Strona 3 z 61, 2, 3, 4, 5, 6

Podążacie za Basharem w korytarz po przeciwnej stronie galerii, po drodze mijając dwie odnogi w lewo; w pierwszej, przelotnie widzicie schody prowadzące gdzieś wgłąb katakumb, w drugiej ciągnie się korytarz podobny do tego, którym przyszliście.
Pod przewodnictwem zabójcy wybieracie jednak kierunek zachodni; korytarz jest bardzo przyzwoicie oświetlony, pod ścianami leży sporo owych fosforyzujących kryształów, jak gdyby ktoś umyślnie je tu poznosił. Kilka metrów wgłąb, analogicznie jak w poprzednim korytarzu, dwie pary schodów leżących naprzeciwko siebie rozchodzą się na boki. U szczytu tych po lewej dostrzegacie otwarte wrota i bijący zza nich zielonkawy, jadowity blask, podobnie z tymi z prawej- tyle, że światło jest niebieskawe i raczej miłe dla oka.
Parę stóp za schodami zaś, korytarz przecina solidnie wyglądające przepierzenie skonstruowane z jakiś sztab, blach i nitów. W środku owej ścianki widnieją niskie i wąskie, solidne drzwi zaopatrzone w sporą kołatkę.
Bashar, po Twojej minie można wywnioskować, że czujesz się nieco zaskoczony. I jako żywo, jesteś. Co to za drzwi? Kołatka?!?
Kiedy tak stoicie u stóp schodów do krypt, patrząc na przeszkodę, dobiegają was jakieś głosy i śpiew. Zdaje się, że za owymi drzwiami toczy się jakaś rozmowa. Co ciekawe jednak, śpiew dobiega raczej jakby z.. niebiesko oświetlonej krypty.
Luthir, Twoja szyja jest sztywna jak kołek. Wciąż jesteś bardzo osłabiony, a rana jest ledwie zakrzepła, nie wspominając nieznośnego pieczenia. Poniekąd czujesz się jakbyś miał na sobie obrożę, z szyją owiniętą przesiąkniętym zakrzepniętą krwią bandażem; i wciąż strasznie chce Ci się pić.
- Daj mi coś na zmoczenie gardła. - Powiedział Fey'Ri do Półłba z nadzieją, iż ten znajdzie przy sobie jakiś płyn, zdatny do wypicia. O dziwo nie użył przekleństwa, nie obraził go... Po prostu poprosił o wodę, jak gdyby coś się zmieniło.
Chwilę potem, gdy usłyszał dźwięki, podobne do śpiewu, dochodzące z pomieszczenia za schodami, przysunął palec do ust i wskazał, by wszyscy byli cicho, po czym wziął do ręki mały, świecący kryształ, chował go do kieszeni i zaczął podążać ku wrotom.
Bashar stoi dość zaskoczony, nie wiedząc za bardzo co robić. Widok drzwi mocno go zaskoczył. Próbuje skoncentrować się i pomyśleć, ale nic sensownego nie przychodzi mu do głowy. Ostatecznie może zapukać do drzwi, ale czuje, że nie jest to najlepszy pomysł, zwłaszcze że najwyraźniej za drzwiami ktoś jest. Wtedy słyszy też inny dźwięk- śpiew. Jest to jedna z ostatnich rzeczy, jakich się spodziewał, więc przez moment myśli, że ma jakieś urojenia. Dopiero po chwili orienjuje się, że śpiew jest jak najbardziej realny, i dobiega chyba z niebieskiej krypty. Znowu zastanawia się nad jakimś rozwiązaniem, obserwując jak Luthir podąża ku drzwiom. Ci, którzy śpiewają, rzadziej chcą wsadzić człekowi kosę w plecy. Ten niebieski wydaje się taki... przyjazny. Pomyślawszy to, powoli rusza w kierunku błękitnej krypty, ostrożnie zaglądając do środka.
Leno, Zafonie, obserwujecie fey'ri i zabójcę, jak ostrożnie wchodzą na schody prowadzące do krypty, z której dobiega cichy śpiew. Patrzycie na siebie w niemym porozumieniu względem podziału obowiązków i bezgłośnie podkradacie się do drzwi przed Wami. W miarę jak się zbliżacie, stłumione grubym żelastwem głosy robią się coraz wyraźniejsze, aż wreszcie możecie je bez problemu rozróżnić i wsłuchać się w toczącą się za drzwiami rozmowę.
- ...mózgoszkodnik jest mondrzejszy od was! Krótkiego?- Krzyczy poważny, basowy głos
- Na niego padło! Losowalimy! Prawda chopaki?- Skrzypiący głos, po nim potwierdzający pomruk, przynajmniej ze 3 osoby
- No i..?- Bas
- Polaz z kronosa temu. Ale nie wiem, jak to bedzie, słyszelimy tu wyraźnie jak troko ryczoł gdzieś za koloseum. A krótki nie wraca...
- Durne trepy! Skond ja teraz wyczasne drugiego takiego szczurka na robote?
- Szefie, toć ja sie wcale nie ciesze! Sami dzisiaj mamy na Urzendniczej łupać...
- Dobra, dobra- Przerywa bas- Usłyszeliśta troko iście go posłali, znam was... Wasz problem, a jak sie reszta wywie, nikt z wami nie bedzie chciał robić! A goście?
- Nikogo nie było- Do rozmowy dołącza kolejny głos, delikatny choć męski- Szefie, dałbyś nam iść się przespać, po wiecu mamy akcję.. W tunelach troko szaleją, nikt już dziś nie przyjdzie.
- Tu sie kimnij, jakeś zmenczony, zamiast w kości grać i chlać! Do przeciwszczytu warujecie!
- Dobra, dobra...- Niechętny pomruk zgody, oddalające się kroki, trzaśnięcie jakiś drzwi.
- Szpicowany trep...- Mówi kolejny, zgrzytliwy- Żeby go Pani na ostrza wzieła...
- Zawrzyj jadaczke!- Przerywa skrzypiący ściszonym głosem- Pewnikiem nasłuchuje jeszcze pod dżwiami, a ja nie mam ochoty warować tu nastempne czy dni! Dawaj te kości...
Bashar, powoli wspinasz się na schody do krypty, wciąż zastanawiając się nad przepierzeniem i drzwiami; najwyraźniej ktoś postawił je całkiem niedawno, być może wiedziony aktywnością wargulców czy jakiś innych stworów w okolicy. A Wasz cel tuż za nimi... U szczytu schodów wyprzedzasz o dwa kroki Luthira, przesadnie skradającego się i ściskającego w reku fosforyzujący kryształ, którego blask zanika wobec światła w pomieszczeniu przed Wami.
Tymczasem jednak osiągasz górne stopnie i ostrożnie rzucasz okiem do wnętrza krypty. Z Twoich ust wyrywa się pełne zachwytu 'aaachh...'
Jakbyś nagle znalazł się na szczycie jakiejś wieży w Twym rodzinnym Faerunie... W doskonałym blasku nie tkniętych liszajem kryształów oglądasz rozciągające się nad Tobą sklepienie niebieskie. Perfekcyjne, mistrzowskie freski pokrywające otaczające Cię ściany i kopułę krypty z całą wyrazistością oddają nieskończoność niebiańskiego błękitu rozciągającą się wokół Ciebie. Tu i ówdzie, ręka nieznanego mistrza pokryła niebo delikatnymi, zwiewnymi barankami obłoków, które zdają się powoli poruszać i zmieniać kształty... Niemal masz wrażenie, że w Twoją twarz uderzył podmuch wiatru, niosący zapach drzew nieodległego lasu, niemal słyszysz krzyk sokoła, zataczającego kręgi gdzieś w bezmiarze tego niesamowitego błękitu, wysoko, wysoko nad Tobą... Ani się zorientowałeś, a już wlazłeś do krypty zapatrzony w górę; póki nie ujrzałeś tego niesamowitego malowidła, nigdy, od kiedy jesteś w Sigil, nie poruszyła się w Tobie żadna z tych strun, które teraz grają gdzieś w Twoim czarnym sercu. To jest nieboskłon, pod którym się narodziłeś i powinieneś umrzeć, nie ten obrzydliwy, nienaturalny, czerwonawy blask w jakim teraz egzystujesz. Kiedy w Twoim oku zaczyna zbierać się łza, natychmiast otrząsasz się ze złością- i dostrzegasz siedzącego pod ścianą naprzeciwko, dopóki nie wlazłeś do krypty ukrytego za filigranowym, białym sarkofagiem, karła.
Ów trzyma w ręku spora glinianą flaszkę, głowę ma pijacko zwieszona na piersi, a z jego zarośniętej brodą paszczy dobiegają Cię bełkotliwe słowa piosenki:
Los nam daje na frasunek, baby śmiech i trunek,
Bije wroga król nasz pan, spija słodkie wina,
A nam jeno piwa dzban, dziewka i pierzyna...

Przyglądasz mu się chwilę, po czym chrząkasz znacząco. Karzeł powoli podnosi głowę i spogląda na Ciebie nieprzytomnie. Nagle jakby coś do niego dotarło, zrywa się z błyskiem przerażenia w oczach i siłą rozpędu wali potylicą w mur za nim. Rozlega się solidne trzaśnięcie, po czym knypel pada na pysk.
- Jasny gwint! - Krzyknął Fey'Ri, szybko manewrując przez drzwi i dostając się do środka.
Gdy chwycił Bashara za ramię, ten, nadal nieco wpatrzony w nieskazitelny, perfekcyjny błękit, nagle skierował oczy ku Lüthirowi.
- Wiej, trepie! - Ciągnął go za prawą rękę w kierunku drzwi, robiąc głupawą, przerażoną minę skierowaną ku leżącemu na ziemi, nieprzytomnemu karłowi. - Nie trzeba tu było wchodzić! Wtem, jedna z jego zakrzepłych dziur w szyi otworzyła się, przerwała ze zbytniego napięcia. Nie był to duży otwór, jednak prowadził wprost na pobliski nerw, który niemiłosiernie zrywał się z braku oparcia na skórze, i jednocześnie sklepiał, czego efektem był wcześniejszy amulet. Nie było to szczególnie niebezpieczne, jednak... Cholernie boli! Lüthir, bez zastanowienia, rwał Bashara w kierunku drzwi, być może po to, by w razie starcia mieli większe szanse na przeżycie.
Może nawet w całości...
Bashar przez chwilę stoi w miejscu, podziwiając malowidło. Przypominają mu się lata spędzone w Faerunie... Po czym otrząsa się, wściekły na chwilę słabości. Wspomnienia jednak wracają, doprowadzając go do furii... Nagle jakiś karzeł, najwyraźniej pijany, próbując uciekać uderza się o ścianę, wyrywając Bashara z wewnętrznej walki. Zabójca potrzebuje kogoś, na kim mógłby wyładować wściekłość. Spogląda na karła i zaczyna iść w jego kierunku. Nagle przeszkadza mu Luthir, rzucając się na niego, bełkodząc coś niezrozumiale i ciągnąc Bashara w kierunku wyjścia. Wściekłość powoli zamienia się w szaleństwo... Bashar zbiera wszystkie siły na jeden potężny ruch, żeby wyrwać się Luthirowi, wrzeszcząc przy tym:
- ZOSTAW MNIE TY SKURLONY TREPIE!
Lüthir, niezwykle potrząśnięty zachowaniem Bashara, któremu w oczach zapaliły się płomienie wściekłości, puszcza go, robiąc kapryśną minę. Co ten skurl... Najwidoczniej śmiałek ma już dość uciekania, chcąc w końcu stanąć z przeciwnikiem twarzą w twarz, co wyzwoliło w nim... Jakiegoś rodzaju furię, grymas duszy, czy jak to tylko można było nazwać. W mgnieniu oka sięgnął po jakieś trzy, ostre gwoździe, mniej więcej tej samej długości, by wsadzić je sobie pomiędzy palce, co, najwidoczniej, miało służyć za swego rodzaju improwizowany kastet.
- Dobra Bashar, strzelaj. - Już go nie zaciągnę... Stanął w jakiejś bojowej pozie z gwoździami w jednej ręce i podrdzewiałym, podłużnym kawałkiem metalu, który oderwał się od framugi drzwi. Kruchy i delikatny, ale... Może starczy na raz...
Lena stoi pod drzwiami i stara się wytężyć słuch. Gdy w końcu udaje jej się usłyszeć rozmowę, diabelstwo już wie co jest grane.
Skurlone grobołazy, rozkradają katakumby...
-Pewno pracują dla Królowej- rzuca bardzo cicho do Zafona.
Nagle jednak, spośród stłumionych odgłosów rozmowy za drzwiami, zdaje jej się że słyszy Luthira. Wrzeszczy coś bez sensu nieopodal.
Kobieta podchodzi do wejścia niebieskiej krypty i staje jak wryta.
Jej oczom bowiem ukazuje się dość niecodzienny obraz: sapiący ze złości, przepełniony chęcią mordu Bashar oraz nieco oszołomiony Luthir, który stoi obok z dość zrezygnowaną, obojętną miną.
No i gwóźdź programu: w samym centrum zapity w capa karzeł, leżący pyskiem na posadzce.
W jednej sekundzie kobiecie do oczu napływają łzy i zasłania ona usta dłonią. Przymyka powieki, zaczyna się trząść w barkach, kosmyki włosów opadają jej na twarz. Drugą ręką łapie się za brzuch. Trwa to parę sekund, a kiedy mija i ręce kobiety opadają luźno wzdłuż ciała widać, że usta ma wykrzywione w bezgłośnym śmiechu. Lena wbija sobie paznokcie w dłoń, aby bólem złagodzić rozbawienie. Zapłakane, czerwone policzki kobiety nadal trzęsą się lekko, gdy ta stara się głęboko i spokojnie oddychać.
-Co na Moce...- parsknięcie- Robi tu ten karzeł?!
Zafon, stoisz u stóp schodów, kiedy z krypty dobiega Cię ryk Bashara. Trzy sekundy później drzwi obok Ciebie otwierają się z trzaskiem i pojawiają się w nich, figurujące na czterech zakazanych mordach, cztery pary wpatrzonych w Ciebie oczu. Byłoby ich pięć, ale ten podskakujący z tyłu i próbujący coś zobaczyć przez stłoczonych w drzwiach kolegów po prostu się nie zmieścił we framudze.
- Co na moce..?- Mówi skrzypiącym głosem wychudzony jak szkielet trep gapiąc się na Zafona
- Kimżeś?- Pyta zgrzytliwym tonem drugi, właściciel solidnej blizny w poprzek twarzy (od razu poczułeś doń nić sympatii)
- Co to za wrzaski?- Dodaje delikatnie szczupły, długowłosy alubies z czerwoną szarfą owiniętą wokół głowy
Czwarty, łysy, z oczami jak węgielki, po prostu patrzy na Ciebie podejrzliwie.
W zasadzie masz ochotę się roześmiać, cała ta sytuacja, głosy, ściśnięte w drzwiach trepy- przypomina Ci to jakieś komediowe przedstawienie. Mniej śmiesznie wyglądają jednak ich kindżały, no i fakt, że kilku ich jednak jest.
- Psia kupa - rzucił Zafon z ironicznym uśmiechem pod nosem. Cofnął się trzy metry - odległość rzutu - za róg korytarza prowadzącego do błękitnej komnaty i dobył dwa krótkie noże. Tym trzymanym w lewej dłoni przejechał znacząco po kamieniach - czterech trepów i tak już o nim wie, a towarzyszy jakoś trzeba zawiadomić.
Na cholerę Luthir się tak darł? Czemu Bashar nie mógł zawrzeć japy, choć odrobinę? Czemu Zafon został tutaj?
I czemu chowa się przed czterema zalanymi skurlami?
Tak czy siak stał z dwoma nożami do rzucania, mając wielką - i zapewne zgubną nadzieję - że w razie czego zdąży dobyć miecza. Albo Bashar przyleci na skrzydłach furii, by go ocalić.
- Ja cię znam- Stwierdza ten łysy, wpatrując się w Zafona swymi błyszczącymi czarnymi oczkami- Tyś jest Półpysk, czy jakoś tak, z Ula. Po cholerę wyjąłeś te kosy?
- Ooo- Wzdycha ten z delikatnym głosem- Czyżby W KOŃCU zdarzyło się, że nie gniliśmy tu bez sensu?- Odwraca się do Zafona obojętnie plecami i znika w pomieszczeniu wewnątrz. Napięcie znika z twarzy pozostałych. Ten który przedtem próbował Ci się przyjrzeć za pleców towarzyszy przeciska się do przodu
- A ni widzioł ty gdzie po drodze knypla?- Pyta
- Czekaj, czekaj, o tym zaraz.- Przerywa mu łysy- No, trepie, mów z czym tu przychodzisz.- Zwraca się do Półłba
Zafon z lekkim niedowierzaniem wsunął ostrza w odpowiednie miejsca, będąc jednak gotowym na rychłe ich dobycie. Skinął głową, gdy łysol próbował go nazwać po imieniu. Zastanawiał się równocześnie, czemu jeszcze go nie zarżnęli. Pytanie.
- Spieprzam do jak najgłębszej krypty przed bandą narwanych zbieraczy - odparł. Wręcz wypluł ostatnie słowo. - Te trepy w komnacie - kontynuował, wskazując ruchem głowy - są ze mną. Co tu robicie?

Wciąż myślał nad sensownym fortelem, zasadzką, kuszą wałową czy czymkolwiek, co pozwoli im wyjść stąd cało.
- Nas tu odźwiernymi, tfu, ustanowili- Spluwa łysy. Chwilę się jakby zastanawia- A, pies to trącał... Siadaj z nami tu, w naszej, tfu, strażnicy, jest bełt i są kości. Nie wiem, czy wiesz co jest dalej, więc Cię nie mogę przepuścić, chyba, żeś zaproszony. A jak nie wiesz, o czym mówię, to chcąc nie chcąc musisz z nami posiedzieć, dopóki ktoś na górze nie zdecyduje, co z tobą zrobić. Kogo tam masz, w tej krypcie?
Daje subtelny znak ręką, i jego towarzysze w pomieszczeniu za drzwiami dobywają jakiś cięższych narzędzi, Przelotnie mignęła Ci wekiera Baatezu, słyszysz też charakterystyczny stukot naciąganej kuszy
- To nie na ciebie- Uspokajająco mówi łysy- Ale musimy tu pilnować interesu, czaisz...- Obraca się- Skocz no tam który po jakiego czarnego!- Rozkazuje; dobiega Cię odgłos oddalających się kroków i trzaśnięcie drzwi. Łysy wraca spojrzeniem do Ciebie- No, to kto tam z tobą jest? Od razu ostrzegę, że nie warto szukać tu jazdy...
- Przyjaciele - odpowiedział Zafon. - Mnie też nie zależy na jatce, a mówiłeś coś o bełcie?
- Możecie przyjść na moment? - krzyknął przez ramię, próbując cofnąć się o krok. Przepity ryj był mało atrakcyjny.
Co do...- Lena zastanawia się nad zasłyszaną przed chwilą rozmową. Jakieś głosy, coś o... nie-przepuszczaniu dalej.Niezbyt dobrze.
Wychodzi zza rogu i staje jak wryta. Instynktownie łapie za broń, nie wciąga jej jednak, patrząc porozumiewawczo na Zafona. Mruży oczy i szczerzy kły na widok obcego.
Na widok Leny łysy uśmiecha się szeroko
- Ooo, witamy! Nareszcie jakiś miły oku gość zawitał w nasze skromne progi! Prosiemy, prosiemy... Nie ma co tam zębiszczami łyskać...- Zwraca się do Zafona- Takich towarzyszy to ja rozumiem- Mruga porozumiewawczo- Dużo was tam jest?
Jego radość wygląda szczerze. Pozostali, w pomieszczeniu za plecami łysego, niby mimochodem poustawiali się tak, żeby widzieć Lenę i zerkają na nią z zaciekawieniem.
- Czterech śmiałków. - Odrzekł Lüthir, wracając do korytarza wcześniej przez drzwi, zostawiając Bashara z karłem. - Wielkoduszna białowłosa. - Rzekł, patrząc na Lenę, w myślach wycinając jej włosy. On ich nie lubił, tam, skąd pochodził, takie zwyczaje były nie do przyjęcia. Kobiety miały określone kolory sierści, których nie wolno im było lekceważyć, a siwiznę się ścinało. Mimo przyzwyczajenia do warunków Sigil, nadal nie podobały mu się jej owłosienia. - Półłysy jednopowieki. - Wskazał na Zafona, nie rozczulając się zbytnio nad jego osobą. - Urodzony morderca. - Wskazał z dozą tajemniczości na komnatę za nim. Ci ludzie nie mogli patrzeć przez ściany, tak więc i poczuli się jakoś dziwnie, słysząc donośny ton Fey'Ri. - I ja, pół-demon z Arborei. - Te słowa zabrzmiały najgroźniej. Jego czerwone oczy zaczęły świecić, zupełnie tak, jakby kontrolował ich kolor. Mocne, ostre, wyrastające z ramion i ud ostrza zalśniły przez blask bijący z Krypty Błękitu.
Lüthir, ze świecącym kamieniem w rękach, zaczął się powoli drapać po włosach, chcąc sięgnąć gdzieś głęboko włosy, jednak jego, scalone niczym dredy, kłaki, nie pozwalały na dostanie się do głowy.
- A wasze ogrody? Co w takim gównie jak to, robi ktoś taki jak wy?
Po tym, jak Luthir puścił Bashara, ten stał dłuższą chwilę patrząc na fey'ri ze wściekłością. Już miał wyjąć miecz, gdy usłyszał hałasy na korytarzu. Najwyrażnej odgłosy szamotaniny przyciągnęły jakichś trepów. Bashar przysłuchiwał się rozmowie, jaką Zafon prowadzi z owymi trepami z rosnącym zaciekawieniem. Pewne myśli zaczęły mu świtać w głowie. Powoli zaczął domyślać się, kim są nieznajomi na korytarzu. A właściwie dla kogo pracują. Prawie całkowicie zapomniał o Luthirze, którego miał przed chwilą ochotę rozerwać na strzępy, i o karle, na którym chciał wyładować wściekłość. Zrobił kilka kroków w kierunku wyjścia. Wtem Luthir, który najwyraźniej również stracił zainteresowanie Basharem szybko wyszedł z krypty, gadając jakieś niedorzeczności do owych nieznanych wartowników. Jednak część jego wypowiedzi szczególnie zaciekawia Bashara. Urodzony morderca... Taa... Wspomnienia znowu wracają i Bashar ze wściekłością walczy z samym sobą. Żeby nie zwariować, wychodzi zaraz za Luthirem.
-Mów za siebie, trepie - rzuca do półbiesa.
Po czym odwraca się do wspomnianych trepów. Niedawna walka ze wspomnieniami i wybuch wściekłości sprawiły, że zachowuje się jak pijany. Co więcej, jego wygląd- błędne spojrzenie, chwiejny chód i rozszerzone źrenice jest pewnie widoczny dla innych. Skupia się jednak na tyle, żeby wydusić z siebie przywitanie.
- Witajcie, witajcie. Jestem Bashar, morderca, jak zauważył ten skurl- rzuca szybkie spojrzenie na Luthira.
- A wy? Kim jesteście, co tu robicie? - pyta, chociaż znakomicie zna odpowiedź. Brzmi to dość nieprzekonywująco ze względu na jego stan i wygląd.
- No dobra - rzucił Zafon, stając w szeregu z kompanami. - Skoro już wszyscy obecni, pora na was. Kim jesteście?
Na widok pozostałych członków drużyny łysy wydaje się nieco zawiedziony. Gestem zaprasza Was do pomieszczenia za przepierzeniem, wskazuje zydle, a sam zasiada naprzeciw bawiąc się shurikenem. Na pierwszy rzut oka po sztuczkach, jakie nim wykonuje widać, że jest nad wyraz zręczny.
Salka do której wchodzicie jest wielkości przeciętnej krypty, tyle, że ma kształt ośmiokąta. W ścianach północnej i wschodniej figurują takie same przepierzenia i drzwi jak te, które właśnie pokonaliście. W południowym kierunku kilka szerokich schodów prowadzi do sporych, starożytnych wrót. Pachnie swojsko tytoniem i bełtem, zresztą dwie fajki i kapciuch leżą na pooranym blacie stołu, między glinianymi flaszkami, kośćmi do gry i drobnymi monetami.
Obliźniony i chudzielec, kamraci łysego, obaj dzierżąc kusze, ustawili się pod ścianami koło przepierzeń. Przystojniaczek z czerwoną chustą na głowie zawarł za Wami drzwi i siadł na końcu stołu po lewicy swego bezwłosego kompana. Nie ma żadnej widocznej broni, a porusza się jakby ostrożnie i wielką gracją, jak tancerz. Co ciekawe, każde z Was ma wrażenie, że jest najniebezpieczniejszy z całej grupy.
- No- Zaczyna łysy- Żeśmy z tej samej niszy zawodowej- Tu kiwa głową Basharowi- to nietrudno zauważyć. Na oprowadzaczy raczej nie wyglądacie, po cmentarzu chyba. Co zaś do odpowiedzi, to najpierw chciałbym usłyszeć wasze. Od strony, od której żeście przyszli, nikt nie przychodzi tu przypadkiem. W ogóle, nikt tu nie przychodzi, może jaki umarlak. No a teraz zwaliliście mi sie tu całą hanzą. Jeżeli nie wiecie, po co tu przyszliście, to musi być cholernie wielki przypadek. Możecie więc usiąść i spokojnie poczekać, bo nijak nie moge was puścić w żadną stronę dopóki ktoś ważniejszy nie podejmie decyzji. Jeżeli wiecie, po co tu jesteście, to możecie zacząć gadać. Prędzej czy później i tak powiecie, to wam moge obiecać.- Nie brzmi to jak groźba, raczej jak szczera propozycja. Moglibyście powiedzieć, że gdyby nie uważne spojrzenie, jakim Was obczaja, łysy jest wręcz znudzony- Do tego momentu i tak nie mogę dać wam żadnych odpowiedzi...
- A tak na boczku- Wtrąca przystojniaczek bawiąc się zwojem pergaminu, który nagle rozpada mu się w rękach w pył. Chyba właśnie rzucił jakieś zaklęcie- Nie widzieliście gdzieś tam po drodze karła? Albo jego resztek?
Lena zatrzymuje wzrok przez dłuższą chwilę na mężczyźnie w czerwonej chuście. Uśmiecha się kątem ust, gdyż kogoś jej strasznie przypomina, kogoś z odległej przeszłości, ale nie pamięta jak śmiałka wtedy wołali.
-Królowa Złodziei...- mruczy pod nosem, jakby chciała, by nikt tego nie usłyszał i nie poznał celu ich wyprawy. Jednakże trzeba ją odnaleźć, a oni mogą być jedyną nadzieją- Ekhm... Królowa Złodziei- powtarza głośniej- Mówi wam to coś?
Diabelstwo siada na blacie stołu, bawi się kostkami do gry i wnikliwie obserwuje miny, jakie goszczą na twarzach nowo poznanych.
-Macie tu co mocnego do picia?- rzuca po chwili ciszy dla rozluźnienia i tak mocno napiętej sytuacji, uśmiecha się szeroko.
Fey'Ri rozciągnął się leniwie, po czym, dodając do słów Leny, rzekł:
- Zna się ktoś może na lekarzeniu? - Parsknął, odsłaniając swoją zaschłą ranę na szyi. Wyciekał z niej jakiś żółto-biały płyn, kropelka po kropelce, niemalże jakby tracił tłuszcz nagromadzony w tej części ciała. Cholerne ciule... Powtarzał sobie w umyśle jakieś obelgi względem tych trepów, co chwila wypluwając w głowie jakieś słowo. Oszczane łachudry, pewnie mają tu nadmiar doktorków, ale ni jeden mi nie zszyje tego za darmo...
Bashar zdążył się już uspokoić, chociał krypta błękitu ciągle krąży gdzieś na krańcu jego świadomości. Rozgląda się po pomieszczeniu z ledwo zauważalnym niezadowoleniem. Trepy, które go powitały, niezbyt przypadły mu do gustu. Chciałby ruszać już dalej nie tracąc czasu, a już z pewnością nie ma ochoty odpowiadać na pytania jakiemuś łysemu skurlowi pilnującemu drzwi. Zwłaszcza że to tylko pachołek. Ma nadzieję, że towarzysze go wyręczą. Nagle jego uwagę przykuwa shurikan, którym bawi się ten łysy. Wydaje ci się trepie, żeś w tym dobry? Nie trafiłbyłś kulawego bariaura, łysku myśli sobie, uśmiechając się do siebie.
- Aaach, nareszcie dochodzimy do jakiś konkretów!- Uśmiecha się łysy na słowa Leny- Tak więc wiemy już, że nie trafiliście tu przypadkiem; wiedzcie jednak, że poruszacie się po bardzo niebezpiecznym terenie. Jeszcze tylko jedna drobna sprawa, coby formalnościom stało się zadość, i drzwi- macha ręką w kierunku wrót za swoimi plecami- stoją przed wami otworem: kto was tu przysłał?
Tymczasem przystojniaczek patrzy na fey'ri; na widok odsłoniętej szyi podnosi się.
- Ulala, piękny kołnierz, śmiałku.. Daj no mi na to zerknąć- Wskazuje Luthirowi trójnogi kozioł, samemu idąc w stronę skrzyni pod ścianą opodal; dobywa z niej spory, opleciony cienkim drutem gąsior, i jakieś zawiniątko- No, to jak z tym karłem?
Luthir, tymczasem Ty, cały czas podejrzliwy, zasiadasz na wskazanym zydlu. Mężczyzna sprawnie, choć delikatnie, odsłania Twoją szyję i odkorkowuje gąsior; gorzki zapach spirytusu rozchodzi się w powietrzu. Przystojniaczek najpierw napełnia stojący przed Tobą kubek i trąca Cię zachęcająco, po czym odwija zawiniątko; kątem oka dostrzegasz skalpel, igły, kilka drobnych amuletów i wyjałowione bandaże, z których jeden zostaje właśnie nasączony alkoholem. 'Zaboli', mruczy trep, i zaczyna oczyszczać Ci ranę. Syczysz, kiedy czujesz palący ból i coś jeszcze... Coś, na co właśnie zwrócił uwagę także i Twój 'pielęgniarz'. 'Ulala...', słyszysz, jak mówi sam do siebie, po czym sięga do zawiniątka po drobne szczypce i zaczyna coś majstrować przy ranie. Po chwili ból narasta, ale tylko po to, żeby po chwili dać się zastąpić uczuciu ulgi, jakby jakieś obce ciało właśnie opuściło Twoje własne- i rzeczywiście, przystojniaczek podstawia Ci pod nos pincetę, w której trzyma niemalże calowy, ułamany, brudny pazur, najwyraźniej do tej pory tkwiący w Twoim ciele. Gdybyś miał czym, chyba byś zwymiotował. Przed oczami staje ci ów grobojad, który Cię chlasnął, oczyma wyobraźni widzisz, jak rozgrzebuje gnijące, trupie ciało tymi pazurami. Tymczasem Przystojniaczek wydobywa z Twojego ciała jeszcze dwa podobne odłamki, przemywa ranę i bierze się do szycia.
- Bierz, to uzupełni straconą krew- Kładzie przed Tobą amulet w kształcie purpurowej kropli- Rozpuść to na języku. Twoja rana prawie na pewno jest zakażona- niestety nie mam tu nic, czym mógłbym ci pomóc. W ciągu kilku godzin wda się jakiś syf, chyba że odwiedzisz poważniejszego uzdrawiacza, który będzie dysponował odpowiednim amuletem, bądź zaklęciem- Mówi, szyjąc; Łysy przygląda się znudzonym wzrokiem całemu zajściu
- Kiedy już skończysz bawić się w szpicowanego znachora...- Zaczyna, patrząc na przystojniaczka
- Skurl się, nie chce mi się znowu kłapać na ten temat. Nawet jeżeli będziemy się tu zaraz kroili, nie mogłem go tak zostawić- Odpowiada tamten wciąż zajęty raną. Łysy zrezygnowany kręci głową. Wygląda jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale odpuszcza i z powrotem zwraca się ku Lenia, Zafonowi i Basharowi. Napełnia spirytusem i podsuwa zasiadłej opodal kobiecie kubek- Wracając do pytania...
- I karzeł- Półgębkiem dorzuca z boku przystojniaczek.
Luthir, rozpuszczasz amulet na języku i po chwili czujesz, jak żywotność wraca do twego ciała; dopiero teraz orientujesz się, jak osłabiony byłeś! Masz ochotę podskoczyć, ale nawet Ty masz tyle rozsądku, żeby poczekać, aż Twój dziwny pielęgniarz skończy szyć.
-Karzeł, karzeł...- mruczy Lena pod nosem, uśmiechając się odruchowo na wspomnienie wydarzenia z błękitnej krypty- Wasz karzeł leży zalany w trupa w niebieskim pomieszczeniu obok. No, panowie, dajta coś do picia, bo zaraz zwariuje- kobieta usadawia się na stole wygodnie i patrzy z zaciekawieniem na wszystkich. Wydaje się byc szcześliwa, czuje się jak pośród swoich.
Ukradkiem zerka co tam się dzieje z Luthirem, czując ulgę, ze wszystko skończyło się dobrze.
- Doprawdy?- Przystojniaczek śmiejąc się unosi głowę znad rany Luthira- Kamień spadł mi z serca... No i gotowe...- Dokańcza szew i ucina nitkę szybkim ruchem kindżału. Luthir, delikatnie wzdragasz się, gdy ostrze muska Twoją szyję. Tymczasem tamten zdejmuje zasuwę z drzwi i ze słowami 'zaraz wracam' znika w korytarzu.
Tymczasem łysy patrzy z uśmieszkiem na Lenę, jakby trawiąc jej pytanie. Wreszcie wycelowuje palec w pełen kubek, który postawił przed nią gdy tylko dosiadła się do stołu.
- No, tutaj...- Mówi z uwagą, jakby tłumaczył coś komuś po raz trzeci tego samego dnia. Potem przenosi wzrok na Zafona i Bashara. Westchnienie.
- Siadajcież, bo mnie już szyja boli od zadzierania łba... Dogadajmy to w końcu...- Wychyla swój kubek i natychmiast napełnia go ponownie, zerkając, czy Lena nie potrzebuje tego samego- To kto was tu skierował? Zaproszenia w oczywisty sposób nie macie, bobym wiedział, żeby was oczekiwać... Ale sporo trepów ściąga tu dzisiaj bez zaproszenia, powinniśta wiedzieć o czym gadam... Kto dał wam cynk?
Siadł więc Zafon na swej ciężkiej a obolałej po trudach dnia powszedniego dupie.
- A wyjaśnisz nam może napierw, o co chodzi? Jakie trepy? My wiemy tyle, że może dać nam robotę, a wy tu siedzicie, jakbyśmy chcieli ją ściąć i wrzucić w Astral. Też bym się napił.
Bashar tymczasem rozmyśla o kompanach, z jakimi przyszło mu podróżować. Spogląda na Luthira, który właśnie został podleczony przez jakiegoś dziwnego przystojnego fircyka. Ten Fey'ri to świr. Będę musiał na niego uważać, żeby nie narozrabiał. Najłatwiej byłoby wsadzić mu kosę w plecy. Zastanawia się chwilę. Na razie nic nie będę robił. Jak zacznie zagrażać misji, to go zlikwiduję. Uśmiecha się lekko na tę myśl. Jego wzrok zahacza o Lenę. To diabelstwo jest całkiem niezłe, tylko za litościwe. Może jej braknąć zimnej krwi kiedy trzeba będzie zarżnąć jakiegoś skurla. Ale może być przydatna. Przez moment zastanawia się nad przydatnością Leny. Nagle jego uwagę zwraca pytanie, z jakim zwraca się łysy do Zafona. Kto dał im cynk. Bashar nie ma pojęcia, kto dał drużynie cynk, więc liczy na szybką odpowiedź towarzysza. Ten Zafon wygląda na najbardziej zrównoważonego z ekipy myśli. Można na niego liczyć w razie czego, mam tylko nadzieję że nie da się namówić Lenie na jakieś śmieszne dobrocie i będzie się zachowywał normalnie. Chociaż 'normalne' zachowanie zadaniem Bashara na pewno nie pokrywa się z normalnym zachowaniem według Harmonium... W tym momencie zrównoważony towarzysz, zamiast oddalić niepokój Bashara i po prostu odpowiedzieć łysemu, zaczyna coś chrzanić. Bashar zastyga w bezruchu. Żeby tylko teraz mnie nie zapytał przelatuje mu przez głowę. Nie ma ochoty zmyślać przed łysym żeby ukryć swoją niewiedzę. Rzuca Zafonowi piorunujące spojrzenie, po czym odwraca się do Luthira i stara zachowywać normalnie.
Zafon pochwycił morderczy wzrok Bashara. Cóż, skoro gramy w otwarte karty...
- Wiemy od barmana z Guwernanta.
Łysy przez chwilę uważnie wpatruje się w Zafona, a raczej w coś jakby OBOK niego, po czym prostuje się z westchnieniem.
- No narrreszcie!- Mówi z ulgą- Krwawniki od Jednookiego!
Delikatne napięcie, które unosiło się w powietrzu od kiedy weszliście do pomieszczenia, natychmiast się rozmywa. Trepy opuszczają kusze, odstawiają je pod ściany, łysy odkłada shurikena, sięga po kapciuch z tytoniem i zaczyna nabijać fajkę.
- Ech, te gierki...- Kręci głową- Nie znoszę tego... Ale cóż, tak trzeba, tak trzeba... Zaproponowałbym wam partyjkę, ale nie sądzę, żebyście chcieli siedzieć z nami w tej dziurze. Ja bym nie chciał. Do przeciwszczytu jeszcze z półtorej godziny, także czasu macie po uszy...- Przerywa, gdyż przystojniaczek właśnie wraca, z rumorem ciągnąc nieprzytomnego karła przez drzwi do katakumb. Większość mężczyzn wybucha śmiechem, jeden z niedoszłych kuszników właśnie napełnia sobie kubek samogonem, drugi rozwija spłachetek skóry zawierający solone mięso i zasiada z Wami przy stole częstując.
- Jak mówili- Stwierdza wesoło- Zalany w trupa... Ot, szpicowany konus, ciekawym ile razy już nam taki numer wywinął, zamiast przepatrzyć tunel...
Ten z gąsiorem upewnia się, że wszyscy spragnieni mają pełne kubki, wyciąga jeden ku Basharowi
- Pij, śmiałku, bo coś blady jesteś. Już możesz odetchnąć, jesteś miedzy swoimi...
Tymczasem fircyk układa karła pod ścianą i siada z Wami, pakuje sobie do ust kawałek mięsa, po czym przygląda się wszystkim uważnie.
- No, ciekawe co to się podzieje...- Stwierdza- Sam bym na to zlecenie reflektował, ale już mamy inną robotę namanioną. Ech, cholerny knypel- Tu zerka na karła- Ale mnie wystraszył, bez niego byłoby niewesoło...
- Dobra dobra- Przerywa mu łysy, najwyraźniej szczegóły pragnąc mimo wszystko przemilczeć- Ty się nie rozsiadaj, tylko zaprowadź naszych gości gdziekolwiek sobie tego zażyczą. Oczywiście, jakby co, nasza skromna, tfu, strażnica stoi dla Was otworem.- Śmieje się
Przystojniaczek wychyla kubek jednym haustem- nawet nie mrugnął- i odwraca się do Was.
- To jak? Pewnie wolicie zobaczyć słynną Zakopaną Wioskę? Speluna tej zgrzybiałej kutwy Radine jest otwarta, może nawet znajdziecie jakieś sklepy, jeśli wam czegoś trzeba... Zanim jednak pójdziemy, jest kilka rzeczy, które musicie wiedzieć: Nie mówcie nigdy nikomu o 'zakopanej wiosce', nawet nie używajcie tej nazwy w rozmowach.. Nie muszę chyba tłumaczyć, że ściany miewają uszy tam, gdzie się tego najmniej spodziewacie. My generalnie mówimy o 'ulicy Wiejskiej' i każdy kto ma wiedzieć, wie o co chodzi. Nie wiem, ile wejść poznacie, ale nigdy nikomu nie zdradzajcie żadnego. To się tyczy w zasadzie wszystkiego, mieszkańców, królowej, zwanej po prostu 'Szefową', i tak dalej. Łamanie zasad jest karane na zasadzie sznurowej, od nitki po kłębek każdy dostaje kosę. Wkrótce poznacie Ludzi-Z-Cienia, bez porozumienia z nimi nie macie prawa wprowadzić tu nikogo z zewnątrz.- Przez chwile patrzy na Wasze zdziwione spojrzenia- Niee, my nie należymy jeszcze do organizacji- Tłumaczy- Ale pracujemy nad tym i powoli idziemy w górę lokalnej hierarchii. Co prawda teraz odbębniamy przydział karny w tej zasranej dziurze...- Tu zerka gniewnie na łysego
- Dobra dobra- Mruczy łysy uspokajająco- Jeszcze tylko dziś. Szczegóły ich nie interesują...- Chowa twarz w kubku nie patrząc fircykowi w oczy
- Na czym stanąłem..?- Wraca tamten do tematu- Aha, Cienie... Zlecenie to w sumie będzie świetnym sposobem, żeby się pokazać, gdyby marzyła wam się kariera w organizacji. Dobry brzęk, pewne leże... Jak już was tu zaproszono, to w sumie pewnie i tak o tym pomyślicie...
- Chyba mają swój rozum- Przerywa mu łysy- Miałeś coś zrobić, nieprawdaż?
Chwilę mierzą się ostrymi spojrzeniami, ale w końcu fircyk wychyliwszy jeszcze jeden kubek wstaje.
- No to co, gotowi zobaczyć na własne oczy Klatkową legendę, czy może macie jakieś pytania?
Lena wychyla kubek z napojem, po czym energicznie wstaje.
-Jedno pytanie. Czego sie możem spodziewac po tej... Szefowej?- Lena zerka podejrzliwie na łysego.
- Czego? Jak czego? Zobaczy się, Białowłosa. - Odchrząknął miękko Lüthir, powstając z krzesła i rozciągając się. Jego kości aż zaczęły strzelać, wszystko w środku poczęło dziwnie prychać i krztychać, a ostrza na kończynach zdawały się falować. Zupełnie jakby coś wróciło na miejsce. Oczy błysnęły na różowo, a on sam jeszcze raz przebadał wzrokiem wszystkich wokół. - No to jak? Wybieramy się do tej Wiejskiej Ulicy, panowie?
Przystojniaczek. Miły facet, pewnie jedna z milszych osób, jakie Lüthir spotkał w całym swoim życiu. Przychylniejsze bywały chyba tylko słodkie dzieci na ulicach, nie chcące być zarżnięte nożem, bądź kurtyzany, które poznawał w wędrówkach po Dzielnicy Niższej bądź Wielkim Targu. Sovia, ona szczególnie utknęła mu w pamięci... Sovia... Cholera, doświadczę tego, a potem zobaczę co jest dalej. Kiedyś do ciebie dotrę... Nagle coś go przygasiło. Stał jak wryty, patrząc się w podłogę, niby czegoś szukając, pogrążony w myślach... Sovia...
Zafon na szczęście wyłapał spojrzenie Bashara i nie przedłużał już pobytu w strażnicy. Łysy objaśniał szczegóły, ale Bashar już nie słuchał. Bezwiednie chwycił kubek i zaczął pić, czując narastające podniecenie. A więc nareszczcie... Robota dla samej Królowej Złodziei. Sam się nie spodziewałem, że wszystko będzie takie proste. Ale udało się, udało! Radośc ogarnia Bashara, wyrzucając mroczne myśli. Nawet Luthir wydaje mu się mniej denerwujący. Przymyka na chwilę oczy, a gdy je otwiera, spogląda na wszystkich o wiele przyjaźniejszym spojrzeniem niż do tej pory. Wygląda na to, że po osiągnięciu celu zapomniał o wcześniejszych zgrzytach. A więc zobaczmy, cóż takiego można się spodziewać po Królowej. Praca dla niej powinna być ekscytującym przeżyciem myśli sobie ucieszony. Odkłada pusty kubek, po czym wstaje.
-Nie ma co zwlekać, chodźmy.
Przystojniaczek poprawia kubrak prowadząc Was ku wyjściu
- Niewiele mogę Ci rzec o Królowej- Zwraca się do Leny- Widzieliśmy ją raz i to z daleka... Tylko Ludzie-Z-Cienia utrzymują z nią bliższe stosunki, chyba że ona sama ma inny kaprys... Wiesz, to w sumie niegłupie, im mniej osób wie cokolwiek, tym lepiej dla niej... Nawet Ty mogłabyś nią być, a ja nie miałbym o tym pojęcia!- Śmieje się, po czym uchyla wrota w południowej ścianie i opuszczacie 'strażnicę' żegnani pozdrowieniami jej 'załogi'.
Chwilę wędrujecie schodami w górę, po drodze przechodząc przez podobnej wielkości co ta na dole framugę; jej krawędź jest stopiona, prawdopodobnie jakimś zaklęciem, ze skrzydeł wrót nie zostało nic. Za wrotami inne schody odbijają w dół, w mrok, z którego słyszycie dalekie łkanie. 'To droga do Katakumb Łkających Kamieni', objaśnia uprzejmie fircyk, 'niebezpieczne miejsce... Ale dużo bogatych krypt', dodaje chichocząc znacząco. Jeszcze kilkadziesiąt stopni i stajecie na czymś w rodzaju mostu, pod którym zieje mroczna czeluść. U jego przeciwnego końca stoi coś na kształt barbakanu, tyle że kiedy zbliżacie się, orientujecie się, że to pojedyncza płaska ściana z ziejącym w niej otworem bramnym. Bramę stanowi naprawdę solidna krata, teraz otwarta na oścież. A za bramą rozciąga się legendarna Zakopana Wioska.
Niczym gigantyczna grota, ukryta we wnętrzu góry sprasowanych śmieci, której strop ginie w mroku, rzeczywiście znajduje się tu cała eliptyczna ulica, odcięta od zewnętrznego świata. W jej środku, jak i wzdłuż krawędzi, stoją rozliczne domki- niektóre nawet piętrowe- oświetlone bladozielonkawym blaskiem setek latarń wiszących wszędzie gdzie się da. Domyślacie się, że lampy pełne są fosforyzujących kamieni, nie świec czy oliwy. Tu i ówdzie między domami, stoją okrągłe lepianki, w jakże Wam dobrze znanym, Ulowym stylu. Przed niektórymi palą się ogniska, więc najwyraźniej gdzieś w ciemnościach nad Waszymi głowami muszą znajdować się otwory doprowadzające powietrze; wokół unosi się woń pieczonego mięsa, tytoniu i cebuli. Mijacie podejrzanie wyglądających osobników i ladacznice, które często pozdrawiają Waszego przewodnika.
Po wejściu do Zakopanej Wioski przystojniaczek poprowadził Was w lewo, cały czas gadając.

- Wiejską podobno odkrył dawno temu jakiś zbieracz imieniem Farod Odkrywca; służyła ona jemu i jego bandzie jako baza wypadowa do Katakumb Łkających Kamieni, gdzie złupili wiele krypt i skąd porwali wiele ciał... To musiała być istna żyła miedzi. Tu o, proszę- wskazuje na pierwszy budynek po lewej- macie sklepik niejakiego Wyrwizęba (8), naszego specjalisty, tfu, od uzdrawiania i poniekąd alchemika. Może znajdziesz u niego coś na zakażenie- Zwraca się do fey'ri i wraca do opowieści- Wkrótce po tym, jak Farod zarobił kosę, wejście przez Stare Śmieciowisko zamknęły od zewnątrz dabusy, prawdopodobnie przypadkowo, a może nawet nie dabusy, cholera wie, w każdym razie mieszkańcy zostali uwięzieni... Niektórzy próbowali znaleźć drogę przez katakumby i nigdy nie wrócili, inni żyli tu jak podziemne robactwo, dopóki wioska nie została przypadkiem ponownie odkryta przez bandę łupieżców grobów... Coś więcej pewnie mogłaby powiedzieć wam o tym stara Radine, chyba ostatnia żyjąca z czasów tego całego Faroda. Teraz prowadzi tu swój lokal- wskazuje na mijany budynek po prawej, przed którym siedzi kilka osób z kuflami w rękach (7)- wstrętna, chciwa rura... Nie wiem, czemu ją Królowa toleruje, no ale nie mnie tym sobie głowę zawracać... Budynek obok- wskazuje piętrową konstrukcję w kształcie litery L (6)- zwany jest Domem Oja, choć jako żywo żadnego Oja w wiosce nie widziałem, ani nawet o takowym nie słyszałem... Tam dzisiaj odbędzie się wiec. Nie spóźnijcie się, bo was nie wpuszczą. W ogóle ładny ten dom, nie? Ponoć pierwsi z organizacji, zaraz po tym jak usłyszeli o tym miejscu od owych łupieżców i wyrżnęli ich, jak przypuszczam, w pień, uprowadzili jakiegoś dabusa i zmusili do niewolniczej pracy, żeby im to miejsce uporządkował... Oczywiście zarżnęli potem i jego, żeby Pani- tu kreśli łuk nad sercem- się nie dowiedziała o tym miejscu. Ale ja myślę, że ona i tak wie, tylko ma to w nosie.
Za zakrętem, na uboczu, przy zachodniej ścianie 'groty', stoi przedziwny dom (5). Choć parterowy, jest wielki jak stodoła, ale nie to zwraca uwagę, a oplatające go, potężne pnącza, niby kolczoliść, tyle że o łodygach grubości drzewa. Kolce, wielkie jak ostrza toporów, jeżą się we wszystkie strony, czarne okna spoglądają ponuro spomiędzy ciemnozielonych splotów. Każde z Was pierwszy raz w życiu widzi coś takiego.
- Nawet nie pytajcie- Nawija bez mrugnięcia okiem fircyk prowadząc Was dalej- Mówią na to Dom Szwaczki, co nazwa to lepsza swoją drogą, ale dlaczego, Pani jedna wie. Nikt tam nie mieszka i nikt tam nie zagląda, podobno miejsce jest nawiedzone, czy coś. Jakkolwiek słyszałem plotki, że widziano Królową, która skrycie odwiedzała to miejsce... O, spójrzcie tam- wskazuje na małą uliczkę ciągnącą na północny zachód paręnaście metrów za Domem Szwaczki. Uliczkę zamyka coś na kształt wieży, której górne kondygnacje znikają w śmieciach (4)- Tą wieżą można było kiedyś dojść do Ula. Teraz przez jej szczyt można dostać się do Tuneli Starego Śmieciowiska, odciętych od świata jak to miejsce... Opanowały je, jak słyszałem, mózgoszkodniki... Może któregoś dnia zdecyduję się je zwiedzić... -Przeciskacie się miedzy kilkoma lepiankami, przed którymi migoczą ogniska; przy niektórych siedzą mroczne postacie, jedni palą fajki, inni pieką na patykach jakieś mięso, szczurze, po zapachu sądząc; a znacie ten zapach. I smak też, swoją drogą.
- Tam- Fircyk wskazuje największy spośród tych pod północną ścianą, piętrowy dom (3)- Pomieszkuje i kradnie, przepraszam, HANDLARZY niejaki Eben, taki lokalny magik... Jakieś zaklęcia, drobne magiczne przedmioty, to jego specjalność; a dom dalej, o, tam (2) żelastwem zajmuje się Wytrzeszcz. Czy to noże, czy pierścionki, okradnie... Eee, kupi wszystko. Sprzedać też sprzeda. Obaj zresztą z Ebenem warci siebie nawzajem, bandyci nie kupcy, jakby tyle miedzi wyciągali z jeleni w Klatce co z nas tutaj, byliby prawą i lewą ręką Szefowej. No, ale podaż, popyt, i tak dalej...- Mijacie domy kupców, za którymi kolejna uliczka, tym razem w północno wschodnim kierunku, prowadzi do olbrzymiego budynku, prawdopodobnie jakiejś świątyni czy czegoś w tym stylu, która cała, poza fasadą, ginie w śmieciach (9); przed wejściem krąży kilku uzbrojonych trepów. Widząc Wasze spojrzenia fircyk spieszy z wyjaśnieniem- To Dwór Złych Wiatrów, niegdyś leże owego Faroda, dziś zaanektowane przez Szefową... Wiele więcej nie mogę wam rzec, bo niewiele wiem... No, dotarliśmy do punktu wyjścia- Śmieje się. Rzeczywiście, zatoczyliście pełen okrąg i znów stoicie przed 'ścianą bramną'. Cała 'wycieczka' zabrała może z dziesięć minut.
- Wiecie już gdzie, co i jak- Stwierdza Przystojniaczek- Macie godzinę do wiecu w Domu Oja. Na mnie już czas, muszę jeszcze odwiedzić Radine i uzupełnić zapasy- Mruga do Was porozumiewawczo- Powodzenia! Może się jeszcze spotkamy.
Uśmiecha się, skłania delikatnie i odchodzi rześkim krokiem w kierunku gospody, zostawiając Waszą grupkę przed jakimś domem. Na rogu stoi kilku bandytów obcinając Was drapieżnie. Mijające Was ladacznice rzucają przeciągłe spojrzenia Luthirowi, Basharowi i Zafonowi, na Lenę zaś spoglądają z niechęcią.
Uroki Zakopanej Wioski czekają.
- Ha! - Uśmiechnął się Lüthir, gdy fircyk odszedł w stronę lokalu rzekomej Radine. Natychmiast objechał spojrzeniem towarzyszy, nadal lekko pogrążonych w... Unikalnym wyglądzie miasteczka, ujawniając swe blado-niebieskie oczy, co chwilą mrugające na jakiś ciemny odcień beżu. - Nie wiem jak wy, ja bym...
Wtem Fey'Ri spostrzegł grupkę bandytów, bacznie wpijających się gałami w całą grupkę. Albo robili to nieudolnie, albo zyskał jakieś nowe zdolności spostrzegawcze. Ale życie w Sigil takie łaskawe nie jest. I koniec skórowania... Cała drużyna gapiła się na niego, nie wiedząc o co chodzi pół-biesowi. Ten jednak przejechał ubrudzonym paznokciem po ostrzach lewej nowy i skinął lekko głową w kierunku przystojniaczków.
- Wy coś zaproponujcie...
-Nawet o tym nie myśl trepie- Lena doskakuje do Luthira, sycząc mu do ucha i rozglądając się energicznie- Nie urzondzisz tu jatki, jasne?- szarpnęla go lekko za kłaki potylicy, przewrażliwiona na punkcie głupich pomysłów i zapędów towarzysza.
-No, Panowie- zwraca się głośniej do całej grupy- Ja to bym sobie gdzieś tu leże zrobiła chwilowo, trzeba by co zjeść, nie?
- Trza coś zjeść, zaiste, i porobić jakiekolwiek zapasy. Przeca my nawet wody czy bełtu nie mamy - tu Zafon wyraźnie rzucił aluzją do rannego Luthira, którego nijak nie mogli opatrzyć, czy choćby oczyścić rany.
Zaczął się rozglądać wokół, szukając czegoś interesującego w śmieciach - tfu, w Wiosce.
- Musimy zajść do tego Ebena i Wytrzeszcza...
Coś mu się nasunęło; znów spojrzał na ranę Luthira.
- Dom Szwaczki. Myślicie, że znajdziemy tam igłę i nici?
-Czyś zdurniał? Nie słyszałeś jak ten fircyk mówił, że to nawiedzona chałupa?- lena cicho warczy do Zafona mając przerażoną minę- Po tym co żeśmy przeszli życie Ci jeszcze nie miłe?
- Nie wiem jak ty... - Odchrząknął do Leny, poprawiając ubiór. - Ale ja myślę, że nawiedzone chałupy są po to... Żeby je odwiedzić, co? - Uśmiechnął się do swojego, wszakże nawet niezbyt zabawnego, kawału i kontynuował. - Lepiej stracić roślinkę z ogrodu teraz, niż tuż przed wiecem.
Lüthir stał wyprostowany na jakimś potrzaskanym, spękanym kawałku chodnika wyrwanego najpewniej z wyższego Placu Szmaciarzy. Wgapiony w fragment bruku zabijał czas, czekając, aż trepy sobie pójdą. Ale czym dłużej czekał, tym bardziej oni tam byli...
Widząc przerażony wzrok Leny Zafon odpuścił. Wzruszył ramionami i poprowadził grupkę w kierunku domu z przybudówką.
- To co, do Ebena, radosna kompanio?
-Brr... nie widzi mi sie wchodzić do tego walącego siem domu strachów... A jak tam ta stara wiedźma dalej siedzi i wypruwa flaki wszystkim, którzy odważą się przekroczyć próg jej chałupy? A potem nas pokroi na kawałki, zrobi sobie zupe, a nasze rzeczy sprzeda jakimś mecherom... - Lena mruczy coś w kółko pod nosem jak mantrę.
-Idźmy w jakieś bezpieczne miejsce zjeść coś, napić sie przyzwoitego bełta, przespać może...- zwraca się do Zafona cicho, nie wkładając żadnego wysiłku w wypowiedź, gdyż sił już raczej nie ma.
Rzeczywiście, choć blada z natury, Lena teraz powoli zaczyna przybierać kolor kredowy...
Ostatni posiłek, jaki sobie przypominasz, Leno, miał miejsce wczoraj wieczorem. U Markusa też siedziałaś kombinując nad kolacją.
Zresztą, choć brzuchy Wasze do pustki nawykłe, tyczy się to wszystkich z Was- za wyjątkiem Bashara, który głodu nie czuje. Luthira, choć krew jego magicznie uzupełniono, wciąż suszy.
Pomysł, ażeby kłaść się spać chwilę przed wiecem chyba nie należy do najtrafniejszych, aczkolwiek zorganizowanie sobie leża na potem wydaje się być niegłupią ideą.
Poza tym, stoicie na środku ulicy już z piętnaście minut. Generalnie, obcinają Was wszyscy w okolicy- i nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jesteście gdzie jesteście (i Waszych aparycji), zachowujecie się jak stado zagubionych jeleni. Trzeba by coś z tym zrobić.
- Dobra ludzie, wyglądamy jak tępaki. Nie wiem jak wy... - Przerwał, uświadamiając sobie, iż użył tego zwrotu trzy razy, co dobrym omenem nie było, a on mocno wystrzegał się reguły trójek... - Ja idę do tego całego Wyrwizęba. Skubnijcie no jakieś żarło i leże, ja sprawię coś na nasze przyszłe bóle głowy. - Rzekł Lüthir, odwracając się na pięcie w kierunku małego sklepiku koło wejścia do Zakopanej. Spoglądał także w stronę "nawiedzonej" rudery, już nie mogąc się doczekać co tam znajdzie. Trepy, tchórze. Ja wam pokażę. Założę się, że siedzi tam jakiś głodny trep co to nie miał domu, więc wymyślił historyjkę o lokalu pełnym duchów, phi! Jeszcze czego, już ja jestem bardziej martwy niż te zjawy.
Idąc przed siebie, nagle spojrzał na małą stertę śmieci, parę belek szmat i metalowe płyty. Spadły "piętro" niżej, potykając się o szpiczasty dach domostwa, a następnie ułożyły się na powrót w tej samej pozycji, napotykając małą platformę z drewna, zawieszoną na ścianie konstrukcji. Ta wioska to gruz, waliła się od dawien dawna i pewnie niedługo może się zapaść. Korozja, złamania i wszystko to, co działało na szkodę Zakopanej Wioski... Popatrzył na ruiny i westchnął cicho, kiwając głową.
- Jest tu kto? Hejże halo! - Rozgłosił swoją obecność, patrząc w czarne pomieszczenie, a następnie drewniane drzwi na końcu korytarza. Cholera, znów ciemności. Myślałem, że chociaż teraz mi to oszczędzi mroku... Wstrzymując powietrze skierował się ku wejściu...
Bashar stał brzez chwilę, wdychając miły smrodek Zakopanej Wioski. Podczas gdy jego kompani dyskutowali o czymś, on rozglądał się po okolicy z zainteresowaniem. Odszedł parę kroków od reszty, zapamiętując każdy kąt i każdą kupę śmieci. Chciał mieć dobre rozeznanie w terenie który bądź co bądz będzie stanowił bazę wypadową drużyny. Jego uwagę zwrócili mieszkańcy tego dziwnego miejsca. Twarde krwawniki... zupełnie jak my pomyślał, odwracając się do drużyny, zaciekle nad czymś dyskutującej. Wyglądają jak banda jeleni... stwierdził z zażenowaniem. Podszedł do Leny i Zafona w momencie gdy Luthir zaczął gadać do siebie przy jednym z domów.
- Chodźcie do owej Radine, którą nasz oprowadzacz raczył nazwać starą rurą. Jeśli rzeczywiście jest tak stara, to na pewno wie, co się dzieje i działo w Zakop... tfu, na Wiejskiej. No i bełt jeszcze nikomu nie zaszkodził.
Robi parę kroków, po czym odwraca się i uśmiecha lekko.
-No co tak stoicie? Chodźcie. Wyglądacie jak banda jeleni, wiecie?
Obrzuca spojrzeniem Luthira, gadającego do sterty śmieci.
- Nic mu nie będzie... chyba - mruczy do siebie, zmierzając w stronę bełciarni Radine.
- No to idziem do tej ich rury. Przy okazji zajrzymy do tego baru i idziem na wiec.
Podczas gdy Luthir rozmawia z kupą śmieci koło domu Wyrwizęba, reszta drużyny kieruje swe kroki ku lokalnemu barowi.
Przed sporym, nieładnym domiszczem, z daleka śmierdząc kiepskim bełtem, krąży spora grupa ludzi i sferotknietych. Niektórzy piją, inni śpią, przysiadłszy na drewnianych belach leżących wzdłuż ścian, dzierżąc drewniane lub cynowe kufle i oblewając się resztką ich zawartości. Pośród pijanych krąży kilka ladacznic reklamując swe wątpliwe wdzięki. W miarę jak zbliżacie się ku wejściu, czujecie narastający smród wymiocin, potu, ciężkiego tytoniu i fermentującego czegoś- czego jednak, nie potraficie określić; lokal wygląda, jakby bez najmniejszego problemu można było w nim nabyć bimber na zacierze ze zdechłego mózgoszkodnika. Nie można jednak powiedzieć, że klientela to jakieś skurle z Placu Szmaciarzy- choć w większości przypadków niechlujni, pijani i brudni, ubrani są całkiem porządnie, po zakazanych mordach zaś widać, że nie są to byle zbieracze, a raczej Ulowe oprychy oddające się rozkoszom dnia wolnego.
Wspinacie się po kilku schodkach i zagłębiacie w półmrocznym wnętrzu; gdyby któreś z Was naprawdę dobrze się przyjrzało, mogłoby dostrzec ledwo widoczny, bury i ociekający napis nad wejściem- Pod Numerem. Ochrony nie ma. Spora sala pełna jest ław, stołów, stolików i zasiadających przy nich trepów. W dymie i smrodzie rozlegają się śmiechy, wrzaski i piski ladacznic, słychać stukot kości i pijackie przyśpiewki; nikt nie zwraca na Was najmniejszej uwagi, za to wszyscy piją w niezwykłym tempie, zupełnie jakby od jutra Pani miała zakazać wyszynku w Klatce. W dalekim, prawym rogu majaczą Wam schody na piętro, naprzeciw zaś Was stoi długi bar. Krąży za nim dość żwawo jakaś starucha, cały czas mamlając wargami, zza których miga kilka butwiejących pieńków zębów; kobiecie tej coś dziwnego dzieje się ze skórą. Kiedy podchodzicie bliżej dostrzegacie co- cała pokryta jest tatuażami, twarz, szyja, dłonie i prawdopodobnie reszta, skryta pod burymi szmatami, w które jest przyodziana; tatuaże przedstawiają numery, cyfry, wzory i ich kombinacje, są różnej wielkości, nakładają się na siebie- jedne już blakną, inne są całkiem świeże.
Dopychacie się do samego baru, otoczeni bełkotliwymi okrzykami w stylu 'Radine, jeszcze dwa!', albo 'Radine polewaj, a żywo!'. Starucha do nikogo się nie odzywa, wypełnia tylko polecenia i odbiera należność szponiasta dłonią. Kiedy mija Was kilkakrotnie, krążąc od jednego końca baru do drugiego, Waszych uszu dobiegają strzępy jakiejś mantry, którą do siebie mamrocze- coś o numerach, złodziejach, cieple, bezpieczeństwie, bliznach i jakimś "Ku'u Yin", ale czy to miejsce, osoba czy też przedmiot, stwierdzić nie możecie. Pewnikiem jej numerolog.
Bashar, czujesz nagle ciepło ogarniające Twój prawy bok i ramię w słodkim zapachu perfum- na ramieniu zawiesza Ci się młodziutka, śliczniutka dziewczyna. W jej otoczonej ognistorudą grzywą twarzy błyszczy dwoje ogromnych, wpatrzonych w Ciebie, szmaragdowych oczu. Co jak co, ale takie dziewoje to po Ulu nie paradują.
- Witaj śmiałku- Mruczy Ci do ucha konfidencjonalnie; ma delikatny i bardzo melodyjny głos- Kim jesteś? Widzę cię tu pierwszy raz... Mam na imię Ornella i, jeśli nie przeszkadzam, chciałabym z Tobą o czymś porozmawiać...- Przerywa, kiedy wpada na nią jakiś pijany, barczysty półbies, którego bezceremonialnie odpycha, aż tamten się zatacza- Czy moglibyśmy wyjść na zewnątrz?- Patrzy na Ciebie z nadzieją- Siedzę tu cały dzień, odganiając tych śmierdzących, miejscowych skurli i czekam na kogoś właściwego... Proszę..?- Uśmiecha się dosłownie ZNIEWALAJĄCO; aż nogi się pod Tobą ugięły. Jej ciepło i zapach w jakiś niezwykły sposób relaksują Cię i wprawiają w dobry nastrój; masz niemal wrażenie, że na zewnątrz tej śmierdzącej rudery, w której właśnie zaczepiła Cię ta nierealna piękność, świeci słońce.
Leno, widzisz jakąś piękną dziewczynę zaczepiająca Bashara i szepczącą mu coś na ucho; nieoczekiwanie czujesz w sercu ukłucie zawiści, zaś do owej dziewczyny po prostu czystą niechęć. Nie Ty jedna, zdaje się- od razu dostrzegasz pełne zazdrości i jawnej nienawiści spojrzenia krążących po sali ladacznic; aż Cię zatrzęsło, kiedy Twój nos musnęła nutka zapachu tego ślicznego rudzielca.
Zafon, obserwujesz z boku całą sytuację i ze zdziwieniem dostrzegasz jak, wyraźnie jak na dłoni, twarz Leny przyjmuje nieprzyjemny wyraz, zaś Bashar, słuchając szeptu obcej piękności, wpada w rozanielenie. W tym momencie ktoś trąca Cię w ramię; obracasz się i widzisz rogatego chudzielca wpatrzonego pożądliwie w bar
- No, zamawiajże brachu albo odbij od blatu, bo suszy- Szczerzy żółte zębiszcza w porozumiewawczym uśmiechu.
-Widzisz? Ta, o... ta dziewka słodka co się przykleja do naszego kolegi- mówi z przekąsem do Zafona- Podejrzanie wygląda to dziewuszysko- Lena szczerzy zęby węsząc coś niedobrego. Takie kobiety zawsze wróżą problemy. Pojawiają się nagle i sieją zamęt.
-Trza nam się dowiedzieć o co jej może chodzić. Jak co knuje, to obiecujem że bedzie cienko piszczeć jak w nią wbije pazury...
- O brzdęk, słonko - odparł z ciężkim uśmiechem Zafon, odsuwając się od lady. - I mam nadzieję, że o nic więcej, bo akurat tego nasz przewodnik za dużo pewnie nie ma. - Zamilkł na chwilę, konstatując Bashara rozbierającego rudą wzrokiem... i nie tylko. - Inaczej nie plątałby się z nami po takich dziurach, czyż nie?
Namyślił się dłuższą chwilę, po czym rzekł:
- Musimy znaleźć jakąś studnię, wody nie mamy. I trzeba kupić jakąś mocniejszą flachę, będzie czym swoje chwalebne blizny czyścić - splunął z dziwnym grymasem na uświnioną podłogę. Jak w chlewie... Już w Ulu bywa czyściej...
Powrócił do baru, odstawszy swoje w kolejce. Na wprost miał tę Radine; Kobieta-numerek, heh, ciekawe czy dorabia po pracy - jeśli tak, chowamy Bashara i w długą.
- Coś mocnego, jeśli można to z butelką.
-Flachę powiadasz...- mruczy Lena, lustrując przybyszkę wzrokiem, który byłby w stanie zabić- Flachę to by się przydało tera obrócić, o tia- dodaje głośniej odwracając się do Zafona.
-Radine, tia? Tak Cię tu chyba zwą. Daj no co, a byle mocne było. Tak na raz.- zwraca się zmęczonym głosem do staruszki, po czym wypija szybkim ruchem to, co kobiecina nalała. Podpiera głowę ręką opartą łokciem o blat baru, myśląc nad sensem pakowania się w to wszystko. Skoro jednak zaszła tak daleko, nie warto byłoby rezygnować z przygody i możliwości poznania samej Królowej.
Na myśl o tej tajemniczej postaci włosy na rękach Leny jeżą się z podekscytowania.
Bashar wchodzi do środka, rozglądając się dookoła. Wewnątrz knajpy jest dokładnie tak, ja możnaby się tego spodziewać. Trepy, skurle i pijaki- jak wszędzie w Ulu myśli. Spostrzega że Luthir nie poszedł za nimi. Same kłopoty z nim. Warto sprawdzić co się z nim dzieje, tak na wszelki wypadek mruczy do siebie. W tym momencie Bashar czuje, że ktoś uwiesza mu się na ramieniu. Odwraca się zaskaczony, i wtedy w nozdrza uderza mu zapach perfum, a on sam widzi najpiękniejszą istotę jaką kiedykojwiek spotkał. Zawodowy zabójca, zawsze czujny, teraz czuje sie jakby połknął język, a nogi drżą mu jakby były z galarety. Urzeczony słucha głosu tej wspaniałej istoty, który wydaje mu się najpiękniejszyw dźwiękiem w wieloświecie. Przechodzi mu przez głowę myśl, co ktoś taki jak ona może robić w tej dziurze, ale Bashar szybko przestaje myśleć nad czymkolwiek, wpatrując się w ową Ornellę jak urzeczony. Jej proźba dochodzi do niego z pewnym opóźnieniem. Gdy już dociera do niego treść wypowiedzi dziewczyny, Bashar nie wacha się ani chwili. Wydaje mu się, że skoro ona o coś prosi, jego OBOWIĄZKIEM jest tę prośbę spełnić.
- O-oczywiście.
Głos lekko załamuje mu się. Bashar bierze oddech, uspokaja się, wyszczerza jak idiota i kontunuuje.
- Chodźmy. Dziewczyna taka jak ty nie powinna siedzieć w takiej dziurze.
Obrzuca knajpę niewidzącym spojrzeniem, po czyw znów wgapia się w Ornellę.
Bashar, cały w skowronkach, i ślicznotka każąca nazywać się Ornellą zmierzają ku wyjściu. Nim którekolwiek z pozostałych członków drużyny ma czas zareagować, na drodze naszej parki staję trzech mężczyzn. Pojawili się niemalże znikąd, tylko złodziejskie doświadczenie pozwala Wam stwierdzić, że siedzieli gdzieś w pobliżu drzwi, w mroku- dla zwykłego trepa wyglądałoby to, jakby cienie nagle zmaterializowały się i nabrały kształtów. Czujecie ukłucie zazdrości- na tle profesjonalnym- uświadamiając sobie, jak zręcznie się poruszają; a także jak się prezentują. Wszyscy trzej noszą czarne jak noc, matowe uniformy, dopasowywane indywidualnie do kształtów ich ciał i wysokie, miękkie buty na pierwszacką elfią modłę; żadna sprzączka i klamerka w ich strojach nie rzuca najmniejszego blasku- wszystkie są wykonane z jakiegoś czarnego metalu i starannie zmatowione- podobnie jak rękojeści ich widocznej broni. Żadnej biżuterii- jedyną widoczna ozdobą, jaką nosi jeden z mężczyzn, jest sieć misternego tatuażu pokrywająca jego twarz; odnosicie jednak wrażenie, że nawet to nie jest po prostu ozdoba, a raczej narzędzie ułatwiające kamuflaż w mroku. Są czyści i ogoleni, co w miejscu, w którym się znajdujecie, rzuca się w oczy. Instynktownie wiecie, kim oni są. Ludzie-Z-Cienia.
Środkowy staje na drodze Ornelli i patrzy na nią z grymasem;
- No, panno Ornello, wybieramy się gdzieś z tym śmiałkiem?- Pyta. Z ust dziewczyny dobiega zrezygnowane jęknięcie.
- Wydaje mi się, że ustaliliśmy zasady, na jakich wolno ci pozostać na Wiejskiej- Kontynuuje tamten
- Oj zlituj że się- Uśmiecha się przymilnie dziewczyna- Tylu ich tu dzisiaj ściąga, co ci za różnica...
- Warunki swojego azylu nie ze mną ci dyskutować, a z Szefową- Przerywa jej- A jak nie możesz zdzierżyć, w tunelach...
- Nie zwykłam żywić się mózgoszkodnikami!- Ornella z kolei przerywa mężczyźnie, gniewnie tupiąc zgrabną nóżką- Ani wysysać szpiku z zombiaków!- Bierze głęboki wdech i uspokaja się. Chwile patrzy w podłogę, potem w oczy Człeka-Z-Cienia, a wreszcie odwraca się do niego plecami, zarzucając ręce na ramiona Bashara, przysłuchującego się w osłupieniu całej tej rozmowie; przysuwa usta tuż-tuż do jego ust i długo patrzy mu w oczy
- Wierzysz w Regułę Okręgów?- Pyta cichutko, nie czeka jednak na odpowiedź- Więc pewnie jeszcze się spotkamy...
Czujesz delikatne muśnięcie różanych warg, cień słodyczy... Ornella zwiewnie mija Ludzi-Z-Cienia, niczym muślin niesiony wiatrem zbiega po schodkach przed lokalem i już jej nie ma. Bashar, masz wrażenie, jakbyś się, obudził ze snu.
Ten, który rozmawiał z Twoją niedoszłą przyjaciółką, przez chwile uważnie Ci się przygląda.
- Pilnuj się- Uśmiecha się i wraz z towarzyszami wracają do swojego ciemnego kąta
Lena, Zafon, spoglądacie po sobie, próbując zrozumieć o co tu chodziło. W momencie kiedy Radine trąca Zafona stawiając przed nim glinianą, zakorkowaną butlę i gestem pokazując '3', z brzucha Leny dobiega donośne burczenie.
Luthir- Ty tymczasem zagłębiasz się w półmroku sklepiku. Choć dom z zewnątrz wydaje się dość przestronny, część sklepowa jest zaskakująco mała; ściany pokryte są girlandami ziół i korali, na półkach między zalegającymi je tomiszczami poupychane są jakieś flakony, alembiki i zaśniedziałe retorty, kości czy zmumifikowane części ciał, ludzkich czy innych, tego stwierdzić nie możesz. Niemalże nabijasz się okiem na szpon nietoperza podwieszonego pod sufitem w towarzystwie podobnych mu, zasuszonych bądź wypchanych ryb, ptaszków i inszych przedstawicieli przyrody-już-nieożywionej; zastanawiasz się, po grzyba komuś suszony nietoperz, kiedy pod stropem piętro wyżej prawdopodobnie wisi dwadzieścia żywych. Za blatem, w blasku solidnego lichtarza siedzi jakiś humanoidalny kształt. Przez moment zastanawiasz się, czy to aby nie kolejny ze sklepowych eksponatów, tudzież trup przywleczony tu celem przerobienia na komponenty- wątpliwości jednak rozwiewa sam podmiot twych rozmyślań, podrywający się na nogi i wyprężający jak struna tak nieoczekiwanie, że aż podskoczyłeś
- Witam panicza, witam!- Skłania służalczo głowę- W czym może pomóc stary Wyrwiząb? Czego potrzeba paniczowi? Może niezawodna mikstura lecząca najstraszliwszego kaca, za jedyne dwadzieścia miedziaczków? Niezawodna maść na liszaję za trzydziesci? Amulecik Nieskończonego Wzwodu? - Mruga znacząco- Prawdziwa okazja, śmieszne dwie stówy! Stary Wyrwiząb ma wszystko!
Przyglądasz się alchemikowi-renegatowi z zainteresowaniem; wysoki i długi, ale chudy jak tyczka, ubrany jest w jakąś chlamidę, która kiedyś mogła należeć do prawdziwego czaromiotacza, jednakże brudną i poplamiona do tego stopnia, że nie zdołałbyś odcyfrować deseniu nawet w świetle szczytu. Wrażenia 'pociągłości' całej jego postaci dopełniają długie, cienkie wąsy zwisające niemalże do jego brzucha. Głos ma skrzypliwy jak stare koślawe krzesło, a pomarszczony jest jak suszona śliwka. Nienaturalny błysk jego oczu każe Ci przypuszczać, że znajduje się pod wpływem jakowegoś własnego specyfiku- to jednak akurat bardziej Cię uspokaja niż niepokoi; jeżeli zażywa to, co produkuje i żyje, powinien być godzien zaufania jako alchemik.
Owymi błyszczącymi oczami spogląda na Ciebie wyczekująco.
- Łoo-ho! - Lüthir podskoczył do góry gdy okazało się, że wcześniej wyglądające na martwe truchło ciało poruszyło się i poczęło monolog.
Cichy sklepik, naprawdę cichy. Nieco ponure i melancholijne przedmioty na półkach i szafkach odstraszały mówiąc o jakiejś wiedźmie zamieszkującej to. Wywary nie wywary, części dziwnych zwierząt, kto to trzyma? Z drugiej jednak strony mężczyzna przed nim zdawał się być mocno obeznany w temacie. Już tylko patrząc na niego mógłby dać mu ratować swoje życie.
- Witam pana ogrodnika, otóż... - Powstrzymał się na chwilę przed dalszymi słowami przeciągając ostatnie i sprawdzając sakiewkę. Gdy dostrzegł, że wszystkie jego pieniądze to ledwie dwadzieścia miedziaków i różnego rodzaju ozdóbki, znów rozpoczął zdanie. - Chciałem oznajmić, iż intryguje mnie jakiś mocny trunek. Nie dla mnie, raczej dla pewnego niewygodnego jegomościa. W miarę tani, może to być nawet smarowidło na broń z jadem, byle działało. - Fey'Ri spojrzał na sprzedawcę porozumiewawczo, mając nadzieję na odpowiednie odgadnięcie jego intencji bez pytań natury osobistej a może jedynie technicznej. Może by mu tak coś podwędzić? Zobaczymy jaki zdrowy jest ten chłopak.
Bashar stoi przez chwilę z dosyć głupią miną. Nie wie co o tej sprawie myśleć, zwłaszcza że wszystki potoczyło się tak szybko. W głowie zostaje mu ostatnie zdanie Ornelli. Reguła Okręgów? Sporo trepów wierzy w takie bzdury. Prawda jest taka, że jeśli wymyślisz jakąś regułę, to na pewno znajdziesz sporo przypadków ją potwierdzających. Dopiero po chwili zdaje sobie sprawę jak nieostrożnie się zachował. Ornella mogła równie dobrze wbić mu sztylet w plecy! Postanawia w przyszłości bardziej uważać na kobiety. Nigdy nie wiadomo, kiedy cie taka zachwyci, zauroczy, a potem ani się obejrzysz i zarobisz kosę. Jest pare osób które chętnie by mnie uciszyły, a taki sposób zabójstwa zdaje się być skuteczny. Zdając sobie sprawę z tego, że jest obserwowany, stara się zachowywać tak jakby to zdarzenie mało go przejęło i stanowiło niewielkie urozmaicenie dnia. Uśmiecha się lekko, spogląda na drzwi którymi wyszła Ornella, wzrusza ramionami po czym odwraca się do Zafona i Leny. Zapesza się lekko, widząc że oboje bacznie mu się przyglądają. Nagle do głowy uderza mu zapomniana gdzieś myśl- Luthir! Gdzie on sie podziewa?! Jak sie wplątał w jakieś kłopoty... Miałem go poszukać! myśli lekko przerażony. Natychmiast też odwraca się do drzwi i zaczyna spiesznie iść w ich kierunku.
Spychając Bashara, trepów i resztę tałatajstwa na brzeg podświadomości, Zafon myślał intensywnie. Co to za butelka? Jakie "trzy"?
Szeptem i półgębkiem - to ostatnie niepotrzebnie, w tym mroku i tak dupy własnej nie widać - zwrócił się do Leny:
- Myślisz, że chodziło o tego... Ebena? - Na wypadek, gdyby nie zrozumiała, pokazał trzy palce. Butelka już dawno wylądowała w bezpiecznym miejscu, na dnie torby między ziołami i szmatami. Podrapał się po spalonej stronie łba, spaloną ręką.
Myśli wracają na swoje miejsce.
- A gdzie ten patafian koziogłowy? Trza znaleźć skurla, zanim se krzywdę zrobi! - Wzrok Bashara wyrażał jednoznaczną aprobatę.
Bogatszy o nowe znajomości, nowe pytania bez odpowiedzi i butelkę Pani raczy wiedzieć czego, Zafon skierował się w stronę drzwi.
- E, Ty, rabogęby!- Rozlega się skrzek Radine, najwyraźniej skierowany do Zafona- Trzy miedziaki, cwaniaczku!
Towarzystwo wokoło spogląda na Półłba z dezaprobatą
- "Cosik mocnego" się chce, ale płacić to już nie ma komu- Warczy stara- Nie ze starą Radine te numery, na numerach to Radine się zna! Płać!
Bashar, tymczasem stajesz w drzwiach speluny i toczysz wzrokiem po okolicy- Luthira niestety nigdzie nie widzisz.
Lena, z przerażeniem obserwujesz towarzyszy, którzy najwyraźniej serio zbierają się do wyjścia. Masz wrażenie, jakby Twoje wnętrzności skręciły się na kształt wyżymanej szmaty, do ust powoli napływa ślina z delikatną nutką żółci. To jest Głód przez duże 'G'.
Luthir, Ty tymczasem oddajesz się rozkoszom handlu. Wyrwiząb roztoczył przed Tobą wizję nawet szerszą, niż się spodziewałeś
- Na osobnika, powiada panicz? Znajdzie się i trunek, i smarowidełko... Życzy sobie panicz jegomościa uśpić czasowo czy permanentnie? Za odpowiednią cenę można go nawet sparaliżować, tak, żeby wciąż czuł, a paluszkiem nie ruszył, doskonałe, kiedy chcemy kogoś odrobinkę potorturować- Mruga- Na ostrze krem, żaden problem, ale w walce różnie bywa, ale stary Wyrwiząb dba o klienta, dobrą radą posłuży... Nie bezpieczniej grot do kuszy, na ten przykład? Ale to wciąż mało subtelne... Bezbarwna, bezzapachowa forma doskonała, żeby podać to posiłku... Od kuchni jednak czasem trudno się dostać, wie panicz, za to dziewuchę każdy weźmie, jak sama przyjdzie- może więc uformować pomadkę, usta takiej nasmarować i wrogu podstawić? Chyba, że panicz na dziewuchę właśnie szuka specyfiku, to możemy i perfumki podstępne obmyśleć, albo kwiatek nasączyć, niech jeno powącha... Co tam paniczowi po głowie chodzi, niech panicz mówi śmiało, u mnie tajemnica zawodowa obowiązuje, a poradzę tylko lepiej.. Ja wiem, że panicz tu pierwszy raz, widzę przecie, nieufny jeszcze, ale stary Wyrwiząb wie, jak sprawić żeby klient do niego wrócił... Wystarczy klienta zadowolić, czyż nie?- Znowu mruga.
- No, widzę przed sobą prawdziwego magistra w sztuce alchemii. - Rzekł pół-elf, obracając się na pięcie o sto osiemdziesiąt stopni, po czym bez pośpiechu podszedł do jakiejś małej półeczki z wywarami. - Czy pan się tutaj aby nie marnuje? W Ulu trudno o tak wyrafinowaną obsługę, a co dopiero w podziemiach dawno zakopanych przez unoszących się nad ziemią. - Przeczytawszy napis na małej plakietce koło jednego z wywarów głoszącą "mocz wargulca", szybko odsunął się i znów spojrzał na sprzedawcę. - Myślę, że szukam czegoś... Paraliżującego. Z ustępującym efektem, lecz powoli. Poza tym, obezwładniający zapach nie pozostawi po mnie kłamstwa ofierze, nieprawdaż? - Lüthir uśmiechnął się złowieszczo, wlepiając swe lustrzane ślepia w alchemika. Niezły jest, naprawdę dobry...
Lena bacznie przygląda się całej scence, która zaszła między Basharem, a tymi podejrzanymi typami.
Patrzy spode łba mrużąc oczy, analizując sobie wszystko: wygląd, zachowanie i gadkę tych gości.
Dochodzi do jednego wniosku: oni znają drogę do Królowej.

-Zafon... Chyba musimy wybrac czy szukac tego zawszałego trepa Luthira, czy szukac kłopotów. Bo widzisz Zafon, kłopoty zaprowadzą nas do Niej...- tu Lena ścisza znacząco głos, przenosząc pełen fascynacji wzrok na towarzysza- Te skurle co sie ciulać chciały z Basharem muszom Ją znac.
Bashar przetoczył wzrokiem po ulicy, nigdzie jednak nie dostrzegł Luthira. Gdzie też tego trepa wcięło... zastanawia się. Po chwili namysłu postanawia poszukać pod domem, pod którym ostatnio widział półbiesa gdy ten gadał sam do siebie. Idąc w jego kierunku, próbuje oszacować, ile czasu pozostało jeszcze do przeciwszczytu i spotkania.
Wysłuchawszy śpiewki baby, która zapewne byłą jednocześnie karczmarzem, dziwką i burdelmamą, Zafon wcisnął jej w rękę trzy miedziaki. No to rozwiązała się zagadka. Zaraz naciągnął kaptur na półłeb i ruszył zdecydowanie ku drzwiom.
- ...zaprowadzą nas do niej...
Słysząc słowa Leny przystanął; obejrzał się na nią.
- No dobra, to jaki masz plan?
- Jako żywo, paniczu, niech mnie mózgoszkodniki zagryzą jeśli wiem, co masz na myśli- Odpowiada Ci, Luthirze, alchemik, najwyraźniej mając na myśli twoje ostatnie zdanie- Ale co trzeba, znajdziemy. Niech panicz poczeka momencik, miedziaczki przygotuje, a ja podskoczę do składziku- rozumie panicz, specyfiki trzeba przechowywać w odpowiednich warunkach...
Wyrwiząb znika na zapleczu, zostawiając Cię samego.
Bashar, dojście z 'Pod Numerem' do sklepu Wyrwizęba zajmuje Ci może minutę, wliczając w to przyuważenie znajdującego się w środku Luthira. Zupełnie nieoczekiwanie wygląda na to, że tym razem nie halucynuje, nie gada sam do siebie ani nic w tym guście; całkiem jakby... najzwyczajniej w sferach robił zakupy! Niesłychane.
Do przeciwszczytu zaś, jak szacujesz podle swego wyczulonego biologicznego zegara, pozostało Wam nie więcej niż pół godziny. A choć oznaką klasy jest pojawić się na przyjęciu już po jego oficjalnym rozpoczęciu, wspominasz słowa Przystojniaczka, który oprowadził Was po Zakopanej Wiosce- spóźnienie nie jest wskazane. I pomimo faktu, że Dom Oja oddalony jest o kilkadziesiąt stóp, masz dziwne wrażenie, że Waszej kompani trasa ta może zająć całkiem sporo czasu. Pod wpływem owych myśli na ustach majaczy Ci nieświadomy, złośliwy uśmieszek. Gdy tak spoglądasz z daleka na budynek, w którym ma odbyć się wiec, Twoją uwagę zwraca niemały tłumek przed nim, i powoli ściągające w tamtą stronę malownicze towarzystwo o podejrzanych aparycjach, jakieś alubiesy, półelfy, półorki i wszelakie inne metyskie rasy, sporo ludzi, a nawet dwa bariaury. Na Twoich oczach w jednym z okolicznych zaułków mrok zostaje rozświetlony błękitnym blaskiem portalu, z którego wychodzi trzyosobowa drużyna zakapturzonych postaci; rozglądają się i podążają w kierunku zebranej przed Domem Oja około trzydziestoosobowej grupy. Domyślasz się, że wszystko to Wasi konkurenci.
- Czarująco. - Rzekł do siebie z cicha Lüthir, pozostawiając w spokoju szafeczkę z wywarami ze zwierza.
Podszedł natomiast do małego regału naprzeciw wejścia do zaplecza i zaczął z wolna przyglądać się miksturkom, wywarom i eliksirom nań stojącym. Takie chrzty jak "Paszczak", "Kulawe oko Trokopotaki" czy "Jeżyna" tylko utwierdziły go w przekonaniu, że Wyrwiząb nie jest byle kupcem. W końcu ktoś z takim zaopatrzeniem, trzymający mocne produkty na składzie nie może nie być przygotowany na kradzież. Na pewno nie w takim miejscu jak Wiejska Ulica. Oprychy, bandyci, gnoje same, a jakiś tam Fey'Ri z doświadczeniem nabranym w Ulu? Trzeba być obiektywnym, to nie może się udać.
- Kurwa... - Przeklnął, widząc Bashara zbliżającego się chodem do sklepiku. Deptał po śmieciach niemal tak głośno, jakby chciał by coś go przygniotło. Co prawda wokół nie było nikogo, ale nie zmieniało to faktu, iż prowokował los, przyglądając się zgromadzeniu przy Domu Oja. Czego znów może chcieć twój ogródek? Podlania do szpicu?...
-Najsampierw wyjdziem stond- rzuca Lena zabierając się do wyjścia- Musimy znaleźc tych trzech trepów, oni coś wiedzą. Widziałeś jak wyglądali? Takich spotyka sie raz na ile. Idziemy poszukac reszty, trza nam jeszcze zaliczyc zebranie...
Bashar uspokaja się nieco, widząc że Luthir nieco znormalniał. Nie podoba mu się jedynie spojrzenie jakim półbies obrzuca półki- zupełnie jakby oceniał szanse kradzieży. Bashar wątpi żeby odważył się on na coś takiego- w końcu kupcy tutaj muszą być pod opieką Królowej, ale mimo wszystko postanawia wejść do środka, tak na wszelki wypadek. Ma nadzieję na to, że Zafon i Lena nie wplączą się po drodze w żadne tarapaty To Luthir zawsze komplikuje sytuację. Ten trep jest zdolny do wszystkiego mruczy do siebie. A właściwie... to ile razy już mówiłem o nim 'trep'? Cały czas. I pewnie cały czas będę mówił. Trep, trep, trep. Dorzuca jeszcze na głos przekleństwo w pierwszackim języku. Nie tracąc czasu wchodzi do domu kupca, rzucając jeszcze wzrokiem na tłumek pod domem Oja i drzwi tawerny.
Bashar wlazł do ciemnego pomieszczenia, otwierając drzwi i nic nie mówiąc spojrzawszy na Fey'Ri. Obaj badali się tak wzrokiem przez może minutę, aż Lüthir rzucił z lekką nutką groźby.
- Czego? Spokojnie nie mogę zakupów zrobić? Ledwo wlazłem a ty już za mną. - Jego oczy zalśniły na ciemny odcień pomarańczy. Wydusił z siebie cichy jęk politowania i kontynuował. - Radziłbym ci obczaić tych skurli co wyszli z portalu, ptaszku...
Luthir, alchemik-renegat wraca ze szczelnie zamkniętym garnuszkiem pod pachą
- Już wracam, paniczu, już jestem- Zwraca się do Ciebie szczerząc pożółkłe zębiszcza- Paraliżujący, jak panicz sobie życzył! Z jadu najczerwieńszych, Baatoriańskich centypedów... Działa około półtorej godziny...
Nagle dostrzega Bashara
- Nowy klient!- Uśmiecha się szeroko- Witam, witam, już służę, jeno dokończę z tym tutaj paniczem!- Wskazuje na fey'ri, po czym wraca do przerwanej z nim rozmowy
- To jest koncentrat- Tłumaczy otwierając pojemnik i prezentując zawartość, przezroczystą, pomarańczową maść, przypominającą biesi glut- Można nałożyć na ostrze, lub rozcieńczyć w najzwyklejszej wodzie i podać w dowolny sposób. No, to ile panicz zamierza wydać..?- Kończy, ustawiając na środku lady misterną wagę i skalując ją starannie, a w oczach jego płonie dobrze Ci znany blask miedzi.
- Trzy po pięć starczy. - Odrzekł, kładąc miedziaki na stole koło wagi.
W zupie mikstury pływało parę gęstszych glutów, niemal przyprawiających o mdłości. Wyglądały okropnie, szczególnie z ich brzydkim kolorem, pogłębiającym uczucie patrzenia na śpik Abishai. Ale skoro miało działać...
W ten sam czas Bashar gapił się jakby z fascynacją i z przerażeniem na maź w metalowym garncu, spoglądając a to na wywar, a to na Fey'Ri.
- To krupnik.
Luthir, przyglądasz się Wyrwizębowi, który zręcznie odważa mniej więcej dużą łyżkę galarety- ilość która wystarczy mniej więcej na pokrycie ostrza miecza. Lub dwóch, trzech sztyletów.
- Proszę bardzo- Mruczy do siebie starzec- Pełne działanie, dawka dla dwóch zdrowych, rosłych ludzi. Lub, relatywnie krótsza, dla kilku mniejszych- Mruga, napełniając mazią malutkie, drewniane pudełeczko. Nie jest to najczystsze pudełeczko jakie w życiu widziałeś, ale z drugiej strony, zawartość to nie batystowa bielizna. Wyrwiząb odwraca się do Bashara zacierając ręce
- Już jestem do dyspozycji szanownego klienta- Uśmiecha się szeroko- Czego szanowny klient sobie życzy? Może niezawodna mikstura lecząca najstraszliwszego kaca, za jedyne dwadzieścia miedziaczków? Niezawodna maść na liszaję za trzydziesci? Amulecik Nieskończonego Wzwodu? - Mruga znacząco- Prawdziwa okazja, śmieszne dwie stówy!- Recytuje swoją formułkę- W czym może pomóc stary Wyrwiząb?
Zafon, Ty tymczasem wciąż czekasz na Lenę zbierającą się do wyjścia.
-Dzięki, nie tym razem. Przyszedłem tu po towarzysza- Bashar rzuca niechętne spojrzenie na Luhira po czym kontynuuje- Jak będę czegoś potrzebował w przyszości to chętnie tutaj wstąpię. Widać, że asortyment jest bogaty.
Po tych słowach zabójca momentalnie przestaje zwracać uwagę na sprzedawcę i zwraca się do Luthira.
- Zbieraj się trepie. Niedługo spotkanie, a musimy jeszce zgarnąć resztę drużyny.
Gdy mówi 'drużyny' w jego głosie pojawia się ledwo wyczuwalna złośliwa ironia.
Korzystając poniekąd z chwili zastoju, jaką właśnie przeżywała Lena, Zafon spróbował wygrzebać interesujące informacje ze słowotoku "oprowadzacza". Nie wiedział zbytnio, czego dokładnie szukają, poza Królową oczywiście. Teraz znajdowali się w karczmie... Karczmie Radine, która miała być ostatnią żyjącą za Faroda osobą w tej dziurze. Czyli jedyną, która widziała przybycie cmentarnych hien. A więc i Królowej. O ile sama nią nie była...
Lawirując między klientami, Zafon podążył z powrotem do lady, samemu nie wiedząc, na ile mu się zda ta eskapada. Zauważywszy ją, podbił do starej Radine i zaczął śpiewkę:
- Pani kochana, można na słówko? - zaczął pokornym, ale zdecydowanym głosem. - Wybaczy pani tamten nietakt, właściwie to ja od razu do pani w sprawie tutaj. - To mówiąc uścisnął jej pomarszczoną dłoń, w której dziwnym trafem znalazło się dziesięć miedziaków. - Czy można na słówko?
Zafon miał wielką nadzieję, iż zajście nie wzbudzi podejrzeń, szczególnie w takim tłumie, mimo to jednak w trakcie rozmowy stopniowo zniżał ton i nachylał się bliżej. Oczywiście, przeprosiny jak najbardziej na miejscu, choć nieznajomy pragnący być sam na sam z szefową... Pani jedna wie, jak to się potoczy. A przecież chciał jeszcze zajść do Ebena, na wiec no i ta stodoła Marty Szwaczki...
Zafon, nie musisz przejmować się manierami- wielu klientów w lokalu rozmawia półgłosem czy też nachyla się ku sobie, czy to by uniknąć nasłuchu ze strony obcych, czy żeby przebić się wokalnie przez harmider panujący wokoło. Radine, obsłużywszy najpierw kilku klientów, znajduje wreszcie moment dla Ciebie; kiedy wciskasz jej miedziaki w dłoń, zadziera głowę
- Więcej bełta..?- Zaczyna skrzekliwie, ale kiedy przerywasz jej wyjaśniając pokrótce o co Ci chodzi, spogląda na Ciebie ni to z rozbawieniem, ni to z politowaniem. Łapie Cię szponiastą łapą za rękę, czujesz monety spadające z powrotem w Twoją garść
- Co ja, wyglądam jak oprowadzaczka?- Mógłbyś przysiąc, że ton jej jest niemalże wesoły- Ja tu ino bełta polewam! Chcesz gadać, gadaj z podobnymi sobie, synu! Na gadki o historii tej dziury nie mam ja czasu, a jak chcesz poplotkować o tej szczeniarze, co ją tu Szefową tytułują, popytaj krwawników z jej bandy... Za tę miedź nakarm lepiej przyjaciółkę...- Klepie Cię w ramię i człapie obsłużyć kolejnych zamawiających. Nie musisz być mądralą ze Skrzydlatej Wieży, żeby wywnioskować z jej tonu, że nie będzie z Tobą gadać nie dlatego, że boi się, czy za mało miedzi zaofiarowałeś- ale dlatego, że po prostu ma to wszystko głęboko w rzyci. Ona tu ino bełta polewa.
Bashar stanął na chwilę czekając na reakcję Luthira. Gdy ten jednak nie chciał się ruszać i uparcie wpatrywał się w sklepowe półki, zabójce ogarnęła nagła irytacja. W tym fachu lekceważenie jest uznawane za ogromną obrazę. Bashar przyglądnął się uważniej kudłaczowi. Zauważył, że ciągle trzyma on pudełko od Wyrwizęba. Przez chwilę stał w miejscu, najwyraźniej myśląc nad czymś. Potem ruszył wolnym krokiem w stronę Fey'ri. Ten patrzył w stronę okna, o ile w chacie w ogóle było okno- Bashar był skoncentrowany na Luthirze i nie zwracał uwagi na wystrój wnętrza. Wszedł mu niespiesznie w kadr, zauważając z rozbawieniem że kudłacz odwrócił głowę. O to mu chodziło. Nie był zdenerwowany, nie czuł nawet złośliwości, tylko rozbawienie z tego co zaraz miało przydarzyć się niepokornemu kompanowi. Bashar miał zamiar wykorzystać odruchy, które, jak rozumował, musiały być u nadpobudliwego kudłacza szczególnie mocne. Gdy do Luthira dzielił go już krok klasnął lekko w dłonie. Luthir odwrócił się. Bashar szybko pokazał ponad jego ramieniem na półkę mówiąc
- Hej, patrz na to!
Miejsce, które pokazał, było dokładnie wybrane. Fey'ri miał maksymalnie odrócić głowę, stojąc jednak ciągle prawie przodem do Bashara. Gdy Luthir instynktownie spojrzał w pokazane miejsce, nie czekał ani chwili. Błyskawicznie doskoczył do Luthira, jedną ręką sięgając po pudełko, a drugą łapiąc go za wystający z kudłów rożek. Razem z kudłami. Miał zamiar zrobić to tak, żeby Fey'ri nie mógł się nijak wyrwać.

Strona 3 z 61, 2, 3, 4, 5, 6

Pokrewne tematy