Dzień czwarty:Arbalah wstał skoro świt. My w ogóle nie spaliśmy, bo mój niezbyt mężny kompan czuwał przez całą noc, przy okazji nie pozwalając mi na sen. Kapłan niezwykle ucieszył się z odzyskania artefaktu. Zamiast jednak sakiewki ze złotem, obdarzył nas swoim błogosławieństwem. Sknera. Ze sztucznymi uśmiechami wdzięczności na mordach opuściliśmy jego pustelnię i udaliśmy się do Zamglonych Wzgórz, do tego całego Joahima, by wyjaśnił nam, o co w tym wszystkim chodzi. Dotarliśmy tam, jakżeby inaczej, po zmroku. Zgodnie ze wskazówkami Virgila udaliśmy się do gospody.
Gdy tam przybyliśmy okazało się, że wszystko poszło właśnie tak, jak pójść nie powinno. Gospoda nawet i była, wyjątkowo stała na swoim miejscu, co szczerze mówiąc mnie zdziwiło. Nie było jednak Joahima. Zamiast niego, jakże by inaczej, zastaliśmy dwa trupy i karteczkę z informacją, że sensei Virgila przebywa obecnie w Tarant, gdyż ktoś chce go zamordować. W co ja się do cholery wkopałem?! To jeszcze nie wszystko, obaj naturalnie mieli na szyi medaliony z pięcioramienną gwiazdą. Przysiągłem sobie, że jak znajdę siedzibę tej sekty to im wszystkim nogi z dupy powyrywam.
Poszedłem do baru na jedną kolejkę, żeby się nieco uspokoić i przemyśleć to wszystko. Virgil naturalnie już w tej samej chwili biegłby do Tarantu. Ani mi to w głowie. Przy szynkwasie zaczepił mnie pół-ogr, niejaki Sogg Kufel. Całkiem sympatyczny gościu, nawet miałem mu zaproponować, aby się do nas przyłączył, ale gdy zbliżyłem się do niego i poczułem jego smród wybiłem sobie ten pomysł z głowy. Nie wytrzymałbym z nim zbyt długo, a przecież nie powiem wyższemu o głowę i szerokiemu jak szafa pół-ogrowi, żeby poszedł się umyć, bo długo nie pożyję.
Po opuszczeniu baru dorwał mnie niejaki Jacobie, który złożył mi prostą propozycję – on mi da szyfr do bankowego sejfu, ja się tam włamię, wyniosę kasę i podzielimy się po połowie. Ja będę ryzykował życiem, on w tym czasie będzie popijał sobie piwko i mamy się potem podzielić pół na pół? Chyba mu brakuje piątej klepki. Nie bierzcie mnie za idiotę, naturalnie nie powiedziałem tego głośno, a kartkę z szyfrem przyjąłem i skwapliwie obiecałem zwrócić mu połowę zdobyczy.
Pod świątynią Panarii natknąłem się na posterunkowego Owensa, który jak się okazało był również burmistrzem. Początkowo chciałem mu wydać plan Jacobiego, ale kiedy dowiedziałem się jakim tchórzem jest – zrezygnowałem. Otóż, od dłuższego czasu bandyci okupują most na rzece, pobierając od każdego horrendalną sumę za przejście, a posterunkowy „nie miał czasu się tym zająć”. Korzystając z okazji zlecił to mnie, za śmieszną kwotę 50 sztuk złota. Przy okazji wspomniałem mu o katastrofie IFS Zefir, obiecał zorganizować tam wyprawę, choć patrząc na niego wątpię by kiedykolwiek tam dotarła.
Zmęczony wróciłem do gospody, wziąłem pokój dla siebie i Virgila i udałem się na zasłużony odpoczynek.
Dzień piąty:Od rana byłem na nogach. Udałem się z moim męczącym towarzyszem w dalszą wycieczkę po Zamglonych Wzgórzach. Najpierw odwiedziliśmy kupca Ristezze. Sprzedałem mu większość rzeczy, łącznie z aparatem [myślałem, że szlag mnie trafi jak się skapnąłem, że go oddałem!], za który otrzymałem informację, że firma „P.Shuyler i Synowie” (ta która zrobiła pierścień dany mi przez gnoma) mieści się w Tarancie przy ulicy Devonshire 44. Ristezze wspomniał jeszcze coś o tym, że kolekcjonuje przedmioty Bessie Toon. Jak się dowiedziałem – straszy ona w pobliskiej kopalni. Naprawdę, powoli zaczynałem mieć tych duchów powyżej uszu...
Następnie natknąłem się na kowala Lloyda, sympatycznego człeka, który kupił kilka rupieci jakie zebraliśmy po drodze. Powiedział też, że wykuje dla mnie magiczny oręż jeśli tylko uda mi się dostarczyć mu czystej rudy, której bardzo mu brakuje odkąd Bessie Toon zaczęła straszyć w kopalni. Chyba jednak będę musiał się tam wybrać.
Kiedy już wyprawa do kopalni stała się faktem dokonanym, poznałem niziołka imieniem Jongle Dunne. Ten miejscowy alchemik zlecił mi wysadzenie maszyny parowej mieszczącej się w Świątyni Panarii. Nie uśmiechał mi się ten pomysł, ale postanowiłem odłożyć rozmyślania na później i przyjąłem propozycję. Swoją drogą – dlaczego oni wszyscy biorą mnie za jakiegoś najemnika? Myślą, że nie mam nic ciekawszego do roboty? Na odchodnym pan Dunne udzielił mi jeszcze szkolenia w sztuce perswazji, które ukazało mi, jak ciężka jest praca dyplomaty. Oczywiście, jak to mówią: nie ma nic za darmo, a alchemik podzielił się ze mną wiedzą, za „jedyne” 95 sztuk złota.
http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...p;current=7.jpgNie lepiej było ze strażnikiem, który pomógł mi podszkolić się w walce wręcz za 99 sztuk złota. Trochę się po przepychaliśmy, pogadaliśmy o teorii, pokazał mi parę ciosów. Nie wydaje mi się jednak, aby jego wiedza warta była tych pieniędzy.
http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...p;current=6.jpgKolejnym punktem programu zwiedzania była słynna na całą okolicę kopalnia. Wewnątrz natknęliśmy się na kilka wilków i trujących pająków. Wybiliśmy ścierwo, co do jednego. Choć trzeba przyznać, że lecznicze zdolności mego kochanego towarzysza niezwykle nam pomogły. Znalazłem jakiegoś starego buta z wyszytym napisem Toon, pomyślałem, że może przypaść Ristezze do gustu. Spotkaliśmy też ducha Bessie, jednak nie reagował na moje wezwania krzycząc tylko: „Saro! Moja droga Saro!” Uszy mnie od tego rozbolały, więc czym prędzej wyprowadziłem siebie i Virgila na zewnątrz. Nie wróciliśmy od razu do miasta. Włóczyliśmy się po obrzeżach natykając się na dwa niezbyt przyjaźnie nastawione wilki.
http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...p;current=8.jpgTuż przed zmierzchem udaliśmy się do Ristezze, jednak nie chciał dać za buta nawet jednej sztuki złota. Chyba nigdy nie zrozumiem kolekcjonerów. Sprzedaliśmy za to kilka innych szpargałów znalezionych w kopalni. Następnie, pod osłoną nocy, skierowaliśmy swe kroki do świątyni. Po wykończeniu kilku zamieszkujących to miejsce szczurów przeszliśmy na tyły. Nad maszyną parową pracował krasnolud zwany Hervorem. Zrobił na mnie niezwykle pozytywne wrażenie; dawno nie widziałem tak sympatycznej osoby, tak oddanej swemu dziełu. Tym większa była moja rozterka. Dylematu pozbawił mnie mój fanatyczny kompan, który z niewiadomych mi przyczyn rzucił się na krasnoluda. Cóż, decyzja zapadła. Wykończyliśmy Hervora i wysadziliśmy maszynę.
Podniecony sukcesem, a także ogarnięty potrzebą wyrządzenia kolejnego złego uczynku, udałem się do banku, tuż przed jego zamknięciem. Virgila zostawiłem przed wejściem, aby czasem znowu się z tym swoim kijem nie wyrwał. Następnie ukradłem klucz pod nosem drzemiącego strażnika, dostałem się do pomieszczenia z sejfem, wykręciłem szyfr i podjąłem gotówkę.
http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...;current=10.jpgTak stałem się złodziejem. Niezauważony przez nikogo opuściłem to miejsce, zgarnąłem Virgila i udałem się do gospody. Przed jej wyjściem natknąłem się na Jacobiego. Może chcąc po części zmazać swe winy, a może po prostu nie chcąc zwracać na siebie uwagi po dokonanych czynach, postanowiłem wywiązać się z umowy i oddałem zleceniodawcy jego część. Następnie udaliśmy się do naszego pokoju i zapadliśmy w błogi sen.
Dzień szósty:Nad ranem wybraliśmy się do Jongle’a po zasłużoną nagrodę. Po drodze natknąłem się na strażnika, który tym razem chciał poćwiczyć ze mną uniki. Wyglądał to mniej więcej tak, że on mnie lał kijem, a ja starałem się jak najmniej razy oberwać. Biorąc pod uwagę to, że zapłaciłem za to 99 sztuk złota – był to kiepski interes.
http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...p;current=9.jpgAlchemik Dunn nagrodził mnie kompletem mikstur i swoją wdzięcznością. Nie wiem po jaką cholerę mi były te jego wywary, ale postanowiłem się nie odzywać. Tymczasem przebiegły niziołek zlecił mi kolejne zadanie. Miałem dostarczyć mu przesyłkę z Dernholmu od handlarza, Charlesa Dolana. Zaoferował mi za to... 70 sztuk złota. Powstrzymałem śmiech i skinąłem głową na znak przyjęcia zlecenia. Ani mi w głowie jednak było doginanie dziesiątki mil dla 70 sztuk złota, tylko po to, aby jakiś karzeł mógł sobie zamienić ołów w złoto.