Strona 1 z 61, 2, 3, 4, 5, 6

Kwiat Z Ogrodu Bólu

Prolog

Każde z Was zna Jednookiego Markusa. Chłop wiekowy chyba jak samo Sigil, szanowany przez wszystkich starych łowców jeleni, legenda wśród młodszych w tym środowisku; barczysty, ogorzały, ze zmierzwioną brodą, mimo niezliczonych lat na karku wciąż ruchami zdradza zwodniczą szybkość i precyzję starego zabójcy. Dziś siedzi za poharatanym barem w swoim lokalu, który, jak niesie śpiewka, nazwał na cześć najgorszych w jego przekonaniu bandytów w Klatce- 'Guwernat'.
Większość doliniarzy, włamywaczy i nożowników zna to miejsce, ukryte przed wzrokiem zwykłych przechodniów i oczywistych funkcjonariuszy w jednej z odnóg tuneli gigantycznego śmieciowiska, kilka minut drogi od Placu Szmaciarzy. Szeroka, niska sala, o pokrytym pajęczynami stropie podpartym kilkoma solidnymi zardzewiałymi szynami, daje przyjemne schronienie w mrokach swoich kątów; solidne ławy porozstawiane są niedbale po pokrytej poczerniałą krwią i rdzawymi plamami podłodze, kombinacji płyt z ciemnego metalu łączonych grubymi nitami. Na ścianach wiszą łańcuchy, wyleniałe futra i wyblakłe, szorstkie tkaniny, gdzieniegdzie zaś kaganki rzucające nikły blask. Tu można spokojnie pogadać z paserem, posłuchać bieżącej śpiewki z Ulicy, uwalić się bełtem czy zaplanować akcję; jeśli zaś udało Ci się zjednać sobie sympatię Markusa, ten zawsze chętnie pomoże doświadczonym zdaniem. Tu, w jego obecności i za jego przewodnictwem nieraz miały miejsce Ulowe dintojry. To on nieraz podrzucał Wam kontakty czy pomysły na drobne strzały, wiedziony legendarną już życzliwością dla dorastających w slumsach Sigil młodych Uliczników.
Późnym popołudniem dzisiejszego dnia w 'Guwernacie' było spokojnie- ot, para parchatych Zbieraczy roztaczająca wokół siebie smród karbidu, zasuszony, nieprzyjemny dla oka zerai, dwie ulicznice, poprawiające sobie nawzajem makijaż. W zatęchłym powietrzu unosiły się gorzkie smugi dymu z fajki Markusa, pogrążonego w cichej rozmowie z jakimś mężczyzną.
Każde z Was siedzi osobno i samotnie. Znacie się z widzenia- przystojniaczek Fey'Ri, którego można było czasem zobaczyć popisującego się magicznymi sztuczkami, dziwny typ z dziwną gadką; jego przeciwieństwo, kaduk o poparzonej mordzie i nieprzyjemnym spojrzeniu czerwonego pozbawionego powieki lewego oka, najwyraźniej lubujący się w różnych ostrzach, gdyż tylko na widoku ma ich co najmniej kilka; i białowłosa dziewczyna, również sferotknięta, wyprzedzona sławą swego lepkorękiego brata który, nim gdzieś się zaszył, często dawał o sobie znać na Ulicy. Pierwszym głośniejszym dźwiękiem jest trzask drzwi zamykających się za rozmówcą gospodarza. Chwilę potem Markus chrząka i gestami woła Was do siebie. Podejrzliwie popatrując na pozostałą dwójkę i na Jednookiego, podchodzicie do baru. Stary wystukuje popiół z cybucha na poplamiony blat popatrując na Was uważnie spod krzaczastych brwi; w jego czarnym jak węgiel lewym oku błyszczą te same co zwykle, niebezpieczne iskierki. Prawe, jak zwykle, jest przerażająco martwą, nieruchomą protezą z obsydianu.
- No i co się tak czaicie, hę?- Pyta wodząc wzrokiem od jednego do drugiego- Nie znacie się jeszcze?
Znowu patrzycie po sobie, na co Markus odpowiada grymasem, który chyba miał być uśmieszkiem.
- No, to się poznajcie. Jest robota dla Królowej Złodziei.
Te słowa jakby rzuciły na Was pewien czar. Każde z Was od małego słyszało opowieści o 'Królowej Złodziei', Uliczne legendy, ciekawe oczywiście, ale z wiekiem wkładane między bajki. Od kiedy wyrośliście, żadne z Was nie zna nikogo, kto by o niej gadał na poważnie. Oczywiście, gadka wspominała, że wokół Królowej istniała organizacja otoczona zmową milczenia, ale takie opowiastki są pełne różnych takich szczegółów. Gadka wspominała również, że Królowa kradła we wszystkich sferach Wieloświata i nikt nigdy jej nie tyle nie złapał, co nawet nie nakrył, że zabijała devy i demony ciosem w plecy, że umie znikać na życzenie, nie zostawia śladów na suchym piasku, że ukradła kiedyś topór funkcjonariuszowi Harmonium prosto z ręki, a Pani ostrze z korony i tak dalej w ten deseń. Ale teraz nie gada o niej jakiś uliczny łach, tylko Jednooki Markus.
- No co się tak gapicie?- Śmieje się, ale po chwili znowu zaczyna mówić półgłosem- Znam Was troje nie od dziś, dobre z was krwawniki i jęzor umiecie trzymać za zębami. Czas wypłynąć na szerokie wody- Znowu uśmiech; macie wrażenie, jakbyście słuchali starszego brata. Ale Markus już taki jest i wszyscy o tym wiecie- Do przeciwszczytu musicie być w Zakopanej Wiosce, a nie dajcie ciała, bo zlecenie poszło w kilka miejsc.
Znowu to samo! Kolejna legenda! Podobno dawno temu ktoś znalazł ulicę zapomnianą przez Panią i Dabusy, zagrzebaną gdzieś pod Ulem- i oto Markus o niej mówi, jakby była rzeczywistością! Jakby bajki nagle ożywały, czujecie jakiś nieznany dreszczyk na karku.. A może Jednooki się z Was nabija? Ale.. Niee, nie wygląda na to. Uśmieszek na jego pomarszczonym pysku sprawia wrażenie, jakby cieszył się z ofiarowanego Wam prezentu? Co jak co, ale Ulica wyostrza intuicję.
- Nawet nie pytajcie o drogę, bo byłem tam kilka lat temu, a koziołki Pani w międzyczasie zajęły się Placem Szmaciarzy tam, gdzie kiedyś można było znaleźć przejście. Ale wierzę, że dacie sobie jakoś radę. Jedno co poradzę, i znaleźć wioskę i wykonać robotę, będzie Wam lepiej w grupie...
W tym momencie do 'Guwernata' wtacza się grupa kilku osób o podejrzanych aparycjach- choć, w zasadzie, inne osoby tu nie zaglądają. Markus kiwa Wam głową i odchodzi na drugi koniec baru głośno zagadując przybyłych, Was zaś pozostawiając ze sobą nawzajem i swoja ostatnia poradą- a porada Markusa jeszcze nigdy nie okazała się trefna. Poza tym, każde z Was odczuwa w podświadomości jakiś cień majaku o Regule Trójek...
I że trzeba by coś w końcu powiedzieć.
Wszyscy patrzą po sobie, jak gdyby ktoś starał się walczyć o to, by mówić ostatni. Ale nie żem ja taki. Hah, trepy. Założę się, że Kaduk to kwintesencja zła i twierdzi, że wypatroszy każdego, kogo spotka. Phi! A kobitka pewnie czysta jak łza i nigdy się nie puściła. Pewnie czeka na jedynego, albo co. Sami śmiałkowie się zebrali, szkoda tylko, że nie za bardzo wiem o co w tym chodzi, cholera... Markus przegina. I jeszcze mi bełta nie postawił... Hej, chwila. A ta nowa istotka czego tutaj? Jej nie widziałem nigdy tutaj z Markusem, tej stęchłej duszyczki...
Lüthir odwrócił się do reszty, oparł wygodnie ramiona o bar, sięgnął po plecak, przerzucił go przez ramię, odpiął guzik, po czym wyjął z niego mały gwóźdź. Plecak znów zawiesił na swoje lewe ramię, a prawą ręką zaczął grzebać gwoździem w swych żółto-niebieskich, ostrych zębach. Podrapał się po białych, przetłuszczonych włosach pełnych spinek i koralików, a następnie posłał spojrzenie do dziewczyny. Wszyscy bacznie go obserwowali, za chwilę miał coś powiedzieć. Ale nie, on nadal czekał. Odchrząknął mocno, rozleniwił się jeszcze bardziej i... Czekał. Czekał, by chwilę później poprawić sobie włosy i odsłonić swoją piekielnie przystojną twarz i szkliste oczy. W końcu odezwał się.
- Zwykle Markus rozdziela pomiędzy gości po trzy bełty, tera tego nie zrobił, a z tego co widziałem, tym szmatom w rogu i cuchnącym zbieraczom też nie dał piwa. Czyli ani im, ani ladacznicom, ani nam. Zawsze mi daje trzy miedziaki, żebym go nie zaszlachtował. Nie zrobił tego przez ostatnie trzy dni. W powietrzu czuję kadzidło, dzisiaj rozpalił trzy, nie cztery, jak ostatnio. Na ścianie widzę trzy skóry Tuskampy, zwykle wieszał dwie, bo nie zabili mu więcej i nie sprzedali. Też to czujecie, co? - Popatrzył na wszystkich, jednak oni tylko wymienili spojrzenia pomiędzy sobą i wpatrywali się w niego.
Małomówne trepy chyba znalazłem. I to mają być śmiałkowie? Jezu! Przecie już Modron byłby lepszym towarzyszem! Takie ogrody to oni moją sobie zaskalpować pod Iglicą.
- Dobra, widzę, że was to nie rusza. Może ta tutaj panna by coś powiedziała? Co, białowłosa?
- Bełta za darmo to możesz dostać z kuszy- Słyszysz śmiech Markusa z drugiego końca baru; ucho najwyraźniej ma czułe jak elf- Każdy dostaje, za co płaci, to nie przytułek Ponuraków! I nie popisuj się przed nowymi znajomymi zanim się w ogóle poznaliście. Zaszlachtował, ha!- Po czym jednooki wraca do rozmowy z nowo przybyłą klientelą. Dobiegają Was przekleństwa i rechot. Siedzący najbliżej Zbieracze patrzą na Fey'Ri z wyrzutem i wracają do swojej cichej rozmowy.
Kobieta stanęła tyłem do blatu baru, oparła się o niego wygodnie plecami, po czym przeleciała wzrokiem po barze. Zatrzymawszy spojrzenie na kudłatym-elfo-podobnym skrzywiła się z niesmakiem. Jakież czekało ją zaskoczenie, gdy mężczyzna ukazał swą twarz.
Zdaje się, że z jej lekko uchylonych ust było słychać ciche "och", pełne niedowierzania.
Odwraca od niego głowę i reaguje dopiero na słowa mężczyzny.

-Szpicuj się, kundlu-syknęła odruchowo- Niby po co mam do Ciebie gadać?
Lüthir stanął nieco oburzony, patrząc na Lenę. Zdawało się, że zjada ją wzrokiem, jego oczy były... Zmiennobarwne, a przynajmniej tak wydawało się Leni. W końcu jednak parsknął z pogardą i skierował głowę w stronę Markusa. Znowuż posłał okrutne spojrzenie, a chwilę później odgarnął włosy za prawe ucho i krzyknął:
- Nowymi znajomymi? Tymi tutaj krwawnikami! Tymi tutaj! Dokładnie tymi, o tak! To nie znajomi. Markus, skąd ty wytrzasnąłeś tę pyskatą niewiastę!?
Lüthir odwrócił się w jej stronę, ta zdawała się być nieco oburzona. Stanął przed nią trzymając ręce na biodrach, pokiwał głową, by za chwilę powiedzieć:
- Kundlu? Kundlem nie jestem, smarkulo. Swoje na karku mam. Kundla pewnie całujesz, gdy czujesz się obrzydliwie, co? Sferom dzięki, że jakiś kundel cię w ogóle szanuje i nie gryzie z głodu. Albo po prostu tak śmierdzisz, że ani jeden nie chce potem z płuc wydychać zapachu krochmalonej bielizny Ulicy, co? - Lüthir nakręcał się coraz bardziej, nie dając dojść do słowa kobiecie, mówiąc coraz to gorsze obelgi, które nie miały podstaw w tym, co powiedziała Lena. - A te twoje płaskie buty? Mężczyzną jesteś, czy go udajesz? Chociaż te oczy dużo mi mówią, o ile można to nazwać mową.
Lena stała oburzona, chyba zamierzała coś powiedzieć, jednak nikt nie był pewny. Reszta zdawała się słuchać, jak Lüthir prawi litanię za litanią Lenie, nie starając się przerywać, wyrabiając sobie zdanie o tym, który pierwszy się odezwał, oskarżając o przyjaźń z zawszonym kundlem.
- No, słucham? Chciałbym usłyszeć, jaką masz śpiewkę. - Jego oczy zmieniły kolor na czerwono-żółty, następnie na jasny, różowy odcień, by w końcu powrócić do swojej szklistej, niebieskiej postaci.
Ciekawe co powie. Stoi jak wryta, albo nie chce mi odpowiedzieć, albo nie jest na tyle odważna, by jej ogród mi coś odepchnął i przyczepił się do tęczówek, albo nie wiem co. Może za szybko mówiłem? Ciekawe co odpowie...
Stał przed nią, w swoim jednolitym, zielonym stroju ze skóry Lim-Limów, niczym najbogatszy z najbiedniejszych. Stał i patrzył się jak jaki chytrus, czekając na odpowiedź. Mając nadzieję, że kobieta nic nie wymyśli. A może po prostu czekał na... "Sparing Śpiewek"? Być może, być może...
Zafon uparcie walczył z ochotą, by splunąć mieszańcowi w oczy. Patrzył w nie z wyższością, ale bez pogardy - pogarda jest niebezpieczna; gdy kimś gardzisz, przestajesz na niego uważać i zaraz masz kosę w plecach.
Lewe oko żarzyło się nienawistną czerwienią, gdy Lüthir kontynuuje swą ambitną i elokwentną wypowiedź.
- Zamknij się, włochaty - wycedził wreszcie przez zęby. - Trzeba się ugadać, pomyśleć gdzie do cholery może leżeć ta Wioska, choć Pani jedna wie, czy w ogóle istnieje i ruszyć nasze skurlone dupska, skoro Markus już nam osobiście pomaga.
Ach, ta konsternacja na twar... pysku mieszańca; jakby mu kto w mordę dał!
- Tych przyjemniaczków też bym przebadał - dodał, wskazując głową na rozmówców barmana.
- Włochaty? Włochate to ty masz... Dobra, w końcu jakiś plan. - Lüthir przestał patrzyć się na Lenę, znów oparł się o bar, dłubał w zębach gwoździem, a w końcu we włosach. Chwilę potem metal zniknął mu z ręki, czego nikt nawet nie zauważył.
Kaduk. Phi! I śmie mnie nazywać mieszańcem. Skurlony śmiałek. Ciekawe, czy wie coś o Fey'Ri. Hah, pewnie zazdrości mi mojej wspaniałej elokwencji, albo po prostu nie umie tak klnąć. Oby go tylko Pani... - Kreśli półokrąg nad sercem, jednak nikt nie wie dlaczego. Albo nie, odwołuję to...
- Czy ktoś tu w ogóle zamierza coś zrobić? W ogóle, nazywacie się jakoś? O tobie coś słyszałem, ty jesteś Zafon, tia? - Bardzo ładne klątwy muszą na niego padać ze strony przechodniów... - Ja żem Lüthir. Przez >R< i >H<, czy cokolwiek. A wasze ogrody, śmiałkowie?
- Zafon - cedzi przez zęby. - Półłeb. Głuchy jesteś? Mówię, trza znaleźć tę dziurę zapomnianą przez cienie, ale najsampierw tych skurli trza oszpicować. Dziwnie im z oczu patrzy.
Obczajacie spod oka hultajów rozmawiających z Markusem. Pięciu chłopa, z czego trzej to ewidentni opiekunowie- jednego z tej trójki kojarzycie z Ula, niejaki Rouen, cholera wie dlaczego zwany Obrączką; skórogłowy, ale raczej niebezpieczny osobnik, kosa do wynajęcia. Nie wtrąca się do rozmowy, od czasu do czasu jedynie uśmiecha swoją paskudną gębą i drapie po łysej na czubku głowie. Ogólnie towarzystwo ewidentnych Klatkowiczów- Obrączka i pozostałych dwóch szerokokarkich to typowe, nieciekawe mordy, po prostu zakapiory w burych kubrakach; ci dwaj, za którymi stoją, są bardziej interesujący. Pierwszy, stojący do Was niemalże plecami, to mniej więcej czterdziestoletni człowiek, ciemnowłosy i szczupły, odziany w czerń; drugi jest diabelstwem o błękitnawej skórze i jasnej szopie na głowie, z której wyrastają dwa krótkie różki. Nieodparcie kojarzy się z dabusem.
Głośne śmiechy teraz przycichły, podobnie jak głos Markusa i dwóch macherów zawieszonych na barze; coś tam szepczą przytłumionymi głosami po czym alubies wyciąga zza pazuchy czarne coś na kształt puzderka, które podaje barmanowi. Ten ogląda je uważnie acz dyskretnie, chyba nawet na wpół je odemknął i zajrzał do środka. Kiwa głową z zadowoleniem i wyciąga mały mieszek z kieszeni kubraka. Nie sprawdzając zawartości, ten w czerni bierze go i chowa zręcznym ruchem za pazuchą, po czym ściskają sobie z Markusem prawice. W tym momencie orientujecie się, że diabelstwo Was przycięło.
Mówi coś cicho do towarzysza, na co ten odwraca się w Waszą stronę; Obrączka z kolegami patrzą to na Was, to na niego pytająco i z nadzieją, jednak Markus trąca go w ramię i pochyla się w jego kierunku coś tłumacząc. Czarny słucha Markusa jakby z niedowierzaniem, po czym znowu na Was spogląda, znowu na Markusa i na swojego kaduczego koleżkę, który się nieoczekiwanie uśmiecha. Znowu wybuch głośnej wesołości. Znowu uścisk dłoni z Jednookim. 'Zawsze taki sam', dobiega Waszych uszu
- Zaraz do tego wracamy, czekajcie!- Wciąż jeszcze rozweselony mężczyzna w czerni idzie w Waszą stronę. Przystaje w odległości trzech kroków i na okamgnienie zatrzymuje wzrok na każdym z Was. Z bliska dopiero zwracacie uwagę na jego oczy. Martwe, pozbawione blasku, bardzo niebezpieczne. Nim zdążyliście się odezwać, przemówił sam
- Dobry Wujek powiada, że trza Wam znaleźć coś czego nie ma. Poszukajcie na Budach Tunelowca, ze starej gwardii zbieraczy.- Oznajmia nieprzyjemnym głosem. I tyle. Bez niczego odwraca się i wraca do towarzystwa ze słowami 'A teraz pijemy!', które to wzbudzają ogólny entuzjazm. Opiekunowie wyluzowują się nieco i też opadają na kontuar, Markus z ożywieniem zaczyna kręcić się za barem, na którym zaczynają pojawiać się kubki i kufle; na moment jeszcze przerywa i krzyczy do Was
- Czas nie czeka! Powodzenia!- Pojedyncze machnięcie ręki na pożegnanie. Jak go znacie, to już koniec pogaduszek na dziś.
- Będzie wam potrzebne..- Słyszycie jeszcze przytłumiony głos dabusowatego kaduka, już z nosem w drewnianym kuflu. Kolejna salwa śmiechu starych bandytów.
Budy. Slumsy w slumsach. Najpaskudniejsza część Placu Szmaciarzy, pełna chorych, upadłych, żywych trupów, i generalnie najgorszego sigilijskiego ścierwa. No, pięknie.
Gdy mężczyzna puszcza wiązankę w stronę Leny, ta jedynie stoi i wpatruje się w niego swoimi wielkimi, czarnymi oczami. Na początku zdaje się, że skóra zaczyna jej różowiec, bije od niej delikatne ciepło. Po chwili jednak kobieta uspokaja się.
Chętnie by odszczeknęła temu trepowi, ale nie dopuszcza jej do słowa. Gdy koleżka kończy swoją tyradę oszczerstw Lenie rośnie na twarzy szeroki uśmieszek. Po chwili kobieta wybucha tubalnym śmiechem pełnym drwiny. Kiwa jedynie głową, po czym szybko ją odwraca w stronę drugiego towarzysza, gdy ten poczyna mówić. (Zamknij się, włochaty...)
W ogóle, nazywacie się jakoś? Dopiero tu kobieta zabiera głos.
-Po prostu Lena - chwyta pyskacza za skudlone kłaki i przyciąga szarpnięciem do siebie- żeby mi to było ostatni raz, przyjemniaczku, tia?- warczy nad jego twarzą.

Gdy towarzystwo dookoła zaczyna szeptać, Lena zdaje sobie sprawę, że czas skończyć wygłupy i posłuchać...
Zafon zaczął rozglądać się z pełną nonszalancją po knajpie, by rozmówcy Markusa nie uważali go za zagrożenie. Mogło to być przydatne do przyszłych celów...
- Nie podoba mi się to pudełko. - warknął. - A raczej nie podoba mi się, że oni je mają i Markus im zatańczył, jak tylko je zgulał.
Podejść i zagaić, popierając piwem... Czy może poczekać, aż wyjdą i przycisnąć do muru...?
Jego niesymetryczne spojrzenie pada na roześmianego Markusa. Naprawdę tak mu się udali ci goście...?
- Idziemy do tych Bud, zgoda?
Sytuacja, której byliście świadkiem, w oczywisty sposób wyglądała na finał jakiejś transakcji, i to zadowalającej Markusa. Zdaje się w ogóle, że- przynajmniej czarny i dabusowaty- to starzy znajomkowie Jednookiego. Kadra od Was starsza i raczej bardziej doświadczona. Wygląda na to, że nigdzie się w najbliższym czasie nie wybierają, a popołudnie zaczyna robić się bardzo późne; Zakopaną Wioskę- jeżeli jesteście zainteresowani zleceniem- musicie znaleźć do przeciwszczytu.
Do 'Guwernata' zaczyna schodzić coraz więcej klientów. Kilku przelotnych znajomych to kiwa głową, to unosi dłoń w geście pozdrowienia to jednemu, to drugiemu z Was; do Zbieraczy dołączają dwaj kolejni- chyba nareszcie udało im się wspólnie zebrać dość, by móc pogrążyć się w zapomnieniu, bo jeden przynosi z baru spory gąsior i metalowe kubki. Do dwóch ladacznic dołącza trzecia i zaczynają krążyć po lokalu rzucając podkrążonymi oczami zalotne spojrzenia. Zwyczajowo, jak to wczesnym wieczorem. Wkrótce będzie jeszcze gorzej.
Od czasu, gdy Lena szarpnęła Lüthira za włosy ze słowami, których się najmniej spodziewał, siedział on cicho, wsłuchiwał się w rozmowy i wszystko, co tylko dało się usłyszeć. Jako iż niestety przez dłuższy czas nie usłyszał nic, postanowił coś powiedzieć.
- Dobra, ludzie. - Oby to dziewczę nie pomyślało, że przy niej wymiękłem. Lepiej zacznę kłapać teraz, niż później. Tia... - Ja proponuję, żebyśmy w końcu wybrali się do tej całej Zakopanej Wioski. Przeciwszczyt się zbliża, a ja chciałbym coś zarobić. Wy, trepy, pewnie także? No to słuchajta mnie... - Pochylił się leciutko do przodu. - Markus to cwany, stary lis. - Zniżył ton głosu, najprawdopodobniej po to, by barman go nie usłyszał. - Słyszałem opowieści o tym, jak to jednych posyłał na śmierć, podczas gdy drugich bogacił. Wątpię, byśmy należeli do jednej z tych grup. Mnie zna, was pewnie też. - Spojrzał jednocześnie na Lenę, jak i na Zafona, nikt nie wiedział, na kogo pierwszego. Prawdopodobnie dlatego, że Lüthir chciał, by nikt nie wiedział. - Mój ogród potrzebuje pieniędzy, a wątpię, by Markus nas posyłał tam od tak sobie.
Powrócił do swojej wcześniejszej, prostej postury, dokończył bełt, który podkradł jednemu z gości i znów rozłożył się na barze.
- No więc... Idziemy, dziewczynki?
Na sfery, jak to pułapka, to wbiję Markusowi sztylet w plecy. Najlepiej będę udawał, że bawię się nim podczas pijaństwa, a jak się odwróci... Hmm... Dobry pomysł.
- Idziemy, dzierlatko - odpowiedział Zafon z przekąsem. - Wyśmiewamy, bo mnie ochota bierze, żeby kogoś żywcem spalić.
Wstaje pierwszy, by mieć chwilę na sprawdzenie sprzętu - dobrze by było, żeby ta głowica pod pachą była w dobrym miejscu; w walce jak cala braknie, można z uliczki nie wyjść. Samemu. Z życiem.
Opuszczacie 'Guwernata' w drzwiach zderzając się z kolejna ladacznicą ladacznicą; 'Psiekrwie...', słyszycie jej warkot kiedy Was wymija wchodząc do środka. Idziecie tunelem prowadzącym do Placu Szmaciarzy mijając leżących pod ścianami żebraków i meneli; w zasklepiających się kilka stóp nad Waszymi głowami ścianach, zbudowanych z ton nakładających się na siebie sprasowanych śmieci, popiskują szczury. Małe ścierwa, na pewno znają drogę do Zakopanej Wioski. Po kilku minutach wędrujecie już przez Plac, odpędzając niewyszukanymi słowy- a czasem i kopniakiem- namolnych żebraków, wariatów i wszelkiej maści zaczepiających Was po drodze odszczepieńców. Okolica ta nigdy nie pachniała najlepiej, ale wyraźnie czujecie, jak smród narasta. Wreszcie, w powoli gasnącym blasku dnia, stajecie na krawędzi Bud.
Jak gdyby skóra miasta pękła, ukazując fragment głównego korytarza wyschniętego kanału, biegnącego pod nim, którego koniec i początek giną w mroku pod ulicami Ula, przed Wami rozciąga się najobrzydliwsza część Sigil. Kanał jest szeroki na może trzydzieści metrów, głęboki zaś na około pięć. Stoicie na jego krawędzi, obwiedzionej zardzewiałą barierką, patrząc z góry na dachy Bud, rdzawo-szaro-burą mozaikę blach, desek, drutów, jakiś płyt, rur i wszelkiego śmiecia, z którego dałoby się coś sklecić. Zabudowa u Waszych stóp jest tak gęsta, że w nielicznych jeno, jak wzrokiem sięgnąć, miejscach widać korytarze labiryntu wąziutkich przejść, których najśmielszy dabus nie nazwał by uliczkami; większość lepianek nakłada się na siebie, łączy i przenika.
W Wasze nozdrza uderza woń zgnilizny, dymu, potu, karbidu, odchodów i mokrego futra, mieszanka tak odrażająca, że smrody Placu Szmaciarzy nabierają w Waszych głowach obrazu czegoś całkiem znośnego i nieszkodliwego. To tu to tam, w korytarzach, majaczą powolne, przygarbione sylwetki, niczym widma szlajające bez wyraźnego celu. Budy. Umieralnia biedoty, zbieraczy, żebraków i chorych wita Was tym, co ma najlepszego.
Kilka metrów na prawo barierka przerwana jest na szerokość dwóch stóp. W przerwie widać górny pierścień drabinki prowadzącej w dół, prosto w półmrok panujący między lepiankami.
-Wielem w życiu widziała, ale taki syf mnie przerasta- diabelstwo zamruczało do siebie, stojąc nad kanałem.
Delikatnie wychyla się za barierkę w nadziei, że ta wytrzyma napór jej ciała. Szybko i sprawnie obejrzała okolicę, spojrzała w górę.
Na oko mamy jeszcze troche czasu...
-Dobra chłopoki, panie przodem, tia?-myśli przez chwilę- Nie tym razem. Ty!- wskazuje palcem na Lüthira- Dajesz na dół! Sprawdź ino czy to cholerstwo stabilne.
Kobieta zakłada ręce i czeka aż śmiałek podejmie decyzję.
Ino siem nie pytaj mnie czemu Ty. Hłe, hłe, Ciebie szkoda by mi nie było jakby Ciem coś tam na dole pożarło.
Szpicowana dzierlatka... Gdyby tak jeszcze poprosiła, ale nie! Lüthirem trza pomiatać. Jeszcze to się na tobie odegra, zobaczysz, białowłosa...
- Twierdzisz, że nie przejdę tam? Tak sądzisz, diablęciu? No to słuchajta mnie. - Lüthir strzepnął pył ze swojego zielonego stroju, przejechał dłońmi po włosach i przekrzywił kark. Dało się usłyszeć ciche *chrup*. - Ja się nie boję. A przynajmniej nie jakiegoś mościku przy skałce. Phi! Zakopana Wioska. Taka zakopana, a niby jak tu wysoko?
Po tym zdaniu rozglądnął się wokół. Po podłożu, suficie, następnie dokładnie obbadał barierkę i chwycił się jej. Gdy nią potrząsnął, tabuny kurzu, pyłu i zardzewiałych kawałków metalu pofrunęły ku Wiosce. Cholera, to nie będzie łatwe.
Chwilę później zauważył wzrok Leny. Wyglądała, jakby czekała na jego najmniejsze potknięcie. A przynajmniej tak się mu zdawało.
- Dobra, rzuć mi potem oberżniętego miedziaka. Jak się będę wykrwawiał, chciałbym chociaż zobaczyć jakiś brzdęk! - Powiedziawszy to, skierował się ku stalowym kręgom drabinki.
- Sam by brzdęknął, Pani mu dopomóż - rzekł Zafon do siebie, patrząc jak Fey'Ri przymierza się do zejścia. - Patrzę na niego i już wiem, czemu wolę pracować sam... A myślałem że tylko te skurle z Pierwszej potrafią dobrać drużynę w barze...
- Myślisz, że daleko dojdzie? Może ma zamiar wbijać się tymi ostrzami w ścianę? - rzucił do Leny półgębkiem.
Ehh... Dobra, Lüthir. Skup się, skup się Lüthir! Ściana, płyty, deski i szmaty, metalowa barierka. Jakieś trzydzieści metrów do drabinki i ze sto w dół. Cholera...
Fey'Ri po raz kolejny obbadał okolicę, zatupał ciężkimi butami, by sprawdzić rozprzestrzeniający się dźwięk. Być może coś usłyszał, albo zdał sobie z czegoś sprawę. Niestety nikt nie potrafił się tego domyślić. Stał jak wryty, jednak chwilę później sięgnął do plecaka, z którego wyciągnął żelazne śruby i gwoździe. Wziął garść do ręki, a drugą cisnął z całej siły w jedną z blach. Ta osunęła się z hukiem i spadła w przepaść. Słychać było potężne chrupnięcie, jak gdyby na dole osunęły się żelazne pręty i... Przygniotły jakiegoś śmiałka.
Dobra, no to teraz sprawdzimy gdzie stąpać, a gdzie nie...
Lüthir rzucał wiele razy we wszelkie płyty jakie tylko widział, jedna trzecia z nich odpadła z równie głośnym i nieprzyjemnym dźwiękiem co wcześniejsze, jednak nadal nie był pewien co do faktu, iż przejście jest bezpieczne. Schował śruby i gwoździe do plecaka i sięgnął po czarno-zielone koraliki ukryte na jego dnie. Odwrócił się do towarzyszy, ci bacznie go obserwowali. Znów skierował wzrok ku płytom i deskom, pochylił się, podsunął koraliki do ust.
Na sfery! Weź ktoś spraw, żeby się udało!
Rzucił chmarą małych, szklanych kulek. Spadły one na dół oraz na wszelkie płyty leżące wokół. Rozsypały się one tu i tam, tworząc różnego rodzaju wzory. Na niektórych płytach były poukładane bardzo losowo, na innych skupiły się na wgnieceniach, które wcześniej zauważył.
Ha! No to teraz wiem, gdzie są pęknięcia! No! Aoskar!? Co tera!?
Lüthir powoli zaczął stąpać po żelaznych prętach i stalowych płytach oraz drewnianych deskach i szmatach. Nic wielkiego się nie stało, przeszedł całą długość odcinka bez najmniejszego zadrapania, a następnie usiadł za kręgach drabinki, głaszcząc swoje ostrza na rękach i nogach gładkimi dłońmi.
- No? Odebrało śpiewkę, diablę?! - Krzyknął z pogardą. - Chyba wiesz co zrobiłem? No to chodźcie tutaj tą drogą, jakże takie z was śmiałki. No? Pokażcie, że macie ogród!
Kiedy tak obserwujecie Luthira, Zafonie i Leno, przed oczami staje Wam butelka z resztką płynu, którą fey'ri zakosił komuś w 'Guwernacie' i osuszył bez mrugnięcia okiem. Oczywistym staje się, że pierwotny właściciel czymś sobie tego bełta urozmaicił- w rzeczy samej, Luthir wygląda i zachowuje się jakby widział coś, czego nie ma; szarpie barierkę, rzuca jakieś kamyczki na oddalone o zaledwie kilka stóp dachy lepianek i nasłuchuje, jakby leciały w jakąś przepaść... Ten tekst o moście, skałce i Zakopanej Wiosce bynajmniej nie wyprowadza Was z tego wrażenia. Nieoczekiwanie Luthir zamiast zejść po drabince skacze na dach najbliższej chatki! Trzęsie się ona jak galareta, łoskocząc, blacha dachu wygina się, ale on w porę zeskakuje na dno kanału. Przysiada na jego dnie z błotnistym mlaśnięciem i patrzy na Was wyzywająco, krzycząc. Stoicie u szczytu drabinki pięć metrów powyżej i patrzycie na niego z konsternacją. A potem po sobie, z minami, z których zdolny obserwator mógłby wyczytać sporo. Ostatecznie, jednocześnie westchnąwszy, bez najmniejszego problemu schodzicie tych paręnaście szczebli po drabince i dołączacie do Luthira.

Rozdział Pierwszy
Droga w dół

Po zejściu na dno nieczynnego kanału, Leno i Zafonie, w którym położone są Budy, orientujecie się, że jest ono pokryte czarną mazią przypominającą błoto. Zapach jednak daje Wam do zrozumienia, że błoto jest co najwyżej jednym z wielu elementów składu jejże. I to w niewielkim stężeniu. Zapadliście się w niej prawie po kostki, zaś Luthir siedzi w tym czymś patrząc na Was dumnie i wyzywająco.
Wokoło panuje cień; dobiega was skrzypienie blach, wrzask jakiegoś dziecka, chrapanie. Tuż obok Was, po lewej, brudna szmata zasłania wejście do lepianki, słyszycie za nią jakieś gniewne sapanie. Na wprost ciągnie się korytarz- uliczka, wąskie przejście między rozlatującymi się konstrukcjami. Podobne przejścia biegną w prawo i lewo, wzdłuż ściany kanału a zabudową Bud- w tych widać odrobinę światła dnia przedostającego się między pokryciami dachów, a murem. 'Uliczka' na wprost jest ciemnicą przypominającą tunel, gdyż dachy koślawych lepianek zetknęły się nad nią. Gdzieś dalej, w jej głębi, mrok rozświetla blask ognia. Zaraz po prawej stronie tego przejścia, w ciemnej dziurze, która chyba jest wejściem do kolejnej chaty, majaczy brudna, wychudzona buzia i przyglądające się Wam, szeroko otwarte, żółte oczy alubiesiego dzieciaka.
Lena zeszła na dół, po drodze oczywiście wyzywając pod nosem. Padły między innymi słowa "szpicowany", "Luthir" oraz "kozie dupsko". Nie ważne w jakiej kolejności, każdy mógł się tego domyśleć.
Syf na górze był niczym w porównaniu z tym, na czym teraz przyszło diabelstwu nogę postawić. Kobieta jednak przyzwyczaiła się do tego, że jak ktoś ma się wpakować w największe gówno, to zawsze wypadnie na nią. Tym razem, niestety, nie była to metafora...
-Świetnie, Luthir. Nie mogłeś zacisnąć zwieracza albo chociaż znaleźć sobie jakieś intymne miejsce i tam załatwiać potrzeby?- zaśmiała się, szczerząc wesoło kły do kucającego szaleńca- Oj, coś mi się wydaje Zafon, że będziemy mieć z nim ciężko... No nic. Ruszajmy, zwiedźmy to śmietnisko.- kobieta wzruszyła ramionami i zaczęła wyciągać stopy z klejącej się brei.
- Oj, i to jeszcze jak...
Zafon rozejrzał się, czy koniecznie trzeba skurlić się aż tak, by iść tym szlamem. Dobrze chociaż, że barierka była względnie czysta...
- Nie sądziłem, że tyle narodu może robić pod siebie w jednym miejscu. No, to szukajmy tej Wioski. Kto prowadzi, wesoła kompanio? - Ostatnie słowa Zafon niemalże wypluł.
- Tym razem nie ja. Tfu! - Lüthir wypluł z obrzydzeniem kawałek zaszlamionego metalu, który wpadł mu do ust. Strzepnął z siebie wszelkie brudy i ekskrementy, a następnie sprawdził ekwipunek. Nic, na szczęście, nie było uszkodzone. - Dalej, białowłosa. Pokaż mi no tu diablę, ile śmiałka w twym ogrodzie, księżniczko. - Rzekł z pogardą.
Gówno, gówno. Wszędzie gówno i szlam! Co ja tutaj robię? Chyba lepiej będzie, jak wycofam się... Hej, kuuurde... Co ja plotę? Za skurla nie dam się temu Zafonowi i diablęciu. Za skurla!
Lüthir, po wyjściu z kupy śmieci, brudu, kału i innych odpadów, skierował swoje kroki w stronę towarzyszy.
Zafon, Krwawnik. O tia... Pewnie jakiś prawy anogfateta. Phi! Ale mi Kaduk. Pewnie siedział w barach i pił bełt za bełtem. I akurat wtedy trafił do "Guwernata". Markus musiał mieć nieźle narąbane w tyłku, by najmować takiego szczyla do... *Brudnej*! ...Roboty. Żeby tylko spróbował mi coś podłapać. Osz!... Nie daruję, wstrętny sferowiec. Pewnie z jakiejś praworządnej sfery.
Po dogonieniu towarzyszy, Lüthir wyjął z plecaka czarną szmatę i zaczął nią wycierać całe swoje ciało. Zacząwszy od twarzy, włosów i rąk, skończywszy na ubraniu i plecaku. Następnie wyrzucił ścierkę i poklaskał dłońmi, by Lena zwróciła na niego swą uwagę.
- Tie, diablę. - Ta odwróciła nieco głowę w jego kierunku, nadstawiając ucha i patrząc się a to przed siebie, a to na Zafona. Czarci pomiot. Rzygowiny biesa. Sfero-obsmarkana. Pewnie matka została zgwałcona przez jakiegoś natarczywego pana ze sfer niższych, a ona poczęła się z przypadku. Hiah! Białe jak śnieg włosy i odkryte ciałko. Pewnie puszczała się na ulicach Ula. - Skąd pochodzisz? W ogóle skąd się wzięłaś, co? Założę się, że... - W tej chwili chciał on powiedzieć to, co przed chwilą przyszło mu na myśl, jednak powstrzymał się. - ...Że zawsze babrasz się w takim gównie.
Skurla...
Kobieta w momencie czerwienieje na twarzy. Wyciąga naręczne sztylety, starannie wypucowane- choć mało efektywne, to jednak lśniące.
Podchodzi pewnym krokiem bliżej Luthira i przesuwa ostrzem po jego twarzy, gdy ten tylko na chwilę odwróci uwagę.
Warczy przez zęby:
-Nic ci do tego zapchlona kupo łajna skond pochodze i co robie!!!- diabelstwo dyszy ze złości- Może sam się pochwalisz, szmatławcu coś osiągnoł, co? O co siem chciałeś założyć? Bo ja mogem o to, że zaraz ci skopie dupsko, wścibski obesrańcu!
Odstępuje na krok od mężczyzny, patrzy na niego spode łba.
- Niespełnione dzieciństwo, czy jak? - Wyszydził Lüthir. Zapewne ucieszony z faktu, iż mógł odnaleźć słaby punkt Leny. Słaby punkt, który mógł wykorzystywać w każdej rozmowie. Lub zostawić sobie na deser... - O co się chciał z panienką założyć? Hmm... No czy ja wiem? Spójrz na mnie i porównaj ze sobą. Nie żeby mi chodziło o fakt, że mam dostojniejsze wdzianko z Lim-Lima, o nie. - Spojrzał jej w oczy, jak gdyby ogień podsycał w niej co raz bardziej, nie dając ani chwili na odpowiedź, znów ciągnąc śpiewkę. - Niezłe te sztylety, skąd je masz? Zabrałaś komuś? W jakiej sytuacji, hę? Nie wyglądają na kobiece.
Hmm... O tak, chyba mam to. Chyba tak...
Zafon nie przerywał im rozmowy - po pierwsze, mógłby w ten sposób uniemożliwić rozwój prawidłowych, przyjacielskich i pełnych zaufania więzi w drużynie, a po drugie... odebrać obojgu satysfakcję z dogadania drugiemu. A tak mógł podsłuchać co nieco i przyswoić sobie nowe formy ubliżania.
- Lüthir - rzucił jednak w końcu. - Wiesz, na cień Pani ukochani tobie zapewne, gdzie jest ta skurlona wioska? Wybacz że przeszkadzam, odpowiesz mi i możesz wracać do rozmowy.
- Huh? - Odparł, odwracając się od zaczerwienionej Leny. - Wioska? Eee... Z tego co pamiętam, a słabą mam pamięć, to było... - Lüthir pobłądził palcem po wszędobylskich rurach i wyjściach. - To chyba tam. - Wskazał na zardzewiały korytarz po prawej. - W każdym razie, stamtąd śmierdzi mi trupami. Ahh, ten piękny zapach zgnilizny, płynu do balsamowania, banda... - Wnet spostrzegł coraz to dogłębniejszy wzrok Leny. - Eee... No więc? Skąd te ostrza, panienko?
Rozmawiając, podążacie za przewodnictwem Luthira w przejście po prawej, wąską przestrzeń między murem kanału, a zardzewiałą ścianką lepianki. Tylko Lena mieści się w nim bez konieczności obracania się na wpół bokiem. Po kilku metrach docieracie do czegoś w kształcie krytego gęstą, metalową siatką malusieńkiego podwórka; już wiecie, skąd smród trupów- w ścianie kanału widnieje zionący nim, okrągły, zakratowany otwór, najprawdopodobniej ściek. U jego dolnej krawędzi zainstalowane jest coś w rodzaju rynienki, z której powoli kapie żółtawa ciecz, chwytana skrzętnie do poczerniałego dzbanka przez jakiegoś łachmaniarza; w kolejce za nim stoi trójka garbatych, wykoślawionych, owiniętych w brudne łachy skurli z własnymi naczyniami. Nie zwracają na Was najmniejszej uwagi.
Troje 'drzwi' widnieje w trzech ścianach otaczających tą przestrzeń- te naprzeciwko i te obok Was, tuż obok przejścia z którego się wydostaliście, zakryte są szmatami. W ścianie na lewo- czyli naprzeciw ściekowego otworu- większa dziura, niby brama, prowadzi do jakiegoś obszerniejszego, przypominającego salę pomieszczenia, w którym migocze ogień.
Lena rusza w stronę przejścia, a idąc odpowiada już spokojniej towarzyszowi.
Opada z niej nienawiść i gniew, pozostaje jedynie żal.
-Ja... dostałam je od brata- zaczyna powoli, jakby ważąc każde słowo- Nie myśl sobie, że siem rozkleję. Tylko... niełatwo mi o tym gadać, wienc daruj sobie zapchlony kmiocie uwagi i drwiny!- jej ton pod koniec przybiera na mocy.
Eh, czego ten skurl się na mnie uwzioł...- myśli, wydając tym samym z siebie ciche westchnięcie.
- Od... Brata? Phmf... - Chrząknął, jednak nie wyglądało na to, by chciał ją obrazić. - Powrócimy do tego, siostrzyczko. - O tak, powrócimy. Powrócimy, do twojego ogródka, gdy jeszcze rosnął i kształtował się. O tak, o tak...
Fey'Ri zatrzymał się w miejscu i odwrócił głowę ku łachmaniarzom. Zdawało się, że usłyszał coś. Coś, czego usłyszeć nie chciał.
- Hejta, stać. - Na te słowa towarzysze uformowali mały szyk, jak gdyby wyprzedzali słowa Lüthira, a te były donośne. - Widziszta ich? Coś nie podoba mi się ich ogród. Te, Półłeb, nawet nie podchodź tam. *Nie* obbadamy tych gości. Słyszysz pewnie Zafon te ich metalki? No, to słyszysz pewnie, że to więcej niż jeden metal? - Wyprostował się, a następnie przerzucił plecak przez ramię. Odpiął guzik, po czym w jego rękach ukazał się około 25-centymetrowy harpun. Duży i szeroki kawałek platyny. Kij, po którego bokach widać ostre i pozwijane ze sobą ostrza i wypustki. Najpewniej był to harpun na małe ryby, jednak w tej chwili wyglądał na broń. Toporną broń, ciężką i toporną.
Lüthir stanął w rozkroku, z harpunem w prawej ręce, która była wyciągnięta wysoko w prawo, oznajmniając, że nie jest on byle typkiem, który od tak sobie przyszedł w to miejsce.
Myślita, żeście tacy cwani, hię? Patrzcie na to, tego żeście jeszcze nie widzieli. A niech mi tylko tu jeden podejdzie, to go zatrupię na miejscu tak, że będą się zastanawiać, czy to nie Pani was tak urządziła. W tej chwili Fey'Ri lewą ręką zakreślił nad swoim sercem półokrąg.
Wszyscy łachmaniarze patrzyli się na niego spode łba, jak gdyby byli pogrążeni we własnych sprawach. Jednak najwidoczniej nie byli...
-Czyś Ty zdurniał, jembecylu?!- diabelstwo rzuca się w stronę Luthira i zaciska dłoń na jego nadgarstku- Może by tak najpierw zagadać, a nie od razu do gardeł se skakac, tia?
Patrzy wymownie na towarzysza, po czym odwraca głowę w stronę Zafona.
-Co Ty na to, koleżko? Pogadamy sobie z nimi?- uśmiecha się szeroko.
Na widok Luthira zamierzającego się harpunem, łachmaniarze nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ożywają. Ten najbliżej rzuca w Was dzban obryzgując drużynę ową ohydną, zbieraną weń cieczą, po czym daje nura za szmatę w ściance naprzeciwko, skąd dobiega huk, jakby przewróciła się półka pełna żelaznych rondli; pozostała trójka, skowycząc i kulejąc, znika w mrokach owej sali, z której dobiega blask ognia. Wybucha w niej zamieszania, słyszycie potępieńcze wrzaski, widzicie cienie biegające to w tę, to wewtę... Byłoby to wszystko dość komiczne, gdyby nie było takie żałosne.
Dzban, którym rzucił ten biedny skurl, uderzył Luthira w ramię, skutkiem czego większość plugastwa wylądowała na włosach, twarzy i dekolcie Leny, a i Zafonowi nieco się dostało. Fey'ri wyszedł bez szwanku.
Leno, nic nie widzisz, oczy straszliwie Cię pieką, zaczynasz tez odczuwać nieprzyjemne, piekące swędzenie oblanej paskudztwem skóry. Nie wspomnę nawet niemal zwalającego z nóg smrodu, który zaczęłaś wydzielać.
Zafonie, do ciebie pomniejsza ilość płynu dotarła w momencie, gdy odwracałeś głowę, teraz masz jej pełne swe prawe ucho, które Cię piec i swędzieć.
Luthir patrzy odwraca się w Waszą stronę z nieodgadnionym wyrazem twarzy i harpunem w dłoni; znienacka jego ciało wygina się do tyłu, po czym z gardła, zaraz po obrzydliwym charkocie, wystrzeliwuje strumień wymiotów. Fey'ri zatacza się i, głową do przodu, nurkuje przez szmatę w drzwi obok Was. Słyszycie huk i zgrzyt metalu, ściana z drzwiami wykrzywia się i 'wyskakuje' ze swojego miejsca w konstrukcji, daszek nad nią zaś na wpół zapada się do środka; z każdej szpary lepianki wystrzeliwuje chmura kurzu. Wszystko to dzieje się dosłownie w przeciągu kilku sekund, z czego Lena nie widzi nic, a jeno słyszy, Zafon zaś zostaje owym kurzem oślepiony na swoje wiecznie otwarte oko.
Chmura powoli opada. Powoli, łzawiąc, Zafon odzyskuje wzrok. Lena, pokryta cieczą oblepioną kurzem, wygląda strasznie; przyciska do oczu wnętrza dłoni, spod których spływają łzy. Luthira nie widać, daszek konstrukcji zawisł nad nim na wysokości połowy drzwi, a on sam znajduje się gdzieś w chmurze kurzu i kupie połamanych desek wewnątrz tego bajzlu.
Zafonie, odruchowo sięgasz po bukłak, niestety okazuje się, że go nie napełniłeś. Przed oczami staje Ci plecak Luthira.
Zafon obraca się nagle do tyłu, prawa ręka w mgnieniu oka sięga za pas z nożami. Spogląda przez ramię, by krzyknąć na towarzyszy...
Zauważa ze zgrozą, jak Fey'Ri podnosi broń. Na szmaciarzy. Toż to stworzenie chyba rozumu nie ma...!
Świst!
Dzbanek przeszywa powietrze.
Brzdęk!
Luthir obrywa naczyniem.
Chlup!
Obrzydliwy płyn leje się; Zafon odruchowo obraca głowę - wnet ucho wypełnia się piekącym bólem, którego nijak się pozbyć... Bukłak!...pusty! Do bólu dochodzi gniew na brak wody - i gniew na Luthira, który wplątał ich w zdrowy burdel. A tam...
Nagle przed oczami widzi plecak. Plecak Fey'Ri.

Kopniak wycelowany jest w zgięcie kolan. Nóż zmierza w kierunku szyi. Jeśli dobrze pójdzie, Luthir powinien znaleźć się na kolanach, z ostrzem na gardle, by odpowiedzieć na pytanie: "Masz wodę, skurlu?"
Gdy tylko Lena zdążyła dokończyć zdanie, w stronę drużyny leciał już dzban. Dzban pełen paskudztwa rodem z piekieł.
-Aaaghh...- zawrzeszczała, gdy jakiś płyn wylądował na jej twarzy- Co to, jakiś sos?!- krzycząc, kobieta tarła oczy dłońmi, próbując zmazać ciecz. Pomimo tego, że pozbyła się płynu, pozostało pieczenie, cholerne szczypanie jakby ktoś zasypał jej oczy pieprzem.

Co siem dzieje...?! Nic nie widze!!! Co to? Ktoś rzyga? Nie no, tego jeszcze nie było. Agh! Kiedy to cholerstwo przestanie szczypać!

Kobieta odrywa dłonie od oczu, nie otwierając ich jednak. Zalewa się łzami, które nie pomagają zbyt wiele w oczyszczeniu spojówek.
Łapie się za szyję, dotyka dekoltu, ale szybko odsuwa ręce, gdyż skóra stała się bardzo wrażliwa. Dookoła szum, dezorientacja.
Ból ustępuje miejsca zdenerwowaniu.

-Zabije tego trepa! Zabije jak psa!- wrzasnęła, zaciskając powieki.
- Skurlone trepy!... - Wrzeszczał Fey'Ri, wycierając się z pyłu i kurzu, na klęczkach, jedynie z harpunem w dłoniach. - Mówiłem... Cholera, mówiłem!...
Lüthir słyszał jedynie głośny szum, który pozostał po tym, jak deski i cały ten złom spadły na niego z hukiem. Metalowy pręt uderzył go w głowę, pozostawiając natychmiastowo wielki, czerwony guz, był on jednak przykryty na tyle jego włosami, że nie prawie go nie czuł.
Chwilę później wygrzebał się spod szmat i metali, by ujrzeć biegnącego w jego stronę Zafona, wściekłego i złego.
- Masz wodę, skurlu?! - Niestety, Fey'Ri tego nie słyszał, gdyż nadal był nieco oszołomiony. - Słyszysz?! Obudź się! - Oczy zaczęły zmieniać kolory, z czarnego na biały, potem turkusowy, czerwony i granatowy. W końcu wróciły do swej niebieskiej, właściwej formy, a Lüthir znów słyszał, tak przynajmniej mu się zdawało. - Masz wodę?! - Wrzeszczał Półłeb, jego lewe oko bez powieki było całe czerwone, a z kącików wyciekała brązowa farba.
- Jaa... Uch... Podejdź tu... Dam ci... - Mówił, powracając do pełni sił. Gdy tylko Zafon zbliżył się, Lüthir poczęstował go splunięciem czysto-szklistą śliną, która najpierw spowodowała jeszcze większe pieczenie, jednak chwilę później zmyła cały płyn. - Miło? To teraz mnie stąd wyciągaj, zanim te trepy wrócą! - Krzyczał, podając towarzyszowi rękę, a w drugą starając się rozwalić metal przytrzymujący mu nogę pod gruzem.
- Ty skurlu... Nie zasłużyłeś... - wysapał wściekły Zafon, rękami i nogami odkopując Luthira z gruzu, wciąż jednak niepokojąc się o Lenę, skurli w zaułku i... alejkę. W międzyczasie *przypadkiem* nadepnął Luthirowi to na rękę, to na wystające z nóg ostrza.

- Lena! - krzyknął przez ramię. - Masz czym spłukać to ścierwo?
Ślina Luthira, choć rzeczywiście czystsza niż ciecz ze ścieku, zawierała jeszcze dość żółci z jego żołądka, by oko zapiekło Zafona nawet bardziej. Ale przynajmniej wypłukała kurz.
Z potwornym zgrzytem, jakby wydając ostatnie tchnienie, lepianka składa się niemalże jak przysłowiowy domek z kart; opiera się o ścianę kanału, zamykając za Wami przejście którym tu weszliście, tylna ściana cofa się i rozkłada niemal na płask zabierając ze sobą dach. Z drugiej strony słyszycie czyjś krzyk i charkot, ewidentnie agonalny, pękające drewno i glinę. Wszystko nieruchomieje. Pod stojącą jeszcze ścianka chatki, stojącą chyba tylko dlatego, że jest przytrzymywana konstrukcją sąsiadującej lepianki, odsłonięte 'cofającym się' dachem stoją trzy dzbany. Zafon, sprawdzasz je ostrożnie, podczas gdy Luthir wygrzebuje się spod szczątków. Dwa są pełne jakiegoś plugastwa, trzeci zawiera coś w rodzaju drucianego trójnoga z zainstalowanym szmacianym, pożółkłym filtrem. Chyba służył do oczyszczania cieczy ze ścieku, bo na dnie dzbana chlupoczą może dwie szklanki, wciąż nie do końca przezroczystej i niemiło pachnącej, ale wody. Podajesz dzban Lenie i rozglądasz się po gruzach, nic ciekawego nie dostrzegając do momentu, kiedy Luthir nie wstaje. W miejscu, gdzie siedział, spod połamanych desek i blachy, która mogła robić za działową ściankę, wystają dwie nieruchome, malutkie nóżki, zakończone maleńkimi szponami. Fey'ri patrzy na nie z niewyraźną miną.
Stoicie tak pośród zniszczenia i kompletnej ciszy. Macie wrażenie, że Budy wokół opustoszały- wszystkie te biedne stworzenia, które chciały po prostu zdechnąć w spokoju więc uciekły tam, gdzie nikt by ich nie niepokoił, nawiały jak najdalej od Was się dało.
Lüthir siedział w miejscu, wgapiony w nieprzytomne, lub martwe, szczątki jakiegoś człowieka, którego także pogrzebały gruzy.
- Hee-ee! Wyłaź stamtąd, trepie. - Rzekł, ciało jednak nadal było sztywne i nieruchome. Fey'Ri zaczął je szturchać gładką powierzchnią harpuna.
Gdzie mój plecak? Rozglądnął się po zasypanej okolicy, wnet zauważył zawalone przejście, którym przed chwilą się tutaj dostał wraz z innymi. To by było na tyle z nagrody od Markusa, nosz cholera... Gdy tylko zauważył swój plecak, podczołgał się do niego, a następnie wstał i zawiesił go na ramię.
- No? Co się tak gapicie? Myśliszta, że gdybym nie wyjął harpuna, nic by się nie stało, hę? Łachmaniarze z *przygotowanymi* garncami gówna by nas nim nie obrzucili, hie? No, teraz jest czas na obbadanie. No, białowłosa, bierz tego cwaniaczka. Twoja kolej.
- Sprawdźcie chałupy, ja zaraz wracam - wycedził przez zęby wściekły Zafon. Skierował się w stronę ciasnej alejki, którą tu weszli, po drodze sprzedając czołgającemu się Luthirowi kopa w zęby.
- Leno, osłaniaj mi plecy.
Wyciągnął zza pasa dłuższy nóż lewą ręką, zdrową zaś trzymał z tyłu, w pobliżu krótszych ostrzy, gotowy na spotkanie tego czegoś...
Lena wzięła od mężczyzny dzban i przemyła oczy, szyję oraz dekolt. Od razu lepiej.
Dopiero teraz była w stanie zobaczyć, co się właściwie stało. Zawalona chata, kupa gruzu, pyłu i nie wiadomo czego jeszcze.
Leno, osłaniaj mi plecy
No, wreszcie jakiś konkret w tym całym zamieszaniu.
Kobieta wyciągnęła sztylety, stanęła tyłem do pleców Zafona i zaczęła powoli iść za nim, rozglądając się czujnie.
Zerknęła na Luthira, który stał sobie cały uwalony kurzem i pyłem.
-Nic Ci nie jest? Wyglądasz, jakbyś się wyczołgał z jakieś krypty.
Leno, tak jak i na uchu Zafona, na Twej twarzy i dekolcie pojawia się brzydka fioletowa wysypka. Luthir, sprawdzasz bliżej nóżki zmiażdżonego dziecka i kamień spada Ci z serca, kiedy wyciągasz jedną z małych kończyn z gruzu- na drugim końcu przebita jest hakiem, jakiego używa się do wędzenia. Podobnie druga. Prawdopodobnie poszukawszy znalazłbyś i rączkę, a wszystko to tylko czyjeś zapasy. Zafon, jedna ze ścian rozjeżdżającej się lepianki oparła się o ścianę kanału zatarasowując przejście, którym się tu wcisnęliście; to znaczy, gwoli ścisłości, możecie nim wrócić, ale brodząc na czworaka w szlamie pokrywającym dno kanału. Na upartego możecie też całą tą ściankę dokumentnie rozpieprzyć, co zajmie ze dwadzieścia minut. Kiedy zaglądasz w niski, trójkątny tunelik który ściany chatki i kanału utworzyły, nie widzisz nic interesującego. Najwyraźniej trza ruszać w przód, nie do tyłu.
- Ech, mniejsza, wydawało mi się, źe coś widziałem. Sprawdżmy więc, skoro nie moźemy wrócić, jakie cienie kryje ta bram po lewej. Luthir, zostaw to słodziutkie dzieciątko i prowadź.
Zafon mówił spokojnie, niemalźe beztrosko, jednak cięźko było nie zauważyć, iż strup na twarzy napiął się niemożliwie. Coś siedzi nam na plecach, a my leziemy po rupach dzieci... Słodko. Pani nam w Bólu wynagrodzi.
Zafon, przez wzgląd na minę Luthira po otrzymanym kopniaka, zdradzasz sporo zdrowego rozsądku puszczając go przodem, nie zaś za swymi plecami. Z drugiej strony przydałoby się kogoś w końcu przepytać, a spojrzenie fey'ri jasno mówi, że jeśli nie odbije sobie zniewagi na Tobie, zrobi na to pierwszym biednym skurlu który mu podpadnie. Poprzedzani przez Luthira, wchodzicie do ciemnej sali. Jest szczelnie zadaszona, z wyjątkiem okrągłej, niewielkiej dziury nad rzucającym nikły blask paleniskiem. I jest spora, dużo większa, niż się z zewnątrz wydawała; dach podpiera kilka drewnianych belek i metalowych szyn.
Porozrzucane wokół łachmany i kilka smażących się nad ogniem szczurów nabitych na druty sugerują, że uciekło stąd co najmniej kilka osób. W ścianach wschodniej i zachodniej widnieje po kilka par drzwi, zwyczajowo przesłoniętych szmatami. W najdalszej, północnej, spora brama prowadzi na coś w kształcie targowiska bez towarów. Stragany zostały ciasno zgromadzone, tak, że ich daszki niemal szczelnie się połączyły. Nikłe światło sigilijskiego nieba sączy się przez szpary. Pobieżnie zaglądacie za szmatę lub dwie po drodze, i stwierdziwszy, że nie kryją one nic poza zatęchłymi gniazdami- bo ciężko to nazwać mieszkaniami, choćby maleńkimi- kierujecie się w stronę owego labiryntu straganów.
Blaty opustoszałego targowiska pokryte są śmieciem i brudnymi łachami. Tu i ówdzie płonie mała łojowa świeczuszka. Gdzieniegdzie między słupkami poprzeciągano sznurki, na nich zaś zawieszono szmaty; domyślacie się, że to miejsce było jakiegoś rodzaju noclegownią, a owe szmaciane przepierzenia dawały zalegującym tu absolutne minimum prywatności. Im bardziej zagłębiacie się w to miejsce, tym więcej napotykacie tutejszych mieszkańców; nie wygląda jednak na to, by rozmowa z nimi miała jakiś sens. Mijając ich, odwracacie obojętne spojrzenia od umierających, zaparchaconych, rzężących ciał zawiniętych w brudne łachy i zalegających w zakamarkach 'targowiska'. Większość nie zwraca na Was uwagi, niektórzy jednak kulą się bardziej w sobie i odprowadzają Was zatrwożonymi spojrzeniami kaprawych oczu. Las słupków ciągnie się kilkanaście metrów w każdym kierunku, tak daleko jak sięgacie wzrokiem i jak sięgać pozwalają wiszące szmaty. W pewnym momencie, w przestrzale między nimi, kilkanaście metrów od Was w kierunku zachodnim, gdzie kolejna uliczka wychodzi na targowisko, widzicie grupkę łachmaniarzy nad ciałem; najwyraźniej każdy chce trupa dla siebie, tudzież ma inny pomysł gdzie go zabrać, bo ciągną go naraz w kilku kierunkach, niektórzy się przy tym niemal przewracając, inni ich biją i próbują wykorzystać ich chwilową niemoc by pociągnąć biedne zwłoki w kierunku swojego widzimisię; i tak w kółko.
W tejże chwili Luthir lekko się zatacza i opiera o blat straganu. Zbladł jak papier, nogi się pod nim lekko uginają. Już nawet nie patrzy na Zafona z nienawiścią, oczy mu się zamgliły, spojrzenie na niczym się nie skupia; zdaje się, że to już ciężkie ostatki działania 'niespodzianki z butelki'.
Zafon, patrzysz pytająco na Lenę i w tym momencie, tuż za jej plecami, między szmatami miga Ci znajomy żółty błysk. Lena tymczasem wyciąga rękę wskazując towarzystwo znad trupa- z uliczki za nimi wychodzi dwóch starych, ale dość prosto trzymających się osobników. Kilkoma kopniakami rozpędzają 'walczących' o ciało skurli i szybko, z zawodową zręcznością, przeszukują trupa. Następnie z wprawą biorą go pod ręce i gdzieś ciągną. Znacie te ruchy, w zaułkach Ula widzieliście je niejednokrotnie- Zbieracze.
-Eh, biedne skurle...- mruczy do siebie Lena mijając mieszkańców.
Po chwili marszu dostrzega grupkę mężczyzn, którzy pastwią się nad ciałem. Nie ma w tym nic dziwnego, ot, taka "dzielnica".
Podczas swoich przechadzek po Ulu kobieta natrafiała na gorsze rzeczy niż brak szacunku do zmarłych.
Luthir zaczyna się osuwać, toteż Lena zerknęła na Zafona i z zamiarem udzielenia słabemu towarzyszowi pomocy postanowiła doń podejść, i umożliwić mu złapanie równowagi poprzez przytrzymanie go.
Jednakże w ostatniej chwili, gdy ta już wykonywała krok w stronę Luthira, wyciągając do niego rękę, coś przykuło jej uwagę.
Jakiś zarys... dwie postacie przemykające w uliczce nieopodal.
Kobieta wyciągniętą rękę kieruje w rzeczoną stronę i szepcze:
-Chłopaki! Ktoś tu idzie...
Następnie cała trójka obserwuje poczynania przybyłych mężczyzn. Gdy Ci zdążyli się już oporządzić z ciałem, Lena wpada na pomysł.
-Słuchajcie, a jakby tak ich troche pośledzić? Trza by skumać gdzie majom leże... i kto im daje brzdęk.- patrzy wymownie na towarzyszy.
Żółty błysk.
- Co... Tak, idźmy za nimi... Luthir prowadzi, ja na końcu - odpowiedział kobiecie Zafon grobowym głosem. Pomaga Fey'Ri wstać i pcha go na prowadzenie.
Zafon bardzo mocno zastanawia się, czy nie można by im *pomóc* w spowiedzi, na przykład poprzez przypalenie boku. W końcu kim ma być ten Tunelowiec, jeśli nie Zbieraczem? Raczej nie takim skurlem, jak ten łachmaniarz obok - mówiąc to, trącił kłąb kończyn i szmat. W zasadzie...
- Leno - rzucił nie za głośno - obserwuj tamtych dwóch, ciekawe gdzie nas zaprowadzą, ja zaraz dołączę.
Przeszedł kilka kroków i wybrał sobie łachmaniarza, który wydawał się najbardziej rozumnym.
- Ej, ty - rzekł, nachylając się, z jedną ręką za plecami. - Szukam Tunelowca. Gdzie go znajdę? Wyraźnie, proszę - dodał, wyciągając zza pasa nóż.
Lüthir, patrząc przez mgłę na Zafona, próbującego wyciągnąć informacje od jednego z biedaków, zataczał się wokół, coraz bardziej tracił równowagę, a Lena coraz częściej była zmuszona mu pomagać iść prosto.
- Uch... Ludzie, nie... Ja... Nie idę przodem... *Urlgh*! - Wydał z siebie ciężki, gardłowy dźwięk, a chwilę potem z jego ust wypłynęła szaro-żółta, gęsta ciecz. Najprawdopodobniej wypłukał z żołądka wszelkie płyny, prócz kwasów trawiennych, mimo to, nadal kręciło mu się w głowie.
Cholera... Na moce... Czym był ten bełt?...
Klęknął na ziemi, przed swoimi rzygowinami. Zorientował się, iż właśnie zwymiotował na przygarbionego, złożonego w kłębek zbieracza. Był on pogrążony we śnie, nie zdawał się zauważyć tego, że właśnie ktoś go obrzucił swym wczorajszym posiłkiem i mnóstwem bełta, prosto z żołądka.
Ajajajj... Biedny trep...
- Uch... Dobra... - Wyjąkał do towarzyszy. - Półłeb, wypackaj coś od tego... Tego trepa, prowadzisz ty... Przynajmniej do czasu, gdy... - Znów nawiedził go odruch wymiotny, tym razem jednak nic go nie ruszyło prócz tego. - ...Do czasu, gdy mi nie przejdzie, uch...
Zafon, alubies do którego się odezwałeś, stary i pomarszczony jak suszona śliwka (i o podobnym kolorze skóry), wyglądał na nieprzytomnego i takimż wzrokiem wodził po sąsiednich straganach. Na widok noża jednakowoż niezwykle szybko zyskał nieco koncentracji
- Ja.. Ten.. Tego.. Dziupla Zbieraczy- Wykrztusił machając ręką w kierunku w którym widzieliście zajście nad zwłokami- Tamój.. Nie wiedzu dokładniu..- Nie mówi już nic, tylko wpatruje się w ostrze jak zahipnotyzowany
Leno, obserwując odchodzących Zbieraczy doszłaś już na róg 'uliczki' w którą ruszyli. Jest ona dość szeroka, więc transport ciała idzie im sprawnie. Po prawdzie, to jeżeli chłopaki zaraz się nie ruszą, a chcesz dalej śledzić staruchów, będziecie musieli się rozdzielić- już odbili na dobre dwadzieścia metrów, a dalej przejście albo się rozwidla, albo kończy- z tego co stąd widzisz, nie wygląda, żeby ciągnęło się dalej prosto.
Luthir, wyrzygałeś już chyba wszystko. Choć targają Tobą jeszcze odruchy wymiotne, zaczynasz wreszcie czuć się normalnie. I BARDZO chce Ci się pić.
- Dzięki - wycedził Zafon, po czym jednocześnie wstał i schował nóż, zostawiając tego półtrupa bez szwanku. Szybko nadgonił Lenę i Luthira.
- Gonimy tych Zbieraczy - rzucił z satysfakcją grającą na bliźnie. - Tego skurla musimy wziąć w środek - wskazał głową na Fey'Ri. - Musimy ich dogonić, Tunelowiec podobno znajdzie się w leżu Zbieraczy.
-Pójde pierwsza- powiedziała Lena, jako, że była najbliżej wejścia. Zaczęła cicho, ale szybko i sprytnie skradać się za Zbieraczami.
Wszyscy idą w końcu w głąb uliczki, Luthir sobie z tyłu pobekuje. W miarę tego skradania, gdy uliczka zaczyna wyglądać dziwnie- ni to zakręt, ni to rozwidlenie- Lena zaczyna mamrotać pod nosem mantrę:
-Zakręt, zakręt... prosze, żeby to był zakręt...- dobrze wie, że jeśli tu jest rozwidlenie, to pozostaje strzelać w którą uliczkę weszli, albo się rozdzielić. Tak czy siak, byłoby to najmniej korzystne wyjście, jednakże jaka przygoda!
Tak więc Lena daje z trepa z nadzieją na najlepsze.
Rzeczywiście, uliczka którą podążacie rozwidla się na końcu w kształcie litery Y. Widzieliście jednak, że zbieracze skręcili w lewo. Kiedy mijacie prawą odnogę, widzicie, że ciągnie się ona dalej pod otwartym niebem, ta zaś, w którą musicie podążyć, znika wewnątrz kolejnej krytej dachem sali. Przekradacie się przez nią do wyjścia po przeciwnej stronie; jesteście już tak blisko Zbieraczy, że brudna kotara przesłaniająca przejście jeszcze się kołysze po tym, jak przez nie przeszli. Pod ścianą po lewej, odprowadzając Was nienawistnym spojrzeniem, siedzi jakaś na wpół obnażona kobieta karmiąca niemowlaka; pierś do którego przyssał się mały alubies jest mała i wysuszona, z sutka drugiej, nienaturalnie opuchniętej, sączy się ciemna ciecz. Pod przeciwną ścianą zalega stos na wpół połamanych beczek.
Wyglądacie za kotarę, i, kilka metrów dalej zaledwie, widzicie Zbieraczy znikających w sporych wrotach. Konstrukcja, do której prowadzą, jest największą samodzielną budowlą, jaką widzieliście w Budach; jest chyba nawet jest piętrowa, bo o dwukrotnie przewyższa okoliczne lepianki. Orientujecie się też, że stoi już na samej krawędzi przestrzeni pod otwartym niebem- dalej budy ciągną się w mrok pod ulicami Sigil. Budynek, do którego weszli Zbieracze oddzielony jest od pozostałych chat niezabudowanym pasem, szerokim na maksymalnie trzy metry. Po owym majdanie krąży sporo ludzkiego śmiecia, kilkuosobowe grupki stoją nad metalowymi beczkami, w których płonie ogień, kilkanaście zaś zadów przysiadło na grubych szynach- najwyraźniej służących za ławki- leżących pod ścianami budowli. Waszych uszu dobiega szwargot wielu głosów, smarknięcia, splunięcia i skrzypiący śmiech. Choć większość włóczących się w zasięgu wzroku ludzi i alubiesów to wciąż starzy, chorzy lub zabiedzeni (albo wszystko na raz), wyglądają klasę lepiej niż wszystko to, co do tej pory minęliście w zaułkach Bud. No, i jest ich przynajmniej kilkunastu.
Nad Sigil zaczyna zapadać wieczór.

- Kudłacz, lepiej w trzewiach? A nawet jak nie, trudno. I tak idziesz pierwszy. - Ton Zafona nie pozostawiał zbytnio możliwości sprzeciwu.
Rozglądał się chwilę po okolicy. Zbieracz nie chodzi bez noża, każdy to wie - atak "na Pierwszaka" wydawałsięzbyt ryzykownym, ze skacowanym skurlem w drużynie szczególnie.
- Mam nadzieję, że wpuszczą nas tam - rzekł po chwili, myśląc nad jakimś wybitnym fortelem. Może by sprzedać im śpiewkę, że Włochaty to szpieg Pani, który nadzoruje plany spalenia Bud...?
- W najgorszym razie sprzedamy Cię jako trupa - dodał z perfidnym uśmiechem na obliźnionej twarzy.
Zafon poprawił kaptur na swoim "półłbie", po czym zwrócił się do Leny:
- Schowajmy go za nami... Albo między nami, a my musimy ich przekonać. Pytamy wprost o tego skurla?
Mimo tego co powiedział Zafon, Fey'Ri szybko wstał, otworzył plecak, a następnie wyciągnął z niego harpun. Oglądnął go chwilę, obracając w rękach, jak gdyby z dumą. Towarzysze patrzyli się na niego, jak gdyby na wariata, ten zaś odgarnął tułany włosów za ucho, rzekł:
- Dobra, tym razem zrobimy to po mojemu. - Lüthir przekręcił głowę i zaczął iść w kierunku budynku. Po drodzę minął paru krwawników i innych chorych trepów. Gdy tylko znalazł się u drewnianych wrót pokrytych szmatami, odwrócił się do Leny i przemówił. - A tera patrzajta, białowłosa.
Stał chwilę niczym wryty, patrząc się na bramę w budynku, po czym natychmiastowo wziął głęboki oddech, zamach, i... I chwilę później, kawałek drzwi odpadł, odsłaniając część pomieszczenia w środku. Nie zważając na to co zauważył, Lüthir zaczął wyrąbywać sobie przejście ku wnętrzu struktury.
Lena przypatruje się poczynaniom towarzysza gdy ten wyciąga z plecaka harpun. Oczy jej rosną na sam widok tego, co on ma zamiar uczynić.
Gdy Luthir zmierza już w stronę budynku, kobieta podnosi obie ręce do nieba, po czym opuszcza je szybko z klaśnięciem o uda. Z miną świadczącą o zdenerwowaniu "wrzeszczy" półgłosem do Zafona:
-Wariat! Szaleniec! Zabiję kiedyś tego kudłaka za te jego pomysły!
- Nie wciśniemy im, że go nie znamy - odpowiedział dziwnie beznamiętnym głosem Zafon. - Lecimy go łapać... I osłaniać!
Skoczył co tchu ku Luthirowi, którego działania nie były odbierane zapewne szczególnie przyjaźnie.
Zastanówmy się na spokojnie... Łatwo mówić! Tunelowiec to szycha wśród zbieraczy. Jest nam potrzebny, żywy i przyjazny. A on mu rozkopuje drzwi!
Podbiegł do kudłacza, zastanawiając się czy mu już w łeb nie strzelić, ale... Co to da? Lepiej z nim się bronić już chyba...
Wyciągnął nóż lewą ręką, prawą zaś skrzyżował z nią, by mieć dostęp do miecza i stanął tyłem do Luthira.
Luthir, przy trzecim uderzeniu w jedno ze skrzydeł wrót harpun więźnie w nim. Próbując go wyrwać ciągniesz mocno i orientujesz się, że brama była otwarta; z głupią miną ciągniesz w te i wewte stwierdzając, że otwiera się ona na zewnątrz i do środka. Lena patrzy na Ciebie tak, że gdyby spojrzenie mogło robić krzywdę, leżałbyś chyba z flakami wyprutymi na wiorstę. Twoje niosące się metalicznym echem ciosy przyniosły jednak pewien skutek- dookoła Was zaczynają się gromadzić zakapturzone postacie; jak karaluchy nocą, wyłażą z dziur, kątów i drzwi okolicznych lepianek. Widzicie obnażone, brudne i ostre zęby, długie jęzory oblizujące spierzchłe, pokryte parchami wargi... Chociaż wielu kuleje, ma garba albo nie ma ręki, na widok wszystkich brudnych ostrzy wysuwających się zza pazuch i z rękawów, wcale Wam nie do śmiechu. Tak po prawdzie, to nie wygląda to dobrze, już koło dwudziestu osób otacza Was powoli zacieśniającym się kręgiem. Nie strategia nawet, a czysta matematyka krzyczy Wam w głowach, że jesteście w ciężkiej, za przeproszeniem, dupie. Nawet Luthirowi beztroska spłynęła z twarzy.
- Świeeeżeee mięęsooo...- Słyszycie szmer w tłumie- Czyyysssteee...
Leno, kiedy Luthir próbował wyrwać harpun z bramy- co zresztą do tej pory mu się nie udało- zauważyłaś, że po drugiej stronie jest ona zaopatrzona w olbrzymi rygiel.
- Aaaa... jeeśśćć...- tłumek faluje, czujecie niemal fizycznie, jak napięcie trzeszczy pękając, uderzenia serca dzielą Was od chwili, kiedy trupojady zaatakują; pierwszy z łachmaniarzy, ze wzrokiem płonącym oszalałym pożądaniem, nie wytrzymuje i rzuca się na Was z brudnymi pazurami, makabrycznie kłapiąc szczęką!
W całym zamieszaniu Lena przyjmuje pozycję obronną. Wysuwa sztylety, lekko ugina ciało gotowa do skoku na wroga.
Staje tyłem do swoich towarzyszy, stara się oprzeć plecami o plecy któregokolwiek tak, by zwiększyć zasięg wzroku- oczy każdego z drużyny będą rejestrowały cały obszar. Staje mocno na ziemi, a w myślach przeklina Luthira i całą jego rodzinę.
-Jeszcze jedna taka akcja i bedziesz gryzł ziemie od drugiej strony!- warczy na niego- Zafon! Choć go rzucimy na pożarcie tym stworom!- krzyczy wściekła.
Po chwili rozglądania się i oceniania sytuacji- która wydaje się być bez wyjścia- kobieta zauważa jakąś konstrukcję- chyba rygiel łączący drzwi bramy.
-Te, Półłeb- zwraca się już ciszej- Widzisz to? Myślisz, że uda siem nam otworzyć i wskoczyć do środka?- kontynuuje wskazując głową w stronę wejścia.
Szybko jednak przychodzi jej skończyć kombinowanie, gdyż jeden z trupojadów rzuca się na nią i towarzyszy. Lena stara się wykonać unik, przeskakując pod nogami łachmaniarza.
Trepy. Tree-eepy! Obrzydliwe łachy! Bariaurze odchody! Sferowe ścierwa! Czarcie modliszki! Niehonorowe węże! Skurlone jaszczurki! Matkozgińcze gady! Odbycie Githzerai! Szpicowane Githyanki!... Wszelakie przekleństwa i bluzgi błąkały się po głowie Lüthira, gdy jeden z łachmianiarzy rzucił się ku niemu i Lenie z zębami. Ta starała się uniknąć jego skoku, a w tym samym momencie Lüthir wyciągnął z drzwi swój harpun. Jeden kawałek oderwał się od broni, a platynowy kawałek metalu spadł na ziemię, świecąc i pobłyskując. Jego uderzenia stworzyły nie małą dziurę we wrotach, które stały teraz lekko uchylone, jednak zdawały się być... Zaklinowane. Mimo faktu, iż były otworzone.
Huh? Na sfery, co jest?! Krzyczał w myślach, przeklinając cały świat i zapach wymiocin, które parę chwil temu z siebie wydostał. Przez chwilę myślał intensywnie, jednak w końcu chwycił kawałek metalu, który odpadł z jego broni. Chwilę później zaczął dźgać agresywnego łachmaniarza tym odpadkiem, bez względu na to, w jakiej pozycji i gdzie się teraz znajdował.
Zafon zdawał się nie brać do serca zamieszania dookoła; pewnym ruchem dobył miecza i zaczął się nim opędzać od potworów w ludzkiej skórze. Wszedł w swój tryb pracy, nie zważając na ból nierozgrzanych mięśni czy ewentualne rany - bo przecież takie zawsze się zdarzają w zgiełku.
Wyłowiwszy nagle w tym harmidrze słowa Leny spojrzał na bramę; oczy zaświeciły mocniej jeszcze czerwienią, gdy wepchnął ją przez wrota i wskoczył za nią. Po namyśle wciągnął i Fey'Ri, skopując trupojada uwieszonego mu u szyi.
Ręce Zafona sięgnęły do potężnego rygla i naparły całą siłą, by zamknąć bramę.
Luthir, niezależnie od tego, co Ci się WYDAWAŁO, trzymane w rękach kawałki Twojego harpuna to jest jego rękojeść w jednej, i ułamane ostrze w drugiej. Bardziej jednak niż harpun w tym momencie zajmuję Cię palący ból w szyi. Nie musisz jej macać, lepka, gorąca ciecz spływająca ci za limlimowy kubrak mówi Ci wszystko. Macasz ją jednakowoż, i orientujesz się, że w Twoim ciele tkwią jakieś spore ciała obce. Na razie, póki ich nie wydobędziesz, pojęcia nie masz co to.
Leno, Zafonie, z Waszej perspektywy rana nie wygląda na strasznie groźną, mimo obfitego krwawienia na pewno nie sięga tętnicy. Swoją drogą, wyszliście z przepychanki w bramie bez najmniejszego uszczerbku.
Jesteście wewnątrz Dziupli, bezpieczni przed tłumem trupojadów. Słyszycie ich jęki i ciosy spadające od drugiej strony na bramę, ale ta trzyma się mocno. Znajdujecie się w niskim, szerokim korytarzu rozświetlonym blaskiem łojowych kaganków wiszących na ścianach. W ścianach korytarza, po prawej i po lewej, naprzeciw siebie, widnieją drzwi, na jego końcu zaś- kręcone schody prowadzące w górę i w dół. Na ławce stojącej obok drzwi po prawej- w których stoi jakiś staruch w brązowym fartuchu i z tasakiem w dłoni- siedzi dwóch ściganych przez Was zbieraczy; wszyscy trzej śmieją się do rozpuku, dwaj na ławce nieomalże z niej spadają, tłukąc się po kolanach, ten w drzwiach aż się wygina z wesołości i musi się przytrzymać framugi.
- UUiiihihihi, ale mają miny! Hahahaha!- I tak w ten deseń. W końcu jednak im przechodzi. Ten w drzwiach, ze słowami 'wracam do pracy' znika wewnątrz pomieszczenia, skąd po chwili dobiegają soczyste uderzenia tasaka. Jeden z siedzących ociera łzy z oczu i wstaje.
- Na, skora przelaźli przez podwarko koła piesków, to mówca czego chceta- Zwraca się do Was z przedziwnym akcentem. Jego kolega, wciąż z szerokim, szczerbatym uśmiechem na pysku, po prostu się Wam przygląda.
Zafon spojrzał spode łba na Luthira wzrokiem głoszącym szybką i bolesną śmierć.
- Miło, że mogliśmy się czymś przysłużyć - rzekł do człowieka, który wstał. - Szukamy Tunelowca, i chyba jeszcze długiego sznura, żeby go związać i zakneblować. - To mówiąc, wskazał z pogardą, na Fey'Ri, które paprało się we własnej krwi.
- Na- Odpowiada stary zbieracz- I Tunelowiec, i sznur się znajda... Zostaja mi jeno pytać, jak bardzo ich chceta?- W jego oczach widzicie błysk- My tu jednako walute w żarciu i midziakach respektajem... Bramne sie należy za gadanie z Tunelowcem... A sznurek, to już samój na samój się dogadam.- Uśmiecha się przymilnie.
Drzwi po lewej otwierają się skrzypiąc i wychodzi jeszcze inny staruch, całkiem, trzeba przyznać krzepki. Mierzy Was wzrokiem, potem kiwa głową Waszemu rozmówcy i idzie wgłąb korytarza, by po chwili zniknąć na schodach prowadzących gdzieś w dół. Zanim drzwi się za nim zamknęły, do Waszych uszu dotarło przynajmniej kilka głosów z toczącej się za nimi jakiejś dyskusji, i brzęk naczyń.
Luthir, tętnica może i nie tknięta, ale jucha się sączy. Bez opatrunku, za jakiś czas będzie niewesoło.
Lüthir, mocno przyciskając ranę, zaczął chodzić po pomieszczeniu i targać wszelakie szmaty, byle by tylko znaleźć jakiś opatrunek. Posoka lała się z jego karku naprawdę mocno, jednak chwilę potem krew odrobinę przestała się sączyć, gdy tylko zawinął ściery wokół karku, barku i przez plecy. Rana nadal krwawiła, jednak tym razem mniej. Czuł się, jakby zaraz miał się zamienić w Wargulca. Zgubić głowę i skrzydła zamiast uszu. I długi jęzor...
- Ehh... Chłopie... - Rzekł, lekko przytłumionym, żałosnym głosem. - Dajże mi jakiś bandaż, nie bądź sadysta. Przepraszam za te skurlone drzwi i dziurę w nich, no! - Pod koniec zdania jego głos zmienił się, jak gdyby pragnął wyrazić swą złość, a zarówno przygnębienie. - Jakiś płyn, amulet, bandaż. Cokolwiek!
Trep, trep, trep! Jakżem mu wbiję tą platynę w kiszki, to zobaczy...
-Sam siem o to prosiłeś, capie jeden.- mamrocze Lena patrząc na ranę Luthira.
Przysłuchuje się rozmowie Zafona ze Zbieraczem co chwila potakując głową.
Miedziaki... trzaby przetrząsnąć kieszenie i zobaczyć ile się uzbiera. Zapewne nie dużo... może starczy na spłacenie spotkania z Tunelowcem.
Korzystając z chwili ciszy łapie za bark Zafona i odciąga lekko do tyłu. Jednocześnie sugestywnie patrzy na Zbieracza, dając do zrozumienia, że czas się naradzić.
-Z żarciem bedzie ciężko, masz jakiś brzdęk? Przecie *bardzo* chcemy sie zobaczyć z tym gościem...- mówi szeptem nachylając się w stronę towarzysza- I *bardzo* chcem dostać ten sznur!- dodaje zerkając na Luthira i szczerząc zęby.
Zafon słuchał z uwagą wywodu pedla, któremu oczy świeciły się najszczerszą chciwością. Starał się nie zwracać uwagi na Luthira - ciężko było, mając broń pod ręką. Wreszcie z litości wyciągnął szmatę z torby z lekami i rzucił szalejącemu Fey'Ri.
Zaraz przeprosił woźnego gestem dłoni, dając się odciągnąć Lenie.
- Brzdęk się znajdzie... - odpowiedział kobiecie, śmiejąc się pod nosem z aprobaty dla sznura. - Zależy ile. Ewentualnie... Hm.
Odwrócił się nagle do Zbieracza, wkładając rękę za pazuchę; dwoma palcami pod osłoną kurtki wysuwa delikatnie nóż spod karwasza.
- Ile?
Zbieracz zastanawia się przez chwilę, jakby oceniając Was wzrokiem.
- Bramne to beda.. Trzy raza po dziesiać midziaka!- Rzuca twardo, jakby mówił o nie wiadomo jakiej kwocie. Co bieda, to bieda- A sznur..- Nachyla się do Zafona i Leny konfidencjonalnie, podczas gdy Luthir zajęty jest darciem szmat- ...trzy.
Do fey'ri zaś, głośniej:
- Bandaż piataka!
To miejsce zaczyna Wam przypominać jakieś targowisko z koszmaru kupca.
- Za bandaż nie zapłacę, bandaż mój - odpowiedział Zafon ciężkim głosem.
Szkoda, że nigdy nie mogę zapamiętać ile brzdęku mam...
- Leno, ile masz? - spytał kobietę półgębkiem, wciąż trzymając rękę w kurtce.
- Toż ja nie chca wcale, cobyś za swój midź sypał!- Oburza się komicznie- Ale jak on by chca dokupiać...- Pokazuje na Luthira, który zaczyna się bandażować.
Zafon, zauważasz nagle wzrok tego drugiego, wyszczerzonego, spoczywający na Twoim karawaszu. Nie zmieniając radosnego wyrazu twarzy- być może grymas ten ma do niej przylgniety na stałe- wyciąga zza ławki niewidoczną do tej pory napiętą kuszę i kładzie sobie na kolanach, wycelowawszy w Wasza stronę. Palec prawicy trzyma na spuście, lewą pakuje sobie do ust coś na kształt drewnianej świstawki- gwizdka.
Luthir, bandażujac szyję, raz po raz zaczepiasz bandażem o to coś, a nawet kilka 'cosi' w twojej ranie. Będzie się chyba trzeba temu potem przyjrzeć, ale nie bez czystej wody i pincety, tudzież skalpela.
- Na!- Niecierpliwi się zbieracz- Midź albo wracajta skond przylaźli, na majdanie spokój badzie, tylko sie pieskom w ocza nie rzucajta. Nam tu powieczarzać trza iść.
Rzeczywiście, hałasy za brama umilkły dość szybko.
Fey'Ri, spojrzywszy na zbieracza z kuszą w ręku, przemówił.
- Hej, capie. Trzy po dziesięć miedziaka? Nie za dużo trochę? My tu tylko zagościliśmy na chwilę. - Rozglądnął się wokół, a następnie otworzył swój plecak. - Może jakiś rabacik, hę? Zamiast miedziaków platyna, koraliki... Co?
Lüthir, a to zerkając do plecaka, a to wgapiając się w towarzyszy i zbieracza, podrapał się po swoich gęstych włosach.
Trzy po dziesięć! Co za trep, co za trep!
Lena zaczyna przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu miedzi. Wygrzebuje parę monet, na oko będzie z 8, 9 miedziaków.
W milczeniu podaje je Zafonowi, jako że ten jest najbardziej reprezentatywny i toczy gadkę ze Zbieraczem.
- Żadne świacidła!- Zbieracz patrzy na fey'ri- Midź, żarcie! Czas ni gra roli, bramne to bramne!
Drzwi po lewej uchylają się ponownie i wygląda z nich jakiś nieprzyjemny, szczurowaty ryj, bo twarzą to nie można by tego nazwać. Nie zwraca na Was najmniejszej uwagi
- Idzieta żryć?- Pyta 'odźwiernych'- Stygnie!
- Zara.- Odpowiada Wasz rozmówca- Gości mam.
Szczurek obrzuca Was krótkim spojrzeniem i zwraca się do siedzącego
- Ty, jak załatwita sprawy, nim przylezasz, obacz za dom. Cosik hałasiło o ściane.
Siedzący obrzuca go nienawistnym spojrzeniem, ale potulnie kiwa głową. Widać, jakaś hierarchia tu panuje. Kiedy za szczurowatym zamykają się drzwi, puszcza solidnego bąka, jak gdyby pokazywał, co o nim sądzi. 'Szpicowany', dociera do Waszych uszu jakieś mamrotanie pod nosem.
- Dobra, słuchaj... - Rzekł, trzymając się nadal za improwizowany opatrunek. - Poczekaj tu chwilę, zara wracam.
Lüthir skierował swe nędzne kroki ku zniszczonej bramie na parterze. Światło prześwitywało przez dziury w metalu, zaś on sam otworzył klamki wrót, wychylił się, a następnie coraz dalej i dalej.
Chowacie się tutaj trepy? No choćta, choćta! Fey'Ri, gdy tylko zorientował się, że wszystkie łachmaniacze trepy dawno uciekły, zaczął coś majstrować przy drzwiach. Podważał wszelkie fragmenty swojego harpuna kawałkiem platyny, aż w końcu rozdwoił się i spadł na ziemię.
- Ahh, wreszcie. - Powiedziawszy to, Lüthir zaczął przecinać broń na pół, by uzyskać dwa metalowe fragmenty. Po dziesięciu minutach ostrego i intensywnego cięcia, w końcu uzyskał trzy fragmenty. Uchwyt, oraz dwa kawałki ostrza, a także mały, metalowy skrawek, który odpadł wcześniej. Szybko zamknął bramę i wrócił się do towarzyszy, zbieracz nadal trzymał sztywno kuszę i celował w nich.
- Ustaliliście coś? Dobra, słuchaj, miłościwy panie. Opchniesz tę platynę za dwadzieścia miedziaków. - Wskazał mu na skrawek broni. - Nas jest troje, więc dopłacimy ci po trzy miedziaki, ja po cztery i zbierzesz dwa po... Kurde, nie wiem. Trzy po dziesięć. Stoi? - Pokiwał głową na znak pomyłki.
A stał ówczas Zafon, Półłbem zwany, z zażenowaniem przypatrując się staraniom Luthira, aż w końcu wymyślił rozwiązanie.
- Przyjacielu! - rzekł przymilnie do odżwiernego z kuszą., szczerząc zęby w nieprzyjemnym uśmiechu. - Chcesz jedzenia? Dobrze!
To rzekłszy, łupnął zajętego harpunem Luthira łokciem w łeb.
- Teraz do Tunelowca, a potem - dostaniesz go. Będzie twój, co do kosteczki. Futro gratis - dodał, szczerząc zęby.
Zwrócił się zaraz do półprzytomnego Luthira:
- Nie schrzań tego, Kudłacz, to przeżyjemy wszyscy.
Lena przypatruje się dokonaniom mężczyzn po kolei i w momencie, gdy Zafon uderza Luthira na jej twarzy pojawia się delikatny uśmiech... satysfakcji.
Ciężko jest jej powstrzymać atak śmiechu z zaistniałej sytuacji. Zastawia twarz rękoma jakby nad czymś myślała, a tak na prawdę chichocze bezgłośnie.
W końcu opuszcza dłonie i z kamienną miną podchodzi do Zbieracza.
-Jak bedzie, trepie? Starczy tyle mięcha?- Lena stara się przejść w głąb pomieszczenia omijając chłopa- jakby była pewna, że ten zgodzi się na warunki.
- Bedzie!- Uśmiecha się zbieracz podchodząc i oglądając fey'ri z bliska; potem zwraca się do kusznika- Zawołaj Jatkownika!
Wyszczerzony kusznik wsadza łeb w drzwi obok i woła. Po chwili ukazuje się Wam ów staruch w fartuchu i z wielkim tasakiem.
- Fey'ri..- Stwierdza jakby lekko zawiedziony- Żylasty.. Ale zaradzimy i na to..- Zbliża się z tasakiem wzniesionym do ciosu, gdy tymczasem ten pierwszy woła Was, Leno i Zafonie wskazując na schody
- Tunelowiec na piatrze. Tam jego leża. My się już tu nim zajmiam- Uśmiecha się szczerze i miło, jak na koniec udanego interesu.
-Hola!- woła przez zęby diabelstwo do Zbieracza- Jak wrócimy, on ma jeszcze żyć! Inaczej nici z interesu, nie wydybiesz nas, trepie. Chyba siem rozumiemy, tia?- dodaje sugestywnie.
Zafon dobył powolutku, bez robienia niepotrzebnego ciśnienia nożyk. Podniósł go w dwóch palcach na znak, że nikogo nie chce nim zranić... jeszcze.
- Lekki. Szybki - rzekł, wskazując na ostrze. - A on ma żyć. I być w całości. - Podszedł do trepa od kuszy. Do Tunelowca. Ty prowadzisz.
Zafon podniósł nieznacznie ramię, tak, że pod pachą zawidniała głowica miecza.
- Prowadź - powtórzył z naciskiem.

Strona 1 z 61, 2, 3, 4, 5, 6

Pokrewne tematy