Strona 3 z 41, 2, 3, 4

Wielorękie zastanowiło się, w typowy dla siebie sposób zgrzytając i poskrzypując. Po krótkiej chwili przemyśleń rzekło:

+++Stwierdzenie: Obiekt Typu "Dowódca" To Obiekt, Który Potrafi Wykonywać Czynność "Wydawanie Mądrych Rozkazów" Oraz "Utrzymywanie Porządku" W Niewiadomej "Drużyna". Pytanie: Czy Obiekty Typu "My" Tego "Potrzebują"?+++
Naciągnął kaptur na głowę tak aby skrył mu całą twarz. Ręce złożył jednak tak aby rękawy przysłoniły dłonie. Wziął głęboki oddech po czym rzekł:
-Nikt nie będzie prowadził mej duszy oraz nikogo moje cielesne więzienie nie będzie prowadziło...
Urwał zdanie jakby nie dokończone jednak nic więcej nie wypowiedział.
- Nie, nie domyślam się. - pewnym tonem skierowała te słowa do Naamy. - Zbyt wielu rządzi frakcjami i zbyt wielu z nich ukrywa się za legionami straży. Dotarcie do przywódcy tego bezsensownego konfliktu jest niemożliwe tak samo jak odnalezienie serca w ciele baatezu. - kolejne spojrzenie rzuciła w stronę Nekki. - Nie możemy już dłużej zwlekać.

Sukkub wyciągnął spod płaszcza niewielkie ceremonialne ostrze. Następnie delikatnie naciął wewnętrzną część dłoni, po czym chatką wstrząsnął silny podmuch wiatru, a ostrze zaczęło emanować poświatą do momentu, kiedy tuż przed wzrokiem tanari'ri nie wyrósł ogromny portal rozciągający się od podłogi do samego sufitu. Krew sukkuba i ostrze najwidoczniej posłużyły jej jako klucz do otworzenia jednego z tych znanych w całej Klatce portali. Gęsta niebieska ciecz wirowała właśnie przed Waszymi głowami.

Githzerai zabrał ze sobą torbę i *roztopił się* w portalu.

- Nie macie zbyt wiele czasu. Portal zaraz zostanie zamknięty, a ponownie powtórzenie tej czynności będzie przez jakiś czas niewykonalne. Przynajmniej w tym miejscu. To Wasza decyzja. *Wiedźcie* jednak, że te międzywymiarowe drzwi przeniosą Was w przestrzeń wielu niebezpieczeństw w cenie potrzebnych Wam wyjaśnień. Od Was zależy czy warto poświęcać się dla bzdurnych i bezzasadnych poleceń. Szkoda śmiertelności.
Wielorękie wykonało kilka prędkich obliczeń. Modron miał już parę razy do czynienia z niewiadomą "Szybka Decyzja", ale wciąż brakowało mu trochę danych na ten temat. Tym bardziej przybysz z Mechanusa miał problemy z oceną sytuacji, gdyż nie wiedział jaki będzie wybór pozostałych. Ostatecznie jednak doszedł do wniosku na bazie posiadanych danych, że prawdopodobieństwo wkroczenia reszty drużyny w portal wynosi jakieś 71,6%.
Modron postąpił więc, zgrzytając, kilka kroków w stronę portalu i rozpłynął się w nim.
-Ja bym chciał jeszcze wrócić do domu i się przebrać - mówi i zgina ramię, czemu towarzyszy głośny trzask pękającej zakrzepłej krwi na rękawie.
Mi też się nie pali przez portal, wolałbym zbadać pozostałe tropy. Zresztą na taką wyprawę potrzebujemy zapasów, których aktualnie nie posiadamy.
To się wszystko dzieje tak nagle... Nagłe sprawy potrzebują nagłych decyzji. powiedziała przeciągle i monotonnie.
Dostaliśmy zlecenie. Zerka po twarzach towarzyszy, po czym widząc ich powagę zaczyna się śmiać.
No i co z tego?- patrzy na Kasmirę- odnaleźliśmy kobietę, która wydaje mi się być najbardziej konkretna ze wszytskich tu zgromadzonych. Mamy pytać szaleńca o to, kto mu daje rozkazy, albo tłuc z się z jakimś pomylonym githem ze skurlonej alei?.
Robi sobie małą przerwę, przemywa twarz chłodną już wodą, następnie kark i ramiona.
Róbcie, co chcecie. Mnie się wydaje- bierze ostatni już łyk herbaty- że Kasmira ma rację. Niema na co czekać. Ekwipunek jest- spogląda na stół, następnie na Githzerai- przewodnik również chce nam pomóc.
Chwyta jeden plecak leżący na stole, uśmiecha się do githa, puszcza mu oko i robi krok w stronę portalu.
Aha, Nekko, jeżeli reszta się już zdecyduje... Mogłabyś im podarować małą wyprawkę w postaci jedzenia?
Jeszcze raz patrzy na towarzyszy: Bedę czekac po drugiej stronie.- w mgnieniu oka łączy swoje ciało z portalem.
Gdy Naama znika, odzywa się:
-Tak prawdę mówiąc to powinniśmy iść za portal - inaczej nie zdobędziemy od Kasmiry żadnych informacji - ale wciąż chciałbym się przebrać.
-Natężenie niemocy w każdym z nas kształtuje jego więzienie osobowości. Zmuszani by wejść gdyż nie chcą się rozdzielać...głupie trepy..
Po czym widząc zaistniałą sytuację okrywa się mocniej płaszczem, wzrok wbija w ziemię a następnie kieruje się w stronę portalu. Zaraz przed nim zatrzymuje, odwraca i spogląda po tych którzy zostali.
-Najwyższy czas by w końcu zacząć myśleć nie tylko rozumem ale i duszą...
Po czym robiąc krok w tył znika w portalu.
-Jak to dobrze, że znów jesteśmy zgrani.
Wzdycha ciężko; zdejmuje z szyi łańcuch i owija wokół pięści. Następnie nuci jakąś piosenkę - znika w lekkim błysku.

Po kwadransie pojawia się z powrotem, ma na sobie inny strój - identyczny, lecz czysty.

-Gotowy - mówi i wstępuje w portal, jeśli ten jeszcze istnieje.
Patrzy przez chwile na portal po czym mówi do znachorki :

mogłabyś dać te leki które zaoferowałaś zanim ruszę przez portal ??

Po otrzymaniu leków od znachorki/lub po odpowiedzi przeczącej Tui znika w portalu.
Przekroczyliście portal, wszyscy.

Gdy rozpływaliście się w gęstej mgle portalu w Waszych myślach rozbudziły się wspomnienia wcześniejszych przygód. Długo biliście się z własną przeszłością, a nawet przez chwilę myśleliście, że trafiliście w jakąś niematerialną sferę. W momencie, gdy ujrzeliście krajobraz suchej, marnej ziemi pokrytej licznymi pozostałościami po mieszkańcach, odetchnęliście z ulgą. W końcu lepiej widzieć szkielet zabitych stworów, aniżeli pałętać się po pustych wymiarach myśli i filozofii.

Portal bezpiecznie przeniósł Was we wskazane miejsce. Byliście w Zewnętrzu. Wszyscy wylądowaliście na opustoszałej płaszczyźnie przepełnionej resztkami dawnych posiłków. Szczęśliwie noc zasłoniła większą część ponurych widoków. Staliście ramie w ramie w bezszelestnej ciszy. Portal, który grzmiał jeszcze chwilę temu rozpłynął się w powietrzu z równą szybkością co wcześniej się pojawił.

Githzerai stał wyprostowany i pewny siebie przy jednej z dwumetrowych czaszek potężnych, monstrualnych bestii. Rozglądał się właśnie pośród wszystkich stron Zewnętrza. Na chwilę wyciągnął kompas i starał się ustalić właściwy kierunek podróży. Kątem oka spoglądał na Was. Główną uwagę przykuł na Waszym nędznym ekwipunku. Wyraźnie się ucieszył, gdy zobaczył że Tui posiada torbę lekarstw od Nekki.
Wielorękie rozejrzało się po okolicznym, usianym kośćmi obszarze spalonych słońcem ziem, lustrując każdy obiekt przez swój nieodzowny, czerwony wizjer. Analizując i badając otaczające je tereny, Wielorękie mruknęło ni to do wszystkich, ni to do siebie:

+++Lokacja: Zewnętrze.+++

Po tym stwierdzeniu wzrok modrona zawisł na githzerai. Uniósł swój wizjer i spytał wówczas:

+++Pytanie: Czy Z Obecnej Lokacji Jest Duży Parametr "Odległość" W Stosunku Do Lokacji "Najbliższe Miasto" I Czy Występują Tu Duże Ilości Obiektów Typu "Wróg"?+++
Tui popatrzył chwilę na kostkę po czym z uśmiechem rzekł :
Biorąc pod uwagę parametr "szczęście" drużyny odpowiedzi są następujące : a) tak daleko jeżeli w ogóle jakieś istnieje i b.) pewnie duże ilości.
Biorąc głęboki wdech dodał :
ruszajmy, ktoś mógł zobaczyć już portal, myśle że lepiej porozmawiać w marszu
Naama kopnęła dwukrotnie grudkę zlepionej ziemi. A może to był kamień? Jest ciemno, sama nie wie czy to, co kopie nie jest może kończyną jakiegoś stwora.

[i]Githcie, może przemówisz? Jestes taki milczący i tajemniczy... Pewnie jednak wiesz co dalej".
Nie patrząc na mężczyznę poprawiła plecak na ramieniu i ruszyła przed siebie.
Po wyjściu z portalu rozgląda się niespokojnie. (Zewnętrze! Cudownie... i co dalej?) Spogląda na Githa.
-No dobrze - rzucił - przeszliśmy przez portal i jesteśmy. Co teraz? - Nerwowo strzela skrzydłami.
Githzerai obrócił się w stronę modrona. Nie odpowiadając na pytanie jedynie potrząsnął ramionami i wymamrotał coś w języku Gith. Następnie wskazał ręką kierunek ruchu, oczekując aż wszyscy zauważą jego gesty, po czym chwycił za swoją torbę i ruszył naprzód. Słyszeliście jedynie gruchot kości, które stały na jego drodze. Obserwacja terenu podpowiadała Wam jednak, że ruszył właśnie w stronę olbrzymiej czaszki jakiegoś kolosa.

W międzyczasie na Zewnętrzu wschodziło coś na kształt słońca, powoli rozświetlając krainę suchej, splądrowanej ziemi. Otoczenie nie wskazywało jednak na występowanie jakichkolwiek żywych istot.
ruszajmy - powiedział Tui, po czym udał się za Githem.
-Idźmy na wschód, tam gdzieś musi być jakaś cywilizacja... - rozgląda się po towarzyszach, szukając zainteresowania - Taki żart gminny w mojej ojczyźnie.
Haha... ha- żałośnie parsknęła niczym zwierzę.
Wątpię, żeby było tutaj cokolwiek żywego, oprócz nas oczywiście... Ktoś wie już dokąd Gith nas prowadzi? Wolałabym szybko opuścić to miejsce...- posuwa się do przodu z wolna kopiąc zeschłą grudkę ziemi.
Ziemia zadrgała po szturchnięciu Naamy. Po chwili odczuliście delikatne trzęsienie, któremu sprzyjał ciężki huk.

Gith Nrev obrócił się w Waszą stronę i wyraźnie niezadowolony machnął ręką w kierunku czaszki. Przyśpieszył kroku. Drgania ziemi ciągle się nasilały, a na horyzoncie za Wami zaczęły pojawiać się niewielkie czarne plamki. Głęboką ciszę zaczęły zapełniać tupoty nóg. Wyraźnie zezłoszczony Gith rzucił się biegiem wykrzykując coś w swoim języku.

Otaczające Was niebo powoli zaczęło wypełniać się gęstą, szarą mgłą, która w dodatku potwornie cuchnęła.
Obejrzawszy się za siebie i rzuciwszy okiem na malujący się w oddali horyzont poprzez czerwony wizjer, a także analitycznym spojrzeniem zlustrowawszy mętniejące niebo, Wielorękie, prowadząc błyskawiczne obliczenia, zastanowiło się nad ewentualną przyczyną obecnego rozwoju wydarzeń, a także nad swoim kolejnym posunięciem. Doszedłszy do wniosku, iż wspomniane czarne kropki na horyzoncie to bliżej nieokreślone obiekty latające typu "Wróg", modron obrócił się w stronę oddalającego się Githa. Po wykonaniu kilku kolejnych obliczeń doszedł do wniosku, iż w chwili obecnej najrozsądniejszym posunięciem jest za nim podążyć. Zgrzytając więc i postukując, a także odpowiednio balansując trzymanym w dłoniach orężem, aby nie spowalniał, tylko pomagał w utrzymywaniu tempa, Wielorękie podążyło za Githzerai czymś, co można by nazwać biegiem.
Naama rozszerzyła oczy w przerażeniu z myślą, że właśnie obudziła jakiegoś potwora. A ta grudka ziemi wydawała się taka niepozorna...
Przyspieszyła kroku, gdyż mgła zaczęła powoliogarniać coraz to większy obszar, źle byłoby teraz zgubić swoją drużynę.
Przez chwilę wydawało jej się, że skądś zna słowa wykrzyczane przez Githa, ale nie było czasu, żeby się nad tym zastanawiać.
Pobiegła zaraz za Wielorękim.
Gith biegnie, Wielorękie i Naama za nim, smród nie z tej sfery niemal powala a mgła kontynuuje pożeranie horyzontu.
-Świetnie... - mruczy pod nosem i rzuca się biegiem w stronę szkieletu.
Githzerai ani myślał spojrzeć za siebie. Biegł o całych sił byle tylko wybrnąć spoza obszaru cuchnącej mgły. Do czasu, aż dobrnął do olbrzymiej kilkunastu metrowej czaszki, przy której przystanął i przykląkł wykonując kilka dziwnych gestykulacji.

Gdy docieraliście do wskazanego przez Waszego przewodnika miejsca, ujrzeliście wbitą po zęby w ziemię czachę jakiegoś giganta. Najwyraźniej służyła jako forteca. Wysoko zamieszczone oczodoły stwarzały doskonałe miejsce obrony, natomiast rozcięta czaszka wyglądała jak rodzaj jakiegoś schronu, w którym zmieścić mogły się tylko człekopodobne istoty. Nieregularne zęby wciśnięte w szorstką glebę podtrzymywały całą konstrukcję, a miejscami wystające kły przypominały dobrze skonstruowaną palisadę.

Nrev’var powstał zaraz gdy pierwsi z Was zaczęli docierać do miejsca. Spojrzał jeszcze czy wszyscy są na miejscu i zaczął przyglądać się nacierającym przeciwnikom. Mgła powoli zakryła cały teren czaszki ograniczając pole widzenia. Z trudem jednak mogliście dostrzec, że bestie wyraźnie naciągają w Waszą stronę i wyglądają na dość postawne istoty.

Gith wymamrotał najwyraźniej jakieś zaklęcia, które migiem utworzyło parę półprzezroczystych, rozpływających się iluzji. Z bliska wyglądały na rozmyte w powietrzu nieruchome cienie. Gdy skończył wyciągnął z torby mocną, długą linę zakończoną hakiem i rzucił ją, celnie trafiając w jeden z oczodołów. Spojrzał na Was oczekując aż wskoczycie na górę. Sam ponownie ukląkł tuż obok podpierając się oburącz o ziemię. Dało się wyczuć jedynie niewielkie pulsacje energii, której źródłem był Nrev.
Biegnąc jeszcze w stronę czaszki, Wielorękie zlustrowało ją uważnie przez swój czerwony wizjer, analizując i przeprowadzając obliczenia. Dotarłszy do Nreva oraz do zawieszonej przezeń liny, modron obrzucił swoim badającym spojrzeniem sznur i zazgrzytał, błyskawicznie licząc kolejne rzeczy.
Jakby nie patrzeć, istniał pewien problem. Modrony nie były stworzone do wspinania się po linach. A Wielorękie miało na dodatek ręce zajęte trzymaniem swojego oręża.
Po krótkim zastanowieniu doszedłszy do wniosku, że najrozsądniej byłoby nie blokować innym wejścia i spróbować wspiąć się na samym końcu, Wielorękie odstąpiło parę kroków do tyłu, patrząc swoim beznamiętnym spojrzeniem na resztę towarzyszących mu humanoidalnych obiektów.
-Modron, dawaj topór i buzdygan i wyśmiewaj na górę - mówi i zabiera Wielorękiemu rzeczone przyrządy do miłowania bliźniego, głową wskazując na linę. - Wejdziesz to dostaniesz, grzej! - krzyczy, jako że nacierająca chmara nie poprawiała nastroju. (Szybciej, szybciej, musimy zdążyć, szybciej, zdążymy, szybciej, nie zdążymy, szybciej, musimy...)
Obrzuciwszy szybkim spojrzeniem Trevano oraz uwolnione od ciężaru dłonie, modron spojrzał jeszcze na linę i przeanalizował prędko polecenie od Bal-Aasiego. Zrozumiawszy to jako swoisty rozkaz od przełożonego, ujął linę swoimi mechanicznymi rękami i spróbował się wspiąć. Pomimo tego, iż musiał walczyć z siłą grawitacji, to część jego obliczeń okazała się niesłuszna - dłonie bynajmniej się nie ześlizgiwały z liny, co zawdzięczał silniejszemu zaciskaniu dłoni nań. Nie czuł siły w swoich rękach i z tego względu nie umiał jej prawidłowo ocenić.
Choć odrobinę ociężale, Wielorękie raźno posuwało się w górę.
Cholera, zawsze pod górkę... Jak się pieprzy to wszystko...- mruczy pod nosem przeskakując z nogi na nogę, jakby odruchowo próbowała przyspieszyć czas. Próbując objąć wzrokiem konstrukcję, po której właśnie wspinali się towarzysze doszła tylko do jednego wniosku.
Pewnie tam jest ciasno... i śmierdzi jak w koziej dupie. Bardzo mi się to nie podoba. Kończąc krótki wywód zerknęła w stronę *czegoś* co przetaczało się przez krainę zasłaniając coraz to większe obszary.
To... nie podoba mi się jednak o wiele bardziej. Spojrzała na wspinającą się kostkę. Niebywały to widok, na długo zapadnie w pamięci Naamy.
Taaa... kobiety i maszyny przodem...- zaśmiała się pod nosem. Ruchy, ruchy, nie chciałabym się znaleźć w tej... chmurze... czy coś..
Gdy Modron znajduje się na przyzwoitej wysokości, skrzydłem zagarnia Naamę.
-Dobra, leć na górę.
(Kto jeszcze... Tui, Gith... ja. Szybciej, szybciej...!)
Przez mgłę powoli docierały ostrzejsze obrazy zbliżających się wysokich i masywnych istot, którym towarzyszyły odgłosy grupowo łamanych kości.

Gith nadal klęczał. Milczał. Koncentrował się. Zbierał siły.

Modron niezgrabnie wspiął się do samego oczodołu. Wewnątrz konstrukcja nie wyglądała na specjalnie wyjątkową. To prosta, najnormalniejsza, zwykła olbrzymia rozcięta i pozostawiona na pastwę losu czaszka kolosa. Wnętrze po części wypełniała wilgotna ziemia. Jedynie nieliczne promienie słońca przedostawały się przez niewielkie jak na jej proporcje rozcięcie.
Stanąwszy mniej więcej pewnie na kościstym, przysypanym ziemią gruncie, modron rozejrzał się prędko, obserwując wnętrze czaszki przez swój czerwony wizjer i dokonując błyskawicznych obliczeń. Uczyniwszy to, usunął się prędko na bok, nie chcąc blokować wejścia pozostałym obecnym na miejscu zdarzenia obiektom.
Stojąc tam, Wielorękie spróbowało zastanowić się nad obecną sytuacją...
-Dobra, łap! - rzuca Wielorękiemu broń. - Naamo, teraz ty - kontynuuje, podając kobiecie linę. (Jeśli w następnym wcieleniu znowu dostaniesz skrzydła - żadnego ognia!)
Wspina się dość sprawnie i szybko dołącza do Modrona. Wychyla się do reszty towarzyszy jakby mówiąc: Jest w porządku, w większe gówno się nie mogliśmy wpakować.
Naama próbuje zacisnąć zęby i grać twardą, ale w środku aż cała się trzęsie na widok nadciągających stworzeń.
Czuje woń Baator, albo innego przeklętego miejsca. Tak na prawdę wszystkie pachną tak samo- zgnilizną i poczuciem winy nękanych nieszczęśników.
Siadła w małym zagłębieniu i z niecierpliwością czekała na przybycie przyjaciół oraz kolejną decyzję Githa.
Słysząc znajomy już głos, modron odwrócił się w stronę otworu i postąpił w jego stronę parę kroków - w porę, by móc uchwycić ciśnięte w górę wyposażenie i na powrót mieć zajęte wszystkie ręce. Uczyniwszy to, Wielorękie odsunęło się od wyjścia, ustępując Naamie drogę. Wszystko to nastąpiło, oczywiście, przed jej wdrapaniem się na szczyt.
Kiedy ta zaś już była na górze i krzyczała do obiektów wciąż przebywających na dole, modron obrzucił ją swoim analitycznym spojrzeniem i następnie rozejrzał się znów po wnętrzu ogromnej czaszki. Kiedy Naama usiadła pod ścianą, przybysz z Mechanusa ponownie na nią spojrzał. Spróbował na bazie posiadanych informacji zidentyfikować jej uczucia, chociaż nadal przychodziło mu to z trudem. Jak to maszynie, która sama uczuć nie posiada i potrafi jedynie obserwować, zapamiętywać oraz naśladować to, co sama widziała.
Heh... Patrzysz się na mnie. Zwróciła się w stronę Wielorękiego.
Analizujesz sobie wszystko sprawnie. Czasem chciałabym móc *myśleć* tak, jak Ty... bez emocji. Spuszcza delikatnie głowę, kiwa nią jakby w zamyśleniu, po czym wraca do mówienia:
Mogę tylko się domyślać co siedzi w tej kosteczce... Pewnie teraz obliczasz współczynniki, wiesz za ile minut i sekund dotrą do nas te bestie i znasz już od początku prawdopodobieństwo naszego przeżycia... Możesz mi nakreślić do ostatnie... ?
Uśmiecha się smutnie.
Naama przez moment zastanawia się co właściwie tu robi, po co weszła w portal, do którego tak było jej spieszno.
Po chwili, gdy emocje powoli opadają, wraca trzeźwe myślenie i Tanar'ri myśli jak przetrwać tę chwilę, która zaraz nastąpi...
Nrev ciągle czekał, aż wszyscy znajdą się we wnętrzu czaszki. Kątem oka starał się spoglądać czy wszyscy są już bezpieczni. Przynajmniej tak to wyglądało.
Do oczodołu swobodnie zdołała dostać się niemal całość grupy. Na dole pozostał jedynie Trevano.
W końcu Gith wstał i spojrzał na Bal'asi, złapał chwiejącą się linę i wskazał wnętrze czaszki. W międzyczasie coś jeszcze wymamrotał, ale nie dane było Wam wiedzieć co.
Krajobraz powoli przybierał nienaturalnej - jak na Zewnętrze - formy. Gęsta mgła, smród, brak widoczności, tak - czaszka była teraz zdecydowanie najbardziej przytulnym miejscem w całej sferze. Była również bardzo bezpieczną fortecą, a przynajmniej za taką uchodziła. Nie tłumiła co prawda coraz bliższych, nadciągających odgłosów bitwy, ale stanowiła pewne trudności dla agresorów. Nie mogli w każdym razie ot tak, podejść, wypruć wnętrzności, zakasłać się krwią i zwymiotować resztki pokarmu. Musieli się wpierw wdrapać.

Nrev rzucił raz jeszcze okiem w stronę mgły. Wyszeptał kilka bardziej uniwersalnych słów napominających coś o płomieniach, starożytnej mocy i tym podobnym bzdurom. Aż w końcu zwrócił się półszeptem do Trevano, tak aby tylko on mógł go usłyszeć.
- Pierwszaki... Kiedy w końcu zaczniecie martwić się o swoje życie i zaczniecie myśleć? Do diaska, rusz dupę na górę i przygotuj się do obrony - po czym skierował linę w stronę Trevano.
Odczuwa lekką ulgę, gdy Tanar'ri znika w czaszce - wszak cokolwiek by się w niej nie kryło, ma ograniczone pole manewru... i rozmiary. (Gorzej nie będzie... raczej. No i jest z kostką, poradzą sobie...)
-Co teraz, wchodzisz z nami? - mówi do Githa. Nagle coś go olśniło.
-Biesia jego mać, gdzie reszta?
Wchodźcie, już ! Ja wejdę jako ostatni, mam sprawną tylko jedną rękę więc nie ma sensu bym Was opóźniał.
Patrzy się chwilę w oczy Trevano, po czym dodaje : Jeżeli zawiodę i nie uda mi się na czas wspiąć .. opiekuj się nimi i dbajcie o siebie... Ty też Gith'u... Jazda na górę !

aha weźcie jeszcze to - szybkim ruchem zdejmuje torbę z lekami i podaje ją Trevano.
Wielorękie przekrzywiło nieco głowę w bok i zazgrzytało z lekka, obserwując obiekt "Naama" oraz słuchając jego słów. Spróbowało przeanalizować część o emocjach, konfrontując ją ze sobą i usiłując wyciągnąć z tego jakiś wniosek. Udało mu się jednak dojść tylko do konkluzji, którą modron znał już od dawna: twór z Mechanusa nie wie stuprocentowo co to są "emocje" i nie potrafi ich jednoznacznie zdefiniować.
Na razie czekamy na resztę- odrzekła szybko Naama.
Teraz zastanawiała się raczej nad tym, czy Modrona można nauczyć myśleć spontanicznie, a wręcz... odczuwać. Choćby to *odczuwanie* było na poziomie bliskim robactwu.
Biorąc pod uwagę fakt, że już raz Wielorękie podjęło samodzielną decyzję o zbuntowaniu, mogłoby się choć częściowo udać.
Jednakże wszelkie *rozmowy* na ten temat mogłyby się skończyć przegrzaniem Kostki, a tego Naama by nie chciała.

Nagle do jej uszu dobiegł głos Tuiego.
Kobieta wychyliła się ostrożnie, gdyż od dzieciństwa zmaga się z lękiem wysokości i nawet wspinając się po linie starała się to zrobić możliwie najszybciej, by horror mieć za sobą.
Znalazłeś się brachu, już myślałam... Nieważne. W zasadzie chyba nic nie myślałam. Śmieje się dość głośno, nie mówi, lecz krzyczy, bowiem odgłosy nadciągającej bitwy są coraz to głośniejsze.

Zauważa Trevano, który prawdopodobnie przymierza się do wdrapania, Tanar'ri zastanawia się jedynie jak wyglądałby z rozłożonymi skrzydłami w locie...
Beznamiętnie przyjmuje od Tui'ego torbę i patrzy na czaszkę; dostrzega Naamę. Zerka jeszcze na Githa - i wchodzi. Podkurcza skrzydła, coby nie majdały po drodze na górę... Po pierwszych dwóch metrach jednak ześlizguje się z powrotem na dół. Na końcu liny zawiązuje pętlę, którą siłą zakłada Tui'emu przez łeb i zaciska.
-Wejdę na górę i cię wciągamy, jasne? - mówi i wskakuje z powrotem na linę, najszybciej jak umie.
Patrząc się na Trevano : Dzięki przyjacielu, ale jeszcze Gith musi wejść, musi być po tobie dlatego że możemy nie zdążyć zrzucić mu liny,..właźcie - poczym kiwa głową w stronę Nerv'a by się pospieszył
-On się pierwszy "poświęcił!" - rzuca w dół, nie przerywajac wspinaczki. Dociera do szczytu czaszki i, zanim Tui coś zdąży zrobić, wciąga linę.
-Pomóżcie mi! - krzyczy za plecy do kobiety i kostki.
Chwyta linę od Trevano i pomaga mu z całej swojej siły wciągnąć przyjaciela.
Takoż i Wielorękie, słysząc słowa Trevano oraz obserwując zachowanie jego i Naamy, rusza do pomocy - rozumiejąc to jako polecenie od przełożonego. Przez krótki moment zastanawia się co ma zrobić z orężem - w końcu jednak odkłada wszystkie cztery bronie na ziemię i, jednocześnie starając się nie utrudniać zadania obu organicznym obiektom, ujmuje linę każdą ze swojego czworga dłoni.
Odgłosy marszu, biegu i łamanych kości całkowicie ucichły. Cienie bestii powoli przedarły się przez kłęby mgły i mogliście dostrzec dziesiątki, może setki istot szarżujących w całkowitej ciszy. Masywne czteronożne zlepy mięsa i odchodów, niektóre mniejsze, niektóre nieco większe. Każdy z tych stworów przerastał Was co najmniej dwukrotnie. Bladoskóre i ohydne, paszczate, wstrętne paskudztwa, zróżnicowane były pod względem wyglądu. Nieliczne posiadały ostre pazury, inne najwidoczniej niesprawne, spalone skrzydła bądź olbrzymie jęzory wystające z paszczy. Wszystkie łączyły jednak tępe mordy i wspólny obiekt szarży.

Im bardziej się zbliżały, tym w większą ciszę zapadał otaczający Was świat. Ogłuszenie czy magia, bestie w końcu nie wydawały żadnego dźwięku. Dostrzegaliście jedynie zbliżającą się chmarę parszywego i agresywnego bydła.

Githzerai znużony i spokojny - czekał, spoglądając na mozolnie wspinającą się drużynę. Zmienił postawę, gdy zbliżyła się do Was pierwsza z nadciągających istot, która zdecydowanie wyprzedziła swoich pobratymców. Czworonożna, pewna siebie bestia. Istota o końskich odnóżach, ludzkim tułowiu, morderczo czerwonych źrenicach i paskudnej tak zdeformowanej twarzy, że ciężko było znaleźć oczy pośród licznych blizn. Nrev przygotował ostrze i skierował je w stronę przeciwnika. Bestia odpowiedziała otwierając paszczę i pokazując tym samym wstrętne, pożółkłe kły, po czym wysunęła szpony i przygotowała się do ataku.
Widząc zakotłowanie na dole znacznie przyspiesza wciąganie Tui'ego, co i tak idzie całkiem sprawnie z racji podwójnej (albo i więcej, jako że modrona natu... nauka? obdarzyła drugą parą rąk) pomocy. Gdy ten dociera wreszcie na szczyt czachy, Trevano brutalnie ściąga z niego pętlę i rzuca ją w dół.
-Nrev, zakładaj to! - krzyczy do Githa, który szykuje się do walki.
Naama zaczyna przepychać się między przyjaciółmi. Zbliżywszy się do otworu obserwuje wydarzenia dookoła, rzuca szybko okiem na okolicę.
Spostrzega szykującego się na starcie bariauro-pochodnego stwora, który ewidentnie nie ma żadnych przyjaznych zamiarów.
Przez chwilę kobieta mamrocze coś o koziej dupie, po czym opiera dłonie na ramionach Tuiego i Trevano wychylając się dość mocno.
Wdycha zanieczyszczone powietrze głęboko, zamyka oczy i korzystając z chwili niezmąconej ciszy próbuje się skupić.
Możliwe że trzy, cztery sekundy później- ciężko powiedzieć w zaistniałych okolicznościach, gdy wszyscy czują się, jakby siedzieli na tykającej bombie, a wszelka percepcja zaczyna zawodzić- na twarzy Tanar'ri zaczyna się pojawiać grymas, jakby próbowała coś odnaleźć w swojej głowie. Jej skóra zaczyna się robić ciepła, coraz cieplejsza...
*Zbroja* nie jest skomplikowaną recepturą, koncentracja w pełni, poszło szybko.
Otworzyła oczy, zacisnęła mocniej palce na ramionach mężczyzn, a z jej ciała zaczęła emitować, pulsować energia.
Tanar'ri starała się wcelować prosto w Githzerai, który stał już niebezpiecznie blisko nieprzyjaciela.
Kilka cali dalej nie wchodzi w grę...

Nawet jeśli Trevano go wciągnie, Nrev może zostać ranny. Lepiej nie... Leć ptaszyno...- szepcze i prosi Moce by defens zadziałał.
Tui staje za Trvano, kucając podnosi z ziemi kawałek liny trzymanej przez przyjaciela, który następnie owija wokół ręki oczekując na sygnał do wciągnięcia Nerva. Bezradność w takiej sytuacji irytuje go do granic możliwości.
Żałuje że nie zrobił zakupów przed wejściem w portal, miał zakupić małą kuszę, która teraz dała by kilka cennych sekund Githowi, ale nie było na to czasu. Na nic nie było czasu, ciągły pośpiech może się teraz przyczynić do straty kompana.
Nie rozumiejąc pojęcia "strachu" czy "niepokoju" w sposób właściwy obiektom organicznym, Wielorękie ze stoickim spokojem zaprzestało wciągania liny, kiedy tylko Tui zdołał wreszcie dostać się do wnętrza olbrzymiej czaszki.
Githzerai ani myślał złapać za linę. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Trzymał cały czas pozycję obronną, sztywno stojąc na ziemi. Rękojeść broni przyciskał przy samej piersi, a samo ostrze skierował w bestię.

Energia Naamy nie zdołała ochronić wojownika. Pulsacje szybko ucichły, jakby przytłumione niezupełnie gościnną przestrzenią. Wciąż również nie docierał do Was żaden tupot kopyt, ryki nadciągających przeciwników, nic. Było cicho, podejrzanie cicho.

Sam stwór rozpoczął obłędną szarżę, nie czekając na reakcję otoczenia. Ruszył w ślepej furii z rozwartymi szponami, gotowy by rozpruć githa na pół. Nrev rzucił mu jedynie niewielki cyniczny uśmieszek i wbił ostrze broni w ziemię. W przeciągu sekund pojawiła się przed nim kopuła ochronna blokując dalsze przejście. Przewodnik złapał teraz za linę i krzyknął coś w Waszym kierunku.
Warstwa ochronna zaczęła zanikać równie szybko co się pojawiła. Najwyraźniej coś blokowało, tłumiło bądź absorbowało energię magiczną.
-Wciągamy! - krzyczy i ciągnie linę co sił. - Raz, dwa, raz, dwa...! Ma wielką nadzieję, że zdążą nim stwór przebije się przez zanikającą osłonę.
Słysząc krzyk obiektu "Trevano" i uznając go za rozkaz, Wielorękie zaczęło czym prędzej wciągać linę razem ze wszystkimi.
Tui tylko czekał na znak, kiedy usłyszał rozkaz od Travano, ani myślał się ociągać. Razem ze wszystkimi wciągał Nerva, na ile mu tylko pozwalały siły.
Skutecznie wciągnęliście githa na bezpieczną odległość. Swobodnie wskoczył do wnętrza czaszki i spojrzał na dół.

Bariera ochronna całkiem się ulotniła, zezwalając gromadom stworów na szarżę. Bestie nie miały sprawnych skrzydeł, toteż nie mogły Was dobyć. Bezwzględność istot nie pozwalała im jednak na rezygnację. Te, które dobiły się do stóp czaszki były tratowane przez swoich braci. W ten sposób tworzył się powoli most z półmartwych, skatowanych kreatur. Czaszkę zalewały setki stworzeń. Jedne wdrapywały się na drugie, powoli docierając do Waszej kryjówki.

Nrev spojrzał za siebie. Intuicyjnie złapał za rękojeść. Niestety jego ostrze pozostało na dole i już dawno było przykryte zwłokami. Zwrócił się w stronę modrona przyglądając się jego licznym broniom...
Nie wyczuwając intencji githa oraz posiłkując się jedynie własnymi analizami, Wielorękie zbliżyło się do otworu. Widząc wzbierające zastępy obiektów typu "Wróg", modron uniósł wszystkie swoje cztery bronie do pozycji bojowej, oświadczając przy tym:
Spogląda badawczo na Githa i modrona. Ktoś tu się nie zrozumiał...
-Wielorękie, daj mu ten wygięty miecz - rzuca tonem rozkazującym. - Pardon, ale nie wiem jak się nazywa.
Słysząc rozkazujący głos Trevano, modron zatrząsł się i zazgrzytał z lekka. Obrócił swoją sześcienną głowę w jego stronę oraz obrzucił go swym nieodzownym, beznamiętnym spojrzeniem. Zwrócił się w końcu w stronę Nreva oraz postąpił parę kroków w jego kierunku. Uczyniwszy to, wyciągnął ku githowi dłoń, w której spoczywała jego stalowa katana.
Naama pomacała się ni to po tyłku, ni po udzie- odruchowo w poszukiwaniu broni.
Jak zwykle, przy pasku spoczywało wierne stiletto, jednakże w tych okolicznościach broń beznadziejnie bezużyteczna.
Co pozostało? Lodowy nóż.
W kieszeni zaszeleścił zwój od Kasmiry. Złe okoliczności na jakąkolwiek naukę.
Tanar'ri stała oparta o ścianę gdzieś jakby z boku, przyglądając zbrojącym się mężczynom.
Trudna rada... Zbyt wiele tu nie zdziałam...- wyszeptała zrezygnowana, jakby z lekkim poczuciem rozczarowania swoją płcią.
-Jakiś genialny plan jak to przeżyć, panowie... i panie? - zauważa stojącą smętnie na boku Naamę. (I weź sobie teraz wyobraź, potrójny pomiocie, że masz te skrzydła sprawne, możesz ją unieść nad ten burdel i niech wtedy rzuca zaklęcia...) Dobywa rapiera i szuka wyraźnych słabych stron wśród nacierających stworów - oprócz tego, że nie słyszały chyba pojęcia "szyk". Jednocześnie marzy o fajce...
Rozgląda się po prowizorycznej jaskini, następnie udaje się w jej głąb. Ogląda dokładnie każdą ze ścian, najwyraźniej czegoś szukając.
Nie liczyłabym raczej na żadne tajemne przejście, ani tym bardziej portal- uśmiecha się w stronę napawającego się widokiem czaszki od środka Tuiego.
Odwraca szybko głowę w stronę Githzerai:
Wiedziałeś o tym, co tu się dzieje zanim przeszliśmy przez portal?- mówi spokojnie, bez wyrzutu, starając się określić pozycję Nreva w tym całym zamieszaniu.
Wiem, że to nie jest najlepszy czas na rozmowy, ale chcę mieć pewność, że masz jakiś plan. Bo masz, prawda? - ostanie słowa brzmią rozpaczliwie, Tanar'ri zachowuje jednak zimną krew, najwyraźniej jedynie ze względów rasowych.
Gdyby była człowiekiem, już dawno wpadłaby w typowy kobiecy popłoch.
Odwraca się w stronę przyjaciółki i mówi :
niekoniecznie, prawdopodobnie ta czaszka była wykorzystywana jako schronienie już kilkukrotnie, więc nie zdziwiłbym się gdyby tu było inne wyjście... zresztą póki nie sprawdzimy -póty się nie dowiemy
następnie bierze głęboki wdech i dodaje :
powiedzmy sobie szczerze, nie jesteśmy w stanie bronić się przed tą hordą długo, nawet uwzględniając nasze położenie... możemy ustawić się w linii, przy samym wejściu i zaczekać jak te ścierwa dojdą do nas, a dojdą to jest pewne, więc mamy przewagę wysokości i niemożności oflankowania, ale... no właśnie jest ale.. ile wytrzymamy 10, 15 czy 20 minut ?? ilu zabijemy - 10, 20 czy 30 ? przecież w końcu przegramy i to nie tylko przez ich przewagę, ale i przez zmęczenie... prawda jest taka, albo stanie się cud, albo jakoś z stąd zwiejemy
patrzy się przez chwilę na towarzyszy i kontynuuje:
w swojej karierze żołnierza i najemnika nauczyłem się jednego - zawsze jest jakieś wyjście, więc dajcie mi parę sekund, może coś znajdę-znam się na tym - mówiąc ostatnie zdanie Tui uśmiecha się do wszystkich przyjaźnie
-To się znaj ale na gadanie czasu nie mamy! - rzuca do Tui'ego przez ramię. Ustawia się w pozycji do ataku - czyli rozpaczliwej obrony - i uspokaja oddech.
Nrev prędko wyciągnął dłonie po katanę modrona. Złapał za rękojeść i przez chwilę próbował wyważyć ciężar broni. Następnie wykonał kilka fantastycznych szermierskich ruchów, zmiennie obracając i przecinając powietrze. Githzerai nie zareagował na pytanie Naamy, miast tego ciągle integrował swoje ciało ze stalą. W końcu zatrzymał ostrze i przystanął przy wnętrzu oczodołu.

Przestrzeń między Wami wypełniała wciąż dziwna cisza - mimo, że kilkanaście metrów pod Wami wzajemnie mordowały się bestie, pnąc na szczyt po danie główne. Ciszę przerwał dopiero pierwszy z odważnych pomiotów. Obrzydliwa kupa mięsa, o nieludzkich szponach, równie zdeformowanej twarzy i ohydnie żółtej skórze postawiła właśnie pierwszy krok w wejściu do oczodołu. Bestia ledwo trzymała równowagę, podpierając się szponami o boczne ściany czaszki. Szaro-czarna ślina spływała jej po olbrzymiej paszczy, przez którą można było dostrzec jeszcze ostatnie resztki po członach humanoidalnej istoty.

Tui szukając wyjścia z sytuacji nie znalazł żadnej zapadni, żadnego przejścia, ani wyjścia. W pewnym momencie zbliżając się do ściany, spod jego stóp wydobył się dziwnie znajomy skrzypiący dźwięk. Gdzieś pod kilkucentymetrowej warstwie ziemi, zaległy się stare deski.
Tui słysząc ów dźwięk szybko odwrócił się w stronę towarzyszy, już złożył usta do wymówienia pierwszej sylaby, ale nic nie powiedział. -przecież tam może nic nie być, to mogą być tylko stare deski pozostawione przez kogoś, nie mogę ich teraz dekoncentrować - pomyślał.
Ponownie obrócił się w stronę gdzie przed chwilą usłyszał skrzypienie. Przykląkł na jedno kolano, dokładnie obejrzał ziemie w tym miejscu by nie stać się ofiarą jakiejś pułapki, po czym delikatnym, ale szybkim ruchem zaczął odgarniać ziemię.
Powoli stara się, choćby minimalnie, okrążyć stwora, by zaatakować go równocześnie z Githem, ewentualnie odciągnąć jego uwagę, dzięki czemu Nrev miałby czas na precyzyjny atak.
Widząc znajdujący się w polu jego rażenia obiekt typu "Wróg", modron wykonał kilka szybkich obliczeń. Następnie, starając się w możliwie jak najefektywniejszy sposób podejść do sprawy, zbliżył się do wejścia, gotów przejść do procedury bitewnej - i jednocześnie nie utrudnić zadania obiektom "Nrev" oraz "Trevano".
Naama uklęknęła obok Tuiego, podczas gdy mężczyzna rozgrzebywał zapalczywie ziemię.
Odgarnęła za uszy włosy i czym prędzej zaczęła pomagać przyjacielowi. Nie znała celu tej czynności, myśląc, że może pod deskami i ziemią odnajdą tunel, bądź po prostu dziurę zamieszkiwaną przez jakiegoś poczciwego czaszkoszczura, tudzież inne zwierzątko bytujące w tej części Wieloświata.
Tui popatrzył przez chwilę na przyjaciółkę, po czym rzekł cichym głosem :
uważaj tu może być pułapka, jeżeli wyczujesz coś pod palcami, nie odrywaj ich, tylko daj mi znać
Bestia rozejrzała się po przeciwnikach. Gdy zobaczyła Trevano z jej ust wypłynął kawał obfitej śliny, który został migiem zlizany paskudnym jęzorem po jeszcze bardziej parszywym pysku. Stwór już miał wybiec naprzeciw Bal'asi, ale ku zaskoczeniu coś go powstrzymało. Githzerai w przeciągu kilku chwil zbliżył się znacznie do monstrum i przebił jego tors kataną. Nadal przytomny i jeszcze bardziej rozzłoszczony stwór parł do przodu wbijając się coraz dalej w ostrze. Nrev robił wszystko, aby powstrzymać napierający pomiot, ale wzrost i siła zwierzęcia znacznie przewyższała jego kondycję.
- pomóżcie go... wyrzucić ... - rzucił ciężko dyszący gith, co zastanawiające - kolejny raz posługując się językiem wspólnym.

Naama i Tui powoli odgrzebali cienką warstwę ziemi. Na samym spodzie leżały stare, najwidoczniej dawno porzucone spróchniałe deski, przez które przebijała się delikatna smuga światła. W ułamku sekundy stabilne dotąd zabezpieczenie głośno zaskrzypiało. Zanim zdołaliście zareagować, ziemia rozsunęła się pochłaniając całą konstrukcję i Was. Spadliście w cztero-metrowy dół, uderzając zmiennie o pobliskie ściany i twarde podłoże przykryte rozwalonymi już deskami i osuniętą ziemią. Naama odczuła delikatne skaleczenie na lewym ramieniu. Tui leżał w samym centrum zapadliny. Z jednej z pobliskich ścian wystawał niewielki blady kryształ, który rozświetlał Wasze pomieszczenie. Był to najwidoczniej fragment niewielkiego okrągłego korytarzu z niewielkim przejściem pokrytym licznymi pajęczynami. Zauważyliście, że ziemię pod Wami przykrywa czerwona, krwista ciecz, której źródłem jest rozcięcie na lewej nodze Tuiego.
Ugina nogi w kolanach, przygotowując się do uniku w bok, lecz stwór zatrzymuje się z ostrzem w brzuchu i napiera na Githa. Na jego słowa atakuje skośnie po nogach stwora, przechodząc do pozycji umożliwającej przerzucenie go za krawędź czaszki techniką półmiecza.
Kiwa głową porozumiewawczo do Tuiego w geście porozumienia. Stara się odgarnąć ziemię jak najszybciej, jednak nagle uwagę Naamy odrywa ogromny stwór atakujący jej przyjaciół. Nie zdołała nawet nabrać powietrza w płuca, aby... sama nie wie co chciała zrobić. Odruchowo płytko zachłysnęła się powietrzem, po czym widziała jedynie błyski świateł, słyszała trzaski desek, gruchot spadających ciał i jęki przyjaciół. Sama zamknęła szybko oczy, myśląc, że to już koniec ich podróży.
Na chwilkę lekko uchyliła powiekę, zerknęła nerwowo na Trevano, po czym poczuła szczypanie na lewym ramieniu.
Następnie wie tylko tyle, że boli ją kark i tył głowy. Musiała w coś przygrzmocić przy upadku.
Rozejrzała się szybko i poczuła niejako ulgę, że nie znajduje się już na górze.

Tanar'ri nie potrafi określić ile leżała bez ruchu i co się działo dookoła, lecz gdy się ocknęła, oparła ciało na łokciach. Pod palcami prawej ręki poczuła ciepłą, lepką substancję.
Obok leżał Tui.
Tui usłyszał charakterystyczny dźwięk pęknięcia desek, niestety nawet jego doświadczenie na nic się nie zdało, nie zdążył odrzucić do tyłu przyjaciółki o sobie nie wspominając. Zrozumiał zbyt późno że oboje z Naamą padli ofiarą złośliwego żartu wszechświata.
Deski.. te głupie deski były spróchniałe... mógł to przewidzieć, mógł zabronić Naamie by się zbliżyła... niestety lubił ją i lubił przebywać w jej towarzystwie... teraz oboje mogli zapłacić wysoką cenę za jego nieuwagę
Z zamyślenia wyrwało wojownika pierwsze odbicie się od ściany podczas krótkiego lotu w dól. Uderzenie było silne, spowodowało że samowolnie wypuścił powietrze z płuc.
Wraz z ostatnim uderzeniem Tui zrozumiał że to już koniec lotu, niestety nie był w stanie długo o tym rozmyślać, oczy szybko zasłoniły mu się mgłą, a potem nastała nicość.
Dokonując błyskawicznych obliczeń oraz konfrontując swoje możliwości z zaistniałą sytuacją, Wielorękie, zgrzytając i skrzypiąc, spróbowało wespół z Trevano przeciwdziałać jakoś atakowi obleśnego stwora. Jednocześnie, mając czerwony wizjer nasunięty na oko, modron usiłował zbadać i porównać nieproszonego gościa z posiadanymi informacjami o istotach występujących w Wieloświecie.
Tanar'ri chwyciła prawą dłonią koniec grubej wstążki, która oplatała ją wokół talii tworząc z tyłu gorsetu delikatną kokardkę.
Szybkim ruchem zerwała wiązanie i posługując się zębami oplotła wstążkę, a następnie zacisnęła na lewym ramieniu. Wszystko to w panicznym strachu przed zakażeniem lub inną chorobą, która dostaje się do ciała przez krew, a przed którymi Naama całe życie stara się bronić w absurdalnym poczuciu higieny i pedantyzmu.

Będąc z lekka w szoku, zwlekła się ociężale i przesunęła się w stronę nieprzytomnego Tuiego.
Instynktownie sprawdziła czy przyjaciel oddycha.
Żyje...
Nogi miała już prawie całe w jego krwi, podobnie jak prawą dłoń. Z lekkim drżeniem w krtani spojrzała ku górze widząc tylko przyćmione światło.
Koleś, to bardzo zły moment na spanie...- szepnęła w stronę Tuiego- Te skurlone bestie mogą wpaść na genialny pomysł zeskoczenia tu, na dół...
Modron rozpoczął analizę napotkanego przeciwnika. Wizjer studiując najdrobniejsze szczegóły jak choćby mozolne ruchy, rozmieszczenie kłów, szramy na torsie, olbrzymie ohydne zmarszczki i pryszcze na czole doszedł do początkowego wniosku. Zazgrzytał i zachrapał jakby zaraz miał się zwiesić, po czym wypuścił ze swojego zmechanizowanego trybiku kłębek dymu, doprowadzając do finalnej diagnozy - obiekt nieznany.

Gith, Trevano, Wielorękie napierali na olbrzyma. Nrev skąpany cały we żółtawo-szarej krwi potwora niemal przypominał jeden z tych kroczących gluto-szlamów, które szwendały się po podziemiach Sigil. Szczęśliwie dla niego razem zdołaliście przywalić monstrum wystarczająco by to spadło z krawędzi oczodołu i wbiło się pazurami w swoich braci krwi. Zanim Nrev zdołał oczyścić się z syfu, na krawędzi oczodołu pojawiły się trzy pary szponów. Dopiero teraz zdołaliście się zorientować, że nie ma obok Was Naamy i Tuia.
Gdy stwór wypada za krawędź, ogląda się na Naamę i Tui'ego.
-Cholera, a oni gdzie? - rzuca i szybko biegnie sprawdzić, gdzie ich znowu wcięło; zatrzymuje się na skraju dziury.
-Nrev! - krzyczy do towarzysza. - Masz jeszcze linę?!
Nie czekając na odpowiedź wraca do Githa i modrona.
Nrev nie odpowiedział Trevano. Skinął tylko głową dając do zrozumienia, że linę szlag trafił. Skoncentrował się chwilę później na ważniejszych problemach. Do otworu wskoczyli następni przeciwnicy nie mniej ohydni od poprzedniego monstrum. Olbrzymie paszczo-gryzonie o oddechu z Otchłani i... "mieszanym" wyglądzie, zlepku cudzych istnień.

Napływające spod czaszki bestię zaczęły wywoływać cholerne wstrząsy w całej konstrukcji. W pewnej chwili, jak sople lodu zaczęły padać olbrzymie płaty czaszki, które kolejno uderzały w ziemię opodal Modrona, nie czyniąc mu jednak krzywdy, ale pobudzając receptory. Najwyraźniej dotychczas bezpieczna twierdza zaczęła powoli rozpadać się na kawałki.

Tui zaczął powoli odzyskiwać przytomność, a przynajmniej sugerowało na to, że wreszcie otworzył oczy i dostrzegł opodal Naamę.

Nieustającą ciszę w Zewnętrzu zaczęły przerywać jęki wydobywające się to raz z jednej, to z drugiej części czaszki. O dziwo, nie wydobywały się one z żadnych istot. Ciężko - brzmiące ryki płaczu przemawiały z dotąd pustej i martwej skorupy. Niemal nie do zniesienia stały się, gdy płaty czaszki zaczęły opadać i uderzać o ziemię. W pewnym momencie wstrząsnął Wami podejrzany ruch i odnieśliście wrażenie, że czaszka w której się znajdujecie zaczyna lewitować. W końcu przemówił tylko jeden druzgocący głos.

- KTO ŚMIE MNIE BUDZIĆ?!
Wielorękie zmierzyło sklepienie wielkiej czaszki, kiedy tuż obok niego opadały mniejsze lub większe jej fragmenty. Przez zmechanizowany umysł modrona sunęły błyskawicznie lawiny informacji, obliczeń i nieraz sprzecznych sobie wniosków. Modron zgrzytał i skrzypiał nieustannie, starając się - w czasie nie dłuższym, niż kilka sekund - dojść do jakiejś w miarę sensownej odpowiedzi na pytanie "Co Obiekt 'Wielorękie' Powinien Zrobić W Okresie Czasu Określanym Jako 'Teraz'?". Spod co szerszych szczelin w mechanicznym ciele Wielorękiego ulatywały małe chmurki pary, co wskazywało na to, że wszelkie jego podzespoły pracują na najwyższych obrotach.
Zastanawia się bardzo intensywnie, czy skok do tej dziury na głowy towarzyszy na pewno jest jedynym wyjściem, jakie pozostało. (No cóż, inaczej zostaje nam ginąć tutaj...)

- Nrev! - zawołał. - Masz jakiś pomysł czy skaczemy tam?!
Mimo zamkniętych oczu, Tui zaczynał odzyskiwać zmysły, gdzieś słyszał głosy, ale niestety nie mógł ich dokładnie zlokalizować.
Reszta mięśni jeszcze odmawiała mu posłuszeństwa.
Zdezorientowana Tanar'ri to zerkała w stronę Tuiego, to w górę bacząc, czy reszta przyjaciół wciąż żyje.
Gdy jednak spostrzegła, że jej towarzysz zaczyna mrugać powiekami natychmiast zbliżyła się do niego.

-Wszystko w porządku?- wyszeptała i nie czekając na odpowiedź dodała- Nie wiem co tu się aktualnie dzieje, ale wydaje mi się, że tu jest bezpieczniej niż na górze. Leż, a ja spróbuję namówić resztę, by do nas dołączyli.

Naama próbowała wstać, ale wstrząsy jakim poddawana była czaszka (a raczej jakie sama wywoływała) oraz przysłowiowe "nogi z waty" kobiety uniemożliwiały podniesienie się do pionu.
Jakimś cudem Tanar'ri dotarła do otworu nieopodal. Spojrzała w górę- chaos. Tylko tego brakowało.
Modron biega i wymachuje odnóżami, Trevano wrzeszczy coś do Githa.
Nie zważając na to, postanowiła nawiązać jakikolwiek kontakt z przyjaciółmi.

-Eeeej! My tu ciągle jesteśmy!- wrzasnęła z ironią- Złaźcie na dół jeśli wam życie miłe! Tui jest ledwie żywy!- dodała z nadzieją, że ta ostatnia informacja wpłynie na decyzję towarzyszy.
Słyszy krzyk Naamy spod... "ziemi" - powiedzmy. Ostatnie zdanie - "Tui jest ledwie żywy" - Trevano spogląda na torbę leków, która obciąża mu ramię. (No patrz, imbecylu, oni tam umierają a ty sterczysz jak pijany felczer...) Podchodzi do dziury, nachyla się; woła przez ramię na modrona i githa, po czym, niewiele myśląc, skacze w dół.
Widząc szybką reakcję Trevano klęka przy Tuim po czym nachyla się i bardzo delikatnie- aby nie urazić przyjaciela kładzie prawą dłoń na jego klatce piersiowej. Stara się ocenić szybkość bicia serca. Nie wyczuwając jednak nic szybko przejeżdża ręką w stronę jego szyi- Jest dobrze- myśli.
-Nie jestem kapłanką przyjacielu, ale ciągle mamy tę torbę leków od znachorki- mówi łagodnym tonem.
Naama przerzuca włosy przez jedno ramię i szybko przykuca za Tuim. Słysząc odgłosy jakie wydaje z siebie Trevano, a chyba coś tam mówi, wnioskuje, że trzeba szybko podać rannemu leki i ukryć się w jakimś ciasnym kącie czaszki.
Podnosi zatem delikatnie głowę Tuiemu, wsuwa kolana pod jego barki i w ten sposób robi mu oparcie by mógł przyjąć lekarstwa i dojść do siebie.
Co chwila klepie przyjaciela po twarzy by nie stracił znów przytomności...
GŁUPCY!

Krzyk nieziemsko potężnego głosu roznosił całe zewnętrze. Czaszka, wcale nie lewitowała. Czaszka podnosiła się z ziemi. Wygrzebywała razem z resztą ciała olbrzymiej istoty. Dotąd zasypany szkielet, przebudził się i nie zrobił tego w satysfakcjonujących go warunkach.

KTO DRAŻNI PANA PIASKU? KTO ŚMIE BURZYĆ MÓJ SEN?

Wnętrze, dotąd nienaruszonej twierdzy zaczęło niebezpiecznie się trząść. Modron, który pozostał na górze ledwo łapał równowagę, gdy monstrum podnosiło się z piachu. Bestie, które jeszcze chwile temu przygotowywały się do uczty, teraz unosiły się w bólu. Coś działo się na dole tej "twierdzy".

ZAPŁACICIE ZA TO. ZAPŁACICIE ZA MÓJ SEEEEN.

Nrev wykorzystując moment nieuwagi bestii, które zdołały wedrzeć się do wnętrza oczodołu zaczął napierać na przeciwników scalając swoje ruchy do wstrząsów i uderzeń w czaszce. W ten sposób, za każdym razem kiedy szkielet gwałtowniej się poruszał, Gith napierał na monstra cofając je na skraj przepaści. W końcu rzucił spojrzenie na modrona. Czas by pozbyć się ostatnich śmiertelnych wrogów.

BYŁEM TU WŁADCĄ I TAK MI SIĘ ODPŁACACIE? WY ŚMIERDZĄCE ODPADY, ZNISZCZĘ WAS WSZYSTKICH!

Do bezustannie uwięzionych Tuia i Naamy wskoczył Trevano po drodze niegroźnie obijając się o wąskie pasmo ścian.
Po długim, acz trwającym ułamki sekund ciągu obliczeń, Wielorękie zdołało się w końcu zorientować, że przebywa wewnątrz obiektu "Głowa" będącego fragmentem potencjalnego obiektu "Wróg" o niewiadomej "Rozmiar" osiągającej wartość określaną jako "Ogromny". Jednocześnie modron dzielnie starał się zachowywać pozycję w miarę pionową pomimo licznych wstrząsów, jakimi targane było wnętrze wielkiej czaszki.
Mimo w dalszym ciągu zamkniętych oczu, do uszu Tui'ego dobiegała wrzawa różnych dźwięków, w tym bardzo miły i jakby znajomy kobiecy głos.
Z wielkim, wręcz kolosalnym wysiłkiem bohater otworzył oczy, wpierw jego zmysły zalała przeraźliwa jasność, lecz z czasem obraz zaczął wyostrzać się. Szybko spostrzegł właścicielkę wspomnianego głosu, przypatrzył się chwilkę, może nawet i uśmiechnął, po czym rzekł złamanym głosem:
- ki..m jes..teś ???
Tanar'ri zaprzestała strzelania po pysku Tuiego gdy ten tylko otworzył oczy.
Uśmiechnęła się przyjaźnie, lecz po pierwszych słowach wypowiedzianych przez przyjaciela zastanowiła się chwilę.

-Jestem jedną z tych wrednych Tanar'ri, które pożerają dusze takich jak Ty- po czym zaczęła się śmiać i szybko dodała- Naama. Mam na imię Naama. Jesteśmy na wspólnej misji, pamiętasz?

Kobieta zaczęła wypatrywać zbliżającego się Trevano, by jak najszybciej pomóc rannemu przyjacielowi.

-Krwawisz. Nawet nie wiem skąd. Trzymaj się...- wyszeptała.
Zawiedziony brakiem zrozumienia z modronem Nrev postanowił samotnie wyrzucić z oczodołu ostatnie bestie. Zbliżając się do wrogów napierał i ciął ostrzem na wysokości tułowia stworów. Każde cięcie wiązało się z dalszym posunięciem bestii w stronę przepaści. W ten sposób zrzucił przeciwników pozostając sam na sam z ostatnim wstrętnym paszczurem, który najwidoczniej nie chciał się poddać równie łatwo co pobratymcy. Gdy Nrev wykonał ostateczny - jak się zdawało - ruch prosto w czerep bestii, ta złapała jego ostrze. Następnie mimo mocnego bólu mocno szarpnęła w swoją stronę broń tracąc przy tym równowagę i zsyłając własną nędzną egzystencję razem z githzerai w szpony głębokiej przepaści. Zarówno bestie jak i Nrev zniknęli Wam z oczu. Pozostaliście sami z przeraźliwie brzmiącym głosem przebudzonego monstrum.

DZIŚ ZEWNĘTRZE POZNA MÓJ GNIEW...
Po słowach usłyszanych od Namy, Tui'emu w głowie pojawiły setki obrazów, które można by nazwać szybką retrospekcją.
... misja ?? - tak chyba pamiętam ----po chwili kontynuując---- nie wiem co uszkodziłem, ale nie mogę się podnieść, musisz sama zlokalizować miejsce krwawienia (oczywiście czekamy jak GM je poda )

Leżący bohater najwyraźniej chcąc jeszcze coś dodać zrobił głęboki wdech, ale usłyszawszy złowrogi głoś skrzywił się tylko i wycedził : na otchłań, a TO CO ??
Ląduje; nie zważając na otarcia i tępy ból w stopach, powstały w wyniku nieamortyzowanego skoku, otwiera szybko torbę z lekami. Szuka czegoś, co jednoznacznie wyglądałoby na jakiś środek znieczulający, ale u tej wiedźmy nawet gorzała mogłaby wyglądać inaczej... Tak więc, szuka znieczulenia dla Tui'ego i zastanawia się, co z modronem.
-Wielorękie! Co tam się dzieje?! - krzyczy w górę, licząc, że usłyszy jeszcze jakąś odpowiedź... w formie skróconej.
Usłyszawszy krzyk Trevano (i zrozumiawszy go jako rozkaz złożenia raportu o zaistniałej sytuacji), Wielorękie zadrżało lekko. Przez czas nie dłuższy, jak ułamek sekundy zastanawiało się jak sformułować odpowiedź - w końcu, lekko przy tym skrzypiąc oraz przez sekundę mamrocząc coś o przetwarzaniu danych, modron odpowiedział swoim jak zawsze beznamiętnym głosem:
Obracając lekko głowę w stronę Trevano mówi :
dzięki że nie wylądowałeś na mnie -łapie kilka wdechów i dodaje- nawet nie wiesz jak się ciesze że masz tę torbę
Chwilę po zniknięciu Nreva, po licznych wstrząsach, po uderzeniach wzbogaconych krzykami i jękami, szkielet przestał się poruszać. Mogliście w tym czasie trochę odetchnąć i opatrzyć rannych. Tui od czasu upadku znacznie zbladł i stracił dużo krwi. Rozcięcie na łydce u lewej nogi wciąż obficie krwawiło. Kałuża krwi, której właścicielem był Wasz przyjaciel zaczęła powoli spływać, w niższe partie szkieletu. Najprawdopodobniej tuż obok Was znajdowało się niewielkie zejście.

Po znacznym uspokojeniu i wyciszeniu się krwawej melodii, która towarzyszyła Zewnętrzu monstrum ponownie przemówiło ciężkim i donośnym głosem.

PASOŻYTY? KIM JESTEŚCIE, ŻE ŚMIECIE CHOWAĆ SIĘ W MYM CIELE?

Zaraz po tych słowach w pobliżu modrona zaczęła pulsować ziemia, która wypełniała oczodół szkieletu. Kilka tchnień później niewielkie robactwo zaczęło krążyć i chwytać się mechanicznych nóg sześcianu. Drobne plugastwa zaczęły oblepiać Wielorękie.

CZUJĘ... MODRONA? MECHANICZNE, BEZDUSZNE PUDŁO MECHANUSA BEZCZEŚCI MOJĄ ŚWIĄTYNIĘ?
-Cholera. Bandaże. Bies by to! No, jest - cedzi przez zęby i stara się zatamować Tui'emu krwawienie; zaciska nad raną strzępy nogawki w formie opaski, znajduje coś co wygląda na wódkę i przemywa zranienie, po czym stara się zawiązać bandaż.
- Trzymaj się, stary, jakoś Cię połatamy... - dodaje roztrzęsionym głosem.
Krew. Słodko-metaliczna woń w powietrzu... Serce zaczyna bić coraz szybciej...
Na Moce, uspokój się... Jakoś się stąd wydostaniemy. Chyba. Pocieszmy się tym, że na pewno nie zostaniemy strawieni w bólach przez kwasy tego... czegoś- szepcze Naama w stronę bandażującego przyjaciela z uśmiechem na twarzy, nie tracąc resztek optymizmu.
No, Tui. Żyj a nie istniej- dodaje potrząsając lekko towarzysza.
Chyba czas zacząć rozmawiać z tym potworem. Dyplomacja panowie. Inaczej już jesteśmy martwi...
Jak zawsze nasuwając swój czerwony wizjer na jedno oko, Wielorękie zwróciło swe spojrzenie na dolne partie swojego zmechanizowanego ciała - przynajmniej na tyle, na ile było w stanie to zrobić bez obracania się w niemożliwy do wykonania sposób - i spróbowało zbadać istoty, które na niego włażą. Szybka analiza, wykonana przy szczękaniu i zgrzytaniu, pozwoliła dojść modronowi do wniosku, iż są to bliżej niezidentyfikowane kreatury typu "Owad". Wiedząc to, przybysz z Mechanusa przeszukał naprędce pokłady swej pamięci, usiłując znaleźć jakieś informacje na temat tego jak zachowałaby się przeciętna, humanoidalna istota organiczna, gdyby była obłażona przez tego rodzaju istoty.
Zacieśniwszy zęby podczas przemywania ran przez Trevano, Tui próbował poukładać sobie w głowie cały przebieg przygody.
Nie zwrócił uwagi nawet na słowa Namy, dopiero dziewczęcy krzyk Wielorękiego wyrwał go z zamyślenia, odwróciwszy lekko głowę w kierunku niecodziennego pisku, zdołał wypowiedzieć jedynie dwa słowa :
na sfery
Cały oczodół zaczął "tętnić" życiem. Wydawało się, że małe plugastwa to jedyne na co stać przebudzony szkielet, jednak wkrótce potem z ziemi, zaczęły wydobywać się bliżej niezidentyfikowane pnącza przypominające trochę szlamowatą maź. Migiem zabrały się za modrona i dosłownie zablokowały go w miejscu, nie pozwalając na dalsze ruchy. Robactwo wciąż starało się przyssać do metalicznej obudowy, podczas gdy kolejne elementy "żyjącego" szkieletu brały się za dalszą inspekcję. W ruch poszły równie dziwaczne maziowate gałki oczne, które jak żywe wyrastały ze skorupy czaszki.

CZEGO TU SZUKASZ SZPIEGU KWADRONÓW?

Sytuacja na dole wyglądała trochę lepiej. Opatrzony Tui wyraźnie przestał bladnąć, natomiast krwawienie zostało zatamowane z pomocą przyjaciół. Wciąż jednak czuł się osłabiony.
Odwraca głowę od plamy krwi, próbuje opanować roztrzęsienie i wzbierające w nim uczucie. []i(Dasz radę... Uspokój się, pomiocie...)[/i]
- Brrr... Mamy jakiś plan? - zwraca się do drużyny. - Mnie się tu przestaje podobać.
Słyszy głuchy głos szkieletu.
-[i] I co zrobić z modronem?
- pyta z dziwnym uśmiechem na ustach...
-Zastanawiam się czy stwór będzie miał to samo podejście do Tanar'ri jak do Modrona... - drapie się po brodzie wskazującym palcem, po czym wstaje od Tuiego, klepie go pokrzepiająco po ramieniu i stara się podejść w stronę Trevano.
Opiera mu dłoń delikatnie o ramię podtrzymując się, gdyż niezdarność Naamy plus trzęsienie się czaszki daje murowane zaliczenie "gleby".
Kobieta przełyka głośno ślinę i nabiera powietrza aby coś powiedzieć...
Po chwili jednak myśli, że tekst w stylu "przychodzimy w pokoju" będzie najbanalniejszą rzeczą jaką w życiu słyszała.

-Ekhem...- odchrząkuje głośno- Czy mógłbyś na chwilę zwrócić na nas uwagę?- wrzeszczy na całe gardło w nadzieji, że stwór słyszy głosy dobiegające z wnętrza jego czaszki.
Szybko jednak Naama zaczyna się zastanawiać czy aby na pewno zwrócenie na siebie uwagi "wielkiego czegoś" jest najlepszym rozwiązaniem...
Mimo zatamowania wypływającej z rany krwi, Tui w dalszym ciągu jest mocno osłabiony.
Próbował przerwać bezczelne zwrócenie uwagi na siebie i przyjaciół, które padło z ust Tanar'ri, lecz nie zdążył. Tym samym postanowił poczekać na dalszy rozwój wypadków, mają jednocześnie nadzieję, że gdy przyjdzie czas na ucieczkę nie będzie zbytnim obciążeniem dla drużyny.
Patrzy półprzytomnie na Tanar'ri; wzrok ma przygaszony, ręce mu drgają.
-Macie pomysł, jak stąd wyjść? - pyta w przebłysku natchnienia. - To nie jest najlepsze miejsce na piknik...
Właściwie, zastanawiam się czy jest taka *potrzeba* abyśmy stąd się wydostali- rzecze w stronę przyjaciela.
Weź się w garść Trevano- szarpie kumpla za ramię- Mam pewien pomysł...
Kobieta zerka na przyjaciół z nadzieją w oczach i zaczyna swój wywód.
Naama uważa, że skoro już znaleźli się w tak beznadziejnym położeniu możnaby go wykorzystać.
Gdyby tylko stwór był choć w paru procentach dyplomatą można się z nim dogadać.
-Rozumiecie- kontynuuje szeptem- Może mógłby nam robić za taksówkę, albo choćby drogowskaz...- mówi to jeszcze ciszej z obawy przed wyszydzeniem przez przyjaciół.
-Proszę was, tylko się nie śmiejcie. Nie liczmy na ucieczkę, bo nie ma dokąd, a jestem zbyt ładna żeby umrzeć w czaszce wieliego szkieletu i to w wieku trzystu lat- Tanar'ri spuszcza głowę i po chwili milczenia dodaje melodyjnym głosem:
-Niczym nie ryzykujemy...
Uśmiecha się szczerze.
- To racja, kochana - nie da się już bardziej ryzykować! - kończy i zaczyna się chichrać. Cóż, każdy ma różne sposoby radzenia sobie ze stresem i specyficznymi przypadłościami...
Wielorękie spróbowało zastanowić się nad całą tą sytuacją, jednocześnie usiłując nasunąć na oko swój czerwony wizjer, by mój dokładniej obejrzeć oplatające go macki. Rozważając przez moment jak zachowałaby się w takiej sytuacji istota organiczna, modron powtórzył w końcu swoją formułkę o czynności krzyczenia oraz dodał:
Zastanawia się przez chwilę nad słowami przyjaciółki po czym robiąc głęboki wdech mówi :
W sumie racja, po za własnymi życiami nic nie możemy stracić - Próbuj

Po czym próbuje wstać na nogi wspierając się na ramieniu Trevano.
Pomaga Tui'emu podnieść poobijane dupsko.
-Wstawaj... Gdy przyjaciel już stoi, drugą ręką odpala sobie fajkę. Pyka sobie, uspokaja się, opanowuje drżenie rąk...
-Ej - rzuca nagle. - Gdzie ten modron?
Krzyk Naamy zdołał uspokoić potężny głos gospodarza fortecy. W jednej chwili zapadła cisza, której nie mogły wytrzymać nawet drobne paskudztwa i szlam ogarniający modrona. Milczenie złamał trochę łagodniejszy głos wydobywający się z każdej ścianki oczodołu. Nie było wątpliwości, że należał do tej samej osoby, która dopiero dokonała obrzydliwej rzezi.

Tanari'ri... modron? Diabelstwo i bal'asi? Hmmhmmhm...


Forteca jakby zadrżała. Istoty oblegające Wielorękie migiem zniknęły, to wtapiając się w ziemię, to wypływając z oczodołu. Na ich miejscu ze ścian, które was otaczały pojawiły się niemal doskonałe kopie Waszych twarzy. Wydawało się, że za każdym razem gdy przemawiał właściciel szkieletu, wyrzeźbione w ścianach ziemi czy szkieletu odbicia poruszały ustami.

Przeciwieństwa podróżujące razem... Poszukują czegoś. Może chcą skarbu? Pragną przywłaszczyć sobie ciało śpiącego demiurga? Może chcą walczyć? Mhmmm... Mechaniczny umysł na służbie Mechanusa razem z kusicielką i bladym diabelstwem? Do tego ten pseudo-demon... Ciekawe, mhmmmm. Cóż z Wami zrobić... Może strawi Was robactwo, które nie daje mi spokoju?

Na tę myśl zadrżał sam pomysłodawca. Chwilę przemyślał wszelkie możliwości. Skupiając swoje zainteresowanie na diabelstwie, zauważył jak ten podpierając się na ramieniu Trevano wstaje na nogi.

Interesujące. Tak jakby minęła wieczność... istoty które winny się nienawidzić, pomagają sobie? Dobrze... nie strawi Was robactwo. Sam nie cierpię tego świństwa... W zamian oczekuję od Was odpowiedzi. Jeżeli będą satysfakcjonujące to... kara... za ingerowanie w moje ciało będzie... uhm... mniejsza. Zgoda?


Wiedząc, że i tak nie dał Wam wyboru przemyślał swoje pierwsze pytanie i zwrócił się do Was ponownie.

KTO jest PANEM tej ziemi?
-Tyś jedynym Panem tej ziemi- odrzekła na głos okręcając głowę we wszystkie możliwe strony, jakby chciała by jej głos dotarł do każdej ściany.

Naama wzdychnęła cicho z uczuciem ulgi.
(No to żeście mnie zaiste uspokoili...) Patrzy w górę, zastanawiając się, czy ten bydlak po prostu się nie zawali - (Ot, tak nam na złość po prostu się rozleci...)
W dalszym ciągu opierając się na ramieniu Trevano
(Tanari'ri, modron, Diabelstwo i bal'asi?....mhh......pomyślmy Tanari'ri to Nama, mordon to ... no cóż Mordon, Bal'asi to Trevcio, więc wychodzi na to że ja to Diablestwo !)
Rozgląda się dookoła, przypatrując się przez chwilę każdemu z przyjaciół jakby się chciał jeszcze upewnić że dobrze myśli
(przecież jestem człowiekiem, czego czacha się tak pomyliła... a może się nie myli...matka nigdy nie wspominała o ojcu, więc może... Nie to niedorzeczne, nie mam ogona i ciemnej karnacji, siarką też nie pachnę... nie niebędę teraz o tym rozmyślał, ani wyprowadzał czachy z błędu )

Z zamyślenia Tui'ego wyrwała konwersacja przyjaciółki ze stworem, usłyszawszy odpowiedz Namy dodał od siebie, głośno i wyraźnie :

-Tyś tu Panem, niezaprzeczalnie i niepodważalnie
Gospodarz szkieletu ucichł. Przez chwilę nie słychać było najmniejszych szmerów, aż w końcu po analizie Waszych odpowiedzi ponownie przemówił.

Ha ha ha... Śmiertelnicy się nie zmienili. Aby ratować skórę powiecie wszystko czego zapragnie ktokolwiek, kto nie ma ciała. Skoro z taką pewnością odpowiedzieliście na me pierwsze pytanie, drugie nie będzie stanowiło dla Was żadnego problemu.

JAK brzmi MOJE imię?


Po tych słowach rzekomy władca Zewnętrza ponownie zapadł w milczenie oczekując odpowiedzi. Chwilami dało się jeszcze usłyszeć drobne śmiechy wydobywające się z Waszego otoczenia.
Uwolniwszy się z okowów stworzonych przez oplatające go ciasno macki, Wielorękie rozejrzało się dookoła poprzez swój czerwony wizjer, jednocześnie nasłuchując przez cały czas głosu, który rozlegał się dookoła. Kolekcjonowało informacje.
-Na Cień Pani...!
No to po nas, mówi do siebie w myślach. Teraz już może spokojnie siąść i bez większych nerwów wypalić tę fajkę. Próbuje przytulić do siebie Naamę, otrzepawszy skrzydła z pyłu.
Usłyszawszy odpowiedź Wielorękiego Tui po cichu zarechotał dodając ledwo słyszalnym szeptem :
dobry jest hehehe, nie ma co
Twe imię brzmi Jak imię...

Powtórzył nieco mocniejszym głosem Pan Zewnętrza. Chwilę zajęło mu przemyślenie tej odpowiedzi, aż w końcu...

Jesteś modronem, więc nie mógłbym wymagać od Ciebie bardziej precyzyjnej odpowiedzi... Ha! Podoba mi się to.

Zaczęliście odczuwać natężenie bardzo potężnej magii. Przez chwilę można było zastanawiać się czy to głupi żart, zła odpowiedź czy też władca szkieletu ma dziś zły humor i chce Was wysadzić razem z samym sobą. Na szczęścia, bądź na nieszczęście wyglądało to na niegroźne zaklęcie. Wokół każdego z Was pojawił się niewielki portal odbijający jakby w lustrze Wasze sylwetki. Sam magiczny twór niemal Was oślepiał niebieską poświatą.

Możecie mi... zaufać. Przejdźcie przez portale, które Wam wyznaczyłem. Jeżeli pomyślnie wrócicie ostatecznie podaruje Wam życie i wybaczę ten niegrzeczny, nieodpowiedzialny występek. Nie myślicie chyba, że za bezczeszczenie mych zwłok tak łatwo stąd uciekniecie?
Widząc połyskującą, srebrzystą taflę okrągłego portalu, Wielorękie zastanowiło się moment, skrzypiąc i zgrzytając. Nasunęło przy tym, jak zawsze, czerwony wizjer na oko, badając powierzchnię magicznego przejścia. Po krótkim przetworzeniu danych stało się dla modrona zupełnie jasne, że to rodzaj portalu, podobnego do tego przekroczonego jakiś czas temu. Przybysz z Mechanusa przemyślał tę informację.
Zasłania ręką oczy gdy uderza je fala niebieskiego światła.
Na Moce! Znowu!? Nienawidzę tego robić... myśli Naama po czym zerka na Modrona, który bez chwili zastanowienia przekracza portal.
Widząc, że Trevano próbuje przyciągnąć ją do siebie puszcza mu oko, lecz pozostaje w bezruchu, jak posąg.
Poruszają się tylko jej usta, z których dochodzi mamrotanie.
-A co z Nrevem? Straciliśmy przewodnika...- Naama zaczyna się rozglądać dookoła i dodaje głośniej:
Hej! Straciliśmy przewodnika!
Po ostatnich słowach Naamy spogląda na nią pustym wzrokiem, wzrokiem bólu...
-I nie wiemy gdzie mamy szukać tego cholerstwa...
-Sęk w tym, że my go faktycznie *straciliśmy*... on nie żyje- Naama patrzy się tępo gdzieś w "ścianę" ze świadomością, której nie chce do siebie dopuścić: miesja skończona. Możemy wracać do domów. Nie ma nic, czego moglibyśmy szukać, a cel został zagubiony dawno temu pomiędzy żółtymi flakami bestii, a śmierdzącymi lekarstwami od znachorki.
Nie spuszczając wzroku z jednego punktu, który wydaje się być gdzieś niebywale daleko, Naama szuka dłonią dłoni Trevano, po czym odnajdując ją ściska mocno, zerka na Tuiego i kiwa porozumiewawczo głową sama do siebie i swoich myśli.
-Zmywajmy się stąd...
-Wiem... - mówi zgaszonym głosem. - On nie żyje, a my nie wiemy gdzie iść dalej..
Rozgląda się po towarzyszach.
- Ale wiecie... on za coś jednak zginął - dodaje i zdecydowanym krokiem wchodzi w portal.
Śmieje się sam do siebie, po czym odwraca się w stronę przyjaciół :
-jak to nie wiemy gdzie iść - naprzód, przed siebie...
Po czym kuśtykając znika w portalu.
Tiaa...
Wchodzi w portal.
Wystarczyło, że zbliżyliście się do portalów, a lewitująca ciecz sama zaczęła Was połykać. Wkrótce potem znaleźliście się w zupełnie odrębnej przestrzeni. Osobno.

Pierwszy na przygotowaną przez tajemniczy głos pseudoboga próbę zawitał modron zjawiając się w bardzo zagadkowym, ale znajomym miejscu. Było to niewielkie zamknięte i owalne pomieszczenie zewsząd otoczone metalowymi ścianami zbitymi z najróżniejszych materiałów. Całości charakteru dodawały różnokolorowe, wielokształtne śruby, które w idealnej harmonii stapiały się ze ściankami. Wszystko było podporządkowane i solidne. Sam pokój był niewielki, mający może 8-9 metrów średnicy. Przestrzeń była pozbawiona jakichkolwiek żywych organizmów. W niektórych miejscach można było dostrzec jedynie półki, różne zawieszenia, materiały, elementy budynków, wszelakie narzędzia. Wyglądało to na istny raj dla inżyniera.

ZBUDUJ PORTAL. - odezwał się ten sam głos władcy szkieletu, by zaraz zamilknąć.

Następnym, który przekroczył portal był Bal'asi. Przed jego oczyma ukazała się szara pustynia. Zewsząd pusta, o zgniłym zapachu i dołującym otoczeniu. W dali dało się zauważyć jakieś niewielkie pagórki, natomiast tuż nad głową niemal na wyciągnięciu ręki lewitowały olbrzymie skały. Nie to jednak przerażało. Tuż, kilkanaście metrów przed Trevano leżały znajome zwłoki. Pierwszy był przebity włócznią garbaty Mojo, zaraz za nim leżał rozszarpany na strzępy Lentor, a w końcu jeszcze dalej dało się zauważyć Naamę z wbitym w serce toporem i rozkładające się zwłoki bezgłowego Tuiego. Monotonia szarości zlepiła się z krwistą czerwienią nadając miejscu niechcianych barw.

DAJ SIĘ PONIEŚĆ FURII.

Tui pojawił się w Sigil. Stał właśnie w doszczętnie spalonej Alei Westchnień cały okryty mrokiem wąskiej uliczki. Za nim był ślepy zaułek, natomiast kilkanaście metrów przed przejście blokowała tajemnicza postać, ubrana w długie szaty z zakrytą kapturem twarzą. Największe podejrzenia wzbudzała jednak głucha cisza, brak jakiegokolwiek echa, skowytu skurli i biadolenia trepów. Chociaż uliczka znajdowała się w Sigil wszystko wydawało się obce. Sama tajemnicza postać kipiała dziwnie znajomą energią Miasta Drzwi. Dabus?

ZADAJ MU CIERPIENIE - odezwał się głos pana bądź podającego się za pana pseudoboga Zewnętrza.

Ostatnia przed swoją próbą stanęła Naama. Tanar'ri ledwo zdążyła zaznajomić się z krajobrazem przypominającym bardziej gigantyczne pole bitwy, a tuż za nią wydobył się anielski głos.
- Siostro, potrzebuję Cię.
Gdy tylko cała przestrzeń uformowała się w oczach świeżo przeteleportowanej podróżniczki, jej oczom ukazała się powalona na ziemię, krwawiąca przedstawicielka rasy sukkubów. Tuż obok niej leżały zwłoki zielonoszarych baatezu i rozszarpanych lemurów. Zapach śmierci, tanar'ri, baatezu, ciemnoczerwone niebo i mocno ubita gleba nasycona krwią wskazywały na jedno - cuchnący Baator. Do tego szloch i jęki rannej tanar'ri.

ZADECYDUJ O LOSIE SWEJ SIOSTRY
Wielorękie, odruchowo nasunąwszy na oko swój czerwony wizjer, rozejrzało się dookoła analitycznym spojrzeniem, dokładnie lustrując zmechanizowane ściany i każdy element, który nie stanowił integralnej części pomieszczenia. Szczęknęło przy tym dzierżonym w czterech dłoniach orężem - buławą, toporem, kataną i mieczem długim - stukając nimi o siebie. Mimowolnie naszło modrona mgliste wspomnienie tak dawno nie widzianej przez niego sfery, Mechanusa. Chociaż nie był w stanie odczuwać melancholii ani tęsknoty w taki sposób, w jaki rozumie te uczucia większość inteligentnych istot humanoidalnych, to jednak czuł przemożną chęć ponownego znalezienia się na Mechanusie - pomimo wiążących się z tym konsekwencji.
Naama wylądowała po drugiej stronie portalu. Jej ściśnięty żołądek wydawał z siebie jakieś ciche pomruki- za każdym razem gdy przechodziła przez portal jej ciało nie pochwalało tej decyzji.
Było jej bardzo niedobrze. Ból skręcanych wnętrzności był jednak niczym w porównaniu ze smrodem jaki dobiegł do jej nozdrzy przy zachłyśnięciu się "powietrzem". Ostry niczym siarka i zgniły jak stare jajo smród zwłok najobżydliwszych stworzeń, jaki Wieloświat urodził.
Tanar'ri skuliła się, chwyciła za brzuch i w pół-przysiadzie zwymiotowała wszystko, co było w stanie zgromadzić się w jej przewodzie pokarmowym ostatnimi czasy łącznie z sokiem trawiennym. Kwas w ustach nie był najprzyjemniejszym uczuciem, ale żołądek zakończył swoją defiladę bulgotów.
Otworzyła oczy dopiero gdy jej uszu dobiegł melodyjny, aczkolwiek pełen bólu kobiecy głos.
Rozejrzała się szybko.

Witamy w piekle, rozgość się, jasne... Potem Ci oderwiemy łeb sukkubie i zjemy na kolację. Albo lepiej: będziemy rozrywać po kawałku... No tak, lepiej być nie mogło.- mamrotała.

Nie kryła swojego niezadowolenia z miejsca, w które portal ją wyrzucił. Zmierzyła jednak szybko w stronę agonalnie jęczącej Tanar'ri.
Kucnęła koło niej i podtrzymując jej głowę ucisnęła ranę szarpaną, przez którą kobieta najwyraźniej się wykrwawiała. Nie mogła być bardziej blada niż teraz, nawet pomimo naturalnego odcienia skóry.

-Musimy stąd wiać.- zwróciła się bezpośrednio do rannej- Dasz radę iść oparta o mnie?

Naama wierzyła, że musi być jakieś wyjście z tego przebrzydłego miejsca. Jednakże nie było szans w starciu z jakimkolwiek Baatezu.
Wszystko albo nic.
Nerwowo rozejrzała się po okolicy sprawdzając, czy aby jakaś sterta cuchnącego mięsa się nie zbliża.
Tui rozejrzał się po okolicy, która od razu wydała mu się dziwnie znajoma. Przez chwilę nawet sądził iż naprawdę znalazł się w Mieście Drzwi, aczkolwiek wszechobecna cisza uświadomiła mu że to tylko złuda.
Zadaj mu cierpienie - powtórzył w myślach dany rozkaz.
Uwagę bohatera zwróciła też dziwnie znana aura, emanująca od postaci przed nim.

Poczekał chwilę przypatrując się zakapturzonej postaci, po czym wolnym krokiem ruszył ku niej.
W głowie kotłowały mu się różne myśli, czy zabicie przybysza jest aby dobrym pomysłem ? czy zaraz po zabiciu nie okaże się że naprawdę jest w Sigl, a jego czyn sprowadzi gniew tej wrednej francy ?

W połowie drogi jaka mu pozostała do nieznajomego, Tui gwałtownie przyspieszył, wręcz zmienił powolny chód w szybki bieg, jednocześnie kierując rękę w stronę rękojeści noża.

Zatrzymał się tuż przed zakapturzonym, praktycznie na niego wpadając. Ręka którą już prawie trzymał nóż, nagle skierowała się w stronę głowy przybysza, ale nie zadała ciosu tylko zrzuciła obcemu kaptur.
Pustynia.

Smród.

Smutek.

Strach.

Paranoja.

- Śmierć...

Słowo wypada z ust bal-aasi niczym klątwa, urzeczywistnia się wnet w postaci czterech ciał... martwych ciał. Krwawiących. Skąpanych w posoce. (Krew...)
Trevano pada na kolana; pył wzbija się w powietrze, gryząc nozdrza. Ręce drżą z emocji, w głębi duszy budzi się potwór...
- Śmierć... Śmierć. Śmierć! - ostatnie dźwięki załamują się w dzikiej furii bal-aasi. (ZABIJĘ!) Już nie potrzeba broni. (DLA CIEBIE, MATKO!) Wiara to potęga. (DLA CIEBIE, OJCZE! Ból silniejszy jest od wiary. (WYJDŹ, GNOJU!) Ból jest najsilniejszą bronią. (NIE UCIEKNIESZ...!) Pierwszy krok. Zaciśnięte do skurczu pięści.

Pustynia nie jest już szara...

Strona 3 z 41, 2, 3, 4

Pokrewne tematy