ojca za szyję i przytuliła swe gorące policzki do jego twarzy. — Nie, tato, drogi, kochany tato, tym razem jestem już prawdziwą narzeczoną i nigdy, nigdy się już nie rozstaniemy. Ja tak bardzo go kocham, tato. Po raz pierwszy w życiu okłamałam cię, ponieważ nie mogłam inaczej postąpić. Ja go zawsze kochałam. Przyciągnął ją do siebie i uniósł jej głowę. — Moja, malutka Pia! W jaki sposób do niego wróciłaś? — spytał łagodnie. Pia odwróciła się do Hansa. Patrzył na nią z czułością. Znowu znalazła się w jego ramionach. — Opowiedz tacie o wszystkim, Hans! Ja tymczasem zdejmę suknię do jazdy konnej. Za chwilę będę z powrotem. Pocałowała go prędko i wybiegła z pokoju. Obaj mężczyźni odprowadzili ją wzrokiem. Opowieści Hansa słuchał hrabia z niepokojem. Kiedy Hans skończył mówić, westchnął głęboko. — Chwała Bogu, że tak się wszystko ułożyło. Gdyby nie przyszedł ci z pomocą przypadek, a raczej wiatr, który zdmuchnął list pod twoje nogi, ta kobieta wyrządziłaby krzywdę także mojemu dziecku. Wysłała listy Pii, cho- ciaż ta nigdy nic złego jej nie uczyniła. To wystarczający dowód jej podłości. Hans wyciągnął z kieszeni małą skórzaną torebkę, podszedł do kominka, w którym buzował jasny płomień. Wrzucił ją do środka. Ogień ożywił się na chwilę i rozjaśnił blaskiem pokój. 204 _ Rozdrażniłem ją tamtego dnia w Baden-Baden. Być może zbyt wyraźnie okazałem jej swoją pogardę. Przypominam sobie jej żądny zemsty wzrok. Ten cios był przeznaczony dla mnie, nie dla Pii. Prawdopodobnie w ogóle nie pomyślała, że to ugodzi także w Pię. Ale teraz zapomnijmy już o tym. Na pewno los ukarze ją dostatecznie surowo za zło, które wyrządziła nam wszystkim. Obaj w milczeniu czekali na hrabiankę. Przyszła w białej, koronkowej sukni. Miała zarumienione policzki, oczy jej błyszczały, a złote włosy tworzyły jakby lśniący wieniec wokół głowy. Serce Hansa Ried zaczęło mocno i szybko uderzać. Oto zbliżało się do niego szczęście. Wziął je w swoje ramiona. Połączeni w uścisku podeszli do ojca. Jego oczy były wilgotne. Pia objęła ojca i pocałowała go. Bardzo serdecznie mu współczuła, gdyż dopiero teraz dowiedziała się, jakich doznał krzywd od losu. — Tato, drogi tato! — szeptała wzruszona. Przytulił ją do siebie. Miłość jedynego dziecka przyniosła pocieszenie obolałemu sercu. tf Hrabina Eckhoff przybyła do Riedberg w listopadzie. Czekała tu na nią masa pracy. Musiała pomóc Hansowi w przygotowaniach do przyjęcia. Ślub Pii i Hansa zaplanowano na najbliższą wiosnę. Ale już na początku grudnia w Riedberg odbył się wspaniały bal. Zaproszono nań wszystkich sąsiadów a także wielu gości z daleka. Hans wykorzystał okazję, aby przedstawić przybyłym swoją młodziutką narzeczoną. x Wiele osób nie widziało jeszcze nigdy hrabianki Pii Buchenau. Co najwyżej słyszało o niej w większości nieprawdziwe historie. Ale ci nieliczni, którzy znali Pię z dawnych czasów, byli zdumieni i zachwyceni wielką przemianą, jaka się w niej dokonała. Baronowa Soltau powiedziała do hrabiny Eckhoff, kiedy na chwilę znalazły się w cichym kąciku: — To, czego pani dokonała, to majstersztyk sztuki pedagogicznej, droga hrabino. Wprost trudno poznać Pię. Nie mogłam uwi&rzyć, że to rzeczywiście ona stoi przede mną. Wcale nie odnosi się wrażenia, że musiała się z mozołem uczyć wszystkiego, czego jej dotychczas brakowało, by zostać prawdziwą damą. Hrabia Buchenau nigdy nie będzie mógł do 205 I yta||jl nlwf* końca odwdzięczyć się pani za to, że tak perfekcyjnie skorygowała pani jego błędy. Hrabina Eckhoff uśmiechnęła się lekko. — Nie zasługuję na ten komplement, droga pani baronowo. Przede wszystkim hrabia Buchenau wcale nie popełnił tylu błędów, jak pani myśli. Doskonale ukształtował serce i umysł swego dziecka. Przykładał też dużą wagę do zdrowego ciała. Pii brakowało jedynie zewnętrznych drobiazgów, które zresztą przyswoiła sobie nadspodziewanie szybko, co również w najmniejszym stopniu nie było moją zasługą. Miała inną, potężniejszą nauczycielką, miłość. Takiej odpowiedzi udzieliła ciocia Maria. Była bardzo szczęśliwa, że Hans i Pia odnaleźli drogę do siebie. — Zupełnie straciłabym wiarę w swoją znajomość natury ludzkiej —j rzekła do Hansa, kiedy on opowiedział jej o swoim szczęściu. Hrabia Buchenau z trudem przyzwyczajał się do towarzystwa ludzi. Ale ze względu na swoją córkę wytrzymał do końca przyjęcia. W kilka tygodni później dla pani Dornemann nadeszła wielka chwila. Zamek Buchenau otworzył swe podwoje dla gości. Pia pełniła honory pani domu. Na pierwsze od lat przyjęcie w Buchenau zaproszono również baro- nówny Lindau z rodzicami. Hilda i Herta pozostały potem przez kilka dni na zamku. Hrabia Buchenau patrzył z zagadkowym uśmiechem na trzy mło- de damy, których pogodny śmiech rozbrzmiewał w całym domu. Popadł w spokojną melancholię. Ponure, bolesne rozgorycznie prze- kształciło się w cichą rezygnację. Nie powracał już tak uparcie myślami do ostatnich dziesięciu lat, wypełnionych rozpaczą i cierpieniem. Częściej pogrążał się we wspomnieniach jeszcze wcześniejszych, szczęśliwszych, z czasów swojej beztroskiej młodości. Hansa i Pię cieszyła ta zmiana w sposobie bycia ojca. Nie mniejszy udział w przywróceniu hrabiemu radości życia miała ciocia Maria. Mądra, pełna taktu kobieta zawsze potrafiła znaleźć kilka dobrych słów dla zgorzk- niałego hrabiego, który bardzo cenił sobie rozsądne, pełne treści rozmowy, jakie prowadzili. Pani Eckhoff pozostała na zamku w Riedberg do zaślubin młodej pary. Hans prosił ją o to bardzo serdecznie. Tylko w okresie Bożego Narodzenia po- jechała na kilka dni do swojej córki, albowiem bardzo tęskniła za wnuczkiem. Na krótko przed Wielkanocą odbyło się wesele Pii. W tym dniu zamek Buchenau zabłysnął całym przepychem i okazałością. Późnym popołud- niem młoda para wyruszyła w podróż poślubną. Hans chciał Pii pokazać trochę świata, zanim weźmie ją do siebie na zamek. Ciocia Maria obiecała, że po ich wyjeździe zostanie w Riedberg, aby hrabia Buchenau nie czuł się zbyt osamotniony. Powóz wiozący młodą parę na dworzec przejeżdżał przez most, po którego poręczy biegała onegdaj Pia w chłopięcym ubraniu. Hans pokazał jej, gdzie wtedy siedział. — Tam byłem, najdroższa. A moje szczęście w podskokach przy- biegło do mnie i dosłownie położyło się u moich stóp. Ale nie rozpoznałem go od razu. Teraz jednak trzymam je mocno, bardzo mocno przy sercu. Przytuliła się do niego. — Czy przestraszyłeś się, kiedy rozszalały łobuz okazał się dziew- czyną? — spytała cicho. Roześmiał się. — Czy się przestraszyłem? O, nie, byłem tylko bezgranicznie zdziwiony, że ta cudowna osóbka nie wie, co to próżność. Ale wówczas nie mogłem przypuszczać, że stoi przede mną przyszła pani von Riedberg. I choć cieszył mnie tamten łobuz, kiedy wykonywał swoje skoki, to jednak powabna kobieta, którą trzymam w swoich ramionach, podoba mi się o wiele bardziej. Ona nie tylko obdarza mnie radością, ale także szczęściem ponad wszelką miarę. Wpatrzeni w siebie, w gorącym uścisku jechali tak ku szczęściu. KONIEC 206

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Courths Mahler Serce nie sluga
Courths Mahler Przez cierpienie do szczescia
Courths Mahler Banitka
Courths Mahler Trzy milosci Martiny
Courths Mahler Pierwsza milosc Eryki
Courths Mahler Tajemnica Marleny
Courths Mahler Jasnowlosa
Courths Mahler Zachowaj w sercu
Courths Skowronek
Mahler, Alma 1 Die Stille Stadt głos i orkiestra smyczkowa [partytura i głosy]
O Shea Muzyka i medycyna MAHLER
Courths Perly
Courths Machler Gdyby zyczenia zabijaly
VIENNA ACOUSTICS MAHLER

więcej podobnych podstron