NF 2005 12 sprzedawca ryb


SPRZEDAWCA RYB
TOBIAS S. BUCKELL

Li Hao-Chang stoi przed kolorowym straganem pełnym świeżo złowionych ryb i targuje się z wieśniakiem z Kantonu o cenę chryzora. Tam gdzie nabrzeże się zważa, a wody portowe są za płytkie dla większych trawlerów, na skrawku starego betonu i ziemi rozkwita targ rybny. W końcu cena osiąga zadowalający pułap.
- Xie xie - dziękuje Li i zawija rybę w starą gazetę.
Jego wzrok przyciąga jeden z nagłówków: "Sygnały z przestrzeni kosmicznej".
Li nie bardzo się tym przejmuje. Niech wszyscy ludzie będą sobie pod wrażeniem odkrycia - Li interesuje się tylko handlem rybami. Musi zarobić dość, żeby zapłacić czynsz, kupić jedzenie i trochę odłożyć na później. Jeśli nie sprzeda dosyć, aby opłacić komorne, przyjdą miejscowe opryszki i go pobiją. Jeżeli nie zarobi na jedzenie, jego żona będzie głodować, a jeśli niczego nie odłoży, nigdy nie zdoła uciec od Makao i zapachu ryb, który przenika jego życie.
Gorączkowe okrzyki w pobliżu straganu cichną nieco. Li podnosi wzrok znad lodu, którym obkłada ryby, i patrzy, co się dzieje. Ciemna postać w długim płaszczu idzie wśród straganów rybnych ze spokojną pewnością siebie.
Pepper.
Mężczyzna zwany Pepperem zatrzymuje się i węszy. Powietrze jest przesycone zapachem ryb, rynsztoku i potu. I czegoś jeszcze. Ponad wonią rekinów o skórze jak papier ścierny i jeszcze dyszących strzępieli unosi się odór strachu.
Li Hao-Chang uważnie obserwuje Peppera. Stoi za stołem z nieobrobionej sklejki, błyszczącym ód rybiego śluzu, i denerwuje się. Odwraca wzrok,
Może najemnik coś wyczuwa, może jego refleks jest wyostrzony do granic możliwości, a w żyłach buzuje mu mieszanka indywidualnie dobranych chemikaliów. Może zaraz sięgnie pod ciężkie fałdy ciemnoszarego, impregnowanego płaszcza i wyciągnie ogromną śrutówkę.
Spojrzenie stalowoszarych oczu Peppera omiata ulicę i wwierca się w Li Hao-Changa.
- Dzień dobry, Hao-Chang.
Jego głos ma ten sam sztuczny, szary odcień co oczy. Jedno i drugie tak zaprojektowano, aby budziły szacunek. Li ma pewność, że Pepper nie przyszedł kupić strzępiela.
- Dzień dobry, panie Pepper.
Li stara się ograniczyć rozmowę do minimum. Najemnik zwykle I nie zjawia się dla pogaduszek.
i Rozgląda się po sąsiednich straganach. Jego obecność rozcina i paplaninę tłumu jak nóż. Kalejdoskop twarzy przedstawicieli i różnych ras mija stół Li. Różnice między nimi są ledwo zauważane w porównaniu z Pepperem, który wyraźnie odcina się od otoczenia. Rastafariańscy najemnicy nie pasują do żadnego krajobrazu, a już na pewno nie do Makao. Skórzany płaszcz Peppera sięga niemal ziemi; kapuśniaczek spływa po nim strumykami. Najemnik nosi dredy związane w koński ogon.
Li dostrzega delikatne poruszenie w dali, ktoś przepycha się przez tłum. Jego uszy wychwytują odległy, opóźniony strzał z broni z tłumikiem. Uderzenie pocisku szarpie ciałem Peppera i mężczyzna upada na chodnik. Jakiś wieśniak mija go pospiesznie, ze schyloną głową. Napastnik chowa broń do kieszeni, a potem pochyla się nad ciałem. Li słyszy charakterystyczny brytyjski akcent:
- No. Padł.
Srebrzysty opancerzony rolls royce o przyciemnionych szybach szybko przebija się przez tłum spanikowanych klientów. Tylne drzwi otwierają się na oścież. Mężczyzna ciągnie najemnika po betonie i ładuje go do samochodu. Angol ma tyle przeszczepionych mięśni, że z trudem sam wsiada do samochodu.
Li patrzy na strzępiela i czeka, aż rolls royce odjedzie. Kiedy podnosi wzrok, przed stołem jest już tylko pusty chodnik.
- Ni hao - mruczy pod nosem.
Chodnik jednak nie jest całkiem pusty. Obok kałuży krzepnącej krwi, która już przybiera rdzawy odcień na brudnym, popękanym betonie nabrzeża, leży mały dysk.
Li rzuca się, żeby podnieść przedmiot. Pepper regularnie zachodzi na nabrzeże. Jeśli Li wyświadczy mu przysługę i przechowa dysk, to może najemnik odpłaci mu się kiedyś tym samym.
Pokryty zielonymi, niezrozumiałymi symbolami dysk klika raz, gdy Li podnosi go z ziemi. Sprzedawca ryb patrzy na palec i widzi kropelkę krwi. Pewnie rozciął opuszek o kawałek szkła.
Li Hao-Chang wraca do straganu i chowa dysk do portmonetki. Może Pepper zapłaci mu za niego yuana. O ile wróci, dodaje w myślach, wycierając skaleczony palec strzępkiem gazety.
Ale Li wierzy w Peppera. Najemnika otacza tajemnicza aura niezwyciężoności. Spaceruje nabrzeżem, a tutejsi trzymają się od niego z dala. Wszystkie miejscowe gangi, niezależnie od koloru skóry. Opaleni Włosi, bladzi Amerykanie - wszyscy zdążyli się już przekonać o umiejętnościach Peppera. Nigdy więcej nie , próbowali go zaczepiać.
Czarni szczególnie nerwowo reagują na jego obecność. Pepper ma czekoladową skórę i szare oczy białego człowieka. Nie przywiązuje wagi do rasy, zabija czarnych równie sprawnie jak białych albo żółtych. Nazywają go czarnym duchem.
Czarny duch, ponieważ po każdej walce, niezależnie od obrażeń, Pepper wraca żywy. Jak wiele zapasowych pomp krwi zaszyto w jego piersi? Ile sztucznej adrenaliny produkują chemiczne fabryki w jego żołądku? Czy komórki jego oczu rzeczywiście zawierają sokole geny? Na ten temat krążą różne plotki.
Li Hao-Chang już widywał takie sceny. Pepper wróci.

Li Hao-Chang wraca do domu wcześniej niż zwykle i wręcza Mei dwa chryzory.
Mei uśmiecha się i dyga.
- Z przyjemnością zjem z tobą kolację.
Ryż już gotuje się w woku. Rybę można pokroić i podsmażyć, a potem wymieszać z ryżem. Mei przywykła do ryb. Gotowanych, smażonych, pieczonych, przygotowywanych na wszelkie możliwe sposoby. Rybny rosół daje mężowi w termosie na i lunch. Rybę w cieście jedzą na śniadanie przed jego wyjściem do pracy. :
Li wie, że żona tęskni za smażoną wołowiną prawie tak bardzo i jak on, ale oszczędzają pieniądze na podróż. Z Makao do Manili, j
a stamtąd do Stanów Zjednoczonych Ameryki.
- Wo ai ni - mówi cicho i całuje ją we włosy. Ona śmieje się i odsuwa, zabierając rybę.
- Daj mi ugotować rybę, Li. Potem nad ryżem porozmawiamy sobie o miłości.
Li śmieje się i wchodzi przez zasłonę z koralików do umywalni.
- Dzisiaj na targu rybnym był Pepper - mówi, szorując się, aby zmyć zapach ryb.
Nic z tego. Zapach nie znika mimo twardego, ziarnistego mydła. Przesiąka ubranie, siennik, nawet ściany domu. Li spłukuje dłonie i wraca do kuchni.
- Kupił jakąś rybę?
Li śmieje się i podchodzi, żeby pomóc Mei. Fachowo obsmaża podawane przez nią kawałki ryby we wrzącym oleju. Dzięki przyprawom żony aromat jest słodki, ale nadal znajomy.
- Nie, nie sądzę, żeby pan Pepper lubił ryby. Przyjechał brytyjski samochód i go zabrał.
Mei klnie pod nosem i sieka łeb chryzora. Nie lubi Brytyjczyków. Jej rodzina nadal jest nieufna - po Tajwanie, po wojnach opiumowych, całej tej historii, która dla Li dawno została pogrzebana.
Przytula żonę.
- Brytyjczycy nie będą go długo trzymać.
- Ciekawe, po co go zabrali - zastanawia się Mei. - To niebezpieczny człowiek.
- Może czegoś od niego chcą. Ten Pepper wie różne rzeczy. Li orientuje się, że żona nie chce już rozmawiać o najemniku.
Zmienia więc temat, równocześnie próbując rosołu.
- Dobry, jak zwykle.
- Xie xie.
Li bierze misę z ryżem, nakłada łyżką trochę ryby i rosołu, stuka pałeczkami, prezentem od brata Mei. Zawsze oddaje cześć pamięci Ahna przy ich wspólnych posiłkach.
- Było dziś więcej zagranicznych turystów - mówi Mei z ustami pełnymi ryżu. - Dostałam hojne napiwki. Mężczyzna z Teksasu. Opowiedziałam mu o naszym marzeniu. Był bardzo miły.
- To dobrze.
Li rozmawia z żoną o pogodzie i budowanych dokach. Ona mówi mu o białych turystach, których oprowadzała po Makao. Nagrywają wszystko miniaturowymi kamerami, podczas gdy ona prowadzi ich w małych grupkach jak stadka owiec. Nie wierzy, żeby cokolwiek widzieli - ciągle chowają się za małymi kamerami i ikonkami "zoom" albo "przesuń w lewo".
Li chichocze. Jego żona jest bystrą kobietą.
Po kolacji szybko zmywa miski i' idzie za Mei na siennik. Po pięciu latach nadal zadziwia go fakt, że porzuciła dla niego Pekin.
Całuje ją, a potem kładą się na sienniku.
Kiedy wyciąga rządową prezerwatywę, widzi w oczach żony smutek. Wie, że ona chce mieć dzieci, ale teraz nie mogą pozwolić sobie na dziecko. Nie, dopóki nie dotrą do Ameryki.
- Tak będzie lepiej - mówi, wiedząc, że smutek szybko minie i Mei znowu będzie radosna jak zwykle.
- Wiem - odpowiada, przyciągając go do siebie. - Ale to niczego nie ułatwia.

Pukanie budzi Li. Mężczyzna mruga raptownie, żeby się rozbudzić, i potykając się, idzie wśród ciemności. Pada deszcz. W drzwiach stoi ciemna postać. Li przezwycięża zawroty głowy.
- Hao-Chang - głos Peppera przebija się przez oszołomienie Li, który natychmiast przytomnieje.
- Pepper, mam coś dla pana - mówi szybko. Zastanawia się, co najemnik tu robi. Pepper mruga.
- Qing jiang ying wen - mówi powoli, niepewnie.
Zwykle jego kantoński jest nienaganny, ale teraz najemnik potyka się na słowach, jakby były mu całkiem obce.
- Po angielsku. - Li kiwa głową. - Przepraszam. Oczywiście, że po angielsku. Mam coś, co panu wypadło, dysk, na chodnik, dzisiaj.
Pepper kiwa głową. Li zauważa, że jest w złym stanie. Krew przesiąka przez koszulę pod skórzanym płaszczem.
- Ma dołączony nadajnik. Dlatego tu trafiłem.
- Przyniosę go panu.
Li odwraca się, żeby wyciągnąć przedmiot z portmonetki, ale Pepper łapie go za rękę. Li odruchowo próbuje się wyrwać; ogarnia go strach, gdy dociera do niego, że nie wyrwie się z tego uścisku. Pepper wyciąga małą igłę i ignorując krzywiącego się Li, wbija mu ją pod skórę.
- Dysk jest ważny. I zatruty, aby zabił każdego, kto go ukradnie. Zostałeś zainfekowany, kiedy go dotknąłeś. Teraz już nic ci nie grozi.
Pepper wchodzi do kuchni i ostrożnie siada na ławie. W tej samej chwili zjawia się Mei, otulona szlafrokiem. Li patrzy na czubek palca, a potem zamyka drzwi.
- Wan shang hao - mówi Mei, witając Peppera.
- Dobry wieczór - odpowiada mężczyzna. - Przepraszam, że was obudziłem. Jestem poważnie ranny i nie mam dziś gdzie spać.
Mei rzuca Li szybkie, pytające spojrzenie - co ten niebezpieczny człowiek tu robi? Li sam się zastanawia, ale myśli o yuanach Peppera i o Ameryce, więc kiwauspokajająco głową. Mei z niechęcią odwraca spojrzenie i zerka na najemnika.
- Przyniosę panu koc.
Li łapie portmonetkę i wręcza Pepperowi mały dysk. Najemnik chowa go do kieszeni, bierze koc od Mei. W ciągu minuty jego szare oczy zamykają się i mężczyzna zasypia.
Mei po cichu przygotowuje imbryk herbaty. Siadają z mężem i patrzą na potężnego czarnego człowieka śpiącego na ich podłodze.
- Czy on umrze? - głośno zastanawia się zdumiony Li. Głos łamie mu się lekko. Mei kręci głową.
- Nie umrze. Jest silny; tak go zbudowano, aby radził sobie w podobnych sytuacjach.
Zna się na takich rzeczach. Kiedyś studiowała medycynę w Pekinie.
- Pewnie zostanie tu przez jakiś czas - dodaje.
- A co, twoim zdaniem, miałem mu powiedzieć? Żeby poszedł sobie precz? - syczy Li. - Miałem mu odmówić?
Mei nie odpowiada, niezadowolona wbija wzrok w przestrzeń. Li sączy herbatę i powoli się uspokaja. Ona wie, że robi dla nich, co tylko w jego mocy.
Li pochyla się ku żonie i całuje ją w czoło.
- Muszę wcześniej iść na targ rybny - mówi. - Wracam do łóżka.

Ciepłe ciało Mei tuli się do niego. Li odsuwa się i z niechęcią wstaje. Poranek jest zimny. Pepper śpi na podłodze w kuchni. Na kocu, który dała mu Mei, pojawiły się brunatne plamy.
Deszcz nadal wygrywa capstrzyk o ścianę małego mieszkanka.
Li parzy herbatę, wypija ją szybko, a potem zatrzymuje się, żeby złapać dwa wielkie kosze z wikliny, i wychodzi do portu. Tam w bladym świetle poranka kupuje ryby prosto z trawlera. To dziwaczna transakcja - odbywa się w całkowitym milczeniu. Li wskazuje yuanem zaciśniętym w garści, a mężczyźni zagarniają wybrane ryby do jego koszy.
Niesie ładunek na stragan. Jego grzbiet napina się pod ciężarem.

W porze lunchu Mei przychodzi z termosem pełnym rybnego rosołu.
- Zapóminalski! - podśmiewa się z męża.
- Jak zwykle.
Mei całuje go w nos. Potem marszczy brwi.
- Nasz "gość" nadal śpi. Uprałam i zmieniłam mu koce. Gorączkuje teraz. Myślę, że przed wieczorem mu się poprawi.
- Może coś kupisz? - pyta Li, podsuwając jej kałamarnicę. - Pyszna.
Mei odpychają.
- Bu shi. Nie chcę twoich ryb, sprzedawco, idź i sprzedaj ją jakiemuś innemu biedakowi.
Mei odwraca się i idzie wśród rzędów straganów, a Li patrzy na nią z dumą. Jest piękną kobietą, a on jest szczęściarzem. Będzie nam się dobrze wiodło w Ameryce, myśli sobie.
Ale najpierw trzeba sprzedać trochę ryb.

Twarz Peppera jest bledsza, niż powinna, i lśni od potu. Li się martwi.
- Ni hao ma? - pyta Mei.
- Nic mi nie jest - odpowiada Li. - Ale co z nim?
- Pepper jest chory. Ale poprawia mu się - uspokaja go Mei. - Jego organizm wie, co dla niego najlepsze. Ci z Zachodu mają w ciałach rzeczy, które je oczyszczają i naprawiają uszkodzenia.
Li przypomina sobie opowieści Mei o zachodniej medycynie. Maleńkie maszynki, których nie widać, nawet jak się je położy na czubku palca, potrafią poruszać się w ciele Peppera, znaleźć uszkodzenia i je naprawić.
Wstrząsany dreszczami najemnik mamrocze:
- Boże, słuchaj, stary... Dobra. W porządku... Tu jest. Słodziutki, nie? Angielski, angielski. .
Reszty Li nie rozumie. Ten angielski ma tak silny akcent, że nie da się go pojąć. To nie jest angielski, którym wszyscy mówią. Li myśli sobie, że czasem wychwytywał ten dziwny akcent, gdy Pepper rozmawiał z nim na nabrzeżu, ale nieczęsto.
Bierze miskę ryżu oraz rybę i rusza na siennik, żeby tam zjeść.
Po zmywaniu Mei całuje go namiętnie, ale tego wieczoru to Li jest zadumany.
- Nie mogę, kiedy pod naszym dachem jest inny mężczyzna. Mieszkanie jest maleńkie i Li nie potrafi zapomnieć o muskularnym najemniku.

Rankiem Pepper siedzi na ławce, sączy herbatę. Zaciska szczęki w zadumie. Mei przygotowuje ria śniadanie rybę w cieście, a kiedy Li łapie dwa wiklinowe kosze, Pepper podnosi rękę.
- Dzisiaj zostań tutaj, Li - mówi budzącym lęk głosem. - Potrzebuję cię.
Li patrzy na kosze.
- Muszę sprzedawać ryby.
Pepper wyciąga garść yuanów. Tyle co za tydzień handlu rybami. Li chciwie na nie patrzy. Najemnik podaje mu pieniądze.
- Nie musisz dziś sprzedawać ryb. Kup nam coś na śniadanie. Coś, co ma dużo mięsa. Potrzebuję białka. Ale nie rybiego. - Pepper uśmiecha się, odsłaniając garnitur doskonale równych : białych zębów. - Mam dla ciebie parę spraw do załatwienia. To bardzo ważne.
Trzyma w ręku dysk, który Li wcześniej uratował.
- Czego pan potrzebuje, Pepper?
Z grubym zwitkiem pieniędzy w dłoni, pod uważnym spojrzeniem Mei, Pepper skupia na sobie całą uwagę Li. Każe mu najpierw iść prosto przez nabrzeże do miasta, do Davida Tsunga.

Z plikiem yuanów w kieszeni Li postanawia pójść okrężną drogą, ulicą pełną straganów z jedzeniem. Zatrzymuje się przed małym wózkiem.
"Wok na kółkach" napisano po angielsku i chińsku na boku pojazdu.
Li nie zamierza odczytywać nieznajomego, zachodniego alfabetu; przyciąga go zapach mięsa smażącego się na natłuszczonym metalu. Zdaje sobie sprawę, że ma usta pełne śliny. Podaje yuana i łapczywie napycha się mięsem i sosem, rozkoszując się smakiem mięsa.
- Xie xie - mówi, ale kucharz już się od niego odwrócił, aby dorzucić kolejne kawałki mięsa do woka, gdzie zaczynają skwierczeć i podskakiwać.
Przez kilka sekund Li patrzy, jak kucharz sieka przyprawy do mieszanki; wreszcie kończy posiłek, wyrzuca papierową miseczkę do rynsztoka i rusza dalej.

David Tsung to stary człowiek z Kantonu. Handluje komputerami. A przynajmniej tak myśli Li, ponieważ na małej wystawie sklepowej znajdują się wyblakłe zdjęcia komputerów. Kiedy wchodzi do pomieszczenia, rozbrzmiewa dzwonek. Zamyka oczy, żeby zebrać się na odwagę, i żałuje, że w ogóle podniósł tamten maleńki dysk. Mimo obiecanych yuanów Peppera Li jest przerażony.
- Czego chcesz? - odzywa się ostry głos zza lady.
- Ni hao. Przyszedłem kupić laptop i modem bezprzewodowy.
David Tsung powoli mierzy go spojrzeniem. Mruży oczy, przyglądając się sfatygowanemu ubraniu i brudnym dłoniom klienta. Wraz z Li w sklepie pojawił się zapach ryb. Zawstydzony Li ociera dłonie o spodnie, próbując je doczyścić.
Tsung wybucha śmiechem.
- Więc wygrałeś na loterii? Li kręci głową.
- Jakie masz pieniądze? - pyta Tsung.
Li wyciąga czarny dysk i kładzie go na ladzie przed Tsungiem.
- Pepper mówi, że będzie pan wiedział, co z tym zrobić. David Tsung lekko podskakuje na dźwięk imienia "Pepper".
- Shi. Ale powiedziałem mu, że się nad tym zastanowię. Nigdy niczego nie obiecywałem. To niebezpieczne.
Tsung zamyślony bierze dysk, a potem upuszcza go, klnąc. Li widzi na palcu Tsunga kroplę krwi i domyśla się, że teraz tamten też się zatruł. Z trudem zachowuje spokój. Serce bije mu jak szalone, na czoło występuje nerwowy pot. Groźba śmierci od trucizny to bardzo stara karta przetargowa, Li dobrze o tym wie. Tylko w nią uzbroił go Pepper. Ma nadzieję, że to wystarczy, aby zmusić starego człowieka do spełnienia życzenia najemnika.
Słowa Peppera nadal dźwięczą mu w głowie, powracają raz za razem. Li nadal czuje przyjemny ucisk yuanów w kieszeni i wołowinę w żołądku, więc w końcu się odzywa:
- Pepper mówi, że nie ma czym się martwić. Infekcja potrzebuje całego dnia, żeby się rozwinąć. Tylko Pepper zna antidotum.
Głos Tsunga przechodzi w Wyższe rejestry; mężczyzna nadal przeklina, ale z pewnością jest przestraszony.
- Pepper chce dostać laptopa z bezprzewodowym modemem - powtarza Li. - I chce, żeby pan zrobił zapasowe kopie tego dysku.
Tsung odsuwa się od lady. Li dostrzega śrutówkę przypiętą do ręki starca. Serce zaczyna bić mu jeszcze szybciej.
Zaraz umrę, myśli sobie. Trucizna nie wystarczy jako groźba. Może Tsung mnie zabije. Myśli, że mam antidotum przy sobie?
Ale Tsung daje znak, żeby Li poszedł za nim na zaplecze.
- Jesteś posłańcem Peppera, tak? Jak on się ma? Nic mu nie jest?
Li kręci głową.
- To dobrze. Cieszę się.
Li idzie za Tsungiem. Stają w pomieszczeniu wypełnionym komputerami w różnym wieku i w różnym stanie rozkładu. Tsung grzebie w szufladach, aż w końcu wyjmuje małego laptopa.
- Proszę - mówi.
Li bierze urządzenie i dalej czeka.
Tsung wkłada dysk do innego komputera. Coś przestawia na ekranie, cmoka,-gdy napęd zaczyna działać.
- Zrobię zapasowe kopie.
Li kiwa głową. Nawet gdyby Tsung nie zamierzał tego zrobić, jak by się zorientował? Stoi więc i czeka, aż stary mężczyzna skończy i wręczy mu oryginał oraz kopie.
- A antidotum? - pyta Tsung.
- Pepper mówi, że przyjdzie pocztą. We właściwym czasie. Drobny, stary technik jakby jeszcze bardziej zapada się w sobie.
Pokazuje kolejny dysk w szponiastej dłoni.
- Powiedz Pepperowi, że mam kopie. Roześlę je, jeśli nie dostanę antidotum. Rozumiesz? Powiedz mu.
Li kiwa głową.
- Koniecznie przypomnij mu, żeby wysłał antidotum.

W drodze powrotnej Li zatrzymuje się przy "woku na kółkach" zamawia kilka porcji smażonej wołowiny z bambusem. Ryż będzie już czekał w domu. Kucharz poznaje klienta i uśmiecha się, podając Li zamknięte papierowe naczynia w torbie z logo. Z bladym uśmiechem Li idzie przez miasto, chlapiąc sosem. Jest wczesny ranek. Słodki aromat podsmażanej wołowiny z kawałkami bambusa i grzybkami kuomo napływa mu do nosa.

- Wo ai ni - mówi Mei, kiedy Li przestępuje próg. Obejmuje go mocno, a on odwzajemnia się pocałunkiem.
- Ja też cię kocham.
- Załatwiłeś wszystko? - pyta Pepper.
Li zdejmuje z pleców futerał z laptopem, podaje mu go. Pepper rozpina pokrowiec i kładzie urządzenie na małym stoliku w kącie.
- Założę się, że Tsung się wściekł. Li kiwa głową.
- Dużo przeklinał.
Kątem oka zauważa spojrzenie Mei, która patrzy na torbę w jego rękach. Podaje ją żonie.
Mei wybiega z kuchni do sypialni z papierową miseczką w rękach. Li wie, że nie chce, aby ktoś ją widział, jak łapczywie zajada. Szanuje to. Nadal czuje na języku smak mięsa. Ma ochotę na więcej. Siada jednak obok Peppera, krzyżując nogi.
Przy ogromnym najemniku czuje się jak karzeł.
- Ryzykowałeś moim życiem, żeby to zdobyć. Co to jest? - pyta Li.
Pepper zerka na niego i zasysa powietrze przez zęby.
- Człowieku... - odzywa się po angielsku. - Sam ryzykowałeś własnym życiem dla pieniędzy, które ci dałem. -. Znowu się uśmiecha, odsłaniając piękne zęby. - Ale nie powinienem być dla ciebie taki surowy. Gdzie tam. - Li zauważa, że dziwny zaśpiew nadal jest obecny w angielszczyźnie Peppera. - To wielka tajemnica.
- Lepiej, żeby niektóre tajemnice pozostały tajemnicami.
- Ale nie ta. - Włącza niewielkiego laptopa, który łączy się z niewidzialną siecią. - Takiej tajemnicy nie powinienem zatrzymywać dla siebie.
- W takim razie powiedz mi o niej.
- Dużo czytasz, Li? Czytasz gazety, w które zawijasz swoje ryby? - Pepper rozgląda się. - Kilka miesięcy temu satelity wokół Ziemi odebrały wiadomość spoza Układu Słonecznego. Potem wszystko zamilkło. Nikt nie potrafił jej odczytać, nie miała żadnego sensu, ale zdecydowanie nie był to sygnał pochodzenia naturalnego.
Żółte paznokcie Peppera tańczą po niewielkiej klawiaturze. Li czeka, aż najemnik wsunie dysk do laptopa.
- Oczywiście wszyscy są zaintrygowani. Kto to wysłał? Czy nadejdą kolejne wiadomości? Po to tu jestem. Moi zwierzchnicy kazali mi mieć oczy i uszy szeroko otwarte.
Li nie zna tego angielskiego porzekadła, ale domyśla się, co znaczy. -1 dowiedziałeś się czegoś.
- Teraz obserwatoria na wszystkich kontynentach otrzymują . ten sam komunikat. - Pepper poprawia się na stołku i sięga po naczynie z wołowiną. Mówi dalej z pełnymi ustami. - Ameryka Północna i Południowa, Afryka, Europa, Australia... ale Chiny zaprzeczyły, jakoby odebrały jakąś wiadomość. Dwa tygodnie trwało, zanim znalazłem ten cholerny przekaz. Dotarłem do niego przez naukowca pracującego w obserwatorium dalekiego zasięgu w Kantonie. Wiadomość, jaką odebrał, jest inna od pozostałych. Zgodnie z chińskimi zegarami to był pierwszy przekaz, tylko dla Chin. Przerwy między wiadomościami są coraz krótsze. Pozostałe sygnały to tylko powtórka dla reszty świata.
- Nie rozumiem.
- Hao-Chang. Cokolwiek to jest, zjawi się tutaj.
Pepper odłącza dysk i chowa go głęboko w fałdach płaszcza.
- Teraz wszyscy na półkuli zachodniej mają kopię chińskiej wiadomości. Wszyscy znają wielką tajemnicę.
Modem milczy. Na ekranie pojawia się pytanie, czy użytkownik chce wysłać jeszcze jedną wiadomość.
- No i już. Chociaż nie wiem, co to było warte. Może teraz obcokrajowcy przestaną mnie męczyć.
Mei wraca do kuchni, dyskretnie ocierając podbródek. Li odruchowo przysuwa się do niej. Zanim zdąży ją objąć, rozlega się grzeczne pukanie do drzwi.

Li wie, że nie mają tu sąsiadów, i wie, że rodzina Mei nie mieszka w okolicach nabrzeża. Fakty przepływają strużkami przez jego głowę; przechodzi go zimny dreszcz. Pepper podnosi wzrok znad papierowej miski i odkłada jedzenie. Sięga do płaszcza.
Pukanie rozlega się ponownie.
Chwilę potem drzwi otwierają się gwałtownie i w pomieszczeniu pojawia się ciemna postać. Pepper turla się po podłodze i strzela głośno z czegoś pod płaszczem. Huk jest potężny, Li odruchowo zamyka oczy. Pada na podłogę i nie rusza się.
Słyszy kolejne strzały, od hałasu dzwoni mu w uszach. Serce bije mu głośno. Li modli się, żeby przeżyć.
Mei łapie głośno powietrze i pada obok niego. Li patrzy w dół na swoje dłonie i widzi krew. Pepper i napastnik znikają w labiryncie chatek i mieszkanek.
- Mei... - szepcze Li.
W odpowiedzi słyszy tylko krótkie sapnięcie, ledwo słyszalne. Klęka i pochyla się nad żoną.
- Mei...
Widzi, że żona próbuje złapać powietrze, ale nie może. Zamiast oddychać, kaszle krwią, która spływa jej po policzkach i na podłogę. Li nie potrafi znaleźć właściwych słów. Bierze ją w ramiona, ale ona znowu się krztusi; kaszel wstrząsa drobnym ciałem. Li trzyma ją w ramionach tuż nad podłogą.
Jej oczy zachodzą mgłą, wędrują po pokoju, nie widząc. Li przesuwa twarz, aby go zobaczyła. Przez ułamek sekundy wydaje się, że go dostrzega, a potem już nie wyczuwa żadnego-drgnienia jej serca. . -Mei...
Ostrożnie kładzie ją na podłodze. Szlocha. Łzy mieszają się z deszczówką kąpiącą przez dziury od kul w dachu.
Ledwo zauważa, że walka na zewnątrz ucicha i że Pepper wraca w milczeniu. Przez chwilę najemnik stoi w drzwiach, a potem powoli osuwa się na podłogę w kącie.
Li jeszcze przez kilka godzin klęczy nad ciałem żony.

Wczesnym rankiem Pepper łapie Li za ramię i potrząsa nim. Jest blady, a jego płaszcz znowu przesiąkł krwią. Ale porusza się ze spokojną pewnością siebie.
- Przykro mi z powodu twojej żony - mówi. - Była dobrą kobietą.
Li patrzy na niego, nic nie rozumiejąc.
- Dobrą kobietą? Oczywiście ona dobra kobieta! - wrzeszczy w łamanej angielszczyźnie. Łzy płyną mu po policzkach. - Co ty wiesz o smutek, ty sukinsyn?!
Krzyczy. Chce rzucić się na Peppera, odpłacić mu za nieszczęście, jakie na niego sprowadził. Chce zobaczyć go martwego na podłodze obok żony. Chce z powrotem swoją Mei. Chce odzyskać to, co wyrwano mu z serca. Pogrąża się w pustce.
- Moi zwierzchnicy dostali, co chcieli - mówi z wahaniem Pepper. - Muszę wracać do domu. - Rozpina płaszcz i pokazuje przeżartą skórę. Poniżej płaskiego brzucha rozbłyskuje metal. - Dano mi rozkaz natychmiastowego powrotu.
Li mruży oczy przed światłem wczesnego poranka, które wpada przez uchylone drzwi.
- Jedź do domu. I nigdy nie wracaj.
Odwraca się i drży, gdy powiew zimnego powietrza przelatuje przez pokój.
- Chciałem przeprosić... i dać ci to.
Pepper podaje Li gruby zwitek banknotów. Dość, żeby jechać do Ameryki. Dość, żeby Li mógł zrobić, co zechce. Li rzuca zwitkiem w Peppera.
- Zabieraj tę jałmużnę. Nie chcę.
Pepper bierze banknoty i kładzie je na maleńkim stoliku obok laptopa. Rozgląda się po pokoju ostatni raz, kręci głową, otula się płaszczem i wychodzi, cicho zamykając za sobą drzwi.
Li siedzi przez kolejne kilka minut, a potem ostrożnie całuje Mei w czoło i wstaje, trąc czerwone oczy.
Pepper nie zabiera ze sobą laptopa ani leżącego obok czarnego dysku.

Grób Mei jest niewielki; wykopali go misjonarze z Makao. Li nie bardzo wie, co ma jeszcze zrobić, a pełni zapału biali misjonarze nie mogą się doczekać, by podzielić się dobrą nowiną z nieświadomym obcokrajowcem. Li ignoruje ich i umieszcza piękną wiązankę kwiatów na nagrobku.
Nie jest głupi. Wie, że stało się coś doniosłego. Ci, którzy przysłali wiadomość, zbliżają się. Li zastanawia się, czy zachodni naukowcy otrzymali dane od Peppera. Któregoś dnia sygnał przestanie napływać i statek obcych przybyszy wstrząśnie nieboskłonem, rozdzieli chmury i wyląduje w Kantonie.
Pepper już nie pokazuje się w porcie. Li nie sprzedaje już ryb. Ma dość pieniędzy, aby do śmierci żyć wygodnie w Makao. Dar Peppera jest hojny.
Na pokładzie wielkiego, starego statku, śmierdzącego spalinami z dieslowskich silników, Li opuszcza Makao. Kolejny wieśniak na pokładzie, kolejny, który ma nadzieję na lepsze życie. Nie zwraca uwagi na klatki z wrzaskliwym ptactwem, na brudnego, uśmiechającego się dzieciaka ze świerszczem w pudełku, i na starszą panią, która głośno puszcza bąki na ławce naprzeciwko. Bierze się w garść, stawiając czoło wzburzonemu morzu. Pozwala, aby słony wiatr spłukał zapach ryb. Patrzy na odległy brzeg.

Dwa tygodnie później na maleńkiej plaży w Kalifornii Li wrzuca mały, czarny dysk do wody. Ostrożnie, żeby się nie ukłuć. A potem kładzie na wodzie samotny kwiat hibiskusa.
Słyszał już wcześniej, że zachodni naukowcy przyjechali do Kantonu. Rząd chiński przyznał w końcu, że odebrał wiadomość. Pepper wypełnił zadanie. A dziś w Kantonie naukowcy z zadziwieniem patrzyli w niebo i obserwowali, jak smukły, lśniący statek obcych powoli zatrzymuje się pomiędzy potężnymi antenami radiowymi.
Może zaprowadzą porządek w tym chaotycznym świecie, myśli sobie Li, albo zmienią go tak, że stanie się sprawiedliwszy. Chce spotkać się z tymi odległymi istotami, powiedzieć im, jak ważną rolę odegrała Mei w tym historycznym wydarzeniu. Ale na razie...
- Zegnaj, Mei.
Odwraca się i idzie plażą, uśmiechając się do dzieci, które z piskiem ścigają się z zimną falą przyboju.

Przełożyła Małgorzata Strzelec


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
NF 2005 12
NF 2005 12 bezludzie
NF 2005 12 łzy sobeka
NF 2005 08 sprzedawcy lokomotyw
NF 2005 12 drugi oddech
NF 2005 12 kamienny krąg
NF 2005 09 operacja transylwania
NF 2005 02 siła wizji
NF 2005 06 wielki powrót von keisera
NF 2005 10 prawo serii
NF 2005 05 balet słoni
NF 2005 08 pocałunek śmierci
NF 2005 10 misja animal planet
2005 12 44
NF 2005 06 dęby
2005 12 Reaching Base Building a Database Application Using Ooo Base
NF 2005 10 śniąc w lesie wyniosłych kotów
NF 2005 08 twórca
NF 2005 02 tatuaż

więcej podobnych podstron