Strona 4 z 61, 2, 3, 4, 5, 6

Zrezygnowany, Zafon odstąpił od blatu i schował brzdęk. Odwrócił się, znalazł wzrokiem Lenę i chwytając zdecydowanie za nadgarstek, rzucił:
- Obudźże się, panna! Wyśmiewamy stąd!
Odetchnął - mocno - względnie świeżym powietrzem, gdy wydostał się z knajpy. Ponieważ Lena wciąż zdawała się być lekko wczorajsza, pokierował nią i ruszył do domu, który chciał penetrować Luthir. A nuż się tam kozioł znajdzie?
Marudnie nieco, ostatecznie cała drużyna zbiera się w jedno stadko; udajecie się pod Dom Oja, przed którym zebrało się około trzydziestu osób, malownicze towarzystwo łowców jeleni- złodzieje, szwindlarze i mordercy, przeważającą masą ludzie i alubiesy. Niektórych znacie z widzenia bądź jakiś drobnych interesów w przeszłości. Kilka minut oczekiwania na przeciwszczyt upływa Wam na przysłuchiwaniu się toczonym wokoło rozmowom, zbudowanym głównie na bazie zaimków i plugawych przekleństw. Pojawiają się Łysielec i Fircyk poznani w strażnicy przy wejściu do katakumb- kiwają Wam przyjaźnie, ale trzymają się na uboczu. Nareszcie drzwi Domu Oja otwierają się z trzaskiem i ubrana w czarny uniform postać zaprasza wszystkich do środka.
Wygląda na to, że większość wewnętrznej przestrzeni budynku zajmuje pojedyncza, przestronna sala. Pod przeciwną wejściowej ścianą stoi małe podwyższenie, coś na kształt sceny, na niej prosty stół, na nim zaś skrzynka. Na podwyższeniu kręcą się dwie czarno odziane postacie; kilka stóp nas Waszymi głowami, wzdłuż ścian sali, biegnie drewniany, wsparty na kilkunastu solidnych balach, krużganek. Na nim, swobodnie opartych o balustradę, stoi kilku Ludzi-Z-Cienia, przyglądających się stłoczonym w dole bandytom z wystudiowanymi grymasami znudzonego rozbawienia.
Tymczasem sala, dobrze oświetlona licznymi pochodniami, szybko przepełnia się zapachem spoconych ciał, futra, wyziewów trawionego jedzenia i alkoholu; bariaur, stojący nieopodal, marszczy nos z wyraźnym niezadowoleniem i wyciąga fajkę. 'No, przeciwszczyt', dobiega Was czyjś głos i niemal w tym samym momencie z tyłu za podwyższeniem uchylają się niewielkie drzwiczki przez które przeciska się wysoki mężczyzna. Jego skóra jest biała jak u trupa, w czerwono-czarnych, nieco zdredziałych włosach migoczą złote obrączki. Choć bardzo wysoki i szeroki w barach, jest raczej szczupły; trzyma się jakoś dziwnie, jakby miał problem z biodrami bądź kręgosłupem, a jednak w jego ruchach wyczuwa się kocią zwinność i szybkość. Powyżej wyraźnie zaznaczonych jarzmowych kości, głęboko osadzone oczy lśnią inteligencją i przebiegłością. 'Synalek Królowej', dobiega Was szept przebiegający salę. Mężczyzna toczy spojrzeniem po zgromadzonych.
- Witam wszystkich- Głos ma mocny i głęboki- Zanim przejdziemy do rzeczy...- Odwraca się do jednego z Ludzi-Z-Cienia na scenie- Upewniłeś się, że nie ma tu żadnych mózgoszkodników?- Pyta
- Spokojna głowa, wodzu- Szczerzy się tamten- Rękę własną daję.
- Dobrze. Nie chcę tu żadnych szpicli Wielojedności- Mężczyzna odwraca się z powrotem do zgromadzonych- Niektórzy z was się już znają, inni przybyli całkiem z zewnątrz. Zostaliście tu wszyscy zaproszeni przez zaufane, jakkolwiek śmiesznie by to w naszym fachu brzmiało, osoby, bądź jako najlepsi na swoim terenie działania, bądź jako rokujący takowe widoki. Nie muszę więc chyba nikomu specjalnie przypominać, że miejsce w którym się dziś wszyscy spotkaliśmy, oficjalnie nie istnieje i chcemy, by tak pozostało. Każdy z Was od dziś jest tu mile widziany i znajdzie tu azyl przed prawem. Żeby tak pozostało, miejsce powinna otaczać tajemnica, więc oczekujemy od was dyskrecji w tym temacie. A teraz, jako że zapewne zastanawiacie się co tu właściwie robicie, spieszę z wyjaśnieniem. Otóż głowa naszej organizacji życzy sobie wejść w posiadanie pewnego przedmiotu, co zapewne nie jest dla was niczym szczególnie zaskakującym- Tu słuchać mrukliwe chichoty- Odpowiedź na pytanie czym ów przedmiot jest jednakowoż, może być zgoła niespodzianką. Otóż macie ukraść kwiat z pewnego ogrodu. Dokładniej, Różę z Ogrodu Bólu.
Tu zapadła chwilowa cisza, a wiele osób wymieniło niespokojne spojrzenia. 'Czy on powiedział różę?', dobiega waszych uszu pomiędzy innymi 'to jakiś żart?' czy 'nie jestem, psiamać, ogrodnikiem'.
- Oczywistym jest- Ciągnie mężczyzna niezrażony panująca konsternacją- Że ów kwiat nie rośnie w pierwszym lepszym patio jakiegoś cholernego czuciowca, nie wystarczy więc przeskoczyć jakiegoś muru, do tego bym was nie potrzebował. Być może niektórzy zmartwieni są faktem, że nie będzie nic można dorobić na boku, i tu nie będę ich wyprowadzał z błędu. Ogród Bólu to rzeczywiście ogród, nie żadna poetycka nazwa guwernackiej posiadłości pełnej blichtru. Także jeżeli nie znacie ogrodnika pasera, raczej nic interesującego stamtąd nie wyniesiecie- choć pewności nie mam, ponoć niezwykłe to miejsce; cokolwiek tam znajdziecie, będzie wasze. Macie tylko dostarczyć kwiat. Jeżeli ktoś jeszcze ma wątpliwości- Mężczyzna zrzuca ze stołu skrzynkę, która z hukiem ląduje na podłodze u stóp zgromadzonych, rozsiewając strumień miedziaków. Kilka osób rzuca się by je zbierać, większość jednak spogląda na nich z pogardą. Pod wpływem tych kosych spojrzeń chciwcy dają sobie po chwili spokój i odstępują stos, co zebrali jednak zachowują.
- Nagroda będzie sowita. Ile miedzi uniesiecie, tyle będzie wasze, a nie wykluczam jakiegoś miłego dodatku, zadowolona Szefowa to szczodra Szefowa- Wyjaśnia mężczyzna ze sceny.
Jeden ze zgromadzonych, korpulentny mężczyzna z gęstym brodziszczem, występuje przed samą scenę. Najpierw, tak by wszyscy widzieli, spluwa pod nogi tych, którzy rzucili się zbierali miedź; następnie, najwyraźniej dawszy upust swoim przekonaniom, zwraca się do mężczyzny na podwyższeniu i skłania obyczajnie głowę.
- Jeśli łaska, mam pytanie- Zaczyna, zaś zagadnięty gestem daje mu znak by kontynuował- Dlaczego my? Dlaczego krwawniki spoza waszej organizacji, za ciężką kasę? Gdzie tkwi haczyk?
Syn Królowej uśmiecha się upiornie.
- Nie skończyłem jeszcze mówić- rzecze wyjaśniającym tonem- Otóż miedź jest tylko jedną z opcji. Jak zapewne wielu z was wiadomo, od czasu do czasu nasza organizacja organizuje zaciąg, zazwyczaj w postaci jakiegoś testu. Korzyści, jakie z tego tytułu przypadają wybranym, nie muszę chyba wyjaśniać. Ci- lub ten- którzy dostarczą kwiat, poznają naszą Szefową i staną przed możliwością wstąpienia w nasze szeregi. A haczyk?- Tu mężczyzna uśmiecha się ponownie- Kilku naszych już wzięło to zadanie wcześniej. Żaden nie wrócił.
Ponownie zapada cisza. Na twarzach wokół widać zadumę i zmarszczone brwi, kilka głów potakuje do czegoś samym sobie. Z ciżby występuje kolejny mężczyzna, niebieskoskóry alubies o czerownych oczach, kompletny jeszcze szczeniak
- A ten Ogród Bólu?- Pyta- Gdzie go można znaleźć?
Kilka osób parska, kilka otwarcie się śmieje. Syn Królowej patrzy na niego z pobłażaniem, potem jednak jego twarz poważnieje.
- W Sigil, synu- Wyjaśnia- W Sigil.- Spogląda chwilę na młodziaka spuszczeniem głowy starającego się bez powodzenia zamaskować zawstydzenie na twarzy. Kiedy młokos wtapia się w tłum odprowadzany kpinami, kręci lekko głową.
Leno, nagle szósty zmysł każe Ci podnieść wzrok do góry. Na krużganku, na wysokości sceny, dostrzegasz Jednookiego Markusa przyglądającego się Waszej drużynie. A obok niego... Serce mocniej kołacze Ci w piersi. To Marduk! Patrzy prosto na Ciebie. Kiedy go dostrzegasz uśmiecha się leciutko i pozdrawia Cię dyskretnym gestem. Ma na sobie czarne ubranie Ludzi-Z-Cienia, wygląda zaś na dobrze odżywionego i zdrowego. Chyba jeszcze nigdy nie widziałaś go w tak dobrej kondycji. Wpatruje się w Ciebie, a we wzroku tym odczytujesz radość i dumę.
Tymczasem syn Królowej kontynuuje swa mowę
- Tak wiec w sumie wszystko już wiecie. Myślę, że dwa tygodnie czasu to aż nadto, by uporać się z zadaniem, także po ich upływie, jeżeli kwiat nie zostanie dostarczony, umowę uznajemy za nieważną. Każdy z Was może się zdecydować- bądź nie- na przyjęcie zadania; w każdym wypadku oczekujemy absolutnej dyskrecji. Możecie działać solo, możecie łączyć się w drużyny, pamiętając jednak, że zaproszenie do ewentualnego wstąpienia w nasze szeregi otwarte jest dla nie więcej niż pięciu osób. Na zakończenie, czy są jakieś pytania?
- Co to ma być za róża?- Pada z tłumu- Biała, czerwona, zielona? Jakakolwiek?
- W Ogrodzie Bólu znajduje się ponoć jeden tylko krzew różany. Jeden ładny kwiat wystarczy. Gdyby krzewów było więcej, wybierzcie największy i najładniejszy- Tłumaczy mężczyzna- Coś jeszcze..?
- Ta, ja mam pytanie. - Wyłania się spośród wielkopyskich krwawników w sali Fey'Ri, grzebiąc w zębach gwoździem. Wydaje się, jakby przeszywał wzrokiem syna Szefowej, a nieodparte skojarzenie z Panią Bólu do ów ogrodu coraz mocniej utwierdza go w przekonaniu, że to miejsce nie jest do końca... Normalne. - Co to za ogród? I dlaczego bólu? - Mówi nieśmiało, ale stanowczym tonem, by nie wyjść na pierwszaka... - I co najważniejsze, nikt mi nic nie zrobi za pozbycie się konkurencji?
Po ostatnich słowach fey'ri pośród ludzi dookoła słychać lekki szum i zgrzytanie zębów. 'Pogadamy o tym po wyjściu', słychać wściekłe syknięcie; tymczasem mężczyzna na podeście patrzy na Ciebie przeciągle
- Po wyjściu na miasto wasza wola, jak zwykle. Na tej ulicy nie patrzy sie dobrze na krew rozlaną bez dobrego powodu.- Marszczy brew- A Ogród? Labirynty Myśli.. Co za labirynty? I dlaczego myśli? Czy ja wyglądam jak mimir? Idź, szukaj Lothara czy innych wróżbitów, albo rusz głową, albo rękami, psiamać. Ja tu 'tylko' zlecenie przekazuję...- Mówi spokojnie ale brzmi jakby parskał- Przypuszczalnie to miejsce jest jak ta ulica, cień przeszłości zagubiony w wiecznie zmiennych trzewiach Sigil- Dodaje spokojniej, po czym wiedzie wzrokiem po okolicznych twarzach- Jeszcze jakieś pytania? Jeśli nie, to by było na tyle.
Słyszycie, jak za Waszymi plecami otwierają się drzwi, kilka osób wychodzi, ale niektórzy jeszcze się wahają, jakby czekając na ewentualne pytania... Wy podobnie, zbierając się opornie do wyjścia rozmyślacie nad potencjalnymi przydatnymi kontaktami w sieci Waszych znajomych rozsianych po Klatce, głównie okolic Ula zresztą. Zadanie zgoła dziwne, kto może wiedzieć coś takiego?
Zatarganie kudłacza na spotkanie było wyjątkowo łatwe- po chwyceniu za kark i powiedzeniu paru słów Luthir sam zaczął iść i nie trzeba było robić przedstawienia na ulicy. Oczywiście Luthir musiał też pierwszy się odezwać i narobić sobie na wstępie wrogów. Po przemowie synalka Szefowej Bashar stwierdza, że sprawa jest już praktycznie jasna i można by już wyjść. Postanawia jednak poczekać, na wszelki wypadek. Mogą paść jeszcze jakieś pytania i odpowiedzi, a każdy szczegół jest na wagę złota. Zabójca stoi więc ciągle w miejscu, obrzucając otaczających go krwawników niechętnym spojrzeniem. Rozmyśla też o zadaniu, które jest bądź co bądź nietypowe.
Ogród Bólu... W życiu żem o czymś takim nie słyszał, ale jestem w klatce tylko parę lat. Doświadczeni ulowcy mogą wiedzieć coś więcej... Jak tylko wyjdziemy stąd to trzeba będzie odwiedzić paru krwawników.
Zaraz też skupia się na posiadanych już faktach, a zwłaszcza na jednym, który szczególnie utkwił mu w pamięci
Paru ludzi Królowej wybrało się po ten kwiat... i nikt nie wrócił! To miejsce musi być cholernie niebezpieczne! Ale czemu w takim razie wypuszczają tam taką hołotę... Ależ oczywiście. Nie chcą talszych strat własnych, to wysyłają innych krwawników. Jest ich tylu, że komuś w końcu się powiedzie. Ale co strzeże tego ogrodu, co jest w nim niebezpiecznego?! Tego nie powiedział, trep jeden. Nagle dostrzega największą niewiadomą tej sprawy. Po co Krolowej jakiś... kwiat! Może jest cholernie rzadki, ale złodzieje raczej nie mają romantycznej natury... A ogrodników paserów, jak zauważył, raczej się nie spotyka. No, ale warto spróbować, nagroda jest tego warta. Ale coś mi się zdaje że podczas tej całej sprawy trzeba będzie więcej działać sprytem niż mięśniami... Zobaczymy.
Ponownie skupia swoją uwagę na synu Królowej, gotów do wyjścia.
Lüthir obrócił się parę razy, przepatrzył cały tłum szukając jakichś szczególnych ludzi, ale wszystko to to jakaś hołota, podobna do niego. W oczach utkwił mu jeszcze na chwilę Synalek, drżący z niecierpliwości, kiedy już będzie mógł skończyć te odpowiedzi do gawiedzi. Po tych pytaniach powrócił znów do grupki z którą tu wlazł, pogrzebał jeszcze chwilę gwoździem w zębach wygrzebując jakieś paprochy co to mu wpadły, potrząsnął głową, przejechał ręką po plecaku i ze złowieszczym akcentem zaczął.
- No to jak wesoła trupo, macie jakieś pomysły od czego zacząć? Ja tam proponuję jakiego maga czy szlachcica wypytać, w Ulu raczej trudno o wyrafinowane wiadomości. - Rzekł, rozglądając się wokół i obserwując gdzie idą inni śmiałkowie do tej wyprawy.
Wychodząc z karczmy Lena czuje się... słabo. Zafon pogania, trzeba iśc lecz nogi odmawiają posłuszeństwa. Gdy w końcu udaje się złapac pion kobieta czuje pulsowanie w głowie. Wszystkie tętnice oszalały, przed oczami robi się rozmazanie i ciemno. Głód.
Nie ma czasu, trza iśc...
Miejsce spotkania jest iście tajemnicze. Stojąc pośród tłumu wsłuchana w słowa osiłka ledwo trzyma się na nogach.
Lenie oczy same się przymykają, ściany żołądka chyba zlepiły jej się ze sobą, boli.
Tłum, ciepło, śmierdzi. To wcale nie polepsza sytuacji. Unosi głowę instynktownie w celu zaczerpnięcia powietrza i w tym samym momencie otwiera oczy.
-Nie może być...- szepcze. Serce przyspiesza, wali jak oszalałe. Zastrzyk emocji działa lepiej niż najwykwintniejsze potrawy serwowane w najznakomitszych miejscach Wieloświata. Niedowierzanie i szeroki uśmiech gości na twarzy Leny gdy spostrzega brata. Tyle musiało się stać aby mogła znów zobaczyć jego twarz.
Pozdrawia mężczyznę lekkim skinieniem głowy i nie myśli już o niczym innym tylko o możliwości rozmowy, a może nawet współpracy z Mardukiem.
Z letargu wyrywa ją dopiero Luthir.
... jakieś pomysły od czego zacząć?...
-Co?- patrzy na Luthira półprzytomnym wzrokiem.
Leno, Twój brat wykonuje pożegnalny gest dłonią z uśmiechem i miną z których wyczytujesz 'wkrótce się spotkamy, tymczasem powodzenia'; po czym w towarzystwie kilku kompanów i Markusa znika za jakimiś drzwiami na końcu galerii. Czujesz ukłucie zawodu.
Najwyraźniej to koniec wiecu, żadne pytania nie padły, a sala pustoszeje. Jakiś Człowiek-Z-Cienia cierpliwie czeka przy drzwiach, żeby zamknąć je za ostatnimi z wychodzących. Syn Szefowej na tyłach podestu gawędzi przyciszonym głosem z innymi dwoma. Czas chyba się stąd zabierać.
Żadne pytania nie padły, więc Bashar zaczyna niespiesznym krokiem zmierzać w kierunku wyjścia. Kontynuuje rozmyślania na temat misji, a konkretnie nad najważniejszym w tej chwili pytaniem- gdzie jest ogród? Cień przeszłości w trzewiach Sigil.. ha, to niewiele pomaga. Trzeba znaleźć kogoś kto może coś o tym wiedzieć. Takich trepów pewnie nie ma dużo. Bashar szybko przebiega pamięcią po znajomych twarzach, szukając kogoś kto mógł mieć informacje potrzebne do znalezienia ogrodu.

Pierwszą osobą która przychodzi Basharowi na myśl to paser zwany Mordeczką. Podobno w młodości strasznie lubił lać ludzi po mordach, ale teraz wszyscy nazywają go tak z powodu wiecznie skrzywionej twarzy. Mordeczka spędził w Ulu całe życie, najpierw obrabiając ludzi jako bandyta, a potem, jak się już zestarzał, przerzucił się na paserstwo. I chyba dobrze mu idzie, bo mimo podeszłego wieku jest on zawsze zadbany i dobrze ubrany (jak na standardy Ula, oczywiście). Widocznie ślepota się go nie ima, bo ma niezłego cela z kuszy. Bashar nieraz spieniężał u niego cenne przedmioty które wpadły mu w ręce, zawsze też Mordeczka miał parę rzeczy przydatnych dla każdego złodzieja. Ma ogromną wiedzę o wszelkich zakątkach Ula i opowieściach po nim krążących, zna wielu krwawników z całej dzielnicy. Jeżeli wejście do tego ogrodu jest w Ulu myślał Bashar to Mordeczka powinien coś o tym wiedzieć. Paser ma swoją dziuplę niedaleko gospody Pod Gorejącym Człekiem.

Bashar ma nadzieję znaleźć też Knepa- złodzieja diabelstwo, który współpracował parę razy z Basharem. Mówił Basharowi o zleceniach, gdy zabójca był dopiero na początku 'kariery.' W zamian Bashar dawał mu namiary na domy dobre do sprzątnięcia. Byli mniej więcej tego samego wieku, z czymże Knep całe życie spędził w Ulu. Jest on młodym, ale nieprawdopodobnie utalentowanym złodziejem. Parę dni temu znikł w jednej ze swoich kryjówek po ryzykownym skoku. Podobno ledwo co uniknął wtedy złapania. Knep mógł co prawda też dostać zaproszenie na Wiejską, ale raczej w ostatnich dniach nie ruszył nosa poza kryjówkę. Ciężko stwierdzić, czy Knep może cokolwiek wiedzieć o ogrodzie, ale podczas ostatniego spotkania sugerował, że znalazł osobę skorą sporo zapłacić za przyniesienie jej paru przedmiotów będących w posiadaniu magików. Osoba interesująca się magicznymi przedmiotami może mieć znaczną wiedzę... a Knep może skontaktować z nią drużynę. Bashar nie wie, gdzie dokładnie schował się półbies, ale zna miejsca gdzie przypuszczalnie mógł to zrobić.

I jest jeszcze Hargot... Gdyby nie Hargot, to nigdy nie trafiłbym na Wiejską. Może on też należy do ludzi Królowej? Może ma za zadanie wyszukiwać rekrutów? Ciężko stwierdzić. Nie... do Hargota nie pójdę, chyba że nie będę miał wyjścia.

Wychodzi z domu Oja, skręca lekko w prawo i zatrzymuje się, żeby poczekać na drużynę.
Zafon wysłuchał z uwagą całej śpiewki, a długa to ona nie była, więc i szybko zabrał się do przetrząsania odmętów pamięci. Przyszedł mu do głowy pewien trep, Vato bodaj, który z namaszczeniem podkradał różne księgi i zwoje, czego zresztą nauczył się w jakiejś innej strefie, gdzie wcześniej był uczniem u palniętego magika. Potem odsiedział swoje w katedrze, z tym szalonym kapłanem. Mówił, że wie dużo o Pani Bólu - a kwiat jest z Ogrodu Bólu, prawda? Vato, o ile nie wpadł znowu w jakiś głupi portal, z tą swoją naiwną ciekawością i dociekliwością może coś wiedzieć. Zapewne siedzi w Alejach Niebezpiecznych Węgłów. Może go nie wywiało stamtąd po tej masakrze...

Warto też sprawdzić, co wie Karo, kiedyś przecież tworzył portale dla Pani. No, to też jest jakiś trop. Tylko gdzie go znaleźć? Wciąż w tym starym domu pod Kostnicą?

- To jak, ferajno, jakie plany na teraz?
- Najpierw trza znaleźć jakieś miłe miejsce gdzie można by przekimać, zjeść coś i sie naradzić. Mamy dwa tygodnie, więc nie musimy się spieszyć. Potem...
Nagle zauważa nieprzytomne spojrzenie Leny, która ledwo co dowlekła się za Zafonem.
- Lena? Co ci się dzieje?
- Właśnie dziewucho, za dużo bełta u tej Radine? Otrząśnij się, cholera, twój zwiędły ogródek wygląda jakby miał się zara zrzygać. - Odchrząknął z pogardą Fey'Ri, wyrzucając brudnego od żółci gwoździa gdzieś w bok, stuknął gdzieś jeszcze o podłogę gdy wychodził i potoczył się parę metrów dalej.
Hmm... Może Cevryk? Pamiętam tego krwawnika jak byłem kiedyś w Dzielnicy Niższej, kurde, to był chłop. Długie włosy splecione w dredy, cały w tatuażach i ta wieczna podpierdolona morda jak u Gereletha. Niezły był z niego nauczyciel złodziejów w Gmachu Czuciowców, chyba nawet był jednym z nich, gdybym ja to pamiętał... No, tylko gdzie go można znaleźć? Może se chałupę ufundował? Gdzieś niedaleko uczelni? Wszystkie bękarty z okolicy garnęły się do niego jak muchy, bo podobno był wszędzie. Te przypowiastki o kryptach do których można się dostać tylko portalem i wydostać także, Zakopana Wioska, Ziemie Umarłych, Więzienie i Zbrojownia, chyba poznał wszystkie zakątki Sigil, może i w Ogrodzie Bólu był?...
Lüthir podrapał się po uchu i spojrzał na Bashara niepewnym wzrokiem.
- A ty gdzieta się wybiera? Musimy to najpierw obgadać. Należy nam się chyba jaka mała konserwacyjka za te miedziaki, które straciliśmy za Tunelowca Bashar, co nie? - Przyglądnął się jeszcze chwiejnej Lenie, wymachując jej ręką przed nosem by rozbudzić ją nieco. - Znam pewnego złodzieja, Cevryka, nauczyciela w Gmachu, koleś był świetny, podobno podkosił jakiemu magowi zaklęcie prosto z księgi, i to nie byle jakiemu. Znam go w sumie od dawna, proponowałbym do niego wstąpić po drodze. Ostatecznie jeszcze w Ulu, konkretna w Domie Bramnym, u Ponuraków jest pewien stary demonolog, co to przyzywał kiedyś w Tartarze Gerelethy, ale ostatecznie zwariował. Należy do Kliki, więc może kiedy chciał znaleźć i bezsens Ogrodu Bólu? - Zaproponował drużynie.
Ahh... Stary demonolog Ziwzeak "Mokry", co by było gdyby nie on, nauczył mnie chyba wszystkiego co teraz umiem. Szkoda, że wtedy tego nie zauważyłem. Darł się na mnie, ale takiego mądrali jak on to i ze świecą znaleźć trudno. Ale jak zaczął mnie ganiać z tym swoim patykiem po całym Domu Bramnym to uciekłem, nie byłem nawet taki młody. On może wiedzieć o tym mnóstwo, był zafascynowany wszystkim co związane z bólem, to może i z tym?
Opuszczacie Dom Oja, odprowadzani zgrzytem rygla w zamykających się za Wami drzwiach. Jeszcze na Waszych oczach przynajmniej dwie grupy istot z Waszej 'konkurencji' znikają w różnych portalach, inni rozchodzą się w sobie tylko znanych kierunkach i celach; zaczynacie się zastanawiać, czy poza znanym Wam już przejściem, przez ramiona głodnych trokopotak prosto w łapy wygłodniałych i wściekłych mieszkańców Bud, istnieje dla Was jakaś droga prowadząca z powrotem na ulice Klatki... Choć z drugiej strony, jeżeli potrzebujecie odpoczynku- czy czegokolwiek innego niezbędnego Wam do sprawnego funkcjonowania w Waszym fachu- trudno wyobrazić sobie dogodniejsze miejsce. Niektóre lepianki, a nawet budynki, wyglądają na opustoszałe- nie wiecie tylko, na jakich zasadach można z tych dobrodziejstw korzystać; z drugiej strony, źródła wszelakiej niezbędnej w tym zakresie informacji włóczą się wokoło...
-Chłopaki, musze coś zjeść- wydusza z siebie Lena patrząc na resztę spod zamglonych oczu- W tym stanie nijak nic nie wymyśle- dodaje, po czym łapie Luthira za rękę gdy ten wymachuje nią zamaszyście i przytrzymuje się go.
-Jak na razie wydaje mi siem jakoby ten cały ogród nie był dosłownie miejscem w Ulu... To musi byc jakies dziwne cos, zawieszone między planami, z dojściem przez portal. Tak myślem.- kobieta wzdycha ciężko, po czym patrzy błagalnie na Luthira z nadzieją, że przejdzie się on do karczmy na jakikolwiek posiłek.
- No o to można się chyba domyślić, nie? W końcu po kiego kapłana by ta Królowa chciała jakiś kwiatek? - W tym momencie, drapiąc się po dawno nie golonym zaroście, Lüthir spostrzegł jak Lena podskakuje i gapi się a to na niego a to na karczmę. - Co? Ja? Ehh... - Wzdychnął ciężko, ale w końcu zrezygnowany odchrząknął. - Też bym coś zjadł, tamta wcześniejsza uczta była po skurlu syta. - Szybko sięgnął ku sakiewce z monetami, gdy zorientował się, iż ma ich tak mało, rozglądnął się wokół jeszcze i zaczął stawiać powolne kroki ku ogródku Radine. - Pięć miedziaków, ostatnie, będziemy musieli zapierdzielić jakiego biedaka. Oczywiście to za to, że dałem forsę do Tunelowca. - Rzekł to tak, że nikt nie wiedział o co chodzi, ale po chwili okazało się to kolejnym pretekstem do zaczepki. - Którego *jakiś* socjopata zarżnął pięć minut za wcześnie. *Nie mówię* że ty... - Spojrzał na Bashara, a następnie na Lenę porozumiewawczo, nie dając właściwie ani chwili przerwy na odpowiedź. - Idziesz? A wy sprawdźcie może tamten dom porośnięty krzakami, ten co to w nim straszy. Kondolencje za fatygę, odpłacę.
-Idem...- rzekła Lena odchrząkując nieco.
-To co, kroimy jakieś pijaczyne? Nie wiem czy w tym stanie dam rade, ale spróbować mogem- Lena uśmiechnęła się szelmowsko do Luthira.
Fey'Ri rozglądnął się wokół, obserwując jakichś łachów i zbirów wokół, ale większość była w grupie. Może gdyby cała drużyna się włączyła, to by był pewny sukces. Obrócił się jeszcze do Zafona i Bashara, obmacał ubranie w poszukiwaniu jakiejś broni, jednak chwyciwszy jedynie gwóźdź, postanowił, iż powie to nieco delikatniej.
- Ludzie, może pokroimy kogoś? Forsy brak, mi zostały tylko koraliki i szpilki, skurl z tym, że dużo, ale na nic raczej się to nie zda. - Jego oczy przybrały łagodny, różowawo-seledynowy odcień, a twarz okrył beznamiętny grymas. - No, mi zostało 5 miedziaków a dziewusze nic. Zafon, dajże noża. Oddam po skończeniu. - Przechylił głowę i po chwili zastanowienia dodał. - Nie złamię go ani nie rozwalę drzwi do Wichrów.
Lena, Luthir- nareszcie, od kiedy się spotkaliście, uruchamiacie swoje bandyckie zmysły; świat wokół Was, przefiltrowany przez sito waszych potrzeb względem możliwości, natychmiast nabiera zupełnie nowych barw. Nie jest to już tajemnicza ulica zagubiona pośród murów Klatki- teraz jest to miejsce pracy czy, jak kto woli, teren łowów. W Waszych szubrawczych umysłach co prawda mruga gdzieś przebłysk wspomnienia o słowach syna Królowej- że krew na ulicach Wiejskiej nie jest mile widziana; ale jednocześnie te same umysły automatycznie odnajdują luki w lokalnym prawie- w końcu dobra kradzież to niezauważona, bezkrwawa kradzież, czyż nie? A, jak mówi jedno z najstarszych łotrowskich przysłów, znane każdemu z Was co najmniej od dziecka: okraść złodzieja to nie zbrodnia.
A wokoło Was, teraz, gdy patrzycie nad to pod tym kątem, okazja aż poszturchuje chętnego, prosząc go, by skorzystał; oto spod 'Numeru' Radine wytacza się jakiś podpity oprych, na samym środku uliczki przeliczając słupek monet- czy jest to jego wygrana w karty, czy zwrócony dług, kogo to obchodzi? Przed tym samym lokalem, na drewnianych belach, kilka osób kima nad opróżnionymi kuflami- za darmo na pewno ich nie napełnili, a kto wie, co jeszcze zostało im po mieszkach? W niedalekim zaułku jakiś chudzielec wręcza dwóm zakazanym, półbiesim mordom solidną paczkę, inkasując za to sporą sakiewkę, którą przytracza do pasa- po czym zmierza w kierunku wspomnianej przed momentem karczmy... Niczym remedium na jakiekolwiek wątpliwości, które mogłyby pojawić się w Waszych głowach, widzicie jakiegoś obdatrusa, który ostrożnie wychodzi z jednej z pobliskich, wolno stojących chat z jakimś rukzakiem w ręku, po czym, delikatnie opuściwszy kotarę, z miejsca puszcza się szybkim biegiem przed siebie i znika za rogiem; jeżeli coś w jego zachowaniu wciąż nie było dla Was jasne, to wszystko wyjaśnił Wam fakt, że ulicznik ów już w biegu przekopywał zdobyczny, podróżny worek. Co ciekawe, jego śladem rusza stojący na pobliskim winklu zbir.
Najwyraźniej spojrzenia, które rzucali w Waszym kierunku okoliczni zbóje, kiedy staliście bezmyślnie na ulicy niczym banda pierwszaków, nie były tylko zaczepką do byle awantury. W tym momencie, rozglądając się wokoło przez pryzmat swych złodziejskich zmysłów rozumiecie, że w tym miejscu chwila nieuwagi wystarczy, by w okamgnieniu z łowcy jeleni samemu stać się jeleniem.
- Ten na środku jest mój. Lena, chodź ze mną.
Trzymając kobietę pod rękę, Zafon ruszył okrężnie w kierunku zapitego trepa. Gdy minęli go z boku w odległości ponad pięciu metrów, dyskretnie pchnął pannę w jego stronę, szepcząc na odchodnym:
- Przejdź obok niego. Potem go wystrasz i krzyknij, że cię okradł.
Na głos zaś dodał:
- Do jutra, mała!
Sam dokończył półkole, stając w cieniu domu za jego plecami. Dość upewniony, że nikt go nie zobaczy, ruszył powolutku w stronę skurla, mając nadzieję, że Lena porządnie wykona jego plan. Cóż, w końcu przeżyła w Ulu, musiał jej zaufać.
Lüthir przybliżył się do obserwującego sytuację Bashara, po czym, przeciągając się ospale rzekł cicho.
- Słuchaj, udawaj że coś do mnie mówisz, zrobię jeszcze małe zamieszanie. - Podrapał się po głowie, patrząc kątem oka na Lenę, czekając, kiedy przejdzie koło pijaka z miedzią. Nie wydawał się on zbyt kumaty, nawet gdyby nie był taki spity. Fey'Ri zastanawiał się nad tym, skąd ta kasa mogła być. Wygrał w karty? Zbyt spity, nie mógłby chyba trzeźwo myśleć. W kości? To chyba najbardziej prawdopodobne, wystarczy wyrzucić parę kości i ot całe skupienie. Rozluźnij się chłopie.
-Tia, do jutra!- rzekła na 'odchodne' Lena z uśmiechem i zaczęła zmierzać w kierunku biednego skurla.
Szła spokojnie, jakby nigdy nic, nucąc coś pod nosem.
Będąc dosłownie dwa kroki za nim kobieta nagle się odwraca. Zmierza pijaka pełnym zdziwienia i nienawiści wzrokiem, mruży oczy i szczerzy na niego zęby. Pijak wydaje się być nieco zaskoczony całą sytuacją, przez co Lena ma większe szanse na powodzenie i zaczyna swoją szopkę:
-Coooo?!- podbija do trepa warcząc na niego- Niech Cie Baator pochłonie! Niech chorda Baatezu rozrywa Twom nendznom dusze na szczempy przez wieczność!- Lena spluwa pod nogi pijaka, który ewidentnie nie wie co się dzieje. Kobieta nie ma zbytnich umiejętności aktorskich, skupić też jest się trudno, na charyzmę nie ma co liczyc, ale to w końcu nędzny pijaczyna, nic więcej...
-Ty trepie! Wiesz kim ja jestem? Jak śmiesz zakradać sie w cieniu NA MNIE! Bierz te łapska i nie patrz sie tak na mnie, ten wzrok Ci nie pomoże, nic Ci skurlu skóry nie uratuje, o nie...- Lena szczerzy kły na biedaka, wyciąga jeden ze sztyletów. Drugą dłoń przygotowuje do ewentualnej konfrontacji, rozprostowując palce zakończone pazurami. Skóra kobiety robi się zaróżowiona, zaczyna nieco piec. Wzrok zdradza szaleństwo i kobieta zaczyna tracić nieco kontrolę nad sobą, instynkty biorą górę.
Stara się znaleźć Zafona wzrokiem, licząc na jego szybką reakcję.
Obejrzawszy z zadowoleniem scenkę, Zafon dwoma susami dotarł za plecy pijaka i okręcił go za fraki twarzą do siebie.
- Kraść się zachciało, skurlu? - rzucił głośno i gniewnie, popierając słowa czułym objęciem wokół głowy, by zatkać jadaczkę i przekręcić łeb w mocnym uchwycie. Dorzucił jeszcze gratis pchnięcie kosy. Od dołu do góry, pod żebra, w stronę serca. Obrócił ostrze w ranie. Pchnął truchło. I ukląkł nad nim.
- Maleńka, twój to brzdenk? - zagaił donośnie i z ulicznym akcentem, spluwając na trupa przez zęby. - Żeby takie trepy pannem okradały! Chyba jednak muszem iść z tobom!
Po dobrze załatwionej robocie chwycił ją znowu pod ramię i skierował się w stronę, w którą zmierzała Manta, po drodze dyskretnie przywołując towarzyszy do siebie.
Korzystając z chwili natchnienia, wrócił myślami do błysku żółtych oczu w Budach. Dziwne i niepokojące. Pomyślał również o czymś, co spoczywało w sakwie, czymś, co znalazł w tunelach. Co to może być?
Zafon, Lena, oddalacie się spokojnie z miejsca zbrodni przeliczając łup- jest tego równo sześćdziesiąt miedziaków. Najprawdopodobniej, mając w pamięci lokalne złodziejskie prawo, a może po prostu czystym przypadkiem, Zafon zamordował (przy okazji bezczelnie wrabiając Lenę) owego trepa spory kawałek od 'Numeru', w miejscu, gdzie wolno stojące lepianki dawały nieco osłony przed niepożądanymi spojrzeniami; dajecie więc radę zmyć się stamtąd niezauważeni za róg przybytku Radine i tam, stojąc naprzeciw siedziby Królowej, czekacie na podążających Waszym śladem towarzyszy.
Tymczasem Wy, Luthirze i Basharze, idąc za zbrodniczą parką rzucacie dyskretne spojrzenia w kierunku stygnącego trupa. Dosłownie kilka chwil trwało, nim napatoczył się na niego jakiś skurl, których ostatecznie całkiem sporo się po okolicy włóczy; patrzycie jak szybko i sprawnie przeszukuje ciało, z uśmiechem dobywając zza pazuchy umarlaka sporą i ciężko wyglądającą sakiewkę. Chowa ją z szerokim uśmiechem, po czym przeciągle gwiżdże na palcach, zaczyna wrzeszczeć i machać rekami
- Trup! Trup!- Drze się- Zarżnięty na śmierć! Mamy trupa!
Z chatek wokół niego zaczynają się wygramalać jakieś postacie, ze speluny, którą właśnie mijacie, wyłazi kilka osób. 'Kto, kogo?'- Dobiegają Was chaotyczne krzyki- 'W prawie był?' 'A mnie skąd wiedzieć? Zawołajcie Czarnych'- Dwóch Ludzi-Z-Cienia przeciska się między stłoczonymi na schodkach ciekawskimi i podąża w kierunku kilku osób zebranych nad ciałem. Jeden odwraca się, najwyraźniej wypatrując w grupie jakiś twarzy lub pysków; najwyraźniej udaje mu się, gdyż woła
- Zrevykk, odstaw bełta i podskocz no do Ebena, niech przekopie ten swój burdel i podrzuci mi tu zwój gadki z nieumarłym! Ale tak na jednej nodze!
Leno i Zafonie, oczywiście słyszycie to wszystko z miejsca w którym stoicie, wyglądacie więc na nieco zaniepokojonych, kiedy dołączają do Was Bashar z Luthirem. Kosmaty półbies nazywany Zrevykiem niespiesznie opróżnia kufel, zbierając się do wypełnienia polecenia. Chwilę mu to zajmie, ale Zakopana Wioska taka duża znowu nie jest- dom Ebena jest rzut beretem od Was. Za kilka dni, kiedy ścierwo się rozłoży, i nie będzie w stanie wskazać palcem winnych, nie będzie problemu- teraz jednak szósty zmysł sugeruje Wam szybkie opuszczenie okolicy. Wygląda na to, że i kolacja Leny i identyfikacja dupereli w Zafonowym mieszku, będą musiały jeszcze trochę poczekać...
- No to jednak bagno - rzucił Zafon szeptem.
- Możemy go zawinąć i schować w jakichś śmieciach, załatwić tego trepa co idzie do Ebena albo spadać. Spadanie mi się nie podoba... Hej, dziewczyno, słuchaj mnie, nie jestem powietrzem! Wyśmiać stąd nie ma jak, chyba że tak jak wróciliśmy. A zawinąć trupa nie damy rady chyba. Temu trepowi można w uliczce wykosić język i połamać palce, jakby przypadkiem umiał pisać. Co wy na to? - urwał, widząc doczłapujących się do nich "kompanów".
- Podszywanie się pod trepów Ebena też nie bardzo. Skurla jego mać!
- Wy pieprzone trepy! Jak żeś przeżył w Ulu kapucho?! - Zaczął krzyczeć niskim tonem do Zafona Lüthir ze wściekłością w oczach. Jego lustrzane gałki przybrały różowawo-czerwony odcień, prawie jak krew. - Ty jesteś głuchy?! Zasztyletowałeś gościa na *Wiejskiej Ulicy*! Tamten zgrabiony trep chyba wyraźnie ci wyperswadował to?! Nosz cholera... - Obrócił się i rękami machał tak, jakby wyobrażał sobie Zafona zaciśniętego we własnych rękach, duszonego i miażdżonego przez dłonie Fey'Ri. - Teraz spróbuj to odkręcić! Szlag by to! - Przerwał, wgapiając się kątem oka na chwilę w tłum gapiów koło trupa pijaka, po czym znów zaczął mówić, tym razem nieco spokojniej i z mniejszymi pretensjami. - Chodźcie, idziemy do Śmieciowiska. - Spojrzał jeszcze raz na całą drużynę i lekko wstrząśniętego Bashara, po czym wrzasnął ostro. - No! Lepszego pomysłu nie znajdziecie, chodźcie!
Bashar stał spokojnie, czekając aż Zafon i Lena skończą robotę. Wszystko się skomplikowało, gdy Zafon bez namysłu zadźgał jelenia. Od razu zrobiło się zbiegowisko. Jedno było pewne- Wiejska nie jest teraz bezpiecznym miejscem. A przynajmniej nie dla Zafona i Leny.
- Nie drzyj mordy- powiedział spokojnie do Luthira- zwrócisz na nas uwagę. Znacie jakieś wyjście stąd? Przyda nam się.
Rozgląda się po okolicy, mając nadzieję znaleźć jakąś wskazówkę.
-No nic. Musimy się rozdzielić. Zafon, Lena, zniknijcie stąd. Ja z Luthirem poszukamy wyjścia na własną rękę. Jakby coś złego się stało, to spotykamy się u tego Jednookiego Markusa. Wszystko jasne?
Oczy Fey'Ri lekko pojaśniały i uzyskały lekko-żółty, matowy kolor, rozglądnął się ostrożnie, a gdy Bashar skończył mówić, znów się wtrącił.
- Cholera, masz rację. - Rzucił zaniepokojony i wciąż lekko rozdrażniony. - Tamten koleś mówił coś, że na górę nie wyjdzieta przez Śmieciowisko, może spróbujecie przez katakumby? Albo przeczekajcie na Śmieciowisku w jakiejś norze, a my znajdziemy przejście? - Rzekł, co chwila wychylając się zza ściany i patrząc czy kto nie idzie, lub czy tamten cały Zrevyk nie idzie ze zwojem.
Lüthir drapał się nerwowo po tłustych włosach wijących się po całej głowie, odgarniał ciągle spadającą na twarz czuprynę i czekał niecierpliwie na jakiś odzew ze strony Zafona, chyba lekko zdezorientowanego tą sytuacją.
- Dajże nóż i dziesięć miedziaków, spotkamy się w Guwernancie i zajmiemy tą różą, załatw też coś dziewczynie do żarła...
Lena nieco ochłonęła po całej akcji. Wszystko działo się tak szybko, że ani się obejrzała, a trep padł martwy na glebę.
-Zafon, Tyś to jest na prawde półłeb.- rzuca Lena rechocząc cicho- Trza było go skroić nieco, a nie od razu łeb ukręcać, no ale dobra. Spadamy stond kolego czem prędzej- dodaje słysząc słowa Bashara.
Zrevykk, niespiesznie powłócząc nogami, przechodzi przez środek Waszej grupki i zmierza w stronę domu Ebena; uosobienie pijackiego relaksu. Jeżeli nie przyspieszy, a nic na to nie wskazuje (wręcz przeciwnie, zatrzymawszy się niedaleko Was staje twarzą do ściany i usiłuje rozsznurować portki) macie około pięciu minut. Pod warunkiem, że Eben wręczy mu zwój w drzwiach, na co nic nie wskazuje również. Jeżeli nawet coś zabawnego chodziłoby Wam po głowie, po okolicy kręci się niestety sporo potencjalnych świadków.
Bashar, kiedy lustrujesz otoczenie, po drugiej stronie ulicy, w zacienionej przestrzeni między dwoma budynkami wciśniętymi między Dwór Złych Wiatrów a bramę prowadzącą do katakumb, dostrzegasz jakąś postać przyglądającą się Wam uważnie. Potrzebujesz ułamka sekundy, kociego błysku jadowito-zielonych oczu i płomienistego odblasku na rudej grzywie, by skonstatować kto to; rozumiesz, że z punktu w którym stoi musiała widzieć całe zajście. Po chwili paluszek delikatnej, białej dłoni Ornelli kiwa na Was gestem przywołania.
No proszę, nie minęła godzina i znów ją spotykamy. Wiejska to jednak niewielkie miejsce.
Bashar już ma pospiesznie podejść do Ornelli, jednak coś go hamuje. Ich ostatnie spotkanie dostarczyło mu nieoczekiwanych wrażeń, było jednak tak krótkie i niespodziewane, że zabójca sam nie wie co myśleć o rudej piękności. Próbuje przypomnieć sobie więcej szczegółów i stwierdza, że praktycznie nic z niego nie pamięta, jakby zapadł wtedy w sen. Ale zegar tyka, a sytuacja Zafona i Leny staje się coraz bardziej nieciekawa. W końcu zbiera się w sobie, chociaż ciągle ma wątpliwości czy dobrze postępuje.
- Zaraz, zaraz, myślę że powinniśmy pójść tam -mówi, wskazując głową w kierunku Ornelli- no chodźcie, nie ma czasu.
Robi parę ciężkich kroków po czym nieznacznie przyspiesza. Jednak nawet teraz po jego chodzie nie można odnieść wrażenia żeby się spieszył.
-O tia, jasne. To ja już wole towarzystwo tego biesa...- rzuca marudnie pod nosem Lena i zaczyna z wolna ruszać we wskazanym kierunku. Zatacza się nieco, ale nie jest jeszcze tragicznie.
Wściekły i zażenowany faktem, że zapomniał o tak oczywistej rzeczy jak czary, Zafon wciąż rozmyślał nad planem ucieczki. Nie odpowiedział nic Luthirowi czując, że i tak by mu nie dogadał. Nie protestował, gdy Bashar pokierował ich do kobiety, choć niemal na pewno wszystko widziała; niewiele już mogło pogorszyć ich sprawę.
- Turlu, turlu, tępy skurlu - mruczał pod nosem, chowając łeb głęboko w kapturze. Cóż, przynajmniej nie zdejmował go jeszcze na Wiejskiej, oczorypne włosy może nie błysnęły jeszcze nikomu pod materiałem...
Cały problem w tym, że w ciągu dziesięciu góra minut musieli stąd wyśmiać, a zawdzięczał to jedynie swojej pogardzie dla czarów.
Bashar, kiedy zbliżasz się do Ornelli, ta uśmiecha się cudnie i patrząc Ci w oczy głaszcze Cię przelotnie po policzku; pod wpływem jej bliskości nogi niemalże się pod Tobą uginają.
- Najwyraźniej Wieloświat toczy się mniejszym kołem niż przypuszczałam- Mówi dziewczyna ze śmiechem- Witaj ponownie, śmiałku!
Reszta drużyny śladem Bashara skrywa się w półmrok zgęstniały między dwoma ruderami. Rudowłosa piękność, ostentacyjnie olewając Luthira, kiwa głową Lenie i staje przed Zafonem, wpatrując się w niego z bliska z zachwytem, ale jednocześnie i bardzo uważnie, jakby coś badała.
- Tyś też dobry, krwawniku- Uśmiecha się- Podobałeś mi się tam, na ulicy. Chętnam na więcej- Mruga zalotnie
Zafon, teraz, kiedy Ornella stanęła przed Tobą i przemówiła, nagle zrozumiałeś Bashara i jego minę widzianą 'Pod Numerem'. Czujesz takie gorąco, że aż Cię zapiekły stare oparzenia- nie wiesz, czy to głos tej dziewczyny, jej zapach czy Moce wiedzą co jeszcze, ale coś w niej działa na Ciebie jak najlepszy biesi samogon; niemalże w głowie Ci się zakręciło.
Bashar, patrząc na dziewczyne i Zafona czujesz ukłucie zazdrości.
Ornella jednak odwraca się do Zafona plecami i staje dwa kroki od Was, tak, żeby widzieć całą drużynę
- Przejdźmy jednak chwilowo do interesów, bo czas was ściga- Oznajmia nieoczekiwanie rzeczowym tonem, znacząco patrząc na zbiegowisko wokół ofiary Zafona- Wyciągnę was stąd w pół minuty, ale mam warunek- Przerywa na moment patrząc Wam po twarzach, najdłużej zatrzymując wzrok na Lenie- Zabierzecie mnie ze sobą. Uprzedzając wasze wątpliwości, nie interesuje mnie żadna nagroda, żadni Ludzie-Z-Cienia czy inne Ogrody Bólu, choć ten akurat chętnie bym zobaczyła na własne oczy. Po prostu chcę na jakiś czas dołączyć do waszej... drużyny.- Tu Ornella zawiesiła na chwilkę głos, rzucając spod oka szybkie, niechętne spojrzenie na fey'ri- Na życie mam. Jeśli macie jakieś pytania, radze się pospieszyć. No to jak będzie?- Pyta słodko, uroczo przechylając głowę.
Zafona i Bashara nie ma nawet co pytać. 'Za' mają napisane na twarzach.
Lena, tym razem dziewczyna nie zrobiła na Tobie tak nieprzyjemnego wrażenia jak w lokalu Radine; choć czujesz wyraźnie jej zapach, nie działa on już tak odpychająco, jak ostatnim razem. Choć taka naturalna, kobieca nutka zazdrości gdzieś tam w Tobie gra.
Luthir, tymczasem w Twojej duszy burza. Ornella działa na Ciebie tak samo jak na Zafona i Bashara, to znaczy zniewalająco, aczkolwiek w przytomności umysłu trzyma Cię rozpalona do białości zazdrość i gniew. Ona nie zwraca na Ciebie uwagi! Najprzystojniejszy członek drużyny, i co? Myśli się w Tobie kotłują, jakieś pomysły, od obrażenia się na cały świat po zaimponowanie jej jakoś...
Ornella czeka.
Lena lustruje wzrokiem kobietę co rusz zerkając na towarzyszy.
-Chłopy...- poczyna mówić- Jakie z Was są czasem tempe bestie to aż miło popatrzeć- uśmiecha się półgębkiem do Ornelli.
-Wydaje mi sie, że nie mamy wyjścia i zagościsz u nas na jakiś czas.
Wszystkie wątpliwości uleciały z Bashara gdy tylko zbliżył się do Ornelli. Teraz dziwna mu się wydaje sama myśl, że jeszcze przed chwilą miał wątpliwości czy podejść do rudej dziewczyny. Ma stuprocentową pewność, że było warto. Zachowuje wciąż trzeźwość myślenia, ale jest zauroczony Ornellą. Przez zachwyt nad pięknością rudowłosej przebija się iskierka zazdrości, gdy ta podchodzi do Zafona. Bashar nie wie co o tym myśleć, ale czuje że Ornella powinna być przy nim a nie przy Zafonie. Ta jednak szybko odwróciła uwagę od towarzysza. Co za ulga. Może to nie było nic poważnego myśli. Ona... chce do nas dołączyć?! Bashar nie posiada się z radości, i robi przy tym idiotycznie uszczęśliwioną minę. Zaraz potem uświadamia to sobie i próbuje nieco stonować, ale mięśnie policzkowe jakby się zbuntowały i chcą trwać w rozanielonym uśmiechu.
- Ja... ja nie mam nic przeciwko. Jestem całkowicie za.
Wykrztusza w końcu, chociaż prawdopodobnie nie musiał tego mówić. Wszystko już powiedziała jego twarz. Rzuca szybkie spojrzenie Na Zafona i zauważa, że jego mina jest niebezpiecznie podobna. Lena mruknęła coś, czego Bashar nie dosłyszał, ale sądząc po postawie diabelstwa ona też się zgadza.
- No to... Idziemy- rzuca wzrokiem po towarzyszach- nie ma czasu do stracenia.
Idąc w stronę zaułka, w stronę tej rudowłosej dziewki Ornelli, Lüthir nie mógł od niej oderwać wzroku, mimo iż cały czas starał się skupić wzrok na zbiegowisku i tym trepie co pobiegł po zwój. Ale ona była naprawdę powalająca. Jej wygląd? Może zapach, który wyczuwał już nawet zanim wszedł do zaułka? Nie wiedział tego, ale była cholernie imponująca.
Gdy cała kompania rozmawiała o... Przystąpieniu tej dziewczyny do drużyny, Fey'Ri nagle się obudził. Patrzył się na nią, ale już nie z tą miną fascynacji, a wzrokiem biesa, który szuka zdrajcy wśród swych pobratymców. Walić to, że nie zwracała na niego uwagi, nawet to, że Zafon i Bashar byli w nią wgapieni jak w obrazek i ślina im ciekła do kolan, ale ona... *Chciała przystąpić do drużyny*! To go zainteresowało. Nawet przez chwilę nie pomyślał o niczym dobrym. Zerwał się na nogi i całym sercem popierał wyraz twarzy Leny, nawet jeśli aparycja tej Ornelli po prostu go oszałamiała. Już nie raz i nie dwa we znaki dała się mu ta jego dwoista natura elfa i demona. Elfa, bo był w życiu romantykiem, patrzył na wszystko przez pryzmat piękna i niewiele mu brakowało do Czuciowca, tudzież poety. Lecz ta cząstka demona w nim sprawiała, że nie mógł z czystym sumieniem powiedzieć "tak". Ta cząstka kazała mu myśleć, iż wszyscy wokół go chcą w coś wrobić i nikomu nie należy ufać. Taką też pozycję zajął. Nic nie mówił, gapiąc się na rudowłosą pannę z miliardem podejrzeń na to, co też ona może od nich chcieć.
- Hej, Lena. - Wyszeptał jej do ucha, pochylając się nieznacznie tak, by nikt tego nie zauważył. - Jakby co, jestem z tobą. - Cholera, co też ja czynię? Sam nie wiem...
-Nie podoba mi siem śpiewka tej panny, ale wychodzi na to, że musimy sie zgodzic na jej warunki.- odszeptała Luthirowi -Ogarnij siem chłopie i chociaż Ty bądź ze mną tu rozumem. Potem kto wie, może uda sie jom skroic albo co- Lena wyszczerza zęby w szyderczym uśmiechu.
Krótkie spojrzenie, jakie dziwna dziewczyna rzuciła kątem oka na Luthira i Lenę, napawa podejrzeniem, że wszystko usłyszała. Bez słowa jednak odwraca się i robi kilka kroków wgłąb zaułka, dłońmi zaczesując włosy za kształtne uszka
- No dobra...- Mówi jakby do siebie, rozglądając się po sprasowanej ścianie śmieci wznoszącą się u jej stóp. Potem gestem wzywa Was do siebie- To są tak zwane w okolicy Wrota Miłości- Wyjaśnia uprzejmie wskazując coś na ścianie. Przyglądając się bliżej, dostrzegacie wśród warstw śmieci jakieś prastare, zmiażdżone wiadro, tudzież garnek; przedziwnie ukształtowany, najpewniej na skutek jakiś ruchów tektonicznych w piętrzącym się nad Waszymi głowami masywie odpadów, przybrał kształt doskonałych ust- Jedno z was- Kontynuuje Ornella- Musi patrząc na nie pomyśleć o dotyku miłości, prawdziwej miłości... Ha, dziwne- Urywa jakby zastanawiając się nad czymś- Nieważne, prawdziwej miłości, jakiej zaznało albo wydawało mu się, że znało. I nie chodzi o członka rodziny- Dodaje figlarnie przyglądając się każdemu z osobna- Dlatego ta droga nie jest dla każdego... No, to kto otworzy nam drzwi do Klatki?- Chichocze- Można by z tego zrobić jakiś kalambur, nie uważacie?
Spoglądacie na wiaderko w ścianie, a potem po sobie nawzajem. Dziwny klucz, ale ostatecznie bywają dziwniejsze. Lub, chyba częściej, dużo gorsze. No, to kto otworzy przejście..?
Lüthir spoglądnął podejrzliwie na dziewczynę. Słysząc o tym... Osobliwym kluczu, przyszło mu na myśl to cholerne zauroczenie wszystkich wokół rudowłosą panną. Nie, kuźwa, jeszcze jakiś z tych trepów tutaj pomyśli o niej i już całkiem w coś wpadnie. Biedne skurle. Co też mógł uczynić, jak wziąć na siebie tę myśl? Bashar ani drgnął by pomyśleć o czymś innym niż o Ornelli, mimo iż zdawał się to ukrywać. Zafon też gapił się tym swoim bezpowiekowym okiem na dziewkę, gdzieżby tacy śmieli teraz pomyśleć o czymś innym? Może Lena? Ale ona nie wygląda na taką, która by to miała w przeszłości jakieś romanse. Fey'Ri wyobrażał sobie białowłosą, młodą kobietę, która po ulicach Ula jedynie szwęda się za miedzią. No i ten brat o którym kiedyś wspominała. Jak miał na imię? Nieważne, i tak nic z tego nie wyciągnie, trzeba brać się do roboty.
Bez żadnego słowa, pomruku, nawet ruchu, Lüthir skoncentrował się na starych wspomnieniach. Na pewnej dziewczynie, którą poznał dawno temu i wydostał z nędzy ulicznej. Co się z nią stało? Takie piękne, zielonookie diabelstwo z Dzielnicy Niższej, o długich, czarnych włosach opadających na kształtne ramiona... Sovia, pamiętał, tego nie dało się zapomnieć. Już nawet nie z chęci otwarcia wrót, a ze zwykłego sentymentu zagłębiał się we wspomnieniach o tym diabelskim dziewczę o aparycji anioła...
Powietrze wokół fey'ri gęstnieje. Jego włosy zaczynają poruszać się jakby pod wpływem wiatru, wzrok przebił spojrzeniem usta w ścianie i poleciał gdzieś dalej, ku wspomnieniom tych krótkich, szczęśliwych chwil, kiedy wydawało się, że życie jednak może być piękne. W tle widma bladej, czarnowłosej piękności, unoszącego się w jego głowie, ściana jakby skręca się i zapada, dmuchając w twarze drużyny wichrem niosącym echo własnego ryku gdzieś w labiryntach na granicy rzeczywistości; w blasku błękitnego światła, niczym ogromny, transparentny i zmiennokształtny kwiat, rozkwita przed Wami portal; ile razy nie widzielibyście ich w życiu, te pulsujące, buczące wrota zawsze będą robić na Was wrażenie, nieważne czy będzie to zachwyt czy podejrzliwość.
Ornella podskakuje z piskiem i klaszcze w dłonie jak mała dziewczynka
- Pięknie!- Cieszy się- Jaki ładny! Chodźmy!- Ujmuje Bashara i Zafona za dłonie po czym delikatnie ciągnie ich w stronę portalu- No, idziemy?- Pyta lekko zniecierpliwionym tonem.
W oku pół-elfa, patrzącego się smutnie w śmieci pod ich nogami, zakręciła się łza. Pochodziła ze wspomnienia, z żalu związanego na zawsze w jego głowie z tą dziewczyną. Jakaś cząstka ciągle w nim trwała. Nie dawała mu spokoju, krążyła po głowie...
Nawet nie słyszał tych stłumionych pisków Ornelli. Była piękna, rzeczywiście piękna, ale cóż z tego? Ta łza, ta mała, krystaliczna substancja znaczyła dla niego o wiele więcej. Więcej, niż mogła zaoferować jakaś kurtyzana z Zakopanej Wioski. Patrząc jak dziewczyna pociąga za sobą Bashara i Zafona, trzymając ich za ręce jak mały dziatek szczęśliwie ściskając swych opiekunów w rodzimej Arborei, Lüthir niepewnie zerknął w kierunku Leny, i łagodnym skinięciem głowy, bez żadnych słów wskazał portal.
Sovia...
Ostatnie pięć minut Zafon pamiętał jak przez mgłę. Rozmowa, portal, jakie to miało znaczenie? Ona była idealna! A potem chwyciła za rękę. Dłoń, na której akurat nie było rękawicy, a być powinna. I nagle czar się skończył, gdy skorupa blizny zaswędziała, a Ornella już nie była taka piękna; wręcz irytująca z tym swoim sztucznym śmiechem, a taki przynajmniej Zafonowi się wydawał. Wyminął więc wszystkich i z ręką na nożu, nogami ciasno - mając w pamięci ostatnią podróż w nieznane - wkroczył w portal.
Lena poczuła się... dziwnie, patrząc na Luthira. Pierwszy raz ten śmiałek miał tak nietęgą minę. Czyżby to on wywołał otwarcie się portalu? Czyżby Luthir był w stanie posiadać i wyrażać tak silne uczucia?
Kobieta zadumała się chwilę nad całą tą abstrakcyjną dla niej sytuacją i widząc wzrok mężczyzny uśmiechnęła się lekko, jakby pocieszająco, nie mówiąc nic.
Położyła delikatnie dłoń na ramieniu towarzysza i ruszyła z wolna w stronę portalu, wymijając mężczyznę. Tuż przed błękitną połyskującą ścianą przedziwnej plazmy odwraca się do Luthira przodem, łapie go za dłoń i pociąga za sobą w portal.
Rozdział Trzeci
Zaginione ścieżki

Nierealny wicher świszcze Wam w uszach, kiedy przechodzicie przez portal; w jego gasnącym blasku orientujecie się, że wyprowadził Was do jakiegoś ciemnego pomieszczenia pełnego beczek, skrzyń i kurzu. Idący przodem Zafon potyka się niegroźnie o jakieś krzesło. W ścianie naprzeciwko dostrzegacie zarys drzwi, zza których dobiegają liczne głosy, śmiech i muzyka. Ktoś śpiewa ochryple, ktoś inny łupie czymś w stół, co prawdopodobnie ma być jakąś parodią wybijania taktu; jakieś dwie dziewczyny kłócą się nie przebierając w słowach.
Zafon ostrożnie przytyka oko do szpary w drzwiach, po czym oddycha z ulgą i otwiera je szeroko- jesteście w domu, a dokładniej w południowo wschodniej części Ula; można się było domyślić czegoś takiego- Wrota Miłości zawiodły Was wprost na zaplecze 'Rozsznurowanego Gorsetu', popularnego, dwupiętrowego burdelu zaraz naprzeciw gospody 'Pod Gorejącym Człekiem'. Parterowa sala, gdzie mieści się bar i kilka niewielkich podestów, na których tańczą wyniszczone ladacznice, pełna jest, jak zwykle o tej porze, najróżniejszej maści istot. Ktoś niewidoczny brzdąka na balisecie, inny wspomaga go bębenkiem. W gęstym powietrzu ciężki zapach mocnych perfum miesza się z aromatem haszyszu, kadzideł i tytoniu. Na schodach prowadzących na piętro wymijają się dwa żywe strumienie lokalnych pracownic i ich klientów; jedni radośnie i niecierpliwie wbiegają do góry w poszukiwaniu zaspokojenia, inni schodzą z niej, przygaszeni, z tym charakterystycznym wyglądem ludzi, którzy zaznali chwilowego ukojenia, po czym zostali wypluci z powrotem w paskudną rzeczywistość.
Kilka osób przygląda się Wam obojętnie, kiedy całą gromadą opuszczacie składzik- na nikim jednak nie robi to większego wrażenia. Wrażenie robi za to Ornella- po kilkudziesięciu komentarzach, ofertach i zaczepkach, których świadkami jesteście przechodząc przez burdel w drodze do drzwi jasnym staje się, że byłaby tu królową. I żyłą złota. To znaczy, dopóki nie rozszarpały by jej konkurentki. Rudowłosa jednak nie zwraca na to wszystko uwagi, podążając bezpiecznie między Zafonem a Basharem.
Ostatecznie wydostajecie się na ulicę. Jest niewiele po przeciwszczycie, okolica tętni więc nocnym życiem; mijają Was alubiesy i githzerai, bariaury, gnomy i ludzie, zaczepiają handlarze dziwnych substancji i ostro umalowane prostytutki. Jak to zwykle w tej części miasta, kręci się tu sporo rzezimieszków o chciwych oczach i szybkich dłoniach i jeszcze więcej pijaczków, brudnych, śmierdzących i obojętnych.
Ach, jak dobrze być znowu u siebie!
Lüthir rozweselił się. Może to faktem, że Lena pociągnęła go za sobą w stronę portalu, może zwyczajne wspomnienie *jakiegokolwiek* zajęcia się nim podziałało na niego pobudzająco. Jedno było pewne, uśmiechnął się, gdy poczuł zapach spalenizny kręcącej mu w nosie z Pod Gorejącym Człekiem. Właściwie teraz równie dobrze mogła by się nazywać "Pod Ebbem Skrzypiącym", gdyż i główny skryba okolicznej hołoty i piśmienny Gorejący Człek Ignus zniknęli dawno temu. Lüthir, za każdym razem gdy spędzał czas na rozmowach z Barkisem i Kutwą, okolicznym zbieraczem i jednym z jego najlepszych kumpli, wracał wspomnieniami do opowieści Ebba o Arborei, tych których nie znał, tych przerażających historii o wielkich podróżnikach po planie, Bachtankach, zwodzącym podróżników... Alkocholem, tak te historie mimo silnego oddziaływania żartu Arborei, były straszne, dla niego w młodości. Ale najbardziej fascynowały go historie Ebba z Limbo. Tego chaotycznego planu Githów i Slaadów, zawsze zmiennego Shra'Kt'Lor, stolicy Githzeraiów. Fey'Ri całe życie marzył by tam spędzić chociaż chwilę. By poznać uroki zmienności i nieobliczalności, to był jego wymarzony dom. Prawie jak on sam, wpasowałby się w to miejsce idealnie.
Ale wnet coś go obudziło, powrócił do świata realnego i znów stał przy boku Leny, patrząc się z zaciekawieniem na Ornellę, nieco dziecinnie ciągnącą za sobą Bashara i Zafona. Lecz ten drugi wydawał się... Przygasać, prawie jak Lüthir minuty temu. Zafon patrzył się na ręce, jego i jej, ściskające się wzajemnie... Ze smutkiem. Patrzył na nią, jak na skarb, którego nigdy nie mógł mieć. Fey'Ri prawie całkiem zrezygnował z dalszych prób wrzasku na Półłeba. Był zbyt spokojny i opanowany, szczęśliwy powrotem i jednocześnie zżerany ciekawością płynącą z niepokojącego zachowania towarzysza. Spojrzał pytająco na Lenę, jego wzrok, wciąż bez słów, wyrażał "Co teraz?".
Po przejściu przez portal Lena odetchnęła z ulgą widząc znajome ulice Ula.
-Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, hę?- uśmiechnęła się w stronę Luthira. Po chwili przyłapała się na tym, że wciąż trzyma towarzysza za rękę, więc szybko zwolniła uścisk, chowając dłoń w kieszeń spodni. Poprawiła pas, włosy, zrobiła parę kroków na przód, próbując zachłysnąć się ukochanym śmierdzącym swoistą wonią powietrzem.
Ucieszyła się bardzo z faktu, że są w dzielnicy z Gospodą. Wreszcie będzie mogła coś zjeśc.
-Wstąpimy na trochę do starych znajomych?- zapytała nieśmiało Luthira, wskazując kiwnięciem głowy na karczmę.
- Pewnie. - Odrzekł w końcu po melancholijnej ciszy, przebijając ściany Pod Gorejącym Człekiem oczyma, już widząc odpoczynek po tej długiej mordędze. Wódka i mięso, to jedyne czego potrzebował. Właściwie wódkę mógł mieć za darmo, ale już za żarcie u Barkisa musiał zapłacić, bo tego nie miał w promocji po zleceniach. Jednak przypomniał sobie o jego znikomej zawartości portfela. Szybko podskoczył do Zafona, przypominając sobie o trupie, którego zarżnął przed chwilą. - Nie dałeś noża, to odstąp przynajmniej coś z trupa, dziewoja umiera z głodu. Tobie chyba też przydałoby się trochę bełta, co?
Wdychając swojskie, ulowe powietrze, Bashar na chwilę zapomina o Ornelli, Ogrodzie, Wiejskiej, Luthirze, reszcie drużyny oraz Ornelli. Uśmiecha się szeroko. Zaraz potem brutalna rzeczywistość sprowadza go na ziemię. Spogląda na Lenę, która jest na skraju wyczerpania głodowego. Ona musi coś zjeść, inaczej do niczego się nie będzie nadawała przemyka mu przez głowę.
-No dobra. Mamy hajs, idziemy do Gorejącego coś zjeść i wypić. Tam naradzimy się co dalej. Wszystko jasne?
Całym stadkiem ruszacie więc do znanej gospody 'Pod Gorejącym Człekiem'. Dla nowych Klatkowiczów nazwa mogła być niezrozumiała, starsi jednak chętnie, po postawieniu kufelka, opowiadali historię szalonego maga, który uwięziony na granicy Sfery Ognia ozdabiał wnętrze lokalu swym płonącym ciałem; ostatecznie został wyzwolony przez jakiegoś tajemniczego krwawnika i słuch o nim zaginął- nazwa jednak pozostała. Barkis- właściciel lokalu- od tej pory zarzeka się, że ma już w głowie nowy pomysł, lata jednak mijają, a 'Pod Gorejącym Człekiem' nosi wciąż tę samą nazwę. Jest to popularny lokal, co prawda bardziej miiędzy biesami i popłuczynami ich krwi, od biedy jednak można tu trafić jakiegoś spitego jak bela niebianina czy sukkuba, który skończył na dnie egzystencji. Do stałych bywalców należy Ebb Skrzypiący- przez złośliwych nazywany Pierdzący- eks funkcjonariusz Harmonium, który ponoć kiedyś robił tu za swoistego oprowadzacza i kopalnię wiedzy o Sigil; płynące lata (i alkohol płynący w jego żyłach) zamieniają go powoli w ogarniętego starczą demencją, mamroczącego coś pod nosem i pierdzącego cały dzień w krzesło niedołęgę. Coraz rzadziej przebłyski świadomości pozwalają mu pogadać z kimś sensownie- wciąż jednak potrafi solidnie dać w mordę.
Znajdujecie się już kilka kroków od solidnych drzwi, zza których dobiega pijacki gwar, kiedy na środek ulicy, zagradzając Wam drogę, wychodzi krepy człowieczek o nieprzyjemnym wyrazie twarzy i szpiczastej bródce. W ręku dzierży nieprzyjemnie wyglądającą zębatą saberrę. Macie wrażenie, że mogliście go już gdzieś widzieć- on sam zresztą natychmiast rozwiewa wszelkie wątpliwości
- Proszem, proszem- Cedzi przez zęby- Czy to aby nie nasz kolega po fachu, który chciał uszczuplić nieco swojom konkurencjem?- Bardziej stwierdza niż zapytuje wpatrując się w Luthira- No cóż, zara obaczymy, czyś taki mondry jak byłeś na wiecu.- Dookoła rozlegają się złośliwe chichoty; ze wszystkich stron otaczają Was podobni brodatemu, ulowi bandyci. Jest ich przynajmniej dwa razy tyle co Was. Brodacz wiedzie po Was wzrokiem, dłużej zatrzymując go na Lenie i Ornelli, po czym zwraca się do Bashara i Zafona- Wy możecie siem zmywać, nic do Was nie mamy. Dziewuchy zostanom, osłodzom nam trochem noc i je puścimy. Z tym trepem siem jednak pożegnajcie- Wskazuje Luthira ostrzem saberry. W tym momencie Ornella piszczy, jeden z bandytów unieruchamia ją w swoich objęciach, inny bezceremonialnie ściska pośladek Leny. Wściekłe diabelstwo reaguje błyskawicznie uderzając go łokciem w szczękę i dobywając naręcznego sztyletu, jednak inny bez pudła uderza ją pięścią w twarz i obala na ziemię. Zafon i Bashar jak na komendę dobywają broni stając plecami do siebie, otoczeni przez uzbrojonych mężczyzn; bezbronny Luthir daje nurą między nich unikając ciosu saberrą. Już ma się zacząć ostra sieczka, kiedy między brodatym i Zafonem pada jakieś ciało. Na sekundę zamieracie, po czym rozpoznajecie tego, który złapał Ornellę. Wokół ciała zaczyna rosnąć ciemna kałuża, jego długi nóż upada obok dłoni klęczącego Luthira. Jak na komendę, Wy i Wasi przeciwnicy patrzycie w stronę rudowłosej piękności.
Trep, który znokautował Lenę pochylił się nad nią, ktoś jednak stanął nad nim i odepchnął go butem wywracając go w uliczne błoto. Bandyta zrywa się odskakując, jednak nieruchomieje, tak jak Wy wszyscy, świadkowie sceny.
Nad podnoszącą się Leną, spod srebrnej grzywki surowo spoglądając na otaczających drużynę zbirów, stoi potężny aludeva. Jego piękną twarz znaczą blizny po szponach, eleganckie ubranie okrywa dobrze zbudowane ciało. Buty i manierka przytroczona do pasa obok długiego noża, sugerują jakiegoś podróżnika, jednakże spory, jeszcze ociekający bandycka posoką miecz w jego ręku bynajmniej nie wygląda na kostur wędrowca. W obliczu jego postawy przeważająca liczba bandytów- już delikatnie uszczuplona- nagle wydaje się jakaś mniejsza.
Aasimar oparł miecz o prawy bark tuż przy okrągłym jelcu, by krew mogła swobodnie spływać, nie brudząc przy tym ubrania i obrzucił szybkim spojrzeniem swych niebieskich oczu bandę zbirów. Krępy brodacz z saberrą o ząbkowanym ostrzu - wyglądał na przywódcę i na, mimo niewielkiego wzrostu, najgroźniejszego oraz najbardziej doświadczonego spośród reszty opryszków. Jeden trup z pewnością ich wszystkich nie odstraszy, ale jeśli załatwi herszta, kto wie? Znowu los uatrakcyjniał mu życie. Dopiero co odeskortował jakiegoś śmiałka, co to podpadł tu i ówdzie kilku groźnym krwawnikom, do Drzwi na Placu Szmaciarzy i miał zamiar odpocząć nieco w Gorejącym Człeku, to akurat natknął się na, jak przypuszczał, trepów nękających nowych w Sigil. Teraz jednak okazało się, że to najwyraźniej jakieś porachunki pomiędzy skórogłowymi. Ale w takiej sytuacji nie wypadałoby przeprosić i odejść, tym bardziej, że piątce skurli, w tym dwóm kobietom, pomóc może, a w porównaniu do tej hałastry wypadają wcale nieźle.
- A cóż to? - zaczął swoim spokojnym, przyjemnym dla ucha głosem. - Godzi się to, żeby chodzące trupy nagabywały skurli i tak się obchodziły z damami? No, któremu jeszcze pomóc dojść do Komnat Umarłych?
Nie czekając na odpowiedź czy inną reakcję, błyskawicznie, w kilku zaledwie ruchach znalazł się przy brodatym i, chwytając za rękojeść obydwiema dłońmi, ciął potężnie w tułów na ukos. Pewny, szybki cios wyprowadzony z typowym dla Viriona spokojem i zimną krwią.
W całym zamieszaniu i szybkiej akcji Lena traci powoli poczucie rzeczywistości.
Trafiona w głowę pada na ziemię z wyczerpania. Jednakże chwilę później przychodzi jej zobaczyc coś niezwykłego, coś pięknego.
Myślami jest już w niebiosach, wydaje jej się, że umarła. Że to koniec jej marnej egzystencji, że nad nią stoi deva i wita ją w jakimś innym świecie.
Przeciera oczy. Jak wielkie rozczarowanie ją czekało, gdy ujrzała na nowo brudne ulice Ula.
Podnosi wyżej głowę i z zaskoczeniem stwierdza, że to nie deva umilał jej ostatnie chwile, a jakiś mężczyzna, który teraz stoi obok.
Wyciąga do niego dłoń.
-Hejże, nieznajomy... Podaj mi dłoń jeśli łaska, słabo mi...
Fey'Ri, bez chwili zastanowienia podniósł się do góry. Ochlapany posoką na rękach przez świeżo zabitego trupa, wlepił ślepia w zabójcę łacha. Najpierw jego oczy przybrały czerwony, wściekły odcień, ale szybko, jak gdyby nigdy nic obrócił się w stronę garbatego herszta z saberrą. Stanął w rozkroku niczym gotów do szarży, wyszczerzył złowieszczo zęby i stał tak jak rozwścieczony pies, dało się nawet usłyszeć jakieś warknięcia, a gdy już stanął blisko Aasimara, nie wiedząc co myśleć, ostrza na jego udach i ramionach wyskoczyły ze świstem, błyszcząc w świetle mgły wokół Sigil.
Całość prezentowała się imponująco, nawet jeśli jego różowawe kosmyki włosów opadały na twarz i był całkiem zdezorientowany, wyglądał jak wściekły zwierz, prezentując dodatkowo swoje ostre pazury. Miał głęboką nadzieję przestraszyć tym oponenta, ale nawet o tym nie myślał, po prostu stał, szczerzył zęby i lustrował spojrzeniem każdego z tych skurli.
- Pożegnaj się gnoju z kikutem, bo ci go zara ukrócę! - Wrzasnął. Głos Lüthira bardziej przypominał ryk niźli ludzki krzyk, zwierzęcy, nieco podobny do okrzyku Grablezu.
Luthirowi trza zamknąć gębę na kłódkę myśli Bashar dobywając miecza. Co tu dużo mówić- sytuacja była nieciekawa. Bandyci mieli dwukrotną przewagę liczebną, a Bashar zdecydowanie nie jest wprawiony w typie walki zwanym uliczną sieczką. Gdyby już miał walczyć z brodatym, to wybrałby ciemny zaułek w którym mógłby mu sprzedać kosę w plecy.
Nagle jednak, zupełnie niespodziewanie, na polu bitwy pojawia się aludeva. I wygląda na to, że niebianin zdecydował się pomóc drużynie. 9 na 6? Już lepiej stwierdza zaskoczony Bashar. Wszystko dzieje się błyskawicznie, ale zabójca stara się myśleć trzeźwo i logicznie. Nieoczekiwany sprzymierzeniec rzuca się prosto w środek zgrai, najwyraźniej chcąc zabić przywódcę bandy. Bashar błyskawicznie orientuje się, że trzeba chronić mu plecy- w obecnej sytuacji jakiś trep może łatwo wbić niebianinowi kosę od tyłu. Przerzuca miecz do lewej ręki, prawą wyjmując sztylet do rzucania. Zamachuje się, za cel obierając trepa na prawo od brodacza walczącego z Aasimarem.
Dużo się wydarzyło w ciągu ostatnich minut - wspomnienia spadły jak grom, gdy dłoń rudej dotknęła jego blizn; wpadli w kolejną zasadzkę i zostali ocaleni. No, chyba. Jeszcze do wyjścia o własnych siłach długa droga, a panny zdążyły się już wygodnie ułożyć. Wyszukał wzrokiem Luthira z zamiarem rzucenia mu amuletów, by pomógł Lenie i Ornelli, ale zrezygnował, widząc jak porasta ostrzami. Z mieczem w ręku i z prostym nożem opartym ostrzem o lewe przedramię, gotowym do rzutu, ustawił się plecami do Bashara i czekał. Nie za długo, musiał zawinąć ostrzem, by nie wytrąciło go padające ciało. Korzystając z chwili zaskoczenia i rozpędu miecza, krótkim wypadem wymierzył sztych w pierś brodacza, niemal równocześnie odbijając przekrokiem w lewo z nożem wycelowanym w gardło następnego.
Aludeva wskoczył w sam środek kręgu opryszków zwinnie jak kot i szybko jak wiatr; jeżeli nawet brodaty próbował się zasłaniać, podstępny sztych Zafona rozwiał jego zamiary, a niebianin szybkim, prostym ciosem wpisał bandytę do Księgi Umarłych- nieomalże nie obcinając nogi fey'ri, który najeżony nieoczekiwanie stanął przy nim. Przechodząc w zastawę, aludeva zwinnie obrócił się ku najbliższemu z pozostałych napastników, w tejże jednak chwili ów dostaje w oko nożem rzuconym przez Bashara- kręcąc się w makabrycznym piruecie, pada z hukiem między stojące obok beczki i zamiera bez ruchu. W pierwszym momencie starcia, dwóch z napastników, których dosięgła tryskająca niemal na sążeń krew padającego na wznak herszta- najwyraźniej schładzając ich gorące głowy- dało dyla. Pozostała czwórka chyba szykowała się do ataku, ale zorientowawszy się, że w czterech otaczają pięcioro- jako że Lena podrywa się z ziemi i staje przy kompanach- umykają w ślad za swoimi śmiglejszymi towarzyszami. Jeden jeszcze obraca się, kilkanaście kroków dalej, i wygraża Wam pięścią krzycząc 'to nie koniec!'; potem znika w tłumie.
Poza kilkoma spłoszeniem kilku ladacznic, zajście nie zrobiło większego wrażenia na przechodniach wokół. U Waszych stóp stygną trzy trupy, jakieś diabelstwo mijając Bashara mruczy 'ładny rzut, krwawniku'- ot, wieczór na ulicach Ula.
Tymczasem jednak pozostaje sprawa Waszego nieoczekiwanego wybawiciela; czwórka naszych dotychczasowych bohaterów z zainteresowaniem- ale i czujnością- spogląda na imponującego niebianina, zastanawiając się od czego zacząć. Ornella staje za plecami Bashara przytulając się do niego, zza ramienia zabójcy spoglądając na aludevę nachmurzonym wzrokiem.
- Aasimar? - Rzekł Lüthir, nadal cały najeżony, lecz mimo wszystko wyglądający na lekko skarconego, mimo że jeszcze żaden z towarzyszy nie zaczął do niego wiązanki, ale i tak byłby tym niewzruszony, w Ulu to się działo zawsze. Wiecznie ktoś na kogoś wrzeszczał. - Czemu to zrobiłeś? - Zapytał dziwnie przestraszony, obawiając się kolejnych kłopotów, przecie po coś jakiś trep musiał im pomagać, szczególnie, jeśli to był jakiś "wyższy".
Lustrując wzrokiem Aludevę, schylił się i zaczął przetrzepywać ciała wcześniejszych oponentów, bardzo dokładnie. O wiele dokładniej niż Zafon przy pijaku w Zakopanej Wiosce. Może miał tę wprawę z niezliczonych kradzieży na Wielkim Targu, może po prostu przez ostatnie lata spędzone w Ulu nauczył się być zawsze pierwszym na miejscu przed Zbieraczami, okradając zwłoki ledwo co zadźganych.
- Kimkolwiek żeś jest, idziesz z nami na piwo, o ile Barkis nadal jest chętny na odpłacenie mi się, stawiam wam wszystkim bełta.
Bashar odwraca się do kryjącej się za jego plecami Ornelli i obejmuje ją ręką.
-Wszystko w porządku- mruczy. Podążając za jej wzrokiem, spogląda na aludewę. Co prawda jego pojawienie się wyciągnęło drużynę z kłopotów, ale Aasimar specjalnie nie interesuje zabójcy- ot pewnie jakiś krwawnik który altruistycznie pomaga słabszym, kontynuując dziedzictwo niebiańskiej krwi.
Rozgląda się, szukając wzrokiem trepa w którego rzucił nożem. Wypatruje go leżącego obok jakichś beczek. Delikatnie uwalnia się spod objęcia Ornelli, podchodzi do trupa i wyrywa mu nóż z oka. Wyciera go w ubranie martwego, po czym zajmuje się przeszukiwaniem jego zwłok.
Aludeva wytarł ostrze o niezakrwawioną część ubrań martwego człowieczka z saberrą, po czym wsunął je do skórzanej pochwy przewieszonej przez plecy.
- Jestem Virion i chętnie się z wami napiję, po to tu zresztą przyszedłem - odpowiedział, lekko się przy tym uśmiechając, co z jakiegoś powodu dawało dziwny efekt. Może to przez ten przenikliwy, lodowaty wzrok? - Czemu wam pomogłem? Potrzebowaliście pomocy, a ja mogłem pomóc. To chyba wystarczający powód? Z początku zresztą myślałem, żeście nowi w Sigil, skoro daliście się otoczyć zbirom na środku ulicy przed karczmą. Widzę jednak, że chodziło o coś innego. No, ale może pogawędzimy w środku, skoro wy też wybieracie się do Gorejącego Człeka. Ejże, dziewczyno, nic ci nie zrobię - odezwał się do rudowłosej kobiety, która wcześniej chowała się za plecami mężczyzny w podartej kurtce i nie wyglądała na zadowoloną, kiedy ten poszedł zabrać swój nóż. - Ktoś jest ranny? Wszystko z tobą w porządku, białowłosa?
Luthir, wycierając ręce o spodnie wstajesz znad dwóch przeszukanych trupów bogatszy o czterdzieści miedziaków, Amulet Krwi, Amulet Z Kości, bransoletę, parę kolczyków, długi nóż z zielonej stali i zębata saberrę, lekko emanującą bliżej niezidentyfikowaną magią.
Bashar, Twoim łupem pada osiemnaście miedziaków, dwa amulety skrzepu, misterny sztylet, Zwój Lodowego Noża- z którym, poza sprzedażą, pojęcia nie masz co zrobić- i pięknej roboty pas. Kiedy bierzesz go do ręki, czujesz lekkie mrowienie- jest w jakiś sposób umagiczniony, nie masz jednak najmniejszego pojęcia w jaki.
Skończywszy hienią robotę, rozmyślacie nad ewentualnym przedstawieniem się- bądź nie.
Fey'Ri wpakował wszystkie łupy na swoje miejsce. Miedziaki do sakwy, nóż do pochwy, sebarrę do bocznej kieszeni w plecaku a amulety i błyskotki do środka. Wstał, otrzepał się z kurzu i podszedł spokojnym krokiem do tego, bądź co bądź, uczynnego Aasimara.
- Lüthir jestem. - Podał mu rękę, jednocześnie odpowiadając na pytanie. - Ta dziewczyna to Lena, po prostu musi coś zjeść. - Już miał się wyciągnąć drugą rękę by poklepać Viriona po plecach, jednak coś mu w nim nie odpowiadało. Może ten błysk w oku? Gdzieś już go widział.
Hmm...
Bashar chowa miedziaki i drobiazgi, poświęcając chwilę sztyletowi i pasowi. Pas jest chyba magiczny- można wyczuć dookoła niego delikatną aurę. Nie tracąc czasu zakłada go na siebie. Sztylet jest porządnie zrobiony- z pewnością się przyda. Trepy co nas napadły to nie była zwykła banda. Zwoje, magiczne rzeczy... Mamy sporą konkurencję, o tak.
Odwraca się do aludevy, który jak stał tak stoi przed drużyną. Podchodzi do niego i podaje mu rękę.
-Witam. Bashar jestem. Dzięki że wsparłeś nas w... trudnej sytuacji. Jakiś szczególny powód dla którego nam pomogłeś?
Virion nieco się zdziwił na widok fey'ri wpychającego zębatą saberrę do plecaka, ale nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Zdecydowanie, acz nieprzesadnie mocno uścisnął dłonie nowo poznanych śmiałków.
- Szczególny powód? Nie, nie sądzę. Liczyłem na walkę z kimś *silnym*... ale to nieważne.
Pewnie ciężko by im było zrozumieć moje intencje. Ktoś, kto ciągle walczy o przeżycie kolejnego dnia i spędził większość życia w Ulu, a oni na takich mi wyglądają, raczej nie pojmie, jak można szukać ciężkich wyzwań, czy może raczej w ich opinii śmierci, na własne życzenie.
- Musi coś zjeść? Wygląda, jakby miała zaraz paść z wycieńczenia.
Aasimar, wygrzebawszy z jednej z przytroczonych do pasa sakw pajdę chleba i kawałek suszonego mięsa, podszedł do dziewczyny diabelstwa.
- Masz, przegryź coś, boś gotowa omdleć zanim podadzą w karczmie - wręczywszy nieco jedzenia, ruszył w stronę drzwi prowadzących do wnętrza Gorejącego Człeka. Odwrócił się jeszcze przed ich otwarciem w stronę reszty.
- No, nie stójcie tak. Chodźcie, bo znów ktoś się wami zainteresuje - wypowiedziawszy to, wszedł do środka, szukając wolnego stołu dla ich szóstki.
-Dzięki wielkie, Virion. Ratujesz mój nędzny tyłek.- rzekła Lena odbierając od mężczyzny jedzenie.
-Skąd pochodzisz?- zaczęła rozmowę przegryzając co chwila- Tam po prawej, zobacz, wolny blat. Chodźmy, pogadamy- wskazuje palcem w stronę prawego kąta.
- Dobrze, chodźmy - ruszył w stronę miejsca wskazanego przez białowłosą. - Jestem stąd, to jest z Sigil. A ty, Leno? Reszta z was?
Zafon nie czuł się szczególnie zadowolony z takiego obrotu sprawy - znowu ktoś musiał ich ratować z prostej sytuacji. No i kundel znowu narobił im kłopotów. Bomba.
- Tego skundlonego kudłacza nie licząc - powiedział Zafon, wskazując na Luthira - wszyscyśmy z Klatki.
Przyglądał się uważnie Virionowi. Potężny trep, chociaż nie wygląda na takiego. Uwierzył w miecz, a miecz przyrósł do ręki, hę?
- Długo już machasz tym mieczem? - rzucił do Aasimara, oceniając klingę. Nie może oprzeć się wrażeniu, że gdzieś już taką broń widział, a słowo "karach" niebezpiecznie stukało o ścianki pamięci.
Virion, z niejakim zdumieniem patrzysz na szybkość z jaką szczupłe diabelstwo pochłonęło pajdę i mięso; Lena jednak wyraźnie poweselała.
Tymczasem jednak, gadając sobie, wchodzicie do wnętrza gospody. Jak zwykle- powietrze jest gorące i gęste, możecie niemal wyczuć w nim woń spalenizny; choć, jak wspomnieliśmy, Gorejącego Człeka już w nim nie było, nazwa wciąż była akuratna- gorejącym stawał się każdy kto spędził tam dość czasu, tym bardziej, jeśli jeszcze pomagał sobie arborejskim z ognistymi nasionami. Półmrok rozświetla kilka kaganków i czerwony, przypominający żar blask bijący spod krat tworzących podłogę. Centralna sala otoczona sierpowatą przestrzenią zastawioną stolikami jest nieco obniżona i oddzielona poręczami, jak gdyby była to przestrzeń zarezerwowana dla tańczących; tańców, po prawdzie, nikt chyba jeszcze w tej gospodzie nie widział, wtajemniczeni zaś wiedzieli, iż kiedyś w tym właśnie miejscu unosił się płonący człowiek, którego temperatura była nie do wytrzymania, więc nie ustawiano tam stolików. Po zniknięciu ognistego jegomościa, Barkis najwyraźniej wiedziony jakimś sentymentem, odmówił wypełnienia owej przestrzeni kolejnymi blatami- w ten sposób każdy wchodzący był dobrze widoczny, jakby podany na tacy wszystkim gościom siedzącym półkolem w półmroku wokoło. Najlepiej oświetlonym, albo inaczej, jedynym porządnie oświetlonym miejscem w całej gospodzie jest bar leżący w głębi sali, a na lewo od wejścia. Nie można powiedzieć by Barkis się za nim 'uwijał'; w zasadzie opasłego, ubranego w swój brudny- niegdyś podobno ciemnozielony- fartuch barmana, można by spokojnie zaliczyć do najbardziej zblazowanych i niespiesznych barmanów w całym Wieloświecie. Zajmując jeden ze stołów na podwyższonej przestrzeni, widzicie z daleka jak swym spokojnym, flegmatycznym tempem czyści metalowy kufel- ożywia się nieco na widok Luthira. Zajmujecie miejsca, rozglądając się po sali- przy stole obok, wpatrzony gniewnie w szklanicę siedzi jakiś mężczyzna o długiej jasnej brodzie; po szatach i kosturze poznajecie w nim jakiegoś czaromiotacza. W jego pobliżu, zaglądając to tu to tam, unosi się nieco zmatowiały, niegdyś zapewne srebrny mimir. Za Wami, w najgłębszym kącie siedzą mężczyzna i kobieta, rozmawiając o czymś cicho i oglądając jakieś dziwne przedmioty, wyglądające jak jakieś kamienie. Dalej stoliki za magiem, te naprzeciwko wejścia, są najludniej zapełnione- widzicie jakiegoś pijanego abishai w towarzystwie kilku pięknych- i równie pijanych- kobiet, kilku zakapturzonych zbieraczy trzymających się razem przy swoim stoliku; jakaś para pogrążona w wesołej rozmowie stoi oparta o balustradę, jakiś samotny mężczyzna w bieli, o nieruchomej twarzy, przechadza się to tu to tam. Naprzeciwko was, czyli po lewej stronie sali, kilka lepszej jakości ladacznic stoi opartych kontuar, zaczepiając niewyszukanymi słowy dwóch githzerai przy pobliskim stoliku, ci zaś zbywają je niechętnie. Wciśnięty w najgłębszy lewy kąt sali, na swoim standardowym miejscu, siedzi Ebb tuląc do brzucha ogromny kufel.
Kiedy rozkładacie się przy ciepłym, pooranym niezliczoną ilością noży, zębów i pazurów metalowym blacie (Ornella ostentacyjnie daleko od Viriona), kilka nowych osób wchodzi do lokalu- wesoły, kolorowo ubrany mężczyzna z ogromnym mieczem w towarzystwie metalicznie roztrajkotanego modrona, dwóch opatulonych szczelnie czarnymi opończami tajemniczych jegomości i niebrzydka dziewczyna z łukiem na plecach. Przy barze chwilowo jest tłoczno, macie moment żeby zadecydować kto i co kupuje czy po prostu się przeciągnąć.
Virion, tymczasem Ciebie uderza dziwny zapach. Przez chwilę nie możesz go umiejscowić, potem jednak orientujesz się, że to Twoi nowi kompani wydzielają tą specyficzną mieszankę woni kanałów, gnijącego trupa i pospolitych wymiotów, najwyraźniej rozbudzoną przez gorące powietrze wewnątrz gospody. Ornella też musi to czuć, ale twarz ma jak z kamienia. Reszto drużyny, która tak naprawdę dopiero teraz ma szansę odsapnąć, nie dość że byliście nosicielami owej feerii smrodów i smrodków to jeszcze mieliście dość dużo innych rzeczy na swojej głowie- teraz jednak czujecie narastającą wokół siebie woń. Rzucając ukradkowe spojrzenia na pozostałych, każde czymś tam się zajmuje, a miny macie nietęgie.
Ornella, pytając kto idzie do baru, prosi o kubek wody i kładzie na stole kilka miedziaków.
- Ja idę. Co chceta ogrody? - Lüthir najwyraźniej także zdał sobie sprawę z tego unoszącego się wokół nich smrodu, szczególnie jego, przypominając sobie tę niechwalebną chwilę, gdy spadł z drabiny w tę wielką kupę mazi, błota i ekskrementów. Ale cóż mógł poradzić? Na razie nie było się gdzie umyć, musiał odpocząć po tych wszystkich przygodach. Sytuację poprawiał chyba tylko fakt, że wszyscy z nich wyglądali na śmiałków, którzy akurat się ubrudzili, a nie na miejscowe lumpy. - Tak w ogóle... - Skierował się do Viriona. - Ja jestem z Arborei, chociaż głębsze korzenie to gdzieś w Otchłani.
Lüthir jakoś rozweselał, nawet uśmiechając się bez wyraźnego powodu. Wiedział, że już nic mu nie przeszkodzi i że już za chwilę będzie miał w ustach szklankę obiecanego niegdyś piwa. Nie miał nastroju na wódkę czy wino, chciał się napić, po prostu. Rozglądał się ciągle jeszcze za czymś. Za Kutwą. Wkleił niebezpiecznie wzrok w bandę zbieraczy siedzących niedaleko od nich, mając nadzieję zobaczyć starego przyjaciela.
- Tym mieczem? Od wielu już lat. Od dziecka właściwie. Mogę poznać twe imię?
Po wejściu Virion rzucił okiem wokoło. Jak zwykle w Człeku zebrała się mieszanka różnych, mniej lub bardziej dziwnych osobistości. Uśmiech sam cisnął mu się na usta na widok dwóch githów, których wolę grupka ladacznic usiłowała wystawić na próbę.
Ciekawe co by powiedział mój dawny mistrz... Ech, pewnie nic. Chociaż jak na githzerai to i tak był całkiem rozmowny.
Atrakcyjna dziewczyna, która nieco wyróżniała się z tej grupki, zdała mu się jakoś dziwnie zachowywać. Wprawdzie mógł wyglądać co najmniej niepokojąco z mieczem na plecach i blizną na twarzy, ale skoro łazi z takimi jak oni?
- Z Arborei? Piękna kraina. Swoją drogą widzę, a raczej czuję - bez obrazy, sam nie raz i nie dwa bywałem w gorszym stanie - że sporo przeszliście w ostatnim czasie, a mianowicie jakieś ścieki i chyba nawet grobowce. Poczekaj - odezwał się do Lüthira - przejdę się z tobą.
Kiedy już wszyscy oznajmili, co zamawiają, aasimar w drodze do baru odezwał się do półelfa-półdemona.
- O co chodzi z tą rudą? Wydaje się jakaś dziwna, no i nie pasuje mi jakoś do waszej reszty.

Strona 4 z 61, 2, 3, 4, 5, 6

Pokrewne tematy