Strona 1 z 21, 2

Podpatrzyłem taki temat na którymś z zagranicznych for traktujących o rpgach, szukając jakichś zmyślnych programów, które potrafią wypakowywać grafiki z Fallouta do BMP, i bardzo mi się spodobał. Zacząłem ponownie grać w opisany, na tymże zagranicznym forum, sposób w Arcanum... Ale zaraz, ale chwila. Jeszcze nie wyjaśniłem co mam na myśli mówiąc Wyzwanie dla Człowieka Z Żelaza. (z tego co pamiętam, była taka opcja gry w Diablo) Z grubsza polega to na tym, że tworzymy sobie w grze postać i nie czitując ani nie wykorzystując bugów, próbujemy przejść grę BEZ WCZYTYWANIA jak coś nam pójdzie nie po naszej myśli... np (a w zasadzie w szczególności) jak zginiemy, ktoś nam zginie, obrazimy kogoś lub no sami wiecie co. Generalnie wczuwamy się postać i gramy rozważnie. Zabiją nas, trudno, NIE wczytujemy i zaczynamy od nowa... Oczywiście zapisujemy grę często i na różnych stanach, ale tylko w razie jakby wystąpił jakiś bug uszkadzający nam jakiś sejw i uniemożliwiający dalszą grę możemy z nich korzystać (no i oczywiście nie gramy 24h na dobe, więc wychodząc z gry też zapisujemy progres, bo potem trzeba go wczytać prawda?)... Ponadto, żeby było zabawniej, dzielimy się w tym temacie przeżyciami dokonanego żywota w grze.

Ale to było tak z grubsza. Teraz tak bardziej szczególnie:

ZASADY:
1. Zachowuj grę często i na różnych slotach, ale to tylko wrazie uszkodzenia sejwu.

2. Nie WCZYTUJ GRY! Zapomnij o quicloadzie, mięczaki nie są mile widziani. Jeżeli ktoś się na ciebie obrazi i będziesz musiał uciekać, lub zabić delikwenta, cóż zrób to... ALE NIE WCZYTUJ GRY. Kiedy zginie twój przyjaciel... cóż, zdarza się. Jesteś Człowiekiem z Żelaza, a życie nie jest łatwe. Jeśli zginiesz, cóż, nie rób z tego tragedii, zacznij inną postacią, a historię tej pechowej opisz tutaj na forum.

3. Nie używaj swojego ulubionego imienia, na postać do trybu IRON MEN. Prawdopodobnie i tak zginiesz marnie, a jeśli będziesz zaczynał kilka razy, nie chcemy mieć na forum nagrobków z tym samym imieniem. Bądź kreatywny!

4. Nie spiesz się. Nie próbuj przebiec gry na beszczela, jak najszybciej. Nie o to chodzi. Owszem biegać możesz, jak spotkasz kogoś silniejszego, warto uciec niż dać się zabić... Ale jak ci się nie uda uciec, zgiń jak prawdziwy mężczyzna/kobieta.

5. Prowadź dziennik. Tu na forum, dziel się tym jak twój Człowiek z Żelaza się ma lub już nie ma. Rób dużo screenów i staraj się tutaj powoli i najlepiej z jajem opisywać swoją historię i rozwój bohatera (jego koniec też kiedyś opiszesz ). Jeżeli nie masz gdzie hostować obrazki użyj jakiegoś najprostszego i badziewnego serwera (np Photobucket.com) który umożliwia zamieszczać screeny. Jeżeli nie jesteś wstanie umieścić wszystkich potrzebnych screenów, trudno, użyj barwniejszego języka do opisu twojej historii. Aczkolwiek ciekawe screeny są ładną ilustracją i uwiarygodniają twój IRON MEN CHALLANGE.

6. Bądź pewny, że uwieczniłeś wszystkie śmierci twoich towarzyszy na sreenach i opisz je w jakiś klimatyczny i wiarygodny sposób. Potem będzie można ich wymienić w tabeli Poległych Bohaterów.

7. Zginąłeś? Trudno. Nie oszukuj. Chodzi o zabawę. Umieść Obrazek jakiegoś nagrobka i epitafium dla twojego bohatera. To jest sala dla prawdziwych twardzieli którym śmierć jest ino niestraszna.

8. Co jeśli jednak przeżyłeś i przeszedłeś Arcanum podczas tego wyzwania Człowieka z Żelaza? No cóż, pewnie poczujesz satysfakcję jaką nigdy przedtem. Zostaniesz też uwieczniony w tablicy Bohaterów Arcanum. Nie zapomnij podać informacji czy byłeś zły czy dobry i za którą stroną konfliktu się opowiadałeś. Magii czy Technologii. I podaj jedno z twoich ulubionych zakończeń. Wrzuci się je do tabeli...

Tabele (aktualizował będę na bieżąco jeśli w tym topicu zaczną pojawiać się historie IRON MENÓW)
KOD
No to jedziemy poraz n-ty

statsy

1. nauczka na przyszlosc

podczas walki z kanalowymi szczurami (nota bene w jaskini) moj bohater radzil sobie calkiem niezle dopoki ostatni szczur nie uciekl w ciemny kat. jak wiadomo, takie male stworzonko ciezko trafic zwlaszcza po omacku wiec w ten przeżałosny sposob moj bohater zarobil pierwsza blizne (i uroda spada do 1)
NIGDY WIECEJ WALK ZE SZCZURAMI !!!

bilzna

2. duzo tego nie bylo

chcialem szybko przedostac sie przez most w ZW ale najpierw trzeba bylo rozbic jego obstawe. Lukan poddal sie dosc latwo, potem ucieklem bo pologry mialy bary jak strongmeni co nie zachecalo do walki. Wrocilem odyskawszy sily, ale przy moscie stal juz tylko 1 (drugi poszedl za potrzeba? ) no wiec kozacze, virgil oslania, ja atakuje. 2 krytyczne pudla, i az portki mi zjechaly ze strachu do kostek wrog nie proznowal, poczulem tylko 2 pierwsze uderzenia a potem zrobilo sie dziwnie ciemno ....

koniec
Statsy poczatkowe
moze i jest brzydki jak noc ale powinien dac sobie rade ze wszystkimi przeciwnosciami losu jako technolog wojownik

niestety przygoda z Bobem zakonczyla sie dosc szybko
po wyjsciu z zamglonych wzgórz natrafilem na walke z misiem, podczas ktorej doznalem krytycznej porazki przy atakowaniu co zabilo moja postac
wyposazona byla w wywazony miecz- samorobke i jak to mowia kto mieczem wojuje od miecza ginie
Virgil nie zginal walczyl do konca ale walke przerwala scenka z grobem ktora ostatecznie potweirdzila moja smierc
niestety tak mnie to zamurowalo ze nie zrobilem screena
No to ja już pogrzebałem swojego pierwszego bohatera... Relacja obrazkowo-słowna tutaj -> http://www.apocalyptica.za.pl/Iron%20Men1/aj.html
dobra, druga tura
postac to summonerka, dodatkowo troszke umie machac kijaszkiem (2poziomy WW)

staty

El'gha zapoznala sie juz troche ze swiatem arcanum, udalo jej sie dotrzec do ashbury za pomoca pociagu, uratowac biednego psiaka przed mhrocznym gnomem a takze oczyscic pobliskie cmentarzysko z zombie.

zombie

nastepnie El'gha postanowila pozwiedzac troche pustkowia na wschod od tarrantu. tak wiec, pomogla mnichom z vooriden, odwiedzila domostwo williamsonow a takze udala sie na wycieczke do legowiska ostatniego smoka w arcanum Bel....blabla....ima . nie przewidziala, jak tragicznie miala sie zakonczyc ta wyprawa.
grzebiac w pozostawionych w jaskini beczkach, el'gha dostrzegla schody prowadzace do podziemnej jaskini. bylo w niej wiele niebezpiecznych stworzen, jednak majac kundla u nogi el'gha szybo poruszala sie w glab jaskin. nagle, niespodziewanie zaskoczyla ja grupa smoczakow na czele ktorej stal boruwar-przerazajacy polsmok. druzyna walczyla dzielnie, jednak kiedy zdawala sie ze juz jest po wszystkim, el'gha zauwazyla kundla, lezacego w kaluzy krwi (dla odmiany jego wlasnej)/ nie mozna bylo juz mu pomoc. Pies odszedl.

pies

chcac pomscic swojego wiernego towarzysza, el'gha i virgil postanowili dalej penetrowac jaskinie. jednakze przecenili swoje mozliwosci. kolejna grupa malych smokow pozbawila zycia naszego dzielnego niedouczonego fanatyka.

virgil

el'gha cudem uniknela smierci, ratujac sie ucieczka. zostala sie juz sama.
Heh, mój półork Gonzo, niedoszły wojskowy, wciąż trzyma się na nogach i właśnie rusza w stronę Tarant.

Postawiłem na bojową postać, aby mieć jakiekolwiek szanse.

Pierwszej blizny Gonzo nabawił się już na miejscu katastrofy, to nie poprawiło jego relacji międzyludzkich. Wrzucony z gospody (szczęśliwie obyło się bez rozlewu krwi) przenocował pod drzwiami opuszczonej świątyni.

Ostatecznie jednak udało się dogadać z mieszkańcami Zamglonych Wzgórz, wesprzeć dr Robertsa, oraz splądrować opuszczoną kopalnię.
Starcie z Lukanem i jego kompanami było dużym wyzwaniem, gdyby nie zdobyczne granaty, Gonzo zapewne gryzłby piach.

Walka z Lukanem, to bardzo głupi pomysł, jeżeli chodzi o tryb Iron Men. Nie lepiej i łatwiej rozwalić materiały na drugi most?
Walka z Lukanem, to bardzo głupi pomysł, jeżeli chodzi o tryb Iron Men. smile.gif Nie lepiej i łatwiej rozwalić materiały na drugi most?


Do samego końca zastanawiałem się jak to rozwiązać, ostatecznie jednak Lukan wkurzył mnie na tyle, że postanowiłem mu obić twarz Podczas walki wykorzystałem wszystkie trzy granaty, ale udało się.
Acha, półork Gonzo żyje nadal i właśnie idzie na audiencje u Gilberta Batesa
Statystyki

oto zaczyna sie nowa przygoda, tym razem swiat ma uratowac janusz barbarzynca (swoją droga bardzo seksowna ta zbroja), ktory w najblizszej przyszlosci zostanie kims w rodzaju paladyna
do statystyk poczatkowych dochodzi jeszcze zaklecie mniejsze uleczenie (czy jakos tak)
a swoja przygode od poczatku do konca janusz bedzie realizowal sam nawet bez pomocy virgila z ktorym pozegnalem sie od razu po pierwszej rozmowie na miejscu katastrofy
Pomysł genialny! Już instaluję Arcanum.

Mam tylko zastrzeżenie co do formy: jeśli będziemy opisywać wszystko kawałek po kawałeczku to, zakładając, że nie gramy "na chama", zrobi nam się tutaj temat mający jakieś 666666666666666666666 stron.
I 97% z nas nie przeczyta historii danej postaci do końca, bo będzie to już nudne.

... chyba, że polegniemy *młodo*.
Pomysł świetny, jest nowa motywacja do grania w oczekiwaniu na ZŚ. Bo wciąż na niego czekamy, prawda MackaN? : )
Zabieram się za granie xD
A więc: (nie zaczyna się zdania od a więc)

"Po *specyficznej* rozmowie z gnomem na audiencję napatoczył się mnich. Wiedział o mnie tyle, ile o zaistniałej sytuacji - czyli nic, a na dokładkę przysiągł mi wierność. Mimo wszystko perspektywa błądzenia samemu wydała mi się iście niekomfortowa, więc przystałem na jego prośby i wyruszyliśmy spotkać niejakiego Joachima.
Kto by pomyślał, że prosta inkantacja jakiej nauczył mnie pewien obłąkany włóczęga uratuje mi kiedyś życie...
W jaskini spotkałem ducha błagającego o pomstę. Jeśli wyjdę cało z miejsca katastrofy może coś z tym zrobię.
Przy prowizorycznej kaplicy, do której zaprowadził mnie Virgil, zaczepił nas tajemniczy przybysz. Mój towarzysz dał ponieść się dyplomatycznym zapędom i rozpoczął dyskusję - nie śmiałem się wtrącać, "przypadkowa" rozmowa dwóch zakapturzonych jegomości wydała mi się w tym wypadku bardziej naturalna niż "przypadkowa" rozmowa dwóch zakapturzonych jegomości i rozbitka w garniturze.
Cholera, mój nowy garnitur.
Zanim wyruszyłem do Zamglonych Wzgórz (tam zmierzamy) porozmawiałem z rzekomym zabójcą ducha z jaskini. Zostałem okłamany. Wróciłem do nieboszczyka by mu to wygarnąć, a przy okazji zdobyć namiary na niejakiego Fahrkusa.
Zabiłem Fahrkusa.
Stary kapłan mnie pobłogosławił.
Zabiłem starego kapłana sugerując się paktem, który kiedyś zawarłem.
Uwolniłem ducha od klątwy.
Wyruszyłem do Zamglonych Wzgórz bez grosza przy duszy w towarzystwie fanatyka.

W wiosce przyłączył się do nas zapijaczony ogr - Sogg. Po niespodziance jaką zostawił nam niejaki Joachim wyruszyliśmy w stronę Tarantu. Most, przez który musieliśmy się przeprawić kontrolował tępy złodziejaszek. Nie byłoby w tym problemu, gdyby nie jego - podejrzewam, że jeszcze bardziej tępi - dwaj ogrzy towarzysze. Wmówiłem im, że jestem z Gildii Złodziei i kazałem płacić odszkodowanie. Kiedy przystąpili do pakowania swych rzeczy zaatakowałem. Uśmierciłem dowódcę po czym zostałem powalony. Virgil podzielił mój los. Życie uratował nam Sogg, który dobił ostatniego strażnika.
Ledwo uszedłem z życiem, ale przynajmniej mój *wybawiciel* ma teraz pasującą do niego zbroję.
Ruszam do Tarantu"

Taki zarys sylwetki psychicznej mojej postaci ;p Rzecz jasna, nie będę w ten sposób opisywał całej gry tym nie mniej chciałem jakoś ładnie zacząć.
Tutaj statystyki po wyjściu z Zamglonych (+znajomość czaru klątwa)
STATYSTYKI
Bo wciąż na niego czekamy, prawda MackaN?


Czy jeszcze czekacie to ja nie wiem, ale jeśli czekacie, to jesteście niemalże tak cierpliwi jak fani Duke Nukem'a.

.. chyba, że polegniemy *młodo*.


Moja postać już raz poległa... ale teraz mam zamiar zagrać debilem pół-ogrem i udowodnię, że bez inteligencji i wykształcenia można zajść w życiu dalej

A co do twoich statsów Shane, to odważnie z tą charyzmą. Lecz ja po ostaniej porażce, jak już wspomniałem, jednak postawię na brutalną siłę.
1. Tworzenie postaci:

a) Podstawowe cechy:

http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...p;current=1.jpg

Statystki:

http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...p;current=2.jpg

c) Ekwipunek:

http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...p;current=3.jpg

2. Historia:

Dzień pierwszy:

To było niesamowite doświadczenie. Pierwszy lot sterowcem. Zefir był wspaniały, lot był wspaniały. Wewnątrz, siedząc przy stoliku i popijając lampkę wina nawet nie czułem, że znajduję się ileś set, czy może nawet ileś tysięcy stóp nad ziemią. Kto mógł przewidzieć, że to się tak skończy...
Około południa dopadły nas w powietrzu dwie, bliżej niezidentyfikowane maszyny latające, a następnie otworzyły do nas ogień . Zefir począł płonąć, a my po równi pochyłej, z zastraszającą szybkością, zbliżaliśmy się do ziemi. Chwilę później nasz sterowiec stał się jedynie elementem gleby.
Co najdziwniejsze – nic mi nie było, nawet mnie nie drasnęło. Jak to możliwe? Nie mam pojęcia. Na pierwszy rzut oka wszyscy nie żyli. Po chwili udało mi się jednak odnaleźć przygniecionego gnoma. Chciałem pomóc mu się wydostać spod szczątków, lecz on nie zwracał na to uwagi. Wetknął mi w dłoń jakiś pierścień i nakazał odnaleźć chłopca. Nie wiedziałem zbytnio, o co chodzi, ale obiecałem mu, że zrobię, co w mojej mocy by go odnaleźć. Wszak umierającemu się nie odmawia. Chwilę później wyzionął ducha. Nie zaznałem jednak ani chwili spokoju. Na miejsce katastrofy przybył niejaki Virgil, fanatyk religijny. Dopadł do mnie i nie chciał się odczepić. Ględził coś o tym, że jestem wybrańcem, że muszę się z nim udać do jego mistrza, niejakiego Joahima i o wielu innych, równie niezrozumiałych rzeczach. Chwilami się zastanawiałem czy to przypadkiem on nie spadł właśnie z nieba i nie uderzył się w głowę. Na prośbę przyłączenia się do mnie musiałem się zgodzić, wszak zupełnie nie znałem okolicy. Nie zaufałem jednak temu Virgilowi ani na moment i postanowiłem uwolnić się od jego męczącego towarzystwa, gdy tylko znajdę się w jakimś mieście.
Jedyny dialog jaki po tej rozmowie udało mi się zapamiętać brzmiał mniej więcej tak:
- Jednak zanim wyruszymy powinniśmy poszukać innych rozbitków, nie sądzisz?
- Zgoda – odparłem zacierając ręce.
Jak powiedzieliśmy, tak zrobiliśmy. Virgil sprawdzał czy żyją, ja sprawdzałem co mają w kieszeniach. Oprócz aparatu fotograficznego i paszportu gnoma, który darował mi pierścień nie znalazłem nic godnego uwagi.
Obeszliśmy okolicę w nadziei trafienia na jakieś przydatne ślady. Ubiliśmy po drodze chyba z dziesięć wygłodniałych wilków, które chciały nas rozszarpać i kilka młodych wilków. Całe szczęście spotkania z ich rozwścieczoną matką udało nam się uniknąć. Nie uniknęliśmy natomiast spotkania ze zwiadowcami łupieżców. Stoczyliśmy z nimi trzy ciężkie pojedynki. W końcu trafił się i sam Szaman, którego jednak położyliśmy trupem bez problemu. W skrzyni nieopodal znaleźliśmy całkiem ciekawą zbroję, jednak była zbyt mała by normalny facet mógł ją na siebie włożyć. Zrobili ją chyba z myślą o karłach.
Po drugiej stronie doliny trafiliśmy na szczątki jednej z latających maszyn, które zaatakowały sterowiec Zefir. Pilot nie przeżył. Na szyi zawieszony miał medalion z pięcioramienną gwiazdą. Postanowiłem go zatrzymać. Tymczasem Virgil znowu zaczął nawijać o tym swoim szefie – Joahimie. W końcu nie wytrzymam i palnę go w ten głupi łeb.
Tymczasem ruszyliśmy dalej, zbliżał się wieczór. Natknęliśmy się na jaskinię, pomyślałem więc, że będzie to świetne miejsce na nocleg. Gdy tylko przekroczyliśmy próg jamy natknęliśmy się na orszak powitalny w postaci bodajże sześciu szczurów kanałowych. W ferworze walki sam sobie kosturem przyrżnąłem w rękę, że blizna pozostała mi do dziś.
Kiedy na końcu jaskini natknęliśmy się na ducha niejakiego Charlesa Brehgo – nawet się nie zdziwiłem. To był zbyt popieprzony dzień, żeby byle duch mógł zrobić na mnie wrażenie. Okazało się, że zabił go jego przyjaciel, Simon Fahrkus, zapewne w imię przyjaźni. Prosił mnie, abym zabił pewnego kapłana, który zesłał na niego klątwę wiecznej tułaczki po ziemi w postaci niezbyt materialnej. Obiecał mi w zamian wskazać miejsce ukrycia skarbu. Oczywiście nie uwierzyłem w jego bajki, ale do wskazanej przez niego chaty kapłana postanowiłem się udać, licząc na nocleg i ciepłą strawę.

http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...p;current=4.jpg

Po drodze natrafiliśmy na kapliczkę, na której ktoś wyrył słowa z Archeonu: „A jego duch odrodzi się na ognistych skrzydłach w owianych mgłą wzgórzach.” Virgil naturalnie uważał, że chodzi o mnie i zaczął po raz n-ty swoją śpiewkę o Joahimie. Idiota.
Chwilę później spotkaliśmy dziwnego przybysza, który jak twierdził przybył gdyż zobaczył z daleka katastrofę. Virgil szepnął mi, że chciałby z nim sam porozmawiać. Naturalnie się nie zgodziłem. Wystarczy, że mnie bez przerwy zanudza. Jak się okazało napotkany elf nie miał zbyt wiele do powiedzenia. O wiele bardziej interesowała go nasza sprawność fizyczna. Ubiliśmy drania chwilę po tym jak rzucił się na nas z pięściami. Miał zbyt wysokie mniemanie o sobie. Nie muszę chyba mówić, co miał na szyi. Tak, tak – medalion z pięcioramienną gwiazdą.

Dzień drugi:

Z noclegu nici - niestety dotarliśmy do domu duchownego dopiero nad ranem. Tak jak się spodziewaliśmy wersja wydarzeń przedstawiona przez Kapłana Arbalaha znacząco różniła się od wersji Brehgo. On i jego przemiły przyjaciel zabili żonę duchownego – Jamiliah oraz jego syna Saifa, a także ukradli z jego domu święty artefakt. Żałowałem, że Brehgo już nie żyje. Żył natomiast ku mojej uciesze Simon Fahrkus i rzekomo wciąż był w posiadaniu artefaktu. Zgodziłem się go odnaleźć, w sumie nie wiem po jaka cholerę, gdyż kapłan nic wartościowego nie posiadał. Słowo się jednak rzekło. Jedynym śladem jaki mi przychodził do głowy był nie kto inny jak nasz przezroczysty przyjaciel Charles i do niego się właśnie udaliśmy. W lesie odpoczęliśmy nieco, bo z Virgila kiepski piechur, po czym ruszyliśmy dalej.
Do jaskini dotarliśmy, gdy słońce znikło za horyzontem. Brehgo najpierw nie chciał gadać gdzie można znaleźć jego kompana, ale gdy zapewniłem go, że Arbalah zdejmie klątwę wyjawił mi miejsce pobytu Simona. Naturalnie nikt klątwy ściągać nie zamierzał, o czym zresztą „zapomniałem” mu powiedzieć. Niech się łudzi nadal. Przed jaskinią urządziliśmy legowisko i poszliśmy spać – szczerze mówiąc trochę się boję łazić w nocy po lesie.

Dzień trzeci:

Ruszyliśmy do Fahrkusa. Nie mieszkał zbyt daleko. Na artefakcie też się widać nie dorobił. Jego dom składał się z jednej izby i był mniejszy niż wychodek. Kiedy tam wszedłem to Virgil musiał zaczekać na zewnątrz, gdyż we dwóch byśmy się nie zmieścili. Simon początkowo udawał, że nie wie, o co chodzi, ale jak go przycisnąłem – oddał artefakt i prawie się zlał ze strachu. Wyszedłem z budy, w której mieszkał, zważyłem artefakt w dłoni, po czym wróciłem z powrotem do Fahrkusa i w imię szeroko rozumianej sprawiedliwości postanowiłem pozbawić gospodarza życia. Brzydziłbym się siebie wiedząc, że miałem okazję wysłać jednego drania więcej na tamten świat i tego nie uczyniłem. Po fakcie zdjąłem z trupa garnitur i podarowałem go Virgilowi. Niestety nie był zadowolony. Niewdzięczny dupek. Naturalnie chwilę później pojawił się duch mości Simona. Na informację, że jest skazany na ten stan po wszystkie czasy nie zareagował zbyt dobrze.
Ruszyliśmy w drogę powrotną do domu Arbalaha. Dotarliśmy tam po zmroku, a na nasze nieszczęście kapłan ułożył się do snu zostawiając drzwi zamknięte. Nawet płaczący Virgil nie był w stanie go zbudzić. Spędziliśmy kolejną noc pod gołym niebem ułożeni między grobami Jamilah i Saifa. Niezbyt gadatliwe towarzystwo.

http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...p;current=5.jpg

Dzień czwarty:

Arbalah wstał skoro świt. My w ogóle nie spaliśmy, bo mój niezbyt mężny kompan czuwał przez całą noc, przy okazji nie pozwalając mi na sen. Kapłan niezwykle ucieszył się z odzyskania artefaktu. Zamiast jednak sakiewki ze złotem, obdarzył nas swoim błogosławieństwem. Sknera. Ze sztucznymi uśmiechami wdzięczności na mordach opuściliśmy jego pustelnię i udaliśmy się do Zamglonych Wzgórz, do tego całego Joahima, by wyjaśnił nam, o co w tym wszystkim chodzi. Dotarliśmy tam, jakżeby inaczej, po zmroku. Zgodnie ze wskazówkami Virgila udaliśmy się do gospody.
mam prosbe!
moglibyscie dawac linki bezposrednio to plikow .jpg zamiast do stron z nimi? bylo by latwiej to przegladac
dziekuje
Dzień czwarty:

Arbalah wstał skoro świt. My w ogóle nie spaliśmy, bo mój niezbyt mężny kompan czuwał przez całą noc, przy okazji nie pozwalając mi na sen. Kapłan niezwykle ucieszył się z odzyskania artefaktu. Zamiast jednak sakiewki ze złotem, obdarzył nas swoim błogosławieństwem. Sknera. Ze sztucznymi uśmiechami wdzięczności na mordach opuściliśmy jego pustelnię i udaliśmy się do Zamglonych Wzgórz, do tego całego Joahima, by wyjaśnił nam, o co w tym wszystkim chodzi. Dotarliśmy tam, jakżeby inaczej, po zmroku. Zgodnie ze wskazówkami Virgila udaliśmy się do gospody.
Gdy tam przybyliśmy okazało się, że wszystko poszło właśnie tak, jak pójść nie powinno. Gospoda nawet i była, wyjątkowo stała na swoim miejscu, co szczerze mówiąc mnie zdziwiło. Nie było jednak Joahima. Zamiast niego, jakże by inaczej, zastaliśmy dwa trupy i karteczkę z informacją, że sensei Virgila przebywa obecnie w Tarant, gdyż ktoś chce go zamordować. W co ja się do cholery wkopałem?! To jeszcze nie wszystko, obaj naturalnie mieli na szyi medaliony z pięcioramienną gwiazdą. Przysiągłem sobie, że jak znajdę siedzibę tej sekty to im wszystkim nogi z dupy powyrywam.
Poszedłem do baru na jedną kolejkę, żeby się nieco uspokoić i przemyśleć to wszystko. Virgil naturalnie już w tej samej chwili biegłby do Tarantu. Ani mi to w głowie. Przy szynkwasie zaczepił mnie pół-ogr, niejaki Sogg Kufel. Całkiem sympatyczny gościu, nawet miałem mu zaproponować, aby się do nas przyłączył, ale gdy zbliżyłem się do niego i poczułem jego smród wybiłem sobie ten pomysł z głowy. Nie wytrzymałbym z nim zbyt długo, a przecież nie powiem wyższemu o głowę i szerokiemu jak szafa pół-ogrowi, żeby poszedł się umyć, bo długo nie pożyję.
Po opuszczeniu baru dorwał mnie niejaki Jacobie, który złożył mi prostą propozycję – on mi da szyfr do bankowego sejfu, ja się tam włamię, wyniosę kasę i podzielimy się po połowie. Ja będę ryzykował życiem, on w tym czasie będzie popijał sobie piwko i mamy się potem podzielić pół na pół? Chyba mu brakuje piątej klepki. Nie bierzcie mnie za idiotę, naturalnie nie powiedziałem tego głośno, a kartkę z szyfrem przyjąłem i skwapliwie obiecałem zwrócić mu połowę zdobyczy.
Pod świątynią Panarii natknąłem się na posterunkowego Owensa, który jak się okazało był również burmistrzem. Początkowo chciałem mu wydać plan Jacobiego, ale kiedy dowiedziałem się jakim tchórzem jest – zrezygnowałem. Otóż, od dłuższego czasu bandyci okupują most na rzece, pobierając od każdego horrendalną sumę za przejście, a posterunkowy „nie miał czasu się tym zająć”. Korzystając z okazji zlecił to mnie, za śmieszną kwotę 50 sztuk złota. Przy okazji wspomniałem mu o katastrofie IFS Zefir, obiecał zorganizować tam wyprawę, choć patrząc na niego wątpię by kiedykolwiek tam dotarła.
Zmęczony wróciłem do gospody, wziąłem pokój dla siebie i Virgila i udałem się na zasłużony odpoczynek.

Dzień piąty:

Od rana byłem na nogach. Udałem się z moim męczącym towarzyszem w dalszą wycieczkę po Zamglonych Wzgórzach. Najpierw odwiedziliśmy kupca Ristezze. Sprzedałem mu większość rzeczy, łącznie z aparatem [myślałem, że szlag mnie trafi jak się skapnąłem, że go oddałem!], za który otrzymałem informację, że firma „P.Shuyler i Synowie” (ta która zrobiła pierścień dany mi przez gnoma) mieści się w Tarancie przy ulicy Devonshire 44. Ristezze wspomniał jeszcze coś o tym, że kolekcjonuje przedmioty Bessie Toon. Jak się dowiedziałem – straszy ona w pobliskiej kopalni. Naprawdę, powoli zaczynałem mieć tych duchów powyżej uszu...
Następnie natknąłem się na kowala Lloyda, sympatycznego człeka, który kupił kilka rupieci jakie zebraliśmy po drodze. Powiedział też, że wykuje dla mnie magiczny oręż jeśli tylko uda mi się dostarczyć mu czystej rudy, której bardzo mu brakuje odkąd Bessie Toon zaczęła straszyć w kopalni. Chyba jednak będę musiał się tam wybrać.
Kiedy już wyprawa do kopalni stała się faktem dokonanym, poznałem niziołka imieniem Jongle Dunne. Ten miejscowy alchemik zlecił mi wysadzenie maszyny parowej mieszczącej się w Świątyni Panarii. Nie uśmiechał mi się ten pomysł, ale postanowiłem odłożyć rozmyślania na później i przyjąłem propozycję. Swoją drogą – dlaczego oni wszyscy biorą mnie za jakiegoś najemnika? Myślą, że nie mam nic ciekawszego do roboty? Na odchodnym pan Dunne udzielił mi jeszcze szkolenia w sztuce perswazji, które ukazało mi, jak ciężka jest praca dyplomaty. Oczywiście, jak to mówią: nie ma nic za darmo, a alchemik podzielił się ze mną wiedzą, za „jedyne” 95 sztuk złota.

http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...p;current=7.jpg

Nie lepiej było ze strażnikiem, który pomógł mi podszkolić się w walce wręcz za 99 sztuk złota. Trochę się po przepychaliśmy, pogadaliśmy o teorii, pokazał mi parę ciosów. Nie wydaje mi się jednak, aby jego wiedza warta była tych pieniędzy.

http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...p;current=6.jpg

Kolejnym punktem programu zwiedzania była słynna na całą okolicę kopalnia. Wewnątrz natknęliśmy się na kilka wilków i trujących pająków. Wybiliśmy ścierwo, co do jednego. Choć trzeba przyznać, że lecznicze zdolności mego kochanego towarzysza niezwykle nam pomogły. Znalazłem jakiegoś starego buta z wyszytym napisem Toon, pomyślałem, że może przypaść Ristezze do gustu. Spotkaliśmy też ducha Bessie, jednak nie reagował na moje wezwania krzycząc tylko: „Saro! Moja droga Saro!” Uszy mnie od tego rozbolały, więc czym prędzej wyprowadziłem siebie i Virgila na zewnątrz. Nie wróciliśmy od razu do miasta. Włóczyliśmy się po obrzeżach natykając się na dwa niezbyt przyjaźnie nastawione wilki.

http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...p;current=8.jpg

Tuż przed zmierzchem udaliśmy się do Ristezze, jednak nie chciał dać za buta nawet jednej sztuki złota. Chyba nigdy nie zrozumiem kolekcjonerów. Sprzedaliśmy za to kilka innych szpargałów znalezionych w kopalni. Następnie, pod osłoną nocy, skierowaliśmy swe kroki do świątyni. Po wykończeniu kilku zamieszkujących to miejsce szczurów przeszliśmy na tyły. Nad maszyną parową pracował krasnolud zwany Hervorem. Zrobił na mnie niezwykle pozytywne wrażenie; dawno nie widziałem tak sympatycznej osoby, tak oddanej swemu dziełu. Tym większa była moja rozterka. Dylematu pozbawił mnie mój fanatyczny kompan, który z niewiadomych mi przyczyn rzucił się na krasnoluda. Cóż, decyzja zapadła. Wykończyliśmy Hervora i wysadziliśmy maszynę.
Podniecony sukcesem, a także ogarnięty potrzebą wyrządzenia kolejnego złego uczynku, udałem się do banku, tuż przed jego zamknięciem. Virgila zostawiłem przed wejściem, aby czasem znowu się z tym swoim kijem nie wyrwał. Następnie ukradłem klucz pod nosem drzemiącego strażnika, dostałem się do pomieszczenia z sejfem, wykręciłem szyfr i podjąłem gotówkę.

http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...;current=10.jpg

Tak stałem się złodziejem. Niezauważony przez nikogo opuściłem to miejsce, zgarnąłem Virgila i udałem się do gospody. Przed jej wyjściem natknąłem się na Jacobiego. Może chcąc po części zmazać swe winy, a może po prostu nie chcąc zwracać na siebie uwagi po dokonanych czynach, postanowiłem wywiązać się z umowy i oddałem zleceniodawcy jego część. Następnie udaliśmy się do naszego pokoju i zapadliśmy w błogi sen.

Dzień szósty:

Nad ranem wybraliśmy się do Jongle’a po zasłużoną nagrodę. Po drodze natknąłem się na strażnika, który tym razem chciał poćwiczyć ze mną uniki. Wyglądał to mniej więcej tak, że on mnie lał kijem, a ja starałem się jak najmniej razy oberwać. Biorąc pod uwagę to, że zapłaciłem za to 99 sztuk złota – był to kiepski interes.

http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...p;current=9.jpg

Alchemik Dunn nagrodził mnie kompletem mikstur i swoją wdzięcznością. Nie wiem po jaką cholerę mi były te jego wywary, ale postanowiłem się nie odzywać. Tymczasem przebiegły niziołek zlecił mi kolejne zadanie. Miałem dostarczyć mu przesyłkę z Dernholmu od handlarza, Charlesa Dolana. Zaoferował mi za to... 70 sztuk złota. Powstrzymałem śmiech i skinąłem głową na znak przyjęcia zlecenia. Ani mi w głowie jednak było doginanie dziesiątki mil dla 70 sztuk złota, tylko po to, aby jakiś karzeł mógł sobie zamienić ołów w złoto.
"Stęchłe powietrze w starej świątyni rozdarły krzyki oraz sekwencje wystrzałów. Biegłem co sił w nogach do wyjścia zerkając co jakiś czas na Sogga, jak gdyby to, czy przeżyjemy wiązało się pośrednio z jego osobą. Oddech stawał się coraz bardziej płytki, gęstym kurzem nie sposób oddychać. Co jakiś czas Vollinger obracał się oddając serię z karabinu samopowtarzalnego. Wątpię czy chociaż celował...

Po zaryglowaniu drzwi do biblioteki, która służyła tym plugastwom za siedlisko, spostrzegłem, że kogoś brakuje.
Vollinger leżał bez iskry w oczach."

Rest in...

"Stało się... Kurdupel z Tawerny Granta wyszkolił mnie na mistrza. Najwyższy czas zacząć skubać... Ludzie zaczynają o nas gadać."
Nowi w mieście

Statystyki mistrza
Następnie udaliśmy się do zablokowanego mostu, będącego jedyną drogą, którą można opuścić Zamglone Wzgórza. Haracz za przejście przez most pobierał niejaki Lukan Niemądry wraz ze swymi dwoma przygłupimi osiłkami. Rozpocząłem pertraktacje z draniami, nie ryzykując rzucania się w wir walki między dwóch wyrośniętych pół-ogrów. Wysłuchałem krótkiej historii tej bandy, po czym wmówiłem im, że przychodzę w imieniu Gildii Złodziei, która nie jest zadowolona z ich działalności. Głupi Lukan tak się przeraził, że nie dość, iż dał mi klucz do bramy przy moście, to jeszcze zapłacił mi 200 sztuk złota odszkodowania (naturalnie „na konto Gildii Złodziei”) i obiecał nie pokazywać się więcej w tym miejscu.

http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...;current=11.jpg

http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...;current=12.jpg

Po powrocie do miasta skierowałem swe kroki wprost do posterunkowego Owensa, informując go o tym, że przejście przez most jest już możliwe. Wręczył mi za wykonanie zadania „oszałamiającą” sumę 50 sztuk złota. Wspomniałem mu też o tym, że w karczmie na podłodze leżą dwa trupy. Posterunkowy kazał mi po prostu trzymać się od podejrzanych ludzi z daleka. Nie zważając na słowa tego idioty skierowałem swe kroki do karczmy i udałem się wraz z Vigilem na spoczynek.
http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...;current=13.jpg

http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...;current=14.jpg

Dzień siódmy:

Z samego rana opuściliśmy Zamglone Wzgórza, za cel obierając sobie Dernholm, podupadłe miasto w Kambrii. Tuż za mostem, który wczorajszego dnia w tak sprytny sposób uwolniliśmy od męczącego towarzystwa w postaci Lukana, natknęliśmy się na niziołka, który podszywał się pod brata Prestona Radcliffa. Było to już nasze drugie spotkanie; pierwsze miało miejsce w Zamglonych Wzgórzach, o czym zapomniałem wcześniej wspomnieć. Ów niziołek zażądał ode mnie zwrotu pierścienia, co też niezwłocznie uczyniłem, chcąc pozbyć się go jak najszybciej. Rzekomy brat Prestona uznał jednak, że sam pierścień to za mało. Chwilę później leżał martwy, a nieszczęsny pierścień na powrót znalazł się w moim posiadaniu. Znaleźliśmy przy nim także list z rozkazem wykończenia prawdziwego Radcliffa i każdego ocalałego z katastrofy IFS Zefir. Nie muszę chyba mówić, że nie zabrakło także amuletu z pięcioramienną gwiazdą. Jak gdyby nigdy nic, udaliśmy się w dalszą drogę.

http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...;current=15.jpg

Dzień dwudziesty pierwszy:

Ponad czternaście dni zajęła nam podróż do Dernholm. Upłynęła ona jednak bez większych przygód i wydarzeń, które warto by było odnotować. Nie myśląc zbyt wiele udaliśmy się wprost do Charlesa Dolana, by odebrać przesyłkę dla Jongle Dunne’a. Charles wiedział, w czym rzecz; wręczył nam przesyłkę i życzył miłej drogi powrotnej. Nie zapuszczając się w, popadające w ruinę, ulice miasta, wyruszyliśmy w drogę powrotną.

Dzień trzydziesty trzeci:

Natknęliśmy się na zwiadowcę łupieżców, którego – bez większego entuzjazmu – położyliśmy trupem.

Dzień trzydziesty piąty:


Zamglone Wzgórza przywitały nas z otwartymi rękoma. Skierowaliśmy się natychmiast do Jongle Dunne’a, który podziękował nam, zapłacił swoje 70 sztuk złota i zapewnił, że przyczyniliśmy się do wielkiego osiągnięcia. Nie pytajcie mnie dlaczego zdecydowałem się poświęcić cztery tygodnie dla tak marnych groszy. Sam nie jestem w stanie tego pojąć. Zahaczyłem również o posterunkowego Owensa. Jak się okazało „ktoś” zniszczył jego maszynę parową. Zasmuciła mnie ta wiadomość. Dziwnym trafem tryby, które znalazłem w kopalni, a których nawet Ristezze kupić nie chciał, idealnie nadały się do naprawy maszyny parowej Owensa. Dusigrosz zapłacił za nie tylko 100 sztuk złota. Na koniec trafiłem do Percivala Toona, który zaoferował mi 500 sztuk złota za pozbycie się ducha jego matki z kopalni. W końcu jakaś oferta, która wydała mi się interesująca. Po tym spotkaniu opuściłem Zamglone Wzgórza z zamiarem dłuższego odpoczynku od tego miejsca.

Dzień trzydziesty dziewiąty:

Nie wiedząc, co ze sobą zrobić i dokąd się udać wybraliśmy wraz z Virgilem jedyne miejsce jakie przyszło nam do głowy. Tak, tak, wracaliśmy do Dernholm. Po czterech dniach od wyruszenia w drogę natknęliśmy się na samotnego wilka. Zaprawdę, nie polecam wam wilczego mięsa. Do wybornych nie należy.

Dzień czterdziesty dziewiąty:

Dotarliśmy. Że też nie rozejrzeliśmy się tu od razu... Poznaliśmy Liannę, wojowniczkę. Córkę dawnego przywódcy Smoczych Rycerzy, który zmarł dziesięć lat temu. Opowiedziała nam wiele o historii Dernholmu, Kambrii i jej dzielnych wojowników, a także o wojnie z Tarantem. To była pouczająca lekcja.
Następnym punktem okazał się dom na brzegu miasta, w którym mieszkała niejaka Gladys. Poprosiła nas byśmy odnaleźli należący do niej pierścionek. Jako trop podała nam osobę Archibalda mieszkającego w porcie. Nie była z pewnością osobą mogącą sypnąć złotem, ale z braku innych zajęć postanowiliśmy zajrzeć do tego staruszka. Nie okazał się zbyt miły. Powiedział, że pierścionka nie odda, postraszył nas swoim synem Bernardem i przegnał na cztery wiatry. Nieopodal jego domu natknęliśmy się właśnie na jego syna. Opowiedział nam historię o tym, jak to syn Gladys dał pierścionek zaręczynowy córce Archibalda i o tym, jak potem oboje zginęli w zarazie. Ponoć nie byłem pierwszym, który miał odzyskać przedmiot zaręczynowy. Widząc, co się święci zabawiłem się w swata między tą dwójką, co doprowadziło do odzyskania pierścionka przez Gladys i poprawy stosunków między nią, a Archibaldem.

http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...;current=16.jpg
Pomysł niezły, ale nie wierzę, że gracz opisujący tu na forum przygody swojego bohatera, będzie na tyle uczciwy aby przyznać się do jego śmierci i zacząć wszystko od nowa O na pewno nie!

BTW, witam wszystkich.
Ja już się przyznałem do jednej. Jak widać innym na razie idzie lepiej...
taka gra, bez wczytywanie, daje duzo satysfakcji. pozatym, jak tracisz wszystkich follo i musisz wrocic do tarrantu na 10 poziomie a co rusz masz na karku 3 bandytow to gra staje sie calkiem ciekawa nawet za tym n-tym razem

mackan!
zaktualizuj tabelke chociaz o tych 2 bohaterow co juz zostali pogrzebani
Następnie swe kroki skierowałem do siedziby samego Króla Pretora, a za mną wiernie podreptał mój służący Virgil (zaiste, zrobi wszystko, co mu każę; nawet nago może paradować po mieście, gdy tylko mi się przywidzi taka zdrożna forma rozrywki). Władca okazał się ku naszemu zdziwieniu potrzebować naszej pomocy. Nie sądziłem wszakże, że kiedyś, w swym nędznym życiu, będę na usługach króla.
Wiedzeni bardziej chęcią zdobycia pokaźnej gotówki, niż przysłużenia się królowi, ruszyliśmy do Czarnokorzenia. Burmistrz bowiem tego miasta, które od dawien było częścią Kambrii postanowił się zbuntować. Odmówił płacenia podatków Pretorowi i przyłączył się do Zjednoczonego Królestwa Tarantu. A moim, jakże prostym zadaniem, było wybicie mu tego z głowy.

Dzień sześćdziesiąty:

Gdy dotarliśmy do celu naszej podróży udaliśmy się wpierw do najbardziej oczywistego miejsca – gospody. Poznałem tam niejaką Clarissę Shalmo uważającą się za mistrzynię broni miotanych, pracującą na zlecenie. Miała wygórowane mniemanie o sobie, ale takie właśnie kobiety najbardziej lubię. Niestety między nami do niczego nie doszło, gdyż jedynym, co zaprzątało jej myśli była Gwiazda Azarama, tajemniczy artefakt i podobno najlepsza broń miotana jaką kiedykolwiek wykuto. Oprócz niej udało mi się także porozmawiać z Kietzelem Piercem, mistrzem łucznictwa. Wyruszał właśnie w podróż, bodajże do Kaladonu i prosił mnie, abym skierował tam jego ucznia, Dudley’a Crosstona, gdybym go kiedyś spotkał. Nie widziałem powodów by odmówić. W karczmie natknąłem się także na niezwykle silnego i potężnie zbudowanego krasnoluda. Zastanawiałem się właśnie w myślach czy do zabicia mnie i Virgila potrzebował by dwóch ciosów toporem, czy też załatwił by nas dwóch jednym cięciem. Postanowiłem z nim porozmawiać. I to był błąd. Krasnolud poczuł się urażony i żądał przeprosin. Ceniąc swe życie bardziej niż dumę, pokornie przeprosiłem. To mu jednak nie wystarczyło. Położył palce na trzonku swej broni i zażądał, abym pocałował jego buty. Palce mimowolnie zacisnęły mi się mocniej na kosturze, a całą siłę woli musiałem skupić na tym, by powstrzymać me ciało od szaleńczego ataku. Powoli się schyliłem i pocałowałem jego buty. Wstałem już uśmiechem na ustach. Byłem spokojny. Jeszcze się spotkamy skurwielu – obiecałem sobie w myślach i opuściłem to miejsce.
Następnie zahaczyłem o domostwo Pani Cameron, która obawiała się o życie swego syna, Liama. Był on wynalazcą, wybudował swój warsztat trzy dni drogi od miasteczka, w środku lasu, tylko po to, by nikt mu nie przeszkadzał. Zwykł co miesiąc odwiedzać swoja matkę i uzupełniać zapasy. Teraz jednak nikt go nie widział przez ponad dwa miesiące. Przeklinając w duchu swe miękkie serce obiecałem się tym zająć, gdy tylko znajdę wolną chwilę. Tymczasem przyszedł czas na spotkanie z burmistrzem. Okazało się, że Tarant zapewnia miastu lepszą ochronę niż Kambria i stąd jego decyzja o przyłączeniu się do Zjednoczonego Królestwa. Jak się okazało – wysyłani żołnierze nie potrafią rozwiązać wszystkich problemów – np. złodziei, którzy ukradli ceremonialny sztylet burmistrza. Szykując w głowie mały podstęp, obiecałem odzyskać ów sztylet, z pozoru za darmo...
Nieopodal miejsca, w którym się znajdowałem, natknąłem się na niziołka, który zadał mi dziwną zagadkę. Odpowiedziałem „zegar”, co okazało się trafnym wyborem. Mój niewysoki przyjaciel wskazał mi drogę do drugiej zagadki. Zaciekawiony tym do żywego, udałem się we wskazane miejsce i faktycznie, spotkałem tam kolejnego nagiego niziołka. Odpowiedziawszy „wiosna” dowiedziałem się, że nie wielu dotarło tak daleko i że czeka na mnie jeszcze jedna zagadka. Udałem się, więc do kolejnego miejsca, zastanawiając się coraz częściej czy ktoś sobie ze mnie jaj nie robi. Odpowiedź na trzecią zagadkę brzmiała: „ogień”. Okazało się, że to koniec tej, ponoć, starożytnej gry. W nagrodę dostałem jakiś świecący kamień. Zastanawiając się nad jego wartością wrzuciłem go do kieszeni i ruszyłem na powrót do miasta.
Szczęście widać mi sprzyjało, bo wracając natknąłem się na obóz złodziei. Wierząc w swą szczęśliwą gwiazdę tego dnia (oraz nie wiele myśląc) wszedłem do obozu i udałem się na poszukiwania przywódcy bandytów. Gdy go znalazłem dowiedziałem się, że szuka kogoś kto zdobędzie dla niego truciznę od Grunwalde’a. Naturalnie zgodziłem się podjąć tego zadania w zamian za sztylet burmistrza.
Z alchemikiem poszło łatwo. Miał on swoje zasady i nie sprzedawał trucizny byle komu, tak by nie wpadła w niepowołane ręce. Znając nienawiść małomiasteczkowych starców do orków, postanowiłem obrać tę drogę. Okazała się ona nadzwyczaj trafna, Grunwalde bowiem nienawidził ich z całego serca i za drobną opłatą wręczył mi truciznę. Ja ją z kolei przekazałem przywódcy złodziei, a otrzymany w zamian sztylet zwróciłem burmistrzowi. Na pytanie dlaczego zadania, które mógł wykonać ktoś taki jak ja, nie potrafili wykonać Taranccy żołnierze, nie potrafił odpowiedzieć. Dowodząc w ten sposób ich nieudolności przeciągnąłem ponownie burmistrza Czarnokorzenia na stronę Kambrii i odebrałem od niego skrzynię ze złotem, którą miałem dostarczyć do Pretora.

Dzień sześćdziesiąty trzeci:

W czasie tej podróży natknęliśmy się na nietypowego przeciwnika. Podczas jednej z tych chłodnych nocy przeciął nam drogę wilkołak, bynajmniej nie z przyjaznymi zamiarami. Walka z nim, nawet we dwójkę, była niezwykle męcząca, w końcu jednak udało się nam odnieść zwycięstwo.

http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...;current=17.jpg

Dzień sześćdziesiąty dziewiąty:

Droga powrotna trwała ledwie dziewięć dni – obraliśmy chyba najkrótszą możliwą drogę. Po dotarciu do Dernholm udaliśmy się wprost do króla. Wprawdzie z początku myślałem o zatrzymaniu zawartości dla siebie, ale potężny zamek przy skrzyni w połączeniu z perspektywą ukrywania się przed każdym Kambryjskim żołnierzem, skutecznie mnie od tego odwiodły. Pretor był niezwykle zadowolony z naszego powrotu i pomyślnego przebiegu misji. Wprawdzie dłużej nie zamierzał nas zatrudniać, ale wypłacił nam ustalone dwieście sztuk złota plus dodatkowe siedemdziesiąt pięć sztuk (choć zarzekał się, że nie renegocjuje umów). Nie mając nic więcej do zrobienia w tej dziurze, udaliśmy się tam, gdzie udać się powinniśmy już dawno temu – do Tarantu.

Dzień siedemdziesiąty siódmy:

Osiem dni od opuszczenia siedziby Pretora natknęliśmy się na grupkę wilków. Eksperymenty nad nekromancją, która od jakiegoś czasu mnie interesowała nie wyszły najlepiej. W trakcie walki straciłem przytomność. Ocknąłem się po dłuższej chwili. Było już po walce. Virgil ostatkiem sił zabił ostatniego bydlaka. Trzeba przyznać, że gdyby nie on już dawno by mnie nie było.

http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...;current=18.jpg

Dzień siedemdziesiąty ósmy:

Kolejnego dnia natknęliśmy się na dwa stare dziki, z którym jednak rozprawiliśmy się szybko i, dla nas, bezboleśnie.

Dzień osiemdziesiąty trzeci:

Minęło pięć kolejnych dni bez większych przygód. Wtedy to, czternastego dnia wędrówki rozprawiliśmy się z dwoma wilkami. Najwyższa pora, gdyż przymieraliśmy głodem.

http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...;current=19.jpg

Dzień osiemdziesiąty czwarty:

Dzień później zaskoczył nas łupieżca, jednak to nie wystarczyło. Odesłałem Virgila na bok, chcąc zmierzyć się z nim sam na sam. Przegrał.

Dzień osiemdziesiąty piąty:

Następnego dnia spotkaliśmy watahę wilków i tylko przytomność umysłu oraz magia uratowały nas od śmierci. Czar „klątwa”, którego inkantacji udało mi się nauczyć uratował nam dupy. Musieliśmy jednak odpocząć, byłem wycieńczony.

http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...;current=20.jpg

Dzień dziewięćdziesiąty drugi:

Zaś tydzień później byliśmy już w Tarancie, po dwudziestu trzech dniach podróży. Włóczyliśmy się bez celu. Nigdzie mi się nie śpieszyło, choć widziałem, że Virgil cały czas myślał o pozostawionej w urzędzie telegraficznym wiadomości od Joahima. Zdążył się już jednak nauczyć, że to ja tutaj decyduję. Spacerując ulicami bodaj największego miasta Arcanum natknęliśmy się na strażnika Jareda. Gdy dowiedział się, że przeżyliśmy katastrofę sterowca IFS Zefir natychmiast zaczął wypytywać o jakąś Wilhelminę. Na początku nie wiedziałem, o co mu chodzi, al. Potem skojarzyłem martwą kobietę wyrzuconą daleko od szczątków maszyny. Znalazłem przy niej list adresowany do Jareda. Teraz poszperałem w kieszeni i przekazałem adresatowi to, co do niego należało. Strażnik gorzko zapłakał. Zachował jednak trzeźwy umysł i gdy się z nim żegnałem poprosił, abym udał się do znajomego kamieniarza i zamówił u niego nagrobek. Tak też zrobiłem.
Następnie (umyślnie omijając urząd telegraficzny) przyjąłem zlecenie od niejakiego Matthew’a Jameson’a na odnalezienie jego pierścionka zaręczynowego. Schlał się poprzedniej nocy i gdy mył ręce pierścionek wpadł mu do zlewu. Płacił sto sztuk złota, postanowiłem więc nie wybrzydzać na warunki pracy, uniosłem właz i razem z nieodłącznym Virgilem udaliśmy się w głąb kanałów. Na odchodnym ten pajac Jameson powiedział nam, że zrobiłby to sam, ale nie chce pobrudzić butów. Śmiech na sali. Tymczasem ledwo zapuściliśmy się na dół, a już ruszył nam na powitanie szczur kanałowy. Głupie stworzenia.

http://s363.photobucket.com/albums/oo74/pi...;current=21.jpg
Właśnie pochowałem Magnusa Potężną Pięść. Jego śmierć u stóp przeklętego portalu była bohaterska i być może Gonzo lub Virgil kiedyś ułoży pieśń, o odwadze krasnoluda, który nigdy nie odnalazł swojego zagubionego klanu.

Śmierć ta była jednak niezbyt estetyczna (jeśli jakakolwiek jest) - jaszczuropodobna bestia wyrwała swymi zębiskami rękę, wraz ze sporym fragmentem piersi krasnoluda.
Well done pijanyanioł! Ciekawie się czyta twoje przygody.

Ja się do zabawy nie przyłączam, choć gram również ale na swoich zasadach

Współczucie CEZAR z powodu straty kompana
No, i dziś pożegnałem Gonzalesa.
Półorkowi nie pomógł ani technicznie wspomagany pancerz, ani mistrzostwo w walce wręcz, ani zapas maści leczniczych, który starczyłby dla całej armii.

Jedno zaklęcie bestii z Wyspy Rozpaczy unieruchomiło najpierw jego, a chwilę później Virgila, obaj nieszczęśnicy zginęli nie zadawszy nawet jednego ciosu...



Kufa, wiedziałem, że to monstrum jest groźne, było go nie drażnić
ale szkoda, calkiem daleko udalo ci sie przebic :]
btw, ktory level gonzo zdazyl nabic?
Wyciągnąłem to z przedśmiertnego sejva.
Parametry Gonza prezentowały się tak, 21 poziom.

+ znajomość kilku podstawowych schematów technicznych.

Zaś jego sprzęt:

Biedak nawet nie będzie miał godnego pogrzebu...

Notabene, ten cały ?Zgniatacz Czasu? (bo takie chyba nosi miano owa bestia) to groźny stwór - jeśli zrobi pożytek ze swoich zaklęć jest trudny do pokonania.
Mało w Arcanum jest tak niebezpiecznych przeciwników.

EDIT: Dopiero teraz to zauważyłem, Zynklu Twój scren z stosem zabitych zombiaków (z pierwszej strony) gniecie, musiało Ci się nudzić. Tam ich jest ze setka!
No widze ze Gonzolino to calkiem niely koksik byl ^^ btw co to za miecz ? wogole jakos nie kojarze

A propos tych zombie, to poprostu chcialem maksymalnie wykorzystac nadarzajaca sie okazje
W ogole, summonerka nie ma juz zadnych towardzyszy, podrozuje samotnie (czasem z chowancem, ale on dlugo nie pociagnie ) i stara sie jakos przetrwac. Po prostu czuje ze samotna wycieczka do BMC moze sie zle skonczyc. Jak bede wieczorkiem w domu to napisze co nieco wiecej, dam moze jakis screen itp

A fakt, ze Zgniatacz Czasu jest b. silny, bo pamietam jak kiedys kiedys kiedys notorycznie wczytywalem, kiedy zabijal mi psa i virgila bez najmniejszego problemu
btw co to za miecz ? blink.gif wogole jakos nie kojarze rolleyes.gif



Miecz Baltara, narzędzie dyskusji, perfidnie ukradzione Liannie Pel Dar z Derholm. Solidna broń, choć wymaga sporo siły do użytkowania.

Czasem można się zdziwić jakie cuda noszą niektóre osoby napotkane w Arcanum
Skoro brutalna siła nie podołała, czas na drugie podejście i zmianę taktyki o 180 stopni.
Postać to Catia – człowiek, potomek arystokratycznego rodu, znająca się nieco na technologii i strzelaniu. Osoba stawiająca na umiejętności społeczne, która w boju będzie wysługiwać się gromadą towarzyszy

Parametry śmiesznie słabe, podobnie jak początkowe uzbrojenie – walka z kulawym wilkiem zapewne zakończyłaby się tragicznie (gdyby nie Virgil). Pistolet skałkowy świetnie nadał się do wyrzucenia ciążącego zapasu amunicji

Po mozolnym zwiedzaniu miejsca katastrofy, miła niespodzianka – oto łupy ze skrzynki łupieżcy, bagatela trzy magiczne przedmioty.

Pierwszym krokiem po przybyciu do Zamglonych Wzgórz było rekrutowanie do drużyny znudzonego (i zapijaczonego) Sogga Kufla. Pomimo szczerych chęci, półogr szybko okazał się być większym problemem niż wsparciem. Zwiedzając opuszczoną kopalnię niefortunnie machnął mieczem dwuręcznym, z miejsca pozbawiając się życia. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie...

Nie wszystko było jeszcze stracone. Szybki kurs do zielarki w nadziei, że będzie miała reanimator. Był za drobne 1800 złota, cóż Catia nie nacieszyła się długo łupami z miejsca katastrofy. Szybki powrót do konającego Sogga, reanimacja metodą usta-usta i towarzysz jest jak nowy...
Elg'ha znudzona prodozowaniem na wschod od lanucha gorskiego psotanowila przeprawic sie na druga strone. nie kwestionowanym cudem znalazla jedyna przelecz laczaca 2 krainy (pewnie w poprzednim zyciu juz tam byla dziesiatki razy ). zwiedzila polnocne zakamarki arcanum, pragnac zobaczyc mityczna osade elfow, ale jej sie nie udalo. odkryla za to w inne miejsca warte wspomnienia

wioska

tajemniczy staw

w zyciu nie przypuszczalbym ze walka ze zgraja uciesznych smurfow mzoe byc taka klopotliwa nawet dla piekielnego demona
a w okolicy stawu znalazlo sie skrzynie z dosc wartosciowa zawartoscia ;]
Oto w podróż wyrusza brzydki niczym noc jasiu (dodatkowo potrafi sie troche skradac i atakowac z zaskoczenia);
jasio
nigdy nie mozna byc pewnym czy sterowiec nie zostal czasem zestrzelony dlatego ze byl on tak brzydki i ktos chcial sie go w ten sposob pozbyc

od samego poczatku jasio wybral droge samotnika odrzucajac pomoc nieco nierozgarnietego i upartego kaplana Virgila (odczepil sie dopiero gdzy zagrozilem mu smiercia)

zgodzilem sie pomoc staremu kaplanowi arbalahowi lecz po zwroceniu artefaktu postanowilem go jednak zabic, biedak nie mial szans gdy zakradlem sie za niego i wbilem niespodziewanie noz w plecy
Oj, nie mam szczęścia do Magnusa, właściwie to Magnus nie ma szczęścia do moich postaci. Tym razem krasnoluda zabiła jedna z pułapek zastawionych w grotach Czarnogórniaków, wybuch rozerwał go w strzępy. Obiecałem sobie nosić cały czas jeden reanimator, na taką ewentualność, ale dziura budżetowa zweryfikowała te plany...

Tak czy inaczej, Catia żyje dalej, i przemierza Arcanum w towarzystwie dwóch półogrzych ochroniarzy (niczym jakiś gnomi burżuj ) - Sogga i Chukki. Udało jej się nawet pokonać pogromcę mojej poprzedniej postaci - Zgniatacza Czasu z Wyspy Rozpaczy.

PS: Ten artefakt Arbalaha jest sporo warty, że wszyscy go zabijają? Nigdy nie sprawdzałem ile można by dostać za niego u Ristezze.
Raczej nie jest zbyt wiele wart, ale tak cenne na początku PD za Arbalaha pewnie kusi wielu xD
W sumie to ja go chyba nigdy nie zabiłem : )
Dziś Catia była o włos od podzielenia losu Gonzalesa. Jej niedoszłymi pogromcami omal nie zostali zbóje z piwnicy gospody "Płacząca Cebula", katujący biednego Virgila.

Widząc konającego towarzysza Catia wyrwała się przed swoich olbrzymich, półogrzych ochroniarzy i z działkiem podręcznym w dłoni ruszyła na ratunek. Na pewno była to bohaterska zagrywka, ale niezbyt rozsądna zważywszy na odporność dziewczyny (całe 7 punktów siły ) i noszony pancerz (zwykła skórzana zbroja, inne pancerze były za ciężkie).

Serce podeszło mi do gardła, gdy po oddaniu dwóch (oczywiście chybionych) strzałów, podleciał do mnie delikwent uzbrojony w wyważony miecz, a na dokładkę ostrzelał mnie krasnolud z karabinem samopowtarzalnym, efekt - pozostały dwa punkty żywotności, fart, jakich mało. Potem w ruch poszły maśćcie lecznicze, cały wagon koktajli młotowa oraz oczywiście Sogg i Chukka.
Mało brakowało.
Tak czy inaczej, Catia rusza właśnie na poszukiwanie szczątków Nasrudina.
Przejdę tą grę, kurcze musi mi się udać

EDIT: tak zupełnie na marginesie
Tuż przed zmierzchem udaliśmy się do Ristezze, jednak nie chciał dać za buta nawet jednej sztuki złota. Chyba nigdy nie zrozumiem kolekcjonerów


Buta można sprzedać za niezłą sumkę (zwłaszcza na początku gry) w Taranckim Muzeum Cudów, Parnell daje za niego 250 monet
Wierzcie mi lub nie, ale przeszedłem właśnie Arcanum w trybie "Człowiek z Żelaza"
Wybawcą krainy została Catia, arystokratka pozbawiona jakichkolwiek bojowych umiejętności. Przez większą część gry posługująca się działkiem podręcznym (czasem nawet trafiała ). Ogólnie grałem "nieco" asekuracyjnie: maśćcie lecznicze używałem bez przerwy, nawet po stracie dwóch-trzech punktów żywotności

Przyznają się bez bicia, wyczytałem grę trzykrotnie - dwa razy, gdy z niewiadomych powodów, na pomoc siepaczowi Molochanczyków, napotkanemu w karczmie pobiegła... Straż miejska. Raz, gdy jeden z dialogów zapętlił się, uniemożliwiając wykonanie pewnego qesta. Uznałem to za bugi i grę wyczytałem.

Ale po kolei...
Sporym wyzwaniem okazało się pozyskanie statku, aby dopłynąć na Thanatos. Zdawałem sobie sprawę, że wykonanie jednego z zadań zlecanego przez Żylastego Pete`a może być kłopotliwe. Gdyby coś poszło nie tak, Catia nie ustałaby pół tury bencków zafundowanych przez upadłego paladyna i jego podwładnych z Bangelianskich jaskiń. Łajbę postanowiłem kupić...

Obrazek powyżej nie przedstawia przygotowań do wywołania rewolucji przeciw taranckim burżujom. Pieniądze jakoś trzeba zdobyć, a za jeden granat rozrywający dają ponad 4 stówki. Pewnie liczba przypadkowych wybuchów i zamachów w Tarant wzrosła potem o 500%

Dalej poszło raczej z górki, tak prezentowała się moja wesoła kompania tuż przed wygnaniem do Otchłani.

Tak, zaś wyglądały parametry i rynsztunek Catii.


+znajomość sporej ilości schematów z kowalstwa, rusznikarstwa, pirotechniki i elektryki.

Niestety, nie udało mi się uchwycić screna z konającym Kerghanem, walka nie była jednak długa - nekromanta padł przez nokaut po 4 rundach młucki.

Zakończenia gry:
Zamglone Wzgórza zaczęły się rozwijać; Don Throg dostał się do Rady Przemysłowej; kocioł zburzono; Maksymilian wrócił do Kumbrii; Loghire rządził krasnoludami; Bedokanie zawarli porozumienie z elfami i... chyba wszystko.
dzisiaj zająłem sie destrukcja zamglonych wzgorz. zaczelo sie od zniszczenia maszyny parowej dla pana Doone(albo jakos tak), okradniecia banku(uprzednio go uratowawszy) i zniszczenia budulca na nowy most
oto jak maly zlosliwy niziolek pozbawil ludzi wszelkich nadziei
mostu nie bedzie
Kurdupel z siekierą większą od niego Mocne
gratulacje cezar
troche spoznione, ale jakoso arc zaczelo mnie znowu odpychac i nawet na forum nie zajrzalem ^^

Strona 1 z 21, 2

Pokrewne tematy