Strona 2 z 61, 2, 3, 4, 5, 6

- Że jak że ma żyć?- Pyta Jatkownik drapiąc się w głowę. Wszyscy zbieracze patrzą na Was ze zdziwieniem- To co my na pulpety przerobim?
'Dziwny akcent', ten który załatwiał z Wami cały interes kręci głową- Nej, nej, śmiałku...- Zwraca się do Zafona, jakby tłumaczył coś dziecku- Bramne opłacacia, za gadanie z Tunelowcem. My nie wiamy czy on wam pomoże, po co go tam chceta. Ale gadać nie bedzieta, jak nie zapłacita.
Wyszczerzony kusznik cicho dmucha w świstawkę. Jak na komendę zza drzwi, z których wcześniej wyjrzał szczurowaty, wypada on sam i jeszcze dwóch zbieraczy. Choć stare dziady, jeden bez oka, są raczej dość żwawi; żylaści, pokryci bliznami- skoro przeżyli tyle czasu na ulicach Ula, na pewno potrafią czymś zaskoczyć. Jeden zresztą, jako że również dzierży kuszę, nawet zaskakiwać nie ma zamiaru, chyba bełtem. Na schodach prowadzących w dół, w końcu korytarza, majaczy ten wielki, krzepki dziad. W grubej łapie trzyma solidną kolczastą pałę- widywaliście już takie w Ulu. To Pokrzywowa Maczuga.
- Mamy jakiś problem?- Pyta ciężkim basem
- Kombinują z Bramnym- Wyjaśnia ten bez oka, chowając rękę za plecami.
'Krzepki' z pałą podchodzi bliżej. Głowa sięga stropu, najwyższe z Was musi zadzierać głowę, żeby popatrzeć mu w oczy. Zalatuje od niego cebulą i szczurem.
Luthir jęknął w stanie ogłuszenia i poruszył głową. Jatkownik patrzy na niego i oblizuje się niecierpliwie.
- Słuchajcie no- Zwraca się do Was krzepki- Nie chcemy was tu ubić, bo łaska Pani nam miła, więc wyjaśnię raz, krótko i ostatecznie. Jeśli jednak nie zrozumiecie, koniec patyczkowania. W ogóle cieszcie się, że mamy tu pewne zasady, bo jeśli o mnie chodzi, nie mam w specjalnym poszanowaniu osobników, którzy gotowi są sprzedać własnego towarzysza.- Spluwa. Zbieracze szemrają, kiwając głowami- I nie mówcie mi, że go nie znacie, moje szczurki widziały was wszystkich już w Śmieciowisku. Ale to nie moja sprawa. Czterdzieści miedziaków, albo on...- Spojrzeniem wskazuje fey'ri- ...albo którekolwiek z Was.- Nieco dłuższym spojrzeniem obrzuca Lenę- Albo z moim obcasem w rzyci wracacie, skądeście przyszli, kumacie?- Zgrzyta zębami. Macie nieodparte wrażenie, że za młodu musiał robić niezłe wrażenie na rabowanych jeleniach; zresztą co nieco z tego talentu zostało mu do dziś.
Zafonowi słowa przelatywały przez uszy na wylot, gdy zastanawiał się nad pozostałymi alternatywami. Widok drabów obwieszonych bronią nie pomagał w wybraniu tej właściwej. Zarejestrował jednak słowa: Ale to nie moja sprawa. Czterdzieści miedziaków, albo on...
- Miało być trzydzieści - przerwał bydlakowi, wyciągając rzeczoną kwotę na dłoni. Lewą ręką. Wysoko.
- Trzydzieści to wjazd bez szemrania- Mruży oczy Krzepki- A my tu już więcej niż kombinujemy. Zawsze, jeżeli tylko macie ochotę, możemy jeszcze trochę pogwarzyć. Pięć dych też mi miłe. A jak skończy wam się miedź, to o tym kaduczku pomyślimy..- Patrzy na Lenę, która wygląda na nieco zaniepokojoną
- To może jednak zapłaćmy mu już, co?- Patrzy na Zafona nieco błagalnie, po czym schyla się nad fey'ri i otrzeźwia go kilkoma lepcami
- Dawaj dwie dychy!- Krzyczy doń, trzymając go za kołnierz potrząsając z lekka- Oddam Ci jak tylko się stąd wydostaniemy! Ty Zafon też już nie wymyślaj, jak będzie trzeba, to obrobię kilku jeleni i oddam wam wszystko co do miedziaka! A NICZYM INNYM niż miedzią nie mam zamiaru tu za nic płacić, rozumiecie?!?
- Niech wam będzie... - Wycedził w końcu przez zęby, jednak nie z zadowoleniem. - Maćjta tutaj dwadzieścia miedzi. - Wyciągnął z plecaka brzdęk i podał Zafonowi, myśląc o sytuacji, gdy łachman odbiera pieniądze od Leny, jednocześnie wywracając ją na podłogę i... - A niech to tylko pójdzie na marne!...
Wzrok Lüthira powędrował po całej komnacie, jak gdyby z pogardą patrząc na zbieracza. Ten nadal czekał na pieniądze od Zafona.
- Tak w ogóle, czegośta nie powiesz lub nie wiesz o twoim szefie? - Spojrzał na niego, czekając na odpowiedź. W międzyczasie wyciągnął z plecaka mały, żelazny drucik i zaczął nim grzebać sobie w zębach, wydłubując zaschnięte kawałki błota, które zatkwiły mu w ustach.
Zafon oddał bez szemrania swoje trzydzieści krążków trepowi na wprost, co z kwotą Luthira dało wreszcie pulę potrzebną na wejście.
-Nic mi nie będziesz oddawać - rzekł do Leny.
- Brzdęk jest. Tunelowiec? - spytał rozkładając lekko ręce na boki.
- Zaprowadź ich.- Nakazuje Krzepki Akcentowi. Zbieracze rozstępują się i pozwalają Wam przejść, choć odprowadzanym ostrzami bełtów. Akcent prowadzi Was na schody na piętro. W połowie zwalnia i tłumaczy:
- Tunelowiec ważniak. Z Odkrywcą razem łaziarowali, daaawno... To mondry krwawniak. Z szacunkiem z nim gadajta.
U szczytu schodów znajduje się mała sień; w ścianie dwie pary drzwi. Akcent puka do tych po lewej.
- Szefia? Intarasanci do pana!- Mówi głośno
- Dawaj ich, dawaj!- Słyszycie ze środka. Zbieracz otwiera drzwi i wpuszcza Was do niezwykłego pomieszczenia; wygląda ono jak pokój zabaw szalonego dziecka zmieszany z muzeum. Poza drzwiami naprzeciw tych, którymi weszliście i małym okrągłym okienkiem po lewej, całe ściany zabudowane są szerokimi półkami, zasypanymi najróżniejszymi cudami- od ksiąg i zwojów, kończyn modronów, czaszek i zegarów, przez rzeźby, wagi, zmumifikowane dłonie i zębate kółka po kryształowe kule, zaśniedziałą biżuterię, elementy uzbrojenia czy naczynia. Kilka stołów rozstawionych wokół, zagraconych jest podobnymi sprzętami, głównie rozbebeszonymi maszynami, najwyraźniej pochodzącymi z różnych sfer. Wszędzie coś tyka, obraca się czy cicho brzęczy; dziesiątki świec dają dużo światła, sprawiając, że pomieszczenie jest całkiem przytulne. Przypomina się sklep Vrishiki w Dzielnicy Urzędników.
Naprzeciw Was, za wielkim biurkiem, siedzi Tunelowiec. Stary, pomarszczony człowiek, o wyłysiałym czubku głowy. Jego spojrzenie jednak od razu daje znać, że w tym starym ciele umysł wciąż jest młody i nietknięty. W czarnych oczach Tunelowca igrają przenikliwe ogniki sprawiające wrażenie, jakby przewiercały na wylot tego, na kogo patrzy.
Na blacie przed nim leży garść jakiś schematów i rozbebeszony mały konstrukt. Wokół porozrzucane są sprężynki, śrubki i różnorakie narzędzia. Za plecami starca, czernią zieją drzwi, prowadzące gdzieś w głąb jego niezwykłego leża.
Tunelowiec gestem odprawia Akcenta.
- Zapraszam, zapraszam!- Zwraca się do Was- Mam nadzieję, że nie gniewacie się na moich podkomendnych? Surowi są, bo muszą, życie nas tu, jak widzicie, nie rozpieszcza...- Rozsiada się wygodnie na krześle i przygląda się Wam przez chwilę- Czemuż więc stary Tunelowiec zawdzięcza wizytę trójce Ulowych śmiałków?- Od razu przechodzi do rzeczy.
- Czemuż sądzisz, iż my z Ula, patrząc na niebrzydką niewiastę, bogato ubranego półdemona i doświadczonego w boju krwawnika z kompletem noży w pasie i wygolonym pół-łebem? - Fey'Ri patrzył się podejrzliwie na starca, jednakowoż wyglądało to bardziej na sprawdzanie wiedzy Tunelowca, niżeli naprawdę podejrzewania czegokolwiek w nim.
Starzec jest mądry, nie ma co, albo ma wszędzie wtyki. Trzaby go obczaić.
- Marcus, podstarzały łotrzyk nas tutaj przysłał. I to ja się pytam... - Przerwał na chwilę, mówiąc następnie, jak gdyby z nutką ironii. - Tunelowcu... Dlaczego tutaj jesteśmy, czemu stary Tunelowiec zawdzięcza wizytę trójce śmiałków, być może, z Ula? - Podkreślając ostatnie słowa, prawdopodobnie wywarł na mężczyźnie przed nim wrażenie, którego nijak nie potrafił opisać. "To na pewno jakiś trep, co wszystkich sprawdza...", prawdopodobnie myślał. Ale czy ktoś to słyszał lub wiedział na pewno? Chyba nie.
No i czekamy, na odpowiedź mędrca.
W międzyczasie odwrócił się do Leny, kiwając głową na znak, że używając wobec niej słowa "niebrzydka", gdy zaczął mówić, tak naprawdę nie podoba mu się ani trochę. Wyglądało to tak, jakby to jeszcze bardziej podpaliło w niej płomyk goryczy. Gdy zaś skończył mówić, nadal patrząc na starca, rzekł do Zafona szeptem.
- A dzierlatka niech mi kiedyś odda chociaż te dziesięć miedzi, dobra?
- Nie przerzucaj się za mną słowami, chłopcze!- Syczy Tunelowiec- Skąd wiem, że z Ula? A może stąd, że z daleka wasze ostrza śmierdzą krwią, mieszki kradzioną miedzią, a twoje 'bogate' odzienie popiołem Kostnicy? Może stąd, że mieszkańcy Dzielnicy Pani tu raczej nie zaglądają? Ale nieważne- Uspokaja się- Że z 'Guwernata' leziecie, to ja wiem. Ale czyś pewny, że to młody Markus Cię tu przysłał, hmm? Nie sądzę, chłopcze, nie sądzę...- Patrzy na fey'ri zagadkowo- Poza tym, nie sadzę, żebyście o to właśnie chcieli zapytać, do cholery!
- Stul gembe- Syczy Lena do Luthira, po czym zwraca się do zbieracza- Ignoruj go, szefie. Przyszliśmy tu rzeczywiście w innym celu. Bez ogródek, bylibyśmy wdzienczni, gdybyś zechciał pokierować nas do Zakopanej Wioski.
Tunelowiec prostuje się na swoim krześle.
- Do Zakopanej Wioski, hmm?- Mówi- Ano, może i zechciałbym. Jednakże- Wstaje, jakby się nad czymś zastanawiając- Będzie się to wiązało...
Nigdy nie dowiedzieliście się, z czym miało się to wiązać. Z ciemności za Tunelowcem bowiem wynurzyła się odziana w czerń postać o potarganej czuprynie na głowie- nim którekolwiek z Was zdążyło mrugnąć, dłoń mężczyzny plasnęła o łysinę zbieracza i pociągnęła ją w tył, drugą, dzierżącą sztylet ręką rozpruwając mu gardło o d ucha do ucha w jednym płynnym ruchu. Ciemna krew trysnęła na stół, schematy i na Was; Tunelowiec bulgocząc robi dwa kroki w bok- odsłaniając stojącego za nim, niewysokiego człowieka wyszczerzonego w złym uśmiechu- i zwala się na ziemię, czepiając stojącej obok półki, którą ciągnie za sobą. Z hukiem ląduje ona na podłodze, siejąc wkoło dziesiątkami najróżniejszych gratów. Z dołu budynku słyszycie krzyk. Zabójca bez chwili wahania pchnięciem nogą podsuwa biurko pod drzwi, podczas gdy Wy rozsuwacie się na boki dobywając broni (poza, rzecz jasna, Luthirem). Na schodach już słychać zbieraczy.
Ciężko było Zafonowi słuchać genialnego wywodu, jakoby drużyna mogła pochodzić spoza Ula: zdradzało ich dokładnie wszystko, poczynając od broni i ubioru, kończąc zaś na twarzach i gestach. Starał się nie zmieszać, gdy Tunelowiec wykpił Luthira.
Jeszcze ciężej, gdy gardło Zbieracza przeorało cięcie zabójcy. Nim trup upadł, Zafon stał już z dobytym mieczem w dłoni. Odciągnął Lenę z drogi biurka na bok, by w razie starcia nie stać na linii. Coraz mniej rozumiem...!
Zabarykadowawszy drzwi, zabójca odwraca się ze złym, nieprzyjemnym uśmiechem na twarzy. Przez ułamek sekundy jakby ocenia trzech trepów stojących przed nim. Jego uśmiech staje się jeszcze bardziej zły, jakby należał do osoby szalonej, którą bawi zaistniała sytuacja. Mimo wycelowanych w niego ostrzy zachowuje spokój, chociaż wciąż trzyma w pogotowiu zakrwawiony sztylet i widać że jest przygotowany do ewentualnej obrony, a może i ataku. Po chwili mówi do was lekko ochrypłym głosem, w którym wyczuć można satysfakcję i sarkazm.
-Nieźle sie spisaliście. Zabić starego Tunelowca, no no... Oni [wsazuje głową na zabarykadowane drzwi] raczej wam tego nie wybaczą...
Robi parę kroków w stronę ciemnego pokoju, ale cały czas jest obrócony do przodem do pozostałych osób w pomieszczeniu.
-Idziecie za mną, czy wolicie wycieczkę do Kostnicy?
Półłeb spojrzał spode łba na trepa w czerni. Dziwny skurl... Szpicowany...
Harmider na schodach narastał, adrenalina napływała, decyzja zaś wciąż była ciężka. Dostać kosę w plecy czy bełt w czoło? Hm... Może go złapać i wydać... Tak, skurlu, i jeszcze im udowodnić, że go nie znamy, genialne!
- Idziemy. Prowadź.
Kosa w plecy zabija wolniej.
Lena popchnęła Luthira, który wyglądał jakby chciał znowu coś powiedzieć, za Zafonem i zabójcą Tunelowca, a sama złapała stojąca obok niej świecę; przytknęła płomień do garści porozrzucanych zwojów i kopnęła je w kierunku stosu papierzysk, które rozsypały się, kiedy padła półka. Płomień buchnął dużo szybciej i jaskrawiej niż się spodziewała.
Wbiegła do ciemnego pomieszczenia, które w blasku ognia z sąsiedniego pokoju okazało się być sypialnią- o ile barłóg na pół pokoju można określić w ten sposób- by zobaczyć Zafona, ostatniego z jej towarzyszy właśnie wyskakującego przez okno. Słychać niedalekie plaśnięcie, zresztą przy wysokości pomieszczeń w Dziupli nie ma mowy o karkołomnych wysokościach. Okno wychodzi na tył budynku, po przeciwnej stronie niż wejściowa brama.
Ze śmiechem i okrzykiem 'łapcie mnie!' Lena w ciemno skacze za resztą, słysząc przez trzask płomieni, jak w drzazgi lecą drzwi do pokoju Tunelowca.
Nieznajomy rozgląda się szybko po okolicy. Gdy patrzy w okno z którego buchają płomienie, jego usta rozszerzają się w uśmiechu. Po chwili jednak opamiętuje się i rzuca nieco zaniepokojone spojrzenie w kierunku otaczających dziuplę bud.
-Na gadke bedzie czas później. Ja spływam stąd, bo się zwierzątka za chwile pobudzą. A jak chcecie dojść do tej Zakopanej Wioski, a której żeście gadali z tym starym grzybem, to radze wam iść ze mną. Najpierw znajdziemy jakiś ciemny, przyjemny kąt gdzie bedzie można pogadać. A potem...
Zagatkowy uśmieszek pojawia się na jego twarzy, po czym odwraca się i szybko zaczyna iść w kieruku jednej z ciemnych uliczek. Najwyraźniej drogę ucieczki miał przygotowaną wcześniej. W ręce wciąż trzyma sztylet.
W oknie za Wami, na tle płomieni, majaczy postać z kuszą. Nie deliberując za długo nad propozycją zabójcy, jegoż śladem dajecie nura w ciemną alejkę. Kluczycie kilka minut między lepiankami, aż w końcu znajdujecie spokojny kąt w jednej z konstrukcji pozbawionej frontowej ściany. Chowacie się wszyscy w cieniu zadaszenia, tak, by w zasięgu wzroku mieć uliczkę, którą tu przybiegliście. Znad Dziupli widać czerwoną łunę, dochodzą Was stamtąd odległe krzyki. Znajdujecie się teraz niedaleko 'północnej' ściany kanału, prawdopodobnie niedaleko jakiegoś ścieku, gdyż w powietrzu unosi się znajomy trupi smród.
Lena odwraca się do zabójcy
- No, to teraz pogadajmy. Mruknołeś coś o Zakopanej, czy żem siem przesłyszała?
- Hej, czekajta! - Odrzekł Lüthir, nieco zmęczony biegiem, lekko zadyszany. - Jak ty się w ogóle skurlu nazywasz, co? - Popatrzył na niego, prostując się i zawieszając na ramieniu wcześniej dzierżony w ręce plecak. - Raz chcesz nas wrobić w śmierć Tunelowca... - Zdawało się, jakby Fey'Ri dopiero co zdał sobie sprawę z faktu, iż ta postać nie żyje. Zrobił przerwę i rozszerzył powieki, lecz potem z większym spokojem dokończył. - Potem mamy za tobą iść, a teraz nagle zatrzymujesz się i jakbyś czekał na gadkę z naszej strony. - Rozglądnął się wokół, zlepiając w myślach kolejne wyrazy i zdania. - To ostatnie chyba ci się udało. No więc... Jak się nazywasz, śmiałku? - Powiedział, lekko podgardliwie, wyciągając z ostrożnością i spokojem kawałek platyny, który został z jego harpuna.
Gdy wszyscy dobiegają na miejsce, nieznajomy nieco zwalnia, dzięki czemu od drużyny dzieli go pare metrów. Najpierw rozgląda się dookoła, wypatrując czegokolwiek podejżanego. Sztylet chowa to buta, ale drugą ręke ma w pobliżu rękojeści miecza zwisającego z boku. Na pytanie Luthira odpowiada ze spokojem.
-Moje imie? Bashar. Nie wysilaj mózgownicy trepie, jestem pewien żeś o mnie nie słyszał. A jeśli chodzi o gadke... [uśmiecha się iście diabelsko, a jego zepsute zęby zwiększają efekt] Tak jak mówiłem, słyszałem o czym gawędziliście z tym starym skurlem Tunelowcem. Że o Zakopaną Wioskę sie rozpytujecie. I ciekawi mnie, co takiego może szukać tam wasza żałosna trójka?
Spogląda po kolei na każdego, troche dłużej zatrzymując wzrok na Lenie.
Bieg, okno, skok, płomień, krzyk Leny. Trep w czerni przystanął, zaśpiewał, stał dalej. Zakopana Wioska? A po co my tam? Markus kazał do Tunelowca, a Tunelowiec w piachu.
- Jakbyśmy zdążyli spytać tamtego skurla, byśmy sami wiedzieli - odpowiedział z sarkazmem Basharowi, jak przedstawił się krwawnik przed nim.
- A czego tam się spodziewać, oprócz ciebie?
Bashar zrobił minę, jakby został zbity z tropu. Szybko odpowiedział opryskliwym głosem.
-Żeś co... co... co...
Powoli odrócił głowę, a na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmiech.
-Chcesz powiedzieć, że nie wiecie nawet PO CO tam idziecie? -Spytał z lekkim niedowierzaniem.
- Że NIC nie wiecie? Że jakiś trep powiedział wam że macie tam iść, a wy uwierzyliście mu na słowo? A nie pomyśleliście trepy, że ktoś mógł z was kpić, a teraz zwija sie ze śmiechu? Co wy macie w mózgownicach?
Bashar patrzy teraz na drużynę jakby miał przed sobą bandę nierozgarniętych pierwszaków. Na jego twarzy maluje się coś w rodzaju mściwej satysfakcji i rozbawienia. Nagle wybucha głośnym, niekontrolowanym, ale pozbawionym wesołości śmiechem.
Lüthir, patrząc, jak Bashar kpi z niego i jego towarzyszy, coraz mocniej i mocniej zaciskał trzymany w dłoni kawałek platyny.
- Stul trumnę, skurlony trepie! - W końcu wrzasnął ze złością i nienawiścią. To był naprawdę, *naprawdę* donośny krzyk, przez który mężczyzna natychmiast ucichł. Nie śmiał się ani nawet nie uśmiechał, po prostu stał jak wryty, nieco porażony tym, że mieszaniec szlachetnego pochodzenia w końcu się zezłościł. - Z czego się śmiejesz, porąbańcu? Myślisz, że jak żyjesz w tym mieście od wielu lat, to jesteś niewiadomo jakim śmiałkiem i krwawnikiem? Gnijesz na tym zadupiu i kisisz się wśród tych zasranych bud! - Zrobił małą przerwę, odgarnął włosy za uszy i znów zaczął śpiewać. - Ty parszywy, zaliniały szczurolizie! Spróbuj powiedzieć jeszcze jedną taką nutę do kogokolwiek z nas, zrobię ci ze zwieracza naszyjnik i powieszę go na zwłokach twojej skurlonej matki!
Nastała cisza, nikt nie wiedział, kto co myśli. Jednak Fey'Ri stał wściekły przed Basharem, wpatrując się złowieszczo w mężczyznę. Chwilę później jego oczy zaczęły jaskrzyć się i świecić, a to na czerwono, a to na żółto, pomarańczowo i biało. Jego tęczówki wręcz paliły się... Ale czy tylko w przenośni?
- Dość - zakończył Zafon bezsensowną i denerwującą dyskusję. - Akurat temu trepowi można wierzyć na słowo i iść do Tartaru nawet. Nie pracowałem dla niego pierwszy raz. Szczerze - na jego twarzy pojawił się grymas obrzydzenia i wściekłości - własnej matce mniej ufałem. A teraz skurlu - dorzucił, gestykulując dłonią trzymającą długim nóż - wyjaśnij mi jedno. Kto płacił za Tunelowca?
Bashar niedbałym, ale szybkim ruchem wyciąga niewielki sztylet i z wprawą zaczyna go podrzucać. Poczas przemówienia Luthira stoi spokojnie, ale w środku cały aż wrze. Uspokaja się jednak trochę i z ledwie wyczuwalną wrogością mówi, ale już bez szyderczego uśmiechu.
-Ten, który za to zapłacił, wyraźnie życzył sobie zachować anonimowość. Dyskrecja sie liczy w moim fachu, więc krwawnik który dał mi zlecenie pozostanie anonimowy. Jak chcecie załatwić to siłą, to lepiej sie pilnujcie trepy, moja kosa jest zabójcza, a zanim mnie zaciupiecie, to zdąże jeszcze wpisać do Księgi Umarłych jednego z was. Jak macie choć troche oleju we łbie, to możemy to załatwić pokojowo.
Ostatnie zdanie mówi prawie z żalem. Milknie na chwilę i wyraźnie się nad czymś zastanawia, nie tracąc czujności. Sztylet trzyma przygotowany do rzutu.
- Myślisz, że dobry argument nam tu postawiłeś? Słuchasz, ale nie słyszysz, trepie. Nas jest *trzech*. Umiesz liczyć, prawda? - Jego oczy powoli zaczęły gasnąć, znów zmieniając kolor, tym razem na jaskrawo-zielony. Poczekał chwilę, pogapił się na Zafona i rzekł. - Ale nad tym rozmarzymy się później, co? Powiedz mi, dlaczego zabiłeś Tunelowca akurat teraz? Pięć minut poczekać nie mogłeś? - Ostrze nagle rozluźniło się w jego rękach, zaczął stukać paznokciem o jego krawędź. - A może po prostu chcesz czegoś od nas, co?
- Dość! - głos Zafona owionął Luthira wściekłością. - Zamknij jadaczkę! Teraz!
Zacisnął dłoń na nożu i spojrzał na trepa w czerni.
- Prowadź do Zakopanej Wioski. Do Królowej Złodziei.
Zafon miał nadzieję wyczytać coś z reakcji Bashara.
Bashar już ma odpowiedzieć Luthirowi, gdy Zafon nagle wtrąca się zdecydowanie. Pytanie tego krwawnika sprawia, że zabójca staje jak wryty. Przewraca oczami i zaczyna się intensywnie wpatrywać w Zafona, najwyraźniej nie wiedząć jak zareagować.
- Ty... nie podobasz mi sie trepie. Najpierw gadasz żeś nic nie wiedział, że Tunelowiec miał ci dać informacje. Że krwawnik co ci dał namiar niby taki sprawdzony. A tera nagle udajesz ważnego i poinformowanego, wyskakujesz z gadką żeby cie zaprowadził do samej - tu spluwa- Królowej Złodziei, jakby był zwykłym odźwiernym czy innym trepem. - ostatnie słowa cedzi przez zęby, a w jego oczach zapalają sie ogniki. -I co?! Śpiewaj mi tu wreszcie co wiesz albo sie szpicuj, bo nie mam czasu wysłuchiwać twoich skurlonych kłamstw! -wybucha nagle- A ty lepiej uważaj co gadasz! Jest was troje, i co?! Myślisz, że sie was boje?! Nie takich krwawników wykończyłem! -Zwraca się do Luthira.
Wygląda na to, że stracił nad sobą panowanie, a jego wzrok zaczyna przypominać wzrok szaleńca. Dłoń ze sztyletem zaczyna sie podnosić, jakby Bashar szykował się do rzutu. Nagle jednak zastyga w bezruchu i po prostu obserwuje drużynę.
-Stulta pyski gieroje.- warczy Lena na chłopaków, którzy ewidentnie zaczynają się przekrzykiwac- Bashar, ja jestem Lena. Chcesz siem nieco zabawic, he? Może nawet zarobic? Jest zadanie. Trza znaleźc Królową. Pomożesz? Bo jak nie chcesz to siem szpicuj od zara. Nie ma czasu na biadolenie. Po drodze siem dowiesz co i jak. He?
Lena odchodzi kawałek i siada pod jakimś budynkiem z wyraźnym westchnieniem ulgi.
Bashar zgrzyta zębami i trochę opanowuje się.
- No dobra. Skoro tak sprawe stawiasz, to moge troche pomóc. Może nawet troche wiencej jak troche? Kto wie, kto wie...
Ciągle jest mocno zdenerwowany, a od czasu do czasu łypie złowieszczo na Zafona i Luthira, jakby chciał powiedzieć Jeszcze sie z wami policze, trepy. Do Leny zwraca się jednak dość spokojnie.
- Tak, moge pomóc całkiem sporo. Sporo wiem, a moge wiedzieć jeszcze wiencej. Ale nie za darmo, jak pewnie żeście sie domyślili.
-Dogadamy siem jakoś. A teraz już ruszajmy, nie ma czasu do stracenia.- po chwili odpoczynku kobieta wstaje, otrzepuje rękami tyłek i rusza z wolna w stronę towarzyszy, dodając cicho do Bashara- No i ten... dzięki.
Bashar chowa sztylet, a jego oblicze trochę się rozpogadza, chociaż wciąż chyba jest trochę poddenerwowany.
- No dobra, nie ma czasu do stracenia. Te trepy z dziupli pewnie nas szukają. - wskazuje głową na północną ścianę.- Tam gdzieś jest wejście, o ile mnie pamięć nie myli. Szukajcie otworów ściekowych.
Uśmiecha się szeroko.
- Oczywiście, wy idziecie przodem.
Idąc jako pierwszy, Fey'Ri spogląda co chwila dookoła. Jedyne co jednak widzi, to slumsy. Domki z żelaznych płyt, pokryte starymi szmatami do wycierania. Otrzepał się z wszędobylskiego pyłu, cofnął tak, że szedł w jednej linii z Zafonem oraz Leną, która stała po jego prawej. Dopiero dalej stał Półłeb.
- Słuchaj mnie, panno. - Zniżył ton głosu do szeptu tak, by nikt inny go nie słyszał. Przewrócił włosy na bok i kontynuował. - Jak zaczęłaś mówić, zabrzmiałaś jak dziwka. Potem to przewalanie kurzu z twojego tyłka. Może i niezły z ciebie kawał baby i nie chciałbym z tobą zadzierać... - Podniósł głowę, jak gdyby na znak, iż nie ugiął się pod nią. - ...Ale cóż, *nie podoba* mi się ten Bashar. Nie odstawiaj więcej przy nim takich prostytuckich zagrywek, bo ten ludź mi śmierdzi czymś więcej, niżeli zwykłym kanalarzem z Zakopanej Wioski. - Splunął na bok siarczyście-żółtą śliną. - Dobra? Gość wygląda, jakby zaraz miał się zabrać do wyżymania...
Lüthir, odstępując od Leny, nie dając jej nawet dojść do słowa, cofnął się na sam koniec, idąc niedaleko nowego towarzysza. Ten zdawał się zawarczeć pod nosem. Wyciągnął ze swej torby mały, czarny koralik i zaczął go przewracać w rękach, jak monetę.
- Śmiałku, co cię łączy z Królową Złodziei, co? - Spojrzał na Bashara, tymczasem jego oczy zaczęły zmieniać barwę na zielono-fioletową. Jak gdyby fale Limbo przepływały przez jego źrenice.
Bashar niezbyt zwraca uwagę na poczynania drużyny, ciągle rozgląda się na boki i w tył, jakby obawiał się, że ktoś śledzi grupę. Po chwili podchodzi do niego śmiesznie ubrany półdemon, najwyraźniej najbardziej krzykliwy z drużyny. Pytanie dochodzi do Bashara z opóźnieniem, jakby zajmowało go coś innego. Namyśla sie chwilę nad odpowiedzią, po czym mówi:
- Nawet mi sie nie przedstawiłeś... a nagle chcesz zadawać pytania, hę?
Ogląda się błyskawicznie za ramię, patrząc czy nikogo tam nie ma.
Fey'Ri parsknął z obojętnością.
- Lüthir. Po prostu. - Gdy tylko zwrócił uwagę, iż Bashar z uwagą obserwuje wszystko dookoła, patrzy za siebie, na boki, pod nogi, spostrzegł jego rysy twarzy, które wyglądały na kogoś, kto znajdował się w potrzasku.
Huh? Czego on tam szuka? Miodu? Obejrzał się za siebie, jednak jedyne co widział, to grupki zbieraczy i łachów, którzy wałęsali się bez celu po lepiankach. Lüthir poobracał szklaną, czarną kulką w rękach, aż zaczęła ona zmieniać kolor i odkształcać się. Wyglądała teraz jak kawałek starej, posklejanej gumy.
- Nie popatrzyłeś się jeszcze w górę. - Wnet towarzysz przewrócił głowę nad sobą, jak gdyby uświadamiając sobie jakiś ponury fakt. Szybko jednak zdał sobie sprawę, iż on go tylko nabiera. - To niebezpieczne, nie obserwować tego, co znajduje się najwyżej. Szczególnie niebezpieczne jest to tak nisko w Sigil, śmiałku. Na pewno taki zawodowiec jesteś? - Lüthir patrzył się przed siebie, nie zwracając uwagi na Bashara, a mimo to mówiąc do niego. Wygrzebał sobie jakąś czerwoną, mięsną resztkę z zębów i połknął ją spowrotem, obracając przez chwilę w gębie. - No to może mi pan odpowie? Co łączy twój ogród z ogródkiem Królowej Złodziei, co?
Lena przysłuchuje się wywodowi Luthira i rośnie w niej gniew oraz obrzydzenie do tego człowieka. Jeszcze większe, niż żywiła do niego dotychczas.
Gdy ten kończy monolog i zwraca się do nowego towarzysza, kobieta próbuje się uspokoic.
Idzie chwilę w ciszy z wolna i- korzystając z momentu gdy Bashar zastanawia się nad odpowiedzią- chwyta Luthira za kudły i szarpie zwinnie do tyłu.
Twarze Fey'Ri i Diabelstwa znajdują się teraz *bardzo* blisko siebie. Kobieta nabiera powietrza w płuca i zaczyna sapac towarzyszowi do ucha:
-Nic Ci do tego kudłaku co i jak robiem- rozpoczyna cicho, nieco sycząc- Musisz siem czepiać o wszystko, nawet o to że strzepuję kurz z tyłka? Tak Ci przeszkadzam, śmieciu?- kobieta zaciska dłoń na ubraniu mężczyzny między barkiem a szyją, przyciągając go lekko do siebie- Ostatnie ostrzeżenie półmóżdży jembecylu. Szpicuj siem, bo nie podoba mi sie to, co mówisz.
Po chwili patrzenia Luthirowi w oczy, z zaciętą miną i zmrużonymi oczami, kobieta puszcza towarzysza, układając mu odzienie tak jak wyglądało przed szarpięciem.
-A co do dziwczenia się, pozdrów swojo matke- dodaje na odchodne zadzierając głowę z wyraźną miną pełną obrażenia i degustracji.
Wesoło tak sobie gawędząc, podążacie za znajomym smrodem i wnet odnajdujecie swój cel- ściek w ścianie kanału, półtorametrowej średnicy czarną dziurę, z której usunięto kratę. Z wnętrza da się wyczuć nikły ciąg, jakby całe kilometry korytarzy ciągnęły się poza granicami mroku; słychać popiskiwanie szczurów i jakieś odległe zawodzenie, ni to łkanie, ni szaleńczy śmiech, niosące się echem gdzieś daleko, w ciemnościach.
Luthir, pragnienie, które zaczęło Cię męczyć jeszcze na 'targowisku', zanim zaczęliście śledzić zbieraczy z Dziupli, daje o sobie znać już ze straszliwą mocą. Jest tak silne, że wpływa na Twoją koncentrację. W zasadzie jedyne, co Cię w tym momencie obchodzi, to woda, bełt, kozie mleko, cokolwiek- byle zdatnego do picia. Utrata krwi wręcz zaognia Twój stan. Gardło wyschło Ci na wiór- próby mówienia kończą się atakami kaszlu, rzęzisz przy każdym oddechu. Pić!!!
Bashar po raz ostatni ogląda się za siebie. Najwyraźniej nie zobaczył nic podejżanego, bo wyraźnie się rozluźnił. Wskazuje na otwór.
-Ta, to tu. Tędy można dostać sie do Zakopanej Wioski.
Podchodzi do ścieku i zagląda w głąb.
-Ale jak mamy tam schodzić, to musimy mieć linę.
Spogląda na towarzyszy.
-Macie? A może nasz przyjaciel -zezuje na Luthira- coś poradzi?
- Dobre pytanie, swoją drogą - dorzucił Zafon. - Ten ściek ci odpowiada, trepie?
Wyrównał do Leny, by nie zetknąć się zbyt szybko ze smrodem
- Wiesz coś o tej Królowej? Byłem pewien, że to kolejna miejska legenda...
O mało nie wdepnął w zdychającego z głodu trepa na ulicy... jeśli tak to można nazwać.
- I ciekawi mnie cholernie, kim jest ten jełop. Za dobry na Budy.
Wokół Was przez moment robi się jakoś dziwnie dużo szczurów- zwracacie na nie uwagę, bo ich pisk robi się wręcz donośny. Po chwili rozbiegają się i znikają w mrocznych zakamarkach Bud.
Tymczasem Wy wszyscy stoicie sobie beztrosko przed otworem ściekowym, gdy tymczasem wokoło robi się coraz ciemniej. Odległa o kilkadziesiąt metrów Dziupla Zbieraczy stoi już kompletnie pogrążona w ogniu, widzicie płomienie strzelające ponad dachy slumsów.
- Ciekawe, kogo się tak przestraszyły... - rzucił zdawkowym tonem Zafon, patrząc kątem oka na dławiącego się Luthira i po raz kolejny naiwnie przeszukując sakwę.
- Liny chyba nie mamy, ale możesz mu wypruć jelita - dodał, wskazując na Fey'Ri w stanie hiperkaca. - I po co nam tak właściwie lina? Aż tak wysoko to tu nie jest chyba...
- Ostatecznie pan Półłeb jest przecież świetnie wyszkolony w obsługiwaniu się nożami, więc czemu by nie miał ześlizgnąć się na dół, jadąc sztyletami po ścianach, co? - Powiedział z pogardą Fey'Ri.
Lüthir znów sięgnął do plecaka, tym razem wydobył z niego małą kulkę, spojrzał w dół ścieku i upuścił ją, chcąc sprawdzić, jak głęboko ta dziura sięga. W międzyczasie zdążył zakaszleć mocno, wypluwając miliony bakterii na leżące niedaleko, martwe, ograbione zwłoki, których chyba nikt nie raczył wynieść na górę po byle trzy miedziaki.
- Tymi nożami to ja po się tobie mogę ześlizgnąć, trepie.
Ciężko było zgadnąć, jak głęboko może sięgać ściek, więc też trudno było nawet mówić o skakaniu. Pozostawało czekać na wynik zabaw z kulkami futrzaka... A jego wypięty zad tak prosił się o kopa, gdy nachylał się, by patrzeć w dół...
Tunel ściekowy tylko z zewnątrz wyglądał na kompletnie ciemny. Kiedy już wszyscy zapakowaliście się do środka, a Wasze oczy przyzwyczaiły się do nasycenia światła, okazało się, że nie jest KOMPLETNIE ciemno; dno tunelu, na linii, którą czasem spływały jakieś paskudztwa, porastał jakiś bardzo delikatnie fosforyzujący liszaj. Ów nikle lśniący porost w połączeniu z adaptacyjnymi możliwościami alubiesich oczu całkowicie wystarcza- przynajmniej większości z Was. Półelfie oczy Luthira widzą praktycznie całkiem normalnie, Bashar zaś nadrabia swymi zręcznymi rękami, kiedy maca ściany brnąc przed siebie. Instruowani przezeń stanęliście nad kanałem odpływowym w drugiej niszy po lewej stronie ścieku; sam ściek rozszerzał się w miarę jak nim pełzliście, także w miejscu w którym jesteście, kilkanaście metrów od wejścia, Lena i Bashar praktycznie mogą się już wyprostować. Zwracacie uwagę na hak i kółko wśrubowane w ścianę obok kanału- koło dwóch mijanych nie było nic takiego. Do kółka przywiązana jest zawilgła lina, której koniec znika gdzieś w dziurze u Waszych stóp.
Teraz nasłuchujecie kulki Luthira. Dźwięk brzmiał, jakby po chwili lotu zaczęła się po czymś bardzo szybko turlać, potem znowu zanikł, aż wreszcie ledwie usłyszeliście bardzo dalekie 'cyknięcie', gdy o coś uderzyła.
W ciszy, w której nasłuchujecie, słyszycie nagle echem się niosące głosy, gdzieś z okolic wejścia do tunelu. Szczególnie jeden, basowy, znajomy głos zbieracza Krzepkiego: 'Gdzieś tu są, sukinsyny! Moje szczurki widziały ich gdzieś tu, koło ścieku!'. Patrząc wstecz widzicie też ruchomy blask pochodni płonących na zewnątrz tunelu.
Bashar z trudem odnajduje sobie drogę w ciemności. Nikłe światło pochodzące z jakichś porostów nie jest w stanie oświetlić drogi, toteż idzie wolno, sprawdzając ściany rękami. Jego ręka natrafia nagle na pustkę z lewej strony, potej znowu z prawej. Basharowi serce bić nieco szybciej, gdy w miejscu gdzie powinna być ściana znowu natrafia na pustkę. Mimo ciemności zauważa, że stojący obok Luthir wpatruje się w to miejsce jakby było tam coś interesującego.
-Przeklęte ciemności. Chyba...
Przerywa mu hałas przy wejściu. Najwyraźniej zbieracze odnaleźli ich. Bashar szybko kalkuluje. Mnie nie widzieli... Ale jak znajdą mnie z tymi trepami, to nie będę miał czasu się wytłumaczyć... Mogę uciac w głąb kanału... Zaraz, jakie szczurki?! Po chwili kojarzy stado szczurów sprzed wejścia. Robi wściakłą minę, gdy uświadamia sobie że prawdopodobnie pościg wie o liczebności drużyny. Już ma mimo wszystko popędzić w głąb tunelu, gdy nagle światło z pochodni zbieraczy oświetla coś jakby linę znikającą we wgłębienu obok niego. Na wszystkie demony Otchłani! Róbcie co chcecie, trepy! myśli sobie i nie czekając na reakcję pozostałych członków drużyny chwyta się mocno liny i zaczyna opuszczać się w dół.
Lüthir, prawie nie reagując na podążających za nimi ludzi, podchodzi do wiszącego na ścianie haka, po czym stara się go wyciągnąć. Na nieszczęście, dla niego, broń ułamuje się w połowie, jedyne co teraz trzyma w rękach, to metalowy kij zagięty na końcu, nieco przyrdzewiały. Patrząc na Bashara, także szybko skierował się ku dziurze. Dokładnie zaczepił sznur i zaczął schodzić w dół równie szybko co jego poprzednik, jednocześnie oznajmiawszy:
- Skurle, szybko łapcie się tego rzęcha, jak wam życie miłe. - Jego oczy zabłysły mocno na biały kolor, oświetliły na chwilę całe pomieszczenie, dając wzrok towarzyszom. Jednak to samo światło mogli zobaczyć "ścigacze". - Na Baatezu, jazda!
Gdy oczy Luthira rozbłysły blaskiem, Zafon na chwilę stracił orientację. Jego czulszy wzrok przygasł pod zasłoną bólu, lecz za chwilę znów ujrzał ściek i coś podobnego do liny, po czym zjechał Bashar. Stwierdził, że z futrzakiem nigdy nie można być pewnym.
- Lena! Za mną! - rzucił, idąc w ślady trepa w czerni. - Na gniew Pani, Bashar, gdzie ty nas prowadzisz! - zaklął jeszcze.
Bashar, zsunąłeś się po linie jakieś trzy metry, po czym orientujesz się, że to tyle- nieoczekiwanie kończy się ona, a Twoje majtające w powietrzu nogi bynajmniej nie wyczuwają żadnego podłoża. Zanim zdążyłeś się podciągnąć z powrotem, nad głową zawisł Ci Luthir. Wilgotna lina jakby się trochę wyciągnęła, czujesz spływające Ci po rękach strużki wody. Trzymasz się siłą samych palców, a powróz jest zawilgły; jeszcze kilka uderzeń serca i...
Luthir, dokładnie w momencie, kiedy powyżej Ciebie Zafon zawisa na linie, naprzeciw Twoich oczu jedno z jej włókien pęka opryskując Ci nos cieczą o zapachu zbutwiałej słomy. Dociera do ciebie niemiła prawda...
Leno, w końcu korytarza widzisz nagle jasny rozbłysk ognia, a po chwili słyszysz ryk:
- Tam są!!!
Bashar uświadamia sobie, że znalazł się w sytuacji niemal bez wyjścia. W myśleniu przezszkadza mu nowe uczucie: strach. Gdy pod nogami nic nie wyczuwa, palce zaczynają ześlizgiwać się z liny, a ta zaczyna pękać, rozpaczliwie zaczyna machać nogami na boki, mając nadzieję, że natrafi na jakąś ścianę. Jednocześnie mruczy coś do siebie w dziwnym języku, a słowa te prawdopodobnie nie są cenzuralne. Po ułamku sekundy krzyczy na cały głos do Luthira:
-Czy coś widzisz?! Patrz w dół, widzisz coś?! PATRZ W DÓŁ!!!
Sam też próbuje przeniknąć ciemności na dole, machając nogami na boki w nadziei na jakiekolwiek oparcie.
Zafon, orientując się błyskawicznie co się dzieje, jedną ręką puścił się liny i złapał za krawędź kanału- los chciał, że znajdowała się tam akurat stopa Leny, a że dno ścieku było wilgotne i porośnięte liszajem, ześlizgnęła się ona wprost na niego; czepiając się kurczowo czego tylko się dało- kurty, pasa, czy co tam się znalazło pod jej ręką, dziewczyna dosłownie zawisła na towarzyszu.
Niemalże w tej samej chwili, znajdujący się Luthira pod nimi Bashar zaczął wierzgać nogami i krzyczeć. W rozbłysku oczu Luthira i przy akompaniamencie soczystego przekleństwa Zafona lina pęka i cała Wasza kompania spada. Szczęśliwie kanał nie leci pionowo w dół, lecz zmienia nieco kąt; krzesząc iskry sztyletami, którymi próbujecie się o coś zahaczyć- prócz Luthira, który po prostu czepia się Bashara- zjeżdżacie wywrzaskując klątwy gdzieś w dół, w ciemność.

Rozdział Drugi
Ludzie Spośród Cieni

Bashar i Luthir, lądujecie na czymś, co przypomina wielką poduszkę; w momencie uderzenia rozlega się makabryczny odgłos pierdnięcia i trzask pękającej skóry. Na głowę zaś spadają wam Lena z Zafonem. Natychmiastowo otacza otacza Was obezwładniający smród, jak na komendę wszyscy, oprócz Luthira, który po prostu fizycznie nie ma już czym, wymiotujecie; jednak nawet pod fey'ri uginają się nogi. Dookoła rozlegają się piski uciekających szczurów.
Luthir rozjarza swe demoniczne oczy i orientujecie się w tym koszmarze- spadliście na stos, składający się z trzech ciał w stanie początkowego rozkładu. Powykręcane przy upadku, nadjedzone przez szczury i robactwo członki, a także zwój naderwanej liny, najwyraźniej druga cześć tej, która Was tu sprowadziła, zdradzają co tu się stało- Waszych poprzedników najwyraźniej spotkało to samo co Was, jednak nie mieli na co upaść. Uratowały Was poduszki z ciał umarłych wezbranych gazem, Gazem, w którym teraz toniecie, który wchłaniacie z każdym oddechem, który zmusza Was do wymiotowania- odrażającej mieszanki amoniaku, zgniłego mięsa i karbidu. Znajdujecie się w podobnym do tego gdzieś nad Wami, tunelu ściekowym, tyle, że nieco szerszym. Czepiając się jedno drugiego, z załzawionymi oczami, wstrząsani wymiotnymi odruchami podążacie za Basharem, który rusza na wschód, mamrocząc coś w stylu 'tam, tam, bleee...'.
Nie wylądowaliście tak zupełnie komfortowo- Lena lekko utyka na lewą nogę, Bashar ma bark obity tak, że o machaniu prawicą zapomnij. Luthirowi spod bandaża krew leje się strumieniem za kołnierz- chyba rana się otworzyła, w dodatku niemiłosiernie pali. Zafon, nadrabiając miną, kroczy krokiem kawalerzysty- nogi daleko od siebie. Niemiłosierny ból w pachwinie każe mu zrewidować pomysł noszenia tylu noży w każdym zakamarku ubrania; dobrze przynajmniej, że ten był w pochwie, ale jakiś z tańca będą nici.
Po kilkunastu metrach dostrzegacie przed sobą delikatny blask sinego światła, jeszcze kilka kroków, i w Wasze nozdrza uderza pospolity smród kanałów, szczurów i stęchlizny- niczym najprzedniejszy aromat, w porównaniu z tym, który przed momentem Was owiewał. Głęboko oddychacie przez usta, starając się oczyścić płuca z tamtego strasznego, zepsutego powietrza, niejednemu z Was jeszcze się odbija żółcią.
Światło pada z wyłomu w ścianie tunelu, którym podążacie. Zaglądając weń ostrożnie orientujecie się, że spoglądacie z góry na obszerną, okrągłego kształtu kryptę. W ściany, niegdyś zapewne pokryte freskami- dziś pokryte mchem i liszajami- gdzieniegdzie wmurowane są kryształy, rzucające blady blask. Sarkofag na środku pomieszczenia, potężna, kamienna skrzynia, został najwyraźniej splądrowany wieki temu; elementy strzaskanego wieka walają się po pomieszczeniu. Dziura, przez którą baczycie, znajduje się w miejscu gdzie ściana łączy się z sufitem, w 'południowej' części pomieszczenia. Otwarte szeroko wrota krypty, które widzicie stąd, znajdują się po 'wschodniej' stronie. Od krawędzi dziury do podłogi jest koło czterech metrów, ale nie to jest problemem- tuż obok Was czeka ustawiona tu przez kogoś, przezornie metalowa, przywiązana drutami do prętów wystających spomiędzy kamieni na krawędzi dziury, drabina. Problemem jest miotający się po krypcie, na oko czterometrowy, trokopotaka.
Fey'Ri, nie zamulony wymiocinami jak inni, prawdopodobnie jako pierwszy dostrzegł okrążającego ich powoli, długiego i wielkiego Trokopotakę, była to biało-szara bestia z zębami jak sztylety.
- Osz cholera!... - Przerwał krzyk, gdy tylko potwór zareagował agresywniej, wyszczerzając swoje mocarne kły i podnosząc łapę, następnie uderzając ją o kamienie, wywołując przy okazji głośny, wszędobylski szum.
Lüthir, błyskawicznie ściągając plecak z ramienia, wyjął z małej, bocznej kieszonki parę żelaznych, zardzewiałych śrub, bardzo dużych. Każda ważyła nawet do pół kilograma. Popatrzył się bestii w oczy, a następnie rzucił jej pod nogi metal, łamiąc czaszki, po których chodziła. Trokopotaka wywrócił się, a potem jeszcze poślizgnął, co dało dosyć zabawny efekt, gdyby nie fakt, iż to coś było niebezpieczne.
- Szybko! - Wrzasnął, jednak sam nie wiedział co robić. Stał jak wryty i czekał na posunięcie któregokolwiek z towarzyszy.
Kobieta po sesji wymiocin, zadławieniu się i napadzie obrzydliwego kaszlu wreszcie pojęła położenie drużyny. Cóż, nie wyglądało to najprzyjemniej.
Gdy tylko jej wzrok padł na stwora, szybkim (od)ruchem uskoczyła pod ścianę, przypierając do niej plecami.
Wysunęła na dłonie sztylety i spojrzała przerażonym wzrokiem na towarzyszy.
-Ta potwora od dziecka nawiedza mnie w snach! Brr!- wykrztusiła z siebie Lena z miną tak wykrzywioną, że aż nienaturalną- Kroimy zwierza! Jacyś chętni?- rzuca w zapyziałą, zatęchłą przestrzeń.
Zafon z coraz bardziej tęgą miną powłóczył nogami, zasłaniając usta i nos ramieniem. Smród powalał z nóg, ból także nie był miły, mimo iż wyskakał się na piętach. Szedł niemrawo, wściekły na siebie samego za tę wyprawę, za resztą grupy. Nagle odór zelżał, do płuc dostało się więcej powietrza - a oczom ukazał się oświetlony lekko wylot tunelu. Prawa ręka opadła do pasa, odruchowo dotykając opuszkami palców głowicy noża. Nogi mimo bólu spróbował ustawić się w krok szermierczy, starając się nie potknąć o kamienie, trupy i inne ścierwo, o którym lepiej za dużo nie wiedzieć.

Zastanawiał się też, ile trupów zabitych przez niego mogło spłynąć jakoś w ten ściek.

Ryk trokopotaki przerwał mu te interesujące rozmyślania, każąc mu się natomiast zastanowić nad sensownym sposobem ominięcia bądź zgładzenia stwora. Drzwi wydawały się zbyt odległe, by ominąć zmutowanego krokodyla.

Krzyk Leny.
- Sami chętni, ale pierw wymyśl, jak chcesz to zrobić - odpowiedział kobiecie.
- Ale... Jeśli nam się uda, robię linę z jej jelit.
Jeżeli któreś z Was miało w głowie plan załatwienia potwora zawadzający o element zaskoczenia, Luthir skutecznie rozwiał te wymysły- rzucona przezeń niemal półkilogramowa śruba gruchnęła trokopotakę w łeb; bestia zauważyła Was, do tej pory ukrytych w dziurze powyżej, i porykując wściekle zaczęła krążyć u stóp drabiny. Na szczęście ci, którzy wyznaczali tędy szlak, przezornie przywiązali ją drutem do prętów, wystających z postrzępionej krawędzi wyłomu- potwór trąca ją co rusz, i gdyby nie ów drut, jako dodatkowa atrakcja czekałyby Was kilkumetrowe skoki na trokopotakę. W każdym razie na to, że potwór znudzi się pustą kryptą i sobie pójdzie, nie macie już co liczyć.
- Luthir! - ryknął wnerwiony Zafon, prostując się i niemal zapominając o bólu. - Idioto! Mogliśmy tam przejść - tu wskazał ostrzem dobytego noża na drzwi - ale musiałeś zatrząść jego kryptą! Musiałeś rzucić te cholerne śruby!
Uspokoił oddech, zniżył na chwilę głowę, nie spuszczając jednak Fey'Ri z oka.
- Mam ochotę wsadzić ci ten złom w dupę... Ale... - uśmiecha siędiabelnie - ...mam lepszy pomysł.
Tu znów podniósł głowę, lewe oko pulsowało krwistą czerwienią.
- Idziesz tam. Na dół. Odciągniesz gada, a my przejdziemy się do drzwi.
Nóż wciąż był w dłoni, w pozycji zdatnej do rzutu, jak i do ataku.
Bashar przez dłuższy czas nie mógł się skoncentrować, z powodu straszliwego smrodu, odruchów wymiotnych i bólu w prawym barku. Otrzeźwiał trochę dopiero przy wejściu do krypty, a wielka była w tym zasługa trokopotaki, na którego widok Bashar zapomniał na chwilę o swoich problemach.
- A niech to. Tego nie przewidziałem. -Syknął do siebie.
Nie spuszczając potwora z oczu, spróbował pomachać prawą ręką. Ból tylko się nasilił, więc szybko z tego zrezygnował. W międzyczasie Luthir zwrócił uwagę trokopotaki na drużynę, przez co szansa na przejście niezauważonym zmalała do zera. Bashara jednak niezbyt to zmartwiło. Już miał coś powiedziać, gdy do głowy wpadł mu nowy pomysł. Podkradł się od tyłu do Luthira, gdy ten słuchał Zafona. Z uśmiechem wyrażającym satysfakcję i zadowolenie podjął próbę pchnięcia Luthira lewą ręką tak, żeby ten spadł do krypty i odwrócił uwagę wielkiego krokodyla.
Próba Bashara kończy się powodzeniem- Luthir rozpaczliwie machając rękami spada prosto na trokopotakę. Bestia ryczy ze złością, fey'ri ląduje na posadzce krypty w okolicach jej ogona; zrywa się szybko i odskakuje za sarkofag. W trupiosinym blasku kryształów w ścianach, rozpoczyna się jakaś straszliwa wersja gry w kotka i myszkę- trokopotaka nie jest zbyt zwinny, ale dość szybki; Luthir krąży dookoła sarkofagu- jego krawędź sięga mu do piersi- naprzeciw siebie, po drugiej stronie kamiennej skrzyni mając potwora, który krótkimi zrywami próbuje go dopaść. Szczęśliwie, ma problemy ze skrętnością swego cielska, więc fey'ri trzyma go na odległość bez większych problemów; próba jednakże pokonania tych kilku metrów po prostej, by dopaść wrót krypty, mogłaby mieć dla Luthira opłakane konsekwencje.
Luthir, cały jesteś mokry, i to nie od potu. Najpierw upadek w ścieku, teraz ten na trokopotakę- krew sączy się przez bandaż i cieknie Ci za kołnierz. Limlimowa skóra nie przemaka, ale czujesz wilgoć na brzuchu i udach; przed oczami zaczynają Ci się pojawiać niepokojące czarne plamki, adrenalina szaleje, światła krypty zaczynają wirować wraz z czarnymi plamkami w jakimś szalonym tańcu w Twojej głowie. Tak przy okazji, w sarkofagu widzisz zwłoki, i to co najwyżej kilkudniowe. Trup odziany w czerń, z kapturem nasuniętym głęboko na twarz, tuli do siebie niebrzydki kord, na jego podołku zaś leży otwarta manierka; w Twojej głowie pojawia się jakaś straszna wizja człowieka, który wskoczył do tego sarkofagu- do którego niski trokopotaka nie miałby jak zajrzeć- i umarł w nim z wyczerpania, pilnowany przez krążącą wokół bestię.
- Odciągnij go od drzwi! - krzyknął do Luthira, mając nadzieję, że trokopotaka i tak zajmie się nim, a nie źródłem dźwięku.
Spojrzał na Lenę i Bashara dość poważnym wzrokiem.
- My pójdziemy pojedynczo. Rzucamy brzdękiem czy ktoś na ochotnika idzie pierwszy?
-Ja ide w środku- odpowiada natychmiast Bashar, pozornie nie zwracając uwagi na to, co się dzieje na dole. Po czym z ironicznym uśmiechem mówi do Leny.
-Chciałaś kroić zwierza? No to prosze bardzo. Panie przodem, jak to mówią.
Wskazuje jej drabinkę, jednocześnie przysuwając lewą dłoń do miecza.
Lena ukradkiem pokazuje język Basharowi, krzywi się nieco, po czym spogląda w dół. Nie obraca się tyłem, lecz przodem do komnaty stara się najciszej i najzwinniej zejść po drabince, obżydliwie pokrytej jakimś szlamem czy posoką. Co chwila ślizgają się jej podeszwy butów, ale stara się zachować równowagę. Nagle jej wzrok przykuwa Luthir zmagający się ze zwierzem.
Biedny skurl, zara padnie na pysk. Ino beknie...
-Chłopaki, co z nim zrobimy jak przeżyjemy?- szepcze do towarzyszy wychylając nieco głowę do tyłu, aby mogli ją lepiej usłyszeć.
Z wielkim impetem, Fey'Ri uderzył swoją pięścią w leżącą przy ścianie, stalową, lekką i olbrzymią płytę. Dźwięk, jaki rozniósł się po pomieszczeniu, był chyba najgłośniejszą rzeczą, jaką Lüthir kiedykolwiek słyszał, aż poczuł ból w uszach. Metal się zgiął wpół, a trokopotaka cofnął się z cierpienia płynącego z uszu, po czym wpadł brzuchem do góry w brudną kałużę. Fey'Ri szybko skorzystał z okazji, by podbiec do swego plecaka, który spadł mu z ramienia, gdy uderzył o posadzkę krypty. Natychmiastowo wyjął z niego wyjątkowo długą, zardzewiałą, złamaną w końcówke śrubę.
Skurlony krokodyl!
Lüthir rzucił się na trokopotakę, z nadzieją, iż wbije kawałek twardego żelaza w brzuch, pysk, oczy lub jaja, jeśli ta bestia je posiada.
-Nie ma czasu na gadke, leź!
Odwarknął Bashar Lenie, obserwując uważnie Luthira. Twarz mu spoważniała, a zły uśmieszek zniknął. Najwyraźniej koncentrowal się maksymalnie przed tym, co za chwilę miało się stać. Odwrócił się do Zafona.
- Nie zwracamy uwagi na trepa, wychodzimy cichcem z krypty. Jak już wyjdziemy, to będziesz obstawiał tył. Ja poprowadzę.
Chciał jeszcze coś dodać, ale w tym momencie Luthir zrobił straszny raban na dole. Bashar patrzył jak Fey'Ri próbuje rzucić czymś w trokopotakę, jednocześnie obserwując zchodzącą na dół Lenę.
- Zgoda, idziemy - odpowiedział, gdy Bashar zaproponował kolejność marszu samobójców.
Wypatrywał od tego czasu jakichkolwiek oznak słabości trokopotaki, które można by było wykorzystać przeciw stworowi. Co prawda nie miał już zbyt wielkich nadziei na ocalenie towarzysza - jednak czuł, iż coś należy zrobić. Lub chociaż spróbować.
Czekając, aż Lena dotrze na dół, sprawdził ułożenie wszystkich noży, by znowu nie obić sobie nabiału.
Oprócz tego wciąż patrzył i patrzył... i chyba wypatrzył...
- Co błyszczy w tym sarkofagu? - zapytał zdawkowo Bashara. - Wydaje się dość wysoki... i otwarty... Luthir! - krzyknął. Sarkofag!
Niestety! Między Luthirem a sarkofagiem już stoi trokopotaka. Fey'ri powoli obraca się i stojąc plecami do wrót krypty patrzy prosto w paszczę potwora; już się nie rusza, nie podskakuje, nie szuka śrub po kieszeniach- to jest koniec. Bestia warczy z cicha, ale nie ani drgnie; i wtedy orientujecie się, że w mroku za plecami Luthira też coś warczy i sapie...
Powoli, krok za krokiem, w krąg sinych świateł krypty wchodzi drugi trokopotaka, chyba jeszcze większy. Gdzieś w głębi gardzieli pierwszego potwora przetacza się pomruk niezadowolenia. Nowo przybyła bestia też warczy coraz głośniej, a w warkocie tym nie słychać nut miłości.
W tejże chwili, czy to z wrażenia, czy z nadmiaru emocji, które wypompowały z niego resztki sił, Luthir zatacza się ciężko i upada, schodząc z linii między trokopotakami- natychmiastowo dwa potwory ryczą niczym jakieś gargantuiczne rozstrojone kontrabasy, a głośno tak, że aż Wam w uszach dzwoni, i nie zwracając na nic uwagi rzucają się na siebie z impetem! Kłąb zębów, pazurów i łusek przetacza się po krypcie, posadzka w okamgnieniu spływa posoką, grube niczym udo Ysgardzkiego wojownika ogony chlaszczą niby bicze!
Najwyraźniej ryk, który jakiś czas temu Luthir wywołał z bestii za pomocą śruby, poinformował o zaistniałej sytuacji jakąś jego konkurencję krążącą w okolicy- i ta przybyła zobaczyć, czy nie da się uszczknąć czegoś dla siebie. Cóż, może nie najzacniejszą śpiewką dnia jest dla Was informacja, że w pobliżu może być jeszcze więcej trokopotak, ale tak czy siak starcie bestii jest w tych okolicznościach łutem szczęścia.
Luthir jest już półprzytomny, próbuje się pozbierać, ale upada ponownie.
Kobieta zdążyła już zejść z drabinki. Widząc drugiego potwora czuje, że słabnie ze strachu. To już za wiele jak na jedną noc, jeden ściek i jedną Lenę.
Diabelstwo zaciska pieść i stara się sobie wbić paznokcie w skórę, aby poczuć cokolwiek.... cokolwiek innego niż strach. Może być nawet ból.
Kujące uczucie w delikatnym zagłębieniu dłoni, bolesne mrowienie, które rozprzestrzenia się aż na przegub. I skok adrenaliny. Kobieta łapczywie chwyta powietrze, aby nie paść podczas gdy nieopodal niej na ziemię pada Luthir. Pierwsza myśl- Wreszcie.
Po chwili jednak tak krótkiej ale tak treściwej, gdy w głowie ułożył się jej już idealny plan ucieczki, wzbiera w niej uczucie, które starała się w sobie od wielu lat zabić. Jedno z największych ułomności, emocja która jest źródłem największych porażek a zarazem największej chwały- idąc łeb w łeb z nadzieją.
To litość. Litość do ścierwa jest hańbiąca, ale nie w przypadku gdy czujesz się za kogoś odpowiedzialnym. Zatem po tej krótkiej chwili namysłu Lena zaczyna robić to, co przeraża ją jeszcze bardziej- litować się nad *kumplem*.
Kuca, klęka, a następnie cichaczem jak skradający się kot stara się przybliżyć do pół-żywego Luthira. Technikę zlewania się z cieniem opanowała już jako dziecko. Sprzyjający jest brak zbytniego światła w komnacie. Z resztą, czy Troko w ogóle widzą? Tego Lena nie wie. Stara się zajść całą sytuację- dziejącą się niczym na arenie- od tyłu, by w końcu silnym, ale wolnym posuwistym szarpnięciem wyciągnąć kumpla z gówna, w jakie został wpakowany.
Diabelstwo zerka porozumiewawczo na towarzyszy i kiwa na nich głową. Luthir to cielsko, pełne noży i nawet Moce nie wiedzą czego jeszcze. Daleko go nie zawlecze.
Bashar wygląda na wściekłego.
-Co ona robi? - warczy do Zafona, nie podnosząc głosu.- powinna się przekraść obok tych jaszurów i poczkać na nas, a nie pomagać temu skurlowi!
Wacha się przez chwilę, wyraźnie nie wie co ma robić. W końcu podejmuje decuzję.
- Schodzę. Tam na dole przyda się ktoś z głową. A ty patrz, czy nikt za nami nie polazł -mówi do Zafona, wskazując na tunel w którym stali.
Po chwili zaczyna schodzić po drabince, obserwując jednocześnie walczące bestie. Nie jest to trudne, gdyż wydają one z siebie potworne odgłosy.
Podczas gdy dwa przerośnięte krokodyle uporczywie starały się wgryźć w którykolwiek członek ciała przeciwnika, Lena zaczęła mocno ciągnąć Lüthira, by ten wstał i zaczął zmierzać ku wyjściu. Jeszcze chwilę temu Fey'Ri był naładowany adrenaliną tak, że miał gdzieś to, iż z szyi traci hektolitry krwi, które brudzą posadzkę. Teraz jednak uczucie ekstremalności minęło, a on sam mdleje na lodowato zimnej, kamiennej podłodze, szturchany beznamiętnie i bez skutku przez białowłosą kobietę.
Eee... Ar... Nie był on nawet w stanie trzeźwo myśleć. Po prostu pochłaniała go czerń i ziemia coraz to bardziej go przyciągała. Gdy tylko Lena próbowała go ustawić w pozycji stojącej, ten przewracał się raz po raz, a z jego oczu zaczął sączyć się niebieski, ochydny i lepki płyn, który zalewał jego twarz. Czyżby skutek odniesionych ran połączonych z wypitym wcześniej w barze trunkiem? Raczej nie. Może to Bashar mu wbił coś w łeb, gdy wypchnął go na dół, wprost w paszczę trokopotaki? Nie był w stanie nawet sklecić poprawnego zdania w swojej głowie, a co dopiero analizować cokolwiek.
W końcu jednak spadł z ciężarem, bolącym, krwawiącym karkiem i łzawiącymi niebieskim płynem oczami w kałużę. Nie zostało mu dużo krwi, ale teraz nawet nie miał sił i świadomości, niczym kontraktowi Prochów...
Zafon z niepokojem obserwował poczynania kobiety. Skurl, którego próbowała ratować, niczym raz po raz trafiany ręką boską padał na zasyfioną glebę, zapewne jeszcze bardziej brudząc ranę w szyi. Oj, ciężko będzie go z tego wyciągnąć żywego...
Posłuchał też polecenia Bashara i nasłuchiwał - gdyż przy poblasku bijącym z komnaty niewiele mógł w kanale zobaczyć - ewentualnego przyjścia niespodziewanych gości. Miał wrażenie, że coś - lub ktoś - naprawdę czai się z tyłu, jednak miał nadzieję, iż to tylko wyobraźnia. Zwrócił się prawą stroną w stronę tunelu, by lepiej słyszeć, móc wyczuć oddech i łapać wykrywalne zmiany zapachu - czy też odoru.
Nie było to łatwe, zważywszy na potworny ból w kroczu. Prawa dłoń, skryta, tak jak i lewa, w rękawicy, kurczowo zacisnęła się w pięść, wciąż jednak błądziła blisko ostrzy za pasem.
Co mogli teraz zrobić?
1. Zdechnąć z głodu.
2. Zdechnąć z pragnienia.
3. Zdechnąć z wyczerpania.
4. Dać się zagryźć.
5. Poczekać na "odsiecz" z Bud.
6. Spróbować uciec wzdłuż ściany.
7. Pomóc Lenie.

Jakoś ostatnie dwa pomysły wydały się Zafonowi najlepsze, choć ni biesa nie wiedział, jak je wykonać. Skoczyć Trokopotace na kark...?
-Może byś mi pomógł, trepie?!- Lena syczy na Zafona, wciąż próbując utrzymać Luthira w jakiejkolwiek innej pozycji niż leżąca. Co chwila wali go po pysku z otwartej dłoni, aby ten jak najdłużej pozostał przytomny.
-Na Moce, nie możemy go tu zostawić. Skond żeście się skurle urwali?!- diabelstwo zaczyna warczeć na towarzyszy, przy czym czerwienieje na twarzy ze złości, strachu, agresji. Co chwila obnaża ostre zęby, rozglądając się nerwowo po komnacie świadoma, iż nie mają dużo czasu.
Usłyszawszy wściekły krzyk Leny, Zafon ruszył pędem ku drabinie i spróbował ześlizgnąć się po niej. Miał nadzieję, że potwory będą zbyt zajęte sobą nawzajem, by go zauważyć i że zdąży chwycić Luthira z drugiej strony. Już ze skarpy widział, że Fey'Ri dosłownie przelewa się przez palce, miał więc nadzieję zdążyć. W biegu zdążył się jeszcze zastanowić, gdzie wcięło Bashara.
Bashar tymczasem stał wciśnięty w ścianę tuż obok drabinki, uważnie obserwując walczące trokopotaki i kalkulując szanse dotarcia niezauważonym do wyjścia z krypty. Widząc, co wyprawia Lena, cichutko ruszył w jej kierunku. Głupia... Naraża siebie i nas... pomyślał.
- Jak chcesz pomóc temu skurlowi, to lepiej przestań go szarpać i zatamuj krwawienie- powiedział lodowatym tonem, jakby chciał odciąć się od działań Leny.
-Nie mamy czasu, zaraz potworki nas rozszarpią.
Jeszce raz spojrzał na przestrzeń dzielącą trokopotaki od wyjścia, zastanawiając się nad sensem taszczenia z sobą Luthira, i czy w takim wypadku zdołają wymknąć się niepostrzeżenie.
-Czyś Ty zdurniał, jembecylu?!- wrzasnęła Lena na Bashara- Jak sam żeś raczył zobaczyć, stwory zara nas zeżrą! Wienc rusz to tchórzliwe dupsko, weź tego kudłaka i spadajmy stond!- Lena dyszy ze złości- Nawet jakby miał zemrzec w drodze do wyjścia, nie zasługuje na bycie żołądkową posoką tego grobojada! Jak stond wyjdziem, to zatamuje co trza. A teraz sie zamknij i pomóż mi trepie!
Fey'Ri zdążył zobaczyć biegnącego w jego stronę Zafona, który rozglądał się z głupią miną wokół. Lüthira nawet to trochę rozbawiło, zaczął się śmiać i szamotać, jeszcze bardziej utrudniając Lenie podniesienie go z podłogi. Chyba tracił świadomość, co się wokół niego dzieje, gdzie i kim jest. Zapomniał? Albo to jakaś patologia, guz w mózgu? Ale chowając się tak przez lata? Nie, to nie to... Zresztą, kto by się nad tym zastanawiał w tej, delikatnie mówiąc, nietypowej sytuacji? Leżał i kwiczał, wyjąc ze śmiechu, patrząc się srebrnymi oczami o metalicznym połysku na wszystkich wokół. Najwyraźniej go to śmieszyło, zaczął jęczeć na całą kryptę, nawet mógł zwrócić uwagę trokopotaki. Tym bardziej przeszkadzał w podniesieniu się, bo coś go ciągnęło ku ziemi. Prawda, grawitacja, ale on sam chciał spaść, pchało go do dołu, czegoś szukał, coś chciał znaleźć, bądź po prostu jego mózg miał jakieś dziwne urojenia.
Chyba zmieniał się w warzywo.
Trokopotaki wciąż walczą, po przeciwnej niż drabinka stronie sarkofagu, nie zwracając uwagi na nic wokoło- wyjście z krypty stoi przed Wami otworem. Jedna z bestii w którymś momencie ryczy, a w ryku tym słychać ból- nie przerywają jednak walki. Ktoś inny odpowiedział jednak na trokopotacze wycie- szeleszcząc mięsistymi, nietoperzowatymi skrzydłami, do krypty wpada wargulec; zatoczywszy krąg nad ścierającymi się bestiami- i nad Wami- odlatuje, wrzeszcząc dziko. Macie jakieś dziwne wrażenie, że wrzask ów brzmi jak zew, skierowany, rzecz jasna, do jego latających pobratymców. Nie oszukujecie się- gdzie jeden wargulec, tam tylko patrzeć dwudziestu następnych. I, choć ów 'zwiadowca' najwyraźniej woła innych na posiłek z umierającego trokopotaki, jest raczej mała szansa, że pogardzą okazyjną bandą ludzi i alubiesów- tak pod kątem gastronomii, jak i powiększenia stada. Stada, które zaraz tu będzie...
- Cudownie - rzekł z powagą i uznaniem w głosie. - Dokładnie o tym marzyłem całe moje życie. Wpaść z trokopotaki na wargulca. Turlu turlu, głupi skurlu! - dodał do siebie, schylając się przed wargulcem, w przypływie adrenaliny nie wiedząc nawet, czy unik się udał.
Decydować nie było nawet i co, toteż nie zatrzymał się choćby na chwilę. Luthir za lekki co prawda nie był, lecz perspektywa śmierci nie była weselsza.
- Bashar, skurlu! Pomógłbyś!
Bashar łapie się za głowę. Wygląda na wściekłego i zaskoczonego.
- Jak chcecie zginąć za kudłacza, to wam przeszkadzać nie będe. Przestańcie być, na Baator, sentymentalni, trzeba sie ratować!
Robi kilka kroków w kierunku wyjścia. Nagle staje i obraca się. Powstrzymując gniew mówi:
- Chodzcie zanim przylecą wargulce...Z nim na plecach -wskazuje na Luthira- możemy nie zdążyć...
Obserwuje uważnie twarze Leny i Zafona, próbując wyczytać ich reakcje.
Lena wie, że Bashar ma rację. Przytomny Kudłak jest wrzodem na dupie, a dopiero co teraz...
Jednakże on żyje, a Lena jako członkini tej całej wyprawy czuje się poniekąd odpowiedzialna za jego życie. Wie doskonale, że uratowanie Luthira nic nie zmieni. Dalej będzie pryskliwym, nieznośnym zmierźluchem.
Ale. Do wyjścia jest niedaleko i Zafon już się wziął za kumpla. Nie ma co, trzeba się wydostać razem z Fey'Ri.
Bashar robi pogardliwą minę. Sentymentalni... dziw, że jeszcze żyją. Głupcy Ale za was do księgi umarłych nie trafie, trepy. Odwraca się i idzie do wyjścia. Po pary krokach jednak zatrzymuje się. Głupcy nie głupcy- są mi potrzebni... Niech to...
- Poradzicie sobie z taszczeniem kudłacza? Póje przodem, jakby jeszcze jakiś gad przylazł, to będziecie mieli czas sie przygotować.
Sprawdza, czy jego prawica wróciła jako tako do stanu użyteczności.
Za wrotami krypty kilka schodków w dół prowadzi na dno elegancko sklepionego tunelu Katakumb. Ciągnie się on w lewo i prawo- lub inaczej, na północ i południe- środkiem zaś płynie strużka wody. Śmierdzi pleśnią z lekką domieszką trupa; w zielonkawym świetle porośniętych liszajem i mchem, fosforyzujących kryształów wbudowanych co kilka metrów w sklepienie, dostrzegacie walające się fragmenty kamiennych płyt, strzaskanych skrzyń i kości. W ścianach korytarza zieją otwory splądrowanych nisz, w których kiedyś prawdopodobnie spoczywali zmarli. Prawy koniec tunelu kończy się jakąś większą salą, której szczegółów, poza kilkoma katafalkami, nie da się stąd dostrzec; lewa odnoga korytarza po kilku metrach odbija w prawo pod kątem czterdziestu pięciu stopni, mija wielką, zardzewiałą bramę, której jedno skrzydło jest delikatnie uchylone, i ponownie zakręca pod tym samym kątem w prawo, obierając kierunek wschodni. Dalsza jego część jest poza zasięgiem Waszego wzroku.
Bashar, stoisz na schodkach i próbujesz nasłuchiwać przez hałasy trokopotak z tyłu; miałeś wrażenie, że odebrałeś echo wrzasku wielu wargulczych paszcz gdzieś od strony owej sali z katafalkami. Wiesz jednak, że echo może być mylące... Nie masz czasu się nad tym zastanowić, bo Zafon i Lena targający omdlewającego fey'ri stają przy Tobie świdrując Cię pytającymi spojrzeniami. A bark nadal boli jak bolał.
Bashar chwilę nasłuchuje. Patrzy najpierw na lewy, a potem na prawy korytarz. Potem nie namyślając się długo wybiera lewą odnogę. Głową wskazuje reszcie, żeby poszli za nim. Jednocześnie wyciąga lewą ręką miecz, zdając sobie sprawę, że w walce z hordą szybkich i zwrotnych wargulców sam nie będzie miał szans. Po raz kolejny przeklina w myślach kompanów, którzy zdecydowali się ratować Luthira.
Bashar, mijając uchylone wrota na zakręcie orientujesz się, że panuje za nimi kompletna ciemność, ciemność tak gęsta, że niemalże lepka i falująca... Gdzieś z jej głębi dobiega Cię niezrozumiały szept, echo jakiegoś kwilenia, kapanie wody... Przystajesz w oczekiwaniu na resztę drużyny i wtedy dostrzegasz również, że w niszy naprzeciwko owych wrót, w ścianie korytarza wyrzeźbiona jest ogromna kamienna twarz. Czas i spływające po niej strużki wody zatarły już nieco jej rysy, nie tknęły jednak wielkich, zimnych, wyrazistych, kamiennych oczu, które jakby patrzą na Ciebie... Masz problem z podzieleniem uwagi między oczy glifu, a ciemność za wrotami naprzeciw niego...
- Co do... - warczy Bashar na widok ciemności. Nagle zauważa dziwną twarz wykutą w ścianie. Napawa go ona dziwnym niepokojem. To już za wiele... myśli i spogląda na nią jakby chciał wywiercić w niej dziurę wzrokiem. Kiedy chce zerknąć na ową dziwną ciemność, która rozpościera się za wrotami, orientuje się, że jest to niemal niemożliwe. Coś przyciąga jego wzrok do tej twarzy, a Bashar zaczyna mieć wrażenie, że twarz odwzajemnie mu spojrzenie... Nie namyślając się długo, zaczyna iść ku niej ze wzniesonym mieczem, chociaż przez głowę przewija mu się myśl, że nawet gdyby ktoś go zaatakował, to nie zdąży się obronić będąc wpatrzonym w ta dziwną twarz wykutą w kamieniu. Ale idzie.
-No to do dzieła, trza sprawdzić co to za dziwadło- mówi na głos.
- Bashar, prowadź. Powinieneś wiedzieć, gdzie jesteśmy - głos Zafona przebił się z trudem przez zmęczenie.
Długa droga, pomyślał człowiek.
- No to jak, co możesz nam powiedzieć o Królowej Złodziei? Mam nadzieję że nie jest wargulcem?

Spojrzał na Fey'Ri.
- Mamy go czym opatrzyć? Zaraz nas te konusy ze skrzydłami wyczują, musi mocno śmierdzieć krwią.
Bashar zatrzymuje się i odwraca.
-Taak... opatrz go. Ja zajmę się tą twarzą.
Znowu zaczyna iść w kierunku wykutej twarzy, z zamiarem zbadania jej.
Bashar- glif to po prostu wielka, niemalże dwumetrowej średnicy, kamienna twarz, nic więcej. Tylko te oczy... Choć nieruchome, w jakiś dziwny sposób zdają się nie odrywać od Ciebie wzroku.
Leno, Zafonie, dołączacie do Bashara, który wpatruje się w płaskorzeźbę; zagadnięty, odpowiada niewyraźnie, jakby był śpiący, jego zaś spojrzenie, kiedy na moment odwrócił je od glifu, jest nieobecne. Dziwnie się zachowuje.
Tymczasem Waszym oczom ukazał się dalszy fragment katakumb; prowadzący na wschód korytarz, który kończy się jakąś większą salą. W połowie drogi widzicie dwie pary schodów, leżących naprzeciw siebie. Na dolnych stopniach po lewej leży bezgłowy, na wpół zjedzony trup; jedyne co się na nim uchowało w jednym kawałku to porządne, wysokie buty i solidny, skórzany pas do którego przytroczony jest jakiegoś rodzaju zasobnik. Kilka stóp dalej na posadzce leży pęknięty miecz.
Zafon niewiele myśląc, patrząc na krwawiącego Luthira oderwał dwa kawałki rękawa z koszuli - jeden zwinął , drugim chciał go przywiązać do karku... Spojrzał jednak na trupa.
- Pas... - rzucił do siebie, mając nadzieję znaleźć bandaże czy choćby jakiś bimber, by zdezynfekować ranę Luthira.
Zafon- po doświadczeniach z ciałami w ścieku powyżej Krypty Trupich Świateł, woń karbidu roztaczana przez przeszukiwane przez Ciebie ciało jest niemal niezauważalna. Zwłoki prawdopodobnie należały do alubiesa, jak stwierdzasz, dostrzegając resztki szponiastej dłoni.
W skórzanym zasobniku, z wydzielonymi komorami wewnątrz, znajdujesz coś jak- w danych cyrkumstancjach- prezent od Pani- trzy jakby zaschnięte, duże krople- dwie bledsze, i jedną w pełni krwistoczerwoną; są to dwa znane Ci amulety skrzepu i jeden amulet krwi, uniwersalne, magiczne środki leczące. Zasobnik zawiera również siedemnaście miedziaków.
Przeszukując trupa orientujesz się, że u szczytu schodów znajdują się wrota, podobne do tych, przez które przeszliście kilka minut temu; prawdopodobnie prowadzą do innej krypty. Jedno skrzydło jest uchylone, pada zza niego krwistoczerwony blask. Gdy odruchowo sprawdzasz szczyt schodów po przeciwnej- południowej- stronie tunelu, Twój wzrok napotyka gęstą ciemność.
Lena, Zafon doskoczył do trupa, pozostawiając Ci w opiece omdlewającego fey'ri. Dzielisz uwagę między niego, przeszukującego zwłoki Zafona, a Bashara, który wciąż wpatruje się w glif. Jego zachowanie wydaje Ci się już BARDZO nienormalne.
Bashar, nie możesz drgnąć... Jak zahipnotyzowany wpatrujesz się w kamienne oczy, ani myśląc oderwać od nich wzrok.
Lena, kucając nad Luthirem, co chwila szarpie go za włosy jakby chciała by ten czuł cokolwiek ze świata zewnętrznego.
Za chwilę jednak dostrzega Bashara, który zachowuje się podejrzanie dziwnie. Kobieta mruży oczy z zaciekawieniem, po czym nabiera powietrze w usta i mówi podniesionym tonem do mężczyzny, a towarzyszy temu echo rozbrzmiewające w korytarzach Katakumb:
-Te, trepie! Co sie tak gapisz jak sroka w gnat w te wielkom morde z kamienia? Czyś Ty już całkiem zdurniał, kozi zadzie?- odchrząkuje nieco, po czym kontynuuje-Nie zachowuj się jak większy półmózg niż ten, którym jesteś i chodź że tu, trza by pomyśleć gdzie dalej iść.
Diabelstwo siada na zimnej, oślizgłej "posadzce" z miną wyrażającą ewidentne obrzydzenie. Rozgląda się dookoła, widzi całkiem nieźle pomimo ciemności tu panujących. Spostrzega Zafona, robiącego coś przy zwłokach.
-Zafon, coś tam wygrzebał?
Jeszcze jeden plaskacz w pysk Fei'Ri. Chyba się szybko nie dobudzi.
Grzebiąc w truchle za czymkolwiek przydatnym, Zafon natrafił wreszcie na trzy krwiste krople... i coś jeszcze, przy czym zatrzymał wzrok na dłużej. Schował to zaraz za pazuchę i odkrzyknął kobiecie:
- Leki!
Podbiegł czym prędzej do Fey'Ri i spróbował ocenić jego stan. Futrzasty nie wyglądał za dobrze, zalany krwią i nieprzytomny.
- No dobra - mruknął pod nosem, po czym spróbował rozewrzeć Luthirowi szczękę, by położyć na jego języku amulet krwi. Bashara i dziwną ciemność chwilowo ignorował.
W momencie gdy Zafon podchodził z lekiem, kobieta podniosła głowę Luthira by ten nie zadławił się lekiem.
-Oby zadziałało, bo nie będę go dalej wlekła nieprzytomnego po tych skurlonych kryptach...
Luthir, powoli otwierasz oczy. Zanim jeszcze dociera do ciebie potworny ból w szyi, niemal wzdrygasz się, zaskoczony pochylająca się tuż nad Tobą para zmrużonych oczu otoczonych aureolą białych włosów.
Bashar, głos Leny odciągnął Twoją uwagę od glifu. Zmuszasz się do tego, ale udaje Ci się odwrócić do niego plecami i odejść kilka kroków; jakby pękały jakieś niewidzialne więzy, z każdym krokiem czujesz coraz mniejsza chęć powrotu przed kamienne oblicze. Podchodzisz do reszty drużyny akurat w momencie, gdy fey'ri powoli staje na nogi.
Bashar powoli otrząsa się z dziwnego odrętwienia, w jakie popadł wpatrując się w glif. Co... co to było? Na pewno nic dobrego, o tak. Odwraca się w kierunku drużyny. Ze zdziwieniem stwierdza, że Luthir doszedł już do siebie, prawdopodobnie po jakimś magicznym medykamencie. A więc nasz skurlony kudłacz dalej będzie wnerwiał ludzi, hę? Następnym razem następnym razem zrzucę go razem z kosą w plecach.
- Zbierajcie sie- rzuca szorstko- to jeszcze nie koniec.
Lüthir otworzył oczy, ujawniając swoje blado-zielone tęczówki, lekko połyskujące we własnym świetle. Gdy chyliła się nad nim Lena, ten zaczął patrzyć na nią, przeginając głowę na boki. Leżał tak parę sekund, aż poczuł ból w głębi karku. Jęknął grubym głosem, kuląc się na podłodze. W końcu jednak cierpienie ustąpiło, tak, jakby jego organizm dawał mu święty spokój, wiedząc, że nie ma już siły na agonię.
Podparł się ramionami o posadzkę i wsłuchał się w głosy towarzyszy, dyskutujących o nim. W chwili, gdy doszedł do siebie, natychmiast znalazł się na równych nogach, nadal nieco wstrząśnięty tym wszystkim.
Lena wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć do Fey'Ri, jednak ten czym prędzej oddalił się od nich w stronę glifu, na który przed chwilą patrzył Bashar. Lüthir oparł się o ścianę, by rzec:
- Co... Tam jest? - Pomyślał chwilę, podrapał się po włosach i sięgnął po plecak, który leżał niedaleko. - I jak... Ja?...
-Ani dziękuję, ani "skurl sie". Eh, jak żeś sie tempym chamem urodził to i takim umrzesz-- westchnęła Lena bez nutki nawet rozczarowania czy zdziwienia- Co wy widzicie w tej gembie ogromnej?- rzuciła kobieta i poczęła podchodzic w stronę ściany, dołączając tym samym do towarzyszy.
Gdy tylko Lena podsunęła się dostatecznie blisko miejsca, w którym stał Fey'Ri, ten lekko przechylił się w jej stronę, odgarnął włosy i rzekł szeptem:
- Dlaczego to zrobiłaś? - Nadal wpatrzony w Glif...
- Zamknij jadaczkę - rzucił szorstko Zafon w bliżej nieokreślonym kierunku, z całą pewnością jednak do Luthira. Gryzło go, że trep, którego sam zamierzał skopać z przepaści, zawdzięczał mu życie. I że ryj z kamienia zatrzymał Bashara w letargu. I ta cholerna ciemność. Nawet opowiadaczka z Ula by czegoś takiego nie wymyśliła.
- Idziemy do tych katafalków.
W momencie kiedy Zafon rzuca swoją propozycję, od 'strony katafalków' Waszych uszu dochodzi wrzask wielu wargulców. Tymczasem stoicie za zakrętem korytarza, ale jakoś dziwnie nikomu z Was nie przychodzi ochota wystawić głowy za ów róg, który Was skrywa...
Leno, Luthirze, kiedy tak stoicie przed nim ramię w ramię, glif nie robi na Was większego wrażenia.
Luthir, odzyskałeś nieco sił witalnych, ale na wesele jeszcze się nie kwalifikujesz. Twoja rana jakiś czas temu przestała krwawić, bo nie miała już czym- nie znaczy to jednak, że nie wymaga pewnej uwagi. Dociera to nawet do Ciebie.
Bashar, patrząc na fey'ri i diabelstwo stających przed glifem, w Twojej głowie rozlega się alarmujący zew. Nie robią oni nic dobrego.
Tymczasem wszyscy, jak stoicie, słyszycie zza tego samego zakrętu, zza którego słychać wargulce, triumfalny ryk jednego z trokopotak- najwyraźniej zwycięzca pojedynku bestii został wyłoniony; już wkrótce, jeżeli nie latające głowy, to coś innego zacznie Was szukać.
A piasek w klepsydrze przesypuje się...
- Ekhem! Może jak żeście skończyli już czułości, to wreszcie ruszycie tyłki?
Spogląda po kolei na wszystkich.
- No co? Już nie macie sił, trepy? Idziemy!
Ignorując glif, ciemną bramę a także krzyk wargulców zza załomu korytarza rusza pewnym krokiem przed siebie. Chowa też miecz, który trzymał w lewj ręce.
-Spieprzamy!- warczy Lena po czym zaczyna się z początku powoli, a następnie coraz szybciej oddalać od kierunku, z którego dochodzą odgłosy.
-Mówię wam, uciekajmy, bo i tak nie mamy szans- kobieta ma rozbiegany po towarzyszach wzrok- Wrócimy do tego- rzuca na koniec w stronę Luthira.
Zafon pomógł Luthirowi oderwać się od kamiennej twarzy. Również nie marzył o bliskim spotkaniu z wargulcami, więc narzucił tempo. Spojrzał jeszcze za siebie, upewniając się, czy stwory nie lecą, lecz znów wszystko pociemniało.
- Też to widzicie?
- To? To znaczy co? - Powiedział Fey'Ri, patrząc w tę samą stronę co Półłeb.
Widział jedynie ciemność, narastającą i narastającą, krzyki, czy raczej skowyty, wargulców nasilały się, dając o sobie znać w bębenkach usznych.
- Nie ma czasu, uciekajmy! - Krzyknął, z nadzieją, iż któryś z towarzyszy pójdzie pierwszy.
Bashar spogląda na Luthira z irytacją.
-Czyś ty zdurniał do reszty trepie?! Uciekać? Przed czym? Wargulce są zajęte bestyjką, na razie jesteśmy bezpieczni.
Patrzy na Lenę i Zafona, sprawdzając czy przypadkiem nie odpowiedzieli na bezsensowny odzew i dalej idą za nim.
-Ale możemy trochę przyspieszyć, nie? To już niedaleko, jak sądzę.
Po tych słowach rzeczywiście przyspiesza kroku.
Zostawiacie za sobą rozfalowaną ciemność, glif i krwawy blask, i podążacie korytarzem do końca; zatrzymujecie się na najwyższej kondygnacji galerii, otaczającej spory, okrągły dziedziniec. Nad Waszymi głowami potężne stalowe łuki schodzą się promieniście od góry zamykając pomieszczenie półkolistą kopułą. Galerię otacza kamienna, omszała balustrada, przy której właśnie stoicie spoglądając w dół; cztery poziomy niżej, w zielonkawym lub sinym blasku fosforyzujących kryształów wbudowanych tu i ówdzie w filary arkad, widzicie włóczących się po placu nieumarłych. Na środku owego trupiego spacerniaka znajduje się coś na kształt sadzawki, w której spoczywa kilka ciał.
Tak czy owak, Waszym zmartwieniem jest poziom, na którym się znajdujecie, a nie jakieś zombiaki cztery piętra poniżej. Galeria jest szeroka może na półtora- dwa metry, więc nie macie się co przejmować ewentualnym pościgiem ze strony trokopotaki; inna sprawa, oprócz korytarza którym nadeszliście, jeszcze pięć innych wychodzi stąd w pięciu różnych kierunkach- jeden naprzeciw Was, po dwa inne po bokach.
Całość pomieszczenia, do którego wszedł teraz Bashar, prezentuje swoistego rodzaju urok, który potęgują zombie spacerujące sobie na niższych poziomach. Jednak nie ma on czasu go podziwiać. Za dużo czasu straciliśmy. Kudłacz pewnie sie podnieci zombiakami- pasują do niego, ale nie dam mu do tego okazji okazji myśli sobie.
- Idziemy prosto! -mówi głośno, żeby wszyscy go usłyszeli, nawet się nie oglądając. Obchodząc galerię wybiera lewą stronę. Ciągle trzyma szybkie tempo, zastanawiając się, czy świeżo przywrócony do zdrowia Luthir za nim nadąży.
Rozmach pomieszczenia zrobił na Zafonie niemałe wrażenie; takie komnaty zakopane pod Sigil...? A może, jak pewne miasto, o którym opowiadała mu matka, Klatka jest zbudowana na ruinach samej siebie? Nie rozmyślał jednak na tym zbyt długo, gdyż Bashar ruszył naprzód. Cóż, on zna te tereny...
- Trepie, ty przede mną - wyartykułował powoli i zrozumiale do Luthira, wyciągając długie ostrze przed siebie. - Żadnych głupich numerów, świrze.
Cały czas, jako ostatni, zerkał w tył, wypatrując ogona.
Lena idzie w milczeniu między mężczyznami, rozglądając się z zaciekawieniem dookoła. Zastanawia się przez chwilę czy świecidełka na ścianach byłyby cokolwiek warte na którymś z targów w Sigil. Na pewno jakiemuś łachudrze kupcowi dałoby się wcisnąć taki kamyk jako niezwykły okaz przedziwnej natury Arborei. Jednakże ciągłości myśli kobiety zostaje przerwana przez Zafona, który próbuje coś wyperswadować niedoszłemu umarlakowi.

Racja. Ten głupi trep pewnie znowu bedzie siem chciał rzucać z kijaszkiem na wszystko co się rusza- pomyślała, po czym postanowiła zająć Luthira rozmową, aby odciągnąć ich od głupich masochistycznych myśli o zabijaniu dziś czegokolwiek.

-Pst, trepie...- zaczęła cichaczem, podchodząc do kudłaka - Co żem zrobiła to tylko dlatego, żeś jest jednym z nas. Nikt nie chciałby zostać rozerwany przez takie kupy tłuszczu jak Troko, bo to śmierć głupia i haniebna jest. Tia?- szła powoli, miarowo, cały czas patrząc przed siebie i zerkając na Bashara w nadziei, że ten wie dokąd zmierza.
Piękne... Przepiękne... - Fey'Ri był całkowicie pochłoniony żywymi truposzami spacerującymi na dole.
- Zupełnie jakby... - Odezwał się na głos, podziwiając istoty parę metrów pod nim. - Osiągnęły jakiś stopień koegzystencji... Jakby... - Wszyscy z drużyny patrzyli na jego dziwaczny wyraz twarzy i słuchali jego słów. Od strony Bashara wydawało się nawet słyszeć klątwy od świrów czy psychopatów, jednak wszyscy przerażeni tym zachowaniem aż stanęli, by go pilnować. - ...Jakby się połączyli, stworzyli... Jedność.
Lüthir stał nad wielką przepaścią, dokładnie obserwując każdy ruch, wydawał się być kompletnie inny niż przedtem, a jego jaskrawe oczy zaczęły pulsować raz na zielono, a raz na seledynowo. Po chwili usiadł przy krawędzi, trzymając się kurczowo podłogi i uważając, by nie spaść. Patrzył swoimi wielkimi ślepiami na zombiaków i... Podziwiał ich. Chwilę później uniósł w ręce kamień...
Bashar postanowił nie odwracać się, ignorując Luthira. Nie wytrzymał jednak i spojrzał za siebie. Zobaczył, że fey'ri podszedł bardzo blisko dziury. Gdyby tylko nie ta balustrada...
- Te, kudłacz, nie prowokuj losu, bo możesz sie doigrać. Idziemy.
Daje znak Zafonowi i Lenie, żeby szli za nim. Po czym odwraca się i zmierza do przejścia po drugiej stronie.
Lena zwinnie podchodzi od tyłu do Luthira, po czym wyrywa mu z ręki kamień. Ciągnie go za kudły, odchylając tym samym głowę mężczyzny do góry tak, aby ten spojrzał jej w oczy.
-Jeszcze jeden taki numer i wrócisz do krypty z Troko...- zawarczała gniewnie, szczerząc zęby i układając oczy w maleńkie szparki. Z każdym słowem szarpie go coraz mocniej- Wstawaj głupi skurlu, nie po to żeźmy sie tyle z Tobom męczyli, żeby teraz zginać za Twoją głupote. Uszanowałbyś chociaż co dla Ciebie zrobiliśmy, skoro nie umisz tego docenić- Lena gotuje się ze złości, sapiąc nad twarzą zaskoczonego Luthira. Ustawia nogi jakby miała walczyć, opierając ciężar ciała na tej wysuniętej bardziej z przodu i ma cholerną ochotę walnąć, trzymanym w drugiej ręce kamieniem, mężczyznę tak, żeby ten spadł między głodne zombie. Nie przestaje go szarpać.
Gdy Lena w końcu puszcza Fey'Ri, ten odzywa się, cały rozbawiony czymś nieokreślonym.
- I za takie coś to zrobiłaś? Pytam się raz jeszcze. Dlaczego? - Tym razem zniża ton, by tylko ona usłyszała.
-A Ty co, jeden z tempaków? Przeca Ci powiedziałam zanim żeś usiadł. Słuchasz Ty mnie w ogóle?- mruczy, patrząc ironicznie na kolegę. Wykrzywia usta w szyderczym pół-uśmiechu. Poprawia włosy.
Lüthir, podchodząc jak najbliżej Leny, przejechał swoją ręką po twarzy, przetarł ją z pyłu i podsunął usta do ucha dziewczyny.
- Nikt nie ratuje kogoś, kogo nie zna i może dodatkowo nie raz zagrozić życiu. - Fey'Ri mówił półgłosem, nie dając po sobie rozpoznać emocji podczas gadki. - Nie jestem jednym z was, łączy nas tylko wspólna robota, a jak dotąd byłem według ciebie tylko ciężarem. - Odsunął się od niej, łapiąc przy okazji kamień, który wcześniej podniósł, a ona mu go odebrała. Gdy odszedł nieco dalej, odwrócił się jeszcze w jej kierunku, podrzucając spokojnie małym głazem. - Chyba, że myślisz coś innego, że nim nie jestem.
Chodząc wokół, rozglądając się po wszelkich korytarzach i zaglądając wgłąb dziury pośrodku pomieszczenia, Lüthir, nieco zaciekawiony, zaczął obmacywać wszystko wokół, a jego tęczówki przybrały świetlany, ciepły odcień turkusu.
- Którędy idziemy? - Rzekł nieco ironicznym głosem, patrząc na Bashara, który zmierzał ku przeciwnej odnęce względem tej, którą przyszli. - Tamtędy unosi się zapach zwłok, sam zdecyduj, czy to dobry omen.
Lena już ma ochotę się odsunąć od Luthira gdy ten podchodzi bliżej, ale powstrzymuje się gdy poczyna on mówić. W trakcie jego gadki kobieta oddycha głęboko, wypuszczając ze świstem powietrze, jakby w złości. Zmienność nastrojów tego mężczyzny jest przytłaczająca.
-Myśle, że jesteś w porządku- wyrzuca z siebie w końcu zanim Luthir na dobre rozpocznie rozmowę z Basharem. Szybko urywa temat i dołącza się do reszty drużyny, nasłuchując co odrzeknie chwilowy prowadzący.

Strona 2 z 61, 2, 3, 4, 5, 6

Pokrewne tematy