MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 06


Rozdział VI.
Canterlot, Equestria. Pazdziernik, 1251.
W tawernie było ciemno, gorąco i głośno. Stłoczyły się w niej tuziny oficerów,
zapełniając każdy kawałek przestrzeni, jaki można było dostrzec, i każdy, którego dostrzec nie
można było. Ledwo słyszała swoje przyjaciółki. Równie słabo je widziała. Jeśli chodzi o
oświetlenie lokalu, to właściciele tawerny już dawno przekroczyli granicę między
oszczędzaniem na świecach, a zwykłym skąpstwem. Wzięła oddech. Dla kucyka
przyzwyczajonego do wiejskiego powietrza, tutejsze było w jakiś sposób orzezwiające.
Pachniało... aktywnością. Życiem kucyków. Zapachy potu, gorącego jedzenia i tuzina różnych
rodzajów napitków mieszały się z zapachami miasta, wwiewanymi wraz z kurzem przez
otwarte drzwi. Ale ją w tej chwili interesował tylko jeden zapach. Spojrzała na stojący przed
nią kufel. Cydr był dobry. Gorący, dobrze przyprawiony, dojrzały. W dodatku, co zaskakujące,
świeży. Wciągnęła parę w płuca. Uśmiechnęła się z rozkoszą. Sama nie zrobiłaby lepszego.
Tutejsze kucyki może i są w większości wypacykowanymi snobami, ale musiała przyznać, że
umieją dobrze gotować, jeśli akurat nie są zajęte podbijaniem cen. Zawołała do barmana.
- Hej, kolego! Skąd wzięliście jabłka na ten cydr? Z Ponyville?
- Z Trotsburga, pszepani. - barman odparł, nie odrywając wzroku od szklanki, którą akurat
czyścił.
- Huh - pokręciła głową. - jeśli potrafią zrobić coś tak dobrego z jabłek z Trotsburga, to chyba
znają się na tym lepiej nawet ode mnie.
Przy stoliku zapadła cisza.
- Uh, Applejack, jesteś jeszcze z nami? - Twilight spytała po chwili.
- Oh, tak, pewnie, że tak. Rozmawiałyśmy o tutejszym cydrze, prawda? Cholernie dobry.
Rainbow Dash spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Nie, mówiłyśmy o tym, jak bardzo będziemy tęsknić za takimi wspólnymi posiłkami. I to już
od dobrych piętnastu minut. Co z tobą, Applejack? Zwykle nie jesteś taka roztargniona.
- Oh, sama nie wiem. Chyba po prostu nie chcę o tym myśleć. Ledwo się tu dostałyśmy,
prawie nie znamy kucyków z naszych oddziałów, kompletnie nie wiemy, co niby mamy robić,
a mimo to wyruszamy? Pewnie, że będzie mi brakowało tych spotkań, ale przecież będziemy
się widywać. I mamy chyba ważniejsze tematy. Skoro wyruszamy tak szybko, to znaczy, że
gryfy są bardzo blisko. A moje kucyki nie kopną porządnie kamienia, choćby od tego zależało
ich życie. A to nie jest przenośnia.
Pinkie wynurzyła pyszczek z miski swojej kolorowej zupy.
- Mhhhmh ahah, a moje dziewczynki radzą sobie świetnie! Są coraz lepsze w mojej grze
Simon Mówi Maszeruj W Ten Sposób. I podobają im się moje piosenki, które śpiewamy na
spacerach. I kto nie kocha bikowywać? Będziemy obozować, gdzie tylko będziemy chciały!
Ha ha! A niektóre--
- Uh, Pinkie, chciałaś powiedzieć: biwakować, ale-- Applejack spróbowała wtrącić, chociaż
wiedziała, że równie dobrze mogłaby próbować uciszyć burzę.
- Boją się gryfów, ale my przecież nie będziemy z nimi naprawdę walczyć, no, trochę
będziemy, ale przede wszystkim będziemy biegać dookoła lwów a Applejack i ogiery będą z
nimi walczyć, a my będziemy je kopać a wtedy one będą uciekać! Ha ha ha! Kocham być w
lżejszych piechurkach!
- W lekkiej piechocie, Pinkie, a lekkiej dlatego, że nie dostaniecie nawet pancerzy.
- Nooo, ba! Jak miałybyśmy biegać nosząc jakieś wielkie głupie metalowe rzeczy? Dashie też
nie dostanie pancerza, bo też musi być szybka!
- Dokładnie! - Twilight zaśmiała się nerwowo. - Wy dwie na pewno nie będziecie nosiły
niczego głupiego, dużego ani metalowego. Będziecie bez żadnej ochrony na linii frontu. Tak.
Żadnej z nas to nie martwi, nie. - pokręciła głową. To nie była odpowiednia chwila na takie
myśli. - W każdym razie, teraz moja kolej? Tak. Jakoś dogaduję się z moimi dziewczętami, ale
one są takie... słabe. Naprawdę słabe. Słuchajcie. Pocisk leci po paraboli, prawda? Energia
magiczna zapłonu jest precyzyjnie dobrana, kąt nachylenia działa i waga pocisku też.
Pozostają proste obliczenia. Każdy zrebak powinien umieć trafić dokładnie w cel. Wy byście
potrafiły, prawda? - żadna się nie odezwała. Zresztą, Twilight nawet nie dała im szansy. - Ja
mogłabym to robić we śnie. - oddychała ciężko, w jej głosie pojawiła się frustracja. - A kiedy
każę którejś z nich trafić w drzewo oddalone o 100 metrów, to wiem, że to drzewo jest
najbezpieczniejszym miejscem w całej Equestrii. W dodatku obliczenia zabierają im o wiele
więcej czasu, niż powinny. Nie wiem, co jeszcze mogę zrobić! Podałam im odpowiednie
równania i wszystkie potrzebne dane. Czego. Jeszcze. Im. Potrzeba. - gestykulowała
zawzięcie. - No, czego? Niczego. W dodatku ładują działa tak wolno, i boją się odpalać
ładunki, bo usłyszały, że jakiemuś kucykowi urwało wczoraj róg.
- A urwało? - Rarity spytała, unosząc brew.
- & Tak. Tak, urwało. - przyznała. - Ale nic mu nie będzie. Odrośnie. I nie o to chodzi! Chodzi
mi o to, że... Ah, sama nie wiem. Nie jesteśmy gotowe. - podniosła filiżankę herbaty do ust.
- Ja mam tak samo. - Rarity westchnęła, mieszając łyżką w swojej zupie. - Nie uszyłyśmy
jeszcze nawet jednej czwartej potrzebnych mundurów, a one wszystkie pracują tak wolno i
niestarannie. Zawsze mówiłam swoim klientkom, że mogą dostać piękną suknię za tydzień,
albo byle jaką jutro, ale gdybym zatrudniała w Butiku którąś z moich dziewcząt, to
mogłabym obiecywać najwyżej okropną sukienkę za dwa miesiące od teraz, a i tyle mogłoby
nie starczyć.
- Oh, to faktycznie problem. - Rainbow Dash powiedziała drwiąco. - Twoje kółko krawieckie
sobie nie radzi. Wow. Ja osobiście bardziej martwię się, że moje dziewczyny najwyrazniej nie
widzą różnicy między lotem nisko nad ziemią i uderzaniem w nią. A jeśli lansjer zrobi coś
takiego w środku bitwy, to jest po nim. Błędy pegazów mają poważniejsze konsekwencje,
Rarity. Niektóre kucyki muszą naprawdę walczyć.
- Jak śmiesz! Jednorożce też mają ważne zadania do wypełnienia! To, że nie nadajemy się
do... rozrób, jak inne kucyki, nie znaczy, że nie musimy tak samo brudzić naszych kopyt!
Będziesz nam dziękować, mogąc spać w wygodnym namiocie, który my uszyliśmy i
rozbiliśmy, pod ciepłym kocem zrobionym przez nas! I będziesz się cieszyć, że jesteśmy z
wami, jedząc jedzenie ugotowane przez nas, i że przyciągnęliśmy wozy z zaopatrzeniem,
mimo że to nie my jesteśmy silnymi kucykami! Hmph! Ktoś tu powinien przeprosić wszystkie
jednorożce!
- Jedyne, co muszę mówić do większości jednorożców, to proszę pana albo pani, i to tylko
dlatego, że ktoś uznał, że to one powinny dowodzić, mimo że nigdy nawet nie musiały
naprawdę walczyć! - Dash skrzyżowała kopyta na piersi.
- Rozumiem cię, Dash. - Twilight powiedziała łagodnym tonem. - Może to nie w porządku, że
wszyscy wyżsi oficerowie są jednorożcami. Ale one czytały o wojnie, i wiedzą, jak
zorganizować armię. Z pewnością kiedy tylko jakiś pegaz albo ziemny kucyk udowodni swoją
wartość, zostanie awansowany bez względu na rasę albo płeć.
- Tak. - Fluttershy kiwnęła głową, żując sałatę. - Inaczej byłoby nie w porządku. - zamilkła.
Reszta patrzyła na nią. Uśmiechnęła się do nich.
- A ty... Powiesz nam, dlaczego twoje dziewczęta nie są gotowe? Wiesz, to teraz robimy. -
Applejack spytała.
- Oh, nie, mój oddział jest mieszany. Rozmiar, siła, szybkość, wszystko inne, u nas nie ma
znaczenia. Liczy się tylko, czy jesteśmy dzielni, i czy obchodzą nas ranne kucyki.
- I... Nie przeszkadza ci całe to... bycie dzielną? Nie będziesz się bała wlecieć w sam środek
bitwy i wyciągać stamtąd rannych, kiedy wszędzie dookoła będą lwy i gryfy? Nie chcę cię
teraz przestraszyć, ale zwykle nie jesteś taka spokojna w takiej sytuacji.
- Oh, nie, Applejack. Nie będę robić nic takiego. Nie jestem dzielna jak inne kucyki. Mam
zamiar uciec, jak tylko zacznie się bitwa, i nigdy się nie zatrzymać. - mówiąc to, cały czas się
uśmiechała, ale jej głos był całkowicie spokojny.
- Uh... To żart, prawda? - Applejack spojrzała na resztę przyjaciółek, które tylko wzruszyły
ramionami.
- Nie, nie żartuję. Wojna jest straszna, a jeśli będę próbowała wyciągnąć jakiegoś kucyka z
bitwy, może mi się stać krzywda. A nawet jeśli nie, to kucyk którego uratuję wróci tam i da się
znowu skrzywdzić, albo skrzywdzi kogoś innego. Więc mam zamiar uciec, bo gdyby wszyscy
uciekli, nie byłoby wojny.
Nikt się nie odezwał. Rainbow Dash zerwała się z miejsca i gwałtownym ruchem kopyta
strąciła naczynia ze stołu.
- Co? Nie! Nie możesz tego zrobić, Fluttershy! A co, gdyby mi stała się krzywda? Albo Pinkie?!
Mówisz, że gdyby Pinkie coś się stało, to pozwoliłabyś jej po prostu umrzeć?! Że zostawiłabyś
wszystkie z nas na śmierć?! Jesteśmy twoimi przyjaciółkami, tak długo, jak to jest bezpieczne?
Pinkie też wstała, wyglądała wyjątkowo poważnie.
- Jesteśmy przyjaciółkami, Fluttershy. Przyjaciółki dbają o siebie nawzajem.
Fluttershy odwróciła wzrok, rumieniąc się.
- Wiedziałam, że nie powinnam nic mówić. Ale myślałam, że zrozumiecie. Lwy i gryfy też
mają przyjaciół. A ja nie chcę, żeby ktokolwiek umierał. Nie chcę brać w tym udziału.
Applejack wstała i stanęła przy Dash, patrząc na Fluttershy spode łba.
- Nigdy nie myślałam, że jesteś tchórzem, Fluttershy. Nieśmiała, tak. Nerwowa, tak.
Bojazliwa, i wręcz przerażona większością rzeczy, tak. Ale mimo to, nigdy nie miałam cię za
tchórza.
Twilight wstała.
- Ty już bierzesz w tym udział, Fluttershy. Tak jak my wszystkie. Nie możesz uciec. Bo
jesteśmy przyjaciółkami. Nawet jeśli musimy robić rzeczy, na które nie mamy ochoty.
Rarity wstała.
- Nie mam nic do dodania. Chcę tylko wyrazić, że rozumiem i w pełni popieram ich
oburzenie. Cóż, a więc jednak coś dodałam. Ale nic więcej!
Fluttershy opuściła wzrok. Nerwowo tupała kopytem o podłogę.
- Przepraszam, dziewczęta. Nie powinnam była tego mówić. To było niewłaściwe. Jestem po
prostu zdenerwowana.
Reszta wróciła na swoje miejsca.
- Wszystkie jesteśmy. - Twilight powiedziała. - To nic złego. Ale musimy zrobić, co do nas
należy. Cieszymy się, że będziesz z nami.
Fluttershy przełknęła ślinę, patrząc na swoją sałatę. Powiedziałam tylko, że nie powinnam
była tego mówić. Oderwała kawałek i zaczęła żuć. Nie powiedziałam, że tego nie zrobię.
Sweet Apple Acres, Equestria. Pazdziernik, 1251.
Derpy spojrzała w górę. Miała przed oczami piękny obraz: czarna, uskrzydlona
sylwetka Cloudkicker na straży obozu, a w tle czerwone niebo. Może właśnie tak powstały
legendy o aniołach-stróżach? Derpy zatrzęsła się, i owinęła się ciaśniej kocem. Z dnia na dzień,
coraz trudniej było jej się ogrzać. Po pierwsze dlatego, że nie miała wystarczająco ruchu, przez
przesiadywanie całymi dniami za biurkiem. Po drugie, traciła na wadze. A może po prostu
robiło się zimniej? Nie, to niemożliwe. Celestia nie sprowadziłaby zimy w obliczu takiego
kryzysu. Pogrążyła się w myślach. Miała nadzieję, że Dinky i Carrot Top nie straciły koców,
które im zapakowała. To były naprawdę porządne koce, i-- Cloudkicker wylądowała przed
nią, wzniecając wiatr, i zasalutowała.
- Kapitanie. - Derpy oddała salut, kiedy już wydostała kopyto spod koca, w który się zaplątało.
- Szeregowa. Raport? - Cloudkicker - ku irytacji Derpy - tłumiła śmiech, ale zaraz
spoważniała.
- Zauważyłam kolumnę dymu, dystans ponad pięćdziesięciu kilometrów, na północny-zachód
od nas. Tam. - wskazała kopytem ponad jabłonie. Derpy zmarszczyła brwi i myślała przez
chwilę, z wysuniętym koniuszkiem języka.
- A Skywishes mówił, że nasza armia opuściła Canterlot i skierowała się na południe, prawda?
- Nie byłam obecna na tamtej odprawie, proszę pani. Ale dym był na północ od nas.
- I jest daleko od nas, prawda?
- Co najmniej dzień drogi.
- Dziękuję, szeregowa. - Derpy zasalutowała krótko. - Idz coś zjeść. Państwo Cake
przygotowali dla was niespodziankę.
- Ohh! Dzięki! Um, proszę pani. - Cloudkicker aż zapiszczała z radości, po czym w
podskokach ruszyła do stodoły.
Derpy wyciągnęła z szuflady mapy. Zamknęła lewe oko i zaczęła je studiować. Hmm... W
promieniu pięćdziesięciu są tylko lasy, a po mieliby je palić? Nie, muszą być tutaj. Bridleshire,
odległe o sto kilometrów. Hm. Gryfy musiały się niezle postarać, żeby wzniecić kolumnę
dymu widoczną z tak daleka. Cloudkicker ma dobry wzrok, a zachód słońca musiał jeszcze
wyostrzyć widok, ale mimo to... Hm. Zwinęła mapy. Jutro wyruszają. Mieszkańcy Bridleshire
na pewno potrzebują pomocy. Ale najpierw powinna chyba coś napisać. To będzie dla jej
kucyków prawdziwy początek wojny, chciała, żeby były w dobrych nastrojach. Napisze... Hm,
jakby to ująć w słowa...
- Hej ruszamy na wojnę gryfy tu są o kurczę ale SUPER! - usłyszała za sobą szczebiotanie.
Odwróciła się. Oh. Oh, nie. Nie, nie, nie. Zobaczyła pomarańczową klaczkę z purpurową
grzywą, podskakującą w miejscu i machającą małymi skrzydłami. Obok niej były dwie
następne, żółta, trzymająca łuk, i biała z kręconą grzywą.
- PARTYZANTKI UROCZEGO ZNACZKA! - krzyknęły razem.
Derpy opadła szczęka. Nie. Przenosiła wzrok z jednej na drugą, i trzecią, i od nowa.
- Wow, Kapitanie. - powiedziała Applebloom. - Jesteś większa od dwóch z nas naraz! Założę
się, że to dlatego jesteś dowódcą!
- Nieee. - Scootalo przewróciła oczami. - Jest dowódcą, bo najlepiej lata, tak jak ja jestem
naszym dowódcą bo najlepiej latam.
- Ty wcale nie umiesz latać! - zawołała Sweetie Belle.
- Wcale że umiem! Umiem skakać dziesięć razy dalej niż ty, kiedy macham skrzydłami! To to
samo! A ty nie umiesz czarować, więc... Nie mów, że ja nie umiem latać! - Trójka zaczęła się
przekrzykiwać. Derpy przygryzła wargę. W końcu wstała i krzyknęła.
- Poruczniku Apple! Poruczniku Apple, proszę do mnie, natychmiast!
Applebloom od razu zwróciła uwagę na Derpy.
- Hej, mój brat tu jest? Dlaczego go nie widziałam?
- Bo ogólnie niewiele się widzi, chowając się w pudłach w stodole. Gdybyś wycięła otwory jak
ja, widziałabyś go cały czas! - odparła Sweetie Belle.
- Nie miałam nożyczek! A ty nie chciałaś mi wyciąć!
- Taaajest. Porucznik Apple melduje się. - Poszukiwaczki odwróciły się w stronę zródła głosu. -
Potrzebujesz czegoś, Kapitanie?-- Oh. Oh, jej. Applebloom, co ty tu robisz, do licha? I ty
Scootaloo, i Sweetie Belle? Uh, Kapitanie, nie możemy ciągać ze sobą zrebaków.
Derpy westchęła.
- Wiem, Big Mac. To znaczy, wiem, poruczniku. Nie wiem, skąd się tu wzięły. Musiały się
gdzieś chować. Sama nie wiem. Co z nimi zrobimy? Karawany już nie dogonią. Mogłabym
znalezć kogoś, kto by tu został i zajął się nimi, ale to by znaczyło, że zostawiamy je na pastwę
gryfów.
- No, to mamy zagwozdkę.
- Mogę walczyć! - Applebloom zapiszczała. - Jestem dużym kucykiem! Powiedz jej, braciszku!
Powiedz, że potrafię już sama zbijać całe jabłonie!
- Nie! - Mac schylił się do niej. - Jesteś bardzo silną klaczką, Applebloom, ale ciągle tylko
klaczką. Nie możesz walczyć. Nie pozwolę ci. Wasza trójka miała zostać ewakuowana. -
spojrzał z powrotem na Derpy. - Nie wiem, Kapitanie. Musimy je z sobą zabrać. Chyba, że
wymyślimy coś innego, zanim wyruszymy. Nie wiem.
Derpy przejechała kopytem po grzywie.
- Wyruszamy już jutro, Mac-- Poruczniku. Jutro rano. Gryfy są blisko. - wskazała pustą kartę
na biurku. - Właśnie zaczynałam pisać oświadczenie, kiedy one się pojawiły.
- Może będą zostawać na wozach? W końcu i tak będą pod strażą. Poza tym, mamy kucyki
jak porucznik Redheart, które nie będą walczyć.
- Ale to ciągle wojna. Co, jeśli kiedyś wpadniemy w zasadzkę? Mogą zginąć!
- Zginą na pewno, jeśli je tu zostawimy.
- Nie możemy zabierać każdego zrebaka, na jakiego się natkiemy. Musimy poruszać się
szybko.
- Wiem. A napotkamy wiele zrebaków.
Derpy spojrzała na klaczki, a potem na północny-zachód, ponad jabłonie, na które
wskazywała wcześniej Cloudkicker, w stronę niewidocznej armii za nimi. Z powrotem na
klaczki. Na Applebloom. Na Bic Maca. I zakryła twarz kopytami.
- Musimy. Musimy, poruczniku. Zabieramy je z nami. W końcu to dla nich walczymy. Nie
możemy ich zostawić. Jeśli znajdziemy inne, nimi także się zajmiemy. Jeśli zaczną nas
spowalniać, albo nie będziemy w stanie ich wykarmić, wydzielimy oddział, który odeskortuje
je w bezpieczne miejsce.
- Będziemy mogli sobie na to pozwolić? Zmienić część milicji w niańki?
- Pewnie nie. - Derpy westchnęła. - Ale ja nie mogę ich zostawić. I ty też nie.
Mac spojrzał na klaczki, które właśnie oglądały mapę, zabraną z biurka Davenporta.
- Tak. Masz rację. Nie mogę, mimo że wiem, że ciąganie ich z nami to cholernie głupi pomysł.
Ale dobrze. Znajdę im jakieś miejsce do spania. Potrzebujesz czegoś jeszcze?
Derpy potrząsnęła głową.
- Tylko czasu na napisanie oświadczenia. - przygryzła wargę. - Poruczniku?
- Tak, pani Kapitan?
- Ja... Chciałam spytać. Czy mógłbyś... ze mną porozmawiać. Dzisiaj w nocy.
- Chcesz porozmawiać, Kapitanie?
Derpy poczuła, że się czerwieni. Spróbowała uśmiechnąć się swobodnie. Udało jej się
uśmiechnąć głupkowato.
- Um... tak. Denerwuję się. Wiele rzeczy się niedługo wydarzy. Muszę z kimś porozmawiać. Z
kimś, komu mogę zaufać, że zachowa wszystko dla siebie. Więc... mógłbyś? No wiesz?
Porozmawiać ze mną?
Mac uśmiechnął się łagodnie.
- W porządku, pani Kapitan. Możemy porozmawiać, jeśli tego ci potrzeba. - odwrócił się do
klaczek, przyglądających się drewnianym włóczniom stojącym w rzędzie pod ścianą.
- Chodzcie, dziewczynki. Znajdziemy wam jakieś miejsce do spania.
Grupka wyszła, klaczki szły za nim, brykając wesoło.
Derpy patrzyła, jak odchodzą. Mac był dobrym kucykiem. I rozmawiał z nią, jakby ona też
była dobra. Westchnęła. Za bardzo na nim polegała. Potrzebowała go. Żeby wydawał rozkazy.
Żeby doglądał oddziału. Żeby jej doradzał. Żeby ją uspokajał. Wiedziała, że nie może się
uzależniać od jednego kucyka. Ale jeśli nie od niego, to od kogo? Czy był ktoś inny, taki jak
on? Wzięła głęboki oddech. I wydech. Przy nim było tak łatwo. Ale musiała powierzać ważne
zadania także innym kucykom. Zdmuchnęła kosmyk włosów, spadający jej na twarz. To nie
była kwestia na dzisiaj. Ani na jutro. Miała swoje obowiązki, a jeśli Mac pomagał jej je
wypełniać, to dobrze. Dowódca musi umieć rozróżniać ważne problemy od błahostek. A
problemy będą zawsze, codziennie nowe. Zawsze będzie coś nowego do zrobienia. -
powiedział głos w jej głowie. Zignorowała go, i przygryzła wargę. Myśl tak dalej,
usprawiedliwiaj się, a niedługo będziesz całkiem zależna od niego. We wszelkich możliwych
aspektach. Warga zaczęła krwawić. Nie. Musiała pisać. Musiała- A on w końcu umrze. Albo,
co gorsza, będziesz musiała wybrać między dobrem jego, a dobrem oddziału. Derpy, Derpy.
Czy aby już tego nie zrobiłaś? Czy nie złamałaś zasad, żeby uratować jego siostrę? I to tylko
dlatego, że tak bardzo chcesz kogoś, kto NIE NIE NIE NIE *trzask* Uderzyła się kopytem w
skroń. Nie. Nie czas na wątpliwości.
Wzięła pióro w zęby, i zaczęła pisać.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 33
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 01
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 15
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 27
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 29
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 02
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 02
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 32
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 11
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 36 (KONIEC)
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 16
MLP FIM Fanfic Rainbow Factory
07 Rozdział 06
Rozdział 06 Kontroler napędu dysków elastycznych
kopczewska (pliki z kodami) Rozdział 06 Modelowanie przestrzenne

więcej podobnych podstron