NF 2005 08 kiedyÅ› byli monarchami


James van Pelt
KiedyÅ› byli monarchami

Z wieży ratowniczej Muller obserwował Batesa kręcącego się wśród dzieci na płytszym końcu basenu. Bates był grubym trzynastolatkiem, którego tłuste palce po półgodzinnym siedzeniu w wodzie zmieniały się w blade, pomarszczone kluchy. Zaokrąglone ramiona miał szkarłatne od ciągłych oparzeń słonecznych. Często krążył po płyciźnie jak krokodyl, z nosem tuż nad powierzchnią wody. Obrzucał każde dziecko taksującym spojrzeniem bladoniebieskich oczu, a potem płynął dalej.
Muller zwinął dłonie w pięści, myśląc, jak przyjemnie byłoby zacisnąć palce na szyi tego małego zboczeńca. Z drugiej strony, cieszył się, że przynajmniej nie musi wciąż dumać nad samotnością na wieży. Zwykle gdy pracował, miał aż za dużo czasu na myślenie o swoim osamotnieniu i wyobcowaniu ze świata piszczących dzieciaków i nudnej ludzkiej rutyny dnia codziennego. Rozmyślał nad swoim niezwykłym położeniem; patrzył na wszystko z góry i czuwał, zupełnie jak za dawnych dni, gdy przysiadał na szczytach gór, albo gdy wirujące ciepłe prądy pod skrzydłami przyprawiały go o lekki zawrót głowy. Ale samotność najbardziej dokuczała mu z powodu tej niekończącej się maskarady.
Garstka motyli trzepotała nad oleandrami przy pompowni. Muller pomyślał o monarchach i pokłonnikach.
- Wczoraj odwaliłeś kawał dobrej roboty
powiedział pan Regin, przechodząc obok wieży. - Co za refleks!
Sandały klaskały mu o pięty, kiedy szedł w stronę wyjścia.
Długowłosy chłopak w obciętych dżinsach wygramolił się z głębszego końca basenu, na lewo od Mullera, i popędził do trampoliny.
- Nie biegaj! - warknÄ…Å‚ odruchowo Muller, przyglÄ…dajÄ…c siÄ™ badawczo Batesowi.
Chłopak dodryfował do liny oddzielającej brodzik od głębokiej wody. Żar słońca w Sacramento opadał na ciało Mullera niczym ciężki, duszący koc, a światło oślepiało, odbijając się tysiąckrotnie od fal wokół Batesa. Muller odwrócił głowę i rozluźnił pięści, żeby dłonie też złapały trochę słońca. Promienie dotarły aż do kości, a on poczuł rosnącą siłę. Zwierzę w nim burzyło się i chciało, żeby je wypuścić. Nadal obserwował Batesa.
Wczoraj, zaraz po tym, jak wyciągnął z wody Seigurda, poszedł ostrzec kierowniczkę basenu. Wszyscy myśleli, że chłopak się topił, ale po kilku sekundach Muller zdał sobie sprawę, że dziecko ma atak astmy. Wystarczyło sprawdzić jego ręcznik i od razu znalazł się inhalator, a dwadzieścia minut później chłopak robił salto z wysokiej trampoliny.
- Ten Bates to psychol, Raquelle. Cały czas kręci się przy małych dziewczynkach.
Własny głos wydał mu się zbyt głośny w biurze kierowniczki. Raquelle nawet nie oderwała wzorku od grafiku ratowników, który leżał na biurku.
- I Ray, i George chcą mieć wolne czwartego lipca, a Janille nie może prowadzić w przyszłym tygodniu zajęć dla matek z małymi dziećmi. Ma jazdę. Zastąpisz ich?
Müller zastanawiaÅ‚ siÄ™, czy nie wziąć czwartego lipca podwójnego, albo nawet potrójnego dyżuru. ZatÅ‚oczony basen, nieznane dzieciaki, które pojawiÄ… siÄ™ tylko w czasie tego wyjÄ…tkowego letniego Å›wiÄ™ta, i żar lejÄ…cy siÄ™ z nieba.
- Jasne. A co z Batesem?
Raquelle zerknęła na Müllera. Nos miaÅ‚a caÅ‚kiem biaÅ‚y od balsamu.
- Ktoś się skarżył? Dotykał kogoś?
Müller rozejrzaÅ‚ siÄ™ po pokoju. Raquelle miaÅ‚a nad umywalkÄ… półkÄ™ peÅ‚nÄ… kremów ochronnych. WyczuwaÅ‚ na jej skórze owocowy aromat balsamu. Na krzeÅ›le przy drzwiach wisiaÅ‚o kilka kapeluszy z szerokim, miÄ™kkim rondem oraz cienka, jasna bluzka, którÄ… zarzucaÅ‚a na ramiona, aby chronić je przed sÅ‚oÅ„cem, chociaż teraz rzadko braÅ‚a dyżury.
- Mam złe przeczucia. Raquelle pokręciła głową.
- A mnie się wydaje, że to przyzwoity dzieciak. Pewnie powinien odstawić słodycze. Ktoś miał z nim zajęcia albo rozmawiał z jego rodzicami? Dowiedziałbyś się czegoś na jego temat.
- Pytałem. Nigdy nie chodził na żadne zajęcia. I podejrzewam, że nie ma rodziców. Po prostu przychodzi na basen.
Raquelle zbyła to machnięciem ręki.
- Dobry z ciebie ratownik, Müller. Åšwietnie sobie poradziÅ‚eÅ› dziÅ› rano z Seigurdem. SprawdzaÅ‚am twoje papiery. JesteÅ› tu od... Ile to już? Od jedenastu lat?
Müller pokiwaÅ‚ gÅ‚owÄ… i westchnÄ…Å‚. Raquelle byÅ‚a tu czwartym kierownikiem, odkÄ…d zaczÄ…Å‚ pracÄ™. Kiedy ktoÅ› zauważaÅ‚ jego dÅ‚ugowieczność, nadchodziÅ‚ czas, by spakować torby i powÄ™drować gdzieÅ›, gdzie go nie znajÄ… i potraktujÄ… jak jednego z wielu próżniaków pod trzydziestkÄ™, którzy z nudów dorabiajÄ… sobie jako ratownicy i instruktorzy pÅ‚ywania. Może przeniesie siÄ™ do San Diego i popracuje trochÄ™ na plaży.
- Miej na niego oko, skoro cię martwi. I, na miłość boską, rozłóż parasol. Spalisz się na rzemień w takim gorącu.
- Pracuję nad opalenizną - odparł.
Müller zmrużyÅ‚ oczy, patrzÄ…c na skrzÄ…cÄ… siÄ™ wodÄ™. Oczy zaczęły mu Å‚zawić, ale nadal przyglÄ…daÅ‚ siÄ™ Batesowi. Teraz chÅ‚opak przekradaÅ‚ siÄ™ wzdÅ‚uż brzegu, aż znalazÅ‚ siÄ™ za bliźniaczkami Lindsey - niebieskookimi, dziewiÄ™cioletnimi blondynkami w identycznych różowych kostiumach, bawiÄ…cymi siÄ™ piÅ‚kÄ…. PiszczaÅ‚y, kiedy piÅ‚ka leciaÅ‚a, i rzucaÅ‚y siÄ™, żeby jÄ… zÅ‚apać, nim dotknie wody. Bates zanurkowaÅ‚ i gapiÅ‚ siÄ™ na nie przez, minutÄ™, aż w koÅ„cu wynurzyÅ‚ siÄ™, by zaczerpnąć powietrza. Müller straciÅ‚ go z oczu przez blask na wodzie. Powierzchnia odbijaÅ‚a sÅ‚oÅ„ce jak lustro. PrzetarÅ‚ oczy. Gdy Bates siÄ™ wynurzyÅ‚, przez chwilÄ™ wcale nie wyglÄ…daÅ‚ jak dzieciak. Na mgnienie oka, gdy woda spÅ‚ywaÅ‚a mu z wÅ‚osów, a rozszczepione Å›wiatÅ‚o przeszywaÅ‚o oczy Müllera, skóra chÅ‚opaka zmieniÅ‚a kolor na żółtawy odcieÅ„ starego siniaka. CiaÅ‚o, jeszcze przed chwilÄ… gÅ‚adkie, wydawaÅ‚o siÄ™ guzowate, jakby pokryte brodawkami. Ale nie maÅ‚ymi, tylko wielkimi jak pięść brodawkami, które za chwilÄ™ pÄ™knÄ…. Przez chwilÄ™ Bates nie wyglÄ…daÅ‚ jak czÅ‚owiek. OdwróciÅ‚ siÄ™, jakby wyczuÅ‚ spojrzenie Müllera. Oczy za okularami do pÅ‚ywania byÅ‚y wyÅ‚upiaste. I zÅ‚e.
Müller zamrugaÅ‚. PoczuÅ‚, jak serce podchodzi mu do gardÅ‚a. Z trudem powstrzymaÅ‚ donoÅ›ny ryk. WiedziaÅ‚ już, czym jest ta istota. Migotliwe odbicie zniknęło i Bates znowu byÅ‚ nieciekawym, grubym nastolatkiem, który krÄ™ci siÄ™ po basenie w upalny dzieÅ„.
KtoÅ› szturchnÄ…Å‚ Müllera w stopÄ™. Mimo kapelusza Raquelle i tak rÄ™kÄ… zasÅ‚aniaÅ‚a oczy przed sÅ‚oÅ„cem.
- Przez chwilę miałeś okropnie grobową minę - powiedziała. - Coś cię gryzie?
Müller popatrzyÅ‚ po unoszÄ…cych siÄ™ nad wodÄ… gÅ‚owach. ByÅ‚o tak gorÄ…co, że nawet siedzenie w basenie nie zabijaÅ‚o upaÅ‚u i zabawa staÅ‚a siÄ™ apatyczna. Dziewczynki w różowych kostiumach porzuciÅ‚y piÅ‚kÄ™ i teraz dryfowaÅ‚y na plecach z zamkniÄ™tymi oczami. Jasne wÅ‚osy tworzyÅ‚y aureolÄ™ wokół ich głów. SplotÅ‚y palce, żeby nie stracić ze sobÄ… kontaktu. UnosiÅ‚y siÄ™ na wodzie jak idealne iksy
- z nogami szeroko rozrzuconymi i rozÅ‚ożonymi ramionami. Müller już wczeÅ›niej przyglÄ…daÅ‚ siÄ™, jak caÅ‚ymi minutami tak pÅ‚ywaÅ‚y. Nikt tak nie pÅ‚ywaÅ‚ na plecach jak one. Niektóre dzieciaki już zwijaÅ‚y rÄ™czniki, szykujÄ…c siÄ™ na przerwÄ™ o pierwszej, gdy na dziesięć minut wypraszano wszystkich z basenu. W naprawdÄ™ upalne dni najluźniej robiÅ‚o siÄ™ miÄ™dzy pierwszÄ… a piÄ…tÄ…. Później rodzice po pracy przyprowadzali caÅ‚e rodziny.
- Słyszałaś o monarchach i pokłonnikach? - Skinął głową w stronę barwnego widowiska nad oleandrami.
- Pokłonniki smakują ptakom, a monarchy są gorzkie. Więc pokłonniki naśladują ubarwienie monarchów. I ptaki zostawiają je w spokoju.
Raquelle wyglądała na zakłopotaną.
- Do czego zmierzasz?
- W przyrodzie znajdziesz całe mnóstwo przykładów barw ochronnych i mimikry. Na przykład patyczaki. Albo wojsiłka z odwłokiem jak kolec jadowy skorpiona. Czasem iluzja służy do ochrony. Czasem ułatwia polowanie. W Malezji występuje modliszka, która wygląda jak storczyk. Zjada owady, które przylecą, żeby zapylić kwiat. Istnieją nawet bajki o takich stworzeniach jak ta z wilkiem, który udawał babcię Czerwonego Kapturka.
Raquelle kiwnęła głową.
- Nadal myÅ›lisz o maÅ‚ym Batesie? Müller wzruszyÅ‚ ramionami.
- Myślisz, że jest czterdziestolatkiem ukrywającym się w ciele trzynastolatka?
- CoÅ› w tym guÅ›cie - zgodziÅ‚ siÄ™ Müller. - To troll. Bates podpÅ‚ynÄ…Å‚ do unoszÄ…cych siÄ™ na wodzie bliźniaczek. TrzymaÅ‚ siÄ™ jakieÅ› półtora, może dwa metry od dziewczynek. Kiedy powoli obracaÅ‚y siÄ™ na wodzie, Müller widziaÅ‚, jak Bates ustawia siÄ™ tak, żeby zanurzywszy siÄ™ w wodzie, patrzeć jednej z nich miÄ™dzy nogi. Raquelle przyjrzaÅ‚a siÄ™ dzieciom w basenie.
- Jesteś pewien, że nie poniosła cię wyobraźnia?
Nie cierpię przesłuchiwać dzieciaków. No wiesz, rodzice, pozwy o zniesławienie... W zeszłym tygodniu rada miejska rozesłała w tej sprawie okólnik. On nie robi nic złego.
Bates zanurzył się tak, że było widać tylko czubek jego głowy - maleńką, owłosioną wysepkę na zalanym słońcem oceanie. Też obracał się powoli, ale kiedy patrzył w stronę dziewcząt, odrobinę zwalniał. Poprzyglądał się dłużej i poruszył delikatnie palcami, aby trochę bliżej podpłynąć.
- Po prostu jeszcze go nie przyłapaliśmy - powiedział Muller. - Cierpliwości.
Raquelle popukała paznokciami o podstawę wieży ratownika.
- Wiesz co? Zrób sobie przerwę, zanim zamienisz się w suszone mięso. Posiedzę tu przez ostatni kwadrans. Chciałabym przez chwilę go poobserwować.
Müller zeskoczyÅ‚ lekko na pomost półtora metra niżej. Raquelle wdrapaÅ‚a siÄ™ po drabinie.
- Skąd tyle wiesz o robakach? Studiujesz? Muller skrzywił się.
- W pewnym sensie. Żeby mimikra była skuteczna, niewielu może z niej korzystać. "Właściwa" populacja musi znacznie przewyższać liczbą tych, którzy ją naśladują. W przeciwnym razie taka forma adaptacji przestaje być skuteczna.
- Nie rozumiem. Co to ma do rzeczy?
Muller znowu spojrzał na basen. Teraz był już prawie pusty: Bates, bliźniaczki Lindsey i garstka starszych dzieciaków na głębokiej wodzie... i to wszystko.
- Zastanawiałem się, jak pokłonniki odnajdują się wśród tych wszystkich monarchów.
Raquelle pokręciła głową.
- Osobliwy z ciebie facet, Muller. Zejdź na chwilę
ze słońca.
W pokoju ratowników sprawdził tablicę z ofertami pracy. Pod koniec czerwca większość miejsc była zajęta. Nawet nie potrzebowali nikogo do zajęć rekreacyjnych w biednych dzielnicach L.A. Muller szukał czegoś na południe od San Francisco. Dawno temu pracował w północnej Europie. Wtedy pory roku za bardzo mu nie przeszkadzały. Jednak teraz, gdy się postarzał, wolał słońce południa. Nawet tu, w Sacramehto, męczyły go deszczowe zimy, chociaż temperatury nigdy nie spadały poniżej zera. Potrzebował dwóch majowych tygodni z temperaturami powyżej trzydziestu stopni, żeby w końcu pozbyć się dreszczy po zimie.
ZapisaÅ‚ sobie kilka numerów telefonów, a potem opadÅ‚ na wyplatane plażowe krzeseÅ‚ko. ZbliżaÅ‚o siÄ™ lato i żar zaczynaÅ‚ go wypeÅ‚niać. Pod koniec sierpnia bÄ™dzie go już trawiÅ‚ i przymus znalezienia kogoÅ› takiego jak on sam odbierze Müllerowi wszelki spokój. DotknÄ…Å‚ palcami ust i uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™, myÅ›lÄ…c o tym, jakie sÄ… delikatne. Nawet teraz, po tysiÄ…cach tysiÄ™cy lat chowania siÄ™ w czÅ‚owieczym ciele, zdumiewaÅ‚o go to, jak krusi sÄ… ludzie. ZadziwiaÅ‚o go, że kiedykolwiek stanowili zagrożenie dla niego i jego ludu poÅ›ród górskich szczytów. Ale tak byÅ‚o, i po wiekach walki ludzkość zwyciężyÅ‚a. ZwyciężyÅ‚ Å›wiÄ™ty Jerzy i reszta jemu podobnych.
Tylko barwy ochronne i mimikra ocaliÅ‚y niedobitki. Odrobina magii, mnóstwo przeÅ‚kniÄ™tej dumy i pragnienie życia. Rozproszyli siÄ™. Przystosowali. Stracili ze sobÄ… kontakt. Jak pokÅ‚onnik ma rozpoznać kogoÅ› ze swoich poÅ›ród przeważajÄ…cych liczbÄ… monarchów? I jak dÅ‚ugo potrwa, nim wilk w owczej skórze zapomni, co to znaczy być wilkiem, i nim zakocha siÄ™ w owieczce? ChciaÅ‚ znów wzlecieć ponad nimi niczym olbrzymi jastrzÄ…b ruszajÄ…cy na polowanie, który tylko czeka, żeby gwaÅ‚townie opaść na ofiarÄ™, ale nie pragnÄ…Å‚ już ich samych. Zbyt dÅ‚ugo żyÅ‚ wÅ›ród nich, zbyt dÅ‚ugo byÅ‚ jednym z nich. Teraz chciaÅ‚ tylko nasiÄ…kać sÅ‚oÅ„cem i gromadzić je w sobie, chciaÅ‚ znaleźć kogoÅ› ze swoich i chciaÅ‚ strzec ludzi, bo byli sÅ‚abi, bo dbali o swoje mÅ‚ode, a on mógÅ‚ im pomóc. Ten chÅ‚opiec wczoraj, ten z astmÄ… - przez sekundÄ™ Müller myÅ›laÅ‚, że maÅ‚y umrze, i ta myÅ›l naprawdÄ™ go przeraziÅ‚a. PrzeraziÅ‚a go bardziej niż jakikolwiek rycerz na koniu.
Zwinął ręcznik i podłożył go pod głowę. Z zewnątrz docierały basenowe hałasy: miarowy szum pomp i filtrów, od czasu do czasu chlupot wody, wibrujące brzdęknięcia trampoliny, po których w takcie na dwa rozlegał się plusk. Wyczuwał zapach wody parującej na zalanym słońcem betonie, gryzący zapaszek chloru i soczysty aromat świeżo skoszonej trawy wokół basenu.
Odpowiadała mu praca ratownika. Całymi godzinami nic nie robił, tylko gromadził promienie słoneczne. Potrafił siedzieć w absolutnym bezruchu. Tylko jego spojrzenie wędrowało, gdy obserwował obszar, za który odpowiadał. Przed nim rozgrywały się ludzkie historie. Dwoje nastolatków wymachiwało stopami w wodzie i odkrywało pierwszą miłość. Matka starała się upilnować jednocześnie trzech synków; żaden nie skończył jeszcze ośmiu lat. Starsza kobieta truchtała w płytkim końcu basenu, powtarzając ćwiczenia, których nauczyła się na zajęciach wodnego aerobiku. W basenie ludzie byli wspaniali. Świadomi swych ciał, skorzy do zabawy, uczuciowi. A czasem kładli się nieruchomo, aby napełniło ich słońce.
Co pewien czas Müller zrywaÅ‚ siÄ™ do dziaÅ‚ania. Dziecko poÅ›lizgnęło siÄ™ na pomoÅ›cie, trzeba byÅ‚o siÄ™ nim zająć. KtoÅ› na lekcji pÅ‚ywania zachÅ‚ysnÄ…Å‚ siÄ™ wodÄ… i potrzebowaÅ‚ pomocy. ChÅ‚opcy byli zbyt haÅ‚aÅ›liwi, mÅ‚odzi zakochani zbyt namiÄ™tni, maluch nie mógÅ‚ znaleźć rodziców. DziÅ› zaÅ›, rzecz jasna, byÅ‚ Bates - szczególny problem.
Müller odpÅ‚ynÄ…Å‚ w półsen, marzÄ…c o locie pod chmurami i ponad lasem przypominajÄ…cym zielony, rozkoÅ‚ysany ocean.
Po chwili usłyszał na dworze płacz. Usiadł i pchnął drzwi nogą. Na brzegu trawnika przy brodziku stały przytulone do siebie bliźniaczki Lindsey.
- Nie wiem, po co miałby to robić - wy szlochała jedna z nich.
- Ja też nie wiem - odparła druga.
Wieża ratownicza za nimi byÅ‚a pusta. Raquelle staÅ‚a na brzegu gÅ‚Ä™bokiego basenu i gawÄ™dziÅ‚a z parÄ… dzieciaków w wodzie. Müller zastanawiaÅ‚ siÄ™, jak dÅ‚ugo tak rozmawiali.
Nim się zastanowił, już klęczał obok dziewczynek.
- Co się stało? - zapytał dudniącym głosem. Spojrzały na niego zaczerwienionymi, zapłakanymi
oczami.
- Nic się nie stało - powiedziała ta, która płakała.
- Nic takiego - dodała druga, też pociągając nosem.
- Po prostu zrobiło mi się smutno.
- Smutno jej.
Jedna spojrzała w stronę Batesa, który wyszedł z brodzika i ruszył do szatni. Zadrżała lekko i mocniej przytuliła siostrę.
Müller nie mógÅ‚ siÄ™ ruszyć z miejsca. CoÅ› siÄ™ w nim zatrzÄ™sÅ‚o i zagotowaÅ‚o, ale musiaÅ‚ to zdusić, bo inaczej wszystko bÄ™dzie stracone. WiÄ™c nie mógÅ‚ siÄ™ ruszyć. Przez kilka minut klÄ™czaÅ‚ przy dziewczynkach w milczeniu, aż przestaÅ‚y pÅ‚akać. Bates zniknÄ…Å‚ w szatni, ale nie wyszedÅ‚ stamtÄ…d. Raquelle ogÅ‚osiÅ‚a przerwÄ™ i sprawdziÅ‚a skÅ‚ad chemiczny wody. Garstka dzieciaków, które zostaÅ‚y, ruszyÅ‚a do straganu na drugim koÅ„cu, z dala od szatni.
W koÅ„cu Müller wstaÅ‚. Ledwo nad sobÄ… panowaÅ‚. Przez te wszystkie lata nigdy nie byÅ‚ tak blisko zrzucenia maski. CzuÅ‚ w dÅ‚oniach szpony, które chciaÅ‚y siÄ™ wysunąć. W szczÄ™kach bolaÅ‚y go ukryte od dawna kÅ‚y. WstrzÄ…snęło nim odlegÅ‚e wspomnienie rozdzieranego ciaÅ‚a. WidziaÅ‚ to, czuÅ‚ smak przypominajÄ…cy ciepÅ‚Ä…, gÄ™stÄ… zupÄ™ wyciÅ›niÄ™tÄ… ze zwierzÄ™cych Å‚bów.
Drzwi do szatni zamknęły siÄ™ za nim cicho. NadstawiÅ‚ ucha i usÅ‚yszaÅ‚ za rogiem Batesa, wycierajÄ…cego siÄ™ rÄ™cznikiem i nucÄ…cego coÅ› pod nosem. FaÅ‚szywe nuty odbijaÅ‚y siÄ™ od gÅ‚adkich kafelków i pustaków. Müller zamknÄ…Å‚ oczy i zaczÄ…Å‚ wÄ™szyć w powietrzu. Chlor. MydÅ‚o toaletowe. Pleśń. Bates - zapach potu i gumy do żucia, a pod nim coÅ› wstrÄ™tnego: odór gnijÄ…cych grzybów pod mostem, które nazywali krwawymi grzybami, szkarÅ‚atnych i zawilgÅ‚ych. Smród trolla. I żadnych wiÄ™cej zapachów. Byli w szatni sami. ÅšwiatÅ‚o dochodziÅ‚o jedynie z brudnych Å›wietlików i w zaparowanym powietrzu tworzyÅ‚o rozmyte snopy.
Z cichym zgrzytem zamknął drzwi na zamek. Bates przestał nucić.
- Jest tu kto? - zapytał po krótkiej ciszy lekko drżącym głosem.
Z nieszczelnego prysznica woda kapała na beton.
Müller nic nie mógÅ‚ na to poradzić - z gardÅ‚a wyrwaÅ‚o mu siÄ™ basowe warkniÄ™cie. ZawibrowaÅ‚o echem w pomieszczeniu.
Bates pisnÄ…Å‚, a potem zaczÄ…Å‚ przesuwać siÄ™ wzdÅ‚uż szafek, aż stanÄ…Å‚ w snopie Å›wiatÅ‚a i zobaczyÅ‚ stojÄ…cego przy drzwiach Müllera.
- Czego chcesz? - zapytał Bates.
Trzymał ręcznik przy piersi jak tarczę. Okulary zwisały mu na grubej szyi. .
JakaÅ› część Müllera chciaÅ‚a mu odpowiedzieć - w koÅ„cu obaj byli nieprzemijajÄ…cymi Å›ladami minionych czasów - ale furia uciszyÅ‚a tÄ™ maÅ‚Ä… czÄ…stkÄ™ jego osoby, która wÅ‚adaÅ‚a gÅ‚osem. Silniejsza część sprawiÅ‚a, że odsunÄ…Å‚ siÄ™ od drzwi i ruszyÅ‚ w stronÄ™ tÅ‚ustego chÅ‚opaka. Bates cofnÄ…Å‚ siÄ™ i nagle jego oczy zwÄ™ziÅ‚y siÄ™ w szparki.
- Znam cię - powiedział Bates głosem niższym o oktawę.
Znowu siÄ™ cofnÄ…Å‚ i wyszedÅ‚ poza snop Å›wiatÅ‚a. W chwili, gdy stanÄ…Å‚ w półmroku, na moment ukazaÅ‚ siÄ™ ukryty stwór - zupeÅ‚nie jak wtedy w basenie. Teraz, gdy Müller wiedziaÅ‚, czego siÄ™ spodziewać, trudniej byÅ‚o go oszukać. Wilgotna, poparzona sÅ‚oÅ„cem skóra, która skrywaÅ‚a trolla, zmieniÅ‚a siÄ™ i Müller zobaczyÅ‚ potężne ramiona usiane skoÅ‚tunionymi wÅ‚osami i ogromnymi brodawkami. PaszczÄ™ wypeÅ‚niaÅ‚y rzÄ™dy zÄ™bów - dwa krótkie, potężne kÅ‚y wysuwaÅ‚y siÄ™ z kÄ…cików warg, a w szparze ust widać byÅ‚o popÄ™kane, nierówne zÄ™by, powykrzywiane we wszystkie strony.
- Wszyscy jesteście martwi - powiedział troll. Upuścił ręcznik i stanął za ławką, tak żeby odgradzała- go od Mullera, który cały czas się zbliżał. - Wymieracie i nie zostało was już dużo. Musi być ci ciężko.
Teraz nie mówił jak chłopak. Przestał udawać. Głos z bulgotem wydobywał się ze starego gardła. Troll zaciskał i rozwierał kamienne palce, cały czas odsuwając się w stronę swojej sportowej torby na podłodze.
- Moglibyśmy się nimi podzielić - powiedział Bates. - Kiedy ostatni raz porządnie jadłeś? Pozwól mi wziąć jedną, na przykład jedną z tych bliźniaczek. Są dwie, jednakowe, nikt nie zauważy, że jedna zniknęła. Zabiorę ją do lasu i zabawię się po swojemu, a potem możesz ją wziąć. Obaj skorzystamy.
Müller odepchnÄ…Å‚ Å‚awkÄ™. SpojrzaÅ‚ na rÄ™ce trolla. ByÅ‚y dÅ‚uższe niż ludzkie i potężnie umięśnione. Troll nie musiaÅ‚ siÄ™ bardzo zmieniać, żeby siÄ™ dopasować. Barwy ochronne sprowadzaÅ‚y siÄ™ jedynie do zmiany proporcji i wyglÄ…du zewnÄ™trznego. Nadal byÅ‚ przede wszystkim trollem ze wszystkimi podziemnymi mocami: kamiennym krÄ™gosÅ‚upem i zimnÄ… potÄ™gÄ… ziemi. Nadal mógÅ‚ być niewiarygodnie silny. Müller wiedziaÅ‚, że jeÅ›li zacznÄ… siÄ™ mocować, troll wygra. SkrzydÅ‚a Mullera byÅ‚y zbyt gÅ‚Ä™boko schowane. Jego rÄ™ce zbyt dÅ‚ugo byÅ‚y dÅ‚oÅ„mi, straciÅ‚ szpony. Niewiele zostaÅ‚o mu poza wspomnieniami, ale mimo to parÅ‚ naprzód. Å»ar tysiÄ™cy godzin na letnim sÅ‚oÅ„cu zlewaÅ‚ siÄ™ w nim w jedno.
Bates zatrzymał się przy swojej torbie. Stanął nad nią okrakiem, a jego dłonie prawie dotykały uch torby.
- Małe dziewczynki są taaakie smaczne - powiedział i jednym ruchem kamiennej ręki wyciągnął z torby trzydziestocentymetrowy obsydianowy nóż. - Ale ty się nigdy o tym nie dowiesz, jaszczurze!
Bates skoczył do przodu.
Müller staÅ‚ nieruchomo. CoÅ› w nim drżaÅ‚o, wzbieraÅ‚o. Skóra ledwo mogÅ‚a to pomieÅ›cić. WydawaÅ‚o siÄ™ ogromne i bÅ‚agaÅ‚o, żeby je wypuÅ›cić.
Troll kopniakiem odsunÄ…Å‚ ostatniÄ… Å‚awkÄ™.
SÅ‚oÅ„ce zgromadzone w Müllerze skupiÅ‚o siÄ™, staÅ‚o siÄ™ twarde i potężne.
Bates uniósł nóż.
Drżąc z radoÅ›ci, Müller otworzyÅ‚ usta jak za dawnych dni i wypuÅ›ciÅ‚ pÅ‚omieÅ„. OgieÅ„ gorzaÅ‚ bez koÅ„ca. Przez chwilÄ™ szatnia równie dobrze mogÅ‚aby być Å‚Ä…kÄ… przed zamkiem, a troll szarżujÄ…cym rycerzem z lancÄ…. Na moment ożyÅ‚y stare wspomnienia.
A potem wszystko się skończyło.

SÅ‚oÅ„ce jarzyÅ‚o siÄ™ jak biaÅ‚a źrenica w bÅ‚Ä™kitnym oku. Z nieba laÅ‚ siÄ™ żar. Müller wyciÄ…gnÄ…Å‚ siÄ™ na krzeÅ›le ratownika, żeby brzuch zÅ‚apaÅ‚ trochÄ™ promieni. PrzechyliÅ‚ gÅ‚owÄ™ do tyÅ‚u, wystawiajÄ…c na sÅ‚oÅ„ce szyjÄ™, i jednoczeÅ›nie obserwowaÅ‚ basen. Jego dÅ‚onie leżaÅ‚y wnÄ™trzem do góry, gromadzÄ…c ciepÅ‚o. Powoli pusta przestrzeÅ„ w jego wnÄ™trzu zaczynaÅ‚a siÄ™ wypeÅ‚niać, chociaż nie jak za dawnych lat, kiedy wyszukiwaÅ‚ gÅ‚az na stoku wielkiej góry i rozkÅ‚adaÅ‚ skrzydÅ‚a, żeby chÅ‚onąć sÅ‚oÅ„ce caÅ‚ymi haustami. Nie, teraz byÅ‚ mniejszy i potrzebowaÅ‚ wiÄ™cej czasu, ale nadal byÅ‚o to przyjemne uczucie. Bardzo, bardzo przyjemne - Å‚Ä…czyć siÄ™ w ten sposób z ziemiÄ… i Å›wiatÅ‚em, w zgodzie z rytmem starego Heliosa.
- W mÄ™skiej szatni cuchnie - powiedziaÅ‚a Raquelle. Müller nie spojrzaÅ‚ na niÄ… w dół, ale wiedziaÅ‚, że kobieta chowa twarz pod rondem kapelusza.
- Możesz się tym zająć w czasie następnej przerwy?
- zapytała.
Müller wziÄ…Å‚ gÅ‚Ä™boki wdech, czujÄ…c w pÅ‚ucach gorÄ…ce, czerwcowe powietrze. DrżaÅ‚o nad ulicami. WidziaÅ‚, jak faluje nad czarnymi, krytymi gontem dachami.
- Dobrze. W czasie przerwy.
- Pewnie któryś dzieciak podpalił jakieś śmieci. Nie mam pojęcia, po co w taki upalny dzień ktoś bawiłby się ogniem. Nie zdziwiłabym się, gdyby było dzisiaj ze czterdzieści pięć stopni. A jeszcze nie ma drugiej. Powinniśmy na dziś zamknąć interes, jest za gorąco. Pompuję teraz wodę z miejskiego ujęcia, żeby schłodzić tę w basenie.
- To piękny dzień. Idealny, żeby posiedzieć na wieży - odparł.
W gÅ‚Ä™bokim basenie dwóch pÅ‚ywaków rozlewaÅ‚o na trampolinÄ™ wodÄ™ przed kolejnym skokiem. Nawet ze swojego krzesÅ‚a Müller widziaÅ‚, jak ciemne plamy kurczÄ… siÄ™ na deskach. PrzeleciaÅ‚ obok niego motyl. WyglÄ…daÅ‚ jak monarch, ale nigdy nic nie wiadomo. Może to byÅ‚ pokÅ‚onnik. Müller uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™.
- Jezu, ale z ciebie dziwak.
Raquelle przesunęła się, żeby stać w cieniu. Mocno pachniała balsamem z filtrem.
- Przypominasz mi kobietę, z którą pracowałam w zeszłym roku w San Bernardino. Pracowała przy basenie od zawsze, tak mi powiedziano, a im było cieplej, tym dłużej zostawała. Autentyczna czcicielka słońca, mówię ci.
Müller wyprostowaÅ‚ siÄ™ na krzeÅ›le i spojrzaÅ‚ uważnie na Raquelle.
- W San Bernardino całymi tygodniami jest taki upał, że dzisiejszy dzień przy nim to przyjemny chłodek. Nie mogłam tego wytrzymać.
Pierwszy pływak zanurkował z trampoliny. Drugi wyskoczył z basenu. Sadził szybkie susy, żeby nie poparzyć stóp. Teraz była jego kolej, żeby skoczyć.
- Trzeba lubić słońce, jeśli chce się być ratownikiem
- odparÅ‚ Müller. - Może powinienem poszukać tej kobiety. To chyba bratnia dusza.
Pływak podskoczył na trampolinie dwa razy, żeby nabrać wysokości. W najwyższym punkcie objął rękoma kolana, schował głowę i zrobił salto w powietrzu. Woda rozprysła się. Słońce rozbłysło tęczą w pyle wodnym. Na chwilę w powietrzu zawisły lśniące, wielobarwne diamenty, migoczące niczym miliony słońc.
- Tak - stwierdziÅ‚ Müller, opadajÄ…c na oparcie krzesÅ‚a.
- Może wybiorę się do San Bernardino.

Przełożyła Małgorzata Strzelec


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
NF 2005 08 pocałunek śmierci
NF 2005 08 twórca
NF 2005 08 tajemnica
NF 2005 08 sześć lat świetlnych do green scar
NF 2005 08 sprzedawcy lokomotyw
NF 2005 08 motyl w pekinie
NF 2005 08 ciernie
NF 2005 09 operacja transylwania
NF 2005 02 siła wizji
NF 2005 06 wielki powrót von keisera
NF 2005 10 prawo serii
NF 2005 05 balet słoni
NF 2005 10 misja animal planet
NF 2005 12
NF 2005 06 dęby
NF 2005 10 śniąc w lesie wyniosłych kotów
NF 2005 02 tatuaż
NF 2005 02 podróżnicy

więcej podobnych podstron